Go down
Gwendoline Tichý
Oczekujący
Gwendoline Tichý

Gwendoline Tichý [uczeń] Empty Gwendoline Tichý [uczeń]

Czw Lut 26, 2015 7:19 pm
Gwendoline Tichý [uczeń] EqHwkfU
Imię i nazwisko: Gwendoline Tichý
Data urodzenia: 25 Kwiecień 1960 roku
Czystość krwi: Czysta
Dom w Hogwarcie: Slytherin
Różdżka: Grab z włóknem ze smoczego serca, 12 cali. - wykonana ze starannie wyprofilowaną rączką i zawsze trzymana w ręcznie szytej 'kaburze' doczepionej do paska.

Widok z lustra Ain Eingarp
  

Gwendoline bardzo dawno temu przeczytała bajkę o Alicji w Krainie Czarów, ale wbrew morałowi i ogólnie przyjętym zasadom, to nie w uroczej, głupiutkiej dziewczynce się zakochała, ale w okrutnej królowej - i to w jej despotycznej roli się widziała. Może z małymi, kolorystycznymi wyjątkami. Wszystko ubrane w jej własną wyobraźnię.
Na drugim planie tego upragnionego obrazka znajdował się zamek - nieomal lustrzane odbicie Śnieżnego Pałacu. Z tym, że biała twierdza wyglądała jak budowla lekka, osiadła na ziemi po tym, jak niczym bańka mydlana zsunęła się z nieba, a czerwona przypominała twarde szpony, jakie wynurzyły się z bagien, na jakich stała. I o ile Śnieżny Pałac trwał niezmiennie dla wszystkich otworem, Rubinowe Królestwo zamknęło się w sobie i odcięło całkowicie od wszelkich wpływów z zewnątrz. Obraz był koronkowy bardzo dokładny i dopracowany, nawet z widokiem na wejście, do którego prowadziła sieć długich mostów, wijących się jak gigantyczne, płaskie, chińskie smoki, których ciała miejscami były niekompletne, jak urwane i opadnięte już dawno temu w odmęty przepaści, jaka rozpościera się pod nimi. To jednak tylko złudzenie, droga odnawia się, za każdym razem, kiedy Królowa jej rozkaże i wtedy niebotyczne kawałki podźwigają się i wynurzają z czerni przepaści, podsuwając jak puzzle pod ich nadgryzione kawałki. Cały świat był na skinienie jej wdzięcznego berła. Były jeszcze ciemne, strzeliste wieże budowli, oplecione przez sieci grubych pędów dzikich czerwonych róż, jakie czyniły na swój sposób czerwoną, puchatą otoczkę. Sprawiały, że Królestwo samo w  sobie przypominało bajkową koronę. W budowli był jeszcze jeden charakterystyczny i nie umykający uwadze detal: Źrenica. Tak, źrenica. Władczyni sięgała wzrokiem daleko, daleko poza nawet zniszczone mosty, ponieważ najwyższym elementem budowli była nie kolejna wieża, a spleciona razem ciasno sieć  pędów róż grubości nieomal ludzkich rąk, jakie wiły się sztywno w górę na wysokość kilkunastu metrów, by pod koniec rozdzielić się na dwa końce, jakie najpierw rozeszły się na boki, by potem na powrót skłonić się przed sobą układając w piękny, symetryczny kształt serca. A w miejscu, w którym na powrót się zetknęły, osadzone było wielkie, wiecznie obserwujące swoje włości oko. I oby wszędzie rozniosła się opowieść, iż absolutnie nic nie mogło umknąć uwadze Królowej na terenie jej osobistego królestwa, ponieważ dawno temu poświęciła jedno ze swoich oczu, by móc je tam osadzić. A gdzie była sama Gwen? Ah, no tak... na pierwszym planie – jak zawsze:
Godny wygląd, to znamię prawdziwej królowej; na jej głowie spoczywała korona o kształcie jakby zgniecionego nieco od góry serca, z lekkim, białym futerkiem, jaki dobrze prezentował się przy puszczonych wolno, złotych lokach, okalających pociągłą delikatną twarz. Miała na sobie suknie nie krępującą jej ruchów; trzymała się na tylko jednym z jasnych ramion dzięki czemuś, na wzór lordowskiej kryzy o złotym kolorze, wystającej na kilkanaście centymetrów, jaki naszyto dla przekorny, by zamiast dookoła szyi, zagościł na ramieniu i przechodził pod drugim. Niżej, czerwono, złoty gorset przyjemnie opinający smukłą sylwetkę i trzymający ją w niezmiennie wyprostowanej pozycji, a niżej spódnica, z usztywnieniami o kształcie klosza, jaki ktoś przyciął na wysokości kolan. Wystawał on upiornie jak połamane żebra spomiędzy mięsa. Spódnica była krótka, sięgała nieco powyżej zakończenia tego usztywnienia, a z tyłu, jakby dopięty inny materiał ciągnął się za nią na kilka centymetrów po podłodze. Smukłe nogi zakrywały tylko cienkie, jasno-kremowe zakolanówki oraz wysokie, rubinowe szpilki. Niemal wszędzie dodano obszycia z figury geometrycznej – symbolizującej serce, nawet jej źrenice miały taki kształt. A w dłoni… berło.
Z obrazku złoto i bogactwo wręcz spływało po ramię lustra i skapywało na podłogę i nikt inny poza nią go nie widział – jaka szkoda.
Gwendoline Tichý [uczeń] RXXYHKv

Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie
  
...

Gwendoline Tichý [uczeń] C1Y3Mcu

. . . w Akademii Magii Beauxbatons
  

Panna Tichý studiowała bowiem sześć lat w Szkole Magii osadzonej nad Morzem Śródziemnym i jej ogólna edukacja w tej placówce zaczęła się w wieku sześciu lat. Początkowo jednak opierała się głównie na twórczym aspekcie – uczyła się tańca towarzyskiego oraz podstaw akrobatyki artystycznej. Szkoła ta nie ograniczała się do nauki jedynie praktycznego używania magii, dlatego otwierała swe podwoje relatywnie wcześniej od Hogwartu; za główne założenia przyjmowała od zawsze twórczość oraz wyobraźnię. Dlatego też podejmując tam naukę sama Gwendoline (głównie przez swoje szlachetne pochodzenie) była odgórnie zobligowana do pełnego wykorzystania swojego potencjału i skupienia na maksymalnym rozwinięciu skrzydeł swoich talentów – uczęszczała tam więc od wczesnej młodości.
W ostatecznym rozrachunku jej kondycja i taneczna płynność ruchów nie ma sobie nic do zarzucenia. To samo tyczy się jej ogłady i szacunku dla nauczycieli, ponieważ Akademia kładzie naprawdę duży nacisk na niezbędną hierarchię. I o ile sili się, aby różnicę pomiędzy uczniami czystej i mieszanej krwi, nie dzieliły ich przepaścią, to niosący naukę zawsze byli dla swoich podopiecznych niepodważalnym autorytetem.

Przedmioty w większej części nawet nazwą pokrywają się z ich odpowiednikami w Hogwarcie, z tym, że dodatkowo uczniowie Beauxbatons mają w swoim zakresie „Etykiete” oraz „Historie Francji”. Gwendoline starała się osiągać możliwie jak najlepsze wyniki ze wszystkich przedmiotów, ale na pewnym etapie nauki nawet jej pilne studiowanie ksiąg i mordercze ćwiczenia, w  końcu oddzieliły dziedziny w których czuła się jak ryba w wodzie o tych, które wymagały od niej naprawdę sporego nakładu pracy. Kształcący ją nauczyciele zrzucali to (choć to nie do końca dobre słowo, bo zwykli nazywać to inaczej) na jej system podejmowania decyzji, jaki był zdecydowanie bardziej abstrakcyjny niż logiczny i szablonowy. Dlatego też potrafiła zrobić z tego naprawdę powalający użytek na zajęciach, jakie wymagały szybkości w działaniach i pewności swoich racji, jak Zaklęcia (i te użytkowe i te pojedynkowe oraz transmutacyjne). Potrafiła też mieć w sobie na tyle samozaparcia i niezłomności, że Eliksiry mimo, iż nie zawsze wychodziły kropka w kropkę tak jak miały, to mogły dać naprawdę zadowalające wyniki. Natomiast zajęcia czysto teoretyczne, jak historia (zarówno magii, jak i jej rodzimego kraju), Mugoloznawstwo (które nigdy specjalnie jej nie interesowało) czy Runy, Astrologia albo Numerologia były zwykle zaliczane bardziej metodą wkuwania niż pełnowymiarowej nauki wraz z jej owocami na przyszłość. Ale z nich też sobie radziła, nie mogła przynieść rodzinie wstydu. Był jednak w jej dorobku jedna, jedyna pięta achillesowa, z której choćby nie wiadomo jak się starała, nigdy nie potrafiła wznieść na wyżyny oczekiwań innych: Zielarstwo oraz Opieka nam Magicznymi stworzeniami. Dziewczyna po prostu kompletnie pozbawiona empatii zawsze uśmiercała roślinki i doprowadzała Magiczną faunę do skowytu już na sam jej widok. Tłumaczyła zawsze, że po prostu nie ma reki do zwierząt (wiadomo, nie można być idealnym we wszystkim), ale tak naprawdę miała ją. Miała. Ale nie taką, jaką wszyscy by chcieli.

Dziewczyna pracowała długie lata, aby móc osiągnąć wymaganą wysokość ocen i po wyśmienicie zdanym egzaminie szóstorocznych wystąpiła jako reprezentantka szkoły podczas wymiany uczniowskiej pomiędzy pięcioma największymi szkołami magicznymi: Hogwartem, Akademią Beauxbatons, Instytutem Dumstrang, Szkołą Mahoutokoro i Instytutem Salem.

Gwendoline Tichý [uczeń] BA07J7u

Wygląd
  

Jestem niczym dziewczynka stojąca u bram dorosłości, która nigdy tak naprawdę nie urośnie.
Dziewczyna znajduje się właśnie w najlepszym czasie jej życia: młodości, kiedy ma poznać swoją pierwszą, prawdziwą miłość, spróbować czegoś zupełnie nowego, doroślejszego, kiedy wreszcie zaczyna jej się coś ‘wydawać’ i ma bardziej realistyczne plany na życie. Ma jakąś przyszłość. Jakąkolwiek.
Ma ciało, którego podobizną Michał Anioł nie powstydziłby się przyozdobić ścian Kaplicy Sykstyńskiej, działające jak dobrze dokręcona maszyna. Jakby pomiędzy trybiki nigdy wpadł żaden mały kamyczek (nawet jeśli owym 'kamyczkiem' miało być sumienie) i uporczywie mimo wszystko działa tak, jak należy. Ciało marki ciało; czysto humanoidalne: Para rąk, para nóg, głowa, genitalia – wszystko na miejscu, wszystko w zgadzającej się liczbie i żadnych braków, ani oznak niepełnosprawności. Ba nawet serce dalej bije – nie wiadomo na dobrą sprawę po co, ale bije. Oddech i ciśnienie w normie.
Kiedy Gwendoline patrzy na siebie w lustrze widzi prawidłowo rozwijającą się osiemnastolatkę, ale jej oblicze jest jakieś nienaturalne: miodowe oczy noszą ślady doświadczenia z zakresu życia, jakiego nigdy nie powinno być jej dane zdobyć. Skóra jest zdrowo różowa, nadal tak samo sprężysta i miękka. Układ pokarmowy działa na wysokich, zdrowych obrotach, więc organizm nie chudnie, ale i nie przybiera na wadze – dodatkowo zasługa należy się dbałości o kondycje i treningom.
Cechowała ją 'młodość’ w ogólnym tego słowa znaczeniu. Dzięki niej twarzy nadal nie pokryły bruzdy zmarszczek, ale dziecięcy łobuzerski wyraz mimiki zmienił się w czystą irytację. To rutyna tego bezwzględnego świata ociosała jej twarz i nadała jej charakteru, a nie wiek, jaki obligował do ‘starzenia się z klasą’.
Palce mogły ślizgać się po wolnym od wszelkich skaz policzku i zahaczać opuszkami o lekko zadarty nos, który od zawsze był jedynym, co czarownica widziała, nie bacząc na resztę świata. Poniżej niego znajdują się pełne, karmelowe wargi, które w dziwny sposób pociemniały z wiekiem. Chronią one dwa rzędy zębów, spośród których najbardziej wyróżniają się długie, górne siekacze – nie są drapieżne ani niebezpieczne, odstają od reszty ledwie na kilka milimetrów, ale coś dziwnego sprawia, że robią wrażenie.
Szkoda tylko, że zwykle cały obraz symetrycznej twarzy zakrywają bujne fale, o barwie cynamonu albo jakiegoś romantycznego złota. Włosy, kiedy są mokre, zdarza się, że sięgają nawet lędźwi, ale suche falują się niemiłosiernie – skupiają się w grupy kosmyków i gną w różne strony, tworząc na głowie dziewczyny jakieś dziwne koligacje części włosów, jaka do siebie lgnie i części, jaka z zapałem się od siebie odsuwa. Zwłaszcza te opadające na jej czoło, bywają wyjątkowo wybredne i humorzaste. Zwykle każdy uważa to za wyjątkowo urocze, więc dziewczę nie zwykło ich układać - włosy były jedyna rzeczą, jaka dawała jej wyraźnie do zrozumienia, że nie nad wszystkim w swoim życiu da się panować, dlatego im dawno dała za wygraną. I tylko im.
Włosy suche, ledwie sięgają poniżej łopatek, ale poza kurtyną kosmyków szyja ma jeszcze jedną, wieczną ozdobę: złote nieśmiertelniki, jakich Pani Gospodarz nie zdejmuje. Nigdzie i nigdy. Nawet, jeśli na dobrą sprawę nie mają one już żadnego symbolicznego znaczenia – stąd bezczelny napis na jednym. Nieistotne, ta biżuteria wrosła w jej ciało i duszę, jest jedyną materialną pamiątką do której przylgnęła. Nieśmiertelniki wiszą od zawsze smętnie na poziomie poniżej jej mostka, wyglądają przyjemnie na tle mocno wystających kości obojczyka, które łącząc się tworzą poniżej szyi charakterystyczne wgłębienie. Kości widoczne w tak wyraźny sposób ciągną się aż do szeroko rozstawionych ramion i otwierają subtelnie drogę do długich rąk, zakończonych smukłymi dłońmi. Gwendoline ma wyjątkowo szczupłe nadgarstki, uwielbia takie zarówno u siebie jak i u innych, to one tworzą ładny duet wraz z długimi palcami i zadbanymi paznokciami, których obgryzania wręcz nie cierpi.
Wracając jednak do torsu: jest smukła, ale nie wychudzona. Dziewczyna nie trenuje w żaden morderczy sposób (ledwie dla dobrego samopoczucia) i tak poza tym starannie dba o to, by nigdy nie przytyć, ani nie tracić wyjątkowo dobrej kondycji. Dotykając ją poniżej pełnych, foremnych (ale nie za dużych) piersi, można wyczuć pod palcami wszystkie żebra, ale nie są one gołym okiem anorektycznie widoczne. Inaczej sprawa się ma za to z kręgosłupem, jaki zwłaszcza podczas pochylania się, jest idealną mapą wszystkich kręgów, które tworzą nieomal pasmo górskie pod napiętą skórą.
Brzuch nie jest bogaty w ‘sześciopak’, ale nie znaczy to, że potrafi mało znieść. Są tam mięśnie, jakich nie kształtowano dla ładnego wyglądu, ale znoszenia ciosów, które nie raz, nie dwa zdarzało jej się otrzymać. Ponadto taki stan, sprawia, że kości jej miednicy tworzą charakterystyczną literkę ‘V’, która jest widoczne nawet nad spodniami. Jej nogi są długie, zadbane na tyle, by na łydkach nie wystąpił przerost mięśni, bo jest to według dziewczyny niesamowicie nieprzyjemna dla oczu rzecz.
Tak samo nieprzyjemną dla oczu rzeczą są ślady, jakie pozostawiło na niej swoiste 'ryzyko zawodowe'. Pazury... kły... pojedynki magiczne... trucizny... trujące opary. Mogłaby z powodzeniem nazywać się dzieckiem szczęścia, ale najwidoczniej Wszechświat nie pozwolił jej włożyć z powrotem do grobu fabrycznie nowego ciała. Gwendoline mimo nienagannej figury i przyciągającej uwagę budowie ciała, nigdy nie paliła się do pokazania komukolwiek nago. Pazury i kły nie były ostrymi nożami, nie pozostawiały idealnie równego nacięcia, a poszarpane brzegi takich ran sprawiały, że zagojenie się ich bez śladu wymagało albo odpowiedzialnej opieki sanitarnej natychmiast po ich zadaniu (co było absolutnie niemożliwe) albo... cudu. Po prostu cudu. Dlatego skrzętnie ukrywane pod falbankami ciało nosiło ślady walki, najwięcej ich było na lewym boku, w okolicach końca żeber i biodra - to ślady po Trytonach (jakie zaatakowały ją, kiedy pozyskiwała jad z Ciamarnic), które mają już kilka lat i odznaczają się nie tylko barwą na tle różowawej skóry, ale i lekko odstającą, nierównomierna fakturą. Dodatkowo należy uwzględnić ślad po poparzeniu, jaki nosi na obu rękach: widać tam jak jad rozlał się po kostkach, niszcząc jasną skórę, a potem spłynął na spód dłoni i w kilku miejscach potoczył się kroplą po palcach. Bardzo bolało. Odpowiadając na jakiekolwiek pytania: Bardzo. Bolało. Jad nie był żrący dlatego skóra w dotyku nie zmieniła się zbytnio, ale zostały wyraźne, czerwone ślady. Dlatego też Panna Tichý zwykle nosi na dłoniach białe rękawiczki - grube na zimę, cienkie na lato. Na całym jej idealnym ciele jest tylko jedna, psująca bajkowy obrazek porcelanowej laleczki, bruzda; albowiem ta sięgnęła nawet jej twarzy. Jest to ślad po jednej, jedynej przygodzie podczas której nawet pod opieką rodziców szarpnęła się na potwora, który wtedy był dla niej stanowczo za silny. Wodny demon Kappa - który sprezentował jej długą bliznę, ciągnącą się cienkim początkiem tuż pod lewym okiem po czym płynną, prawie finezyjną falą, stopniowo pogrubiającą się, wspinała aż pod ucho, przecinała linię szczeki i spadała podwójną kaskadą na drobne ramie, kończąc się dopiero na wysokości obojczyka. Dziewczyna po naprawdę długim czasie zaleczanie tej brudnej rany i przyzwyczajania się do jej wyglądu, w końcu przestała ją zasłaniać. Nie pomagały grzywki, wymyśle fryzury, chwyty kosmetyczne... nic. Musiała zacząć nosić ją z dumą.
W całym swoim ciele najbardziej lubi nadgarstki i oczy – wydaje się, że najbardziej dominującym kolorem w jej ciele jest miód, beż, jasny brąz, a najbardziej dominującym w garderobie? Nie trudno zgadnąć: róż.

Gwendoline Tichý [uczeń] De25j4H

Charakter
  

Gwendoline jest istotą bardzo chimeryczną i trudno na dobrą sprawę przewidzieć jak się zachowa i co zrobi, w jej przypadku nie istnieje coś takiego jak ‘szablon zachowań’. Struktura bodźców, jakie działają na nią podczas podejmowania działań i decyzji jest tak liczna, że poddana drugi raz dokładnie temu samemu scenariuszowi jakiejś sytuacji, może postąpić zupełnie inaczej. Przy okazji jest bardzo impulsywna - dlatego nikogo specjalnie nie dziwi, że w zależności od tego jak się na nią działa: albo uwiesi się na szyi, albo zarobi się od niej w pysk. A trzymając się tego tematu: dziewczyna wprost uwielbia wszczynać różnego rodzaju potyczki, które nie pozwalają jej wyjść z formy. Może to przez jej maleńkie, znośne i jeszcze w takim stopniu akceptowane przez społeczeństwo, uwielbienie do stonowanej dawki bólu? Z zadawaniem go sprawa wygląda bardzo podobnie, więc w jej słowniku ‘bójka’ jest synonimem: ‘wymiany uprzejmości’. A raczej ‘przyjemności’.
Papierosy i alkohol nie są na porządku dziennym – jest im wręcz kompletnie przeciwna zważywszy na to jak mogą działać na zdrowie i w jakie psy potrafią zmienić nawet najdostojniejszych czarodziejów. O narkotykach lepiej w ogóle nie wspominać, choć to trąci z jej strony hipokryzją, bo ma takowych całą skrzynię.
Czarownica z reguły nie przejmuje się rzeczami, na które nie ma wpływu i dodatkowo jest bardzo bezpośrednia – bywa, że w prostacki lub chamski sposób. Czasem bywa też do bólu szczera w dobrej wierze, ale wtedy bliżej jej do osoby z zachwianym poglądem na społeczny podział tematów: na te dobrze przyjmowane i te tabu. Nauczyła się już tłumaczyć to swoim pociągiem do wiedzy, a że – aż wstyd się przyznać – dostała kiedyś nieomal różdżką po głowie za dociekliwość, to już inna sprawa. To chyba najbardziej typowa cecha jej charakteru: maniakalna żądza wiedzy – choć przejawiająca się w mniej psychiatryczny sposób, niż można by w pierwszej chwili pomyśleć. Inną sprawą jest też to, że tematy, z których ma ochotę pozyskiwać ową wiedzę nie zawsze są tymi odpowiednimi.
I jeszcze jedno: Gwen się nie przywiązuje. Stara się nie tracić czasu na bezowocne przyjaźnie i w chwili, kiedy konkretna osoba nudzi ją albo denerwuje, potrafi wypalić jej to prosto w oczy. Duma nie pozwala jej uzależniać się od kogoś i jeszcze otwarcie to okazywać. Dziewczyna ma też nieco dziwnych manier: np. nie domyka szuflad – niezależnie gdzie jest. To jakieś głupie widmo jej niestaranności wobec wszystkiego do czego nie przywiązuje zbyt dużej wagi - z tego powodu wśród jej znajomych we Francji utarło się powiedzenie, że „Gwendoline jedynie zabija na śmierć”. Jakby tylko to potrafiła doprowadzić do końca. I – tego lepiej, by nie wiedzieli - czasem nawet dość efektownego końca.
Kolejną rzeczą jest fakt, że całkiem często oblizuje usta, jeszcze częściej nadając temu nieco lubieżnego wyglądu, niemniej zwykle spowodowane jest to suchością, jaką czuje na wargach. Co za tym idzie wytłumaczyć trzeba, że czarownica dość sporo pije i nie chodzi tu tylko o wspomniany wcześniej alkohol. Raczej ogólnie o irytującą suchość w gardle, a by ją zabić zwykła pijać wszystko: od wody, przez Coca-Cole i inne napoje gazowane, po soczki z tartych warzyw – dosłownie wszystko byleby nie być spragniona, wtedy jest wściekła.
Druga strona jej natury jest czymś, co zrodziło się w niej po pierwszym zabójstwie magicznego stworzenia, przy próbie pochwycenia go. Nawet człowiek, który raz umarł nie pojmie natury śmierci, jeśli nie zada jej z własnej ręki i nie będzie mógł obserwować każdej sekundy rytuału umierania. Z boku. Jednych to odstręcza, innych uzależnia. Na nieszczęście Gwendoline należy do tych drugich - przy okazji czuje niechęć do wszelkich broni palnych, bo uwielbia wprost w ostatnich sekundach i przy decydującym ciosie znajdować się jak najbliżej. Zawsze wtedy kładzie wszystko na jedną kartę i niejednokrotnie rodzice musieli ratować ją z bardzo patowych sytuacji – ale za każdym razem uratowali. Z drugiej strony było bardzo podobnie; gorący temperament i objawiająca się czasem nieustraszona natura czarownicy pomogła jej odwdzięczyć się i to w warunkach… iście Spartańskich.

Gwendoline Tichý [uczeń] NMXJYX0

Przykładowy post
  

Podróż była żmudna i długotrwała, zwłaszcza, że w ogromnym powozie siedziała tylko trójka uczniów, w tym Gwendoline, z czego jedynie ona miała się zatrzymać w Hogwarcie; druga z dziewcząt miała lecieć aż do Salem, a chłopak zagościć w murach Dumstrangu. Dyrektorka francuskiej szkoły magii podjęła decyzję, iż mimo że nie udała się ze swoimi podopiecznymi osobiście, to postanowiła otoczyć ich najwyższym rodzajem opieki i ułatwić przedostawanie się przez granice w tych niepewnych czasach... drogą powietrzną. Abraksany miały tego dnia humorki, więc powozem zarzucało przy mocniejszych zwrotach, na szczęście magia wewnątrz pozwalała ograniczyć dyskomfort turbulencji do minimum absolutnego, pozwalając uczniom nawet rozlać sobie wewnątrz rozgrzewającą herbatę. Cała trójka dobrze znała opowieści o angielskiej pogodzie, i poniekąd Panna Tichý była na nią przygotowana swoją garderobą, ale nie w obecnej chwili. Uczniowie Beauxbatons byli zobligowani do dumnego noszenia swoich pięknych, ale niezwykle cienkich materiałowo uniformów bez zakrywania ich czymkolwiek, co miało chronić ich przed zimnem. Płaszcze, szale, nawet poncza, nie wchodziły w grę.
Rozbudowany powóz zarzucił całym sobą ostatni raz i zderzył się z kamiennym dziedzińcem, nie zatrzymał się jednak dopóki podkute kopyta nie ucichły wraz z głośnym świstem lotek, kiedy sporej wielkości, konio-podobne stworzenia złożyły wreszcie skrzydła przy bokach i rżały niespokojnie. Gwendoline ostatni raz schyliła głowę pożegnalnie w stronę dwójki milczących uczniów i otworzyła niewielkie drzwi ku wyjściu. Tak jak się spodziewała, spory watr nieomal strącił jej czapeczkę z głowy, ale zdążyła w ostatniej chwili docisnąć ją do cynamonowych fal i stanąć na nierównym bruku. Nie było żadnego hucznego przywitania, już sama Madame Maxime mówiła, żeby nie spodziewali się głośnego przyjęcia, ponieważ to jedynie dodatkowy kłopot, zwłaszcza, że wymiana nie dołącza do uczniów na samym początku roku, ale z dwumiesięcznym opóźnieniem. Mimo to, ta cisza i spokój w tutejszych okolicach, zwłaszcza przy tak szarawej i bezwyrazowej pogodzie, sprawiało wrażenie, że stare zamczysko było zupełnie opustoszałe. Zupełnie różne od pięknych ogrodów Białego Pałacu, gdzie w otoczeniu harmonijnie i symetrycznie kontrolowanej natury, co krok można było spotkać grupki dyskutujących uczniów. Pierwsze wrażenie, jakie Hogwart wywarł na młodej Czarownicy całkowicie różniło się od jej optymistycznych (niech już będzie) wyobrażeń. Gdyby nie zbliżająca się w jej stronę kobieta, naprawdę nie wierzyłaby, że znalazła się w miejscu zamieszkanym przez kogokolwiek poza straszącymi duchami.
Zreflektowała się jednak automatycznie, kiedy dystans między nią, a kobietą drastycznie się zmniejszył i uśmiechnęła, dygając wdzięcznie i poprawiając zmarszczki, które zagościły przy tym na spódnicy jej jedwabnej sukienki. Kobieta również się skłoniła, z gracją, której Gwendoline szukała u kobiet w jej wieku i przedstawiła się jako Profesor McGonagall. Madame McGonagall. Swoim eleganckim czarem nauczycielka potrafiła zmyć kiepskie pierwsze wrażenie, ponieważ od początku wyglądała na osobę bardzo kompetentną, obrotną, potrafiącą wprawnie zająć się gościem, tak, jak wymagała tego etykieta. Dlatego Gwen całkiem ufnie ruszyła w ślad za nią wraz ze swoim bagażem, za plecami słysząc już tylko stukot kopyt i machniecie skrzydeł kilkorga koni, podrywających się do lotu. Zostawiano ją tu zupełnie samą... czy się bała? Oczywiście, że nie; to nie ona powinna się tutaj bać.
Chłód igrał pomiędzy cienkim materiałem mundurka a ciałem uczennicy i sprawiał, że co jakiś czas jej ramiona wzdrygały się mimowolnie i automatycznie przyspieszała ona kroku, aby choć trochę się rozgrzać. Stukot jej niewielkich, wdzięcznych obcasów niósł się echem po korytarzach. Był środek tygodnia roboczego oraz nieomal samo południe, dlatego minęły one zaledwie garstkę uczniów, którzy wodzili za Panną Tichý wzrokiem. Zwracała na siebie uwagę, chociażby aktualnym kolorem ubrania, a ona puchła z dumy i nie mogła powstrzymać się przed wygięciem karmelowych ust w delikatny łuk. Uwielbiała wręcz, kiedy ludzie na nią spoglądali, nawet jeśli nie odwdzięczała im się tym samym i uporczywie wtapiała wzrok w plecy starszej czarownicy, z małymi przerwami na pobłądzenie wzrokiem po ścianach, kiedy kobieta rzucała tylko pokrótce gdzie znajdują się co ważniejsze obiekty w szkole. Takie jak Wielka Sama, jakiej fragment było widać zza obszernych wrót (po  widoku stołów łatwo dało się wywnioskować, że to jadalnia), biblioteka szkolna, droga prowadząca na błonia oraz ostatecznie gabinet samego dyrektora, do jakiego wejście było skrzętnie ukryte i chronione hasłem. Nazwą pewnego słodkiego łakocia. Cóż za brak profesjonalizmu ze strony dyrektora...

Monsieur Dumbledore (już na starcie zanegował on z delikatnym uśmiechem taką oficjalność) był postacią której nawet w odległej szkole magii nie dało się nie znać. Czarownica uczyła się o nim, ale nigdy nie miała okazji poznać osobiście. Nie miała okazji usiąść na wygodnym prześle tuż przy jego ogromnym biurku i grzecznie odmówić poczęstunku gryzącymi czekoladkami.
„Gwendoline Tichý„ Odpowiadała na rzeczowe pytania. „Zgodził się Pan, Monsieur, żebym została tu na cały rok edukacji i była traktowana jak cała reszta uczniów.”
Cały rok wydawał się być naprawdę długim i odwleczonym w czasie terminem, ale dziewczyna bardzo dobrze wiedziała, że będzie musiała się spieszyć. I to niesamowicie.
„Dostarczam przy okazji Panu moje dossier. Moim zadaniem tutaj jest poznawanie Pańskiej szkoły od perspektywy wychowanka i wyszczególnienie różnic między tą placówką a Akademią Magii Beauxbatons.”
Przytaknął. Oczywiście, że przytaknął. To wszystko było mu bardzo dobrze znane, dyrektorzy szkół już dawno zgodzili się na ten pomysł, alby móc wprowadzić zmiany, które jak najbardziej będą odpowiadać uczniom. Przy okazji była to niepowtarzalna okazja na liźniecie trochę świata i rozszerzenie horyzontów swoich podopiecznych. A dla samej dziewczyny była to niesamowita okazja, by znaleźć się wreszcie z dala od domu i przyjrzeć się zupełnie nowemu otoczeniu, zupełnie nowym ludziom i krajobrazom.
Dyrektor mówił coś o ceremonii przydziału. Mówił, że dziewczęcie nie może zostać „bez domu”. Mieli tu ich aż cztery z tego, co Francuzka zdążyła przeczytać w ciekawostkach o placówce, wszystkie cztery kolory: zieleń, granat, czerwień i żółć. Każdy dopasowywał się względnie do charakteru, ambicji i mocnych stron kandydatów i po bardzo długim studiowaniu każdej z możliwości, to wąż na herbie najbardziej przypadł młodej Żmii do gustu. Ale to nie do niej należał wybór, ona miała tylko obrócić się w swoim sztywnym siedzisku i spojrzeć na starą, wytartą jak szmata tiarę, która leżała na swoim miejscu na jednej z piętrzących się pod sufit półek. Gwendoline musiała wsunąć ją tylko na głowę... Albo i nie musiała, bo wystarczyło, że dyrektor sięgnął po to obrzydliwe nakrycie rękami, a bezdennie czarne ślepia, utworzone jedynie ze zmarszczek na grubym materiale, zdążyły błyskawicznie prześwietlić Pannie Tichý duszę.
I co tiara syknęła? Nie do wiary.
Slytherin.

Gwendoline Tichý [uczeń] WrhpIUV

Dodatkowe informacje
  

Gwendoline Tichý [uczeń] TPm8ynq zajmuje się nielegalnym handlem na czarnym rynku - jej domeną są ciężkie do pozyskania ingrediencje do eliksirów, narkotyki pozyskane z magicznych stworzeń oraz prawdziwy hicior: Potwory w butelkach.
Gwendoline Tichý [uczeń] TPm8ynq jej rodzina od pokoleń opiera swój zarobek na tej właśnie gałęzi handlu, dlatego posiadają sporą wiedzę z zakresu pozyskiwania towarów, oraz są bogatsi o specjalne bronie czy też wytwory jakie mają za zadanie ułatwić im pracę.
Gwendoline Tichý [uczeń] TPm8ynq mówi ze słyszalnym, rodowitym akcentem, nierzadko wplata w zdania słowa z ojczystego języka, a do dorosłych czarodziejów zwraca się zwrotami grzecznościowymi Monsieur i Madame.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Gwendoline Tichý [uczeń] Empty Re: Gwendoline Tichý [uczeń]

Pią Lut 27, 2015 12:39 pm

Długo się wahałam przy tej KP, ponieważ jest...specyficzna. Jest napisana w dobrym stylu, pieszczotliwie wręcz dopracowana, ale jakby...czegoś mi brakuje. Najgorsze, że nie wiem czego. Jednak nie ma do czego się przyczepić, ode mnie łap dodatkowo...10 fasolek za to, że się tak postarałaś i życzę Ci miłej gry. Akcept!
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach