Go down
avatar
Gość

Sol Marshall [uczennica] Empty Sol Marshall [uczennica]

Czw Wrz 11, 2014 7:38 pm
Imię i nazwisko:

    Droga Sol,  Zapewne zastanawiasz się, dlaczego dałam Ci takie nietypowe imię. Nie wątpię, że w środowisku, gdzie dorastasz, wśród tych Alicji, Scarlettek, Carmenek, nie masz za ciekawego życia, a przynajmniej nie pod tym względem... ale wiesz... imię jest najważniejszą rzeczą, jaką można posiąść. Jest jedno, jedyne. I Ty, jako ta Sol, oznaczasz Słońce. Wiecznie świecące, promienne i dające radość innym. Trzeba być dumnym ze swojego pochodzenia, kochanie... jestem rodowitą Norweżką i cieszę się z tego. A w Norwegii o słońcu mówimy Sol.  [...]

Data urodzenia:

    19 luty 1961

Czystość krwi:

    brudna

Dom w Hogwarcie:

    Ravenclaw

Różdżka:

    Sosna, włos południcy, 9 i pół cala

Widok z Ain Eingarp:

    Gdy spojrzała na odbicie magicznego lustra, nie do końca wiedziała, czego może się spodziewać. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego czym jest ów magiczny przedmiot, wiele o nim czytała i wielokrotnie szukała go w poprzednich latach. Chciała poznać prawdę o sobie..?Pociągnęła za nieco zakurzony materiał, sprawiając, że opadł na ziemię i odsłonił zwierciadło. W pierwszym momencie w odbiciu ujrzała tylko siebie - tą samą, niską, chudą osóbkę o złotych, zmęczonych oczach.Dopiero po chwili obok niej pojawił się jakiś mężczyzna. Objął ją delikatnie i uśmiechnął się, co z radością odwzajemniła. Wyglądała niezwykle zdrowo i spokojnie. Zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości.

Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:

    Sol jest bardzo dobrą uczennicą, wiele czyta i już od pierwszych lat nauki była bardzo zainteresowana zdobywaniem wiedzy w Hogwarcie - głównie ze względu na fakt, że posiada mugolką krew i dopiero w późniejszych latach życia dowiedziała się, że może uczęszczać do magicznej szkoły. Magia i czarodziejstwo fascynują ją i chce dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Szczególnie dobrze radzi sobie w transmutacji i zaklęciach.


Przykładowy Post: Oczy jej były jak płynne złoto. Jak miód. Słodkie, uwodzące. Tylko w nie spójrz, wędrowcze... co widzisz? Bo ja tam widzę motyla. Tylko spójrz... taki mały... uniósł się, wzbił się w powietrze... poleciał! Naprawdę tego nie widzisz? Wędrowcze, zobacz tylko. Są piękne. Hipnotyzujące. Oczy są odbiciem duszy.
Oh, to tylko pieprzone kłamstwa. Jesteś naiwny, wędrowcze. Tak bardzo naiwny...
Jej dusza nie była piękna.
Cholerna nimfa. Kokietka. Leśna Nimfa, zwodząca ludzkie umysły. Zobacz na jej twarz, wędrowcze. Nie widzisz tej fałszywości? Tego pożądania w jej oczach? Tego pragnienia, by... by wykorzystać? No tak, taak... Ciebie też zwiodła, biedaku.
Fałszywa.
Jej szyja, zasłonięta wodospadem brązowych, przechodzących w czerń włosów, taka delikatna... chciałoby się ją dotknąć. Opuszkami palców przejechać po tej aksamitnej, bladej cerze. Pocałować ją. Dotknąć swymi chłodnymi, lekko wilgotnymi wargami... dotknąć jej szyi, odsłaniając te cholerne włosy na bok, odrzucając je.
Nikt nie wie, jaka naprawdę jest ta drobna istotka niewielkiego wzrostu. Z pewnością niewielu już uwiodła tym swoim niewinnym spojrzeniem, blaskiem oczu barwy złota... Ty jednak jesteś nieugięty, chcesz otworzyć tą księgę tajemnic, tyle razy przez Ciebie oglądaną... zaraz zaraz. A czy to przypadkiem ksiąg się nie czyta? Tak, wędrowcze. Brawo. Ale wierz mi, ta dziewczyna, ten diabeł... boję się zajrzeć w te uparte tomisko. Patrzę na okładkę... a okładka jest piękna. Zwodząca. Ludziom łatwiej patrzeć na okładkę. A ludzie, cholera, to istoty nad wyraz leniwe - nie chce im się zajrzeć wgłąb człowieka. Wierz mi, wędrowcze... kiedyś wszyscy zostaniemy za to ukarani. Za naszą próżność. Za naszą cholerną dumę.
Spójrz na nią tylko...
Wieczna zagadka.
Chcesz ją poznać. Dobrze, rozumiem. Sam jej spytaj. Nie chce mówić? No tak, pani uparta... takiej to nie przemówisz. Ale wiesz co? Sam Ci o niej trochę opowiem. Przeszłość ma, jaką ma. Straszną z lekka. Podobno była bita, wie pan? Jako dzieciak. Nie wiem, nikt jeszcze nie odsłonił jej ciała w całości. Zwodzi, kokietka cholerna, ale gdy przyjdzie co do czego... nie jest łatwa.
Cholerna...
Taa... chciałoby się jej dotknąć.
Jeszcze Ci mało? Poczekaj tylko... chociaż nie. Kto by czekał, aż to coś się odsłoni. Powiem Ci szczerze, że obawiam się jej prawdziwej strony. Nikt nie wie, jaka jest naprawdę. Nikomu nie zdołała się w całości ujawnić? Dlaczego? Czyżby nie potrafiła? Bała się? A może każdy uważał ją za zwykłą szmatę?
Jest słodka. Mimo wszystko.
A przeżyła tak wiele... to dziwne.
Wiesz co? Nie wiem, co o niej myśleć, wędrowcze.


***

Pogoda była tak okropna... niebo zachmurzone, wręcz granatowe, a z nieba lało się coraz to więcej wody. Spojrzała na huśtawkę. Zardzewiałe łańcuchy, delikatne kołysanie się w rytm melodii wiatru, kilkanaście kropelek wody osadzonych na siedzeniu i mnóstwo wspomnień. Oto to, co widziała, patrząc nań przez okno.
Spójrz na nią, panie. Na tą brązowowłosą, złotooką dziewczynę. Czyż nie wygląda słodko...? Zupełnie tak, jakby się martwiła. Jakby była czymś głęboko zmartwiona... i jakby nikt nie potrafił jej pomóc. Oh, pragniesz użyczyć jej swej ręki, panie? Nie, sądzę, że to zły pomysł. Musi się nauczyć samodzielności. Tak dyktuje jej ojciec, wie pan...?
- Wypij herbatę.
Odwróciła wzrok od szyby i spojrzała na swego rodziciela. Siedział przy stole, zaczytany w gazecie i popijał gorącą kawę. Westchnęła cicho i usiadła obok niego, wsuwając palce w ucho kubka i zaczynając wystukiwać w niego paznokciami. Robiła to ot tak, po prostu, nie panowała nad tym - uniosła swe myśli w dal, gdzieś daleko, daleko stąd, z mugolskiej ulicy, nad którą stał jej dom. Dom jej i jej ojca. Nikogo więcej.
Czasem rozmyślała o matce, o tym, co się z nią dzieje, próbowała nawet pytać o to swego rodziciela, jednakże on albo odpowiedział jedynie półsłówkiem, albo nie odezwał się wcale. Nie był dobrym rodzicem. Czasem ją bił - za to, że nie posprzątała kuchni; za to, że nabrudziła w korytarzu... chciał dla niej dobrze. Wierzyła w to.
Oh, ona jest taka łatwowierna, panie... nie! Zostaw ją w spokoju. Nic nie zdziałasz. Możesz się tylko przyglądać.
Co z jej matką, pytasz? Ano, to Norweżka. Wygląda na to, że raz zabawiła się z jej ojcem i... cóż, tyle z tego związku pozostało. Ale... ciąża ją odmieniła, wiesz? Pokochała dziecko. Nazwała je słońcem, by wiecznie dawało radość innym. Opiekowała się nim, zajmowała...
Ale wtedy... napadli na nią Śmierciożercy. I zabili.

Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że owe wystukiwanie tylko jej znanej melodii nieźle zirytowało jej ojca. Wciąż była w całkiem innym świecie, żadne wymowne spojrzenia nawet na nią nie działały; odpłynęła.
- Sol, do cholery!
Zareagowała natychmiastowo - jej ręka mimowolnie, nagle, drgnęła, odskoczyła, powodując, że kubek przewrócił się na stół z hukiem i wylał swą zawartość prosto na nogi mężczyzny.
Wrzasnął, podniósł się, wręcz odskoczył. Zamarła.
- Do kurwy nędzy...!
Cień ręki.
Złudzenie bólu...?
Nie... to jawa.

***

I znowu deszcz. Czy pogoda była odzwierciedleniem jej nastroju? Najwyraźniej tak. Czasem czuła się zupełnie tak, jakby miała specjalną umiejętność, dzięki której panowała nad pogodą... sprawiała, że była ona dokładnie taka sama, jak jej humor.
Brama sierocińca została już dawno otwarta, szeroko, ukazując w całości wielki, ponury budynek. Szare mury, białe, ciemne okna, do tego granatowe niebo... i ta ulewa. Cholerna ulewa.
Stała sama pod tym ogromnym, metalowym płotem, szczelnie okryta płaszczem i z parasolem rozłożonym nad głową. Krople uderzały o jego materiał, powodując przyjemy dla ucha dźwięk. A przynajmniej dla niej.
Czemu płaczesz, niebo? Przecież to ja powinnam płakać, nie Ty. Oh, jesteś takie słabe, niebo. Takie wrażliwe. W życiu trzeba być twardym, wiesz? Ja się tego nauczyłam... Ciebie również mogę.
Dziękuję, że płaczesz za mnie, niebo. Dziękuję, że zawsze chcesz ukryć moje łzy swoją powieką chłodnego deszczu. Ale nie musisz... naprawdę nie musisz. Oh, jesteś takie kochane, niebo. Tylko Ty mnie rozumiesz, niebo. Jesteś moim przyjacielem.
Ruszyła przed siebie, raz na jakiś czas omijając, a przynajmniej starając się ominąć, kałuże pełne wody, której cały czas jeszcze dochodziło. Szła równym krokiem, była wyprostowana. Tata nauczył ją, że należy poruszać się prosto. Jak się krzywiła, obrywała w plecy.
Tata chciał dobrze.

***

Oh, deszczu.
Prześladujesz mnie.
Tak Ci zależy, by mnie irytować? Dobrze wiesz, że już Cię nie kocham. Nienawidzę Cię.
Kiedyś pomagałeś skrywać moje łzy... teraz tylko przypominasz mi o tym wszystkim. O przeszłości, o ojcu, o matce, o mej samotności. Pieprzony deszczu...
Nienawidzę Cię.
Sol to słońce, czyż nie? Tak mówiła matka. Nie, błąd. Tak pisała matka. Bo bała się pokazać w Londynie, bała się mnie zobaczyć. Bała się własnego dziecka. Odpowiedzialności.
Nienawidzę Cię.
Ty jednak ciągle się naprzykrzasz. Padasz, gonisz chmury. Kiedy wreszcie odsłonisz słońce, pytam się?! No, kiedy?!
Nienawidzę Cię...
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Sol Marshall [uczennica] Empty Re: Sol Marshall [uczennica]

Czw Wrz 11, 2014 8:59 pm
Sol Marshall [uczennica] Beq
Akcept, więc!
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach