Go down
avatar
Gość

[uczeń] Tom Biers Empty [uczeń] Tom Biers

Czw Sie 07, 2014 8:40 pm
Imię i nazwisko: Thomas Biers
Data urodzenia: 13 lipiec 1965 r.
Czystość krwi:  półkrwi
Dom w Hogwarcie: chciałbym prosić o przydzielenie do Slytherinu
Różdżka: 9 ½, cis, sierść ponuraka, normalna
Widok z Ain Eingarp: Gdyby postawiono przed nim to magiczne zwierciadło ujrzałby w nim siebie oraz Angelikę na plaży w rodzinnym Lowestoft.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Jest naprawdę zdolnym, utalentowanym i pojętnym uczniem o bogatej wyobraźni. W szkole uczy się pilnie i zachowuje nienagannie. Jest odpowiedzialnym, punktualnym, sumiennym i obowiązkowym uczniem. Zawsze przychodzi przygotowany na zajęcia, na których zawsze siada sam w pierwszej ławce przy biurku nauczyciela i odzywa się tylko wtedy, gdy zna odpowiedzi na zadawane przez nauczycieli pytania. Pierwszy rok nauki w Hogwarcie ukończył z wyróżnieniem za bardzo dobre wyniki w nauce. Jest chętny do nauki i nie ma żadnych problemów z przyswajaniem wiedzy, toteż nic dziwnego, że jest lubiany i doceniany przez nauczycieli. Do jego ulubionych przedmiotów należą eliksiry oraz astronomia, z racji tego, iż może się na nich wykazać się swoim ścisłym umysłem i logicznym, przestronnym myśleniem. Najmniej lubianymi przez niego zajęciami są natomiast transmutacja i historia magii. Są to jedyne przedmioty, z jakich zdarza mu się otrzymywać oceny dopuszczające i niedostateczne. Ogólnie rzecz biorąc Hogwart i prowadzone w nim zajęcia bardzo mu się podobają i nie zamieniłby je na żadne inne.
Oceny:
Zaklęcia: Z
Transmutacja: N
Obrona Przed Czarną Magią: Z
Eliksiry: W
Astronomia: P
Historia Magii: N


Przykładowy Post:
Pomimo protestów i oporów jakie stawiałem, zaciągnęli mnie do zimnej, ciemnej, wilgotnej celi znajdującej się w podziemnych lochach. Tam odziali mnie w białą, pokutną szatę i przykuli za szyję jak psa żelaznym łańcuchem zwisającym ze ściany. Wówczas dostałem ataku wściekłości i niepohamowanej furii. Oczy stanęły mi w słup, na ustach wykwitła piana. Zacząłem krzyczeć i wrzeszczeć wzywając ojca, błagając o litość i przeklinając wszystkich i wszystko.
- Możesz sobie wrzeszczeć ile wlezie. I tak nikt cię tu nie usłyszy. Nikt nie wie, że tu jesteś.- powiedział szyderczym tonem ten, który mnie tu przywlókł, po czym opuścił celę pozostawiając mnie w niej samego. Po pewnym czasie wyczerpany wrzaskiem i szamotaniem się, zaległem na twardej, niewygodnej pryczy i zaniosłem się spazmatycznym szlochem. Pilnujący mnie strażnik przyniósł mi jedzenie na papierowym talerzu i szklankę wody. Napiłem się czując suchość w gardle, ale jedzenia nie tknąłem. Resztę dnia przeleżałem na posłaniu wsłuchując się w smutną melodię pozytywki, jedynej rzeczy jaką udało mi się zabrać z domu. W końcu wyczerpany pogrążyłem się w płytkim, niespokojnym śnie.
- Obudź się!- syknął nade mną jakiś głos. Usłyszałem jak moja pozytywka roztrzaskuje się o podłogę. Moje oczy rozbłysły niebezpiecznie niczym ślepa dzikiego zwierza. Stał nade mną w czarnej sutannie z białą koloratką pod szyją. W ręku trzymał metalowy krzyż. Zaczął wypowiadać jakieś tajemne formuły po łacinie. Nic z tego nie rozumiałem i nie chciałem rozumieć. Bałem się tego wszystkiego, toteż skuliłem się na posłaniu i zamknąłem oczy tłumiąc w sobie bezsilną rozpacz i wściekłość.
- Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto. Sicut erat in principio, et nunc, et semper, et in saecula  saeculorum. Zły duchu opuść jego ciało, zgiń, przepadnij!- usłyszałem nad głową natarczywy, coraz bardziej podniecony głos. Zacisnąłem mocniej powieki.
- Spójrz na mnie!- rozkazał. Nie zareagowałem.
- Słyszałeś, co powiedziałem?!- warknął. Zero reakcji.
- Słyszałeś czy nie?!- wycedził szarpiąc mną brutalnie. Nie wytrzymałem. Podniosłem na niego wzrok. Moje oczy płonęły nienawistnym ogniem.
- Wypierdalaj!- wysyczałem splunąwszy mu prosto w twarz.
- Ty głupi, wstrętny bachorze! Tak mi się odwdzięczasz?!- ryknął, po czym uderzył mnie w twarz tak mocno, że upadłem na posłanie rozcinając sobie wargę o krawędź łóżka.
- Wszyscy mieszkańcy tego miasta pragną twojej śmierci. Gdyby nie ja, rozhukana gawiedź zlinczowałaby cię i rozszarpała na strzępy! Zawdzięczasz mi życie i tak mi za nie dziękujesz, plugawy gnoju?!- warknął rozeźlony opuszczając celę. Usłyszałem zgrzyt przesuwanej kraty, która zatrzasnęła się z trzaskiem. I znów ogarnęła mnie nieprzenikniona otchłań rozpaczy. Następnego dnia znowu przyszedł do mnie. Tym razem miał ze sobą grubą żółtą świecę i srebrne kadzidło. Ponownie zaczął odprawiać nade mną jakieś rytuały w obcym mi języku. Leżałem na brzuchu cicho, nieruchomo, tylko moje blade, pałające nienawiścią oczy, przysłonięte kurtyną czarnych, potarganych włosów zdawały się ciskać błyskawice. Raptem niespodziewanie chwycił mnie za szatę i zrzucił z posłania. Upadłem kolanami na podłogę, a wtedy on wcisnął mi w dłonie zapaloną świecę i zaczął obchodzić mnie naokoło wymawiając swoje formuły i wymachując kadzidłem, którego zapach odurzał mnie i drażnił w nozdrza. Byłem bowiem uczulony na dym, toteż nic dziwnego, że zacząłem zanosić się kaszlem, którego nie byłem w stanie powstrzymać.
- Ty głupi gówniarzu!- warknął i wyrwał mi z rąk świecę popychając mnie na zimną, kamienną posadzkę. Zmusił mnie do leżenia krzyżem przez dobre 15 minut. W pewnym momencie szarpnął mnie brutalnie za włosy i uniósł moją głowę podtykając mi kadzidło pod sam nos. Upadłem twarzą do podłogi krztusząc się i kaszląc, a on opuścił celę najwyraźniej z siebie zadowolony. Miałem już tego wszystkiego naprawdę dość. Niech ten koszmar się wreszcie skończy! Z trudem podniosłem się z podłogi i położyłem na pryczy, a po mojej twarzy spłynęły gorzkie łzy. Tej nocy śniłem o Niej. Byliśmy razem na plaży. Tarcza słoneczna skąpana w czerwieni odbijała się w wodzie tysiącem refleksów i znikała z wolna za linią horyzontu. Ostatnie promienie zachodzącego słońca mieniły się na powierzchni lśniącej wody blaskiem roztopionego srebra.  Stałem i wpatrywałem się w Nią jak urzeczony, gdy pływała w morzu. Sam bałem się wejść w morską toń po tym wszystkim co przeszedłem. Pozwoliłem jedynie na to, by morskie fale obmywały moje bose stopy czując przyjemny chłód po całym dniu biegania po rozpalonym piasku. Byłem szczęśliwy. Po raz pierwszy w życiu byłem naprawdę szczęśliwy.
***
Po tygodniu spędzonym w zimnej, wilgotnej celi dostałem ciężkiego zapalenia oskrzeli i płuc. Z każdym dniem słabłem i marniałem coraz bardziej odmawiając spożywania pokarmu, gdyż nie byłem w stanie nic przełknąć. Gardło paliło mnie żywym ogniem. Każdy oddech sprawiał mi kłujący, niemiłosierny ból w schorowanych płucach, jednak najgorsze były ciągłe, ustawiczne ataki kaszlu, które raz po raz wstrząsały moim ciałem zadając ból nie do zniesienia. Moja skóra wyblakła i zwiotczała tak bardzo, że przypominałem trupa. Cały czas zalewał mnie pot. Miałem płytki, urywany, świszczący oddech. Do tego wszystkiego moim ciałem wstrząsały dreszcze i trawiła mnie wysoka gorączka przyćmiewając świadomość i zmysły. Byłem wycieńczony, wynędzniały i tak bardzo osłabiony, że nie byłem w stanie poruszyć nawet ręką. Wiedziałem, że jest ze mną źle i byłem pewien, że oto nadszedł mój nieubłagany koniec. Nie marzyłem już o niczym innym, tylko o tym, by w końcu nadszedł kres moich cierpień. Przez cały czas choroby trwałem w malignie. Miałem omamy. Wydawało mi się, że widzę tych, których spotkała śmierć z mojej winy. To było straszne. Pewnego razu usłyszałem, jak ktoś rozsuwa kratę od mojej celi.
- Tom!- na dźwięk głosu, który wypowiedział moje imię, serce zaczęło mi bić szybciej. Po chwili poczułem dotyk Jej delikatnej dłoni, która ujęła moją wychudłą, mokrą i lodowatą rękę. Nie, to nie był sen. Ona naprawdę tu była. Z trudem uniosłem powieki ujrzawszy jak przez mgłę Jej drobną twarz, która była mi tak bliska i droga. Płakała. Poczułem jej ciepły dotyk na swej wyschniętej, wyniszczonej chorobą twarzy. Słyszałem jak wymawiała przez łzy urywane słowa. Wspomniała coś o jakimś doktorze, po czym wybiegła z celi zanosząc się szlochem. Przymknąłem sino podkreślone, zmętniałe oczy, a moja ręka zwisła bezwładnie z pryczy. W jakąś godzinę później usłyszałem jak ponownie ktoś wszedł do mojej celi. Słyszałem jak raz po raz wypowiadał słowo „bydlęta!” przejętym głosem. Najwyraźniej był głęboko wstrząśnięty. Po chwili poczułem jak rozkuwa mnie z łańcucha, bierze na ręce i wynosi z lochów. Przez moje zaciśnięte powieki wdarł się oślepiający blask słońca. I wtedy straciłem przytomność. Nie wiedziałem co działo się dalej. W pewnym momencie gwałtownie otworzyłem oczy i ujrzałem nad sobą Jej zapłakaną twarz.
- Udało się! Naprawdę się udało!- wyszeptała uśmiechając się przez łzy. Nic z tego nie rozumiałem. Wiedziałem tylko tyle, że znajdowałem się w szpitalnej sali leżąc na łóżku, podłączony wenflonem pod kroplówkę, a Ona gładziła delikatnie moją dłoń. Potem przyszedł mój ojciec, który usiadł obok mnie na łóżku i śmiał się i płakał na przemian. A potem okazało się, że zły duch opuścił moją znękaną duszę. Jej ciepłe, szlachetne serce, pełne dobra i miłości pokonało drzemiące we mnie zło. Dokonała czegoś, czego nie był w stanie dokonać żaden nawet najlepszy egzorcysta. Straciłem wówczas swoje wszystkie nadludzkie umiejętności. Wszyscy byli przekonani, że w końcu stałem się zwykłym, normalnym chłopakiem i przestali się mnie lękać i czyhać na moje życie. Ja też tak myślałem. Prawda jednak okazała się być nieco inna. W rok później, kiedy udało mi się powrócić do zdrowia i pełni sił, do mojego domu zawitał sędziwy człowiek o długich, siwych włosach i sięgających pasa brodzie, który przedstawił się jako dyrektor szkoły magii i czarodziejstwa, zwanej Hogwartem oznajmiając mi, że jestem czarodziejem, dlatego też przyszedł poinformować mnie o tym, że pierwszego września powinienem stawić się na peron 9 i ¾ w Londynie, skąd odjeżdżał pociąg do owej szkoły dla czarodziejów. Był to dla mnie niemały szok. Dla mojego ojca również. Hogwart jednak okazał się być dla mnie drugim domem. Nigdzie nie czułem się tak dobrze, jak wśród tych ludzi, którzy byli tak samo niezwykli jak ja, dzięki czemu nikt mnie nie dyskryminował. Z każdym kolejnym dniem spędzonym w tej szkole coraz bardziej oddalałem się od spraw mugolskiego świata, w którym zaznałem tyle zła, krzywdy, bólu i cierpienia. Z tym światem łączył mnie jedynie ojciec: jedyny mugol, którego szanowałem. Ona również okazała się być czarownicą, mimo że pochodziła z mugolskiej rodziny. Bardzo mnie ucieszył fakt, że będzie ze mną w jednej klasie, dzięki czemu mogłem spędzać z nią jeszcze więcej czasu niż dotychczas. Byłem jej ogromnie wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiła, za to, że mnie nie opuściła, tylko trwała przy mnie w najcięższych chwilach. Przy niej czułem się lepszym człowiekiem. Myślałem, że tak będzie już zawsze. Jak bardzo się wówczas myliłem. Tragiczny wypadek zburzył nasze szczęście. Poniosła śmierć w wypadku samochodowym, ginąc jak zwykła mugolka. Jej śmierć była dla mnie niczym cios prosto w serce. Długo nie mogłem się po tym pozbierać i pogodzić się z Jej stratą. Wiem jednak, że wciąż jest przy mnie, gdyż często odczuwam Jej obecność. Ta myśl pomaga mi iść dalej przez życie, które raz utracone, odzyskałem na nowo. Kiedy przybyłem do Hogwartu, wszystko było dla mnie zupełnie nowe, osobliwe, nieznane i nierealne. Nie znałem takich słów jak „quidditch”, „bogin” czy „transmutacja”, podobnie jak co poniektórzy czarodzieje nigdy nie słyszeli o takich wyrazach jak „telewizor”, „komputer” czy „telefon”. Czarodziejski świat, w którym miałem się nauczać się magii, zaskakiwał i szokował mnie na każdym kroku. Jednak dzięki przebywaniu pośród innych czarodziejów i czytaniu książek poświęconych tematyce czarodziejskiego świata udało mi się zaaklimatyzować i odnaleźć w tym zupełnie dla mnie nowym i nadzwyczajnym świecie, niedostępnym dla mugoli. Wówczas przestałem czuć się jak odmieniec, gdyż zrozumiałem, iż znalazłem się wśród równych sobie. Bardzo ucieszyłem się z faktu, że jestem czarodziejem i, że mogę poznawać i zgłębiać tajniki magii uczęszczając do tak niezwykłej szkoły, jaką jest Hogwart. Nic więc dziwnego, że stała się ona dla mnie drugim domem. Ponadto okazało się, że posiadam jeszcze jednego członka rodziny. Okazał się nim być jeden z profesorów, nauczyciel eliksirów i najlepszy przyjaciel dyrektora, Horacy Slughorn, który był kuzynem mojej babki ze strony matki. Dzięki niemu dowiedziałem się, że moja matka była czarownicą czystej krwi, a co z tego wynika, ja sam jestem czarodziejem półkrwi. Nie czuję się jednak przez to lepszy od czarodziejów pochodzących z mugolskich rodzin. Pochodzenie nie ma dla mnie żadnego znaczenia, tym bardziej że sam z początku byłem przekonany o tym, że jestem mugolakiem, toteż mój stosunek wobec nich jest zupełnie neutralny. Nie pogardzam nimi, ale również ich nie bronię. Zdążyłem bowiem zauważyć, że są dyskryminowani przez niektórych czarodziejów, którzy uważają, że tacy jak oni w ogóle nie powinni wiedzieć o istnieniu magii. Ponadto nie rozumiem dlaczego zdecydowana większość czarodziejów boi się wymawiać imienia jakiegoś tam Lorda Voldemorta. Ponoć jest on najstraszliwszym i najpotężniejszym czarnoksiężnikiem świata, ale strach przed samym jego imieniem to już po prostu przesada. Wuj powiedział mi, że on posiada takie samo imię jak ja i, że również miał mugola za ojca, podczas gdy jego matka była czarownicą, ale w ogóle się tym nie przejąłem. Nigdy nie będę taki jak on. Jeśli już mam posiadać jakiś autorytet to tylko w osobie mojego wuja, gdyż również pragnę nauczać w Hogwarcie, tylko sam jeszcze nie wiem jakiego przedmiotu. Jestem szczęśliwy z tego, że mogę żyć. Moje życie jest dla mnie najważniejszą i najcenniejszą wartością, dlatego też staram się cieszyć każdym dniem i nie oglądać się wstecz, za siebie. Nie chcę roztrząsać tego co było. Swoją koszmarną przeszłość wolę pozostawić za sobą i myśleć jedynie o teraźniejszości i o tym co przyniesie przyszłość.


Ostatnio zmieniony przez Tom Biers dnia Sob Sie 09, 2014 7:35 pm, w całości zmieniany 2 razy
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

[uczeń] Tom Biers Empty Re: [uczeń] Tom Biers

Pią Sie 08, 2014 9:22 pm
Po pierwsze - wiek. Jak może mieć 12 lat w 1978 roku, skoro urodził się w 1956? To idzie do poprawy.
Po drugie - o domu decyduje Administracja, jedynie możesz napisać, że chciałbyś się tam dostać, ale nie jest powiedziane, że rzeczywiście zostaniesz tam przydzielony.
Po trzecie - za zdolny z niego uczeń, no bez przesady, żeby był aż taki pilny i niesamowity. Musisz skupić się też na słabszych stronach, no i przedmioty, takie jak Starożytne Runy, Numerologia etc. są dostępne dopiero od III roku! Przez I i II rok masz jedynie podstawowe zajęcia. O tym zresztą jest w Regulaminie ;)
Po czwarte - jest "trochę" podobieństw do młodego Voldemorta, ale że Przykładowy Post jest dość ładnie napisany mogę przymknąć oko. Jednakże zmień ten fragment z Numerologią!
Po piąte - wymiary avatara. Proszę je zmienić na te zgodne z regulaminem ;) Mam nadzieję, że jeśli chodzi o psa to jest to zwierzątko domowe, a nie które masz w Hogwarcie.

Zmień to wszystko, a powinno być w porządku.

avatar
Gość

[uczeń] Tom Biers Empty Re: [uczeń] Tom Biers

Sob Sie 09, 2014 7:43 pm
Pewnie, że ładnie, bo w końcu sam go napisałem. xD Data urodzin poprawiona (przypadkowo wpisałem 5 zamiast 6 xD), wykasowałem dodatkowe przedmioty i dodałem oceny, jakie miał z każdego przedmiotu, żeby nie było, że jest nie wiadomo jak wybitny. No i fakt, w mojej postaci rzeczywiście można doszukać się kilku podobieństw do Voldemorta, gdyż przyznaję, że inspirowałem się nieco jego historią. Avatar, no wlaśnie. Z tym zawsze mam największy problem, dlatego musze się upewnić czy 250px to ma być wysokość , a × 400px szerokość? I tak , psa mam w domu. Nie zabieram go ze sobą do szkoły. xD
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

[uczeń] Tom Biers Empty Re: [uczeń] Tom Biers

Nie Sie 10, 2014 11:07 am
W porządku! Avatar powinien mieć 250 px szerokości i 400 wysokości ;) Ale teraz już mogę Ci dać akcept! Miłej zabawy na forum ;)
[uczeń] Tom Biers Mzz
Sponsored content

[uczeń] Tom Biers Empty Re: [uczeń] Tom Biers

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach