Go down
Millicent L. Malfoy
Ministerstwo Magii
Millicent L. Malfoy

Millicent L. Malfoy Empty Millicent L. Malfoy

Sob Maj 12, 2018 9:05 pm
Imię i nazwisko: Millicent Lysette Malfoy
Imiona i nazwiska rodziców: Clara Black i Anthony Malfoy
Data urodzenia: 12 lipca 1957 r.
Miejsce zamieszkania: Obrzeża Londynu, posiadłość rodowa w Havering
Status majątkowy: Zamożna, 140 galeonów
Czystość krwi: Czysta
Była szkoła: Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie; Slytherin
Różdżka: Różdżka doskonale prosta, wybitnie majestatyczna, mierząca 12 cali. Jest pomimo wszelkich zalet tworem o niezwykle humorzastej naturze, którą zawdzięcza rdzeniowi będącemu włosem z głowy wili. Wierzba będąca jej budulcem świadczy o idealistycznym usposobieniu Millicent, nietypowa zaś dla tak młodej osoby sztywność mówi o niekrytym przywiązaniu do tradycji. Posiada wyrytą przy trzonie inskrypcję infinitum.


Wzrost: 162 centymetry
Waga: 47 kilogramów
Kolor włosów: Popielaty blond
Kolor oczu: Błękitne

Praca: Ministerstwo Magii; Biuro Wyszukiwania i Oswajania Smoków

Bogin: Ona sama, o płatach skóry schodzących z jej ciała, pozbawiona swojego nieodzownego piękna i wdzięku, o cierpiącej próżności.
Amortencja: Tytoń, piżmo i kardamon.

Widok z Ain Eingarp: Zieleń była jednym z nielicznych ostałości lata, które ukazało rozlewając się uporczywą, zdawało by się — niemożliwą do sprania barwą na liściach okolicznych klonów. Lada dzień miały zapłonąć żółtym kolorem, aby po chwili zrzucić z siebie barwne odzienie, które opadając na ziemię, zwodniczo przypominało iskry. Najdrobniejszy zefir rozpoczynał ich deszcz, dopóki ten ostatni liść nie spoczął na ziemi, ku uciesze pałąkonogich staruszek zamiatających chodniki. Przemijanie było pozbawione tej pociągającej, rozpościerającej tanatyczny mrok przygodności przypadku. Kusiło jednoznacznością, odgórną koleją rzeczy, nad którą nic nie miało śmiałości zaważyć. Ów naturalny urok odbijał się w zwierciadle, przedstawiając paroma ulotnymi sekundami całą sekwencję, powtarzalność — drzewo rosło w soczyste barwy zieleni, aby się ich pozbyć i okryć śnieżnobiałym puchem. Pod jego konarami stoi sama Millicent, przyciskając do piersi ostatni liść, który opadł.

Podsumowanie posiadanej wiedzy i umiejętności: Nigdy nie należała do wąskiego grona prymusek, wśród których mogłaby się szczycić wysokimi notami, jakie otrzymywała, jednak posiadała dziedziny, w których niekrycie przodowała. Już od początku swojej nauki w Hogwarcie doskonale radziła sobie z Opieką Nad Magicznymi Stworzeniami, co z czasem przekuło się w jej codzienną pracę — wyraźnie fascynowała się istotami czarodziejskiego świata, a w szczególności smokami. Wraz z wkraczaniem w dorosłość, zaczęła maczać palce w sztukach czarnomagicznych, mając za swoje niekryte uwielbienie nekromancję, na której temat zgłębiała mnóstwo wiekowych ksiąg. W miarę dojrzewania Millicent, okazało się także, iż ma nieprzeciętne zdolności w dziedzinie zaklęć defensywnych; W szkole nigdy nie przepadała za zajęciami teoretycznymi — te ją wyjątkowo nużyły, stąd nie uznawała za ujmę na honorze zdobywanie zań słabszych ocen. Nie przepadała także za sportem, stąd nigdy nie pretendowała o miejsce w szkolnej drużynie Quidditcha, niemniej pojawiała się niejednokrotnie na trybunach, aby wiernie kibicować; Jako kobieta łaknąca wiedzy, wciąż się rozwija, kuszona przez trujący owoc czarnej magii oraz zajęcie wypełniające całe jej serce — opiekę nad smokami.

Przykładowy post:
  Zawierała w sobie coś z wiatru halnego i świeżej bryzy zarazem — porywczość i łagodną pieszczotę niesioną na ramionach jednego, niezmiennego absurdu. I ten piękny kalejdoskop barw, niby zrodzonych ze słowa, lecz składających kłamliwe pocałunki o smaku martwej, konającej obietnicy. Wierzyła — nie, chciała wierzyć — iż było to jedyne spośród parszywych przekłamań składanych w ofierze na obrzmiałym licu wszechświata. Była nieprzerwanie oniemiała i zarazem zniesmaczona różnorodnością, wieloznacznością wszechrzeczy, obnosiła się z tym jednak łagodnie, zachowując maskę nie będącą pod żadnym kątem obelżywą wobec racji kosmosu.
  I wszystko płynęło, niczym w wartkim nurcie rzecznym, porywane przez prądy namiętności, furii, samotności — całej palecie emocji zamykanej w jednym, pozornie gniewnym zaciśnięciu pięści, wbiciu paznokci w naskórek delikatny jak pocałunek jednej z mojr, która ostrzyła swe nożyce ku przecięciu jej nici. Nici zajętej szkarłatem, drgającej w rytm miarowych uderzeń jej serca.
  Uśmiechnęła się półgębkiem, nieco parszywie, w ułamkach podle, ukrywając zamaskowany urok pod czernią ujętej metaforą woalki do lśniącego szkłem szyldu sklepowego. Wcisnęła ręce silniej do kieszeni, napotykając nieustępliwy opór szwów łączących materiał, z którym te były scalone. Coś w jej klatce piersiowej zatrzepotało gwałtownie — prawdopodobnie nadający życie boleści, nade wszystko pragnący wolności ptak zechciał wyrwać się ze swej szczerozłotej klatki płuc. Dlaczego to było tak dotkliwe?
  Zamilcz. Zamilcz na wieki wieków, amen.
  Dlaczego nie odpowiadał? Dlaczego nie pozwolił chociaż jednemu, samotnemu słowu rozciąć gładkość rozkosznie miękkiej ciszy, zakłócanej jedynie dochodzącymi z oddali szeptami miejskiego, dusznego żywota? Wystarczyłaby jedna kropla, jedna litera rozbijająca się o szkło milkliwej przestrzeni. Pozbawieni piękna i żywotności stali zaklęci niczym piękne statuy, bezimienne i bez wyrazu, acz ponad wszystko wdzięczne i ściągające spojrzenie. Spojrzenie niebytu, wszak było ich dwoje oraz grzęznąca w gardle cisza; Dlaczego nie była w stanie nic więcej z siebie wydusić podczas tej jednej rozżalonej, przepełnionej ogniem, żarliwością sekundy? Rozwarła wargi, pozwalając mikrej przestrzeni zając się białymi obłokami, które już po chwili roztańczyły się w eterze, scaliły z gęstwinami mgły.
  Dzień będący migreną — ciężką, dławiącą, bolesną, kującą w skroniach, przypominająca o pierwowzorze ludzkiego celu (w końcu czy ktoś już pamiętał o malowaniu swojej drogi pośród barwnych piwonii i deszczy majowych?) — ubierała w barwny, tańczący frazes także ją, stojącą w gąszczu tej nieprzebrniętej, duszącej mgły. Jego oczy — tak błyszczące, tak dręczącego szare wnętrze Millicent bolączką zawartą w nieodgadnionym wyrazie, że powzięła głębszy wdech rozlewało się w jego wnętrzu jak gęsty, późnoletni sok. Czy pójdziesz ze mną na koniec tęczy?
  Zwróciła się do niego przodem, oglądając linię jego profilu, tak płynną i miękką — z dbałością wymodelowaną przez dłoń wszechświata. jego osoba była pokłonem ludzkim ku bóstwom, strzelistą tęczą pieszczącą błękit nieba — wyglądał jakby przebudził się z popołudniowej drzemki. Jego fizjonomia nie frapowała Millicent, ona ją dręczyła, podszywała poszewkę powiek wraz z miriadami polatujących słów, które nie opuszczały jej gardła, a które zatrzymywały się w głębokiej bolączce przed jego obliczem, niekiedy zbyt gorzkim. Chcę namalować drogę, którą pójdziesz za mną, wśród drzew o koronach jak waty cukrowe.
  I wtedy napotkała jego spojrzenie, utykając w malignie bezkresu, w pięknym poemacie, w owym nieboskłonie kłaniającym się ku pokrzepieniu ludzkości, w migrenie codzienności i wyjątkowości zawartej w jednym kęsie; Dopiero po chwili jej kąciki ust, jakby nieprzejednane, zadrgały i uniosły się ku górze, choć już wcześniej w kącikach oczu rysowały się bruzdy uśmiechu. I całą jej zamyśloną mimikę uciął ten nade wszystko ciepły, urokliwy uśmiech małej, zapatrzonej dziewczynki z nosem przy szybie cukierni.
  Każdy fragment Millicent był elementarny, a ich pula — wyliczona co do jednego — przedstawiała wyjątkową spójność kompozycji, w której żaden element nie mógł współistnieć bez drugiego. Właśnie ten obraz, uosobienie wyjątkowości, emanował elitaryzmem, wzmiankami w rubrykach towarzyskich, sztucznym światem o zapachu orchidei i pogodnego snobizmu. W jej oczach odbijały się gwiazdy, żywy firmament, błyszczący światłem tysięcy komet. Za każdym razem, gdy spoglądała w niebo, ono odpowiadało jej, odbijając się przejrzystą taflą w tęczówkach. Te zaś, w naturalnym świetle dnia codziennego, mieniły się mieszanką chłodnych barw. Chowały odmęty szarości, pomieszane z błękitną nutą, niekiedy graniczące ze świeżością zieleni — gościły liczne plamki, swym ciemnym tonem przechodzące w heban. Membrana powiek opadała powoli, prawie że leniwie, ukazując cieńką niczym pergamin warstwę skóry, pod którą wyraźną linią znaczyła się sieć żyłek oraz wachlarz czarnych, gęstych rzęs.
  Twarz bez skazy, pozbawiona wszelkich znamion, wpisywała się w ramy niestandardowych przykładów urodliwości. Prosty nos, wysokie kości jarzmowe, pełne, rumiane policzki czyniły z Millicent istotą o prezencji nie tyle pięknej, co dziecięcej. Blade usta o kształcie, który można zdefiniować określeniem pełni tudzież soczystości, zaciskały się niekiedy nerwowo w wąską linię, potęgując wieczne niezadowolenie wymalowane na licu. Łagodne, jasne brwi stanowiły swoistą oprawę dla oczu ściągających multum spojrzeń, niby odbierając możliwość swobodnego skupienia na całokształcie.
  Rodzinnym znamieniem odciśniętym na osobie Malfoy okazała się być kaskada jasnych loków, opadających na ramiona splątaną taflą kosmyków. Niesforność dzieła obecnego na głowie kobiety bynajmniej nie była spowodowana jakimkolwiek brakiem uwagi, ba, linią prawidłowości mogłoby się zarysować śmiałe stwierdzenie, iż prezentuje sobą kontrolowany chaos. Jej impulsywność przejawiała się nawet w kwestii tak prozaicznej, jak wygląd włosów, jednak brak porządku w istocie tak trywialnej okazywał, że umysł jest w stanie popaść w obłęd bez przeciwwagi.


Ostatnio zmieniony przez Millicent L. Malfoy dnia Nie Maj 13, 2018 11:45 am, w całości zmieniany 1 raz
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Millicent L. Malfoy Empty Re: Millicent L. Malfoy

Nie Maj 13, 2018 2:11 pm
Witaj na Magicznej Kołysance! Łap 10 dodatkowych fasolek za ładną kartę.
Na podstawie karty przydzielam ci 5 atutów i 2 słabości.

Atuty:
- To coś - postać ma w sobie to coś, jakiś urok, magnetyzm, który przyciąga. Niektórzy myślą, że tylko wile mogą wpływać na innych w tak silny sposób, ale kiedy spojrzy się na tę postać... Może to urodziwa twarz, może ponętne kształty... A nade wszystko te oczy... Achhh, temu spojrzeniu nie naprawdę ciężko odmówić.
- Z dobrego domu - postać pochodzi z rodziny, która jest bogata, szlachecka lub po prostu znana. Może jej wujek to Minister Magii? Może matka jest znaną filantropką? Starszy brat wygrał Mistrzostwa w Quidditchu? No a nazwisko Malfoy mówi samo za siebie.
- Puszek - postać ma rękę do zwierząt. Budzi w nich zaufanie, może je dotknąć, uspokoić, nakarmić z większą szansą, że uniknie ugryzień i tym podobnych.
- Królowa jest tylko jedna -  postać wyróżnia się na tle innych. Wszyscy liczą się z jej zdaniem, jest wybierana na przewodniczącego szkolnego koła, kapitana drużyny, prefekta, czy choćby lidera grupy na zajęciach. Rozpoznawalna w całej szkole, wysyłana w delegacje przez pracodawców, bo któż prezentuje się lepiej?
- Natchniony - postać dostrzega więcej niż inni. Jest w niej pewna liryczność, potrafi spojrzeć na rzeczywistość z innej perspektywy, dostrzec elementy, które nie są widoczne dla zwykłych śmiertelników.

Słabości:
- Zaślepienie - postać ma swój pogląd na dany temat i za nic w świecie nie przyzna, że się myli. Może to być twierdzenie o wyższości czarodziejów czystokrwistych, może przekonanie o tym, że centaury są bezrozumnymi zwierzętami, a może zwyczajnie nie przyjmuje do wiadomości, że ktoś woli smarować bułkę najpierw masłem, a dopiero potem dyniowym dżemem. Żadne logiczne tłumaczenia nie są dla postaci wiarygodne, a nawet widząc na własne oczy, że się myli, próbuje dowieść swojej racji.
- Mrok serca - postać czuje wewnętrzny pociąg do ciemnej strony. Jej potęga kusi go i wabi, tak że niemal nie sposób jej ulec, a wszelkie próby opierania się będą o wiele trudniejsze niż w przypadku innych postaci.



Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach