Go down
Sharon Gallagher
Hufflepuff
Sharon Gallagher

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Sob Cze 06, 2015 6:32 pm
Nie wiedziała nic. Stanowczo za dużo ludzi było na pogrzebie, przez to zagubiona Sharon nie potrafiła znaleźć zajęcia dla swoich rąk i nóg i tylko wpatrywała się przed siebie, próbując nie rozglądać się wokoło i nie przyciągnąć niczyjej uwagi. I pomyśleć, że wśród nich może być taki Blaise i inne...osoby, które pewnie tylko czekały by w odpowiedniej chwili zaatakować ją niewybrednymi komentarzami. A to nic. Zupełnie nic, a to wszystko dlatego, że po jakimś czasie...szło się przyzwyczaić i te najzwyklejsze uwagi odnośnie jej wyglądu puszczało się mimo uszu. Dopóki miała swój dziennik, wszystko było w porządku. Miała swój świat w słowach, który był czymś zarówno rzeczywistym, jak i niezwykłym. Gorzej w takim momentach, jak ten, kiedy czuła się nie na miejscu, gdy czuła powiew śmierci na swym karku. Było tu naprawdę, ale naprawdę przygnębiająco dla Szamponu Wspaniałego i czuła olbrzymi strach. Tak więc, gdy usiadła obok niej Alice i się z nią przywitała, Sharon podskoczyła, kładąc swoją pulchną dłoń na dużej piersi. Zamrugała szybciej oczami, po czym posłała Krukonce niepewny uśmiech, czując jak jej twarz zdobią rumieńce wstydu.
- Cześć – przywitała się po chwili drżącym głosem i zatupała cicho nogą, a minutę później rozległy się pierwsze grzmoty i zaczął padać deszcz. Przestraszona Puchonka zaczęła wykręcać palce, unikając spojrzeniem miejsca w którym stał przygnębiony do granic możliwości Joshua.  To było zbyt osobiste i naprawdę nie chciała...być tego świadkiem. To byłoby za wiele. Przejechała po swoich brązowych włosach, czując jak odbija się od nich deszcz. Przed wyjściem poprosiła profesor Sprout by rzuciła na nią odpowiednie zaklęcie i teraz nie żałowała tego. Przynajmniej była sucha...jakby rzeczywiście robiło to jakąkolwiek różnicę. W końcu przemówił dyrektor, a po skończeniu jego mowy, Gallagher zwróciła się cicho do Alice.
- Wierzę mu. Naprawdę mu wierzę i ufam. A t-ty...? – Odezwała się niepewnie, zaciskając swoje grube palce na bardzo długiej spódnicy,  która skutecznie zakrywała jej nogi. Spuściła oczy na ziemię i czekała na kolejne słowa mistrza ceremonii, gdzieś tam w środku próbując się modlić, tak jak ją zazwyczaj uczyła mama. Wydawało się jej to niezbędne w takiej chwili. Ale czy to cokolwiek da...?
Nagle uniosła swoje brązowe ślepia i spojrzała gdzieś za siebie, natrafiając na jakiegoś dziwne znajomego i...cudacznego osobnika o czerwonych oczach. Usta Szamponu Wspaniałego zrobiły kosmiczne "O", gdy tak mu się przyglądała, po czym bardzo szybko zwróciła twarz w stronę pana Werricka, nadal próbując się modlić.
Kyohei Takano
Oczekujący
Kyohei Takano

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Sob Cze 06, 2015 6:33 pm
No i zaczęła się bezsensowna paplania, której chłopak tak naprawdę nawet nie zaszczycił swoją uwagą. W tej chwili po prostu próbował powstrzymać się aby nie walnąć tego chłopaka swoją pięścią w jego cholernie irytujący nochal. Oj tak, bójka na pogrzebie, to był by na pewno temat numer jeden w tej szkole przez naprawdę ładny kawał czasu. A ostatnie czego Kyo w tej chwili potrzebował to rozgłosu, chociaż w tej chwili tak naprawdę było mu wszystko.
-Jesteś głuchy, czy głupi. Nie pamiętam abym powiedział kiedy kolwiek, że ktoś mnie tutaj potrzebuje- Więc po co tutaj przylazłeś? gdyby miał tak szczerze odpowiedzieć, to najpewniej powiedział by, że z nudów i taka była by prawda. To było jedyne co w tej szkole działo się od jakiegoś czasu. Chociaż na nic innego najpewniej by nie przyszedł. Bo wydawało mu się, jak widać błędnie, że to będzie jedyne miejsce gdzie nikt nie będzie go drażnić swoim "ja". Sądził, że wszyscy będą zbyt załamani aby wysilić się chociaż na jaką kolwiek złośliwość, a tutaj, jednak ktoś postanowił go zaskoczyć.
-Posłuchaj- Zaczął tak spokojnie jak tylko mógł odwracając się w twoją stronę twarzą.
-Naprawdę nie mam dzisiaj ochoty na żadne przepychanki, więc jeżeli nie chcesz skandalu na tym pogrzebie to naprawdę radzę ci się opanować- Warknął cicho. Kyo i tak miał już wystarczająco zniszczoną reputację, w tej chwili było mu już naprawdę wszystko jedno. Mogli go wywalić, mogli go zostawić. I tak jego życie nadal było by jedną wielką kupą kupy z przewagą kupy.
-Ciekawe czy będzie ci tak śmiesznie, jak wepchnę ci moją pięść do twojego gardła- Oj już świerzbiła rączka, dlatego też nic dziwnego, że przez chwilę popatrzył na wszystkich tutaj zebranych, z delikatną nadzieją, że ktoś, jednak zainterweniuje, niestety jak zwykle był pozostawiony sam sobie.


Ostatnio zmieniony przez Kyohei Takano dnia Nie Cze 07, 2015 7:10 pm, w całości zmieniany 2 razy
Lily Evans
Oczekujący
Lily Evans

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Sob Cze 06, 2015 8:01 pm
Pogoda na zewnątrz nie była zbytnio zachęcająca, ale w sumie nawet, jeśli świeciłoby słońce, a na niebie nie znajdowałaby się ani jedna chmurka, to i tak Lily nie zrobiłoby to większej różnicy. Była smutna, bez siły do życia, do czegokolwiek, bez jakiejkolwiek determinacji...i coraz bardziej bała się przyszłości, bała się tego, co przyniesie im wszystkim następny dzień. Może brzmiało to, jak ciągle powtarzająca się pesymistyczna mantra, ale tak to ostatnimi czasy wyglądało. Towarzyszyła Nam wojna, pomiędzy tym, co dobre i trudne, a tym co łatwe i złe i w to wszystko wplątana była śmierć. Powinni cieszyć się młodością, korzystać z życia, nie przejmować się niebezpieczeństwem, które czyhało gdzieś na zewnątrz, ale...tak się nie dało - zwłaszcza, że niebezpieczeństwo postanowiło również zagościć w ich kochanym zamku i wprowadzić zamęt. A ona...? Kimże była ona wśród tego wszystkiego, co mogła zrobić, jak miała się przyczynić do tego by cokolwiek naprawić, zmienić? Od czego należało zacząć? A co najważniejsze, skąd znaleźć odpowiedzi na niekończące się pytania?
Czy ta plakietka, która widniała na jej piersi cokolwiek znaczyła, czy miała jakąś wartość...? Coraz bardziej zaczynała w to wątpić; czuła się winna tego, że nie pojawiła się na błoniach, że nie miała szansy na to, by jakoś zapanować nad tym całym bałaganem, zanim doszło do tragedii. A teraz? Teraz pozostały tylko ciała ich kolegów i koleżanek umieszczone w trumnach. Przejmowała się tym! Oczywiście, że ją to obchodziło, bo w końcu posiadała uczucia, bo nie potrafiła przejść obojętnie wobec takiego wydarzenia. Nawet jeśli nie znała większości ich za szczególnie dobrze, to przecież oni byli wraz z nią w zamku i miała z nimi do czynienia na co dzień. Nie można było od tak o tym zapomnieć, ulec obojętności i odwrócić się od tego plecami, twierdząc że przecież to i tak ich nie dotyczy.
W takich chwilach czuła się, jak kwiatek, który bardzo łatwo może zostać porwany przez wiatr jednym silniejszym dmuchnięciem...ale mimo wszystko, nie zamierzała się poddać. O nie! Pójdzie na ten pogrzeb, pożegna ich wszystkich, będzie wspierać najlepiej, jak tylko potrafi nauczycieli i dyrektora, a także rodziny zmarłych. Lily nie chciała być egoistką, nie chciała tylko zastanawiać się nad tym, co ona czuje, chciała też wspomóc i zrozumieć innych. Dlatego też ubrała się elegancko w czarną dłuższą spódniczkę, koszulę o tym samym kolorze i na to wszystko nałożyła swoją szatę, a nawet tiarę, którą ułożyła na swych rudych, spiętych w kok włosach. Wzięła kilka głębszych wdechów i wydechów przed lustrem, po czym opuściła dormitorium i poczekała na Jamesa, który postanowił z nią pójść. Dla Evans naprawdę wiele znaczyła jego obecność i wsparcie, w głębi ducha cieszyła się, że będzie jej towarzyszył i że nie będzie w tym wszystkim sama. Reszta bowiem dormitorium VII roku nie wykazała jakichś większych sił na to, by się pojawić. Nie dziwiła się, niemniej czuła się taka...samotna. Ale miała przecież jeszcze Jego. Nieznośnego, niesfornego Gryfona, który właśnie zszedł na dół ubrany - na całe szczęście! - stosownie. Użyczył jej ramienia i oboje opuścili Pokój Wspólny Gryffindoru, kierując kroki na błonia. Przez całą drogę nie odzywali się do siebie, ale cisza ta nie była uciążliwa, o nie, wręcz zdawała się być na miejscu. Gdy już stanęli na zielonym terenie zamku, Lily przetarła zielone oczy i rzuciła na niego i na siebie zaklęcie odbijające krople deszczu. Po chwili przesunęli się do przodu i znaleźli się wśród czarownic i czarodziejów, którzy również przyszli pożegnać zmarłych uczniów i jednego młodego praktykanta. Evans posłała krótkie spojrzenie Jamesowi, po czym przywitała się z co niektórymi za pomocą skinięcia głowy. Na podejście i pogawędki nie było czasu, zwłaszcza że ceremonia się już rozpoczynała. Oboje zajęli miejsca obok innych Gryfonów, wśród których był Zack i Alexandra i skupili się na przemówieniu dyrektora, a przynajmniej zrobiła to Lily, która przysunęła się bliżej Jamesa, opierając policzek o jego ramię.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Sob Cze 06, 2015 10:36 pm
Pojawili się i kolejni goście, a wśród nich nawet sam Irytek! Możliwe, że zwróciłaby na niego uwagę, gdyby nie to, że miała na głowie inne rzeczy; Joshuę i swoją matkę. Może mógłby ich zabić, może nie...właściwie, przecież oboje doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nie byłby w stanie. On przeciw im wszystkim? Nawet C. nie była taka szalona! Całego gniazda nie da się od tak naraz zniszczyć, tu potrzebny był czas i odpowiednie kroki.
Jesteś pokręcony.
Znam to uczucie, to tak jakbyś ciągle znajdował się na jednej wielkiej karuzeli, która nie ma zamiaru się zatrzymać.
Ty umrzesz, ale oni przetrwają. I ja też przetrwam...gdzieś. Gdziekolwiek. Uda mi się, bo jestem Zwycięstwem, a Zwycięstwo zawsze wygrywa.
Najwyraźniej miała niesamowity talent, jeśli szło o przeszkadzanie mu w zanurzaniu się w studni rozpaczy, ale czy to coś złego? Przecież w taki sposób ratowała go! Ratowała go przed ostatecznym upadkiem. A może powinna mu na to pozwolić, nie przejmować się, mieć go głęboko gdzieś, tak jak resztę zebranych tutaj osób? Mógł przecież śmiało o tym powiedzieć, zaznaczyć, bo czemu by nie. Problem niemniej polegał na tym, ze był teraz kimś, kto uzyskał specjalne względy u Królowej Śniegu, która dzisiejszego dnia ukryła swe szkarłatne szaty pod niewinnym połączeniem bieli i czerni. Był kuszącą iluzją utraconego smaku Raju, którego nawet ona pragnęła zakosztować.
Był Nim.
To absurdalne, jak ten z pozoru nic nie znaczący fakt, wpływał na czarnowłosą, pomimo że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Wojna spoczywała w objęciach wiecznego czarodziejskiego snu. Wiedziała to doskonale! Ale czasem tęsknota też dochodziła do głosu, nawet jeśli serce było zaledwie zamrożoną bryłą. Padało, a ona uparcie stała, wbijając swe obcasy w miękką ziemię, która z każdą chwilą coraz bardziej ją wciągała. Ciemne kosmyki powiewały na wietrze, niczym pióra ptaka, chmury mieszały się z lodem w jej oczach, a długie palce uparcie zaciskały się na jego dłoni, nie zamierzając jej odpuścić. Musiała uparcie sobie powtarzać, że to nie Shane, że to po prostu Joshui odbiło i...nie należało się tak rozczulać. Lilith też tutaj nie było, spoczywała nieżywa w trumnie.
Odpuśmy sobie. Odpuśmy sobie natychmiast. Teraz.
Mogłaby mu wiele rzeczy powiedzieć o miłości, o tym, że coś takiego jedynie zabija, sprawia, że jest się słabszym i niezdolnym do spełnienia swoich własnych marzeń...ale to nic by nie dało. Był za bardzo zaślepiony, by przyjąć cokolwiek do świadomości – zwłaszcza jeśli to pochodziłoby od niej. Niszczą siebie nawzajem. C. wytrzymała jego jadowicie żółte spojrzenie, choć była to jedna z najtrudniejszych rzeczy w jej życiu, zwłaszcza że nie byli tutaj sami. Ach, jakże to byłoby prostsze, gdyby byli...! Mogłaby oddać się emocjom, zrobić cokolwiek, zareagować po swojemu, a tak...? Tkwiła nad przepaścią, próbując zachować równowagę i uparcie trzymając swoją maskę chłodnego opanowania. Deszcz spływał po jej twarzy, zjeżdżał niżej po łabędziej szyi, aż znajdował schronienie w jej pajęczej sukience, która kryła się pod szatą. Nie zareagowała na syk; w sumie nie była pewna, czy się nie przesłyszała, choć przecież mogła połączyć pewne fakty. Niemniej w tej chwili nie było to ważne. Kątem oka dostrzegła, jak mały przyjaciel Collinsa, a teraz Hope’a wysuwa swój łeb znad kołnierza. Zacisnęła mocno wargi, próbując udawać, że niczego nie dostrzegła.
Jesteśmy na scenie. To nie jest tematem dzisiejszej sztuki.
Chciała zedrzeć ten uśmiech z jego chłodniej twarzy. Naprawdę bardzo tego chciała. Ale należało udawać idealnie opanowaną czystokrwistą panienkę! Tu i teraz. Wreszcie jej pociągnięcie coś dało i Puchon pod postacią Shane’a Collinsa ruszył, co prawda w bok, ale to był jakiś początek. Szarpnęła go bardziej stanowczo do siebie, nie zastanawiając się nad tym, co obecnie rozgrywa się w jego głowie. Wyprostowana szła do przodu, ciągnąc go ze sobą i urywkowo słysząc, jak przemawia Dumbledore. Była bardziej skupiona na tym, by się nie przewrócić, ani żeby nie rozluźnić uścisku, by przypadkiem Puchonowi nie przyszła do głowy ucieczka. Nie było już na to czasu, a gdyby zwrócili na siebie uwagę wszystkich...mogłoby się to źle skończyć, zarówno dla niej, jak i dla niego.
Deszcz nie zamierał im odpuścić, gdy tak zmierzali do odpowiedniego rzędu. Mistrz ceremonii zaczął już przemawiać. Czuła te wyniosłe spojrzenie matki na sobie i wiedziała, że nie ujdzie jej to płazem, że tak się zachowała. Uparcie milczała, dopóki nie znaleźli się przy dwóch krzesłach. Odwróciła się w jego stronę i dostrzegła, że chłopak zasypia. Nieco zdenerwowana pomogła mu usiąść na krześle tak, żeby nikt się nie zorientował, co się dzieje, po czym powoli zbliżyła swoje usta do jego ucha i wyszeptała najgłośniej, jak pozwalały jej na to warunki:
- Obudź się!
I w razie czego kopnęła go w kostkę, mając nadzieję, że to pomoże. Po chwili westchnęła zrezygnowała i mimowolnie jedna z jej dłoni powędrowała do jego włosów, gładząc je delikatnie.
Tęsknota była jedną z największych słabości.
I znając życie, zapewne za to zapłaci.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 1:11 am
Nienawidził pogrzebów. Totalnie ich nienawidził. Gdyby tylko mógł, przeczekałby całą tę ceremonię w zamku. Zwłaszcza, że widział jak wielu Gryfonów zostało w Wieży. Więc po co akurat on miałby się tam pokazywać, skoro stanowił całkowicie przeciwny biegun jeśli chodziło o powagę i przede wszystkim żałobę? Owszem, kojarzył ludzi, którzy zginęli. Mijał ich na korytarzu, z niektórymi widywał się na wspólnych zajęciach, a nawet i zamienił parę zdań na jakieś mało zapamiętywane tematy. W przeciwieństwie do większości osób, dzielących się swoją opinią na temat tego co stało się tydzień temu, uważał że było to zupełnie niepotrzebne. W dodatku wydarzyło się tak szybko, że dowiedział się o zaistniałym fakcie dopiero po wszystkim. I to akurat wtedy, kiedy wypadały jego… osiemnaste urodziny. Właśnie zbiegał ze schodów z dormitorium chłopców, przerażony tym, że Lily mogła na niego czekać. Przeczesał palcami kruczoczarne włosy i gdy tylko zobaczył ją w Pokoju Wspólnym, od razu do niej podszedł użyczając jej swojego ramienia. Cisza panująca między nimi ani trochę mu nie przeszkadzała. Właściwie James należał do osób, z którymi można było zarówno rozmawiać i śmiać się jak i pomilczeć. Nigdy nie szukał w stresie jakiegoś bzdurnego i sztucznie wywołanego tematu, by tylko ją przerwać. Nie bał się ciszy, a ten dzień postanowił spędzić na pogrzebie tylko ze względu na Lily. Wiedział, że pewnie wcale nie potrzebowała jego wsparcia. Była silną osobą i wiecznie się od niego odcinała. Jednak mimo wszystko chciał ją wesprzeć. Znaleźli się wśród znajomych twarzy. James skinął głową Colette’owi, Kim i Alice, których zdążył zarejestrować w tłumie i ruszył za Lily, która już znalazła dla nich miejsce niedaleko Alex i Zacka. Przywitał dwójkę młodszych Gryfonów i spojrzał w kierunku rzędu trumien i dyrektora na mównicy. Poczuł policzek Lily na swoim ramieniu i raptownie ujął mocno jej dłoń, splatając jej palce ze swoimi. Rozejrzał się kątem oka po zgromadzonych dalej uczniach. Niektórzy nawet podczas pogrzebu mieli swoje dziwne zajawki i zachowywali się jak na kwasie, ale większość jednak zachowywała powagę. James nie czuł się w tym miejscu najlepiej, nawet nie pomagał fakt, że Lily pomyślała o ich wygodzie i rzuciła zaklęcie przeciwdeszczowe. Już miał spuścić wzrok na rudą kaskadę włosów opadającą mu na ramię wraz z głową Lily, której niewielki ciężar czuł na swoim ciele, gdy jego uwagę przykuła pewna postać znajdująca się w tłumie uczniów i pozornie niewyróżniająca się z szeregu, ale jednak inna. Oczy Jamesa rozszerzyły się jak dwa brązowe galeony. Irytek na pogrzebie. A już myślał, że ten dzień będzie stracony jak te młode ludzkie istnienia, które poświęciły się dla sprawy. Ostatnią siłą woli powstrzymał się by do niego nie machnąć i wcisnął pięść do kieszeni, starając się, by Lily niczego nie zauważyła.
Irytek
Poltergeist
Irytek

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 1:52 am
Wsłuchiwał się w słowa dyrektora szkoły, zapatrzony w jego starą, zmęczoną twarz. "Co ja tu robię?" Jego wiecznie uśmiechnięte usta, od wyjścia z zamku zamknięte w poważnym milczeniu, teraz wygięły się w kwaśny grymas. Przeniósł spojrzenie krwistych tęczówek na pierwszy rząd zapłakanych uczniów siedzący nieopodal niego i pozwolił sobie na chwilę niezauważalnej dla postronnych niematerialności. Co on tu robił? Przecież nigdy nie był człowiekiem. Więcej sensu miałoby pojawienie się tu Prawie Bezrozumnego Nicka, czy nawet Barona. Ugh, Krwawy Baron, ten gość był przerażający. Podobno cieszył się złą sławą nawet za życia... Właściwie to ciekawiło Irytka jak to jest żyć. Sam nie do końca rozumiał genezy swego istnienia i szczerze mówiąc już dawno przestała go ona interesować. Nie miał na nic wpływu, zresztą inni również nie mogli na niego nic poradzić. W końcu próbowali się go pozbyć, oj... Czasami kończyło się to naprawdę zabawnie! Jednak nigdy nie przynosiło to żadnego efektu. Byli na niego skazani, a on na nich. Jednak tylko do pewnego czasu... Każdy prędzej czy później opuszczał mury Hogwartu w mniej lub bardziej przyjemny sposób. Czy to takie dziwne, że on, uziemiony w tym jednym, nudnym miejscu na wieki, chciał by go chociaż zapamiętano? I żeby sam miał co wspominać w nudne dni, takie jak ten, gdy wszyscy są zajęci...
No właśnie. Gdyby nie te jedenaście ofiar, byłby to całkiem normalny dzień pełen zatłoczonych korytarzy, uczniów do gnębienia i nauczycieli to iryt(k)owania. Ponownie zmrużył oczy, robiąc się na powrót cielesnym. To dziwne, ale fajnie było poczuć zimny deszcz na skórze, nawet jeśli nie należała ona tak do końca do niego. "Co ja tu robię?" Rozejrzał się, zniechęcony. Chciał się tu zjawić, a okazało się iż nawet nie czuje specjalnego smutku. Właściwie to paradoksalnie nigdy nic nie czuł, choć był bytem przywołanym przez emocje żywych istot. Może raz zdarzyło się, żeby faktycznie było mu przykro... Ale było to zbyt dawno temu by brać to w ogóle pod uwagę.
"Tyle wystarczy." Uznał, wycofując się w z tłumu żałobników. I tak było za duże zamieszanie by ktoś zwrócił uwagę na jego odejście. Cała ta wycieczka za zamek była ciekawym doświadczeniem, choć zupełnie bezcelowym. Już miał wracać, gdy przypadkiem dojrzał wiecznie rozczochraną łepetynę znanego w całej szkole gryfona. No kurczę, a jednak może warto było tu przyłazić? Zaczesał palcami mokre włosy do tyłu, kierując swe kroki w stronę okularnika. Jego prążkowany, czarny garnitur, brak peleryny i blada cera dodawały mu zaskakującej powagi, której tak bardzo unikał na co dzień. Wciąż z chłodnym wyrazem twarzy podszedł do Jamesa i spojrzał na niego z góry. Dopiero teraz, gdy stał przy nim ramię w ramię, było widać iż miał te parę centymetrów wzrostu więcej. Przyjrzał mu się badawczo, po czym powoli ogarnął wzrokiem sylwetkę towarzyszącej mu kobiety, dopiero na koniec uśmiechając się w zawadiacki sposób.
- To ta sławna Lily, na którą lecisz? Miło jest zobaczyć was wreszcie razem. - on był miły. I uprzejmy. Może niekoniecznie zdołowany jak reszta zgromadzonych, ale to wciąż był dobry powód do ewentualnego ataku serca. Do czego ten świat zmierza...
James Potter
Oczekujący
James Potter

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 2:21 am
Deszcz siąpił jak cholera. Na dodatek od strony Hogsmeade nadciągały grzmoty, zapowiadając niezłe oberwanie chmury. Przeczesał spojrzeniem szczyty świerków w Zakazanym Lesie, nie mogąc skupić uwagi na tym co działo się najbliżej niego. Nigdy nie czuł się dobrze na pogrzebach, które wywoływały w nim niewyobrażalny ból głowy. Nie potrafił określić tego co czuł. Smutek czuł podczas przemówienia w Wielkiej Sali. Teraz jedyne co go trzymało w ryzach to sprzeciw. Wewnętrzy sprzeciw całej tej sytuacji, która w ogóle nie powinna była mieć miejsca. Miał wrażenie, że w pewnym momencie wypadł z tego wagonika i został na torach, zupełnie nie nadążając za tym co się działo w Hogwarcie. Najpierw Elizabeth. A przecież kilka dni przed jej zniknięciem spotkał ją przy ławkach. Teraz to. Potter obrzucił spojrzeniem swoje świeżo wypastowane buty od garnituru, które powoli zatapiały się w miękkiej, błotnistej ziemi. Doprawdy, udane miejsce wybrano na tę pożegnalną ceremonię. Samo centrum wydarzeń, można powiedzieć. Przeczesywał wzrokiem zebranych żałobników, po raz wtóry zastanawiając się nad tym, kto mógł do tego doprowadzić. Ostatnie wieczory spędzał na przyglądaniu się Mapie Huncwotów, jednak niczego nie mógł stwierdzić na pewno. Właściwie przypomniał sobie, że niektóre swoje rzeczy powinien jak najprędzej schować przed inwigilacją dormitoriów. Zwłaszcza Mapę, która była świętością całej ich czwórki. I pelerynę – niewidkę. Co z tego, że odziedziczoną po ojcu, skoro mogła wzbudzić zainteresowanie wścibskiego woźnego. Zerknął ukradkowo w kierunku Irytka, zastanawiając się, czy ten go zauważył. A jakże. James aż odwrócił wzrok, gdy stwierdził, że Irytek jest już tuż za nim i nie omieszkał rzucić mu spojrzenia wiele mówiącego – „Jestem wyższy i możesz mi naskoczyć, Potter”. Trwało to jednak bardzo krótko, ponieważ James ponownie obrzucił Irytka podejrzliwym spojrzeniem, gdy ten taksował wzrokiem Lily. Zmrużył oczy, ale widział, że Irytek jest dzisiaj wyjątkowo… pokojowo nastawiony. Nawet jak na jego standardy.
- Tak, to ona. – Odparł, odpowiednio ściszonym głosem, jakby wcale jej tam nie było. – Pewnie teraz rozumiesz, dlaczego latam za nią jak za złotym zniczem. – Mrugnął porozumiewawczo, uśmiechając się kącikiem ust. Zachował jednak przy tym maskę powagi, mimo, że w jego oczach zagrały niebezpieczne błyski. Uniósł dłoń, by poprawić okulary zsuwające mu się na czubek nosa.
Irytek
Poltergeist
Irytek

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 2:50 am
- Nie tylko za nią. - Dojrzał zainteresowanie w oczach gryfona, jednak nie dał tego po sobie nijak poznać. Minął uczniaka, stając po drugiej stronie dziewczyny, obserwując ją jak zwierzynę. Było coś nienaturalnego w tych rubinowych oczach, czego nie zauważało się w zwykłe dni, gdy poltergeist brykał bez przerwy po całym zamku, znikając i pojawiając się w najmniej oczekiwanych chwilach. Trudno było określić jakie uczucia w żywych musiał wyzwalać tak chłodny i obojętny na cierpienia innych byt. Chyba faktycznie łatwiej było znosić jego towarzystwo, gdy zachowywał się jak błazen, niźli teraz, po raz pierwszy widząc jak bardzo różnił się od ludzi. Bez uśmiechu, śmiesznych ubrań i gadżetów nie przypominał nawet ducha, tylko coś bardziej nieokreślonego. Coś tajemniczego, wciąż niezbadanego, nieprzewidywalnego, a pozornie wydającego się jednym z nich, młodych ludzi. Ciekawe jak wyglądał naprawdę.
- Nie wydajesz się specjalnie zainteresowany. Czyżbyś przybył tu tylko dla tej młodej damy? - Maglował go, jakby wiedział o nim więcej niż Potter chciałby przyznać. Wciąż niby się uśmiechał, jednak była to tylko mina, którą chciał bardziej mu dogryźć. Złośliwość to jedyna cecha wspólna dla wszystkich rodzajów poltergeistów, odróżniająca je diametralnie od innych bytów paranormalnych. Nawet jeśli nie miał w tym celu, nie potrafił inaczej i po tylu latach egzystencji zdawał sobie z tego na tyle sprawę by nawet nie próbować się z tym kryć. - Może chociaż raz jej nie podpadniesz. - uniósł dłoń za głową nieświadomej jego poczynań Lilly i przeczesał jej długie włosy. Dla Jamesa wyglądało to realnie, choć dziewczyna nic nie poczuła, gdy długie palce Irytka przeniknęły przez jej rude kosmyki. Dręczył go. Robił mu na złość. Ale zarazem nie zwracał na siebie uwagi otoczenia. Nie tym razem... Nie dziś.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 3:17 am
James zacisnął szczęki, szurając butem w grząskiej ziemi i chrząkając, jakby chciał zignorować komentarz Irytka, co nie najlepiej mu wychodziło. Z drugiej jednak strony nie miał niczego do ukrycia, więc nie rozumiał sam, dlaczego słowa poltergeista tak na niego podziałały. Może nie jak płachta na byka, ale jednak. Zachował jednak spokój, mimo, że śledził wzrokiem poczynania tego dziwnego osobnika, który dzisiejszego dnia wyglądał wyjątkowo do siebie niepodobnie. Mimowolnie otoczył Lily ramieniem i przyciągnął bliżej siebie, jakby chciał odgrodzić ją niewidzialną barierą od poltergeista. Ani nie ducha, ani też nie człowieka. Był uosobieniem niepokoju spotęgowanego tym, że znajdowali się właśnie na pogrzebie. Potter powoli żałował, że zwrócił na siebie jego uwagę. Może i jego obecność wyrywała z odrętwienia, ale gdy raz Irytek skupił na kimś swój wzrok, tak prędko go z niego nie spuszczał.
- W jakiej skali mierzysz zainteresowanie ceremonią pogrzebową? - Odpowiedział pytaniem na pytanie. - Czyżbyś sporządzał pomiary na podstawie hektolitrów wylanych przez żałobników łez? – Spytał, unosząc lewą brew do góry, a w jego oczach pojawiły się na powrót złośliwe ogniki. Nie pozwolił sobie na wytrącenie z równowagi. Zachowywał spokój i powagę, prawym ramieniem oplatając Lily w pasie, a lewą dłonią kurczowo trzymając jej dłoni.  
- Obyś miał rację. – Odparł i wytrzeszczył oczy, widząc co Irytek wyczynia. Niewiele myśląc zmienił pozycję w taki sposób, że teraz lewą ręką obejmował Lily, natomiast prawą ściskał jej dłoń, odgradzając Irytka przed ponowną możliwością dotyku jego dziewczyny. Wolał przyjmować jego "atak" na siebie niż pozwalać na takie zachowanie. Zwłaszcza, że znajdowali się w tłumie ludzi. James nachylił się do isoty, bo trudno byłoby nazwać Irytka zwyczajnym człowiekiem. – Nie rób tego więcej. – Mruknął cicho, marszcząc kąciki oczu, jednak na jego twarzy pojawił się taki wyraz, jakby chciał powiedzieć poltergaistowi, że tam, za zagajnikiem rosły kiedyś poziomki.
Irytek
Poltergeist
Irytek

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 3:50 am
"Nie wysilaj się." Chociaż nie wypowiedział tych słów na głos, jego puste, niewrażliwe spojrzenie mówiło samo za siebie. Normalnie rozluźniłby już atmosferę jakimś dowcipem, czymś zaczepnym, lecz mniej prowokacyjnym. Mimo wszystko jego paliwem były uczucia młodzieży, która pomimo problemów zachowywała zazwyczaj optymizm i pozytywną energię. Jednakże w tej chwili ani myślał o wyhamowaniu ze swym coraz bardziej odpychającym zachowaniem. A może jednak warto było przyjść na pogrzeb? Nigdy nie rozumiał czemu tak bardzo trzymało go w zamku, dlaczego nie może odejść poza mury głupiego budynku, skoro potrafi przenikać przez jego ściany. Coś go tu trzymało, niczym na mentalnej uwięzi i bardzo rzadko w ogóle nachodziła go chęć na choćby krótki spacer. Prawdę mówiąc dziś po raz pierwszy faktycznie się na to zdecydował i jak dotąd ani trochę nie przypominał zwyczajnego siebie. Rozszerzył usta, ukazując rząd równych, czystych zębów, które wyraźnie nigdy nie zakosztowały jedzenia. Po co on je w ogóle miał? Po co była mu forma fizyczna, skoro i tak z niej nie chciał, a może wręcz nie mógł skorzystać? Wszystko w nim było jedną wielką farsą. Te oczy, ten uśmiech, ta dłoń, która niezgorszona reakcją gryfona dalej sięgała po Lily, śliczną Lily. Blade palce znów jakby dotknęły rudych włosów, tym razem nie poprzestając na nich, zsuwając się niżej, coraz niżej... Nie miała prawa go czuć, choć zapewne prędzej czy później zauważy iż coś kombinuje. Jednak jej reakcja zupełnie nie interesowała Irytka, o nie... On miał swój cel na dziś i tym razem nie wystarczyła mu wymiana "uprzejmości", czy obrzucenie jedzeniem. Atmosfera panująca na błoniach nakręcała go w sposób jakiego do tej pory nie doznał i był naprawdę ciekaw do czego doprowadzi.
- Czego mam więcej nie robić? - przechylił głowę, świdrując go wzrokiem. Przysunął twarz do szyi opartej o Pottera dziewczyny. Nachylił się blisko, bardzo blisko. Gdyby żył, mogłaby poczuć jego oddech. Niepozorny elegant na którego nikt wokół nie zwracał większej uwagi, właśnie przekraczał wszelkie granice za plecami gryfońskiej panny prefekt. - Co mi zrobisz? - James mógłby przysiąc, że, gdy poltergeist wypowiadał te słowa, jego wargi musnęły delikatny kark panny Evans.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 4:33 am
Stary dąb. To drzewo mogło już konkurować z Wierzbą Bijącą na temat historii jakie wydarzyły się pod jego konarami. Można by pomyśleć, że wraz z końcem krwawej walki, jaka miała tu miejsce, złe wydarzenia tego miejsca odejdą w niepamięć. Jednakże to miejsce było zwyczajnie za mocno skażone czarną magią, by tak po prostu pozwolić obojętnie koło niego przejść. James stracił zainteresowanie pogrzebem, nie spuszczał wzroku z Irytka, który zaczynał go powoli. No cóż. Irytować. Zwyczajnie nie dawał tak szybko za wygraną. Nie miał zamiaru wybić się z rytmu, ale tego dnia poltergeist przechodził samego siebie, a zwłaszcza w tej chwili, kiedy trafił w najczulszy punkt Jamesa Pottera. Lily. Widać było, że Irytek nie pozwalał się tak szybko odegnać. Trudno by szukać w tym duecie bardziej upartego osła. James widząc jego kolejne poczynania, rozzłościł się nie na żarty. Jego oczy ciskały gromy, kiedy on wyczekiwał odpowiedniego momentu. Zanim Irytek przystąpił do ataku, Rogacz zauważył pewną dziwną prawidłowość, która stała się tym bardziej widoczna, kiedy z nieba zaczął spadać coraz to mocniejszy deszcz. Mianowicie, w chwilach, kiedy poltergeist odsuwał się od dziewczyny, by rzucić mu chytre spojrzenie, krople przestawały przenikać przez jego sylwetkę. Spływały po nim jak po żywym człowieku. W pierwszej chwili uznał to za majak. Zwyczajne przywidzenie, albo niedopatrzenie. Im dłużej się jednak przyglądał, tym bardziej pewien był tego, że momentami duch staje się materialny. To musiała być jedna z jego mniej znanych umiejętności. Wszak nigdy nie stosował jej w murach zamku. Teraz, gdy to zrobił, został zdradzony przez siły natury. Potter zmrużył ciemne oczy, zaciskając kurczowo pięści, po których spływały strugi deszczu. Irytek nachylił się do tego stopnia, że mógł z powodzeniem dotknąć karku dziewczyny, a wtedy James nie wytrzymał. W pierwszej chwili wycelował pięść z zamiarem uderzenia go prosto w szczękę. Domyślił się, jednak, że poltergeist w jednej chwili uczyni się na powrót niematerialnym, by uniknąć ciosu. To byłaby walka z wiatrakami. Poza tym, nie stać było go na ponowną utratę zaufania, którą dopiero co odzyskał. Chwycił go za ramię, jednak jego dłoń przeniknęła przez wyimaginowane ciało ducha. Ponowił próbę, a wtedy jego palce natrafiły na śliski i wilgotny materiał ubrania. Ha! A jednak! Przyciągnął go do siebie i rzekł z cynicznym uśmiechem na ustach.
- Sprałbym Cię na kwaśne jabłko, nie fatygując się nawet do tego by wyciągać z tylnej kieszeni różdżkę. To jednak byłoby równoznaczne z tym, że dałem się sprowokować na oczach wszystkich i dodatkowo z Twoim zwycięstwem. – Odparł z szerokim uśmiechem na ustach. – Cokolwiek chciałeś tym osiągnąć i tak nie uda Ci się mnie podpuścić. – Zakończył, puszczając go, a raczej tracąc możliwość trzymania go za fraki, bo Irytek znów się zdematerializował.
Irytek
Poltergeist
Irytek

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 5:04 am
To było... intrygujące. Pierwszy fizyczny kontakt od lat i do tego w tak niecodziennych okolicznościach! Chłopak, gdyż tak w tej chwili wyglądał złośliwiec, spojrzał na Pottera z prawdziwym osłupieniem. Szeroki, bezczelny uśmiech zastąpiły szok i niedowierzanie, pomieszane z czymś jeszcze, czego nie dało się tak łatwo nazwać. Gdy tylko James skończył mówić, Irytek zniknął mu z oczu, rozpływając się również z jego uścisku. Dopiero po chwili pojawił się kilka metrów dalej, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie wydawał się już skory do dalszych zaczepek, ani nawet tak opanowany jak przed odezwaniem się do gryfona. Sam wielokrotnie naruszał nietykalność fizyczną innych, ale teraz, gdy role się odwróciły, wydawał się zdezorientowany i zniechęcony. Przygasł jakby, już nie pozwalając sobie na ani chwilę materializacji. Stał zamyślony, z dala od reszty zebranych i wciąż nie spuszczał wzroku z Pottera. Minęły długie minuty nim odwrócił się w stronę trumien, tracąc zainteresowanie okularnikiem i jego dziewczyną. James mógł być z siebie dumny - to było zwycięstwo, jego wygrana nad największym utrapieniem Hogwartu. Miał teraz co opowiadać przyszłym dzieciom i wnukom, co wpisać do CV i o czym dać wywiad do gazetki szkolnej. Sam poltergeist stracił ochotę do krycia się i zabawy w zwykłego obserwatora. Jakby na podkreślenie swej inności skrzyżował nogi, lewitując nad ziemią w typowy dla niego sposób. Nie obchodziła go dalsza ceremonia, zebrani ludzi, ani nic po co w ogóle tu przyszedł. Prawie bezgłośnie wypowiedział jedno słowo, bardziej w powietrze niż do samego siebie.
- Ackerley.
Luthias Lovegood
Oczekujący
Luthias Lovegood

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 12:09 pm
‘Wszystko w porządku?’ Jakie głupie zapytanie. Dopiero gdy wypowiedział je na głos stwierdził, że było bezsensowne. Jak mogło być wszystko w porządku, przecież przed nimi leżało jedenaście trumien, a w każdej z nich ciało zmarłej osoby. Jak mogło być dobrze…? No jak…? Nie mogło być dobrze. Nie po takim czymś. Nie po tych wydarzeniach, które wyryją się na zawsze w pamięci. Nie mogło być dobrze, skoro tyle osób straciło swoich bliskich. Swoje dzieci, swoje rodzeństwo, swoich ukochanych, swoich znajomych.
Nie mogło być dobrze.
Nie poprawił się bo i tak nie było sensu. Wciąż przyglądał się Kim. Nie spuszczał z niej wzroku, mimo iż stale przybywali nowi ludzie. Gdy dziewczyna wypowiedziała słowa, między nimi nastała długa cisza, która przerwał dopiero po paru minutach.
- Przykro mi – wyszeptał jedynie. Nie chciał jej pocieszać, nie był w tym najlepszy. Postanowił, że będzie z nią w tym momencie, posiedzi przy niej w ciszy, tak aby nie czuła się samotna. Poczuł jak jej głowa opiera się na jego ramieniu. Nie wzdrygnął się, nawet się nie speszył, jakby to było w normalnych okolicznościach. Nie dzisiaj. Nie tutaj. Sięgnął po jej dłoń i ujął ją delikatnie, aby tym niemym gestem powiedzieć jej, że ją wspiera. Jej dłoń była taka zimna. Deszcz coraz bardziej zaczął padać. Szykowała się niezła burza. Wolną ręką wyjął różdżkę i rzucił na nich zaklęcie ochraniające, gdyż dziewczyna wcześniej go nie zastosowała.
Cisza.
Cisza.
Cisza.

Ciągle odpychał od siebie tę myśl, ale w końcu przybyła do niego tak niespodziewanie, że nie potrafił ukryć się przed nią. Co zrobiłby, gdyby w jednej z trumien leżał ON. Aberacius. Chyba by tego nie przeżył. Sama myśl przyprawiała go o zawroty w głowie i ciężkość w złapaniu oddechu. Nie. Nie dałyby rady. Załamałby się. Ich stosunki byłby jakie były, ale nie ukrywając to brat, za którego oddał by swoje życie. Jak przeżyć kolejny dzień, wiedząc, że już nigdy nie zobaczy się tej uśmiechniętej buzi, że już nigdy nie usłyszy się głosu. Jak się do tego przygotować? Jak się przyzwyczaić? Czy w ogóle się da? On, na razie, nie musiał się z tym zmierzyć, ale Kim, ten Puchon, czy Ślizgonka…? Oni stracili kogoś bliskiego, kogoś bardzo bliskiego… Jak sobie z tym poradzić?
Jak?
Wysłuchał słów Dyrektora jak i przewodniczącego całej ceremonii. Miał nadzieję, że ta sprawa się wyjaśni. Tak bezpieczny niegdyś Hogwart, teraz był pełnym tajemnic labiryntem, w który łatwo się zgubić, gdzie nie wiadomo co czai się za rogiem. A może było tak zawsze? Może on był za młody by cokolwiek zauważyć, a może chciał żyć w tej bańce, gdzie wszystko wydawało się takie proste i ułożone…?
Może…
Alice Star
Oczekujący
Alice Star

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 3:13 pm
- Przepraszam – powiedziała nie zmieniając wyrazu twarzy, ani dźwięku głosu. Nadal była delikatna. Była jak motyl. Nieśmiała. Cicha. Idealnie panująca nad emocjami. Świat był zbyt niestabilny, aby pozwolić mu panować nad jej osobą. Musiała idealnie maskować swoje uczucia, aby nie być pokonaną przez każdego człowieka. Wiedziała, że była uznawana za osobę, która myśli, że jest nad, ale ona bała się zbliżyć do kogokolwiek. Wybierała takie osoby, które nie będą się z niej śmiać, które nie będą próbować jej kontrolować. Musiała nad sobą panować, gdyby nie panowała o właśnie by leżała w jednej z tych trumien, a przecież tak nie mogła skończyć. Miała kochanego brata i ojca. Nie mogła ich zostawić. To zbyt złe, aby mogło być prawdziwe.
Rozejrzała się dookoła swoimi brązowymi smutnymi oczami i widziała tylko smutek. Tyle rodzin straciło bliskich. Pewnie, gdyby też nie żyła jej tata z bratem, by płakali. Nigdy nie widziała u niego łez. Tak nie może się stać. Wysłuchała z uwagą słów profesora. Spokój? Czy jest to teraz możliwe? Profesor nie widzi ile osób cierpi? W sercach tych ludzi, którzy stracili bliskich nigdy nie będzie spokoju. To co tu w zamku będzie to będzie jedynie iluzja spokoju.
- Wierzę – szepnęła do Sharon i uśmiechnęła się zachęcająco.
Takie osoby jak Sharon potrzebowały wiary. Alice też jej potrzebowała, dlatego wierzyła w naiwność dyrektora tej szkoły. Wierzyła, aby zawsze czuła się bezpiecznie. Zawsze będzie wierzyć Albusowi Dumbledorowi. Był mądrym człowiekiem, któremu powinno się ufać, dlatego zawsze będzie po jego stronie.
Także modliła się za dusze tych zmarłych. Za dusze swojej matki, za dusze cierpiących rodzin i przyjaciół zmarłych ludzi. Liczba 11. Od teraz jest złą liczbą dla tego zamku.
Ventus Zabini
Slytherin
Ventus Zabini

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Nie Cze 07, 2015 4:29 pm
Jego ojciec. Zjawił się! Do jasnej cholery zjawił się. Chłopak stanął sztywno. Po cholerę tu przyszedł. Miał wielką nadzieję, że Gaia kłamała mówiąc, ze on tez tu będzie. No ale fakt. Collinsowie zmarli. To było pewne, że on się tu zjawi. Nie przepuści takiej szansy, aby zobaczyć jak w zamku dzieje się coś więcej oprócz jakichś bali. Zacisnął dłonie w pięści, aż knykcie mu zbielały, a paznokcie zapewne zostawiły ślad na wewnętrznej części dłoni. Oddychał ciężko. Niedaleko niego jakiś Puchon kłócił się z Ślizgonem. Starał się na nich skupić, aby nie patrzeć na gębę swojego ojca. Kontury postaci pod drzewem zrobiły się bardziej wyraźne i rozpoznał ich. Znał te twarze, ale jak zwykle imiona tych osób wyleciały mu z głowy. Nie są przecież do niczego potrzebne. Nie wtedy, gdy nie chce się znać ludzi, z którymi się egzystuje. Gdy tak słuchał tego ślizgona sam miał ochotę mu wpierdolić. Był cholernie irytujący i nie mógł się powstrzymać, aby się nie odezwać.
- A ty weź przestań używać języka, bo ci to nie służy – mruknął i zaczął gapić się w przestrzeń idealnie czując jak jego ojciec się na niego gapił. Miał też w dupie krople wody, które na niego spadały. Nie użył żadnego zaklęcia, nie poprosił o to nikogo. Nie potrzebował tego. To była tylko mało ważna rzecz, a przecież mugole radzą sobie bez zaklęć. Większość nawet nie stać na parasole i ich nie potrzebują. Przeczesał dłonią włosy.
Odezwał się i to w obronie szlamy, czy powinien to robić tu, gdy patrzył na niego ojciec? Nie, oczywiście, że nie! A jednak to zrobił, ponieważ ten ujmujący swą cholernie inteligentną błyskotliwością nie potrafił mówić do rzeczy. To tak go wkurzało, nie mógł nie zareagować.
Słowa dyrektora. Fałsz! Fłasz! Nigdy nie było i nie będzie spokoju. Zawsze będzie konflikt, a przykładem jest ta dwójka przy drzewie, pod którym schronił się także Ven.
Sponsored content

Stary Dąb  - Page 20 Empty Re: Stary Dąb

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach