Go down
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 1:10 am
A więc jednak były jakieś rodzaje... dwa. Trzy. A może dwa. A Sahir czym się różnił? Wyglądem? Jakimiś specjalnymi zdolnościami...? W sumie jakby to tak głębiej rozpatrywać, to Colette doszedł do wniosku, że każda rasa miała jakiś swój początek, jakiegoś protoplastę, zwłaszcza w wypadku stworzeń, jakie nie mają zgoła żadnego naturalnego wroga oraz są odporne na choroby. Kogoś, kto był już nawet nie tyle wampirem krwi czystej, ale można powiedzieć: najczystszej! Jakiś pierwszy... To Nailah? Nie, na pewno nie, on miał dopiero siedemnaście lat, a te stworzenia na pewno mają o wiele dłuższą historię. Chyba, że kłamał; to by tłumaczyło dlaczego się tak dziwił i miał takie zastoje, kiedy Colette przypominał mu o jego wieku. No i dlatego czasem chłopak faktycznie czuł się tak, jakby rozmawiał co najmniej z przyjacielem ojca, niż ze swoim rówieśnikiem... ale z drugiej strony Sahir już raz mówił, ze on nie kłamie. Może manipulować rozmową, ale nie kłamie.
Ciężka sprawa...
Dla Colette jego polskie nazwisko było czymś bardzo ważnym i trzymanym naprawdę blisko serca. Pomagało mu to wreszcie poczuć się częścią jakiejś większej całości, bo nigdy nie brał siebie za pełnoprawnego anglika, dlatego nawet tak prozaiczna rzecz jak nauka chociażby wymawiania jego nazwiska bez zająknięcia się była chyb najbardziej ostateczną formą szacunku, jaką można było mu okazać. Poruszyło go to i to tak mocno, ze widocznie podniosło ciśnienie jego krwi do stopnia w którym najdelikatniejsze naczyńka popękały. Nawet nie pomyślał o tym, by jakkolwiek czepiać się czy wyśmiewać wymowę – Sahir wypowiedział je perfekcyjnie. Tak, tak parabolizował, wyolbrzymiał, gloryfikował – wszystko naraz. To było aż zbyt perfekcyjne.
Materiałowej chusteczce udało się na czas wchłonąć nadmiar posoki, zanim organizm Puchona połapał się, ze gdzieś odkręcił mu się kranik i zaczął sam zakręcać kurek. To było naprawdę niebezpieczne! I wyjątkowo głupie... jak dotąd nigdy nie widział, by ktoś tak reagował, nawet wcześniej nie zdarzało mu się to tak skandalicznie często, może raz do roku od święta, w chwilach dziwnego, głębokiego podniecenia czymś. A tu? Już dwa razy w ciągu zaledwie miesiąca! Jakieś szaleństwo.
Ocierał krew, prawie naruszając sobie boleśnie skórę, ale chciał się tego wszystkiego jak najszybciej pozbyć, żeby ani nie denerwować ani nie kusić – pewnie dlatego uprzejmie odszedł kawałek i sam sobie jakoś z tym wszystkim radził Zresztą nie słyszał odgłosów sprzeciwu, martwienia się czy zniesmaczenia... właściwie to nic nie słyszał, najwidoczniej rozmówca czekał, aż Col jakoś ogarnie tę nieprzyjemną sytuacje i wróci do rozmowy. Miał w końcu do opowiedzenia tę durną historię z torami i swoim epickim lądowaniem w gaju pokrzyw.
- Oj taaaak? - zaśmiał się żałośnie. - Czyli jaaak? Jak kurczak np.?
Ten kiepski żarcik miał rozluźnić atmosferę i chłopak nawet obejrzał się delikatnie, żeby zobaczyć, czy podziałał, czy może Krukon po prostu siedzi i milczy w zażenowaniu. Ale Sahir nie siedział... a był praktycznie tuż za jego plecami, ale nim Col zdołał podnieść głowę i spojrzeć Nailah'owi w twarz, ten praktycznie przycisnął go do piersi.
Coś na pograniczu głośnego westchnienia i zduszonego syku wyrwało się z gardła Puchona, kiedy absolutnie każdy jego mięsie napiął się nagle do granic możliwości i praktycznie stał na palcach z głową zadartą i szyją wyeksponowaną przez to konkretne ułożenie rąk wampira. Sam brunet wypuścił z rak chusteczkę, jaka wylądowała mu u stóp i rekami, które miał w większości strategicznie wciśnięte w tors, tak, że utrudniały nieco oddech, pochwycił Czarnego Kota za rękawy jego kurtki.
- Sahir... nie zrób nic nadmiernie głupiego... - sapnął mrużąc oczy i nie mogąc spojrzeć nigdzie poza jaśniutkim, błękitnym niebem i sunących po nim chmurkach. Ale ambiwalentnie do tego kojącego obrazu, wewnątrz niego zawrzało. Tylko idiota by się teraz nie bał... nikt nie lubił służyć czemuś innemu za pożywienie. Nawet jeśli ten konkretny wampir naprawdę dobrze się trzymał, można by tylko zaufać mu i uwierzyć, że jeśli posuwa się teraz do takich rzeczy, to znaczy, że naprawdę nie może już wytrzymać. A Hogwart stawiał go w kiepskiej sytuacji... nie mógł gryźć uczniów, a z drugiej strony natura nie pozwalała mu żywić się w inny sposób. Jak między młotem i kowadłem, wyjściem było... naprawdę nie wiadomo co; krwiodawstwo? Jedna osoba by nie wydoliła, poza tym kto by chciał...? Wszyscy tu mieli awersje, bycie chodzącym dyspozytorem z krwią nie było chlubnym zajęciem.
No i Sahir jeszcze nikogo nie zabił w teki sposób...? Więc może wykorzystać względem tej sytuacji jakiś kredyt zaufania...? Zresztą co to za rozważania! Już po ptakach, był już w dupie, pochwycony i przytrzymywany, Nawet, gdyby chciał, nie dałby rady sięgnąć po różdżkę. A oddech drapieżnika rozlewał mu się już przy twarzy i spływał po karku ciepłą falą, sprawiając, że atakowała kaskada dreszczy.
Skoro już naprawdę musisz...
- Gryź poniżej kołnierza. - sapnął tylko oddychając już praktycznie przez usta. Bał się, jasne, ze się bał; mimo odważnego stwierdzenia trząsł się w swoim małym świecie. To było nowe doświadczenia jakie nawet w teorii do najprzyjemniejszych nie należało, więc na drodze leżała już tylko prakty...ka.
Stęknął całkiem głośno jak na swoje możliwości wokalne i w pierwszym, instynktownym odruchu szarpnął się w rekach Nailah'a. Bolało, naprawdę bolało! Głupie zastrzyki w szpitalu to przy tym nic... tu miał do czynienia z dwojgiem takich strzykawek, z czym te były ciepłe i miały szerokość gwoździ. Przynajmniej Sahir nie męczył go i wbił się szybko, bez bawienia się zdobyczą, która i bez tego nadal była spięta i lekko wiła się, mimo wszystko podświadomie szukając drogi ucieczki. To było takie dziwne doświadczenie... Colette co chwile stękał albo posykiwał z bólu i pieczenia, jakie doznawała świeża rana, brodząca gęsto krwią, przez jego szybko pompujące ją serce. A z drugiej strony czuł, jak miękki, wilgotny język sunę po skórze, albo Sahir ssie miękko i nienachalnie posokę, która praktycznie sama wlewała mu się do ust.
A więc tak wygląda bycie zjadanym...huh...?
- Chyba już dość... - panikował, chciał wrócić do szkoły o własnych siłach. Omdlenie przez alkohol, a omdlenie z niedokrwienia czy anemii to dwie róże rzeczy... z tego drugiego tak łatwo się nie pozbiera... - Sahir... chyba starczy...! - piasek na ścieżce szeleścił mu pod butami, kiedy starał się iść do tyłu, ale wampir tak twardo stał na ziemi, że Smoczydło mogło sobie tylko trochę pokopać czubkami butów w ziemi. Chłopak więc spróbował jeszcze zacisnąć boleśnie palce na jego skórze.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 1:10 am
Kurczak..? Kurczak przy tym to smród, jak można porównywać zapach jedzenia ludzkiego z tak przyjemną wonią, którą wydzielał ten chłopak, którą wydzielała jego krew, która, kiedy już jej zapach do ciebie dotarła, kompletnie pomieszał ci myśli, resetując wszystko po równo – sprzeciwy uciekły, ucichnął głosik błagający, żeby sprzeciwom się nie poddawać i tak oto oboje znaleźliście się w jednoznacznej pozycji – jednoznacznej, jeśli postronny obserwator miał świadomość, że ten, który przytrzymuje mniejszego od czarnowłosego Coletta, jest niczym innym, jak właśnie wampirem – zwykłym pasożytem, który nie może przetrwać bez wbijania kły w ludzi – tutaj włączał się ten paradoks, z którego Sahir ostatnio się śmiał, pamiętasz, Colette? O tym właśnie mówił, przecież nie jesteś inny – dobrze, niech sobie wampiry istnieją, byle nie gryzły, a przynajmniej nie mnie – sam potwierdzasz utarty schemat, ale tylko osoba wyjątkowo wypaczona umysłowo działała by zupełnie inaczej, bo przecież w tym momencie stajesz się zwykłą ofiarą, a kto to widział, żeby drapieżnik obdarzał ofiarę jakimkolwiek szacunkiem, żeby z nią rozmawiał, ba! - żeby wchodził z nią w jakiekolwiek kontakty prócz tych, w których musiał zaspokoić potrzeby żywieniowe..?
Możesz się szarpać, droga myszko, możesz piszczeć, ile zechcesz – Kot nie słucha, Kot nie będzie słuchał, Kot czuje już tylko swoją zdobycz i jej smak, wybacz, że Cię rozczaruje, lecz zwierze pozostaje zwierzęciem, obojętnie, jak bardzo byś nie wierzył w jego ludzką stronę, a ten Kocur właśnie takim zwierzakiem był – bestią, która jest gotowa pogryźć wszystkie ręce, nawet te, które go karmiły i które dbały o niego przez lata, byle tylko dostać to, co rozpalało do czerwoności jego wnętrze, kiedy tylko poczuje smak mięsa na swoich kłach, kiedy zapachnie posoką i zadrżą nozdrza – nieregularny oddech Sahira przyśpieszał, kiedy ten przejeżdżał nosem po policzku Coletta, by do reszty się otumanić – opatulała go ta słodka niecierpliwość, gdy czegoś chcemy dostać, a mamy to w zasięgu ręki, ba! Już w zasadzie dłoń nad tym trzymamy, to już jest nasze, nikt nam tego nie odbierze, ale jeszcze tego nie dotykamy, by snuć nadal nasze wizje, jak to będzie, gdy wreszcie pokusimy się na odebranie swojej własności – przyjemne uczucie, które dreszczami wręcz rozchodziło się po ciele i przez które chciało się tą chwilę wydłużać... Jednak czarnowłosy nie miał w sobie wiele opanowania – przeniósł nos na szyję, na której biegła żyła – szum krwi słyszałeś aż nader wyraźnie, a może to twoja wyobraźnia? Na pewno słyszysz uderzające szybko serce, które pompuje adrenalinę, wyczuwasz strach – strach, który zmienia smak krwi, jak dotąd jedyny ci znany ze wszystkich emocji, a ponoć każde, najmniejsze nawet drgnięcie uczuć ofiary zmieniała w jakiś sposób jej aromat... Język przesunął się po skórze... tuż przed gwałtownym zaatakowaniem tego miejsca kłami. Palce oparte na klatce piersiowej bruneta zacisnęły się, zbierając materiał w garść i mnąc go doszczętnie – fala ulgi rozlała się po twoim ciele – ulgi, a zarazem szalonego pragnienia, kiedy już krew zalała ci gardło – zacisnąłeś szczękę mocniej, pragnąc więcej, więcej..! Osobowość Coletta kompletnie wygasła – mógłby trzymać w tym objęciu teraz każdą inną osobę, przy takim szalonym pragnieniu krwi nawet nie potrafiłeś nacieszyć się smakiem, jakoś szczególnie go odróżnić od całej reszty – nie w tym momencie, nie teraz, kiedy ta ambrozja gasiła pożar ciała... Taaak, myszko – teraz to możesz sobie wierzgać, teraz to wyj i módl się, żeby ktoś cię tutaj usłyszał, śmiało, nie krępuj się! - tylko zanim zaczniesz się drzeć pamiętaj, że ktoś NAPRAWDĘ może to usłyszeć... Zostaniesz wtedy uratowany... Oj, na pewno zostaniesz... I na pewno już nigdy więcej Sahir Nailah nie będzie Ci zagrażać.
Odcień odgłosów i wrażeń z przestrzeni powoli zaczynał do ciebie docierać z każdym łykiem – moc lśniła pod kopułą twej jaźni wraz z nieskończonymi możliwościami, które dawała, znów czyniąc Cię Panem Nocy, z której pozycji dobrowolnie się zdegradowałeś – cienie przestaną kpić, oooj, nie będą miały nawet prawa pisnąć bez twego wspaniałomyślnego zezwolenia, niech tylko spróbują...
Zaczynałeś rozluźniać nieco uścisk, ale nadal nie tak, by pozwolić mu się uwolnić, albo cię przesunąć, aż w końcu wysunąłeś kły z rany, by raz jeszcze przejechać po miejscu zranienia... I jeszcze raz... by musnąć wargami skórę poniżej... Oooch, tyle cennych kropel nadal znaczyło swój ślad, niektóre już uciekły do kołnierza, nie dobrze, lepiej, żeby się nie zmarnowały...
Szarpanie się Coletta, a raczej świadomość, że to COLETTE i że PRÓBUJE się uwolnić uderzyła w ciebie nagle.
Poderwałeś głowę i puściłeś go – a raczej cofnąłeś swoje ręce tylko po to, żeby złapać go za ramię i podtrzymać, nie byłeś pewien, ile krwi mu odebrałeś i czy będzie w stanie ustać na nogach, więc w razie "w" nie pozwoliłeś mu na zapas lecieć na twarz – z niepokojem przejechałeś spojrzeniem po jego sylwetce, szukając twarzy, szukając kontaktu wzrokowego – cienie, które wyglądały jak namalowane, pod twoim powiekami zniknęły niemal natychmiast, skóra nabrała naturalnego koloru – przerażająca była świadomość, że... wcale nie czułeś się aż taki najedzony. Że chyba faktycznie... mógłbyś kogoś zabić.
Powinieneś pewnie zapytać, czy chłopak dobrze się czuje, powinieneś pewnie powiedzieć COKOLWIEK... lecz ty zamarłeś w oczekiwaniu na jego reakcję, jedynie nie pozwalając mu upaść i pomagając w razie potrzeby w usadowieniu się na ławce.
- Col..?
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 1:12 am
Mysz nie darła się w wniebogłosy, nie wolała armii innych myszek, które mogłyby całą gwardią zaatakować Kota. Ale nie odmawiała sobie popiskiwania i machania łapami do momentu, aż starczyło jej sił, bo kocia łapa mocno dociskała ją do szczytu ciepłego piecyka. Pozostawała jej tylko nadzieja, że wcześniej dobrze wypieszczony Kocur, z uwagi na ich stara przyjaźń nie przetrąci jej karku. Nawet w tak niebezpiecznej chwili, w której Colette był traktowany jak 'ktokolwiek'. Przedmiotowe traktowanie dodatkowo zmniejszało atrakcyjność całego aktu, bo po dłuższej chwili tkwienia w tej samej pozycji, kuło go w karku, trzymał szczęki zaciśnięte aż do bólu, no i jeszcze promieniująca rana na ugryzieniu. I wbrew wszystkiemu wampir nie odbił dwóch uroczych, naiwnych dziurek, gdzie tam... odbił prawi całe uzębienie, gdzie w miejscach kłów rany były głębokie, a pod resztą zbierały się dziesiątki, małych krwiaczków. Jak mozaika z kamieni o różnych stopniach i odmianach barwy czernieni. Wszystko go bolało, każdy zastygły mięsień, jaki tuż po puszczeniu gotowy był wyrwać się do ucieczki. Nawet jeśli powoli brakło mu do tego sił.
Nie wiedział ile Sahir już wypił, nie miał głowy do liczenia kolejnych łyków i słuchania jak życiodajna substancja po prostu potokiem przelatuje przez jego gardło. Jak stopniowo osusza go z jego naturalnego paliwa, bez którego nie zdziała za dużo, a jego odnowienie zapewne będzie trwać.
- ...dość... - mruknął żałośnie, czując jak rozdygotały mu się uda. Po utracie jakiej ilości padłby na twarz i uciął kontakt z rzeczywistości w przypadku 6 lirów krwi w krwiobiegu? Po litrze? Tyle Sahir mógł wypić... ponoć mógł pic, aż się nie naje, a przy praktycznie co najmniej tygodniowej głodówce...? Ciekawe czy starczyłoby mu już te 6 litrów...
Wyciszył się, czy tego chciał czy nie, przy okazji zacisk mięśni na karku z miejsca zmalał i jego tętno gwałtownie przyspieszyło, ale zrobiło się dużo cichsze i płytsze, prawie jakby go nie było. Wampir dosłownie wysysał z niego życie; podczas gdy jego policzki dostawały kolorów i pokrywały się zdrowym rumieńcem, skóra Puchona robiła się szara jak papier. Barwa oczu straciła na soczystości na rzecz pogłębienia czerni w ślepiach drapieżnika i całkowitego usunięcia chorobliwie wyglądających cieni pod jego oczami. Smoliście czarne włosy z miejsca nabrały połysku, ruchy stały się wyczuwalnie płynniejsze... a niższy człowieczek praktycznie marniał mu w rękach. Mysz już się nie wyrywała, po prostu siedziała i pod naporem presji, jedynie nerwowo mrugała i poruszała wąsikami.
Dopiero oderwanie kłów przyniosło wyczekiwaną ulgę i początkowo nawet z wrażenia chwilę stał o własnych siłach, pochylając głowę w dół, żeby spięty kark odpoczął. Nie widział obok butów swojej chusteczki... wiatr musiał ją pognać dalej...ha... haha.... A potem przechylił się w tył padając prosto na stojącego za nim Krukona. Nie było jeszcze tak źle, nadal można to było zrzucić na szok i adrenalinę, ale był przytomny, po prostu...
- Musze na ławkę. - bąknął słabo i skorzystał chociażby z minimalnej pomocy, żeby przesunąć się te nieszczęsne pół metra w bok i opaść całym ciężarem na drewniane siedzisko. Kręciło mu się w głowie i w pierwszym odruchu miał ochotę zwymiotować dla ulgi, ale przypomniało mu się, że ma pusty żołądek i ze strachu kompletnie zablokowane gardło. Tak koszmarnie chciał odpocząć a do zamku było tak daleko... że postanowił zachowywać się nieodpowiedzialnie, po prostu wychylił się na bok i ułożył się na ławce na plecach i przyłożył dłoń do chłodnego czoła.
- Jest okej... po prostu chyba umieram... - mruknął, chyba z humorem, chyba, bo wszystko miało osłabioną intonacje i mówił to praktycznie chrobotliwe, przez ochrypłe, wyschnięte gardło. Jeszcze musiał walczyć ze sobą dłuższą chwilę, żeby zerknąć do góry na towarzysza, swoim nieco przyćpanym, przekrwionym wzrokiem. Zdaje się, ze Colette zapomniał albo miał gdzieś, że ma zaschnięte muśnięcia krwi i na twarzy i na rekach.
- Heh... cera ci się poprawiła... jakbyś użył maseczki. - trochę go to rozbawiło, ale zamiast się zaśmiać, tylko odkaszlnął. A potem przymknął oczy. - Opowiedz mi coś więcej, co...? O tych Czystokrwistych wampirach na przykład...
Cały Col... nieważne, ze przed chwilą był czyimś podwieczorkiem. Nic go nie powstrzyma og mielenia jęzorem, albo... od zmuszenia kogoś innego do mielenia. Samego Warpa teraz wszystko męczyło.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 1:13 am
To chwila niepokoju? Dwie? Jeszcze więcej? Jest komenda dośći po niej w końscu ten "dość" następuje, znak stopu majaczył na horyzoncie, ale to było daleko, daleko przed nimi i nic nie wskazywało na to, żeby się go niego zbliżali – to tak jak próby złapania słońca – możemy sobie tylko wyobrazić, żeśmy do niego dobrnęli, ponieważ może i na dziś kły wysunęły się z szyi Coletta i pozwoliły krwi popłynąć obficie po jego skórze, kiedy już nawet język ich nie zgarniał, by objąć lekko chwiejnie stojącego mężczyznę, który sam w jego ramiona opadł, by pomóc mu ustać, by potem z łagodną pewnością płynnych ruchów wspomóc go w siadaniu na ławkę – zapewne sam usiadłby obok, ale nieszczęsny, poturbowany Arlekin przechylił się na bok ze swą lekko pękniętą maską i wyciągnął jak długi – w tej pozycji na pewno przy osłabieniu o wiele łatwiej było mu ogarniać świat w lepszy cyz gorszy sposób – ukucnąłeś więc przed nim, by sięgnąć palcami do jego kołnierza, spoglądając na ugryzienie... wyjątkowo paskudne ugryzienie, aż się skrzywiłeś, ściągnąłeś brwi, jakby sam widok cię zabolał – za dobrze pamiętasz, jak ugryzienie potrafi boleć, zwłaszcza takie brutalne, tylko że, co? Powinieneś za to przeprosić? Ludzie są toim jedzeniem, żaden człowiek nie przepraszał krowy za jej zarżnięcie, nikt nie ronił nad nią łez, kiedy wpierdalali jej mięso na obiad, dlaczego więc ty miałbyś się przejmować..? Temat wertowany już przez twoje myśli miliardy razy – dosłownie! Nigdy nie potrafiłeś znaleźć odpowiedzi idealnej... Tak więc – nie, ta rana nie wyglądała ładnie, na dodatek nadal broczyła krwią... krwią, którą miałeś ochotę dalej spijać – odetchnąłeś głęboko i wyciągnąłeś różdżkę, żeby przejechać nią nad ugryzieniem, ale jak zawsze, tak i tym razem czar nie działał – wampirze kły musiały mieć jakiś jad, który uodparniał wgryzienia na szybkie ich wyleczenie... Rozejrzałeś się na boki – trzeba to było zatamować, nie była to tętnica, więc (dajcie bogowie, żeby Col nie był anemikiem!) powinno jakoś dać radę... Sięgnąłeś po chusteczki z ziemi i wyjąłeś jedną, żeby lekko drżącą dłonią przyłożyć ją do rany, zmuszając się, by odciągać od niej myśli i pragnienie, by pochłonąć życie Coletta do cna – czyż wtedy nie należałby cały do ciebie..? Nikt by już go nie dostał, byłby tylko twój, połączony z tobą na wieki... Ni Śmierć, ni Czas by go nie dosięgnęły...
Nie, nie myśl o tym..!
- Nie jesteś anemikiem, prawda, Colette? - Głos ci zadrżał, ty... bałeś się o niego. I tego, że ta wodza kontroli może ci strzelić w dłoniach i zrobisz coś bardzo głupiego... Może powinieneś zanieść go do Skrzydła? Tak powinieneś zrobić, pielęgniarka miała jakiś specyfik na wampirze ugryzienia, wypracowała na tobie... Tylko... szkoła... wyrzuciliby cię... jakie to egoistyczne, czemu w ogóle o tym myślisz..? Nie możesz mu dać swojej krwi, mógłbyś Coletta przez przypadek przemienić..! To by było straszne, okropne, nie, nie, nie, lepiej już, żeby umarł, za nic nie skazałbyś go na ten żałosny los... Jezu, umarł? On jeszcze żyje, jeszcze umiera, bez paniki, Nailah! Śmieszne, że swoje życie bez zmrużenia okiem rzucałeś na szalę, gdy chodziło o żywot kogoś takiego, jak Colette... kogoś, komu udało się zbliżyć... Czyli skup się – ile krwi wypiłeś? Wcale nie czułeś się najedzony... Mógłbyś pić i pić... Twoje wargi, twój podbródek, zbroczone były krwią, gdyby ktoś tutaj teraz przyszedł...
Boże, to się nie dzieje, prawda?
Ledwo pamiętałeś, jakim cudem teleportowałeś się z pozycji siedzącej do pozycji, w której już pożerałeś Coletta... dosłownie!
- Na początku... był Baltazaar, był Protoplastą wampirów... - Głos nadal ci się nieznacznie trząsł, myśli ci się ćmiły, ulatywały... - Baltazar jednak po paru wiekach zdał sobie sprawę, że jest w stanie poszerzyć swój gatunek, więc wziął sobie za brankę Marię Magdalenę, która powiła mu syna, Joszuę, ci zaś zaczęli nadawać najwierniejszym sługom wampirze talenty... Tak powstały Wampiry Czystej Krwi, które rozeszły się w swoje strony, kiedy Baltaazar ruszył w swoją... Uświadomiły sobie one, że ich również stwórca obdarzył możliwością tworzenia dzieci... - Odgarnąłeś chusteczkę od rany... przestawała krwawić... odetchnąłeś z ulgą i opadłeś na ziemię, przymykając oczy, by kontynuować opowieść. - Jednak nie były one już tak doskonałe... I tak idąc od góry Baltazaarowi nie szkodziło słońce, brak ochronnego zaklęcia sprawiał, że powoli płonął, lecz nie tak szybko, jak ci, których stworzył – jak Wampirza Arystokracja. Ci stawali się znużeni razem z ochraniającymi ich czarami po dłuższym przebywaniu na słońcu, zaś Przemienieni... zamieniają się w popiół, jeśli tylko słońce ich dosięgnie w ciągu paru minut agonii, zaś nawet z zaklęciem ognista gwiazda bardzo ich wyczerpuje... Baltaazar jednak pomimo swej potęgi, zdolności używania pradawanej magii poległ... A ja dostałem w spadku jego krew. - W spadku to za dużo powiedziane... Wydarłeś z niego życie, a on po prostu za bardzo kochał wampiry, by pozwolić, aby jego dziedzictwo upadło – byłeś jedynym pod ręką, gdy umierał, któremu mógł więc tę krew przekazać.
Przetoczyłeś spojrzeniem po ziemi, szukając torby Coletta, po którą sięgnąłeś zakrwawioną dłonią, na której czerwień już zaschła, by poszukać w niej wody... ale niczego nie było... rozglądnąłeś się więc za jakąś miską... jest, leży tu coś – podniosłeś się, by po nią podejść i przejechałeś po wnętrzu dłonią – wydawała się czysta, pewnie Hagrid coś karmił i zapomniał zabrać... Napełniłeś ją wodą za pomocą czaru i zanurzyłeś w niej brudną rękę, patrząc, jak czerwone kreski rozlatują się, ukłądając w ciekawe szlaczki, pod powierzchnią tafli... Drgnąłeś, kiedy dojrzałeś w niej własne odbicie i opryskałeś twarz, by oczyścić choć pobierznie szkarłat z facjaty – wymieniłeś wodę i znowu klęknąłeś przy ławce, odstawiając ją chwilowo na bok.
- Przepraszam Col... Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie chciałem... - W końcu twój wewnętrzny przyjaciel, twoja Bestia, jak go nazwałeś, pragnęła tej krwi, a jej pragnienia były twoimi pragnieniami. - Pragnienie odebrało mi rozsądek, taka prawda... - Nadal odbierało, ale tego już nie dodałeś – zaspokoiwszy to pragnienie, które sprawiało, że cały płonąłeś, już nie czułeś tej wielkiej potrzeby rzucenia się na niego – mogłeś to temperować – było to problematyczne, zwłaszcza, gdy wszędzie juchę widziałeś i nadal czułeś jej wspaniały smak w ustach, przez który ciągle, całkowicie nieumyślnie, się oblizywałeś – podniosłeś się jeszcze tylko na chwilę, by rzucić zaklęcia ochronne wokół nich, jak te na przykład, które informuje, czy ktoś się w okolicy pojawił oraz te wyciszające...
- To teraz taki bonus... uznaj to za przeprosinowy bonus... - Wsunąłeś różdżkę za pazuchę, poprawiając doruchowo płaszcz. - Baltaazarem był Vincent Nightray. Tym, który nazywał się "Władcą Nocy".
I tym, który podpisał się pod tymi wszystkimi morderstwami, a raczej... Ty go podpisałeś.
By krew, którą na rękach miałeś, została spisana na kogoś, kogo potem również zamordowałeś.
- Cieszę się, że ci się moja maseczka podoba, to nowy zestaw kosmetyków firmy Colette. - Spojrzałeś na bruneta i uniosłeś do góry jedną brew wyginając jednocześnie wargi w górę z nieznacznym uniesieniem podbródka – puściłeś mu oczko. - Zezwalam ci się napawać mą wspaniałością... mą enigmatycznością? - Uklęknąłeś przy ławce i oparłeś przedramię na krańcu ławki. - Ty też wyglądasz całkiem nieźle... Bardziej byś się teraz przypodobał brzozie, niż ja.
Oj taaak, świeża krew tańczy w twoich żyłach, przywracając samoświadomość potęgi w dłoniach...
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 1:18 am
Kiedy organizm był osłabiony, to wszelkie podejmowane przez niego działania miały na celu ograniczenie zbędnego marnotrawienia cennej energii (pozycja siedząca była marnotrawieniem) i uchronienie się przed koszmarną ostatecznością, jaką była utrata przytomności. Savior-vivre i wychowanie odchodziło w odstawkę. Dlatego też Colette machinalnie położył się na ławce, nie kwapiąc się by zrobić koledze miejsce ani nie martwiąc książkami, które wbijały mu się w potylicę. Ani też tym że przy okazji rozkładając się jak król chyba jakąś zwalił na ziemię. I nie przeprosił; był tak zblazowany, że to był jakiś cud, że jeszcze myślał, co by tu zrobić, żeby oszczędzić więcej energii! Bo chyba na pewno nie przestać gadać! Albo przestać obserwować drugiego czarodzieja jaki roztropnie zaczął się kręcić tuż obok i robić jakieś czarodziejskie rzeczy, żeby ogarnąć potok krwi. Czy Puchonowi się wydawało, czy dłoń, jaka zakryła miękkim, delikatnym materiałem, jego piekącą ranę, drżała...? Dziwne. Jeszcze dziwniejsze było to, że wcale nie oczekiwał od Sahira przeprosin. Chyba bardziej... podziękowań; bo w końcu pozwolił, nie? Sam w to nie wierzył ,ale pozwolił z karkiem przyciśniętym niemal do ziemi i ani razu nie zawołał o pomoc. A w końcu oddawał coś naprawdę cennego, czego za szybko nie zamieni tu innym substytutem, musiał wytworzyć sam.. nieomal z niczego; chyba najprędzej z dobrze dobranej diety. Poza tym to było dziwne... nie rozumiał czemu Sahir bawi się w chusteczki zamiast zasklepić ranę urokiem? Chyba na powierzchni jawy i snu Col nie zauważył majtającej mu się nad twarzą różdżki i bezowocnej próby Nailah'a. Ugryzienie jakby nie patrzeć było rozległe więc, jak nawet tak delikatny materiał przykleił się do naruszonej skóry, Puchon znowu syknął i o milimetr błyskawicznie odjechał w bok, uciekając od tego, co sprawiało więcej bólu. Ale nic to nie dało, więc był skazany na leżenie z dłonią drugiego chłopaka, przyciśniętą i nagrzewającą skórę, przez barierę chusteczki, jaka szybko nasiąknęła rubinem.
Rozsunąłeś ciężką, bliższą rozmówcy powiekę i spojrzałeś na niego katem oka.
- Nie wiem... ale nic mi o tym nie wiadomo. - nie potrafił wykrztusić więcej, bo faktycznie nie robił sobie żadnych badać. Ale anemicy mieli niskie ciśnienie, byli zmęczeni, senni, otępiali... on więc mógł być anemikiem tylko podczas sesji egzaminacyjnej. Najprawdopodobniej więc: nie, nie był. A teraz uśmiechnął się lekko na widok twarzy Krukona z tak bliska. I tej całej krwi jaka barwiła czerwienią jego usta i spływała nieregularnymi strużkami na jego brodę. - Wyglądasz upiornie. - tym razem parskniecie mu wyszło. Nie umierał. Nie, Panie Nailah, tak łatwo ci pójść nie mogło. I nie zamierzał iść do Skrzydła Szpitalnego, tamtejsza atmosfera sprawiłaby, że tylko bardziej by się rozchorował. No i nie zamierzał być kapusiem, a w Mungu na widok rany wszystko wyszłoby na jaw. Niby pogrążenie Sahira byłoby dobrą nauczą za atakowanie go, ale... na Boga, serio? To takie nie w stylu polaka... Przecież nic się nie stało... trochę jest trzepnięty i leży sobie na ławce jak menel, ale ma nad sobą jakąś minimalną ochronę w postaci swojego przeszłego oprawcy i... było ok. Może uchronił tym śmiesznym występkiem jakiegoś uczniaka od ataku wampira w chwili, kiedy dużo mniej by nad sobą panował...? No i ostatecznie aż tak bardzo nie bolało... no i już po wszystkim. Nie zostawił go i nie zrzucił na koniec na ziemię. No i Sahir wyglądał jakby dużo żywiej. Było naprawdę klawo... Świadomie go usprawiedliwiał, a kiedy skończyły mu się do wymieniania plusy tej sytuacji natychmiast otworzył oczy i czuł się tak, jakby jego świadomość wyrwano z dna oceanu na powierzchnie i konieczność nabrania powietrza tak go przytłoczyła, że na nowo zakręciło mu się w głowie. Burknął pod nosem zaciskając powieki. Zasnął. Przed chwilą najnormalniej spał nawet nie wiedział jak długo, dlatego obejrzał się na rozmówce, żeby zobaczyć czy ten się złości za takie pozbawione opanowania odloty. Ale ten nawet nie zauważył. Chyba...
Ba wręcz w ramach załagodzenia, Sahir tym razem postanowił spokojnie odpowiedzieć na pytania Colette i przedstawić mu coś wartościowego, a ten słuchał w milczeniu wpatrzony w mężczyznę. Naprawdę wyglądał lepiej! Miał dużo czerwieńsze usta, nawet ich faktura wydawał się bardziej miękka. Przy okazji ruchy stały się płynniejsze, lżejsze, jakby Krukon zostawił w tyle kilka kilogramów kamieni, które zwykle nosił w rękawach kurtki. Mówił z polotem, zerkał bystro na boki, jakby wzmocnione atrakcje wizualne, zapachowe, dźwiękowe, docierały do niego w dużo lepszej rozdzielczości. Zupełnie jak Puchon po założeniu okularów. Można by się w takim nim naprawdę... zakochać, heh...
- Historia wampirów zahacza o religię Chrześcijańską...? - zaczął łagodnie, naprawdę bardzo powoli łącząc ze sobą wątki. Odsunął lekko głowę, ułatwiając Sahirowi zabranie zakrwawionej chusteczki. - Co Baltazar chciał przez to wszystko osiągnąć? - chyba z góry naiwnie założył, że Krukon wie. Wszystko. - Chciał tylko powiększyć rodzinę, czy wchodziła już w grę walka o dominacje gatunków?
Nailah miał tę krew? Skąd? Col nie zapytał na głos... a może zapytał? Znowu jego rzeczywistość trochę falowała i musiał palcami lewej ręki potrzeć oczy. Przy okazji okulary trochę mu się obsunęły. I miał utrudnioną obserwacje tego, po co i gdzie wampir się tak kręcił. Coś tam kucnął, coś przemaszerował, zamachał różdżką, znów kucnął, potarł twarz, odetchnął. I jeszcze cichu chlupot wody. Aż tym razem to Warp oblizał usta,czując, że ma gardło wyschnięte na wiór.
- Nie kłam mnie lepiej. - chciał machnąć ręką, ale wyszło jak wyszło. - Przypuśćmy, że jawiłem się nagle tak apetycznie, że po prostu musiałeś chrupnąć. Po prostu musiałeś. Tylko mam nadzieje, że będziesz trawił moją krew tak długo jak mój własny wąż.
Przeczesał dłonią swoją kasztanową, lwią grzywę i poprawił, krzywo osiadłe na twarzy okulary. Bardzo chciało mu się spać, ale walczył z tym zaciekle.
- Tylko jeszcze jedno... dostałeś dzisiaj bardzo dużo zaufania na niskoprocentowy kredyt. Nie spierdol tego. - z głupim uśmiechem pogroził mu paluchem sprawiedliwości. Ale taka była prawda, że póki co Sahir podołał, w końcu Warp nadal żył. Nadal w maire ogarniało się dzieje i kiedy przeszedł pierwszy szok, zamiast kręcenia w głowie, było mu po prostu na cały ciele bardzo lekko, jakby jego członki nic nie ważyły. Sam nie wiedział czy to dobrze czy źle. No i Krukon rzucił jakieś zaklęcie, od którego na moment okrążyła ich falująca prześwitująca bańka.
- Profesor Nightray... - bąknął z miną uderzoną faktycznie tą informacją. Serio mijał na korytarzu i oglądał się (no tak, oglądał. Zabijcie go, ale oglądał się...) za pierwszym wampirem? Mógł go tak w ogóle nazwać? To trochę płytki tytuł... No i ile on musiał mieć lat! - To bardzo... nieoczekiwane... - tak, widać było po nim, że zupełnie nie wiedział co zrobić z ta dodatkową wiedzą. Był zbyt daleko od całej, związanej z Vincentem, historii. - I rozumiem, że to tajemnica. ...a ty? Skoro jesteś wyjątkowy to znaczy, że on cie przemienił? Teraz to on powoli spisywał sobie notatki na marginesach książki, opisującej historię jego nowego przyjaciela. Tak, przyjaciela, trudno – Sahir musiał to znieść i wypić tę czarną polewkę.
Oh, a jaki był dumny... prawie błyszczał! I sprawiał, że leżący na ławce Puchon trząsł się od hamowanego chichotu.
- Mogę się wręcz opalać... Nie przepuszczę okazji; w końcu wakacje idą... a dziewczyny lubią brąz opalenizny. I ponoć ta powstająca z zajebistości mieni się złotymi refleksami. - odprowadził rozmówce wzrokiem pod ławkę i zmrużył oczy. Nie wyglądał dobrze, to fakt, właściwie to wyglądał jakby cały czas był o krok od omdlenia. Albo i pół kroku. - Oh, serio? Sądzisz, że miałbym teraz szanse na randkę? Może powinienem się ruszyć i zagadać, zanim nie ucieknie do jakiegoś dębu? W leśnym świecie to może być typowy dresiarz... nie miałbym szans na ustawce, wyjmowałbyś mi drzazgi z tyłka. - a mimo wszystko humor go nie opuszczał i wręcz ambiwalentnie do stanu, nawet dodawał mu trochę siły, a raczej wyciągał jej pokłady z jakiegoś tajemniczego schowka.
- Dzięki, Sahir. Za moje nazwisko... wiesz, to sporo dla mnie znaczy. Jesteś dopiero druga osobą w tej szkole, jaka potrafi wymówić je za jednym razem. Pierwszą jestem ja. - no i kolejnego nie mógł się powstrzymać. - Twoim kolejnym wyzwaniem jest: Szedł Sasza, suchą szosą. A potem spokojnie dojdziemy do stołu z powyłamywanymi nogami.
Teraz to on puścił mu oko i nie mógł się powstrzymać; jego lekka poplamiona jeszcze nieco od zaschniętych kropelek krwi, spoczęła na lśniących, czarnych włosach i zmierzwiła je.
- Nie taki Sahir Nailah straszny jak go inni i on sam, maluje... jesteś wart walki o ciebie. Nawet z samym tobą.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 1:18 am
Było to całkowicie naturalne, a Sahir nawet nie wpadł na pomysł, żeby mieć Colettowi za złe, że tak nikczemnie zagarnął w swe władanie takie pokaźne terytorium tej ławki – przecież mógł przysiąść na ziemi, nie robiło mu to żadnej różnicy, a teraz wszelakimi priorytetami było to, żeby zadbać o bezpieczeństwo i wygodę Coletta, którego żeś zaatakował – no tak, nie żeby to było coś szczególnie niesamowitego, prędzej czy później atakowałeś wszystkich, którzy spędzali z tobą za dużo czasu – nie chciałeś, jak Boga kocham, naprawdę nie chciałeś – to wychodziło mimochodem, oj nie zdołam w skali zmieścić poczucia winy, który kiedyś czułeś po takich akcjach, ale ileż można? Ludzie są takimi zwierzętami, które mimo wszystko potrafiły się doskonale dopasować do otoczenia, pod warunkiem, że zostały urodzone jako kwiecia zdrowe, nie wyrodki społeczeństwa, które gotowe były się złamać pod najlżejszym dotykiem wiaterku... Colette również takim delikatnym kwiatem nie był, pomimo całego powierzchownego wrażenia, które na tobie zrobił przy waszym pierwszym, bliższym, powiedzmy, spotkaniu – chciałeś szacunek, drogi Smoku Katedralny? Masz go. Masz pełen szacunek Władcy Nocy, który raz wybudowany ma bardzo marne szanse na rozkruszenie, jeśli tylko sam go nie rozbijesz – może to tylko gra, może to tylko ta szalona przejażdżka nad urwiskiem, ale wiesz? Nie ma to za bardzo znaczenia – nie dla kogoś, kto żył z chwili na chwilę, a w przyszłość zerkał tylko od czasu do czasu za potrzebą wybrania ciekawszej opcji do podążania na teraz, gdy nuda przysłaniała rzeczywistość swoim płaszczem.
Uśmiechnąłeś się lekko na ten... komplement? Stwierdził, że wyglądasz upiornie, no jasne, a ciekawe, jak miałbyś wyglądać – wyciągnąłeś dłoń, by przejechać po ustach i zetrzeć z nich większą część posoki, której nie udało ci się zlizać, zanim się podniosłeś i zająłeś krzątaniem, by już aż tak źle się nie prezentować, choć nie było to osiągalne w pełnym stopniu – twój wzrok znowu był twardy, znowu miał to samo zacięcie nieosiągalności, kiedy przepaść, nad którą Colette budował most, znów się powiększyła... tylko że nie dla niego – problemem było to, że teraz jego most wisiał po środku niczego, lewitował w powietrzu – zawracać? Nie było sensu... O wiele krótsza droga była do upiornego królestwa Czarnego Kota, który odgradzał się od całej reszty rzeczywistości i którego sylwetkę niknęła w spopielałym lesie.
- Tak... Baltazaar ogłosił się Bogiem, miał żonę-dziewicę i syna, Jezusa... - Kąciki warg mimowolnie ci drgnęły – bo czy to nie było śmieszne? Wszystko, cała ta wiara, jaką w Kościele się pokładała, nagle mogła runąć w kilka minut – wystarczyło tylko przebadać dokładnie historię Wampirów... - 12 Apostołów pijących krew pierwszą arystokracją, bla bla bla... - W tych czasach nawet jeśli ktoś za bardzo w Boga nie wierzył, to się z tym nie wychylał i każdy mniej-więcej chociaż Biblię znał – ludzie gotowi byli ganiać się po ulicach z krzyżami... dlatego tematu religii lepiej było nie poruszać, jeśli na tym temacie nie czuło się pewnym – a może to tylko tak w twojej dzielnicy, może to tylko tak dramatycznie było w twoim sierocińcu, a reszta świata podchodziła do tego normalnie..? Mniejsza z tym. - Nightray się po prostu nudził. Po tylu wiekach... po prostu się nudził... - Odzywała się może i twoja naiwność, w której w życiu każdego dostrzegałeś ten przełomowy moment, który sprowadził daną jednostkę na drogę, na której zostawał potem na resztę swych dni, czekając końca, a gdy ten nadchodził, potrafili przyjąć go z ulgą, chociaż czy ja wiem, czy to naiwność? Nie znałeś dokładnie początków życia Nightraya, jeszcze kiedy był księciem naznaczonym piętnem wampiryzmu od urodzenia... Może był właśnie taki jak ty, teraz? Raczej stawiałeś na kwestie tego, że wszystko w twoim wnętrzu teraz się uspokoiło, a czystość myśli pozwalała na trzeźwą analizę bez emocji – nawet bez nienawiści co do tego, co Nightray ci zrobił. W końcu czy nie pomógł, na pewien sposób? Ciężko dopiero się zrobiło, kiedy doszły bardziej sprecyzowane pytania, bo... pytania dotyczące samego ciebie. Mogłeś opowiadać o bardzo wielu rzeczach, bo i bardzo wiele rzeczy wiedziałeś – kochałeś czytać, uczyć się, tworzyć, bez tego twój mózg kompletnie zamierał i naprawdę przestawałeś żyć... Hej, no właśnie... Żyć? Czy ty właśnie doszedłeś do wniosku, że jednak żyjesz?
- Nie jestem... wyjątkowy... - Chyba tylko pod tym względem, że z jakiegoś powodu najgroźniejsi psychole kochali uwieszać się na twoim ramieniu i patrzeć, jak twoje oczy i twoja duma się łamie, nie miałeś pojęcia, dlaczego, jaką aurę musiałeś wytwarzać, żeby działo się tak, a nie inaczej – tyle uczniów było w tej szkole... a idiotyczna wyliczanka miała zniewalające skłonności do zatrzymywania się na tobie – im więcej takich zdarzeń przemijało tym bardziej twardniałeś, ale czy tak będzie zawsze? Nie wyczerpiesz jakiegoś limitu? Już teraz przewraca ci się w głowie, zachodzą w niej niepokojące procesy myślowe dotyczące pragnień, którym nie bardzo z tego punktu siedzenia dowierzałeś, takich jak pragnienie niszczenia wszystkiego wokół siebie.
Jasne – teraz otworzyła się przed tobą nieskończoność, więc rozłożyłeś swe potężne, czarne skrzydła, by rzucać własny cień na śmiertelnych...
- Mój stworzyciel pragnął tytułu Władcy Nocy i jego krwi, więc kiedy się dowiedział, że Baltazaar się przebudził, kazał mi z nim nawiązać kontakt... I tak jakoś wyszło, gdy umierał – nasza krew była zmieszana, więc mógł przekazać ten tytuł tylko mi... Mam zresztą wrażenie, że zrobił to z chorą satysfakcją. - Koniec końców... Współczułeś mu. Nightray był samotny nawet wśród wampirów – może dlatego okazał ci tak... specjalne... względy? Ponieważ naprawdę widział w tobie samego siebie? Wątpiłeś, abyś kiedyś tego prawiecznego, któremu czas poplątał zmysły, zrozumiał.
- Tą brzozę jeszcze zdzierżę, ale z tym.... chorym zdaniem... to przesadzasz! - Zażartował z lekkim niedowierzaniem, unosząc brwi. Sięgnąłeś po dłoń Coletta i przesunąłeś ją do swoich ust, by musnąć ją wargami, zanim zamknąłeś jego palce w swoich. - Nie ufaj mi, Colette... - Chwila ciszy, chyba chciałeś coś dodać, a zamiast tego pochyliłeś się, by musnąć jego wargi swoimi, powoli, delikatnie, ledwo wyczuwalnie...
Nic nie potrafiłeś zaradzić na to, że ten chłopak... cię zauroczył.
- Jestem Czarnym Kotem, który przynosi tylko nieszczęście. - Puściłeś go i podniosłeś się. - Prześpij się lepiej.
Będziesz przecież czuwać nad jego snem.
Odszedłeś do ogrodzenia, by zapalić papierosa.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pią Lut 27, 2015 1:21 am
Pewnie rubaszny śmiech losu nad naiwnością Coletta dałoby się słyszeć w najgłębszych lochach Hogwartu, nawet stąd, bo Warp mimo wszystko... nie czuł się do końca jak ofiarą. Owszem pożywiono się nim... i w ogóle... ciężko było wytłumaczyć jego myślenie, ale może klucz tkwił w tym, że mimo wszystko nie potraktowano go bez szacunku. W tym, że mógł tu sobie leżeć spokojnie na ławce, jednocześnie każąc tym siedzieć na podłodze stworzeniu, które w hierarchii (chociażby żywieniowej) było ustawione sporo stopni wyżej. I nikt nie miał nikomu, nic za złe.
Ciekawe czy Vincent dopuściłby do takiej sytuacji... i ciekawe jak traktował ludzi...? Jak ich naprawdę traktował, jako wampir a nie przykrywka w postaci nauczyciela.
- Po twoim sprawozdaniu odnośnie zupełnie nowej historii narodzin religii będę musiał całkiem sporo... przemyśleć. Będziesz miał mi bardzo za złe jeśli na razie będę to brać za niedorzeczne...? Chyba naprawdę wpasowałem się w jakiś szablon, który tkwi gdzieś u podstaw mojego życia... jak na samym dole domku z kart... trochę potrwa, zanim wszystkie na górze poukładam tak, by całość się nie zawaliła, kiedy dotrę do właściwej części podstawy, którą trzeba zmienić. - odsapnął i znowu przesunął dłonią po twarzy. Nawet mimo bardzo 'mondrych' rzeczy, które mówił i tak był bardzo zaspany i ledwo nadążał za tym wszystkim. Zalewano go potokiem informacji, ba, ważnych informacji. I zamykał je wszystkie w osobnych kuferkach, każdy z inną, sporządzoną na szybko notatką, ale wszystkie dzielił ten sam napis: „Do rozpatrzenia później”. Nie mógł teraz odpowiednio dobrze się nad tym zastanowić, najzwyczajniej w świecie nie miał na to siły. Ale nie przerywał... Sahir w końcu na swój sposób mówił przy okazji coś o sobie... o maleńkim fragmencie swojej historii i nie kreci nosem ze złością na samego siebie, że to robi. Dlatego Colette mimo wszystko tak skrzętnie to przygarniał.
- Mieć tytuł Władcy Nocy i nie czuć się wyjątkowym... - podsumował z westchnieniem. Nie, to nie była zazdrość, Warp nigdy nie chciałby dzierżyć takiego ciężaru na barkach, ale to zawsze była jakaś wyjątkowość. - Przy okazji jesteś chyba jedynym wampirem, którego Hogwart utrzymuje w swoich murach i uczy. - nawet pomimo jadu, jaki Sahir miał wstrzykiwany w ciało przy każdym ataku ze strony wspólnoty uczniowskiej, to jednak Col miał racje. Szkoła Magii i Czarodziejstwa, mimo iż nie musiała, nadal go kształciła, dawała dom, zapewniał byt.
Niechętnie pozwolił ześlizgnąć swoje palce z ciemnych włosów na bok, wzdłuż ciepłego policzka wampira.
- Jaa...? Przesadzać..? Nieee... - specjalnie obniżyłeś głos do śmiesznego barytonu i ugiął powoli palce, opierając ich opuszki na poduszeczce dolnej wargi Krukona. - Nie sądzisz, że trochę z tą radą za późno...? Sry, nie cofnę tego. - miał przymknięte oczy i chciał wystawić psotny jęzor w jego stronę, ale zanim zdążył go wysunąć, rozsunięte wargi napotkały inne. Wtedy brwi polaka nieco przysunęły się do siebie i spoglądał dwukolorowymi oczami na twarz tego dosłownie setno-sekundowego kochanka. I widział linię rzęs przymkniętych oczu, lekko ściągnięte brwi i burzę czarnej czupryny, jaka jego samego łaskotała w takiej pozycji w czoło i policzki. Nic nie odpowiedział w pierwszej chwili, nawet nie wymógł pogłębienia pieszczoty, bo chyba bał się, że go tym brakiem opieszałości przepłoszy.
- Mogę? - zagaił w końcu dopiero teraz przełykając ślinę i starając się nie gonić go ani wzrokiem ani ciałem. Był naprawdę zbyt zmęczony... sporo się przy tej ławce nawyprawiało...

Usnął zaskakująco szybko, z głową ułożoną na całkiem wygodnej książce do transmutacji. Rana przestała już dawno brodzić krwią i skórę Puchona ściągnęły odstające, pomniejsze strupki. Oddychał miarowo i spokojnie, i przez najbliższe parę godzin snu nawet nie drgnął, jakby potrzeba chociażby minimalnej zmiany pozycji albo wizja odleżyn, czy odrętwienia w ogóle nie istniała. To też podchodziło pod marnotrawienie energii. Nie wiedział co się wokół działo; drzemał głęboko, jak zatopiony nisko pod powierzchnią rzeczywistości. Nie śniło mu się nic konkretnego, na to chyba też ciało przeznaczało energie, której było brak.
Nie wiedział nawet dokładnie ile zeszło mu na tej spokojnej sielance, ale kiedy otworzył oczy słonce zamiast na przed środkiem (gdzie było wcześniej) teraz znajdowało się po drugiej stronie, już nieco ponad wieżami Hogwartu.
Trzeba było wracać.. .robiło się późno, a on czuł jakiś mały powiew energii w ciele, mógł wstać i skonfrontować się z siedzącym sobie spokojnie na ziemi i przeglądającym książki Sahirem. Za dużo nie rozmawiali, nawet podczas drogi powrotnej, chyba przekroczyli jakiś prób znajomości, w którym nikt nie czuł się źle, kiedy mogli sobie wspólnie pomilczeć. Poza tym Col miał sieczkę w mózgu, pocałunek zupełnie zbił go z piedestału i sprawił, ze nadal odbijał się od podłogi jak piłeczka. To on miał być tym Złym Wilkiem, który żywił jakieś małe, mordowane przez samego siebie (dzień po dniu) nadzieje i oczekiwanie czegoś po prostu niemożliwego od tego chłopaka.
A ten odpowiedział na zew.
To rozpaliło trochę za dużo ognia. Więcej niż by oboje tego chcieli, i więcej niż sama szkoła by tego chciała...

z/t x2
Iwan Ranskahov
Martwy †
Iwan Ranskahov

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pon Maj 11, 2015 2:54 pm
Aby nie częstować wszystkim słodkim do porzygu tasiemcem, narrator wspomni tylko skromnie, że nowy nauczyciel Opieki nad Magicznymi Stworzeniami pojawił się już w zagrodzie. Odrobinę zirytowany, że cała ta odpowiedzialność spadła właśnie na niego, dotychczasowy grafik wydawał się idealny i niekoligujący z jego standardowym rozkładem dnia. Został niańką. Oczywiście marzy o tym każdy dorosły mężczyzna – zabawiać grupkę rozwydrzonych, rozkrzyczanych dzieci-nie-dorosłych-jeszcze-nastolatków. Jeśli mowa o ich wątpliwej inteligencji: pod kopułami albo roiło się od buczących, głośnych owadów, które zagłuszały wszelakie odgłosy rozsądku oraz instynktu samozachowawczego, albo zaczęło coś kiełkować. Czyżby to wodorosty? Reakcja fotosyntezy wre. Nie liczył więc na spokój, na porządek, na nic na co liczy każdy naiwny, pełny werwy nowy nauczyciel, który pierwszy raz przekracza próg klasy.
Lub coś w tym guście.
Oparł się o ścianę zagrody walcząc z ogarniającą go ochotą, aby w końcu zapalić. Po prostu. Nie z nerwów, z przyzwyczajenia. Śmiałby się, jakby dane było mu umrzeć na coś tak skrajnie mugolskiego jak rak płuc. W kontraście do tego jakie idee zakrzątały jego umysł – ten nieczarodziejski nałóg gnębił go od kilku przeszło lat.
W dalszej części pojawiłyby się jakieś bogate w epitety i niesamowite opisy powierzchni drewna budującej tę skromną zagrodę, ale to tylko lekcja, żadne dramy. Jeszcze nikt nie zginął.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pon Maj 11, 2015 3:09 pm
Przez ostatnie dwa dni James chodził po zamku rozdrażniony i zirytowany do tego stopnia, że unikał nawet swoich najbliższych przyjaciół. Wszystko spowodowane było feralnymi zajęciami na lekcji zaklęć, która miała miejsce w poniedziałek rano. Nie dopuszczał do siebie ani na chwile myśli, że postąpił idiotycznie, zwłaszcza wobec Evans. Oboje unieśli się gniewem i od tamtej pory żadne z nich nie puściło pary z ust. Nie chciało mu się iść na kolejną lekcję, ale nie miał zbyt wielkiego wyboru, jeśli chciał jako tako te OWuTeMy zaliczyć. Co więcej, słyszał, że w szkole pojawił się nowy nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami i Potter postanowił przetestować jego cierpliwość. Oczywiście nie miał zamiaru robić tego w pojedynkę, jednakże nie chciał spotkać już obecnej na miejscu Evans i myśleć jak miałby się wobec niej zachować. Na Syriusza i Remusa też nie miał co czekać, bo obaj byli zajęci sobą, o Peterze, który znikał z zajęć i oddawał się libacjom w kuchni już nie wspominając. Dlatego przeszedł do zagrody jako pierwszy z uczniów VII roku, czując się przy tym cokolwiek dziwnie, ale ani na chwilę nie dawał po sobie tego poznać.
- Witam. – Przywitał się z nauczycielem, obrzucając go krótkim spojrzeniem. W jego oczach zalśniły złośliwe ogniki. Podszedł do najbliższego drzewa, które rzucało cień na otoczenie i oparł się o nie, splatając ramiona na klatce piersiowej i czekając na rozpoczęcie lekcji. Pamiętał o tym, że poprzedni nauczyciel zadał pracę domową, jednak wcale nie miał zamiaru o niej przypominać nowemu profesorowi. Właściwie nie pamiętał nawet co ostatnio omawiali, bo oni on ani Syriusz nie zaprzątali sobie głowy powtórkami z ONMS.
Gwendoline Tichý
Oczekujący
Gwendoline Tichý

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pon Maj 11, 2015 5:07 pm
To miała być pierwsza lekcja dla Panny Tichy od kiedy tylko przekroczyła ona próg Hogwartu. Co prawda nie pierwsza planowa, ponieważ w ostateczności okazało się, że przez ten piekielnie nieczytelnie rozpisany plan zajęć, ominęły ją Zaklęcia i Uroki. Nic to jednak, przynajmniej zyskała bonusowy dzień na rozpakowanie rzeczy oraz kilka chwil na poznanie topografii terenu. ...mało dokładne poznanie, bo dosłownie dwa dni po jej przyjeździe kilkoro uczniów wyrżnęło się w pień i zapaskudziło miejscowe ogrody, czy tam polanki - jak zwał, tak zwał. Nie mieszała się w to, ostatnie, co chciała to jeszcze na dzień dobry napchać sobie problemów na kark; póki co miała tu czysta kartę i zamierzała to wykorzystać.
W ogrodzeniach i magicznych barierach otaczających błonia była oczywiście odpowiednio poprowadzona luka, jaka uczniowie VII roku mogli dzisiaj dość do zagrody na zajęcia. Blondynka zebrała się tym razem szybciej (może nawet za szybko) i przecięła wskazany szlak, prędko odnajdując miejsce z którego z daleka już zalatywało zwierzętami, które jakoś naturalnie jej... nie lubiły. W bardzo delikatnym tego słowa znaczeniu.
- Dzień dobry, Monsieur. - zaciągnęła akcentem mocno z francuskiego i przystanęła idealnie pomiędzy dwoma mężczyznami; nauczycielem i Gryfonem, głowę mając jednak wciąż zwróconą w stronę niosącego naukę. Poprawiał torbę na ramieniu, w której poprzewracało się kilka książek, kotłując wraz z różdżką, jaką dzień temu zabrała jednemu z naćpanych uczniów, którego znalazła błąkającego się po lochach. Ciekawe czy ktoś tutaj mógł pochwalić się posiadaniem dwóch różdżek...?
Oparła się jedną ręką o niewysoką część drewnianego ogrodzenia.
- Sądząc po spotkaniu na świeżym powietrzu, nawet w otoczeniu barier, pewnie nie ograniczy się Pan dziś do teorii. - genialne stwierdzenie, ale rozmowę miło byłoby jakoś zacząć.
avatar
Oczekujący
Lyrae Fletcher

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pon Maj 11, 2015 5:26 pm
Byle by przeżyć jeszcze te dwa miesiące. Długie, pewnie pełne niespodzianek miesiące, ale wystarczyło je przeżyć. Zaszyć się gdzieś, choć na trochę i odpocząć od tego idiotycznego cyrku, wyścigu szczurów o uwagę innych. W tłumie ludzie są najbardziej ślepi, więc przydałoby się przyjść tak, aby kilka osób już tu zawitało. Miała dość uwagi ludzi na całe życie, kontaktu z nimi, zwłaszcza z jedną, konkretną osobą. Zdążyła się już doprowadzić do porządku po tym małym wypadku w dormitorium. Obrażenia, o ile tak to można było nazwać, nie były wcale tak wielkie, aby nie poradzić sobie zaklęciem. Nie biegała z każdym zranieniem do pielęgniarki, zwłaszcza nie z takim.
To, że mieli nowego nauczyciela przyjęła z nieoczekiwaną radością. Staruszek, nauczający ich wcześniej już naprawdę powinien przejść na emeryturę, ponieważ powoli zaczynał przypominać profesora Binnesa, choć niewątpliwie wiedzy na temat magicznych stworzeń miał dużo. Pogłoski o nim krążyły najprzeróżniejsze, Slytherin naprawdę lubi ploteczki, jednak tą, która sprawiła, że brunetka poczuła wielką niechęć i niepewność była ta, iż nowy nauczyciel przyjechał do nich zza granicy. Tak, dziewczyna nie lubiła obcokrajowców. Oczywiście, przy nauczycielu nie będzie tego okazywać, należy okazać jakieś minimum szacunku do osoby, która miała więcej wiedzy i chciała ją przekazać...
Ale niesmak pozostawał.
Niestety, dzisiaj nie miała szczęścia. Już z daleka widziała, że przyszła jako jedna z pierwszych, na co tylko cicho westchnęła. Trudno, wyszło, trzeba to przetrwać.
Zerknęła kątem oka na Pottera, kiwnęła do niego głową na powitanie, jednak nawet się nie odezwała.
Raczej wątpiła, aby kojarzył ją nie tylko z nazwiska.
Na widok Gwendoline tylko głośniej wypuściła powietrze z nosa i przewróciła oczami. Ostatni nabytek jej dormitorium, panna Żabojadka z jadowicie milutkim uśmieszkiem, w rzeczywistości żmija jak ich mało... Do niej uniosła dłoń jedynie.
- Dzień dobry. - powiedziała w końcu głośno, do nauczyciela i przystanęła gdzieś z boku.
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pon Maj 11, 2015 7:23 pm
W końcu wypada pojawić się na lekcjach, i o tyle co w murach cygankę było trudno spotkać, to na zajęcia na dworze chodziła z wyjątkową przyjemnością. W końcu tylko na łonie natury czuła się naprawdę dobrze. Mogła tam odczuć chociaż przedsmak wolności, której tak naprawdę nigdy nie będzie miała i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Tak też na czas zajęć jej cygańska i kolorowa spódnica musiała zamienić się w krótką spódniczkę, podkolanówki, białą koszulę oraz długą czarną szatę która teraz po prostu zwisała z jej torby bezwładnie. Było za ciepło już na jakieś takie grube ubrania, dlatego też nawet rękawy od tej białej koszuli dziewczyna musiała sobie podwinąć, krawat był niedbale przewieszony przez jej ramiona. Za to oczywiście nie zrezygnowała ze pozłacanych kolczyków w kształcie koła, i kilku złotych bransoletek na nadgarstkach. Nie lubiła zakładać mundurka. To było ograniczenie jej wolności. Dlaczego nie mogła ubierać się w to w czym było jej tak naprawdę wygodnie. Po za tym gdyby inni cyganie dowiedzieli się, że pokazuje swoje nogi zrobili by jej z życia piekło. Pewnie przeciętny człowiek nie wiedział by nawet dlaczego, jako wila kończyny dolne dziewczyny były naprawdę zgrabne więc nikt by nie widział powodu dlaczego miała by je ukrywać, z drugiej jednak strony, wtedy tworzyła pewną otoczkę tajemniczości, były pewne strefy do których będzie miał dostęp tylko pewien wybraniec.
Romka doszła do zagrody. Parę osób już tutaj było. Ostatnio frekwencja na lekcjach pozostawiała wiele do życzenia, w sumie nic dziwnego, po tym wszystkim co właśnie miało miejsce na błoniach. Każdy nadal próbował otrząsnąć się po stracie niektórych przyjaciół czy znajomych.
-Dzień dobry- Wyszeptała cicho i zasiadła sobie na jakimś wielki głazie zakładając zgrabnie nogę na nogę. Jej kruczoczarne włosy rozwiewał przyjemny wiaterek, a soczyście zielone oczy wpatrywały się intensywnie w nauczyciela.
Lily Evans
Oczekujący
Lily Evans

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pon Maj 11, 2015 8:16 pm
Była naprawdę zła na Jamesa przez to, co wyczyniał na Zaklęciach. Nie rozumiała bowiem tego, jak mógł zachować się tak niedojrzale, zwłaszcza że ostatnie wydarzenia wszystkim im dały w kość. Walka na błoniach odcisnęła swoje piętno na wszystkich czterech domach. Prefekci mieli więcej roboty, niż zazwyczaj, patrolując dokładnie korytarze i klasy, a także przygotowując się na wizytacje w dormitoriach. Co nieco zostało już bowiem zdradzone głównym reprezentantom domów – czyli prefektom naczelnym. Lily martwiła się jeszcze bardziej, niż zazwyczaj, a na dodatek czuła że jeszcze trochę, a nie wytrzyma i wybuchnie. Czuła się rozgoryczona i przytłuczona tym wszystkim, a do tego dochodziło to, że były jeszcze zajęcia i przygotowania do pogrzebu tych uczniów, którzy polegli na błoniach. Rudowłosa wzięła głębszy wdech, sięgając po swoją torbę i poprawiając swoje nieco poczochrane włosy, które dzisiejszego dnia zupełnie nie chciały się ułożyć w typowego dla niej kucyka. Zostawiła je więc, ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu, rozpuszczone i teraz rude kosmyki latały we wszystkie strony. Zielone oczy były podkrążone z powodu nocnych powtórzeń do OWUTEMÓW i zmartwień, które dodatkowo wylądowały na barkach panny Evans. Na dodatek od dwóch dni zupełnie nie odzywała się z Jamesem, czując że jeśli powie choć jedno słowo w jego stronę, to nie wytrzyma i rzuci się na niego z pięściami, wyładowując na nim wszystkie swoje frustracje i żale, a tego naprawdę nie chciała.
Z tego co się dowiedziała, w szkole pojawił się nowy nauczyciel, który miał zastąpić profesora Kettleburna. Była mimo wszystko ciekawa jaki jest i w jaki sposób będzie prowadził swoje lekcje i co najważniejsze, czy nie jest uprzedzony do...takich jak ona. Dziewczyny z jej dormitorium znowu zajęły się sobą, więc Lily samotnie udała się na błonia, a stamtąd - nie patrząc zupełnie w stronę ostrych zarośli - skierowała się do zagrody, gdzie miały odbyć się zajęcia. Przywitała się z niektórymi, kiwając w ich stronę głową, a kiedy jej spojrzenie spotkało się z orzechowymi tęczówkami Rogacza, usta dziewczyny zadrżały i chwilę później jej twarz wykrzywił dziwny grymas. Spojrzała więc szybko na profesora i posłała mu nikły uśmiech, zajmując swoje typowe miejsce na ONMS.
- Dzień dobry, panie profesorze.
Iwan Ranskahov
Martwy †
Iwan Ranskahov

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pon Maj 11, 2015 10:13 pm
Był niemal wzruszony zaangażowaniem uczniów w życie szkoły, frekwencja sprawiła bowiem, że po raz kolejny tego pięknego dnia miał najszczerszą ochotę tłuc czyimś szczeniackim pustym łbem o gładki wypolerowany deszczem kamień, na którym usiadła obnażona, smukła dziewczyna. Zatrzymał na niej dłużej wzrok, tylko na niej, bo resztę obdarzył jedynie przelotnym spojrzeniem, jakby ich szare uczniowskie sylwetki zlewały się z powietrzem. Oczywiście po drodze nie omieszkał się przywitać z każdym prostym, nieenergicznym skinięciem głowy, chociaż na nikim nie skupiał swojej cennej uwagi. Nawet na dziewczynie, która wyrwała się z jakąś kwestią, która prawdopodobnie miała go wielce zainteresować. Oczywiście że tak było, uczniów nie należy ignorować, to niemal niewychowawcze, nieodpowiednie pedagogicznie.
Ale on niestety nie był żadnym pieprzonym pedagogiem. A to nie był koncert życzeń i nie rozdawał darmowych fantów każdemu, kto łaskawie podniósł leniwą dupę ze swojego bajecznego dormitorium i postanowił zjawić się na lekcji.
Biedne zestresowane dzieci.
-Dzień Dobry – rzucił w końcu zwracając się w końcu w stronę wesołej gromadki pozwalając na chwilę ciszy. Prawdopodobnie oczekiwał jakiegoś aplauzu, entuzjazmu lub zastanawiał się, czy nie ma ochoty odprawić ich od razu do dormitoriów. Nagroda specjalna – bilet w jedną stronę do wariatkowa – Wykończyliście staruszka, udał się na emeryturę, bo ma was dosyć albo chce dokończyć swój żywot z dala od tego cyrku – tak czy siak wychodzi na jedno - nie wiem, nie interesuje mnie to, poinformowano mnie bowiem tylko, że będę musiał męczyć się z wami do końca tego roku, ale już niebawem... - tutaj uśmiechnął się do nich odrobinę szerzej – ...się pożegnamy i będziecie mogli siać postrach w całym kraju.
Byłby dumny, że udało wymyślić mu się coś tak kreatywnego, gdyby nie chciał jak najszybciej skończyć tej wkraczającej na niebezpieczne rejony żenady lekcji. Ostatnimi czasy wszelakie próby porozumienia się z uczniami Hogwartu kończyły się druzgocącą klęską, chociaż trudno powiedzieć, żeby jemu kiedykolwiek dobrze szły rozmowy z młodzieżą. Jednak o tyle o ile Hogwart wydawał się bezpieczny, strach przed błoniami oraz czającymi się w cieniu Zakazanego Lasu mistykami praktykującymi Czarną Magię był dobrym pretekstem, aby opuścić lekcję Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Nikt nie byłby bowiem zdziwiony, gdyby nowy nauczyciel zmienił się w wielką poczwarę akromantuli lub sprowadził z Hogsmeade bandę ludożerców, którzy upolowaliby uczniów magicznymi dzidami.
-Dzisiaj będzie sama teoria, niestety, chociaż moim zdaniem organizujecie sobie wystarczająco dużo atrakcji i nie muszę przyprowadzać na lekcję żywych okazów wilkołaków czy wampirów, o których będziemy dzisiaj rozmawiać. Skoro już tak dużo o nich wiecie, mieszkacie z nimi w dormitoriach, gracie w szachy na przerwach lub chodzicie w ich ubraniach i śpicie w ich łóżkach, pewnie macie coś na ich temat do powiedzenia. Ktoś, coś...?
I ekstra punkty dla kogoś, kto poprowadzi za niego lekcję.
Mathias Rökkur
Oczekujący
Mathias Rökkur

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Pon Maj 11, 2015 11:08 pm
Ehh... Dużo się tu dzieje... za dużo... Mathiasa to przerastało myślami. Zawsze miał prosto wyznaczone cele, wszystko poukładane, pełne porządku i swojej kolejności, a tu życie nabiera tempa i robi się coraz trudniej i niebezpieczniej... Jak tu pogodzić rolę Naczelnego Prefekta... ucznia... aspirującego łamacza klątw i zaklęć...? Gdzie na to wszystko znaleźć czas!? Ehh... po prostu jest ciężko, chociaż zawsze mogło być gorzej, no.
Dobra, nie ma co non stop o tym myśleć... trzeba sobie zrobić przerwę dla umysłu i dotrzeć w końcu na zajęcia i zdobyć jakąś wiedzę, doświadczenie czy informacje o czymś/kimś. Rökkur jak zawsze ubrany elegancko w połączeniu z młodzieżowym stylem i obowiązkowo widoczną odznaką prefekta oraz torbą z notatkami wszedł delikatnie spóźniony do zagrody... Zwyczajnie niedosypiał, miał bardzo dużo pracy i nie wyrabiał... nawet ostatnio nie zrobił pracy domowej z astronomii, nie było go na zaklęciach... Takie rzeczy mu się praktycznie nigdy nie zdarzały, był zawsze przykładnym uczniem, wręcz wzrocowym, a tu takie coś... ehh... będzie trzeba to nadrobić.
Krukon wraz ze swoim krukiem, Avernusem na ramieniu wszedł bardzo cicho, pokiwał głową znajomym twarzom nie zważając na odpowiedź i powiązania oraz lekkim kiwnięciem głowy przywitał profesora nie chcąc go rozpraszać, kiedy wykładał...
Wampiry... Ile można... Ludzie... To. Się. Robi. Nudne.
Mathias stanął nieco z boku, oddalony od grupy, jak to robił najczęściej. Poza tym nikogo to do tej pory nie interesowało, dlaczego nie trzymał się grupy i był cicho na zajęciach... może i lepiej? Wysłuchiwał profesora, obserwował nieco ucznioów, jak i otoczenie... Cała ta paranoja i nieufność wszystkiemu zaczynała wchodzić w krew przemęczonego chłopaka...
Swoją drogą ciekawe, jaki będzie nowy nauczyciel... Mathias do niego póki co podchodzi obojętnie, jak i zapewne nauczyciel do ucznia. Czas pokaże czy zastępca okaże się ciekawszy czy bardziej nudny. Póki co zarzucił nudny i trwający dłuższy czas temat... ale może ciekawie go poprowadzi? Rökkur miał jedynie podstawowe pojęcie o wampirach. Może dowie się czegoś nowego?
Sponsored content

Zagroda              - Page 7 Empty Re: Zagroda

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach