- Prudence Grisham
[dorosła] Prudence Grisham
Sob Gru 20, 2014 10:19 pm
Imię i nazwisko: Prudence "Prue" Grisham
Imiona i nazwiska rodziców: oficjalnie Amanda i Eric Grisham - zginęli w 1970 roku w katastrofie statku na Ocenie Spokojnym
Data urodzenia: 13 stycznia 1950 roku
Miejsce zamieszkania:Suterena na Pokątnej
Status majątkowy: Nauczyciel
Czystość krwi: Półkrwi
Była szkoła: Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie (dom: Ravenclaw)
Różdżka:
Jej pierwsza różdżka stworzona z olchy posłusznie jej służyła przez wiele lat do chwil, aż nie została złamana i skradziona. Teraz więc w okresie dorosłości będzie jej towarzyszyć nowa - z ostrokrzewu o sercu wietrznego golema i długości 11 i 1/2 cala.
Wzrost:163 cm
Waga: 45 kg (widoczna niedowaga)
Kolor włosów:Brąz
Kolor oczu:Szary
Praca: Nauczycielka Starożytnych Run w Hogwarcie
Umiejętność/specjalizacja wybrana na starcie:Oklumencja
Bogin:
Świat to jeden wielki przypadek. Niezrozumiały, niewytłumaczalny i zaskakujący. Nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. Losy niektórych są właśnie miotane przez niego, niczym liście. Zależne tak bardzo od pogody, czyli sytuacji jaka panuję. Człowiek od którego się zaczęło z początku nie robił nic, czego nie powinno się dokonywać. Później dopiero złamał naturalne prawa, które panowały nawet w magicznym świecie. Jego sukces stał się równoczesnym przekleństwem dla innej istoty, jak to zawsze bywa. Można mówić, iż są rzeczy darmowe, jednak w przyrodzie nawet najmniejsze długi wdzięczności należy spłacać, bo inaczej same przyjdą po odbiór należności. Tym razem również się tak stało. Nie mowa tu jednak o żadnym chaosie. To opowieść o tworzeniu czyjegoś świata. Zacznijmy.
Był sobie pewnego razu człowiek już bardzo stary. Żył, odkrywał, co chciał, a czas płynął. Podobnie jego małżonka. Ona jednak miała w swym silnie tlące się marzenie. Pragnienie, które jest częstym zjawiskiem w sercu kobiety. Jej dusza krzyczała, że czas najwyższy by poczuła, jak to jest mieć rodzinę. Nie poprzestała jednak na zwykłym bujaniu w obłokach. Przez swe lata, równe ilości męża, uchodziła za niepłodną - wiedziała o tym, bo nie należało do osóbek głupich. Lecz silnie ufała w nieskończoną moc magii i rozpoczęła walkę. Szło jej opornie, bo w tajemnicy przed ukochanym doskonaliła swe pomysły, a on mimo wszystko przewyższał ją umiejętnościami. Nie chciała jednak, aby dowiedział się o jej knuciach. Samodzielnie zmagała się latami nieudanych prób. Praca przyniosła jednak efekt. Tak przynajmniej uważała. Z zamiarem spróbowania, gdy nadszedł świt, wypróbowała specyfik. Nie poczuła zmian wielkich, miała nadzieję - tylko tyle, a może i aż? Wróciła do codzienności, a gdy zbliżał się wieczór, upiła męża. Reszty chyba wspominać nie trzeba. Zajęła się nim tak, jak to żona potrafi. On niczego nie podejrzewając usnął. Kobieta zaś odeszła w objęcia Morfeusza zadowolona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Mijały dni, tygodnie, w końcu i miesiące. Żona tego człowieka została ukarana najgorzej jak tylko Los mógł to zrobić. Wydał wyrok okrutny i bolesny.
Spełnił marzenie, a ludzie mają w zwyczaju nie myśleć o tym, że może to być największe przekleństwo na nich rzucone, kiedy je wypowiadają.
Mężczyzna i pan domu dostrzegł, co się święci. Nie podzielał jednak nieprzemierzonej radości. Zdenerwowany, nieopamiętany szał go ogarnął. Jak mogła!? Tak narazić? Tak skrzywdzić? Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Nie tyle, co swe życie cenił, co obawiał o to nowe powołane na świat. Pojawiła się mała i blada dziewczynka z czupryną brązowych włosów na głowie. Matka jej wpatrywała się w nią, jak w bożka z promiennym uśmiechem, a ojciec kamienną twarzą. Rodziciel nadał dwa imiona kruszynie: Aveley Rookley. Nazwiska swego nie domówił przy nich. Wiedział, że nie ma to żadnego znaczenia, bo nigdy nie będzie jej można do niego przyzwyczaić. Położyli w łóżeczku nowo narodzonego potomka i wyszli. Wtedy zaczęła się awantura.
- Powinna zamilknąć. Życie może ją zbyt łatwo wykorzystać - odezwał się grobowym głosem mężczyzna. A tamta patrzyła na niego z żarem w oczach i budzącym się instynktem lwicy, który chroni swe kocięta.
- Nie zabijesz jej! Ja ją na świat powołałam, nie masz prawa! - krzyczała wystraszona, próbując powstrzymać drżenie dłoni.
- Nie odbiorę jej tego, co nie jej winą. Muszę jednak chronić nasze sekrety przed nią. Nie może pisnąć słowa. - Truchlała tam przed nim żona. Szukała oddechu gdzieś dookoła. Umierała ze strachu ze swojej winy.
- Zostaw w spokoju. Poprosimy o pomoc, ukryjemy...- Łapała się brzytwy, próbowała obudzić w nim sumienie. Nie potrafił nie wysłuchać. Kochał ją mimo błędów, a że dziecko należało do pomyłek to inna sprawa. Wystarczającym cierpieniem będzie dla niego życie w tajemnicy. Splamił swoje dłonie krwią, pozbawił tego, co umożliwia wydawanie z siebie dźwięków. Myślał, że to choć trochę zdejmie z jej barków okrutne sekretów brzemię.
Zaprzyjaźniony profesor znalazł w tej sytuacji ziarnko korzyści dla siebie. Pomógł chronić dziewczynę. Przez lata mieszkała zamknięta pod dachem rodziców, poznając mniej i więcej ich sekretów każdego dnia. Opuściła tamte ściany wiedząc zbyt dużo i wyruszyła do zamku, gdzie również nie czuła spokoju. Tam zaś przekonała się bardzo szybko, czego najbardziej trzeba się bać. Wszyscy słuchają. Każdy chce coś wiedzieć. Wystarczy jeden krok i czeka już
Śmierć, śmierć, śmierć.
Ale nie byle jaka.
Kiedy nie możesz się ruszyć, kiedy pomóc może zwykły krzyk, by zdążyć coś zmienić, ty tkwisz w ciszy.
Mówiliśmy już, że to opowieść o tworzeniu czyjegoś świata, prawda?
Otóż właśnie w tym tkwi cała sprawa - tworzenie świata!
Prudence buduje swój każdego dnia na strachu przed śmiercią bez możliwości wydobycia z siebie głosu, by jej zapobiec.
Wyobrażasz to sobie? Nie możesz się ruszyć bądź kogoś, ale nie możesz również wołać o pomoc.
Amortencja:Zapach zwykłej herbaty. Nie ma nic piękniejszego od niego. Skąd się wzięło to zamiłowanie? Nie ma żadnej wzruszającej historii z tym związanej. Po prostu trudno jest zepsuć herbatę. Szczególnie, kiedy długo uczyło się ją pić nie dławiąc się i parząc. Nie każdy ma w życiu łatwo, a kiedy nie masz języka to naprawdę komplikują się bardzo podstawowe czynności. Może ten wkład pracy został tak bardzo zapamiętany przez jej podświadomość? Poza tym poczuła (tak, tak, zdarzyło się jej spotkać z tym eliksirem, w mało przyjemnych okolicznościach, na szczęście nie mogła powiedzieć nic głupiego, tyle dobrego z tego) zapach starych ksiąg. Ludzie często twierdzą, że te po prostu śmierdzą starością, ale dla Prue jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie, bo wiążę się z jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi. Książki rzadziej zawodzą i zawsze są blisko.
Widok z Ain Eingarp:
Prudence miewała chwile w których była przekonana, że nie ma już marzeń. Bo o czym może marzyć człowiek, który ciągle boi się tego, że może zginąć? Człowiek, którego wychowano w przekonaniu, że jego istnienie nie jest pożądane. Niechciany? Tak, idealne słowo. Nie zmieniało to jednak faktu, że na pewien sposób czuła się kochana. W końcu nikt nie dba o skarb, którego chciałby się pozbyć, prawda?
W czasie kiedy czuła to wyraźnie i kiedy była jeszcze naprawdę piękną i bystrą Krukonką włóczyła się po szkole, by któregoś razu trafić do sali z lustrem. Zdarzało się to potem wielokrotnie. Chociaż napis twierdził jasno, że jest to bezsensowne działanie. Nie umiała jednak zrezygnować. Od czasów dzieciństwa uczono ją kłamstw, więc czemu miałaby z nich rezygnować, kiedy tak bardzo lubiła je oglądać?
Kochała to uczucie. Powód jej największego strachu.
Chciała, by ludzie kochali ją, nie nazwisko, nie imię, nie to, jak potencjalnie można ją wykorzystać, nie to jak łatwo się do nich przywiązuje.
Chciała by kochali ją.
W lustrze to widziała. Siebie pośród ludzi.
Ze swoimi imię, nazwiskiem, niewykorzystywaną, nie przywiązaną i nie uzależnioną od kogokolwiek.
Samodzielna i ze swoją tożsamość. Coś, co wydaje się być naturalnym prawem.
A jest tylko marzeniem.
Podsumowanie posiadanej wiedzy i umiejętności
Standardowe Umiejętności Magiczne:
Transmutacja: Nędzny
Zaklęcia i uroki: Zadowalający
Eliksiry: Wybitny
Astronomia: Powyżej Oczekiwań
Obrona przed czarną magią: Nędzny
Zielarstwo: Wybitny
Historia Magii: Zadowalający
Starożytne Runy: Wybitny
Wróżbiarstwo: Powyżej oczekiwań
Numerologia: Powyżej Oczekiwań
Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne:
Eliksiry: Wybitny
Astronomia: Zadowalający
Zielarstwo: Powyżej Oczekiwań
Starożytne Runy: Wybitny
Wróżbiarstwo: Zadowalający
Numerologia: Zadowalający
Inne umiejętności:
- zna język migowy
Przykładowy post:
Imiona i nazwiska rodziców: oficjalnie Amanda i Eric Grisham - zginęli w 1970 roku w katastrofie statku na Ocenie Spokojnym
Data urodzenia: 13 stycznia 1950 roku
Miejsce zamieszkania:Suterena na Pokątnej
Status majątkowy: Nauczyciel
Czystość krwi: Półkrwi
Była szkoła: Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie (dom: Ravenclaw)
Różdżka:
Jej pierwsza różdżka stworzona z olchy posłusznie jej służyła przez wiele lat do chwil, aż nie została złamana i skradziona. Teraz więc w okresie dorosłości będzie jej towarzyszyć nowa - z ostrokrzewu o sercu wietrznego golema i długości 11 i 1/2 cala.
Wzrost:163 cm
Waga: 45 kg (widoczna niedowaga)
Kolor włosów:Brąz
Kolor oczu:Szary
Praca: Nauczycielka Starożytnych Run w Hogwarcie
Umiejętność/specjalizacja wybrana na starcie:Oklumencja
Bogin:
"There was a man of double deed,
Who sowed his garden full of seed;
When the seed began to grow,
'Twas like a garden full of snow;
When the snow began to melt,
'Twas like a ship without a belt;
When the ship began to sail,
'Twas like a bird without a tail;
When the bird began to fly,
'Twas like an eagle in the sky;
When the sky began to roar,
'Twas like a lion at my door;
When my door began to crack,
'Twas like a stick across my back;
When my back began to smart,
'Twas like a penknife in my heart;
And when my heart began to bleed,
'Twas death, and death, and death indeed"
Who sowed his garden full of seed;
When the seed began to grow,
'Twas like a garden full of snow;
When the snow began to melt,
'Twas like a ship without a belt;
When the ship began to sail,
'Twas like a bird without a tail;
When the bird began to fly,
'Twas like an eagle in the sky;
When the sky began to roar,
'Twas like a lion at my door;
When my door began to crack,
'Twas like a stick across my back;
When my back began to smart,
'Twas like a penknife in my heart;
And when my heart began to bleed,
'Twas death, and death, and death indeed"
Świat to jeden wielki przypadek. Niezrozumiały, niewytłumaczalny i zaskakujący. Nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. Losy niektórych są właśnie miotane przez niego, niczym liście. Zależne tak bardzo od pogody, czyli sytuacji jaka panuję. Człowiek od którego się zaczęło z początku nie robił nic, czego nie powinno się dokonywać. Później dopiero złamał naturalne prawa, które panowały nawet w magicznym świecie. Jego sukces stał się równoczesnym przekleństwem dla innej istoty, jak to zawsze bywa. Można mówić, iż są rzeczy darmowe, jednak w przyrodzie nawet najmniejsze długi wdzięczności należy spłacać, bo inaczej same przyjdą po odbiór należności. Tym razem również się tak stało. Nie mowa tu jednak o żadnym chaosie. To opowieść o tworzeniu czyjegoś świata. Zacznijmy.
Był sobie pewnego razu człowiek już bardzo stary. Żył, odkrywał, co chciał, a czas płynął. Podobnie jego małżonka. Ona jednak miała w swym silnie tlące się marzenie. Pragnienie, które jest częstym zjawiskiem w sercu kobiety. Jej dusza krzyczała, że czas najwyższy by poczuła, jak to jest mieć rodzinę. Nie poprzestała jednak na zwykłym bujaniu w obłokach. Przez swe lata, równe ilości męża, uchodziła za niepłodną - wiedziała o tym, bo nie należało do osóbek głupich. Lecz silnie ufała w nieskończoną moc magii i rozpoczęła walkę. Szło jej opornie, bo w tajemnicy przed ukochanym doskonaliła swe pomysły, a on mimo wszystko przewyższał ją umiejętnościami. Nie chciała jednak, aby dowiedział się o jej knuciach. Samodzielnie zmagała się latami nieudanych prób. Praca przyniosła jednak efekt. Tak przynajmniej uważała. Z zamiarem spróbowania, gdy nadszedł świt, wypróbowała specyfik. Nie poczuła zmian wielkich, miała nadzieję - tylko tyle, a może i aż? Wróciła do codzienności, a gdy zbliżał się wieczór, upiła męża. Reszty chyba wspominać nie trzeba. Zajęła się nim tak, jak to żona potrafi. On niczego nie podejrzewając usnął. Kobieta zaś odeszła w objęcia Morfeusza zadowolona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Mijały dni, tygodnie, w końcu i miesiące. Żona tego człowieka została ukarana najgorzej jak tylko Los mógł to zrobić. Wydał wyrok okrutny i bolesny.
Spełnił marzenie, a ludzie mają w zwyczaju nie myśleć o tym, że może to być największe przekleństwo na nich rzucone, kiedy je wypowiadają.
Mężczyzna i pan domu dostrzegł, co się święci. Nie podzielał jednak nieprzemierzonej radości. Zdenerwowany, nieopamiętany szał go ogarnął. Jak mogła!? Tak narazić? Tak skrzywdzić? Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Nie tyle, co swe życie cenił, co obawiał o to nowe powołane na świat. Pojawiła się mała i blada dziewczynka z czupryną brązowych włosów na głowie. Matka jej wpatrywała się w nią, jak w bożka z promiennym uśmiechem, a ojciec kamienną twarzą. Rodziciel nadał dwa imiona kruszynie: Aveley Rookley. Nazwiska swego nie domówił przy nich. Wiedział, że nie ma to żadnego znaczenia, bo nigdy nie będzie jej można do niego przyzwyczaić. Położyli w łóżeczku nowo narodzonego potomka i wyszli. Wtedy zaczęła się awantura.
- Powinna zamilknąć. Życie może ją zbyt łatwo wykorzystać - odezwał się grobowym głosem mężczyzna. A tamta patrzyła na niego z żarem w oczach i budzącym się instynktem lwicy, który chroni swe kocięta.
- Nie zabijesz jej! Ja ją na świat powołałam, nie masz prawa! - krzyczała wystraszona, próbując powstrzymać drżenie dłoni.
- Nie odbiorę jej tego, co nie jej winą. Muszę jednak chronić nasze sekrety przed nią. Nie może pisnąć słowa. - Truchlała tam przed nim żona. Szukała oddechu gdzieś dookoła. Umierała ze strachu ze swojej winy.
- Zostaw w spokoju. Poprosimy o pomoc, ukryjemy...- Łapała się brzytwy, próbowała obudzić w nim sumienie. Nie potrafił nie wysłuchać. Kochał ją mimo błędów, a że dziecko należało do pomyłek to inna sprawa. Wystarczającym cierpieniem będzie dla niego życie w tajemnicy. Splamił swoje dłonie krwią, pozbawił tego, co umożliwia wydawanie z siebie dźwięków. Myślał, że to choć trochę zdejmie z jej barków okrutne sekretów brzemię.
Zaprzyjaźniony profesor znalazł w tej sytuacji ziarnko korzyści dla siebie. Pomógł chronić dziewczynę. Przez lata mieszkała zamknięta pod dachem rodziców, poznając mniej i więcej ich sekretów każdego dnia. Opuściła tamte ściany wiedząc zbyt dużo i wyruszyła do zamku, gdzie również nie czuła spokoju. Tam zaś przekonała się bardzo szybko, czego najbardziej trzeba się bać. Wszyscy słuchają. Każdy chce coś wiedzieć. Wystarczy jeden krok i czeka już
Śmierć, śmierć, śmierć.
Ale nie byle jaka.
Kiedy nie możesz się ruszyć, kiedy pomóc może zwykły krzyk, by zdążyć coś zmienić, ty tkwisz w ciszy.
Mówiliśmy już, że to opowieść o tworzeniu czyjegoś świata, prawda?
Otóż właśnie w tym tkwi cała sprawa - tworzenie świata!
Prudence buduje swój każdego dnia na strachu przed śmiercią bez możliwości wydobycia z siebie głosu, by jej zapobiec.
Wyobrażasz to sobie? Nie możesz się ruszyć bądź kogoś, ale nie możesz również wołać o pomoc.
Amortencja:Zapach zwykłej herbaty. Nie ma nic piękniejszego od niego. Skąd się wzięło to zamiłowanie? Nie ma żadnej wzruszającej historii z tym związanej. Po prostu trudno jest zepsuć herbatę. Szczególnie, kiedy długo uczyło się ją pić nie dławiąc się i parząc. Nie każdy ma w życiu łatwo, a kiedy nie masz języka to naprawdę komplikują się bardzo podstawowe czynności. Może ten wkład pracy został tak bardzo zapamiętany przez jej podświadomość? Poza tym poczuła (tak, tak, zdarzyło się jej spotkać z tym eliksirem, w mało przyjemnych okolicznościach, na szczęście nie mogła powiedzieć nic głupiego, tyle dobrego z tego) zapach starych ksiąg. Ludzie często twierdzą, że te po prostu śmierdzą starością, ale dla Prue jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie, bo wiążę się z jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi. Książki rzadziej zawodzą i zawsze są blisko.
Widok z Ain Eingarp:
Prudence miewała chwile w których była przekonana, że nie ma już marzeń. Bo o czym może marzyć człowiek, który ciągle boi się tego, że może zginąć? Człowiek, którego wychowano w przekonaniu, że jego istnienie nie jest pożądane. Niechciany? Tak, idealne słowo. Nie zmieniało to jednak faktu, że na pewien sposób czuła się kochana. W końcu nikt nie dba o skarb, którego chciałby się pozbyć, prawda?
W czasie kiedy czuła to wyraźnie i kiedy była jeszcze naprawdę piękną i bystrą Krukonką włóczyła się po szkole, by któregoś razu trafić do sali z lustrem. Zdarzało się to potem wielokrotnie. Chociaż napis twierdził jasno, że jest to bezsensowne działanie. Nie umiała jednak zrezygnować. Od czasów dzieciństwa uczono ją kłamstw, więc czemu miałaby z nich rezygnować, kiedy tak bardzo lubiła je oglądać?
Kochała to uczucie. Powód jej największego strachu.
Chciała, by ludzie kochali ją, nie nazwisko, nie imię, nie to, jak potencjalnie można ją wykorzystać, nie to jak łatwo się do nich przywiązuje.
Chciała by kochali ją.
W lustrze to widziała. Siebie pośród ludzi.
Ze swoimi imię, nazwiskiem, niewykorzystywaną, nie przywiązaną i nie uzależnioną od kogokolwiek.
Samodzielna i ze swoją tożsamość. Coś, co wydaje się być naturalnym prawem.
A jest tylko marzeniem.
Podsumowanie posiadanej wiedzy i umiejętności
Standardowe Umiejętności Magiczne:
Transmutacja: Nędzny
Zaklęcia i uroki: Zadowalający
Eliksiry: Wybitny
Astronomia: Powyżej Oczekiwań
Obrona przed czarną magią: Nędzny
Zielarstwo: Wybitny
Historia Magii: Zadowalający
Starożytne Runy: Wybitny
Wróżbiarstwo: Powyżej oczekiwań
Numerologia: Powyżej Oczekiwań
Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne:
Eliksiry: Wybitny
Astronomia: Zadowalający
Zielarstwo: Powyżej Oczekiwań
Starożytne Runy: Wybitny
Wróżbiarstwo: Zadowalający
Numerologia: Zadowalający
Inne umiejętności:
- zna język migowy
Przykładowy post:
Prudence była naprawdę ładna w czasie, kiedy się uczyła. Potem zaś stopniowo chyba zaczęło zjadać ją życie. Tak bardzo, że teraz trudno uwierzyć w to, że można się tak zmienić. Oczywiście swoją zasługę w tym miał ten okrutny spadek wagi, ale gdzieś tam jeszcze przy pojawiającym się uśmiechu na jej twarzy da się dostrzec, że jest w niej coś ujmującego. Nie tak, jak kiedyś. Te czasy odeszły bezpowrotnie w zapomnienie, ale jednak nawet przy tej smutnej otoczce worków pod oczami nie jest aż tak źle, jakby mogło. Tak sobie przynajmniej mówiła czasami w drodze do klasy. Nie chciała być w końcu dla uczniów straszydłem. Sama chciałaby rozumieć, czemu to się po prostu tak skończyło. Los bywa w tej kwestii okrutny. Kiedy więc weszła do sali i kiwnęła głową na przywitanie do uczniów starała się nie analizować swojego stanu fizycznego. Wyglądając na zmęczoną i nie mówiąc nie robi pewnie najlepszego wrażenia. Rozmyślanie nad tym dłużej mogłoby się skończyć nie najlepiej, prawda?
Podeszła więc do tablicy i zaczęła zapisywać zadanie na daną lekcję. Niektórym zawsze wydawało się to dziwne. Niemowa prowadzi zajęcia. Bądźmy szczerzy - to jest dziwne. Sprawdza się jednak. Jest zadanie, uczniowie je robią, czasami nawet podyskutują nad jakimiś pytaniami. Prudence nie ma wielkich oczekiwań co do ciszy. Do czasu, aż nie szaleją, niech sobie szepczą do uszek co tylko chcą. Kiedy zrobi się zbyt wielkie zamieszanie to zawsze pozostaje odejmowanie punktów. Żyj i daj żyć innym, tym się kieruje, więc jeśli ktoś utrudnia jej to nigdy nie widziała problemu, by stosować się do tego również w drugą stronę. Nigdy też nie miała "specjalnych" uczniów z którym niektórzy muszą się borykać. Szaleńcy i rozrabiaki raczej nie pałają ogromną miłością ku jej nauce, więc wcale nie chcą jej kontynuować. To nie są zajęcia dla tych, którzy chcą szybkich efektów bez większych nakładów pracy. Lubiła to, że mogła robić coś stosunkowo spokojnego. Dlatego siedzenie w sali odpowiadało jej. Próbowała nawet wyciągnąć z nich coś więcej. Wiele jednak zależy od napotkanych ludzi. Wychodząc z sali zastanawiała się, czy dla nich jest właściwą osobą.
Mało kto bowiem szanuje ludzi tak... dysfunkcyjnych? Jaki respekt może wzbudzać? Chciałaby wiedzieć.
I mieć pomysł na to, jak może to zmienić. Tyle, że spacerując przez lata tymi korytarzami jeszcze niczego nie wymyśliła. Nie znalazła odpowiednich odpowiedzi na swoje pytania. Czy powinna? Nie wierzyła w to za bardzo. Wszystko jest szare. Tylko od punktu widzenia zależy to, czy chcemy by coś było białe lub czarne.
Kłamała więc sobie wychodząc z zajęć, że jest biało - lubią mnie, szanują, chcą przychodzić na moje zajęcia. I bardzo dobrze wie, że nie musi tak być. Tylko jeśli przestałaby to robić to co jej zostanie? Każdy się okłamuje na swój sposób i z zasady bardzo to lubimy. Wygodniej, szybciej i dzięki temu da się dalej żyć.
A trzeba. Bo straszniejsza od życia wydawała się jej tylko śmierć.
Podeszła więc do tablicy i zaczęła zapisywać zadanie na daną lekcję. Niektórym zawsze wydawało się to dziwne. Niemowa prowadzi zajęcia. Bądźmy szczerzy - to jest dziwne. Sprawdza się jednak. Jest zadanie, uczniowie je robią, czasami nawet podyskutują nad jakimiś pytaniami. Prudence nie ma wielkich oczekiwań co do ciszy. Do czasu, aż nie szaleją, niech sobie szepczą do uszek co tylko chcą. Kiedy zrobi się zbyt wielkie zamieszanie to zawsze pozostaje odejmowanie punktów. Żyj i daj żyć innym, tym się kieruje, więc jeśli ktoś utrudnia jej to nigdy nie widziała problemu, by stosować się do tego również w drugą stronę. Nigdy też nie miała "specjalnych" uczniów z którym niektórzy muszą się borykać. Szaleńcy i rozrabiaki raczej nie pałają ogromną miłością ku jej nauce, więc wcale nie chcą jej kontynuować. To nie są zajęcia dla tych, którzy chcą szybkich efektów bez większych nakładów pracy. Lubiła to, że mogła robić coś stosunkowo spokojnego. Dlatego siedzenie w sali odpowiadało jej. Próbowała nawet wyciągnąć z nich coś więcej. Wiele jednak zależy od napotkanych ludzi. Wychodząc z sali zastanawiała się, czy dla nich jest właściwą osobą.
Mało kto bowiem szanuje ludzi tak... dysfunkcyjnych? Jaki respekt może wzbudzać? Chciałaby wiedzieć.
I mieć pomysł na to, jak może to zmienić. Tyle, że spacerując przez lata tymi korytarzami jeszcze niczego nie wymyśliła. Nie znalazła odpowiednich odpowiedzi na swoje pytania. Czy powinna? Nie wierzyła w to za bardzo. Wszystko jest szare. Tylko od punktu widzenia zależy to, czy chcemy by coś było białe lub czarne.
Kłamała więc sobie wychodząc z zajęć, że jest biało - lubią mnie, szanują, chcą przychodzić na moje zajęcia. I bardzo dobrze wie, że nie musi tak być. Tylko jeśli przestałaby to robić to co jej zostanie? Każdy się okłamuje na swój sposób i z zasady bardzo to lubimy. Wygodniej, szybciej i dzięki temu da się dalej żyć.
A trzeba. Bo straszniejsza od życia wydawała się jej tylko śmierć.
- Caroline Rockers
Re: [dorosła] Prudence Grisham
Nie Gru 21, 2014 10:21 pm
Akcept i 20 dodatkowych fasolek za Kartę Wybitną!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach