- Remus J. Lupin
Re: Biblioteka
Wto Kwi 21, 2015 7:13 pm
Wyszczerzył zęby z groźnym geście, ale niestety nie posiadał obecnie swojego wilkołaczego uroku, więc groźny wyszczerz przypominał raczej kwaśny uśmiech, którym obdarzył Jamesa wertującego książki. Remusowi taki stan rzeczy w zupełności odpowiadał i nie miał nic przeciwko, by Potter się wysilił i odwalił za niego część pracy. A najlepiej całą, w końcu to on zgarnął na Astronomii największą liczbę punktów.
Lunatyk już kilkakrotnie zastanawiał się nad tym, skąd w Potterze taka drastyczna przemiana z typowego lesera, jakim był w ubiegłych latach w młodego człowieka tak wybitnie zainteresowanego osiąganiem dobrych wyników. Najwyraźniej wizja końca szkoły i związana z tym świadomość zdawania arcyważnych egzaminów sprawiły, że nawet najzagorzalsi Huncwoci zaczynali przykładać się do nauki.
- Oczywiście, że zanotowałem - spojrzał na Jamesa, jakby zastanawiał się, czy feralny upadek z miotły nie uszkodził mu odrobinę mózgu. Wyciągnął arkusik pergaminu spośród morza innych arkusików. - Opisz po jednym z gwiazdozbiorów z grupy wiosennych, letnich, jesiennych i zimowych. Idiotyzm - prychnął, podsumowując krótko samą myśl o zadanej pracy domowej. Już dawno nie był tak zirytowany, co było do nieco całkowicie niepodobne. Jednak chociaż przez krótką, króciutką chwilę zastanawiał się, czy nie olać w geście buntu tego zadania, to jednak strata punktów dla domu byłaby zbyt dotkliwa. I tak ostatnio stracili ich sporo przez durną wyprawę Cirila i Alex, więc strata nawet pięciu kolejnych byłay bolesna. - Poza tym dziwię się, że Evans nie kontuzjowała Cię bardziej po tym, gdy dowiedziała się, w jaki sposób nabawiłeś się swojego małego urazu - dodał złośliwe.
Sięgnął po jedną z ksiąg, gładząc palcami wierzch i odczytując tytuł Magia gwiazdozbiorów. Odszukał w spisie treści rozdział o gwiazdozbiorach zimowych, otworzył na odpowiedniej stronie i zamoczył (w przeciwieństwie do Pottera) pióro w atramencie, zatrzymując końcówkę nad czystym pergaminem, gotowy do notowania. Milczał przez moment, skupiony na czytaniu interesującego fragmentu i dopiero po dłuższej chwili podniósł głowę, wpatrując się w przyjaciela spod lekko zmrużonych powiek jak zawsze, gdy na wierzch wypływał temat jego małego problemu.
- Czyżbyś się stęsknił za swoim futrzastym przyjacielem? Brakuje Ci tego dreszczyku emocji związanego z faktem, na kogo pierwszego się rzuci wasze małe zwierzątko? - odparł zmęczonym głosem, dmuchając leciutko na pergamin, by atrament szybciej wyszechł.
Lunatyk już kilkakrotnie zastanawiał się nad tym, skąd w Potterze taka drastyczna przemiana z typowego lesera, jakim był w ubiegłych latach w młodego człowieka tak wybitnie zainteresowanego osiąganiem dobrych wyników. Najwyraźniej wizja końca szkoły i związana z tym świadomość zdawania arcyważnych egzaminów sprawiły, że nawet najzagorzalsi Huncwoci zaczynali przykładać się do nauki.
- Oczywiście, że zanotowałem - spojrzał na Jamesa, jakby zastanawiał się, czy feralny upadek z miotły nie uszkodził mu odrobinę mózgu. Wyciągnął arkusik pergaminu spośród morza innych arkusików. - Opisz po jednym z gwiazdozbiorów z grupy wiosennych, letnich, jesiennych i zimowych. Idiotyzm - prychnął, podsumowując krótko samą myśl o zadanej pracy domowej. Już dawno nie był tak zirytowany, co było do nieco całkowicie niepodobne. Jednak chociaż przez krótką, króciutką chwilę zastanawiał się, czy nie olać w geście buntu tego zadania, to jednak strata punktów dla domu byłaby zbyt dotkliwa. I tak ostatnio stracili ich sporo przez durną wyprawę Cirila i Alex, więc strata nawet pięciu kolejnych byłay bolesna. - Poza tym dziwię się, że Evans nie kontuzjowała Cię bardziej po tym, gdy dowiedziała się, w jaki sposób nabawiłeś się swojego małego urazu - dodał złośliwe.
Sięgnął po jedną z ksiąg, gładząc palcami wierzch i odczytując tytuł Magia gwiazdozbiorów. Odszukał w spisie treści rozdział o gwiazdozbiorach zimowych, otworzył na odpowiedniej stronie i zamoczył (w przeciwieństwie do Pottera) pióro w atramencie, zatrzymując końcówkę nad czystym pergaminem, gotowy do notowania. Milczał przez moment, skupiony na czytaniu interesującego fragmentu i dopiero po dłuższej chwili podniósł głowę, wpatrując się w przyjaciela spod lekko zmrużonych powiek jak zawsze, gdy na wierzch wypływał temat jego małego problemu.
- Czyżbyś się stęsknił za swoim futrzastym przyjacielem? Brakuje Ci tego dreszczyku emocji związanego z faktem, na kogo pierwszego się rzuci wasze małe zwierzątko? - odparł zmęczonym głosem, dmuchając leciutko na pergamin, by atrament szybciej wyszechł.
- James Potter
Re: Biblioteka
Czw Kwi 30, 2015 12:21 am
Potter z politowaniem przyglądał się złowrogiemu szczękościskowi Remusa J. Lupina, który nie wiedzieć czemu, ten zdawał się oceniać za dosyć groźny, a może przypominający jego wilcze alter ego. Wbrew pozorom James wcale uważnie nie wertował książki, która znajdowała się na stoliku tuż przed jego nosem. Gdyby na poważnie zabrał się do pracy, to najpierw zapewne zajrzałby do spisu treści, by odnaleźć właściwy rozdział. Zamiast tego otworzył ją na przypadkowej stronie i zachichotał, gdy na jakiejś zilustrowanej mapce gwiazdozbioru, jego wzrok zatrzymał się na moment na gwieździe o wdzięcznej nazwie ”Erydan”. Fakt, że Potter zagarnął na Astronomii lwią część punktów dla swojego domu, wcale nie upoważniał go do tego, by odrabiać jeszcze pracę za leniwego ostatnimi czasy Remusa, który wyglądał, jakby pisemne kilka zdań dla prof. Yaxley – swoją drogą chyba najatrakcyjniejszej profesorki w szkole, do czasu, gdy mugoloznastwo zaczęła prowadzić dużo częściej uśmiechająca się i znacznie młodsza od niej - prof. Deneuve. Swoją drogą bardzo groźna konkurencja dla nauczycielki Astronomii i Potter poważnie rozważał czy nie zacząć uczęszczać na zajęcia z mugoloznastwa… – były dla niego obrazą majestatu. Potter tak mocno zagłębił się w ocenianiu wyglądu dwóch profesorek, że nawet nie zauważył uważnego spojrzenia Remusa na swoim czole. Dopiero kiedy od świdrującego wzroku Lunatyka zaczął go swędzieć nos, ten ze zdziwieniem spojrzał na przyjaciela i zobaczył, że nieświadomie przekartkował połowę podręcznika, wyglądając przy tym zapewne tak, jakby pochłonęła go nauka. Wywrócił tylko oczami i wziął do ręki arkusz pergaminu z treścią pracy domowej. Pieruńsko nie chciało mu się tego robić, ale zdziwił się, że Remus był równie niechętny.
- Nie poznaję Cię, Lunatyku. Na zajęciach byłeś bardziej gorliwy do opowieści o gwiazdozbiorach. No chyba, że wystraszyłeś się, że okażę się w tym lepszy i robiłeś to tylko po to, by nie stracić swojej łatki kujona. – Uśmiechnął się drwiąco, sprzedając mu sójkę w ramię. Odłożył papierek na książkę, by się przypadkiem nie zamknęła, kiedy Rogacz wreszcie odnalazł - bez pomocy spisu treści - właściwy rozdział i spojrzał na Lunatyka, mrużąc oczy, które w półmroku kilku świec stały się prawie całkowicie czarne.
- A dlaczego miałaby to robić? Nie wystawiam raczej jej zaufania na próbę, trenując z inną dziewczyną, która najzwyczajniej w świecie poprosiła mnie o zwykłą lekcję. Zwłaszcza, że każde z nas znajdowało się na swojej miotle i nie mieliśmy możliwości na bliższy kontakt fizyczny. Trochę zjebanie wyszło z tym tłuczkiem, ale powinienem najpierw pomyśleć zanim zostawiłem piłki-agresory na wolności i odłożyłem pałki do skrzynki. Chociaż cieszę się, że to ja oberwałem tłuczkiem, a nie ona, zwłaszcza, że mnie to już nie raz się zdarzało, a ona wyglądała, jakby pierwszy raz siedziała na miotle. – Wzruszył ramionami, mówiąc zupełnie niewinnym tonem, jednak jego mina nie wróżyła nic dobrego i w zasadzie była jedynie wprowadzeniem do tego co Rogacz miał za chwilę powiedzieć. Odsunął na chwilę swoje pióro, jakby chciał dodać sobie trochę czasu, aż wreszcie przeszedł do rzeczy.
- Widzisz, w ten dzień, kiedy poszedłem spotkać się z Alice na boisku… W środę… Całkiem przypadkowo… Zabrałem ze sobą naszą Mapę i podczas treningu trzymałem ją cały czas w wewnętrznej kieszeni stroju do Quidditcha. Przypomniałem sobie o tym dopiero, kiedy obudziłem się w Skrzydle Szpitalnym. Jak pewnie podejrzewasz, nudziło mi się podczas tych dwóch dni spędzonych w łóżku, więc obczajałem sobie korytarze zamku wieczorami, kiedy nie mogłem jeszcze wyjść z tego więzienia. – Mówił, powoli cedząc słowa, obracając przy okazji pióro w dłoniach i zaczął przesuwać miękką częścią po blacie stołu, zupełnie się nad tym nie zastanawiając. – Nic w tym dziwnego, prawda? Ale jednak coś mnie zdziwiło. A zdziwiła mnie obecność pewnych – małych, czarnych stópek z dopiskiem – Remus J. Lupin – w łazience prefektów. Oczywiście, nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby tym małym czarnym stópkom… Nie towarzyszyły inne – małe, czarne stópki podpisane jako Kim Miracle. Długo się zastanawiałem, co te dwie pary małych, czarnych stópek mogły ze sobą robić w jednym i tym samym miejscu. Poza tym, myślę, że mógłbym się pozastanawiać nad tym faktem razem z drogą memu sercu siostrą. Dziwiłbym się również, gdyby Cię Erin nie kontuzjowała, po tym, gdyby dowiedziała się, co widziałem. – Zakończył, patrząc na Lupina ze złośliwym uśmiechem na ustach. Wypuścił pióro z dłoni i potarł dłonią zmarszczkę na czole. Skończył swoje przedstawienie i nie oczekiwał, że Lunatyk jakoś na to odpowie. Odwrócił zwrok od przyjaciela i skierował na rozdział o charakterystyce gwiazdozbiorów wiosennych i letnich. Przez dłuższą chwilę obaj byli zajęci swoimi zadaniami. Zapanowało chwilowe milczenie. Jednak w towarzystwie trudno było odrabiać prace pisemne, kiedy na języki cisnęło się tyle tematów rozmów, a kolejnym miał stać pod znakiem futerkowej miesiączki Pana Lunatyka. Słysząc ironiczne słowa Remusa, usta Pottera rozciągnęły się w kolejnym uśmiechu.
- Oczywiście, że się stęskniłem. Czasem wolę Cię pod tą postacią, przynajmniej mam powód by skopać Ci tyłek kopytem. Ten dreszczyk może i się pojawiał dawno temu, w piątej klasie. Teraz, podczas pełni, czekam raczej, kto pierwszy będzie miał sposobność trzymania naszego małego zwierzątka na smyczy i wyprowadzania go na spacer. – Zrobił falę brwiami, w górę i w dół, wykrzywiając usta w nieodgadnionym grymasie. Przeniósł spojrzenie z Remusa na kalendarz wiszący na przeciwległej ścianie biblioteki i zmarszczył brwi. Przesunął spojrzeniem po datach i ponownie spojrzał na Remusa. – Nie chcę nic mówić, ale pełnia jest pojutrze. Także wtorkowy wieczór mamy już zaplanowany, Panie Lunatyku. – Dokończył, pstrykając Remusa w nos i powrócił do swoich gwiazdozbiorów.
- Nie poznaję Cię, Lunatyku. Na zajęciach byłeś bardziej gorliwy do opowieści o gwiazdozbiorach. No chyba, że wystraszyłeś się, że okażę się w tym lepszy i robiłeś to tylko po to, by nie stracić swojej łatki kujona. – Uśmiechnął się drwiąco, sprzedając mu sójkę w ramię. Odłożył papierek na książkę, by się przypadkiem nie zamknęła, kiedy Rogacz wreszcie odnalazł - bez pomocy spisu treści - właściwy rozdział i spojrzał na Lunatyka, mrużąc oczy, które w półmroku kilku świec stały się prawie całkowicie czarne.
- A dlaczego miałaby to robić? Nie wystawiam raczej jej zaufania na próbę, trenując z inną dziewczyną, która najzwyczajniej w świecie poprosiła mnie o zwykłą lekcję. Zwłaszcza, że każde z nas znajdowało się na swojej miotle i nie mieliśmy możliwości na bliższy kontakt fizyczny. Trochę zjebanie wyszło z tym tłuczkiem, ale powinienem najpierw pomyśleć zanim zostawiłem piłki-agresory na wolności i odłożyłem pałki do skrzynki. Chociaż cieszę się, że to ja oberwałem tłuczkiem, a nie ona, zwłaszcza, że mnie to już nie raz się zdarzało, a ona wyglądała, jakby pierwszy raz siedziała na miotle. – Wzruszył ramionami, mówiąc zupełnie niewinnym tonem, jednak jego mina nie wróżyła nic dobrego i w zasadzie była jedynie wprowadzeniem do tego co Rogacz miał za chwilę powiedzieć. Odsunął na chwilę swoje pióro, jakby chciał dodać sobie trochę czasu, aż wreszcie przeszedł do rzeczy.
- Widzisz, w ten dzień, kiedy poszedłem spotkać się z Alice na boisku… W środę… Całkiem przypadkowo… Zabrałem ze sobą naszą Mapę i podczas treningu trzymałem ją cały czas w wewnętrznej kieszeni stroju do Quidditcha. Przypomniałem sobie o tym dopiero, kiedy obudziłem się w Skrzydle Szpitalnym. Jak pewnie podejrzewasz, nudziło mi się podczas tych dwóch dni spędzonych w łóżku, więc obczajałem sobie korytarze zamku wieczorami, kiedy nie mogłem jeszcze wyjść z tego więzienia. – Mówił, powoli cedząc słowa, obracając przy okazji pióro w dłoniach i zaczął przesuwać miękką częścią po blacie stołu, zupełnie się nad tym nie zastanawiając. – Nic w tym dziwnego, prawda? Ale jednak coś mnie zdziwiło. A zdziwiła mnie obecność pewnych – małych, czarnych stópek z dopiskiem – Remus J. Lupin – w łazience prefektów. Oczywiście, nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby tym małym czarnym stópkom… Nie towarzyszyły inne – małe, czarne stópki podpisane jako Kim Miracle. Długo się zastanawiałem, co te dwie pary małych, czarnych stópek mogły ze sobą robić w jednym i tym samym miejscu. Poza tym, myślę, że mógłbym się pozastanawiać nad tym faktem razem z drogą memu sercu siostrą. Dziwiłbym się również, gdyby Cię Erin nie kontuzjowała, po tym, gdyby dowiedziała się, co widziałem. – Zakończył, patrząc na Lupina ze złośliwym uśmiechem na ustach. Wypuścił pióro z dłoni i potarł dłonią zmarszczkę na czole. Skończył swoje przedstawienie i nie oczekiwał, że Lunatyk jakoś na to odpowie. Odwrócił zwrok od przyjaciela i skierował na rozdział o charakterystyce gwiazdozbiorów wiosennych i letnich. Przez dłuższą chwilę obaj byli zajęci swoimi zadaniami. Zapanowało chwilowe milczenie. Jednak w towarzystwie trudno było odrabiać prace pisemne, kiedy na języki cisnęło się tyle tematów rozmów, a kolejnym miał stać pod znakiem futerkowej miesiączki Pana Lunatyka. Słysząc ironiczne słowa Remusa, usta Pottera rozciągnęły się w kolejnym uśmiechu.
- Oczywiście, że się stęskniłem. Czasem wolę Cię pod tą postacią, przynajmniej mam powód by skopać Ci tyłek kopytem. Ten dreszczyk może i się pojawiał dawno temu, w piątej klasie. Teraz, podczas pełni, czekam raczej, kto pierwszy będzie miał sposobność trzymania naszego małego zwierzątka na smyczy i wyprowadzania go na spacer. – Zrobił falę brwiami, w górę i w dół, wykrzywiając usta w nieodgadnionym grymasie. Przeniósł spojrzenie z Remusa na kalendarz wiszący na przeciwległej ścianie biblioteki i zmarszczył brwi. Przesunął spojrzeniem po datach i ponownie spojrzał na Remusa. – Nie chcę nic mówić, ale pełnia jest pojutrze. Także wtorkowy wieczór mamy już zaplanowany, Panie Lunatyku. – Dokończył, pstrykając Remusa w nos i powrócił do swoich gwiazdozbiorów.
- Remus J. Lupin
Re: Biblioteka
Czw Kwi 30, 2015 9:40 pm
To było niezwykłe uczucie, przez jedną chwilę poczuć się nie jak doskonały prefekt przygotowany do lekcji, zorganizowany, ceniący sobie naukę i szanujący każdego nauczyciela, nawet jeśli niektóre ich metody uważał za przestarzałe i niedające żadnych efektów. Ten jeden moment być po prostu zwykłym nastolatkiem, wściekającym się na jawną niesprawiedliwość nauczycielki; nastolatkiem odkrywającym, że nie trzeba być we wszystkim najlepszym i najdoskonalszym, bo kiedyś... kiedyś doskonałość może już niewiele znaczyć. Każdy miał prawo przejść przez swój osobisty kryzys. Jego mini kryzys właśnie następował i wokół Remusa prawie można było dostrzec ciskające się dookoła błyskawice na samą myśl o profesor Yaxley, a i tak był w nieco lepszym humorze niż jakiś czas temu w dormitorium.
- Na zajęciach jeszcze wierzyłem, że nauczyciele potrafią docenić zaangażowanie – westchnął, podwijając rękawy szaty, by było mu wygodniej notować. Z pewnością pokręciłby z niedowierzaniem głową, gdyby wiedział, jakie myśli szaleją teraz Jamesowi pod tą wiecznie rozczochraną czupryną. Jemu samemu nigdy by nie wpadło do głowy, by porównywać ze sobą nauczycielki w innym kontekście, niż ich metody pracy i z pewnością byłby cokolwiek zdegustowany zachowaniem przyjaciela. A może właśnie nie, może tylko uśmiechnąłby się ze zrozumieniem i sam przyznał, że rozkminianie o atrakcyjnych walorach każdej z profesorek nie było wcale takim idiotycznym zachowaniem jak na nastolatków.
Oparł się wygodnie na krześle, przymykając oczy i na moment zapominając o notowaniu. Panująca w bibliotece cisza, tylko od czasu do czasu przerywana szelestem kartek i ocierającymi się o siebie okładkami była niesamowicie kojąca. Nie aż tak, jak ta w dormitorium albo w pokoju wspólnym, który opustoszał na noc, zostawiając często Lunatyka sam na sam z własnymi myślami i trzaskającym w kominku ogniem. Płomienie wznoszące się coraz wyżej i liżące gwałtownie osmalone cegły, którymi obudowany był kominek, stawały się wtedy jego jedynym łącznikiem ze światem i nośnikiem wszystkich myśli, wszystkich słów, jakie chciał kiedykolwiek przekazać.
- James, czasami... ech – zerknął na niego, ale nie czuł się na siłach, by tłumaczyć mu, co miał na myśli, dlatego chciał to ująć jak najprościej. - Dziewczyny po prostu bywają zazdrosne. Kompletnie, absolutnie bez najmniejszego powodu, ale jeśli Lily jest inna, to pozostaje mi tylko cieszyć się Twoim szczęściem, farciarzu – zastukał w blat stolika, wybijając rytm weselnego marsza i uśmiechnął się przekornie. Remus dopiero w ostatnich miesiącach zaczął uważniej przypatrywać się swoim kolegom i koleżankom, którzy pod wpływem nastoletnich uczuć robili rzeczy, jakich w normalnych okolicznościach nigdy by nie zrobili. I chcąc czy nie, był też świadkiem wielu dramatów, gdy te rzeczy okazywały się niewystarczające, by utrzymać czyjś związek. To, co działo się między Jamesem a Lily, było dla niego szczególnie ważne, zwłaszcza że oboje byli dla niego kimś więcej, niż tylko znajomymi ze szkoły, o których zapomni tuż po przekroczeniu progu Hogwartu po raz ostatni.
I nie bez znaczenia był fakt, że ostatnio sam chodził wyjątkowo rozkojarzony z powodu pewnej Gryfonki, która uparcie zajmowała jego myśli nawet wtedy, gdy powinien się skupiać na czymś zupełnie innym. Na przykład powtarzaniu eliksirów, ćwiczeniu odpowiednich wymachów różdżką przy poszczególnych zaklęciach, czy tak jak teraz odrabianiu pracy domowej z astronomii. Erin zakleszczyła się w jego myślach tak bardzo, że uwolnienie się od jej obrazu kosztowało go naprawdę wiele sił. Nie mógł jednak zapytać Jamesa, czy podobnie ma z Lily, bo to byłoby po pierwsze dość niezręczne, a po drugie mogły wzbudzić w jego kumplu pewne podejrzenia. A konkretniej rzecz ujmując, potwierdzić już te, które od dawna miał. Z ich czwórki jedynie Peter wydawał się na tyle nieogarnięty, że nie zauważał, co się działo między Remusem a Erin, ale James i Syriusz z pewnością niejeden raz mieli okazję śledzić tęskne spojrzenia, jakie Lunatyk słał w stronę siostry przyjaciela. I pewnie tylko ogromnej przyjaźni Jamesa zawdzięczał to, że do tej pory kapitan Gryfonów nie wziął go na poważne męskie spytki.
Palce zamarły na blacie, gdy do uszu Remusa dotarły kolejne słowa Jamesa. Z pozoru spokojne, powolne, jakby omawiał właśnie aktualną pogodę, ale ton głosu Gryfona nie pozostawiał wiele do namysłu. Oczy Lunatyka z powrotem się zamknęły, a dłoń zacisnęła na kancie stolika. Czasami, a szczególnie w takich chwilach, pomysł stworzenia Mapy wydawał mu się największym idiotyzmem świata. Byli młodzi i gotowi poświęcić wiele, by zasłużyć na miano Huncwotów, ale z biegiem czasu Remus uświadamiał sobie coraz bardziej, że Mapa nie była niczym innym, jak paskudnym zaglądaniem w czyjąś prywatność.
- Jesteśmy prefektami Jamesie, dlaczego więc mielibyśmy nie korzystać z przywileju, jaki nam to daje i nie kąpać się w łazience, w której nie śmierdzi szczurzą obecnością i mokrą psią sierścią, jeśli mamy taką możliwość? - rzucił w przestrzeń spokojnym tonem, samemu się sobie dziwiąc, że potrafił zachować w takiej sytuacji kamienną twarz. Chociaż nie podejrzewał Jamesa, by w tak wredny sposób podzielił się z siostrą swoimi spostrzeżeniami, to jednak sama myśl o tym nie była zbytnio przyjemna. Cóż, jak to sam powiedział, dziewczyny bywały zazdrosne kompletnie bez żadnego powodu. - Swoją drogą cieszę się, że o tym wspomniałeś, bo to by świadczyło o tym, że albo przeoczyłeś małe czarne stópki Krwawego Barona, albo nasza Mapa jest niedokładna i będziemy musieli nad tym trochę popracować w przyszłości, by pokazywała również duchy. – Nie mógł sobie pozwolić, by słowa Jamesa naruszyły jego prefektowski pokerowy wyraz twarzy, odwzajemnił więc złośliwy uśmiech, przedrzeźniając przyjaciela i chwilę potem zabierając się z powrotem do przeczesywania kolejnych kart książek.
W myślach odliczał tygodnie do ostatnich egzaminów. Kilka ekstremalnie trudnych dni, w czasie których cała zdobyta przez nich wiedza będzie sprawdzana przez magicznych egzaminatorów, oceniających ich umiejętności i predyspozycję do pracy i życia w czarodziejskim świecie. Remus nawet gdyby chciał wybierać swoją życiową ścieżkę, to i tak nie miał za wielkiego wyboru. Nie spodziewał się, by magiczny świat z otwartymi rękami przyjął nastoletniego wilkołaka i zapewnił mu pracę.
Uniósł głowę dokładnie w tym momencie, gdy Potter zakończył swój ostatni wywód. Odłożył pióro do kałamarza, odkładając jednocześnie na bok kawałek zapisanego pergaminu. Czasami wolałby nie podchodzić do swojego problemu z aż takim luzem. Niezależnie od tego, co mówili i robili jego przyjaciele, w co się zamieniali i jakie stosowali środki bezpieczeństwa, w noce rozjaśniane pełnią księżyca przestawał być ich przyjacielem, zamieniając się w potwora, nad którym nikt nie miał żadnej kontroli.
- James – zaczął poważnie, krzyżując przed sobą ręce częściowo w obronnym geście, a częściowo dlatego, by Potter nie zauważył, jak Remus mocno zacisnął dłonie. - Nie jestem pewien, czy tym razem powinniście iść na spacer. Spacerowanie jest trudne, gdy zwierzątko jest zdenerwowane. A ostatnio, mogę Cię zapewnić, jest jednym wielkim kłębkiem nerwów. I wolałbym, żebyście trzymali Erin z daleka. Nie chcę żadnych powtórek.
- Na zajęciach jeszcze wierzyłem, że nauczyciele potrafią docenić zaangażowanie – westchnął, podwijając rękawy szaty, by było mu wygodniej notować. Z pewnością pokręciłby z niedowierzaniem głową, gdyby wiedział, jakie myśli szaleją teraz Jamesowi pod tą wiecznie rozczochraną czupryną. Jemu samemu nigdy by nie wpadło do głowy, by porównywać ze sobą nauczycielki w innym kontekście, niż ich metody pracy i z pewnością byłby cokolwiek zdegustowany zachowaniem przyjaciela. A może właśnie nie, może tylko uśmiechnąłby się ze zrozumieniem i sam przyznał, że rozkminianie o atrakcyjnych walorach każdej z profesorek nie było wcale takim idiotycznym zachowaniem jak na nastolatków.
Oparł się wygodnie na krześle, przymykając oczy i na moment zapominając o notowaniu. Panująca w bibliotece cisza, tylko od czasu do czasu przerywana szelestem kartek i ocierającymi się o siebie okładkami była niesamowicie kojąca. Nie aż tak, jak ta w dormitorium albo w pokoju wspólnym, który opustoszał na noc, zostawiając często Lunatyka sam na sam z własnymi myślami i trzaskającym w kominku ogniem. Płomienie wznoszące się coraz wyżej i liżące gwałtownie osmalone cegły, którymi obudowany był kominek, stawały się wtedy jego jedynym łącznikiem ze światem i nośnikiem wszystkich myśli, wszystkich słów, jakie chciał kiedykolwiek przekazać.
- James, czasami... ech – zerknął na niego, ale nie czuł się na siłach, by tłumaczyć mu, co miał na myśli, dlatego chciał to ująć jak najprościej. - Dziewczyny po prostu bywają zazdrosne. Kompletnie, absolutnie bez najmniejszego powodu, ale jeśli Lily jest inna, to pozostaje mi tylko cieszyć się Twoim szczęściem, farciarzu – zastukał w blat stolika, wybijając rytm weselnego marsza i uśmiechnął się przekornie. Remus dopiero w ostatnich miesiącach zaczął uważniej przypatrywać się swoim kolegom i koleżankom, którzy pod wpływem nastoletnich uczuć robili rzeczy, jakich w normalnych okolicznościach nigdy by nie zrobili. I chcąc czy nie, był też świadkiem wielu dramatów, gdy te rzeczy okazywały się niewystarczające, by utrzymać czyjś związek. To, co działo się między Jamesem a Lily, było dla niego szczególnie ważne, zwłaszcza że oboje byli dla niego kimś więcej, niż tylko znajomymi ze szkoły, o których zapomni tuż po przekroczeniu progu Hogwartu po raz ostatni.
I nie bez znaczenia był fakt, że ostatnio sam chodził wyjątkowo rozkojarzony z powodu pewnej Gryfonki, która uparcie zajmowała jego myśli nawet wtedy, gdy powinien się skupiać na czymś zupełnie innym. Na przykład powtarzaniu eliksirów, ćwiczeniu odpowiednich wymachów różdżką przy poszczególnych zaklęciach, czy tak jak teraz odrabianiu pracy domowej z astronomii. Erin zakleszczyła się w jego myślach tak bardzo, że uwolnienie się od jej obrazu kosztowało go naprawdę wiele sił. Nie mógł jednak zapytać Jamesa, czy podobnie ma z Lily, bo to byłoby po pierwsze dość niezręczne, a po drugie mogły wzbudzić w jego kumplu pewne podejrzenia. A konkretniej rzecz ujmując, potwierdzić już te, które od dawna miał. Z ich czwórki jedynie Peter wydawał się na tyle nieogarnięty, że nie zauważał, co się działo między Remusem a Erin, ale James i Syriusz z pewnością niejeden raz mieli okazję śledzić tęskne spojrzenia, jakie Lunatyk słał w stronę siostry przyjaciela. I pewnie tylko ogromnej przyjaźni Jamesa zawdzięczał to, że do tej pory kapitan Gryfonów nie wziął go na poważne męskie spytki.
Palce zamarły na blacie, gdy do uszu Remusa dotarły kolejne słowa Jamesa. Z pozoru spokojne, powolne, jakby omawiał właśnie aktualną pogodę, ale ton głosu Gryfona nie pozostawiał wiele do namysłu. Oczy Lunatyka z powrotem się zamknęły, a dłoń zacisnęła na kancie stolika. Czasami, a szczególnie w takich chwilach, pomysł stworzenia Mapy wydawał mu się największym idiotyzmem świata. Byli młodzi i gotowi poświęcić wiele, by zasłużyć na miano Huncwotów, ale z biegiem czasu Remus uświadamiał sobie coraz bardziej, że Mapa nie była niczym innym, jak paskudnym zaglądaniem w czyjąś prywatność.
- Jesteśmy prefektami Jamesie, dlaczego więc mielibyśmy nie korzystać z przywileju, jaki nam to daje i nie kąpać się w łazience, w której nie śmierdzi szczurzą obecnością i mokrą psią sierścią, jeśli mamy taką możliwość? - rzucił w przestrzeń spokojnym tonem, samemu się sobie dziwiąc, że potrafił zachować w takiej sytuacji kamienną twarz. Chociaż nie podejrzewał Jamesa, by w tak wredny sposób podzielił się z siostrą swoimi spostrzeżeniami, to jednak sama myśl o tym nie była zbytnio przyjemna. Cóż, jak to sam powiedział, dziewczyny bywały zazdrosne kompletnie bez żadnego powodu. - Swoją drogą cieszę się, że o tym wspomniałeś, bo to by świadczyło o tym, że albo przeoczyłeś małe czarne stópki Krwawego Barona, albo nasza Mapa jest niedokładna i będziemy musieli nad tym trochę popracować w przyszłości, by pokazywała również duchy. – Nie mógł sobie pozwolić, by słowa Jamesa naruszyły jego prefektowski pokerowy wyraz twarzy, odwzajemnił więc złośliwy uśmiech, przedrzeźniając przyjaciela i chwilę potem zabierając się z powrotem do przeczesywania kolejnych kart książek.
W myślach odliczał tygodnie do ostatnich egzaminów. Kilka ekstremalnie trudnych dni, w czasie których cała zdobyta przez nich wiedza będzie sprawdzana przez magicznych egzaminatorów, oceniających ich umiejętności i predyspozycję do pracy i życia w czarodziejskim świecie. Remus nawet gdyby chciał wybierać swoją życiową ścieżkę, to i tak nie miał za wielkiego wyboru. Nie spodziewał się, by magiczny świat z otwartymi rękami przyjął nastoletniego wilkołaka i zapewnił mu pracę.
Uniósł głowę dokładnie w tym momencie, gdy Potter zakończył swój ostatni wywód. Odłożył pióro do kałamarza, odkładając jednocześnie na bok kawałek zapisanego pergaminu. Czasami wolałby nie podchodzić do swojego problemu z aż takim luzem. Niezależnie od tego, co mówili i robili jego przyjaciele, w co się zamieniali i jakie stosowali środki bezpieczeństwa, w noce rozjaśniane pełnią księżyca przestawał być ich przyjacielem, zamieniając się w potwora, nad którym nikt nie miał żadnej kontroli.
- James – zaczął poważnie, krzyżując przed sobą ręce częściowo w obronnym geście, a częściowo dlatego, by Potter nie zauważył, jak Remus mocno zacisnął dłonie. - Nie jestem pewien, czy tym razem powinniście iść na spacer. Spacerowanie jest trudne, gdy zwierzątko jest zdenerwowane. A ostatnio, mogę Cię zapewnić, jest jednym wielkim kłębkiem nerwów. I wolałbym, żebyście trzymali Erin z daleka. Nie chcę żadnych powtórek.
- James Potter
Re: Biblioteka
Nie Maj 03, 2015 12:13 pm
Niezwykłym uczuciem było raczej to, że zwyczajny uczeń, mimo, że piekielnie inteligentny i nieprzeciętnie błyskotliwy, podczas jednego dnia, według własnego nagłego widzimisię potrafił doprowadzić do szewskiej pasji dwoje prefektów swojego domu, wcinając się w ich wieloletnią rywalizację na tle wiedzy i nauki. Już nawet mało ważny był fakt, że Potter to co powiedział, dopiero co przeczytał w podręczniku szkolnym, jednak potrafił przedstawić swoją wypowiedź w taki sposób, jakby już od dawna był ekspertem w tej dziedzinie. A mowa była oczywiście o astronomii. James spojrzał na Remusa i zmarszczył krzaczaste czarne brwi.
- Z tego co pamiętam z lekcji, a niewiele z niej pamiętam, jak sam wiesz, nie mam głowy do takich teoretycznych przedmiotów, to raczej Twoja wiedza została doceniona. Jak zwykle z resztą. Wystarczy, że podniesiesz rękę, a profesorowie mają już na końcu języka „plus dziesięć punktów dla Gryffindoru!”. – Wzruszył ramionami, by po chwili wyszczerzyć zęby w złośliwym uśmiechu. – Nooo, chyba, że masz pretensje do Yaxley za to, że Cię ukarała za spóźnienie się na zajęcia. Właściwie powinieneś się cieszyć, McGonagall odjęłaby Ci więcej punktów. – Zachichotał, skrobiąc przy okazji coś w swoim pergaminie, ale zupełnie się nie zastanawiał nad tym, że przepisuje akapit, zmieniając jedynie szyk zdań. Nie miał jednak do tego głowy i ponownie odłożył pióro, chlapiąc na blat stołu kilka kropel atramentu. Cisza zwyczajnie go rozpraszała i nie mógł się skupić. Najlepszym miejscem do skupienia myśli było boisko zapełnione wiwatującymi uczniami. Najlepiej jeszcze, żeby wiwatowali jego nazwisko, kiedy w palcach trzymał już złotą, skrzydlatą piłeczkę. Szelest kartek go zaczynał irytować, szczególnie kiedy widział uczniów siedzących naprzeciwko i oblizujących palec za każdym razem, kiedy przewracali na drugą stronę. Rogacz skrzywił się z niesmakiem i odwrócił ponownie do Remusa, który razem z Lily, był jedynym jajogłowym, jakiego James lubił i tolerował. Otworzył szerzej oczy.
- Skąd mam wiedzieć czy jest inna, skoro w ogóle mi nie mówi jak jest? Może być piekielnie zazdrosna i dusić wszystko w zarodku, albo po prostu zachowanie jej jest pozostałością po tych latach kiedy miała mnie głęboko w poważaniu. Tak czy siak, im dalej w las tym więcej drzew, czy jak to się mówi. – Machnął ręką i wywrócił oczami na wybijany przez Lunatyka rytm. – Co Ty myślisz, że tak łatwo mnie do ołtarza zaciągnąć? – Prychnął z rozbawieniem. W przeciwieństwie do Remusa, nie był aż tak biegłym obserwatorem w dziedzinie hogwarckich romansów i związków, ale jeśli chodziło o jego siostrę, był szczególnie wyczulony i im dłużej obserwował tych dwoje tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Remus był jego najlepszym kumplem, no, nie licząc Petera i Syriusza, więc nie robił mu jakiś wykładów z tego powodu. Miał tylko nadzieję, że razem z Erin nie przyprawiają mu rogów, bo i bez tego był Rogaczem.
Obserwował uważnie reakcje Remusa na swoje słowa i widząc, że znieruchomiał, zrozumiał, że efekt jego gierki zadziałał prawidłowo. Zamknął oczy a dłoń zacisnął na stole. No cóż, aż do tego stopnia nie chciał w nim wzbudzić niepokoju, czy też złości czy co tam Remus w tej chwili odczuwał. James od zawsze bronił pomysłu na stworzenie Mapy, a kiedy już powstała, błogosławił jej działanie, bowiem nie raz i nie dwa pomogła mu wywinąć się od kłopotów. Ułożył usta w podkówkę i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wydawało mi się jednak, że macie jakoś ustalone kiedy kąpią się panie prefekt a kiedy panowie prefekt. Ale masz racje, jesteście prefektami i możecie korzystać z tego przywileju. – Odparł tonem bez wyrazu, zupełnie ignorując przytyk Remusa w kierunku Syriusza i Petera. Zdziwił się, że nie usłyszał czegoś o sobie, ale nie to mu teraz chodziło po głowie. Klepnął Remusa w ramię.
- Stary! Ty wiesz, że ja zapomniałem, że Kim jest prefektem? – Ponownie się wyszczerzył, ale widząc minę Remusa, twarz mu spochmurniała. Szczerze mówiąc nigdy nie zdradziłby drugiego Huncwota by wygadać coś swojej siostrze, ale zauważył, że umiejętność blefowania jednak nadal w nim była. Nie spodziewał się, że tak szybko nabierze Remusa, ale ten od początku wydawał się jakiś rozkojarzony.
- Co Ty mówisz? Krwawy Baron do was wleciał?! Widziałeś go w samych kąpielówkach i przewieszonym ręcznikiem przez ramię? Nie, wiesz, nie widziałem go. W piątek stosunkowo szybko wyszedłem ze Skrzydła i od razu poszedłem na boisko, by rozprostować kości. Później natknąłem się na Irytka i byłem samą słodyczą kiedy zaczął atakować wszystko co się rusza miodowymi bombami, czy cokolwiek to było. – Dodał, wyciągając przy okazji mapę. Mówił swoje, ale przy okazji słyszał co mówił Remus, ponieważ miał dobrze rozwiniętą podzielność uwagi. Wyciągnął z kieszeni stary pergamin i rozwinął go na blacie stołu.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. – Mruknął konspiracyjnie, przykładając do papieru swoją różdżkę. Zawsze gdy wypowiadał te słowa, na ustach igrał mu huncwocki uśmiech. Rozwinął pergamin na całą szerokość i śledził wzrokiem korytarze Hogwartu. Po chwili wskazał palcem na jeden z nich.
- Zobacz, tu jest Irytek! Nie obrażaj więc mapy, bardzo Cię proszę. Duchy to ona ma w małym paluszku. – Odparł, chowając ją ponownie do kieszeni, wcześniej mrucząc pod nosem „Koniec psot”. Remus zajął się zadaniem, a James oglądał regały książek i chmury przepływające za oknem, czyli robił wszystko, by nie robić nic. Jak to się mówi, Remus robił jak się patrzy, a James patrzył jak się robi. Odezwał się dopiero, gdy Remus również poruszył temat pełni.
- Zwariowałeś? – Obruszył się nie na żarty. – Często jesteś zdenerwowany a zawsze sobie z Tobą radziliśmy. Nie będzie powtórek. Za to Erin zamknę w jakimś ciemnym lochu bez okien i drzwi na całą noc, by nie mogła się wydostać. Nie martw się. A tak jeśli można spytać, to co Cię ostatnio tak denerwuje?
- Z tego co pamiętam z lekcji, a niewiele z niej pamiętam, jak sam wiesz, nie mam głowy do takich teoretycznych przedmiotów, to raczej Twoja wiedza została doceniona. Jak zwykle z resztą. Wystarczy, że podniesiesz rękę, a profesorowie mają już na końcu języka „plus dziesięć punktów dla Gryffindoru!”. – Wzruszył ramionami, by po chwili wyszczerzyć zęby w złośliwym uśmiechu. – Nooo, chyba, że masz pretensje do Yaxley za to, że Cię ukarała za spóźnienie się na zajęcia. Właściwie powinieneś się cieszyć, McGonagall odjęłaby Ci więcej punktów. – Zachichotał, skrobiąc przy okazji coś w swoim pergaminie, ale zupełnie się nie zastanawiał nad tym, że przepisuje akapit, zmieniając jedynie szyk zdań. Nie miał jednak do tego głowy i ponownie odłożył pióro, chlapiąc na blat stołu kilka kropel atramentu. Cisza zwyczajnie go rozpraszała i nie mógł się skupić. Najlepszym miejscem do skupienia myśli było boisko zapełnione wiwatującymi uczniami. Najlepiej jeszcze, żeby wiwatowali jego nazwisko, kiedy w palcach trzymał już złotą, skrzydlatą piłeczkę. Szelest kartek go zaczynał irytować, szczególnie kiedy widział uczniów siedzących naprzeciwko i oblizujących palec za każdym razem, kiedy przewracali na drugą stronę. Rogacz skrzywił się z niesmakiem i odwrócił ponownie do Remusa, który razem z Lily, był jedynym jajogłowym, jakiego James lubił i tolerował. Otworzył szerzej oczy.
- Skąd mam wiedzieć czy jest inna, skoro w ogóle mi nie mówi jak jest? Może być piekielnie zazdrosna i dusić wszystko w zarodku, albo po prostu zachowanie jej jest pozostałością po tych latach kiedy miała mnie głęboko w poważaniu. Tak czy siak, im dalej w las tym więcej drzew, czy jak to się mówi. – Machnął ręką i wywrócił oczami na wybijany przez Lunatyka rytm. – Co Ty myślisz, że tak łatwo mnie do ołtarza zaciągnąć? – Prychnął z rozbawieniem. W przeciwieństwie do Remusa, nie był aż tak biegłym obserwatorem w dziedzinie hogwarckich romansów i związków, ale jeśli chodziło o jego siostrę, był szczególnie wyczulony i im dłużej obserwował tych dwoje tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Remus był jego najlepszym kumplem, no, nie licząc Petera i Syriusza, więc nie robił mu jakiś wykładów z tego powodu. Miał tylko nadzieję, że razem z Erin nie przyprawiają mu rogów, bo i bez tego był Rogaczem.
Obserwował uważnie reakcje Remusa na swoje słowa i widząc, że znieruchomiał, zrozumiał, że efekt jego gierki zadziałał prawidłowo. Zamknął oczy a dłoń zacisnął na stole. No cóż, aż do tego stopnia nie chciał w nim wzbudzić niepokoju, czy też złości czy co tam Remus w tej chwili odczuwał. James od zawsze bronił pomysłu na stworzenie Mapy, a kiedy już powstała, błogosławił jej działanie, bowiem nie raz i nie dwa pomogła mu wywinąć się od kłopotów. Ułożył usta w podkówkę i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wydawało mi się jednak, że macie jakoś ustalone kiedy kąpią się panie prefekt a kiedy panowie prefekt. Ale masz racje, jesteście prefektami i możecie korzystać z tego przywileju. – Odparł tonem bez wyrazu, zupełnie ignorując przytyk Remusa w kierunku Syriusza i Petera. Zdziwił się, że nie usłyszał czegoś o sobie, ale nie to mu teraz chodziło po głowie. Klepnął Remusa w ramię.
- Stary! Ty wiesz, że ja zapomniałem, że Kim jest prefektem? – Ponownie się wyszczerzył, ale widząc minę Remusa, twarz mu spochmurniała. Szczerze mówiąc nigdy nie zdradziłby drugiego Huncwota by wygadać coś swojej siostrze, ale zauważył, że umiejętność blefowania jednak nadal w nim była. Nie spodziewał się, że tak szybko nabierze Remusa, ale ten od początku wydawał się jakiś rozkojarzony.
- Co Ty mówisz? Krwawy Baron do was wleciał?! Widziałeś go w samych kąpielówkach i przewieszonym ręcznikiem przez ramię? Nie, wiesz, nie widziałem go. W piątek stosunkowo szybko wyszedłem ze Skrzydła i od razu poszedłem na boisko, by rozprostować kości. Później natknąłem się na Irytka i byłem samą słodyczą kiedy zaczął atakować wszystko co się rusza miodowymi bombami, czy cokolwiek to było. – Dodał, wyciągając przy okazji mapę. Mówił swoje, ale przy okazji słyszał co mówił Remus, ponieważ miał dobrze rozwiniętą podzielność uwagi. Wyciągnął z kieszeni stary pergamin i rozwinął go na blacie stołu.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. – Mruknął konspiracyjnie, przykładając do papieru swoją różdżkę. Zawsze gdy wypowiadał te słowa, na ustach igrał mu huncwocki uśmiech. Rozwinął pergamin na całą szerokość i śledził wzrokiem korytarze Hogwartu. Po chwili wskazał palcem na jeden z nich.
- Zobacz, tu jest Irytek! Nie obrażaj więc mapy, bardzo Cię proszę. Duchy to ona ma w małym paluszku. – Odparł, chowając ją ponownie do kieszeni, wcześniej mrucząc pod nosem „Koniec psot”. Remus zajął się zadaniem, a James oglądał regały książek i chmury przepływające za oknem, czyli robił wszystko, by nie robić nic. Jak to się mówi, Remus robił jak się patrzy, a James patrzył jak się robi. Odezwał się dopiero, gdy Remus również poruszył temat pełni.
- Zwariowałeś? – Obruszył się nie na żarty. – Często jesteś zdenerwowany a zawsze sobie z Tobą radziliśmy. Nie będzie powtórek. Za to Erin zamknę w jakimś ciemnym lochu bez okien i drzwi na całą noc, by nie mogła się wydostać. Nie martw się. A tak jeśli można spytać, to co Cię ostatnio tak denerwuje?
- Remus J. Lupin
Re: Biblioteka
Pon Maj 04, 2015 3:14 pm
Normalność całej sytuacji, tego siedzenia w bibliotece, beztroskiego wpatrywania się w karty książek, jakby praca domowa była w tym momencie ich największym zmartwieniem, była zaskakująca i przytłaczająca jednocześnie. Przytłaczająca, bo sprawiała, że na krótką chwilę zapomnieli o wszystkim, co ich otacza, ale mieli jednocześnie świadomość, że nie mają szans, by uciec od ponurej rzeczywistości. Zaskakująca, bo dawała nadzieję, że w morzu ześwirowanych na punkcie ostatnich wydarzeń uczniów jest jeszcze ktoś, kto potrafi zachować w tym wszystkim umiar i nie poddawać się fali tłumu.
Przebiegł myślami dziesiątki podobnych sytuacji. Rozłożonych na stoliku książek, rojów pergaminów, chlapiącego wszędzie atramentu, kręcącego głową Jamesa za każdym razem, gdy podsuwano mu do przepisania kolejne fragmenty esejów, coraz dłuższe i coraz nudniejsze. Niedbale rozwalonego na krześle Syriusza, który w bibliotece wyglądał zdecydowanie nie na miejscu, bardziej zainteresowanego przechodzącymi obok dziewczynami, niż pracą domową. Niepozornego Petera, zapatrzonego we wspomnianą dwójkę jak w obrazek, pragnącego się im przypodobać na każdym kroku i zapewne przez to robiącego rzeczy, których nigdy by nie zrobił.
Różnica między Glizdogonem a Lunatykiem polegała na tym, że Remus już dawno zrozumiał, że prawdziwa przyjaźń nie wymaga żadnego „ale”: przyjaciele akceptowali go takim, jakim był, bez stawiania warunków. Jeśli Peter czuł się w ich towarzystwie słaby i gorszy to tylko dlatego, że wciąż nie mógł pojąć, że byli z nim nawet mimo tej słabości.
Wpatrywał się w Jamesa zdecydowanie za długo, by Rogacz nie dostrzegł, że coś się dzieje w jego głowie. Gonitwa myśli nie była dobra teraz, gdy powinien się skupić na wypracowaniu. Rozłożył ręce i uśmiechnął się rozbrajająco, jakby James przyłapał go właśnie na podkradaniu magicznych miętówek z zapasów Dumbledore'a.
- Nie mam zamiaru zaciągać Cię do ołtarza, ale kto wie, kto wie... Lily nie jest w końcu jedyną dziewczyną w szkole, a Ty jesteś wciąż młody, chociaż wcale nie mądrzejszy – wyciągnął ręce przed siebie w obronnym geście. - Bo niby taki doświadczony gracz, a zostawia tłuczki bez opieki, praktycznie zapraszając je do zabawy – pokręcił głową. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że leżąc w szpitalnym łóżku James z pewnością niejeden raz pluł sobie w brodę za to, że postąpił jak żółtodziób. Powstrzymał się jednak od dodatkowej uwagi, że powodem takiego zachowania mogła być pewna Puchonka, która rozpraszała wtedy jego myśli. To mogło być złośliwe, a poza tym... cóż, James był Jamesem i w wolnych chwilach mógł jamesować do woli, a Lunatykowi nic do tego. - Zresztą – machnął ręką, prawie wywracając przy tym kałamarz, a zanurzone w nim pióro lekko podskoczyło – nie jestem najlepszą osobą, by rozmawiać z Tobą o dziewczynach. To większa czarna magia, niż to co nam prezentują na lekcjach.
Miał nadzieję, że to urwie poruszony temat, w którym zaczął się czuć niepewnie. Gadanie z Jamesem o Lily to jedno, ale od tego mogli bardzo łatwo i niepostrzeżenie dojść do tematu Erin, a tego póki co Lunatyk starał się unikać. A już na pewno nie chciał poruszać tego wątku w bibliotece, gdzie ich głosy niosły się w otaczającej ciszy zbyt wyraźnie. I tak żałował, że zaczął rozmowę, samemu pakując się na grząski grunt. Ostatnio zdecydowanie zbyt często zdawało mu się najpierw coś powiedzieć, a dopiero potem przemyśleć swoje słowa.
Przyciągnął do siebie czystą rolkę pergaminu. Wizja Krwawego Barona w kąpielówkach była atrakcyjna i na pewno przydałaby się komuś, dla kogo bogin przybrałby właśnie taką formę. Remus w takich wypadkach musiał się skupiać na przekłuwanych balonikach albo świecących jaskrawym, wielobarwnym światłem dyskotekowych kulach, o których czytał w podręczniku do Mugoloznawstwa. Po prawie siedmiu pełnych latach nauki w Hogwarcie duch Slytherinu nie robił już na nim żadnego wrażenia, ale kilka pierwszych spotkań z tą ponurą chmurą ektoplazmy nie należało do najprzyjemniejszych.
- W takim razie musiałeś nie dostrzec tego małego szczegółu – wzruszył ramionami. Spojrzał z pewną niechęcią na górę tomiszczy leżących na stoliku, a potem na swój pergamin. Jeszcze pół strony i będzie mógł odetchnąć z ulgą. Praca domowa z astronomii mu wyraźnie nie szła, był zirytowany i zdenerwowany i jedyne, na co mógł zrzucić swoje nietypowe zachowanie, to zbliżająca się pełnia, do której nawiązał James. Drażliwość i irytacja Lunatyka wzrastała wtedy w zastraszającym tempie i choć zazwyczaj udawało mu się nad tym panować, to dzisiaj okazało się to niemożliwe. Same przemiany nie budziły w nim już takiego przerażenia jak na początku, gdy trafił do Hogwartu i był z tym wszystkim zupełnie sam. Pomoc Dumbledore'a, choć nieoceniona i szalenie potrzebna jedenastoletniemu chłopcu, nie mogła się równać z tym, czego Remus mógł doświadczyć kilka lat później dzięki swoim przyjaciołom.
- Po prostu czuję, że tym razem jest inaczej. - Odłożył z rezygnacją pióro, po które sięgnął chwilę wcześniej przepełniony determinacją, by jak najszybciej skończyć esej. Co go ostatnio denerwuje? Och... A co byś powiedział na to, James, że w szatni Gryffindoru, w której szykujesz się do meczy i treningów, poszliśmy z Twoją siostrą na całość, a teraz siedzę jak na szpilkach zastanawiając się, czy i ile wiesz? Albo to: za kilka miesięcy stanę się pełnoprawnym czarodziejem ze stygmatem wilkołactwa i właściwie zerowymi szansami na znalezienie dobrej posady w magicznym świecie? Ewentualnie mógłbym też wspomnieć o panoszących się i rosnących w siłę świrach marzących o czystej rasie czarodziejów, przez które nasze życie nie będzie bezpieczne, póki się ich nie zwalczy. Nie mówiąc już o zamkowych jatkach, w których ginie zawsze kilka osób, a które powoli stają się już chyba jakąś szkolną tradycją. No i o świadomości zbliżających się egzaminów, od których zależy moja przyszłość i które mają udowodnić, że Dumbledore nie mylił się, przyjmując mnie do Hogwartu siedem lat temu i dając szansę na w miarę normalne życie. Zamiast tego uśmiechnął się blado. - Myślę, że po prostu przytłacza mnie świadomość, że powoli stajemy się dorośli i że stracę wszystko, co przez ostatnie lata udawało mi się zbudować dzięki wam.
Dorosłość wymaga wyrzeczeń, szczególnie od kogoś, kto jest wilkołakiem. Czasy młodości, beztroskiego, przynajmniej w pewnej części, bycia nastolatkiem powoli odchodziły w niepamięć. Z każdym kolejnym dniem zbliżającym go do egzaminów Remus czuł, jakby tracił jakąś cząstkę siebie, odrywaną kawałek po kawałku. - Wybacz, Rogaczu, kompletnie straciłem zapał do nauki - zgarnął pod rękę zapisane pergaminy i wyminął przyjaciela, wychodząc z biblioteki.
24.05 - edytuję, z/t
Przebiegł myślami dziesiątki podobnych sytuacji. Rozłożonych na stoliku książek, rojów pergaminów, chlapiącego wszędzie atramentu, kręcącego głową Jamesa za każdym razem, gdy podsuwano mu do przepisania kolejne fragmenty esejów, coraz dłuższe i coraz nudniejsze. Niedbale rozwalonego na krześle Syriusza, który w bibliotece wyglądał zdecydowanie nie na miejscu, bardziej zainteresowanego przechodzącymi obok dziewczynami, niż pracą domową. Niepozornego Petera, zapatrzonego we wspomnianą dwójkę jak w obrazek, pragnącego się im przypodobać na każdym kroku i zapewne przez to robiącego rzeczy, których nigdy by nie zrobił.
Różnica między Glizdogonem a Lunatykiem polegała na tym, że Remus już dawno zrozumiał, że prawdziwa przyjaźń nie wymaga żadnego „ale”: przyjaciele akceptowali go takim, jakim był, bez stawiania warunków. Jeśli Peter czuł się w ich towarzystwie słaby i gorszy to tylko dlatego, że wciąż nie mógł pojąć, że byli z nim nawet mimo tej słabości.
Wpatrywał się w Jamesa zdecydowanie za długo, by Rogacz nie dostrzegł, że coś się dzieje w jego głowie. Gonitwa myśli nie była dobra teraz, gdy powinien się skupić na wypracowaniu. Rozłożył ręce i uśmiechnął się rozbrajająco, jakby James przyłapał go właśnie na podkradaniu magicznych miętówek z zapasów Dumbledore'a.
- Nie mam zamiaru zaciągać Cię do ołtarza, ale kto wie, kto wie... Lily nie jest w końcu jedyną dziewczyną w szkole, a Ty jesteś wciąż młody, chociaż wcale nie mądrzejszy – wyciągnął ręce przed siebie w obronnym geście. - Bo niby taki doświadczony gracz, a zostawia tłuczki bez opieki, praktycznie zapraszając je do zabawy – pokręcił głową. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że leżąc w szpitalnym łóżku James z pewnością niejeden raz pluł sobie w brodę za to, że postąpił jak żółtodziób. Powstrzymał się jednak od dodatkowej uwagi, że powodem takiego zachowania mogła być pewna Puchonka, która rozpraszała wtedy jego myśli. To mogło być złośliwe, a poza tym... cóż, James był Jamesem i w wolnych chwilach mógł jamesować do woli, a Lunatykowi nic do tego. - Zresztą – machnął ręką, prawie wywracając przy tym kałamarz, a zanurzone w nim pióro lekko podskoczyło – nie jestem najlepszą osobą, by rozmawiać z Tobą o dziewczynach. To większa czarna magia, niż to co nam prezentują na lekcjach.
Miał nadzieję, że to urwie poruszony temat, w którym zaczął się czuć niepewnie. Gadanie z Jamesem o Lily to jedno, ale od tego mogli bardzo łatwo i niepostrzeżenie dojść do tematu Erin, a tego póki co Lunatyk starał się unikać. A już na pewno nie chciał poruszać tego wątku w bibliotece, gdzie ich głosy niosły się w otaczającej ciszy zbyt wyraźnie. I tak żałował, że zaczął rozmowę, samemu pakując się na grząski grunt. Ostatnio zdecydowanie zbyt często zdawało mu się najpierw coś powiedzieć, a dopiero potem przemyśleć swoje słowa.
Przyciągnął do siebie czystą rolkę pergaminu. Wizja Krwawego Barona w kąpielówkach była atrakcyjna i na pewno przydałaby się komuś, dla kogo bogin przybrałby właśnie taką formę. Remus w takich wypadkach musiał się skupiać na przekłuwanych balonikach albo świecących jaskrawym, wielobarwnym światłem dyskotekowych kulach, o których czytał w podręczniku do Mugoloznawstwa. Po prawie siedmiu pełnych latach nauki w Hogwarcie duch Slytherinu nie robił już na nim żadnego wrażenia, ale kilka pierwszych spotkań z tą ponurą chmurą ektoplazmy nie należało do najprzyjemniejszych.
- W takim razie musiałeś nie dostrzec tego małego szczegółu – wzruszył ramionami. Spojrzał z pewną niechęcią na górę tomiszczy leżących na stoliku, a potem na swój pergamin. Jeszcze pół strony i będzie mógł odetchnąć z ulgą. Praca domowa z astronomii mu wyraźnie nie szła, był zirytowany i zdenerwowany i jedyne, na co mógł zrzucić swoje nietypowe zachowanie, to zbliżająca się pełnia, do której nawiązał James. Drażliwość i irytacja Lunatyka wzrastała wtedy w zastraszającym tempie i choć zazwyczaj udawało mu się nad tym panować, to dzisiaj okazało się to niemożliwe. Same przemiany nie budziły w nim już takiego przerażenia jak na początku, gdy trafił do Hogwartu i był z tym wszystkim zupełnie sam. Pomoc Dumbledore'a, choć nieoceniona i szalenie potrzebna jedenastoletniemu chłopcu, nie mogła się równać z tym, czego Remus mógł doświadczyć kilka lat później dzięki swoim przyjaciołom.
- Po prostu czuję, że tym razem jest inaczej. - Odłożył z rezygnacją pióro, po które sięgnął chwilę wcześniej przepełniony determinacją, by jak najszybciej skończyć esej. Co go ostatnio denerwuje? Och... A co byś powiedział na to, James, że w szatni Gryffindoru, w której szykujesz się do meczy i treningów, poszliśmy z Twoją siostrą na całość, a teraz siedzę jak na szpilkach zastanawiając się, czy i ile wiesz? Albo to: za kilka miesięcy stanę się pełnoprawnym czarodziejem ze stygmatem wilkołactwa i właściwie zerowymi szansami na znalezienie dobrej posady w magicznym świecie? Ewentualnie mógłbym też wspomnieć o panoszących się i rosnących w siłę świrach marzących o czystej rasie czarodziejów, przez które nasze życie nie będzie bezpieczne, póki się ich nie zwalczy. Nie mówiąc już o zamkowych jatkach, w których ginie zawsze kilka osób, a które powoli stają się już chyba jakąś szkolną tradycją. No i o świadomości zbliżających się egzaminów, od których zależy moja przyszłość i które mają udowodnić, że Dumbledore nie mylił się, przyjmując mnie do Hogwartu siedem lat temu i dając szansę na w miarę normalne życie. Zamiast tego uśmiechnął się blado. - Myślę, że po prostu przytłacza mnie świadomość, że powoli stajemy się dorośli i że stracę wszystko, co przez ostatnie lata udawało mi się zbudować dzięki wam.
Dorosłość wymaga wyrzeczeń, szczególnie od kogoś, kto jest wilkołakiem. Czasy młodości, beztroskiego, przynajmniej w pewnej części, bycia nastolatkiem powoli odchodziły w niepamięć. Z każdym kolejnym dniem zbliżającym go do egzaminów Remus czuł, jakby tracił jakąś cząstkę siebie, odrywaną kawałek po kawałku. - Wybacz, Rogaczu, kompletnie straciłem zapał do nauki - zgarnął pod rękę zapisane pergaminy i wyminął przyjaciela, wychodząc z biblioteki.
24.05 - edytuję, z/t
- James Potter
Re: Biblioteka
Pią Cze 05, 2015 10:56 pm
Praca domowa była najmniejszym zmartwieniem Jamesa i wcale nie zanosiło się na to, by w ogóle miał chęć do jej ukończenia. Bardziej zafrapowany był dyskusją z przyjacielem, która rzeczywiście była w stanie odwrócić uwagę od dotychczasowych wydarzeń i wszechogarniającego strachu o własne życie. Hogwart, ponoć najbezpieczniejsze miejsce w całej Wielkiej Brytanii, chyba powoli ustępował z podium na rzecz Banku Gringotta, który od zawsze był na drugim miejscu, zwłaszcza, że przechowywał dorobek życiowy wielu pokoleń rodów czarodziejskich.
- Do ołtarza? Dobre sobie. – Prychnął, zdegustowany komentarzem Remusa. Jego poczucie humoru czasami nie trafiało do Rogacza, ale może po prostu teraz niezbyt przywiązywał do niego uwagę. – Może i nie jest jedyną dziewczyną w szkole, ale jedyną, z którą mógłbym… a z resztą, co ja Ci będę mówił. – Wywrócił oczami, nie mogąc powstrzymać się od łobuzerskiego uśmiechu. – Do końca życia będziesz mi te tłuczki wypominać? Jeśli tak się martwiłeś, mogłeś mnie odwiedzić i sprawdzić czy żyję. Zostawiłem te tłuczki, ponieważ… no nie wiem, kurde…! Może chciałem utrudnić sobie życie, a może po prostu poczuć dreszczyk adrenaliny. Wystarczy Ci taka odpowiedź?
James niewiele rzeczy żałował w swoim życiu. Właściwie niczego nie żałował. Ani tym bardziej tego, że zostawił te tłuczki na wolności. Bo gdyby nie to, nie wylądowałby w Skrzydle Szpitalnym. A gdyby nie wylądował w Skrzydle Szpitalnym, Lily by go nie odwiedziła. A gdyby Lily go nie odwiedziła, zapewne nie wydarzyłoby się to, co się wydarzyło. Podskoczył w miejscu, wytrącony z zamyślenia, gdy Lupin plawie oblał ich papiery atramentem.
- Merlinie, co za lama… – Mruknął pod nosem, kręcąc głową. Ciemne spojrzenie Pottera szybko odnalazło twarz Remusa. Uniósł lewą brew do góry, niezbyt przekonany do tego co Lunatyk właśnie powiedział.
- O, czyżby? Wydaje mi się, że o dziewczynach miałbyś co nie co do powiedzenia. Ale raczej o tych, o których ja niekoniecznie chciałbym słuchać. – Westchnął teatralnie. Mając na myśli Erin. Remus miał szczęście, że James nie był aż tak opiekuńczym bratem i nie zaczął go o wszystko wypytywać. Gdyby się bardziej przyjrzał Remusowi, pewnie dojrzałby jeszcze na jego skroni stróżkę potu spływającą po wysokim czole. Rozejrzał się po bibliotece, ale nie dostrzegł żadnych niepowołanych postaci w zasięgu swojego wzroku. Nie często tak długo przebywał w tej Sali i powoli zaczynał czuć się tu niekomfortowo. Ale mieli odrobić tę cholerną pracę, więc siedział na czterech literach, bo nie mógł przecież zostawić Lunatyka, skoro dał mu swoje słowo.
Spojrzał z zażenowaniem na kilka zdań w swojej pracy i na Remusa, któremu zabrakło już pergaminu, ponieważ tak się rozpisał. Widział jednak kątem oka, że przyjaciel zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić, a nawet irytować, mimo, że starał się tego nie okazywać. James wzruszył ramionami i zaczął skrobać w swoim pergaminie, podpierając leniwie dłonią brodę. Spojrzał na Remusa kątem oka, powstrzymując się od cisnącego mu się na usta komentarza – „Zawsze tak mówisz”. Słysząc jego słowa, odłożył pióro na stolik i spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Nie żartuj. Jesteś kolejną osobą, która spodziewa się, że po Hogwarcie nie można normalnie żyć i tak jakby świat się już kończy. A przecież jest tyle możliwo… – Urwał, patrząc jak Remus podnosi się niespodziewanie z miejsca, zabiera swoje rzeczy i wychodzi. Zaniemówił z wrażenia i zawołał do jego pleców.
- Nie ma sprawy, ja też! – Parsknął, ignorując niezadowolone uwagi bibliotekarki, która wyszła zza rogu, jakby tylko czekając, by zmydlić mu głowę za najmniejsze przewinienie. Obrzucił spojrzeniem swoją pracę domową i w ułamku sekundy stwierdził, że astronomia nie jest mu jednak niezbędna do życia, a świat bez pracy domowej wcale się nie zawali. Zgarnął do torby pergamin i swoje pióro, książki odesłał machnięciem różdżki na półkę i wyszedł z biblioteki.
zt.
- Do ołtarza? Dobre sobie. – Prychnął, zdegustowany komentarzem Remusa. Jego poczucie humoru czasami nie trafiało do Rogacza, ale może po prostu teraz niezbyt przywiązywał do niego uwagę. – Może i nie jest jedyną dziewczyną w szkole, ale jedyną, z którą mógłbym… a z resztą, co ja Ci będę mówił. – Wywrócił oczami, nie mogąc powstrzymać się od łobuzerskiego uśmiechu. – Do końca życia będziesz mi te tłuczki wypominać? Jeśli tak się martwiłeś, mogłeś mnie odwiedzić i sprawdzić czy żyję. Zostawiłem te tłuczki, ponieważ… no nie wiem, kurde…! Może chciałem utrudnić sobie życie, a może po prostu poczuć dreszczyk adrenaliny. Wystarczy Ci taka odpowiedź?
James niewiele rzeczy żałował w swoim życiu. Właściwie niczego nie żałował. Ani tym bardziej tego, że zostawił te tłuczki na wolności. Bo gdyby nie to, nie wylądowałby w Skrzydle Szpitalnym. A gdyby nie wylądował w Skrzydle Szpitalnym, Lily by go nie odwiedziła. A gdyby Lily go nie odwiedziła, zapewne nie wydarzyłoby się to, co się wydarzyło. Podskoczył w miejscu, wytrącony z zamyślenia, gdy Lupin plawie oblał ich papiery atramentem.
- Merlinie, co za lama… – Mruknął pod nosem, kręcąc głową. Ciemne spojrzenie Pottera szybko odnalazło twarz Remusa. Uniósł lewą brew do góry, niezbyt przekonany do tego co Lunatyk właśnie powiedział.
- O, czyżby? Wydaje mi się, że o dziewczynach miałbyś co nie co do powiedzenia. Ale raczej o tych, o których ja niekoniecznie chciałbym słuchać. – Westchnął teatralnie. Mając na myśli Erin. Remus miał szczęście, że James nie był aż tak opiekuńczym bratem i nie zaczął go o wszystko wypytywać. Gdyby się bardziej przyjrzał Remusowi, pewnie dojrzałby jeszcze na jego skroni stróżkę potu spływającą po wysokim czole. Rozejrzał się po bibliotece, ale nie dostrzegł żadnych niepowołanych postaci w zasięgu swojego wzroku. Nie często tak długo przebywał w tej Sali i powoli zaczynał czuć się tu niekomfortowo. Ale mieli odrobić tę cholerną pracę, więc siedział na czterech literach, bo nie mógł przecież zostawić Lunatyka, skoro dał mu swoje słowo.
Spojrzał z zażenowaniem na kilka zdań w swojej pracy i na Remusa, któremu zabrakło już pergaminu, ponieważ tak się rozpisał. Widział jednak kątem oka, że przyjaciel zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić, a nawet irytować, mimo, że starał się tego nie okazywać. James wzruszył ramionami i zaczął skrobać w swoim pergaminie, podpierając leniwie dłonią brodę. Spojrzał na Remusa kątem oka, powstrzymując się od cisnącego mu się na usta komentarza – „Zawsze tak mówisz”. Słysząc jego słowa, odłożył pióro na stolik i spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- Nie żartuj. Jesteś kolejną osobą, która spodziewa się, że po Hogwarcie nie można normalnie żyć i tak jakby świat się już kończy. A przecież jest tyle możliwo… – Urwał, patrząc jak Remus podnosi się niespodziewanie z miejsca, zabiera swoje rzeczy i wychodzi. Zaniemówił z wrażenia i zawołał do jego pleców.
- Nie ma sprawy, ja też! – Parsknął, ignorując niezadowolone uwagi bibliotekarki, która wyszła zza rogu, jakby tylko czekając, by zmydlić mu głowę za najmniejsze przewinienie. Obrzucił spojrzeniem swoją pracę domową i w ułamku sekundy stwierdził, że astronomia nie jest mu jednak niezbędna do życia, a świat bez pracy domowej wcale się nie zawali. Zgarnął do torby pergamin i swoje pióro, książki odesłał machnięciem różdżki na półkę i wyszedł z biblioteki.
zt.
- Ieva Greengrass
Re: Biblioteka
Pon Cze 08, 2015 9:18 pm
Wieczór jak to wieczór, w zamku zazwyczaj święty spokój i cisza, bo większość tej hałaśliwej bandy siedzi posłusznie na tyłkach w swoich pokojach wspólnych. I normalni ludzie mogą sobie poczytać czy się pouczyć, w bibliotece na ten przykład. Tak więc właśnie w to miejsce poszła Ieva, szukając chwili spokoju dla siebie i możliwości spokojnej nauki. Stanęła przy regałach, w poszukiwaniu odpowiedniej książki i zamyśliła się, przeglądając tytuły. Jak to ona, w ogóle nie zwracała uwagi na otoczenie. Błąd. Nagle usłyszała trzask, przeprosiny wydukane cienkim głosikiem... Wystraszona podskoczyła, wpadając na regał. regał, który niebezpiecznie się zachwiał, a książki zaczęły spadać jej na głowę. Nie ma to jak skrzaty domowe....
- Alexandra Grace
Re: Biblioteka
Pon Cze 08, 2015 9:49 pm
Biblioteka wydawała się oazą spokoju i miejsce idealnym na to, by zrobić coś produktywnego. Wszyscy się o coś martwią i ona nie była wyjątkiem, ale marzyła o powrocie do względnej normalności. Na tyle, by być znowu człowiekiem. Panną Grace, a nie jakimś dziwnym, smutnym tworem jakim ostatnio się stała. Taka wersja samej siebie kompletnie jej nie odpowiadała. Zaczęła więc od (mogłoby się wydawać) najbezpieczniejszej codziennej czynności zwykłego, przykładnego ucznia. Trochę nauki! Książki ponoć nie gryzą (co też jest kłamstwem, ale to już pomińmy), a i wyciszają. Pozwalają wejść w swój świat i zapomnieć o całej reszcie. Przynajmniej jej, bo uczyć również się lubiła (chyba że chodzi o Astronomię, tego nie znosiła). Szła więc trochę spokojniejsza niż wcześniej, że złe rzeczy po prostu nie dzieją się między regałami. A potem coś trzasło ją w łeb i zdanie lekko zmieniła. Nie mówiąc już o tym, że prawie dostała zawału, bo tego by się raczej nie spodziewała. Szybko jednak uspokoiła skrzata, który sam był przerażony wpadką, która mi się zdarzyła i jakimś cudem zmusiła do pozwolenia jej samemu posprzątać. Zauważyła tez wtedy, gdy ten odchodził, że nie była jedyną ofiarą tego zajścia.
- Jesteś cała? - Krótko, zwięźle i na temat. Przynajmniej w razie czego będzie wiedziała, czy ma ją łapać bo zaraz zemdlej i zabrać do Skrzydła Szpitalnego, czy też że raczej ma się w porządku i zaraz mroczki po uderzeniach przeminą.
- Jesteś cała? - Krótko, zwięźle i na temat. Przynajmniej w razie czego będzie wiedziała, czy ma ją łapać bo zaraz zemdlej i zabrać do Skrzydła Szpitalnego, czy też że raczej ma się w porządku i zaraz mroczki po uderzeniach przeminą.
- Peter Pettigrew
Re: Biblioteka
Pią Sie 28, 2015 8:43 pm
To nie był jego najlepszy dzień. Właściwie ostatnio coraz mniej takowych mu się przytrafiało, ale dzisiaj już na nic znośnego nie liczył. Ominął Historię Magii, bo z nowym zapałem wziął się za ćwiczenia fizyczne i dostał takich zakwasów, że nie był w stanie nawet doczołgać się po pomoc do skrzydła. Kiedyś w takiej sytuacji miałby huncwotów na których zawsze mógł liczyć i którzy razem coś by wymyślili, jednak tego ranka wyszli zanim w ogóle się obudził i nawet ich nie zobaczył.
Westchnął i otworzył jedną z kilku przyniesionych do stolika ksiąg. Przynajmniej wykona zadanie, przecież nie chciał zawalić na ostatnim roku. Miał opisać jeden z rodów czystokrwistych... Niewiele osób o tym wiedziało, ale jego rodzina zaliczała się do tego spisu, chociaż nie była znana z żadnych nadzwyczajnych osiągnięć czy interesujących tradycji. Pettigrewowie od zawsze skazani byli na bolesną przeciętność, a przynajmniej męscy członkowie. Kobietom zdarzało się robić karierę, ale chętnie zmieniały nazwisko po ślubie i nigdy nie wspominały swego pochodzenia, zasilając tym samym szeregi znakomitszych rodzin. "Lepiej mieć to z głowy." Wyjął rolkę pergaminu, pióro i atrament, aż w końcu zaczął pisanie swojej pracy. Niełatwo było znaleźć ciekawe czy nieznane mu fakty, ale przecież nie jego wina, że miał tak nudnych przodków!
Westchnął i otworzył jedną z kilku przyniesionych do stolika ksiąg. Przynajmniej wykona zadanie, przecież nie chciał zawalić na ostatnim roku. Miał opisać jeden z rodów czystokrwistych... Niewiele osób o tym wiedziało, ale jego rodzina zaliczała się do tego spisu, chociaż nie była znana z żadnych nadzwyczajnych osiągnięć czy interesujących tradycji. Pettigrewowie od zawsze skazani byli na bolesną przeciętność, a przynajmniej męscy członkowie. Kobietom zdarzało się robić karierę, ale chętnie zmieniały nazwisko po ślubie i nigdy nie wspominały swego pochodzenia, zasilając tym samym szeregi znakomitszych rodzin. "Lepiej mieć to z głowy." Wyjął rolkę pergaminu, pióro i atrament, aż w końcu zaczął pisanie swojej pracy. Niełatwo było znaleźć ciekawe czy nieznane mu fakty, ale przecież nie jego wina, że miał tak nudnych przodków!
- Lily Evans
Re: Biblioteka
Nie Sie 30, 2015 11:18 pm
Ostatnie zajęcia z Historii Magii różniły się znacząco od tych dotychczasowych - i to nie tylko ze względu na to, że lekcja ta była łączona, tak jak Zielarstwo czy Astronomia. Profesor Binns bowiem poruszył na nich kwestię rodów czystokrwistych, co było niesamowicie zaskakujące, zwłaszcza, że obecne nastroje - iście wojenne - w świecie czarodziejów robiły swoje. Status nie był ważny dla Lily - trudno żeby był, skoro sama była z rodziny mugoli, ale dzięki tym zajęciom poznała więcej szczegółów odnośnie tych, którzy od dzieciństwa byli nauczani jak powinno się przynosić chlubę swemu nazwisku. Zastanawiała się, czy w każdej czystorkwistej rodzinie tak było. Chociaż...wystarczyło spojrzeć przecież na Erin i Jamesa, by wiedzieć, że nie. Jednakże rodzina Potterów nie była uwzględniona w Skorowidzu, więc...a zresztą! Czy rzeczywiście było to, aż tak istotne? Zadanie dodatkowe, które zostało zadane przez nauczyciela Historii Magii, zachęciło jednak Lily do zagłębienia się w temat rodów czystokrwistych. Bardzo chciała uzyskać jak najlepszą ocenę z tego przedmiotu, a poza tym opracowanie któreś z rodzin mogło okazać się szalenie ciekawe! Ruszyła więc do biblioteki, poprawiając szatę, która spadała z jej ramion, próbując odsłonić białą koszulkę i szyję pokrytą delikatnymi piegami, oraz ciągnąc ze sobą swoją napakowaną książkami i rulonami pergaminu torbę. Nie miała czasu, by zastanawiać się, gdzie są dziewczyny i Huncwoci, bo chciała jak najszybciej wziąć się za zadanie. A zanim zacznie się zbierać wszystkie niezbędne informacje, wypadałoby poczytać nieco o rodach i zdecydować się na któryś z nich. Którykolwiek. Myślała w sumie o Potterach, ale...nie była do końca przekonana, poza tym na samą myśl, że miałaby pisać o rodzinie Jamesa, czuła jak chmara głodnych chochlików kornwalijskich atakuje jej żołądek.
Poprawiła jeszcze swojego kucyka, gdy przywitała się z panią Pince i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu stolika. I wtedy właśnie w zielone oczy w kształcie migdałów rzuciła się znajoma postać. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, zauważając, jak chłopak ze skupieniem zapisuje coś na pergaminie. Minutę później podeszła do stolika Pettigrewa i zajęła miejsce naprzeciwko niego.
- Cześć, Peter. Mam nadzieję, że nie będę Ci przeszkadzała. Czym się tak zajmujesz i gdzie zgubiłeś resztę dowcipnisiów, hm?
Poprawiła jeszcze swojego kucyka, gdy przywitała się z panią Pince i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu stolika. I wtedy właśnie w zielone oczy w kształcie migdałów rzuciła się znajoma postać. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, zauważając, jak chłopak ze skupieniem zapisuje coś na pergaminie. Minutę później podeszła do stolika Pettigrewa i zajęła miejsce naprzeciwko niego.
- Cześć, Peter. Mam nadzieję, że nie będę Ci przeszkadzała. Czym się tak zajmujesz i gdzie zgubiłeś resztę dowcipnisiów, hm?
- Peter Pettigrew
Re: Biblioteka
Pon Sie 31, 2015 12:30 am
Nic nie znalazł o początkach swojego rodu... typowe. Pewnie byli tak cholernie nudni, że nie było co o nich napisać. Jego najstarszych znanych z imienia przodków odnotowano dopiero w tym stuleciu! "Serio? Bez jaj? Jestem ja, mój ojciec, dziadek i pradziadek i... to tyle?" Gdyby wzrok mógł zabijać, ta głupia księga właśnie płonęłaby ogniem piekielnym i błagała o litość. Rozczarowanie jakie go ogarnęło zdawało się wypełniać całą i tak niemal pustą salę i pewnie rzuciłby tę pracę w cholerę, gdyby nie melodyjny głos dobrze znanej mu rudej panny.
- Lily? - zerknął na nią, ale nie zdążył przywitać jej lekkim, nieco wymuszonym uśmiechem, gdy wspomniała jego coraz mniej wartych przyjaciół. Westchnął i przewrócił oczami. Znowu czuł się jak sekretarka Jamesa i reszty. - Nie wiem gdzie poszli i co robią. Pewnie coś o wiele ciekawszego niż zadanie na Historię. - zamknął niepomocne tomiszcze i odsunął na kraniec stolika. Zapisał na pergaminie wielki znak zapytania od którego odchodziło miniaturowe drzewko genealogiczne zawierające ledwie jedenaście osób. Był to jakiś początek, lecz na tyle demotywujący, że chłopak nie wydawał się chętny do kontynuacji. Rozpłaszczył się na wolnym skrawku blatu i ułożył głowę na skrzyżowanych rękach. Wbił spojrzenie chmurnie niebieskich oczu w koleżankę, ciągnąc rozmowę obojętnym tonem głosu, zupełnie bez zaangażowania. - A ty? Znowu się uczysz? - głupie pytanie na które i tak znał odpowiedź. Co mu jednak szkodzi? Miał do roboty wymianę zdań z miłością kumpla, albo odrabianie niemożliwie dołującego referatu. Jego decyzja była chyba zrozumiała i najzupełniej oczywista.
- Lily? - zerknął na nią, ale nie zdążył przywitać jej lekkim, nieco wymuszonym uśmiechem, gdy wspomniała jego coraz mniej wartych przyjaciół. Westchnął i przewrócił oczami. Znowu czuł się jak sekretarka Jamesa i reszty. - Nie wiem gdzie poszli i co robią. Pewnie coś o wiele ciekawszego niż zadanie na Historię. - zamknął niepomocne tomiszcze i odsunął na kraniec stolika. Zapisał na pergaminie wielki znak zapytania od którego odchodziło miniaturowe drzewko genealogiczne zawierające ledwie jedenaście osób. Był to jakiś początek, lecz na tyle demotywujący, że chłopak nie wydawał się chętny do kontynuacji. Rozpłaszczył się na wolnym skrawku blatu i ułożył głowę na skrzyżowanych rękach. Wbił spojrzenie chmurnie niebieskich oczu w koleżankę, ciągnąc rozmowę obojętnym tonem głosu, zupełnie bez zaangażowania. - A ty? Znowu się uczysz? - głupie pytanie na które i tak znał odpowiedź. Co mu jednak szkodzi? Miał do roboty wymianę zdań z miłością kumpla, albo odrabianie niemożliwie dołującego referatu. Jego decyzja była chyba zrozumiała i najzupełniej oczywista.
- Lily Evans
Re: Biblioteka
Czw Wrz 03, 2015 4:13 pm
Każda rodzina miała swoją wyjątkową historię, nie kierując się nawet w tej kwestii statusem. Po prostu niektóre opowieści zostały, albo zapomniane, albo głęboko ukryte w przeszłości i jedynie odnalezienie odpowiednich elementów układanki mogło do nich zaprowadzić. Jednak nikt nie powiedział, że będzie to łatwe, a z tego co widziała, Peter właśnie trafił na dość sporych rozmiarów przeszkodę. Oparła swoją rudą głowę o dłonie i kilka pojedynczych kosmyków musnęło jej oczy, kierując się w stronę warg. Uśmiech powoli znikał z jej twarzy, ustępując miejsca skupieniu, kiedy dostrzegła, że coś jest w nieporządku.
- Rozumiem. Nie martw się, może szykują coś specjalnego dla Ciebie? - Podsunęła mu tę myśl, która nagle pojawiła się w jej głowie. Ktoś nieopodal ich właśnie sięgnął po księgę i drobinki kurzu uniosły się w powietrze, tańcząc wśród promieni słonecznych, które wpadały do środka przez wiekowe, ale zadbane okna biblioteki. Sama Lily nie miała na razie jakoś ochoty by sięgnąć po którąś z książek z swojej torby i zacząć coś robić w kierunku dodatkowej pracy z Historii Magii. Stwierdziła, że najpierw poprawi blondynowi humor, zwłaszcza, że wszystko wskazywało na to, że nie był on dzisiaj najlepszy.
- Niekoniecznie, choć kilka powtórek by mi się przydało. W końcu maj jest coraz bliżej, na lekcjach nie dają nam spokoju, a ja nadal czuję, że z niektórymi zagadnieniami z poszczególnych przedmiotów sobie nie radzę - powiedziała cicho nieco zakłopotana, a prawa stopa na której był pantofelek owinęła się wokół lewej łydki. - Przyszłam tu właściwie by poczytać o rodach czystokrwistych i na jakiś się zdecydować. Bardzo bowiem zależy mi na wyższej ocenie z Historii Magii na koniec, a poza tym trzeba przyznać, że to niezwykle ciekawe zagadnienie. A jak Tobie idzie?
Zielone tęczówki z zainteresowaniem przypatrywały się niskiemu Gryfonowi. W sumie był podobnego wzrostu, co ona - no może z kilka centymetrów wyższy, ale przy Remusie, Syriuszu i Jamesie to i tak było za mało. Przy większości chłopców zresztą. Z pewnością to musiało być wielce frustrujące.
- A tak przy okazji...Wszystkiego Najlepszego, Peter. Mam nadzieję, że ten dzień będzie wyjątkowy. Prezent ode mnie otrzymasz później, jeśli nie masz nic przeciwko - i posłała mu szeroki, ciepły uśmiech.
- Rozumiem. Nie martw się, może szykują coś specjalnego dla Ciebie? - Podsunęła mu tę myśl, która nagle pojawiła się w jej głowie. Ktoś nieopodal ich właśnie sięgnął po księgę i drobinki kurzu uniosły się w powietrze, tańcząc wśród promieni słonecznych, które wpadały do środka przez wiekowe, ale zadbane okna biblioteki. Sama Lily nie miała na razie jakoś ochoty by sięgnąć po którąś z książek z swojej torby i zacząć coś robić w kierunku dodatkowej pracy z Historii Magii. Stwierdziła, że najpierw poprawi blondynowi humor, zwłaszcza, że wszystko wskazywało na to, że nie był on dzisiaj najlepszy.
- Niekoniecznie, choć kilka powtórek by mi się przydało. W końcu maj jest coraz bliżej, na lekcjach nie dają nam spokoju, a ja nadal czuję, że z niektórymi zagadnieniami z poszczególnych przedmiotów sobie nie radzę - powiedziała cicho nieco zakłopotana, a prawa stopa na której był pantofelek owinęła się wokół lewej łydki. - Przyszłam tu właściwie by poczytać o rodach czystokrwistych i na jakiś się zdecydować. Bardzo bowiem zależy mi na wyższej ocenie z Historii Magii na koniec, a poza tym trzeba przyznać, że to niezwykle ciekawe zagadnienie. A jak Tobie idzie?
Zielone tęczówki z zainteresowaniem przypatrywały się niskiemu Gryfonowi. W sumie był podobnego wzrostu, co ona - no może z kilka centymetrów wyższy, ale przy Remusie, Syriuszu i Jamesie to i tak było za mało. Przy większości chłopców zresztą. Z pewnością to musiało być wielce frustrujące.
- A tak przy okazji...Wszystkiego Najlepszego, Peter. Mam nadzieję, że ten dzień będzie wyjątkowy. Prezent ode mnie otrzymasz później, jeśli nie masz nic przeciwko - i posłała mu szeroki, ciepły uśmiech.
- Peter Pettigrew
Re: Biblioteka
Czw Wrz 03, 2015 9:11 pm
"Coś specjalnego". Kiedyś by w to uwierzył i jak małe dziecko wyczekiwał niespodzianki, jednak po latach wspólnych żartów, gdy znał ich już aż za dobrze, był przekonany, że zwyczajnie mieli go dość, lub brakowało im czasu. Remus najpewniej zakuwał by oszołomić wszystkich swoimi wynikami, zaś James i Syriusz... Ciężko było za nimi nadążyć. Nigdy nie byli skłonni zaczekać na glizdowy ogon, ale Peterowi nigdy to nie przeszkadzało. Czyżby wina leżała jednak po jego stronie? Czy ich przyjaźń osłabiła się przede wszystkim dlatego, że znużyło go ganianie wszędzie za nimi? Niewykluczone, iż z biegiem lat zniechęcił się opinią innych na temat jego podobno gorszej pozycji w sławnej grupce i nieświadomie zaczął odsuwać się od swoich jedynych kolegów. Przynajmniej w ten sposób znalazł wreszcie chwilę na zajęcie się nauką i przemyśleniem swej przyszłości. Za parę miesięcy zostanie sam i tylko na siebie będzie mógł liczyć. Przydałoby się przyzwyczaić do tej myśli i ułatwić późniejsze szukanie pracy. Zerknął na Lily i po raz pierwszy poczuł do niej podziw - była ustawiona, z takimi ocenami, wiedzą i zaangażowaniem miała wszystkie drzwi otwarte. Z miejsca wzięliby ją do Ministerstwa, gdyby tylko złożyła tam swoje CV! Nawet teraz przejmowała się nieznajomością paru szczegółów... Wstyd mu było, że sam tyle lat się obijał.
- Mnie... - zasłonił kawałek zapisanego pergaminu łokciem i odwrócił wzrok. Ta ściana zrobiła się nagle o wiele bardziej interesująca. Nie zdążył wymyślić satysfakcjonującej odpowiedzi, gdy usłyszał ostatnie słowa gryfonki i oblał się największym rumieńcem z możliwych. Wielkie jak spodki oczy wlepiły się w niepozorną panienkę i jej szeroki, szczery uśmiech, którym mogłaby stopić cały lodowiec. Nie dziwne, że James tak za nią latał. - Nie... To znaczy, jasne. Jak chcesz. Cokolwiek... - już bardziej zmieszany być nie mógł. Czuł się jakby jego wnętrzności zmieniły się w galaretkę i zaczęły trząść na wybojach. Że też zapomniał o własnych urodzinach! Jeszcze wczoraj pamiętał, lecz dziś zupełnie wypadło mu to z głowy przez to spóźnienie i ból mięśni... Mimo wszystko strasznie miło się poczuł po tych życzeniach i nie zwalczył cisnącego się na usta uśmiechu. - Dzięki, Lil. - mruknął w końcu i ponownie sięgnął po pióro. Otworzył kolejny spis rodów. Jego nazwisko było zazwyczaj pomijane, jednak zdarzało się by wspomniano je przy opisie Blacków czy innych większych, co dziwne raczej niezbyt pozytywnie zapamiętanych rodów. Nie było to wiele, ale wystarczająco by chociaż liznąć trochę własnej historii bez zawracania głowy matce. Zresztą, ona zawsze zarzekała się, że nic nie wie o rodzinie ze strony męża, ten zaś już od lat wąchał kwiatki od spodu.
- Mnie... - zasłonił kawałek zapisanego pergaminu łokciem i odwrócił wzrok. Ta ściana zrobiła się nagle o wiele bardziej interesująca. Nie zdążył wymyślić satysfakcjonującej odpowiedzi, gdy usłyszał ostatnie słowa gryfonki i oblał się największym rumieńcem z możliwych. Wielkie jak spodki oczy wlepiły się w niepozorną panienkę i jej szeroki, szczery uśmiech, którym mogłaby stopić cały lodowiec. Nie dziwne, że James tak za nią latał. - Nie... To znaczy, jasne. Jak chcesz. Cokolwiek... - już bardziej zmieszany być nie mógł. Czuł się jakby jego wnętrzności zmieniły się w galaretkę i zaczęły trząść na wybojach. Że też zapomniał o własnych urodzinach! Jeszcze wczoraj pamiętał, lecz dziś zupełnie wypadło mu to z głowy przez to spóźnienie i ból mięśni... Mimo wszystko strasznie miło się poczuł po tych życzeniach i nie zwalczył cisnącego się na usta uśmiechu. - Dzięki, Lil. - mruknął w końcu i ponownie sięgnął po pióro. Otworzył kolejny spis rodów. Jego nazwisko było zazwyczaj pomijane, jednak zdarzało się by wspomniano je przy opisie Blacków czy innych większych, co dziwne raczej niezbyt pozytywnie zapamiętanych rodów. Nie było to wiele, ale wystarczająco by chociaż liznąć trochę własnej historii bez zawracania głowy matce. Zresztą, ona zawsze zarzekała się, że nic nie wie o rodzinie ze strony męża, ten zaś już od lat wąchał kwiatki od spodu.
- Lily Evans
Re: Biblioteka
Nie Wrz 06, 2015 3:26 pm
Może i nie była już dzieckiem, ale nadal nie mogła z całą pewnością nazwać siebie dorosłą. Jak zazwyczaj w mało co wierzyła odnośnie Huncwotów, tak teraz naprawdę sądziła, że przygotują coś oni dla swojego przyjaciela, który stanowił część ich grupy. I choć nie miał inteligencji Remusa, determinacji Jamesa i pewności siebie Syriusza to i tak prezentował on sobą cechy, które były istotne - przede wszystkim był oddany i wierny. Niemniej nie wiedziała, co siedzi w głowie niskiego blondyna i że są aż tak ponure myśli, które z każdym dniem przyjmują na sile.
Ty też jesteś istotny, Peter. Dla mnie. Dla nich. To nie jest tak, że oni o Tobie nie pamiętają, że nie odwracają się w Twoją stronę, po prostu...wiesz jacy są. Ale to nie oznacza, że im nie zależy.
Przecież wiesz, że zależy.
Innymi ludźmi nie warto było się aż tak przejmować, zwłaszcza, jeśli szło o plotki i drwiące słowa. Lily rozumiała go, bo w końcu z powodu swojej czystości, a właściwie z powodu jej braku była narażona również na głęboko tnące ostrza słów. Ale nauczyła się, aż tak tym nie przejmować. I on również nie powinien nawet, jeśli trafiały one nadzwyczaj skutecznie w jego słabe punkty. Przyszłość mogła przedstawiać się obiecująco, jeśli wszyscy odważą się pomyśleć o tym, co chcą osiągnąć i odnajdą coś, dzięki czemu będą mogli iść prostą drogą przed siebie. Obawiała się jednak, że wszyscy stracą ze sobą kontakt - nawet James ostatnimi czasy był bardziej odległy niż wcześniej, a jej pozostało zastanawianie się, co też takiego się stało. Czuła się z tego powodu zdezorientowana. Co do pracy...nadal nie wiedziała, co konkretnie chce robić, choć im bardziej o tym myślała to tym bardziej do głowy przychodziło jej jedno miejsce. Szpital Świętego Munga. Jednak...czy podoła? Czy z takim statusem krwi przyjmą ją tam? Poza tym bała się o swoje OWUTEMY, bo jeśli szło o praktyki w Mungu wymagali naprawdę sporo. Miała ostatnio kilka trosk na swojej rudej głowie, ale przynajmniej dyżury działały na nią całkiem uspokajająco, a ponura atmosfera na szczęście powoli opuszczała mury zamku.
Zielone oczy z zainteresowaniem obserwowały Pettigrewa, gdy ten tak niepewnie odwrócił wzrok i zaczął o czymś gorączkowo myśleć. Po chwili z powrotem na nią spojrzał i zauważyła, że jego oczy zrobiły się większe, a policzki ozdobiły rumieniec. Ukazała pasmo białych zębów, starając się nie roześmiać, by przypadkiem pani Pince nie zwróciła na nich zbytnio swojej uwagi i nie wygoniła ich z biblioteki.
- W porządku. Spokojnie, Peter - powiedziała cicho rozbawiona i założyła kosmyk rudych włosów za ucho, uderzając słabo w nogę stolika swoim pantofelkiem. - Nie ma sprawy. I jakbyś miał jakieś problemy...to wiedz, że możesz się do mnie zawsze zwrócić. Z chęcią Ci pomogę. W końcu się przyjaźnimy, prawda?
I przymknęła leniwie swoje powieki, a jej uśmiech nadal nie znikał z twarzy. Po chwili jakby w transie sięgnęła po najbliższą książkę i otworzyła oczy, zaczynając czytać wstęp. Wokół nich panowała bezwzględna cisza, jeśli nie licząc odgłosu przewracanych kartek co jakiś czas. Nawet kroki kręcącej się po bibliotece pani Pince były wyjątkowo ciche.
- Nadal zupełnie nie wiem za jaki ród się wziąć - jęknęła cicho ze zrezygnowaniem Evans i posłała Glizdogonowi krótkie spojrzenie. - Może mi doradzisz, Peter?
Ty też jesteś istotny, Peter. Dla mnie. Dla nich. To nie jest tak, że oni o Tobie nie pamiętają, że nie odwracają się w Twoją stronę, po prostu...wiesz jacy są. Ale to nie oznacza, że im nie zależy.
Przecież wiesz, że zależy.
Innymi ludźmi nie warto było się aż tak przejmować, zwłaszcza, jeśli szło o plotki i drwiące słowa. Lily rozumiała go, bo w końcu z powodu swojej czystości, a właściwie z powodu jej braku była narażona również na głęboko tnące ostrza słów. Ale nauczyła się, aż tak tym nie przejmować. I on również nie powinien nawet, jeśli trafiały one nadzwyczaj skutecznie w jego słabe punkty. Przyszłość mogła przedstawiać się obiecująco, jeśli wszyscy odważą się pomyśleć o tym, co chcą osiągnąć i odnajdą coś, dzięki czemu będą mogli iść prostą drogą przed siebie. Obawiała się jednak, że wszyscy stracą ze sobą kontakt - nawet James ostatnimi czasy był bardziej odległy niż wcześniej, a jej pozostało zastanawianie się, co też takiego się stało. Czuła się z tego powodu zdezorientowana. Co do pracy...nadal nie wiedziała, co konkretnie chce robić, choć im bardziej o tym myślała to tym bardziej do głowy przychodziło jej jedno miejsce. Szpital Świętego Munga. Jednak...czy podoła? Czy z takim statusem krwi przyjmą ją tam? Poza tym bała się o swoje OWUTEMY, bo jeśli szło o praktyki w Mungu wymagali naprawdę sporo. Miała ostatnio kilka trosk na swojej rudej głowie, ale przynajmniej dyżury działały na nią całkiem uspokajająco, a ponura atmosfera na szczęście powoli opuszczała mury zamku.
Zielone oczy z zainteresowaniem obserwowały Pettigrewa, gdy ten tak niepewnie odwrócił wzrok i zaczął o czymś gorączkowo myśleć. Po chwili z powrotem na nią spojrzał i zauważyła, że jego oczy zrobiły się większe, a policzki ozdobiły rumieniec. Ukazała pasmo białych zębów, starając się nie roześmiać, by przypadkiem pani Pince nie zwróciła na nich zbytnio swojej uwagi i nie wygoniła ich z biblioteki.
- W porządku. Spokojnie, Peter - powiedziała cicho rozbawiona i założyła kosmyk rudych włosów za ucho, uderzając słabo w nogę stolika swoim pantofelkiem. - Nie ma sprawy. I jakbyś miał jakieś problemy...to wiedz, że możesz się do mnie zawsze zwrócić. Z chęcią Ci pomogę. W końcu się przyjaźnimy, prawda?
I przymknęła leniwie swoje powieki, a jej uśmiech nadal nie znikał z twarzy. Po chwili jakby w transie sięgnęła po najbliższą książkę i otworzyła oczy, zaczynając czytać wstęp. Wokół nich panowała bezwzględna cisza, jeśli nie licząc odgłosu przewracanych kartek co jakiś czas. Nawet kroki kręcącej się po bibliotece pani Pince były wyjątkowo ciche.
- Nadal zupełnie nie wiem za jaki ród się wziąć - jęknęła cicho ze zrezygnowaniem Evans i posłała Glizdogonowi krótkie spojrzenie. - Może mi doradzisz, Peter?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach