- Matthew Y. Andreasen
Matthew Y. Andreasen [uczeń]
Nie Lut 02, 2014 11:30 pm
Imię i nazwisko: Matthew Yuri Andreasen
Data urodzenia: 01.12.1960r.
Czystość krwi: półkrwi
Dom w Hogwarcie: (przydziela Ci go Administracja)
Różdżka: dereń, pióro feniksa, 7 cali
Widok z Ain Eingarp: Niepewnie wchodzę do pokoju, widzę to lustro. Zamykam oczy. Nie chcę tam patrzeć. Znam swoje marzenia. Ona miała żyć. Ona miała, kurwa żyć. Moim marzeniem jest to, żeby żyła. Jednak ku swojemu zdziwieniu gdy otwieram oczy i patrzę w lustro nie ma tam jej żywej, nie stoi u mojego boku. W lustrze na początku nie ma nic. Znikąd jakby pojawia się tam więcej światła. Na początku nic nie rozumiem. Siadam i czekam. Nic się nie pojawia. Denerwuje mnie to, przecież musi być coś, co chciałabym tam zobaczyć. Przez moment desperacko grzebię w swojej pamięci, szukam czegokolwiek. Zaciskam pięści. Jestem zły. Bo jak to? Nie mam marzeń? Rzucam się w nicość swojej podświadomości i biegnę. Biegnę, bo nie wierzę, że już nie mam żadnych celów. Właściwie czemu nie widzę jej w lustrze, przecież nie dałem jej jeszcze odejść. Opłakuje jej imię, opłakuje to że już jej nie ma. Przeklinam każdą chwilę, w której powiedziałem jej coś przykrego. Jest mi źle… Otwieram te pieprzone oczy i oprócz światła wydaje mi się, że gdzieś tam z tyłu pojawiły się drzwi. A może to ja wcześniej ich nie widziałem? Nagle uchylają się, a ona tu idzie. Idzie tu do mnie, do drugiego mnie. Przykłada mi dłoń do policzka, nie mogę się powstrzymać przed tym, by się jej przyjrzeć. Podchodzę do tego lustra, pragnę wejść w szkło, odepchnąć drugiego siebie i znów poczuć ciepło jej ciała, może nie w takiej konkretnej fizyce, wystarczyłby mi uścisk dłoni. Jednak napotykam zimno. Nie lubię zimna. Upadam przed lustrem na kolana, zaczynam płakać. A ona gładzi mnie po policzku, a ona całuje mnie w policzek, a ona po prostu wtula się we mnie i przez moment stoi ze mną niezlękniona. Na jej twarzy nie ma jeszcze rozczarowania. Pragnę jej szczęścia, wyimaginowana ona znajduje je przy mnie. Kocham Cię. – mówię, choć wiem, że ona już tego nie słyszy. I patrzę… To wszystko, co widzę przeraża mnie. To istnieje we mnie. Tak bardzo pragnę jej widoku, jej mowy, nadpobudliwego oddechu, wszystkiego. To pieprzone lustro… Kopię w nie, a ono rozbija się na milion małych kawałków. Milion małych, pieprzonych, kawałków.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Uczeń, jaki to ze mnie uczeń? Przyjmuje obelgi, nikt we mnie nie wierzy? Kpina. Zdam. Tyle mi wystarczy, już nie potrzebuję więcej. Do piątej klasy uczyłem się na Zadowalających i Okropnych. Nie przeszkadzało mi to. Quidditch rzuciłem w szóstej klasie. Nie wstąpiłem już na boisko nigdy więcej. Bo gdybym nie poszedł na ten mecz… Pewna osoba byłaby obok mnie. A jej nie ma. Wolałem latać za zniczem niż dać coś z siebie. To z życia dostałem wtedy Trolla. Natomiast teraz? Czy to właściwie ma jakieś znaczenie? Wybacz, ale nie. Okropny… Tak, masz cholerną rację. Jestem okropny.
Przykładowy Post: W mojej głowie pojawia się coś. Coś, a mianowicie jej głos: „stój, zatrzymaj się, spójrz na mnie. Boże, Yuri. Stój”. Nie stoję, idę co raz szybciej. Mam mecz. Mam kurde mecz. Nie zatrzyma mnie. Zdenerwowała mnie. Nie jestem takim romantykiem, musi zatęsknić. Nie dam jej po sobie poznać, że mnie obchodzi. Gdyby to było takie proste. Zaciskam miotłę w prawej ręce i zaczynam od niej uciekać. Szybko łapię się na tym, że już jej nie słyszę. Odwracam się, a ona już za mną nie idzie, nie ma jej. Ulotniła się. Oddycham spokojniej. Jeszcze ją zobaczę, jeszcze wszystko ogarniemy, ale na razie jestem zły. Zbyt szybko się denerwuję. Zbyt szybko. Jedno jej niewłaściwe słowo, a moje oczy ciemnieją. Zaciskam pięści, jestem bardzo zazdrosny… Aczkolwiek kogo to właściwie obchodzi? Nie mam zbyt wielu przyjaciół, żeby uzewnętrznić swoją psychikę. Myślę, że otworzyliby w Skrzydle Szpitalnym specjalny oddział dla mnie, co by mi pomóc. Najlepsze jest to, że nie można mi pomóc. Nie wiem, co ona sobie myśli „kochając mnie”, choć co raz częściej zastanawiam się czy chcę, żeby mnie kochała. Miłość, przyjaźń… Bolą mnie zobowiązania i może jestem chamski, ale po prostu muszę ją zostawić.
Wchodzę zatem na boisko. Jest tu tłoczno, a ja jestem spóźniony. A gram w głównym składzie. Szukający… Beze mnie nie zaczną. Zatem pospiesznie idę do szatni słuchając tony obelg, no wybaczcie państwo, że matka nie urodziła mnie z zegarkiem na ręku. W końcu wyłaniam się z szatni wsiadam na miotłę i wzbijam się razem z resztą w powietrze. Czuję zimny smak zwycięstwa, jest to przyjemne. Wiem, ze wygram, bo wierzę w to. Gdyby nie wiara, daleko bym nie zaszedł. Lecę naprzeciw wszystkiemu. Przez blond włosy przebija się wiatr, szamocze mną w nadziei, że mnie zrzuci z miotły. Nadchodzą tłuczki, wygram to. Umykam nim blisko pętli przeciwników za co dostaję burę od naszego kapitana. Nienawidzę kolesia, głupi burak, którego najchętniej bym zabił. W końcu jednak przestaję się nim przejmować, nigdy zbyt długo nie zajmuję się tym wszystkim, bo niby dlaczego miałbym w ogóle w takie rzeczy się bawić. Koniec z końców i tak wszyscy umrzemy… Prędzej czy później, gdybym jednak wiedział jak blisko jestem „prędzej” może bym tak nie szafował umiejętnościami miotlarskimi. Bowiem taki jestem… Umiem, więc pozwolę Ci odczuć, że jesteś gorszy. To moja wada, to moja zaleta… To zależy od sytuacji.
Ale lecę za zniczem. Kocham prawdę, więc mówię szukającej z przeciwnej drużyny, że chyba to jej słaby dzień i spycham ją na bok. Aż w końcu wznoszę się wyżej, bo lubię być wolny. Robię wielką pętle dookoła boiska i dla zabawy lecę przez całe boisko, żeby pokazać wszystkim, że chyba wiem gdzie jest znicz. Tak naprawdę nie wiem, nie przyglądałem się jeszcze. Jestem chyba zbyt leniwy, żeby się takimi rzeczami zajmować. W końcu jednak widzę, że tamta kobieta ruszyła w pewnym kierunku. Zawracam… Zawracam, bo ona mnie okłamuje, blefuje. Ruszam w inne miejsce, aż w końcu widzę tą małą trzepoczącą kuleczkę… Jestem tak blisko zwycięstwa… W końcu udaje mi się ją złapać, choć ku mojemu zdziwieniu tłumy nie wiwatują. Wbrew pozorom nawet gdy wylądowałem nikt nie zareagował szczęśliwie. Przesunęły się tylko punkty. Po chwili wszyscy spojrzeli na mnie, a dyrektor szkoły mówił… Mówił o tym, że znaleziono zwłoki… Potraktowane czarnomagicznym zaklęciem „sectumsempra”. Nic nie rozumiem, jednak po chwili ktoś zabiera mi ten pieprzony znicz, zabiera… A ja zamieram, bo wiem o kim mówią, bo rozpoznaje to imię.
I powiem Ci, że w tej chwili rozrywam się od środka. Zaczynam biec. Biec w tamtą stronę, ale ktoś mnie łapie. Nie mam prawa. Nie mam prawa jej widzieć, bo jeszcze nie teraz czy wzgardziłem nią wtedy, więc ponoszę konsekwencje? Zamykam oczy, nadchodzą łzy i furia. Mam na imię Furia i chcę, żebyście je poznali. Zaczynam atakować mężczyzn, którzy mnie trzymają i w końcu wyrywam się, aby biec dalej zanim znów ktoś mnie nie zatrzymuje.
Uciekam… Tak bardzo chcę uciec.
Godzina trwa więcej niż doba, ta doba trwa więcej niż rok. A ja dowiaduję się, że dokonała zbrodni sama na sobie. Potraktowała sama siebie tym zaklęciem. Pragnęła z siebie wyjąć to, co ja w nią włożyłem… Czy to było dziecko, czy to było nieszczęście. Zrobiłem jej to… Odebrałem niewinność i nerwy… Przegrałem walkę.
Jestem mi smutno, tęsknię, przepraszam… Ale nikt nie przyjmuje moich przeprosin, bo adresata już tu nie ma. Nie ma komu wziąć tego marnego podarunku ze zwiędłymi kwiatami… I wyciągnąłbym z siebie oczy, co by więcej nie zobaczyć bólu wymalowanego na jej bliskich. Bóg mi świadkiem, że w lustro nawet nie patrzę. Ten ból… Jestem całym mną. A to jest tak kurewsko trudne.
Data urodzenia: 01.12.1960r.
Czystość krwi: półkrwi
Dom w Hogwarcie: (przydziela Ci go Administracja)
Różdżka: dereń, pióro feniksa, 7 cali
Widok z Ain Eingarp: Niepewnie wchodzę do pokoju, widzę to lustro. Zamykam oczy. Nie chcę tam patrzeć. Znam swoje marzenia. Ona miała żyć. Ona miała, kurwa żyć. Moim marzeniem jest to, żeby żyła. Jednak ku swojemu zdziwieniu gdy otwieram oczy i patrzę w lustro nie ma tam jej żywej, nie stoi u mojego boku. W lustrze na początku nie ma nic. Znikąd jakby pojawia się tam więcej światła. Na początku nic nie rozumiem. Siadam i czekam. Nic się nie pojawia. Denerwuje mnie to, przecież musi być coś, co chciałabym tam zobaczyć. Przez moment desperacko grzebię w swojej pamięci, szukam czegokolwiek. Zaciskam pięści. Jestem zły. Bo jak to? Nie mam marzeń? Rzucam się w nicość swojej podświadomości i biegnę. Biegnę, bo nie wierzę, że już nie mam żadnych celów. Właściwie czemu nie widzę jej w lustrze, przecież nie dałem jej jeszcze odejść. Opłakuje jej imię, opłakuje to że już jej nie ma. Przeklinam każdą chwilę, w której powiedziałem jej coś przykrego. Jest mi źle… Otwieram te pieprzone oczy i oprócz światła wydaje mi się, że gdzieś tam z tyłu pojawiły się drzwi. A może to ja wcześniej ich nie widziałem? Nagle uchylają się, a ona tu idzie. Idzie tu do mnie, do drugiego mnie. Przykłada mi dłoń do policzka, nie mogę się powstrzymać przed tym, by się jej przyjrzeć. Podchodzę do tego lustra, pragnę wejść w szkło, odepchnąć drugiego siebie i znów poczuć ciepło jej ciała, może nie w takiej konkretnej fizyce, wystarczyłby mi uścisk dłoni. Jednak napotykam zimno. Nie lubię zimna. Upadam przed lustrem na kolana, zaczynam płakać. A ona gładzi mnie po policzku, a ona całuje mnie w policzek, a ona po prostu wtula się we mnie i przez moment stoi ze mną niezlękniona. Na jej twarzy nie ma jeszcze rozczarowania. Pragnę jej szczęścia, wyimaginowana ona znajduje je przy mnie. Kocham Cię. – mówię, choć wiem, że ona już tego nie słyszy. I patrzę… To wszystko, co widzę przeraża mnie. To istnieje we mnie. Tak bardzo pragnę jej widoku, jej mowy, nadpobudliwego oddechu, wszystkiego. To pieprzone lustro… Kopię w nie, a ono rozbija się na milion małych kawałków. Milion małych, pieprzonych, kawałków.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Uczeń, jaki to ze mnie uczeń? Przyjmuje obelgi, nikt we mnie nie wierzy? Kpina. Zdam. Tyle mi wystarczy, już nie potrzebuję więcej. Do piątej klasy uczyłem się na Zadowalających i Okropnych. Nie przeszkadzało mi to. Quidditch rzuciłem w szóstej klasie. Nie wstąpiłem już na boisko nigdy więcej. Bo gdybym nie poszedł na ten mecz… Pewna osoba byłaby obok mnie. A jej nie ma. Wolałem latać za zniczem niż dać coś z siebie. To z życia dostałem wtedy Trolla. Natomiast teraz? Czy to właściwie ma jakieś znaczenie? Wybacz, ale nie. Okropny… Tak, masz cholerną rację. Jestem okropny.
Przykładowy Post: W mojej głowie pojawia się coś. Coś, a mianowicie jej głos: „stój, zatrzymaj się, spójrz na mnie. Boże, Yuri. Stój”. Nie stoję, idę co raz szybciej. Mam mecz. Mam kurde mecz. Nie zatrzyma mnie. Zdenerwowała mnie. Nie jestem takim romantykiem, musi zatęsknić. Nie dam jej po sobie poznać, że mnie obchodzi. Gdyby to było takie proste. Zaciskam miotłę w prawej ręce i zaczynam od niej uciekać. Szybko łapię się na tym, że już jej nie słyszę. Odwracam się, a ona już za mną nie idzie, nie ma jej. Ulotniła się. Oddycham spokojniej. Jeszcze ją zobaczę, jeszcze wszystko ogarniemy, ale na razie jestem zły. Zbyt szybko się denerwuję. Zbyt szybko. Jedno jej niewłaściwe słowo, a moje oczy ciemnieją. Zaciskam pięści, jestem bardzo zazdrosny… Aczkolwiek kogo to właściwie obchodzi? Nie mam zbyt wielu przyjaciół, żeby uzewnętrznić swoją psychikę. Myślę, że otworzyliby w Skrzydle Szpitalnym specjalny oddział dla mnie, co by mi pomóc. Najlepsze jest to, że nie można mi pomóc. Nie wiem, co ona sobie myśli „kochając mnie”, choć co raz częściej zastanawiam się czy chcę, żeby mnie kochała. Miłość, przyjaźń… Bolą mnie zobowiązania i może jestem chamski, ale po prostu muszę ją zostawić.
Wchodzę zatem na boisko. Jest tu tłoczno, a ja jestem spóźniony. A gram w głównym składzie. Szukający… Beze mnie nie zaczną. Zatem pospiesznie idę do szatni słuchając tony obelg, no wybaczcie państwo, że matka nie urodziła mnie z zegarkiem na ręku. W końcu wyłaniam się z szatni wsiadam na miotłę i wzbijam się razem z resztą w powietrze. Czuję zimny smak zwycięstwa, jest to przyjemne. Wiem, ze wygram, bo wierzę w to. Gdyby nie wiara, daleko bym nie zaszedł. Lecę naprzeciw wszystkiemu. Przez blond włosy przebija się wiatr, szamocze mną w nadziei, że mnie zrzuci z miotły. Nadchodzą tłuczki, wygram to. Umykam nim blisko pętli przeciwników za co dostaję burę od naszego kapitana. Nienawidzę kolesia, głupi burak, którego najchętniej bym zabił. W końcu jednak przestaję się nim przejmować, nigdy zbyt długo nie zajmuję się tym wszystkim, bo niby dlaczego miałbym w ogóle w takie rzeczy się bawić. Koniec z końców i tak wszyscy umrzemy… Prędzej czy później, gdybym jednak wiedział jak blisko jestem „prędzej” może bym tak nie szafował umiejętnościami miotlarskimi. Bowiem taki jestem… Umiem, więc pozwolę Ci odczuć, że jesteś gorszy. To moja wada, to moja zaleta… To zależy od sytuacji.
Ale lecę za zniczem. Kocham prawdę, więc mówię szukającej z przeciwnej drużyny, że chyba to jej słaby dzień i spycham ją na bok. Aż w końcu wznoszę się wyżej, bo lubię być wolny. Robię wielką pętle dookoła boiska i dla zabawy lecę przez całe boisko, żeby pokazać wszystkim, że chyba wiem gdzie jest znicz. Tak naprawdę nie wiem, nie przyglądałem się jeszcze. Jestem chyba zbyt leniwy, żeby się takimi rzeczami zajmować. W końcu jednak widzę, że tamta kobieta ruszyła w pewnym kierunku. Zawracam… Zawracam, bo ona mnie okłamuje, blefuje. Ruszam w inne miejsce, aż w końcu widzę tą małą trzepoczącą kuleczkę… Jestem tak blisko zwycięstwa… W końcu udaje mi się ją złapać, choć ku mojemu zdziwieniu tłumy nie wiwatują. Wbrew pozorom nawet gdy wylądowałem nikt nie zareagował szczęśliwie. Przesunęły się tylko punkty. Po chwili wszyscy spojrzeli na mnie, a dyrektor szkoły mówił… Mówił o tym, że znaleziono zwłoki… Potraktowane czarnomagicznym zaklęciem „sectumsempra”. Nic nie rozumiem, jednak po chwili ktoś zabiera mi ten pieprzony znicz, zabiera… A ja zamieram, bo wiem o kim mówią, bo rozpoznaje to imię.
I powiem Ci, że w tej chwili rozrywam się od środka. Zaczynam biec. Biec w tamtą stronę, ale ktoś mnie łapie. Nie mam prawa. Nie mam prawa jej widzieć, bo jeszcze nie teraz czy wzgardziłem nią wtedy, więc ponoszę konsekwencje? Zamykam oczy, nadchodzą łzy i furia. Mam na imię Furia i chcę, żebyście je poznali. Zaczynam atakować mężczyzn, którzy mnie trzymają i w końcu wyrywam się, aby biec dalej zanim znów ktoś mnie nie zatrzymuje.
Uciekam… Tak bardzo chcę uciec.
Godzina trwa więcej niż doba, ta doba trwa więcej niż rok. A ja dowiaduję się, że dokonała zbrodni sama na sobie. Potraktowała sama siebie tym zaklęciem. Pragnęła z siebie wyjąć to, co ja w nią włożyłem… Czy to było dziecko, czy to było nieszczęście. Zrobiłem jej to… Odebrałem niewinność i nerwy… Przegrałem walkę.
Jestem mi smutno, tęsknię, przepraszam… Ale nikt nie przyjmuje moich przeprosin, bo adresata już tu nie ma. Nie ma komu wziąć tego marnego podarunku ze zwiędłymi kwiatami… I wyciągnąłbym z siebie oczy, co by więcej nie zobaczyć bólu wymalowanego na jej bliskich. Bóg mi świadkiem, że w lustro nawet nie patrzę. Ten ból… Jestem całym mną. A to jest tak kurewsko trudne.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach