- Ururu Marquez
Podanie o wężoustość
Nie Cze 24, 2018 12:57 pm
Nazwa genetyki: Zoolingwinistyka - węże
Historia:
Historię Ururu pragnę rozpocząć kilka pokoleń przed jego narodzinami.
W 1776 na półwyspie Iberyjskim na świat przyszedł syn Lopezów. (Jako ciekawostkę mogę dodać, że w tymże roku zniesiono w Polsce proces o czary, a także miała miejsce bitwa o niepodległość Stanów Zjednoczonych.) Wychowany w skromnej czystokrwistej rodzinie uczony był pogardy dla Mugoli. Hiszpania nie szczyciła się wieloma rodami czarodziejów, popularne były mariaże z zagranicznymi rodzinami. W ten sposób żoną pana Lopeza została panienka Gaunt. (Jak wiadomo, rodzina nosiła w sobie geny rodu Slytherina.) Niestety los nie był dla nich łaskawy. O ile pierwszy syn mógł być dumą rodziny, drugi okazał się charłakiem. Do piątego roku życia wyczekiwano na jakiś znak, który mówiłby inaczej, jednak na próżno. Lopezowie nie mieli zamiaru czekać dłużej. Charłak w rodzinie był przecież plamą na dobrym imieniu rodu. Wyczyszczony z pamięci chłopiec został podrzucony właściwie losowym ludziom. Marquezowie żyli skromnie w domku na skraju rozbudowującej się osady. Od lat parali się handlem. Przybycie obcego chłopca, który niczego nie pamiętał, było wydarzeniem niezwykłym, jednak został przyjęty i wychowany jak reszta dzieci należących do rodziny.
Był pracowitym człowiekiem, zaraz po osiągnięciu dojrzałości ożenił się z panną Moreno. W 1823 roku doczekali się syna, który w późniejszych latach został ojcem trzech chłopców i jednej dziewczynki. Oni również doczekali się licznego potomstwa.
Jednak Hurio Ricardo (urodzony w 1853 roku) wyjątkowo miał tylko jednego syna. Był to człowiek przesadny, dlatego nadał mu swoje oba imiona, a także wszystkie nazwiska swoje i żony. A wszystko po to, żeby Esteban Hurio Ricardo Montoya Delaroza Ramirez Marquez mógł czuć się wyjątkowo, pomimo braku rodzeństwa.
Esteban zbiegiem dziwnych przypadków wziął za żonę Urako Kobi. Ich syn Ururu od małego był dzieckiem wyjątkowym. Na potrzeby niniejszego podania wspomnę więc tylko o tym, że jego matka dostrzegła talent chłopca, kiedy ten miał niespełna pięć lat. Od tego czasu pilnowała, aby nie napotykał gadów na swojej drodze, jako że wychowywała go okrywając tajemnicą istnienie magii.
Wszystko wyszło na jaw podczas czwartego roku jego pobytu w Hogwarcie.
Ururu interesował się wieloma rzeczami, lecz zwierzęta nie należały do jakiejś jego szczególnej pasji. Czasami je obserwował, ale z daleka. No, oczywiście wyjątek stanowiły pająki. Ośmionogie stworzenia działały na niego jak lalki na dziewczynki, buty na kobiety i kobiety na mężczyzn. Po prostu musiał podejść, zobaczyć z bliska. Najchętniej jeszcze dotknąć, ale przecież pająki to płochliwe stworzenia.
Pan Marquez postanowił sobie tego dnia przejść na poszukiwania pierwszych oznak wiosny, a dokładniej to zobaczyć ile pajączków już sobie grasowało na szkolnych błoniach. Owinięty szaliczkiem poleciał jak głupi w swoje ulubione miejsce, gdzieś prawie w pobliżu Zakazanego Lasu. Skrył się tam przed wzrokiem ciekawskich za samotnie leżącym głazem i wbił wzrok w ziemię. Wiadomo, że miejsce styku kamienia z ziemią tworzyło przytulne mieszkanko dla wszelkich stworzonek. Nie znalazł tam jednak żadnego żyjątka, postanowił, więc zmienić miejsce. Ale oto na swojej drodze spotkał czterech kolegów Ślizgonów.
- Ty, Marquez, właśnie się dowiedzieliśmy, że straciłeś 20 punktów za głupotę. Teraz cię zlejemy - najwyższy z nich podwinął rękawy.
Ururu nie miał nastroju teraz na to. Był zajęty. Nawet nie w głowie było mu uciekać.
- Sio - machnął na nich ręką, jakby odganiał kaczki, po czym nawet nie uśmiechnąwszy się, postanowił ich obejść.
- Walcz jak prawdziwy facet! - koledzy nie odpuszczali i lekko go popchnęli.
- Jesteś w Slytherinie, a chcesz walczyć na pięści? - Ururu uniósł brwi, po czym rzucił się do ucieczki. Oczywiście Ślizgoni pobiegli za nim. Miał przewagę, lecz któremuś z kolegów przypomniało się o możliwości użycia magii.
- Marquez, nie myśl, że jesteś taki mądry, mam różdżkę wycelowaną w twój tyłek - krzyknął jeden z nich.
Ururu z gracją sarenki przeskoczył jakiś niewielki kamień, po czym odwrócił się posyłając kolegom swój najpiękniejszy uśmiech. Tak piękny, że mogli oni zacząć wątpić w swoją heteroseksualność.
- Protego - szarowłosy machnął magiczną pałeczką tworząc tarczę, w którą uderzyli biegnący chłopcy. Niestety nie miał w repertuarze niczego, co by mogło ich zatrzymać na dłużej, dlatego polał ich jeszcze wodą za pomocą Aquamenti w nadziei, że się przeziębią i uciekł dalej, skręcając za jakieś krzaczyska.
Przykucnął tam próbując wyrównać oddech.
- Eh, głupie pajączki, mogłyście nie spać, to bym na nich nie wpadł - mruknął. Pomacał ręką ziemię pod sobą i przycupnął. Wsunął sobie gogle na oczy.
- Dlaczegószszsz nazywasss pajączki głupimi, młodzieńcze? - usłyszał jakiś głosik.
Ururu rozejrzał się gwałtownie po ziemi wokół. Trawka zaszeleściła, a Ururu ujrzał niewielkiego gada pełzającego w jego pobliżu. Wbił w niego spojrzenie niepewny, czy troll.
- Czemuszszsz sssiedziszsz tak sssam, młodzieńcze? - wężyk przekrzywił główkę patrząc na chłopca.
- Czy ty do mnie mówisz?
- A do kogo innego, chłopcze?
Ururu zsunął gogle z twarzy wpatrując się w zwierzę i nie wiedząc co myśleć. No bo jak to rozumie węża, a on go. Przecież to niemożliwe nawet jak na skalę świata magicznego. On, Ururu Marquez, miałby rozumieć mowę węża?
- Dlaczego możemy ze sobą rozmawiać? - spytał.
Usłyszał śmiech i odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał. Jeden z kolegów Ślizgonów w końcu go znalazł.
- Marquez, ale jak będziesz mówił takie "ssss ssss" to nie oznacza, że wąż ciebie zrozumie, dziwaku.
- Czyli słyszałeś to jako "ssss ssss"? - Ururu zrobił wielkie oczy.
- Co ty tworzysz? - kolega pewnie by go klepnął, gdyby tylko był bliżej.
Szarowłosy powoli łączył niemożliwe fakty.
Wężoustość.
Jest coś takiego, lecz zdolność tą posiadają jedynie potomkowie Salazara Slytherina. Raczej nie sądził, że od matki mógł jakieś takie powiązania nabyć... A może jednak? Wstał i poleciał. Musi jak najszybciej napisać do ciotki i wypytać ją o to jakoś subtelnie. Bardzo subtelnie.
Czy Tiara Przydziału wiedziała? Nie wiadomo. Nawet jeśli, bezpieczniej zachować to było w tajemnicy.
Jak sobie radzi:
Ano niespecjalnie radzi sobie z samym widokiem węża. Brzydzi go niesamowicie symbol domu, do którego został przydzielony, nawet unika spojrzenia na niego. Do głowy mu nie przyszło nawet, żeby tą umiejętność szkolić w jakiś sposób. Tylko kto wie, co przyniesie przyszłość... Jego myśli jednak krążą czasem wokół tego tematu w kontekście rodziny - z czyjej krwi otrzymał tak niechlubny dla niego dar?
Kto o tym wie: on sam, mateczka oraz ciotka, która to dowiedziała się z listu od matki
Akceptuję.
Historia:
Historię Ururu pragnę rozpocząć kilka pokoleń przed jego narodzinami.
W 1776 na półwyspie Iberyjskim na świat przyszedł syn Lopezów. (Jako ciekawostkę mogę dodać, że w tymże roku zniesiono w Polsce proces o czary, a także miała miejsce bitwa o niepodległość Stanów Zjednoczonych.) Wychowany w skromnej czystokrwistej rodzinie uczony był pogardy dla Mugoli. Hiszpania nie szczyciła się wieloma rodami czarodziejów, popularne były mariaże z zagranicznymi rodzinami. W ten sposób żoną pana Lopeza została panienka Gaunt. (Jak wiadomo, rodzina nosiła w sobie geny rodu Slytherina.) Niestety los nie był dla nich łaskawy. O ile pierwszy syn mógł być dumą rodziny, drugi okazał się charłakiem. Do piątego roku życia wyczekiwano na jakiś znak, który mówiłby inaczej, jednak na próżno. Lopezowie nie mieli zamiaru czekać dłużej. Charłak w rodzinie był przecież plamą na dobrym imieniu rodu. Wyczyszczony z pamięci chłopiec został podrzucony właściwie losowym ludziom. Marquezowie żyli skromnie w domku na skraju rozbudowującej się osady. Od lat parali się handlem. Przybycie obcego chłopca, który niczego nie pamiętał, było wydarzeniem niezwykłym, jednak został przyjęty i wychowany jak reszta dzieci należących do rodziny.
Był pracowitym człowiekiem, zaraz po osiągnięciu dojrzałości ożenił się z panną Moreno. W 1823 roku doczekali się syna, który w późniejszych latach został ojcem trzech chłopców i jednej dziewczynki. Oni również doczekali się licznego potomstwa.
Jednak Hurio Ricardo (urodzony w 1853 roku) wyjątkowo miał tylko jednego syna. Był to człowiek przesadny, dlatego nadał mu swoje oba imiona, a także wszystkie nazwiska swoje i żony. A wszystko po to, żeby Esteban Hurio Ricardo Montoya Delaroza Ramirez Marquez mógł czuć się wyjątkowo, pomimo braku rodzeństwa.
Esteban zbiegiem dziwnych przypadków wziął za żonę Urako Kobi. Ich syn Ururu od małego był dzieckiem wyjątkowym. Na potrzeby niniejszego podania wspomnę więc tylko o tym, że jego matka dostrzegła talent chłopca, kiedy ten miał niespełna pięć lat. Od tego czasu pilnowała, aby nie napotykał gadów na swojej drodze, jako że wychowywała go okrywając tajemnicą istnienie magii.
Wszystko wyszło na jaw podczas czwartego roku jego pobytu w Hogwarcie.
Ururu interesował się wieloma rzeczami, lecz zwierzęta nie należały do jakiejś jego szczególnej pasji. Czasami je obserwował, ale z daleka. No, oczywiście wyjątek stanowiły pająki. Ośmionogie stworzenia działały na niego jak lalki na dziewczynki, buty na kobiety i kobiety na mężczyzn. Po prostu musiał podejść, zobaczyć z bliska. Najchętniej jeszcze dotknąć, ale przecież pająki to płochliwe stworzenia.
Pan Marquez postanowił sobie tego dnia przejść na poszukiwania pierwszych oznak wiosny, a dokładniej to zobaczyć ile pajączków już sobie grasowało na szkolnych błoniach. Owinięty szaliczkiem poleciał jak głupi w swoje ulubione miejsce, gdzieś prawie w pobliżu Zakazanego Lasu. Skrył się tam przed wzrokiem ciekawskich za samotnie leżącym głazem i wbił wzrok w ziemię. Wiadomo, że miejsce styku kamienia z ziemią tworzyło przytulne mieszkanko dla wszelkich stworzonek. Nie znalazł tam jednak żadnego żyjątka, postanowił, więc zmienić miejsce. Ale oto na swojej drodze spotkał czterech kolegów Ślizgonów.
- Ty, Marquez, właśnie się dowiedzieliśmy, że straciłeś 20 punktów za głupotę. Teraz cię zlejemy - najwyższy z nich podwinął rękawy.
Ururu nie miał nastroju teraz na to. Był zajęty. Nawet nie w głowie było mu uciekać.
- Sio - machnął na nich ręką, jakby odganiał kaczki, po czym nawet nie uśmiechnąwszy się, postanowił ich obejść.
- Walcz jak prawdziwy facet! - koledzy nie odpuszczali i lekko go popchnęli.
- Jesteś w Slytherinie, a chcesz walczyć na pięści? - Ururu uniósł brwi, po czym rzucił się do ucieczki. Oczywiście Ślizgoni pobiegli za nim. Miał przewagę, lecz któremuś z kolegów przypomniało się o możliwości użycia magii.
- Marquez, nie myśl, że jesteś taki mądry, mam różdżkę wycelowaną w twój tyłek - krzyknął jeden z nich.
Ururu z gracją sarenki przeskoczył jakiś niewielki kamień, po czym odwrócił się posyłając kolegom swój najpiękniejszy uśmiech. Tak piękny, że mogli oni zacząć wątpić w swoją heteroseksualność.
- Protego - szarowłosy machnął magiczną pałeczką tworząc tarczę, w którą uderzyli biegnący chłopcy. Niestety nie miał w repertuarze niczego, co by mogło ich zatrzymać na dłużej, dlatego polał ich jeszcze wodą za pomocą Aquamenti w nadziei, że się przeziębią i uciekł dalej, skręcając za jakieś krzaczyska.
Przykucnął tam próbując wyrównać oddech.
- Eh, głupie pajączki, mogłyście nie spać, to bym na nich nie wpadł - mruknął. Pomacał ręką ziemię pod sobą i przycupnął. Wsunął sobie gogle na oczy.
- Dlaczegószszsz nazywasss pajączki głupimi, młodzieńcze? - usłyszał jakiś głosik.
Ururu rozejrzał się gwałtownie po ziemi wokół. Trawka zaszeleściła, a Ururu ujrzał niewielkiego gada pełzającego w jego pobliżu. Wbił w niego spojrzenie niepewny, czy troll.
- Czemuszszsz sssiedziszsz tak sssam, młodzieńcze? - wężyk przekrzywił główkę patrząc na chłopca.
- Czy ty do mnie mówisz?
- A do kogo innego, chłopcze?
Ururu zsunął gogle z twarzy wpatrując się w zwierzę i nie wiedząc co myśleć. No bo jak to rozumie węża, a on go. Przecież to niemożliwe nawet jak na skalę świata magicznego. On, Ururu Marquez, miałby rozumieć mowę węża?
- Dlaczego możemy ze sobą rozmawiać? - spytał.
Usłyszał śmiech i odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał. Jeden z kolegów Ślizgonów w końcu go znalazł.
- Marquez, ale jak będziesz mówił takie "ssss ssss" to nie oznacza, że wąż ciebie zrozumie, dziwaku.
- Czyli słyszałeś to jako "ssss ssss"? - Ururu zrobił wielkie oczy.
- Co ty tworzysz? - kolega pewnie by go klepnął, gdyby tylko był bliżej.
Szarowłosy powoli łączył niemożliwe fakty.
Wężoustość.
Jest coś takiego, lecz zdolność tą posiadają jedynie potomkowie Salazara Slytherina. Raczej nie sądził, że od matki mógł jakieś takie powiązania nabyć... A może jednak? Wstał i poleciał. Musi jak najszybciej napisać do ciotki i wypytać ją o to jakoś subtelnie. Bardzo subtelnie.
Czy Tiara Przydziału wiedziała? Nie wiadomo. Nawet jeśli, bezpieczniej zachować to było w tajemnicy.
Jak sobie radzi:
Ano niespecjalnie radzi sobie z samym widokiem węża. Brzydzi go niesamowicie symbol domu, do którego został przydzielony, nawet unika spojrzenia na niego. Do głowy mu nie przyszło nawet, żeby tą umiejętność szkolić w jakiś sposób. Tylko kto wie, co przyniesie przyszłość... Jego myśli jednak krążą czasem wokół tego tematu w kontekście rodziny - z czyjej krwi otrzymał tak niechlubny dla niego dar?
Kto o tym wie: on sam, mateczka oraz ciotka, która to dowiedziała się z listu od matki
Akceptuję.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|