Go down
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Sob Sty 26, 2019 12:50 am
Jestem ci winny wyjaśnienia… - tusz był ciężki, smolisty, wżerał się w papier jakby to on chciał go pochłonąć, a nie odwrotnie – Nigdy nie pogodzę się z tym, że odeszłaś. Po prostu. Wiem, że to się wydarzyło, że nie jestem w stanie zrobić nic by to cofnąć, ale w życiu, kurwa nie ma nawet takiej najmniejszej opcji, w życiu się z tym nie pogodzę. Nie o tym jednak chciałem ci napisać, ale myślę, że to dobry wstęp… – w domu, ich domu, było przerażająco cicho. Takie cisze zdarzały tu się ostatnio przerażająco często. Słychać było tylko zgrzytanie pióra o pergamin i nerwowy oddech Jamesa - Widzisz, moje życie po twoim odejściu diametralnie się zmieniło. Będę aurorem, to już postanowione. Wiem, to było twoje marzenie, nie moje, zdecydowanie nie moje, i pewnie pięknie by brzmiało, że skoro ty nie możesz go spełnić, to ja to zrobię, ale sprawy mają się trochę inaczej. Po tym świecie nie będzie chodził żaden pieprzony śmierciożerca. Żaden. Rozumiesz? Skoro tobie to zostało odebrane, to jakim prawem oni mogliby czuć się tu bezpieczni? Wytępię ich. Wytępię ich wszystkich razem z tym chujem Voldemortem na czele. Żeby była jasność. Tyle w tej kwestii… – odpalił papierosa by poskładać myśli. Od dłuższego czasu zbierał się do napisania tego listu, ale ciągle nie czuł się gotowy. Właściwie to teraz również taki się nie czuł, ale jego ostatnia kłótnia z Marlene uświadomiła mu, że nigdy nie będzie na to gotowy – Teraz Lily. Widzisz, powoli dociera do mnie, że to ty byłaś spoiwem pomiędzy nami… Kiedy straciłem ciebie, straciłem i ją. A może tak naprawdę nigdy jej nie miałem? Może to było tylko moje pieprzone wyobrażenie… – czasami naprawdę miał wrażenie, że to co się między nimi wydarzyło było tylko zwykłym snem, jawą, czymś co w rzeczywistości wcale nie miało miejsca - Patrząc na nią widziałem wielkie serce i ciepło, nawet do tych którzy potrafili ją zawieść, skrzywdzić, czy też zmieszać z błotem. Wiesz kogo mam tu na myśli, tego pierdolonego Smarka, który w życiu na nią nie zasługiwał. Tak, nawet dla niego była w stanie odkopać pokłady zrozumienia. Wydaje mi się, że właśnie na to liczyłem. Na to ciepło z jej strony i obecność, na to że gdy będę potrzebował wsparcia to ‘Lily o wielkim sercu’ będzie obok. Szybko jednak wystawiłaś nas na próbę. I chociaż dobrze wiem, że sam równie mocno zawaliłem, to i tak czuję ogromny zawód. Byłem nawet w stanie ją zrozumieć. W końcu odeszłaś Ty. Ty która byłaś równie ważna dla nas obojga. Być może widziała we mnie za dużo ciebie… – Kurwa… Znowu próbuję ją usprawiedliwiać – W każdym razie, nie tego się po niej spodziewałem, nie sądziłem że tak łatwo da mi upaść… I że mnie z tym wszystkim zostawi…  To boli… Bo ja naprawdę myślałem, że coś do mnie czuła. Do mnie… Tymczasem mija kolejny miesiąc i jak ty nie wróciłaś, tak nie ma i jej… - przerwał mu szmer, niby nic nie znaczący, ale jednak w gęstej ciszy panującej dookoła nie dało się go pominąć. Pewnie znowu Moher… Czy ten głupi kot nie rozumie, że James pisze właśnie list do jego kochanej Erin? A może celowo chce odwrócić uwagę Pottera, by natuptać tu łapkami wyciapanymi w tuszu kilka mruknięć od siebie? Hm… Jakby nie patrzeć, był to całkiem kuszący pomysł.
Zniecierpliwiony James rzucił pióro na stół i ruszył w kierunku kuchni. To właśnie tam spodziewał się spotkać szperającego w szafkach Mohera. Kociak spasł się ostatnio jak świnia. Jedni uważali, że to oznaki nadchodzącej mroźnej, długiej zimy, inni zganiali to na dietę składającą się głównie ze słodyczy którą serwował mu Potter. Gdzie leżała prawda? To zapewne wiedział tylko Moher. I jego kuweta.
Co prawda w kuchni nie znalazł oznak bytowania Jego Puszystości, ale i tak wyciągnął jedną z czekoladowych żab by chwile później puścić ją po salonie.
Chciał wrócić do pisania, mimo że nie czuł by wykreślone słowa w stu procentach oddawały to co chciał przekazać, coś jednak mu przerwało. Zatrzymał się, najpierw wyczuwając tylko czyjąś obecność. Skąd wiedział, że to nie Syriusz, Marlene, Charlie, tata, czy nawet sam Moher? Nie miał pojęcia. Po prostu to poczuł, a serce na moment mu się zatrzymało, by po chwili przywrócić swój rytm wzbogacony o dużo mocniejsze uderzenia.
- James… - nie, to niemożliwe… To musi być jego wyobraźnia. Odwrócił się jednak i chociaż rozsądek podpowiadał mu, że to nie może być prawda, że tam nikogo nie ma, a dźwięk jej głosu zapewne rozległ się wyłącznie w jego głowie, to zobaczył nikogo innego jak właśnie ją.
Erin.
Stał tak dłuższą chwilę, ze wzrokiem świdrującym tylko jej twarz, ale zmysłami pochłaniającymi ją w całości. Stał i nie wierzył. Nie wierzył, ale i tak czerpał z tej chwili całymi garściami. Jeżeli miało to okazać się tylko złudzeniem, chciał by trwało ono jak najdłużej.
Bogin? Czy mogła stać się jego boginem? Jego słodka Rin Rin… Nie… Tylko nie to… Niech to będzie duch. Tak jak wtedy pod dębem. Duch. Tylko czy duchy tak się zmieniają? Widział, że schudła, ogromnie schudła. Pod oczami miała wielkie sińce, policzki zapadnięte, a jej dłonie, jej blade, drżące dłonie… Czy ktoś właśnie sobie z niego zakpił i użył eliksiru wielosokowego? Co się kryło za tymi ciemnymi oczyma tak złudnie udającymi jego siostrę? Czy tylko udającymi? Jak bardzo chciał by było inaczej… By to była naprawdę ona.
- Erin… - wychrypiał i powoli podszedł do niej, by położyć jej dłoń na policzku. Bał się, że trafi w pustą przestrzeń, że ma przed sobą jedynie ducha, który co najwyżej zawibruje pod jego dotykiem, a migocząca powłoka po chwili się rozpłynie. Nic takiego jednak się nie stało. W zamian poczuł delikatne ciepło jej skóry. To były jej oczy. Jej usta. Jej włosy które właśnie zagarnął za ucho. Ona tu była. Wydawała się tak realna, że serce o mało mu nie pękło – Ciebie już nie ma… Umarłaś… - nie wiedzieć czemu szeptał. Chciał chwycić ją w ramiona by nie pozwolić jej odejść, by zatrzymać ją tu zachłannie dla siebie, bał się jednak że wtedy ten zmyślny czar minie, a on ponownie ją straci – Jakim cudem? Jakim prawem… - dalej gładził ją po policzku, a ręka drżała mu równie mocno co i jej dłonie.
Erin Potter
Oczekujący
Erin Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Sob Sty 26, 2019 11:39 am
O ile Erin Potter doskonale radziła sobie w kwestii zapamiętywania poszczególnych pomieszczeń czy rozkładu mebli, o tyle nie do końca dobrze sprawdziła się z odwzorowywaniem w pamięci wyglądu swych najbliższych.
Z właśnie tego też powodu oto miała przed sobą już nie szarmanckiego, żywiołowego chłopaka z VII klasy, spoglądającego na świat z niezwykłą pewnością siebie i charakteryzującego się specyficznym błyskiem w oku, ale młodego mężczyznę, znacznie wyższego, o wiele chudszego i o wiele bardziej zmęczonego. Bez tej iskry i energii, którą kiedyś zarażał wszystkich wokół.  
Wyciągnął w jej kierunku rękę, a w tym momencie, spod podwiniętego rękawa jego bluzki, ujrzała coś dziwnego. Mimowolnie odsunęła materiał ubrania, a gdy jej oczom ukazało się przedramię ozdobione tatuażem we wzór, który doskonale znała, jej usta rozciągnęły się w pełnym niedowierzania uśmiechu.
- To… to przecież mój rysunek… - przesunęła palcami po poszczególnych konturach wzoru, tak delikatnie, jakby bała się, że miała do czynienia z dobrze przemyślaną iluzją, czymś, co zaraz zniknie wraz z resztą Jamesa w jego własnej osobie. Przemawiała przez nią swego rodzaju zachłanność; zachowywała się zupełnie tak, jakby chciała zatrzymać tę część dla siebie, aby przez następne miesiące móc powtarzać ten widok w pamięci, w razie gdyby nie mogli się więcej zobaczyć. Zakładanie równie czarnego scenariusza nie pasowało do starej Erin, brzmiało nadzwyczaj gorzko, ale teraz, z doświadczeniami, które nabyła przez ostatnie chwile, wiedziała, że możliwe było wszystko.
Nagle przerwała, obejmując rękami jego szyję i przyciskając się do niego mocno. Nie potrafiła zapanować nad drżeniem, które obezwładniło całe jej ciało. Nie wierzyła, że naprawdę była tutaj, że była z nim, jej ukochanym bratem, kimś, kogo zostawiła na tyle miesięcy, kimś, o kim myślała każdego dnia. Oparła podbródek o jego ramię, czując, jak po jej policzkach zaczęły spływać pierwsze łzy.
- Żyję. To ja. James, to ja. Naprawdę – wydusiła, starając się zapanować nad drżącym głosem. – Jestem twoją siostrą, urodziłam się ponad godzinę po tobie. Oboje chodziliśmy do Gryffindoru. Oboje jesteśmy animagami – ty jeleniem, ja krukiem. Postanowiłeś stać się animagiem ze względu na swojego przyjaciela, Remusa Lupina, który z kolei jest wilkołakiem. Bardzo bliskim mi wilkołakiem zresztą – dodała cicho.
Na chwilę przerwała swą wypowiedź. Nie było dnia, aby nie myślała o Lupinie. Był jej nadzieją na lepsze jutro. Wspomnieniem, które pozwalało jej podnieść się na nogi. Za każdym razem, gdy przeklęty nieznajomy okazywał jej czułość czy pozwalał sobie na za dużo, starała się myśleć o Remusie. To pozwalało jej się nie rozpłakać. A przynajmniej nie od razu.
Przeżywała każdą pełnię, spoglądając na księżyc rozpościerający się na granatowym niebie. Nigdy nie spała – większość nocy spędzała na wpatrywaniu się w srebrny glob, mimowolnie uśmiechając się delikatnie. Wtedy nie była już tylko martwą, zaginioną Erin, a stawała się częścią Lupina. Spoglądała na świat jego oczami, wiedząc, że gdzieś obok z pewnością znajdowali się Huncwoci, którzy nigdy nie pozwoliliby komukolwiek go skrzywdzić. Był bezpieczny – a wówczas ona była bezpieczna wraz z nim. I to wystarczało.
To musiało wystarczyć.
- Oboje byliśmy świetni w quidditcha, graliśmy w niego od dziecka, tak, jak chciał ojciec. Byliśmy nawet w drużynie Gryfonów. Stworzyłeś wraz z resztą huncwotów mapę, która pokazywała lokalizację każdej osoby znajdującej się w Hogwarcie. Zawsze kochałeś Lily Evans, moją najlepszą przyjaciółkę. Wierzysz mi czy mam mówić dalej? – dodała, odsuwając się od niego odrobinę i, posyłając mu lekki uśmiech, pogładziła go po policzku. Spoglądała w jego duże, orzechowe oczy, starając się dostrzec w nich iskrę, którą tak doskonale znała, a która musiała w nim zgasnąć na długi, długi czas. Czy to właśnie ona do tego doprowadziła?
- James… - wyszeptała w końcu, delikatnie ściągając brwi. – James... już nigdy więcej nie pozwolę cię skrzywdzić. Przepraszam.


Ostatnio zmieniony przez Erin Potter dnia Nie Maj 19, 2019 4:36 pm, w całości zmieniany 1 raz
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Nie Sty 27, 2019 9:13 pm
James wiele razy obawiał się, że twarz Erin rozmaże mu się we wspomnieniach, mimo to początkowo unikał jej zdjęć jak ognia, w obawie że nie będzie w stanie poradzić sobie z jej widokiem. Przełamał się dopiero po śmierci mamy, wtedy też napisał do niej pierwszy list, chociaż składał się zaledwie z kilku urwanych zdań. Teraz spijał oczyma z jej twarzy każdy szczegół skrupulatnie lokując go w swojej pamięci by pozostał w niej jak najdłużej. Tak na wszelki wypadek…
Gdy odsunęła rękaw jego bluzy, on dalej gładził jej policzek. Zerknąłby pewnie w kierunku tatuażu, ale bał się, że gdy tylko to zrobi ona nagle zniknie. A tego nie chciał, Merlinie, jak bardzo nie chciał powtórnie jej stracić...
- Tak, pisałem ci… - przerwał nagle. Pisał, owszem, ale był to list do martwej Erin. Zdążył zorientować się, że nie ma do czynienia z duchem, ale ciągle nie dowierzał, że mogłaby stać przed nim jego prawdziwa siostra. Jego zmieszanie przerwała sama Rin nagle go przytulając, a on bez najmniejszego wahania przywarł do niej równie mocno.
Pierwsze co go uderzyło, to fakt, że było jej dużo mniej. Zawsze była szczupła, ale teraz James zapewne bez najmniejszego problemu mógłby policzyć jej wszystkie kości. Drugi był zapach. Przez intensywną woń lasu, mchu, stęchłych liści i kurzu przebijał się jej zapach. Zapach Rin. Jego najukochańszej Rin Rin. Trzecie było bicie jej serca. Bicie serca które znał od początku jego istnienia. Ich serca biły w identycznym rytmie, bliźniaczym rytmie.
I tak oto drugi raz od śmierci Erin do oczu Jamesa napłynęły łzy. Tym razem łzy szczęścia.
I wtedy zaczęła mówić. Potok słów na który zdaliby się jedynie nieliczni. To nie mógł być eliksir wielosokowy, bo tylko jego najlepsi przyjaciele byliby w stanie zdradzić te wszystkie tajemnice o których ona mówiła bez najmniejszego zawahania, a tego że nie dopuściliby się tego czynu był pewny jak niczego innego na świecie. A więc co to było?
- Ja… Chcę wierzyć, wierzę, ale nie rozumiem… Pomóż mi zrozumieć… Pomóż mi zrozumieć co się stało. Tyle czasu… – odparł ledwo składając słowa i odetchnął ciężko. Jeżeli szukała w jego oczach iskry, to póki co widziała tylko zagubienie. Czy on właśnie umarł? Tak wygląda życie po śmierci? Jeżeli tak, to i Moher musiał skonać, bo właśnie pojawił się między jej nogami i głośno mrucząc zaczął się do niej łasić. Czyż nie był tłuściutki? Spokojnie mógłby oddać jej kilka kilo… Dla niego wszystko było takie proste… Podszedł do Erin bez wahania… Skąd u niego ta pewność…
- Nie – zaprzeczył krótko, a po policzku spłynęła mu kolejna łza – To ja cię pozwoliłem skrzywdzić… To ja przepraszam. Gdybyś mogła wrócić… Zrobiłbym wszystko. Rozumiesz? Wszystko…
Złapał ją za dłoń i pierwszy raz od kiedy ją ujrzał odważył się odwrócić wzrok, ale tylko na moment, krótki moment w którym mocno splótł jej palce ze swoimi – Merlinie, pieprzyć to… Jesteś tu. Prawdziwa czy nie. Jesteś. Chcę w to wierzyć, a jeżeli ma to się okazać nieprawdą, to później będę się tym przejmować… - przez jego usta pierwszy raz w jej nowym życiu przemknął cień uśmiechu. Pociągnął ją delikatnie za rękę w głąb salonu i dodał – Napiszę do taty… Musi cię zobaczyć. A ty musisz coś zjeść...
Erin Potter
Oczekujący
Erin Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Pon Sty 28, 2019 11:13 am
Chciał wiedzieć – i to było zrozumiałe. Żądał od niej wyjaśnień, jakiegokolwiek sensownego wytłumaczenia. Nie dziwiła mu się. W końcu nie widział jej tyle czasu – z dnia na dzień opuściła go bez słowa, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia, wizje swej dawnej obecności. Zapewne było mu cholernie trudno, gdy nagle został boleśnie uświadomiony, że świat funkcjonuje dokładnie tak samo bez jego siostry, że, w swoim nieustannym biegu, nie przystaje nagle, uprzejmie składając kondolencje. Świat nigdy nie oglądał się za czyjąkolwiek osobistą tragedią. Erin Potter zniknęła, ale, poza tym, nie zmieniło się zupełnie nic – mijały godziny, dni, miesiące; zmieniały się pory roku, ludzie nadal przemieszczali się po mieście w pośpiechu, a Moher wciąż stawał się coraz grubszy. Szara codzienność po prostu biegła przed siebie - i zarówno Erin, jak i Jamesowi, pozostawało jedynie się z nią pogodzić. Bo nikogo nie obchodziło to, że w ich małej, potterowskiej rzeczywistości, nazwisko „Potter” nigdy nie występowało osobno.
Wbiła w niego spojrzenie, przez chwilę układając w głowie myśli. To śmieszne, ale w całej tej swojej ucieczce ani razu nie zastanowiła się nad tym, jak w ogóle powinna opowiedzieć mu tę historię, kiedy już znajdzie się ku temu okazja.
- Więc… był atak na Hogsmeade, jak zapewne doskonale wiesz. Tak, byłam tam. Porwał mnie Greyback. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, jakie miał wobec mnie plany, ale… uwięził mnie w jakimś opuszczonym budynku. Pewnie miał po mnie wrócić. I chwilę potem…
Przerwała, po raz pierwszy odwracając wzrok od Jamesa. Mimo że minęło już tyle czasu, wciąż trudno jej było o tym wszystkim myśleć, nie wspominając już o tym, że po raz pierwszy miała możliwość komukolwiek o tym powiedzieć.
- Chwilę potem zjawił się jakiś obcy śmierciożerca. Był młody, dałabym mu maksymalnie trzydzieści parę lat. I on… ja… bałam się, bałam się jak nigdy. Ale on… on mnie po prostu stamtąd zabrał. Miał ze sobą eliksir wielosokowy i użył go na bezdomnym, którego znalazł na ulicy. Ten pan był pijany, właściwie nie wiedział co się dzieje… zamienił go, rozumiesz? Zamienił i zostawił tam, gdzie początkowo zostawił mnie Greyback… ten pan… ten pan przeze mnie…
Nie wytrzymała. Łzy pociekły po jej policzkach, a sama upadła na podłogę, podkurczając nogi i chowając w nich twarz. Przez dobrą chwilę cała się trzęsła, próbując dojść do siebie. Moher, dotychczas kręcący się wokół niej, delikatnie musnął jej szyję długim, puchatym ogonem, wbijając w nią czujne spojrzenie złotych oczu. Dopiero czując jego dotyk, podniosła wzrok, na chwilę wstrzymując oddech. Pogładziła go po głowie, pociągając nosem.
- Zabrał mnie do siebie. Nie wiem gdzie, nie znam tej okolicy. Nie wiem nawet jak się nazywał. Mi przedstawiał się jako Wolfgang i chciał, abym się tak do niego zwracała. Wielokrotnie próbowałam szukać w tym domu jakichkolwiek danych na jego temat, bo miałam swobodny dostęp do większości pomieszczeń, ale doskonale wszystko ukrył. No i ten dom… był ogromny. To była prawie willa. Taka na uboczu, tuż przy lesie. Nigdy nikt by mnie nie znalazł. Tkwiłabym tam do usranej śmierci.
To mówiąc, podniosła się powoli i zaczęła iść w kierunku kuchni. Doskonale pamiętała rozkład poszczególnych mebli oraz to, co się w nich znajdowało – i z tego też powodu bez problemu już chwilę później rozbijała parę jaj na patelni, zaczynając przygotowywać jajecznicę. Kiedy do jej nozdrzy po raz pierwszy dotarł zapach smażonego posiłku, sprytnie odwróciła się od Jamesa, w porę ukrywając grymas bólu wykrzywiający jej twarz, a wywołany przeraźliwym skurczem żołądka pilnie domagającego się jedzenia.
Czuła się dziwnie, na nowo funkcjonując w tej zwykłej, szarej rzeczywistości, najzwyczajniej w świecie przygotowując jedzenie. To było wręcz absurdalne. Mimo to, starała się zachowywać w miarę normalnie, aby dodatkowo nie wzmagać niepokoju u Jamesa.
Wszystkie czynności oczywiście wykonywała samodzielnie, bez pomocy różdżki, której przecież nie posiadała - mimo że w kuchni nie rozstawała się z nią od momentu ukończenia siedemnastego roku życia. Pamiętała, jak nieustannie irytowało to jej matkę, która wychodziła z założenia, że Potter bardziej pragnie się popisać, niż faktycznie coś ugotować. Mimowolnie uśmiechnęła się na to wspomnienie.
- Wiem, o co chcesz spytać. Nie, nigdy mnie nie skrzywdził. Nie licząc tego, że mnie podtruwał, ale o tym zaraz – na chwilę przerwała, wyciągając z pobliskiej szafki dwa talerze i przekładając gotową już jajecznicę na każdy z nich. – Myślę, że był po prostu… cholernie samotny. Miał nasrane w głowie, to fakt, ale… nie był specjalnie groźny. Gdybym tylko miała różdżkę…
Westchnęła cicho, przenosząc oba talerze w stronę stołu, a następnie usiadła przy nim i zaczęła jeść. Robiła to dość zachłannie, czując, że jej żołądek zaraz wywróci się na drugą stronę.
- „Napiszesz do taty”? A co z mamą? Jest u siebie, na górze? – spytała, pośpiesznie przełykając kolejne kawałki jajecznicy. - Co do tego podtruwania… chyba po prostu nie chciał zostać sam. Dlatego używał eliksirów blokujących magię. Dodawał je do mojego jedzenia. Dlatego właśnie tak wyglądam – po prostu przestałam jeść. To znaczy… oczywiście dawkowałam sobie posiłki, na tyle, aby w końcu, po licznych próbach, udało mi się przemienić w kruka. W końcu… on nie wiedział, że jestem animagiem. I tak uciekłam.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Wto Sty 29, 2019 11:38 pm
Śmierć Erin wywróciła jego życie do góry nogami. Miał wszystko i nagle nie miał nic. Na to nie da się przygotować. James w najgorszych koszmarach nie wyobrażał sobie, że mógłby ją stracić. To się po prostu nie miało prawa wydarzyć. A jednak, tamtego dnia został boleśnie uświadomiony, że rodzina Potterów nie była pępkiem świata, a zło wcale nie omijało jej szerokim łukiem. Musiał na nowo nauczyć się żyć, żyć bez niej, co wydawało mu się przecież awykonalne. Najgorsze były poranki, gdy otwierał oczy i nagle uświadamiał sobie, że jej już nie ma. Był wściekły, że życie toczyło się swoim rytmem, że echo kondolencji i kilku nagłówków gazet przeminęło zasnute przez szarą codzienność. Nie chciał by ktokolwiek zdołał o niej zapomnieć, by ktokolwiek zdołał uśmiechnąć się w świecie bez niej. Bo co to był za świat?
Również wlepił w nią swoje zachłanne spojrzenie w napięciu wyczekując odpowiedzi. Milczał dając jej czas na ułożenie sobie tego wszystkiego w głowie, a gdy z jej ust popłynęły słowa wstrzymał nawet oddech nie chcąc zakłócać jej myśli. Czuł, że nie jest jej łatwo o tym mówić, ale w końcu miała okazję uwolnić się od tego wszystkiego, uwolnić siebie i jego.
Eliksir wielosokowy… Czy to było możliwe? To nie Erin zamordowano w Hogsmeade, tylko jakiegoś bezdomnego? A oni wszyscy… Przez tyle miesięcy… Merlinie, nawet urządzili jej pogrzeb… I nikt się nie zorientował? Miał ochotę pobiec natychmiast na cmentarz i odkryć przed światem całą tę maskaradę na którą wszyscy jak jeden mąż się nabrali. Na którą on sam się nabrał. Powinien natychmiast ruszyć jej na ratunek. Wyrwać ją ze szpon szaleńca który ocalił jej życie, ale odebrał wolność. Zamiast tego jednak poddał się rozpaczy i obrażony na cały świat jak jakieś rozwydrzone dziecko po prostu trwał. Trwał i nie zrobił kurwa nic.
- Nie przez ciebie – szeptał jej do ucha, gdy opadł razem z nią na podłogę i otoczył ją ramionami mając nadzieję, że da jej to jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. Tak bardzo chciał się nią zaopiekować, ochronić przed całym złem, tak by jej nie zawieść… Już nigdy więcej… – Nie jesteś niczemu winna… - kontynuował, czując, że jeżeli ktokolwiek jest tu czemukolwiek winny to on. Był winny tego, że tak łatwo uwierzył w jej śmierć i tego, że tak ciężko mu teraz było uwierzyć w jej powrót i wszystkiego co wydarzyło się pomiędzy...
Nigdy nikt by mnie nie znalazł. Tkwiłabym tam do usranej śmierci. Ty idioto… Powinieneś tam być… Powinieneś jej szukać… Wyciągnąć ją z tego koszmaru… Liczyła na twoją pomoc… Wyczekiwała cię tygodniami… Zerkała w okno z nadzieją, że znajdzie cię wśród drzew… Lecz pomoc nie nadeszła. Musiała wziąć wszystko w swoje ręce. I ocalić się sama. Słyszysz to? Słyszysz to wszystko? Zawiodłeś ją, kurewską ja zawiodłeś...
Wodził za nią wzrokiem, gdy poszła do kuchni i jakby był to zwyczajny poranek zaczęła smażyć jajecznicę. Nie potrafił przestać na nią patrzeć, chciał znowu wyciągnąć w jej stronę rękę i sprawdzić czy to rzeczywiście ona. Brzdęk talerzy, skwierczenie jajek, kuszący zapach drażniący nozdrza… To wszystko było takie realne…
- Czy on może cię śledzić?Trzeba koniecznie wzmocnić zaklęcia… Na moment odleciał myślami, bacznie analizując każdą lukę która mogłaby zagrozić bezpieczeństwu Erin. Ich dom był właściwie fortecą zbudowaną z zaklęć, ale i tak postanowił, że gdy tylko ojciec przybędzie natychmiast sprawdzą zabezpieczenia.
- Z mojej perspektywy wyglądało to zupełnie inaczej… Pamiętasz wisiorek ze zniczem od Evans który dostałem na urodziny? Zaczął wibrować… Przeraźliwie wibrować… Poderwałem na równe nogi niemalże cały zamek, przetrzepałem każdy zakamarek zakazanego lasu… Gdy nagle dotarły do nas wieści z Hogsmeade, a wśród nich ta najgorsza… O twojej śmierci… Lily tam była. I Remus. Też powinienem tam być – zacisnął mocno pięści na stole – A później był pogrzeb. I pustka. Merlinie, gdybym wiedział, że żyjesz… Jak ja mogłem w to wszystko uwierzyć! – wyrwał z kieszeni wisiorek od Lily, który przecież przez te wszystkie miesiące milczał jak zaklęty i rzucił go z całej siły w najodleglejszy kąt. Nienawidził go, nienawidził z całego serca za te niedomówienia i to długotrwałe milczenie, gdy przecież powinien drżeć jak opętany. Po cholerę nosił go dalej przy sobie?
- Nawet nie próbuj go bronić… - pokręcił głową przyrzekając sobie, że dowie się kim jest ten pieprzony Wolfgang i urządzi mu takie przedstawienie, że będzie marzył, by ktoś go zamknął w lochach – To żadna samotność, to strach przed Avadą – i pewnie słuszny, bo gdyby wyszło na jaw czego się dopuścił, śmierciożercy bez skrupułów pokazaliby mu co myślą o zdradzie.
Chociaż pewnie Jamesowi przydałoby się pożywne śniadanie, nie mówić już o tym, że było to śniadanie wyjątkowe, bo przygotowane przez Erin, to żołądek miał tak ściśnięty z emocji, że nie byłby w stanie przyswoić pewnie niczego. Widząc więc jak Rin łapczywie pochłania swoją porcję i kończy ją w zaledwie kilku kęsach, bez wahania podsunął jej również talerz który chwilę wcześniej postawiła przed nim.
A co z mamą… Zamarł. Przecież ona nie wie… I to on będzie musiał jej o tym teraz powiedzieć. Tak jak kiedyś ktoś powiedział mu o śmierci Erin, a później również i o śmierci jego matki. Zawsze on był powiadamiany. Teraz to on będzie musiał złamać komuś serce…
- Mama… Nie, nie ma jej. Już jej nie ma Rin… - szepnął niemalże na pograniczu słyszalności. Nie potrafił powiedzieć jej tego wprost, tak prosto z mostu jak oznajmił mu to ojciec, gdy zamiast odwiedzin w szpitalu kazał szykować mu się na pogrzeb. Zwyczajnie nie potrafił...
Erin Potter
Oczekujący
Erin Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Sro Sty 30, 2019 10:26 am
Nawet jeśli nie chciała, aby twarz Wolfganga przyćmiewała jej spotkanie z bratem, zdawała sobie sprawę, iż jego temat prędzej czy później będzie musiał się rozwinąć. Starała się ignorować wszystkie te sceny, które wciąż na nowo nawiedzały ją w myślach i skupić na tym, co najistotniejsze. Doskonale znała Jamesa i wiedziała, że, jeśli powie tylko słowo, to ten natychmiast rzuci się w wir poszukiwań, a następnie rozprawi z nieznajomym, odpłacając za wszelkie wyrządzone jej krzywdy. Nie chciała jednak, aby jej brat zatracił w tym siebie. Nie potrafiłaby sobie wybaczyć, gdyby to, co jej się przydarzyło, mogło w jakikolwiek sposób wpłynąć na jego przyszłość. Był stworzony do wyższych celów – i wiedział to każdy, kto choć przez chwilę miał okazję zamienić z nim kilka słów. Miał w sobie wrodzoną charyzmę, siłę, wolę walki. Gdyby stracił to wszystko na rzecz jakiegoś zwyrodnialca, to… chyba już nigdy nie mogłaby spojrzeć w lustro.
- James… proszę, tylko nie działaj zbyt pochopnie – to mówiąc, delikatnie wyciągnęła w jego kierunku obie ręce, po czym ścisnęła nimi jego dłonie. Pogładziła je po zewnętrznej stronie za pomocą kciuków. - Teoretycznie może wszystko. Nie zdziwiłabym się, gdyby zaczarował mnie lub to, co jadłam, w taki sposób, że nagle stałam się dla niego jakimś nadajnikiem. Ale z drugiej strony, gdyby tak było… bez problemu złapałby mnie w momencie, gdy już przemieniłam się w ludzką postać i gdy napotkałam jakąś staruszkę, która okazała się być czarownicą i pomogła mi się tu dostać. Nie wiem, James. Nie wiem, co tak naprawdę siedzi mu w głowie.
Drgnęła lekko, gdy wisiorek przemieścił się w nadzwyczaj szybkim tempie na drugi koniec pokoju, a następnie odbił się od ściany i wpadł w ciemny kąt. Bez większego zastanowienia wstała z krzesła i podeszła do miejsca, w którym się znalazł, po czym kucnęła i podniosła łańcuszek. W istocie znicz wyglądał teraz zupełnie tak, jak najzwyklejsza w świecie biżuteria; nie było w nim ani odrobiny czegoś, co mogłoby świadczyć o jakiejś specjalnej mocy.
Lekko ściągnęła brwi, po czym wróciła do stołu, a następnie położyła przedmiot przed Jamesem, zupełnie tak, jak wcześniej zrobiła to z talerzem. Stanęła za bratem i, nachylając się nad nim delikatnie, objęła go szczelnie ramionami na tyle, na ile była w stanie za pomocą swych chudych rąk. Oparła brodę o czubek jego głowy i na chwilę przymknęła oczy. Bała się, że jak znowu je otworzy, to zastanie ogromne, doskonale już jej znane pomieszczenia willi, bogato zdobione meble, wypełnione po brzegi regały na książki i przeraźliwy chłód bijący zewsząd. Ale gdy ponownie wróciła do rzeczywistości, okazało się, że nadal była w domu Potterów, że tuż obok niej nadal znajdował się James, że jego włosy nadal pachniały lasem, a smak świeżo przygotowanej jajecznicy wciąż utrzymywał się na języku. Delikatnie pogładziła brata po ramionach, starając się go uspokoić.
- Gdybyś nie uwierzył, posłaliby cię do Munga na oddział zamknięty… ty po prostu zrobiłeś to, co nakazał ci świat. Dostosowałeś się. Dlatego nie powinieneś czuć się winny. Nikt nie powinien. Nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Najwyraźniej tak… tak właśnie miało być – wyszeptała, cały czas obejmując go lekko. Chciała, aby wiedział, że już nigdy nie pozwoli na to, żeby został sam.
- A ten wisiorek… może po prostu wyczerpał się? Może… wtedy w niebezpieczeństwie znajdowało się tyle osób, że… - westchnęła cicho. – Sama nie wiem, James. Ale myślę, że powinieneś go zachować. W końcu… to prezent. I to od Lily.
Odsunęła się od niego na moment, po to, aby móc zajrzeć mu w oczy. Gdy już zdołała nawiązać z nim kontakt wzrokowy, posłała mu lekki uśmiech. Wiedziała, że Lily była dla niego ważna. Czy naprawdę byłby w stanie ot tak, bez mrugnięcia okiem, pozbyć się jej podarunku? Przez chwilę studiowała w milczeniu jego twarz, wyliczając w głowie poszczególne emocje, jakie przewijały się przez jego oblicze. Na wspomnienie o Lily nie odnalazła w nim tej dawnej iskierki radości, nadziei, nawet bardzo głęboko tłumionej – była… cisza. Długa, beznadziejna cisza, nieprzerywana nawet codziennym, irytującym „Evans, umówisz się ze mną?”. Jak to możliwe? James, który zawsze był dla niej wzorem kogoś, kto nieustannie walczył o swoje szczęście, nagle ot tak, po prostu, się poddał? Ten sam James, który wciąż próbował, którym inspirowała się, kiedy sama nie wierzyła już w to, że Remus kiedykolwiek przestanie ją ignorować? Jak długo faktycznie jej nie było? Jak wiele rzeczy umknęło jej uwadze, ile relacji, przyzwyczajeń, uległo zmianie?
No i przede wszystkim – kto z tych wszystkich osób, które napotkała na swej drodze, na pewno jeszcze żył?
Jakby na zawołanie, podjęty temat mamy sprawił, że cofnęła się o parę kroków, odnajdując dotychczasowo zajmowane przez siebie krzesło, po czym osunęła się na nie bez słowa. Przez dobre parę minut spoglądała na brata w milczeniu. Jej twarz wyrażała bezwzględną pustkę, a już i tak blade, wręcz przezroczyste policzki, spod których widać było poszczególne żyłki, zbielały.
Nagle przeniosła wzrok gdzieś ponad ramię chłopaka, wbijając go w odległy, bliżej nieokreślony punkt.
- Już jej nie ma… - powtórzyła słowa Jamesa jak mantrę, w podobny sposób, jak wtedy, gdy w Hogwarcie uczyła się całkowicie nowego zaklęcia. Zupełnie tak, jakby samo podwojenie tego zdania mogło sprawić, żeby w jej głowie stało się bardziej rzeczywiste i realne. Bo pierwotnie kompletnie nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby stać za tym prawda.
Nawet nie poczuła, kiedy po jej policzkach spłynęły kolejne łzy. Była jak posąg – tak samo blady, tak samo stwardniały i beznamiętny wobec zaistniałych okoliczności. Nagle wszystko przestało mieć jakikolwiek sens i znaczenie. A najgorsze było to, że znajdowali się w pomieszczeniu, które było jak serce domu dla ich matki. Erin nagle uświadomiła sobie, że jest nią otoczona z dokładnie każdej strony – stół, który wybierała razem z ojcem. Kafelki w kuchni, których kolory zmieniały się pod wpływem zapachów wydobywających się z poszczególnych potraw. Nawet cholerne talerze, które oboje mieli aktualnie przed sobą – pochodziły z zastawy, która była jedną z ulubionych mamy.
Delikatnie pogładziła palcem brzeg porcelanowego naczynia, po wypukłości, jaką były zdobione nań pączki kwiatów jabłoni. W pewnym momencie kącik jej ust uniósł się delikatnie.
- Pamiętasz, jak zawsze dbała o te talerze? Jak zwracała nam uwagę, kiedy nie zauważyliśmy tych plamek brudu, które osadziły się właśnie na tym zdobieniu? – to mówiąc, przeniosła wzrok na przedmiot. – Często udawałam, że tego nie widzę. Byłam na tyle leniwa, rozumiesz? Głupia. A teraz chcesz mi powiedzieć, że ona nigdy więcej nie zwróci mi uwagi…
W końcu schowała twarz w dłoniach, pozwalając sobie na długi, nieumiarkowany szloch. Płakała i płakała, mijały kolejne minuty, a ona wciąż nie odrywała rąk od oczu, z których nieustannie wypływały kolejne łzy.
- Tyle… m-mnie ominę-ło… - wyjąkała w końcu, starając się utrzymać swój mały, beznadziejny świat w ryzach.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Sro Sty 30, 2019 11:25 pm
Nawet nie musiała nic mówić. Miałby darować komuś, kto odebrał mu siostrę? Komuś kto przez tyle czasu więził ją, podtruwał i pozwolił by cały świat uwierzył w jej śmierć? By on uwierzył w jej śmierć? Bez szans. Nie byłby w stanie żyć ze świadomością, że ten zwyrodnialec gdzieś tam ciągle jest i bezkarnie wpieprza sobie może właśnie śniadanie, nie daj Merlinie, myśląc o Erin. Co jeżeli będzie chciał ją odzyskać? Co jeżeli postanowi zastąpić ją jakąś inną dziewczyną?
Chciała, czy nie, to co jej się przytrafiło już wpłynęło na Jamesa. Kiedyś patrząc w przyszłość wzdrygał się na myśl o tym, że mógłby zostać aurorem. Rygor, dyscyplina, podporządkowywanie się rozkazom, nie, to zdecydowanie nie było coś co charakteryzowało Pottera. A gdzie był teraz? Właśnie na stażu aurorskim i nie mógł się już doczekać, gdy będzie mógł przeszperać teczki w poszukiwaniu śladów Wolfganga.
- Przecież słynę z rozsądku… - rzucił półżartem, ale w głowie już układał plan działania. Nie spocznie dopóki nie będzie pewny, że jego siostra jest bezpieczna. Nie pozwoli by ktoś ją ponownie skrzywdził, nigdy.
Był wściekły, przeokrutnie wściekły. Całą gorycz przelał w ten przeklęty wisiorek, który przecież nie był niczemu winny. Gdy Erin wstała od stołu, on nawet nie drgnął. Nawet nie potrafił spojrzeć w kierunku w którym poszła, chociaż jeszcze chwilę temu nie mógł oderwać od niej wzroku, a zamiast tego swoje wściekłe spojrzenie skierował w dół, uparcie wbijając je w blat. Mimo to wszystkimi innymi zmysłami bacznie rejestrował każdy jej ruch, szmer, oddech i delikatny szelest podnoszonego wisiorka, który chwilę później spoczął na blacie.
Objął jej dłonie i powoli uspokoił oddech. Jeszcze kilka minut temu jego siostra była martwa, teraz miał ją znowu przy sobie i zamiast cieszyć się, wściekał się za przeszłość – To się nigdy nie powinno wydarzyć… - rzucił pod nosem. Pewnie będzie tym się zadręczał jeszcze długi czas, ale ostatnim czego chciał to by i Erin żyła z tym piętnem.
- Może… - w końcu skierował swe spojrzenie na leżący przed nim wisiorek i gdy już to zrobił nie mógł oderwać od niego wzroku przez dłuższą chwilę. Z jednej strony był to prezent od Lily, gdy go otrzymał najchętniej zawiesiłby go sobie na czole by mieć go ciągle przed oczyma, z drugiej strony w końcu przecież ją stracił, a z dnia ataku na Hogsmeade wisiorek był jedną z nielicznych rzeczy które natychmiast uderzały go we wspomnieniach. Ale czy byłby rzeczywiście w stanie go porzucić?
Po jej wspomnieniu o Lily znowu dłuższą chwilę milczał, nawet gdy odsunęła się i posłała mu badawcze spojrzenie. Był wzorem osoby walczącej o swoje szczęście? Może i tak, kiedyś, dopóki nie stracił czegoś co było jego jednym z największych źródeł szczęścia. Erin. Później już nic nie było takie samo, nie miał nawet siły walczyć o Lily, bo tak, o nią trzeba było ciągle walczyć. Nieustannie starać się, zabiegać, pielęgnować uczucie które potrafiła zdmuchnąć niczym kurz z księgi. Czy naprawdę myślała, że James będzie w stanie to robić bo stracie Rin? A może wcale już o tym nie myślała? Może jedynie w końcu się od niego uwolniła…
- Nie wyszło nam – mruknął pod nosem. Właściwie ‘nie wyszło’ to dużo powiedziane… Miała sporo do nadrobienia, nie dało się ukryć, ale akurat w jego relacji z Lily zmieniło się tylko, albo i aż, tyle, że po prostu przestała ona niemalże istnieć…
Chciałby ją zapewnić, że najgorsze już minęło, wróciła i wszystko będzie teraz tak jak dawniej. Zamiast tego musiał poinformować ją o śmierci jednej z najcenniejszych jej osób. Po tym wszystkim co przeżyła, będzie musiała zmierzyć się jeszcze z żałobą. To niesprawiedliwe… Tak bardzo chciałby ująć jej tego cierpienia, zabrać to wszystko i dać jej odpocząć. Sam miał do siebie żal, że na śmierć mamy zareagował większą złością niż cierpieniem. Po stracie Erin był już tak rozbity, że nawet strata matki nie była w stanie zaboleć go bardziej. Nie był jednak w stanie jej tego powiedzieć, tak samo jak tego, że kobieta która niegdyś była sercem tego domu nawet za życia stała się martwa, gdy odeszła jej córka. To już nie była ta sama osoba, strata stała się dla niej ciężarem nie do udźwignięcia.
Tym razem to on do niej podszedł i objął ją szczelnie ramionami pochłaniając każdą łez spływającą po jej policzku. Nigdy nie był dobry w pocieszaniu, nawet gdy tak niesamowicie chciał komuś ująć cierpienia tak jak pragnął teraz ulżyć w nim Rin. Nie chciał jednak tego schrzanić, chciał przy niej być i pomóc jej przez to przejść.
- Zachorowała na smoczą ospę… - wyjaśnił gładząc ją po włosach, a po chwili przeniósł wzrok z jej czarnych pukli na talerze na stole – Pamiętam – odparł i zmarszczył brwi pochylając głowę w stronę zdobień – Erin… Zostawiłaś tam niemalże całą porcję jajecznicy… - rzucił mając nadzieję, że chociaż trochę ją to rozchmurzy. Zamiast tego jednak wybuchła nieprzerwalnym szlochem który niósł się po ich całym domu przez długie minuty – Jestem pewny, że to ona pomogła ci uciec… Ona ciągle jest z tobą, nigdy cię nie zostawiła… - zapewnił ją dalej trzymając ją w ramionach.
Erin Potter
Oczekujący
Erin Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Sob Lut 02, 2019 4:53 pm
Minęło dobre parę chwil, zanim łzy stopniowo przestały napływać do jej oczu, a drobne, wychudzone ciało odstąpiło od drżenia, podczas którego najpewniej próbowało wydobyć z siebie cały ten żal, ból i poczucie straty. Teraz już tylko siedziała – nieruchomo, beznamiętnie spoglądając w jeden punkt znajdujący się gdzieś w oddali – delikatnie opierając się o obejmujące ją ramiona brata. Gdy materiał rękawa jego bluzy po raz któryś z kolei musnął jej wilgotny od płaczu policzek, uświadomiła sobie, że w istocie był tuż obok. On, jako James Potter, jedna z najbliższych jej osób – a nie tylko jego wyobrażenie, które materializowało się przed jej oczami za każdym razem, gdy, spragniona jego obecności, przytulała się do poduszki, która na poszewce miała wyhaftowaną głowę jelenia. Kiedyś poprosiła o nią Wolfganga, na co zareagował w sposób niekryjący zdziwienia – niemniej jednak zrealizował jej prośbę.
Powoli uniosła spojrzenie, łapiąc wzrok Jamesa – i posłała mu lekki, choć smutny uśmiech, chcąc pokazać, że jest mu wdzięczna i docenia to, co dla niej zrobił. W końcu równie dobrze mógłby stwierdzić, że to nie najodpowiedniejsza chwila, aby ujawnić jej faktyczny stan ich rodziny. A mimo to postanowił powiedzieć całą prawdę, niczego nie ukrywając. W jej aktualnym stanie z pewnością mogła przypominać skamieniałą rzeźbę bez wyrazu, aczkolwiek wciąż dostrzegała w ludziach ich emocje, uczucia i to, z jakim trudem przechodziły im przez usta niektóre słowa.
Za to – i oczywiście za wiele różnych rzeczy – naprawdę go kochała. Mógł być dzieciakiem, a nawet niekiedy bezmyślnym i upierdliwym dupkiem, zwłaszcza w stosunku do Snape’a – ale był wobec niej szczery.
- Czy… udasz się ze mną na jej grób? Teraz? Chciałabym… chciałabym się z nią pożegnać.
W końcu nie było jej przez tak długi czas – jakże mogłaby nie chcieć odwiedzić własnej matki? Była jej to winna, całą przeklętą sobą. Mama nie widziała jej tyle miesięcy… Erin mogła sobie tylko wyobrażać, jak wiele cierpienia musiała znosić, każdego dnia błądząc po tych samych pomieszczeniach, po których jeszcze chwilę temu wędrowało jej dziecko. Dziecko, którego już nie ma, które już nigdy nie pozostanie w jej wspomnieniach żywe – a jedynie w postaci zimnego, bezwładnego ciała leżącego w trumnie. Na tę myśl ukłucie żalu po raz kolejny rozerwało jej serce.
Słysząc słowa Jamesa, przeniosła wzrok na drugi talerz z jajecznicą, ten, który wcześniej zaserwowała jemu. Skinęła głową, po czym dokończyła posiłek w milczeniu, powoli przeżuwając każdy kęs. Jej wzrok mimowolnie spoczął na leżącym na blacie stołu wisiorku. „Nie wyszło nam”… co to właściwie znaczyło?
- Opowiedz mi wszystko – nakazała mu w końcu, przenosząc spojrzenie na jego twarz. – Wszystko. Co z tobą, z tatą, z Lily, z… Remusem – imię ostatniej wspominanej osoby wypowiedziała z pewną trudnością, co zdziwiło nawet ją samą. Wspomnienie Lupina przez szmat czasu było dla niej wyłącznie czymś w rodzaju sennej wizji, którą pocieszała się za każdym razem, kiedy przechodziła najtrudniejsze chwile. To w końcu doprowadziło do tego, że Lunatyk przestał być dla niej kimś rzeczywistym – stał się odległym marzeniem, czymś w rodzaju złudzenia, będącego jednocześnie nagrodą za wszystkie te trudności, które musiała znieść. Teraz, wypowiadając jego imię na głos, uświadomiła sobie, że przecież wciąż miała do czynienia z żywą istotą, kimś, kto przecież był jak najbardziej prawdziwy. I… ta myśl przeraziła ją.
Ale dlaczego? Dlaczego świadomość istnienia osoby, którą kochała najmocniej na świecie, mogła wprawić ją w tak duży lęk?
 – …i z wszystkimi innymi? Co tak naprawdę wydarzyło się wtedy w Hogsmeade? – dokończyła szybko, pośpiesznie wstając i jednocześnie podnosząc ze stołu oba talerze. Udała się wraz z nimi do kuchni i zaczęła je myć, starając się odsunąć od siebie dość niepokojące myśli na temat Remusa.
- Wiesz, przez to wszystko straciłam różdżkę – mruknęła, odstawiając oba naczynia na suszarkę. – Nie ukrywam, że czułabym się nieco… pewniej… posiadając jakąś. Prędzej czy później będę musiała odwiedzić Ollivandera.
James Potter
Oczekujący
James Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Nie Lut 03, 2019 7:52 pm
Nie potrafiłby tego przed nią ukryć. Jej serce pękło na nowo, w momencie w którym wydawać by się mogło, że po miesiącach cierpienia w końcu miało szansę odżyć. Nie czuł się z tym dobrze, nie takie wieści chciał jej przekazać, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafiłby jej okłamać. Zresztą, co by to dało? Zyskałaby godzinę, może dwie, złudzenia, wyobrażenia które i tak musiałoby się posypać. Czy wtedy nie bolałoby bardziej? Mógł teraz tylko zamknąć jej drżące ciało w swych ramionach z nadzieją, że będzie to coś co pomoże jej to przetrwać. Nie jesteś z tym sama… Powtarzał to w głowie jakby z nadzieją, że telepatycznie będzie w stanie ją do tego przekonać.
- Jasne… - głos trochę mu się załamał, ale chociaż łzy cisnęły mu się do oczu, to nie pozwolił ani jednej spłynąć po policzku. Chciał być dla niej silny by na nowo mogła odzyskać poczucie bezpieczeństwa – Teraz? – spytał jedynie by się upewnić i gładząc jej policzek pokiwał głową gotowy zrobić dla niej wszystko.
Gdy wróciła do posiłku podszedł do kanapy na której jeszcze kilkanaście minut temu pisał do niej list i oderwał od niego kawałek pergaminu. Nakreślił kilka prostych słów Dolina Godryka. Natychmiast. Erin., podpisał swoim koślawym J. i w tak przygotowany list uzbroił Merlina natychmiast wyganiając go przez okno. Następnie wrócił do kuchni i machnięciem ręki przy której w rękawie skrywał różdżkę bezgłośnie wezwał kubek, wstawił wodę i po chwili zalał herbatę. Całkiem dobrze mu ostatnio wychodziła, jak na niego oczywiście, bo do tego że miał dwie lewe ręce w kuchni nikogo nie trzeba było przekonywać. Już własnoręcznie podsunął jej kubek pod nos, posyłając jej przy tym lekki uśmiech jakby wiedział, że tą niesamowitą umiejętnością parzenia herbatki nieźle ją musiał zaskoczyć.
- Wszystko… - powtórzył i przetrzepał sobie dłonią włosy jakby miało to pobudzić jego zarośnięta mózgownicę do myślenia. Merlinie… Od czego tu zacząć? Przymknął na chwilę powieki wracając do tego przeklętego dnia w Hogsmeade. Nie chciał tego, on w tym dniu widział tylko jedno: stratę siostry. Nerwowym ruchem sięgnął do kieszeni i już po chwili miał w ustach papierosa, a kojący dym powoli układał w jego myślach bieg wydarzeń. Zapomniał przy tym, że Erin raczej nie przywykła do obrazu jej brata z fajką w okolicznościach innych niż mocno zakrapiana impreza, nie mówiąc o tym, że kiedyś nigdy nie zapaliłby w domu – No więc… Był wypad do miasteczka, ale byłem zbyt zajęty szukaniem ciebie by w ogóle brać go pod uwagę… - zatrzymał na moment wzrok na wisiorku ciągle leżącym na stole. Gdyby nie on… Gdyby nie zamąciłby mu w głowie… Wtedy pewnie ruszyłby z resztą dzieciaków do Hogsmeade i może wszystko potoczyło by się zupełnie inaczej… - Okazało się, że w miasteczku byli śmierciożercy. Z tobą. Wywiązała się bitwa. Zginęło wiele osób, ale i tak widziałem tam tylko ciebie… - pokręcił głową – Greyback zamordował cię na oczach wszystkich… - urwał, tyle razy odbywało się to w jego wyobraźni, że momentami miał wrażenie jakby rzeczywiście widział to na własne oczy – Sam później również zginął. Teoretycznie śmierciożercy przegrali, ale dopiero dziś jestem w stanie przyznać, że była to zwycięska bitwa… - znowu na chwilę przystanął. Do tej pory pamiętał te nagłówki w gazetach, które były w stanie przy ‘rzezi’ umieścić słowo ‘wygrana’. Raz o mało nie podpalił pokoju wspólnego, gdy cisnął taką gazetą do kominka, a iskry rozsypały po całym pomieszczeniu. Zrobił to dopiero innym razem, ale o tym później – Ciężko mi powiedzieć co się właściwie później działo w Hogwarcie… Trochę się odciąłem… Dużo trenowałem… - w sumie to spędzał na boisku każdą wolną chwilę, wiedział że była to forma ucieczki od rzeczywistości, ale w końcu każdy ma jakiś sposób na żałobę – I wtedy straciłem kontakt z Lily. Ja unikałem jej, ona mnie… - wzruszył ramionami, chociaż w gardle miał ogromną gulę i nawet tlący się w jego dłoni papieros nie dawał mu ukojenia, zmienił szybko temat – Jakimś cudem ukończyłem Hogwart, ale egzaminy poszły mi, delikatnie mówiąc, średnio i nie zdobyliśmy Pucharu Quidditcha – był tym trochę zawiedziony, ale bez Erin było to i tak bez znaczenia – Ale zaskoczę cię, zrobiłem licencję na teleportację – uniósł jedną brew do góry, tę z blizną i kontynuował – Co prawda nie ukończyłem tego kursu który zaczęliśmy w szkole, z wiadomych powodów… - odchrząknął – ale zgłosiłem się w wakacje i jakoś poszło – no dobra, to jeszcze zostało najgorsze, czyli dlaczego właściwie go zrobił, bo w końcu nie raz mówił, że gardzi teleportacją a jego jedyną miłością i jedynym słusznym środkiem komunikacji jest miotła – I dostałem się na kurs aurorski – wyrzucił z siebie i kolejny raz natychmiast zmienił temat – A ojciec… Ojciec uciekł w pracę i wyobraź sobie, że jest teraz niezłą szychą bo awansował na Wiceministra Magii – pokiwał głową zatykając sobie na moment usta papierosem – Syriusz dalej jest taki porąbany jak był, a może i nawet bardziej go powaliło bo również zgłosił się na kurs aurorski, więc jak nas wywalą, to pewnie właśnie przez Blacka – uśmiechnął się nawet kątem ust – No i dalej u nas mieszka… Właściwie to nie tylko on, ale o tym może za chwilę – odchrząknął trochę zakłopotany – Peter natomiast postanowił zostać dziennikarzem – rozłożył ręce jakby opowiadał jej o najnowszym odkryciu magicznego świata – Mało tego, wyobraź sobie, że byłem nawet ostatnio świadkiem jak wyrywał kelnerkę w Dziurawym Kotle. A propos Kotła, Dorcas dalej tam pracuje, ale broń Merlinie, to nie ją wyrywał Glizdogon… - aż się wzdrygnął na sama myśl – No i Remus – spoważniał posyłając jej baczne spojrzenie. Wiedział, że był on dla niej ważny, ale właśnie przez wzgląd na to trudno mu było jej o nim opowiadać – Wydaje mi się… Że ciężko mu było na mnie patrzeć… - na moment się zatrzymał, z uwaga analizując jedną z rys na stole – Widujemy się właściwie tylko w pełnie, a poza tym utrzymujemy kontakt listowny. Myślę, że tak mu było łatwiej. Było – powtórzył z uśmiechem – Bo teraz wróciłaś i wszystko się zmieni. Ej, co ty robisz! – przez to całe opowiadanie nawet nie zauważył, gdy zaczęła zmywać naczynia. Chciał się jej pochwalić, że jest całkiem zaradną gosposią i brak zaklęć mamy wcale nie zamieni ich domu w chlew, więc dumnie posłał jej kubek do zlewu, który natychmiast zajął się jego zmywaniem i pewnie wszystko wyszło by całkiem idealnie, gdyby zamiast płynu do mycia naczyń nie użył się olej do smażenia, łyżeczka nie odstawiła się na suszarkę, a kubek nie wrzucił się do szuflady – To kwestia tylko kilku szlifów zaklęcia… - odparł, chociaż wiedział, że osobiście trochę to przerastało jego umiejętności, zdecydowanie był lepszy w pojedynkach, transmutacji, a nawet majsterkowaniu, niż w zaklęciach tego typu.
Pójdę z tobą – odparł natychmiast czując, że nie prędko puści ją gdzieś samą. Wiele razy zastanawiał się, co stało się z jej różdżką, ale w tym momencie było to bez znaczenia. Erin zyskała nowe życie, a nowe życie zasługiwało na nową różdżkę.
Erin Potter
Oczekujący
Erin Potter

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Pon Lut 04, 2019 3:40 pm
Czekała cierpliwie, aż James uporządkuje wszystko w głowie. Wiedziała bowiem, że zadane przez nią pytanie nie należało do najłatwiejszych i Potter z pewnością potrzebował czasu, aby w stosowny sposób przekazać jej wszelkie informacje na temat wydarzeń, przy których nie była obecna. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy ruszył w kierunku kanapy, podniósł kawałek pergaminu, nabazgrał na nim wiadomość, a następnie nakazał Merlinowi jak najprędzej dostarczyć przesyłkę.
- Do kogo piszesz? – spytała cicho i skinęła głową, kiedy podał jej kubek z herbatą. Zanurzyła wargi w gorącym napoju, na chwilę odwracając uwagę od swego brata, a gdy już odstawiła naczynie na stół, zastała go z papierosem w dłoni. Lekko uniosła jedną brew.
- A więc palisz? Od kiedy? – co prawda zdarzało jej się widywać Jamesa z fajką już wcześniej, ale miało to miejsce wyłącznie na imprezach, zwłaszcza tych nieco bardziej zakrapianych. Uzmysłowiła sobie jednak, że właściwie to taki stan rzeczy nie powinien jej jakoś szczególnie dziwić. Wydarzyło się tak wiele… wszystko, co jej opowiedział, przy nieco słabszych psychicznie jednostkach najpewniej skończyłoby się - w najlepszym wypadku - skokiem z mostu. James z kolei zamiast mostu postanowił wybrać papierosy. No i… dobrze, jakby nie patrzeć.
A więc Greyback ostatecznie zrobił to, co planował… kolejny raz poczuła ucisk w okolicach brzucha, wyobrażając sobie, co musieli przechodzić ci wszyscy ludzie, którzy to widzieli. No i ten cholerny człowiek, który został pozbawiony życia zamiast niej… Merlinie, mogła tylko marzyć o tym, że był w tak głębokim stanie upojenia alkoholowego, że nic nie poczuł…
Zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała o Lily. Nie tak to wszystko zapamiętała. Kiedy zniknęła, wtedy, w marcu, relacje jej brata z rudowłosą były o wiele cieplejsze. James przedstawiał je teraz w co najmniej taki sposób, jakby stali się dwójką całkowicie obcych sobie ludzi. Szybko uświadomiła sobie, że było to kolejną przyczyną tego uporczywego ukłucia żalu w jej sercu, z którym, mimo ogólnej radości z powrotu, nie mogła sobie poradzić. Nic nie było już takie jak dawniej.
Rozchyliła usta ze zdziwienia, kiedy usłyszała, że jej rodzony brat dostał się na kurs aurorski. Przez moment spoglądała na niego w osłupieniu, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa.
- Kurs aurorski?! Ale… aaa-le… Merlinie, no to świetnie! – wyjąkała w końcu, już chwilę później posyłając mu szeroki, pokrzepiający uśmiech, aby przypadkiem nie pomyślał, że mu nie uwierzyła. Wierzyła, naprawdę, wierzyła, ale po prostu to było… coś tak dziwnego, tak nieprawdopodobnego, że początkowo nie mieściło się w jej głowie. To nie były już czasy ich radosnego dzieciństwa, w którym przekomarzali się wzajemnie. To już nie były nawet czasy Hogwartu, w których oboje wspólnie uczyli się magii, wygrywali mecze i chadzali w niedozwolone miejsca - oto bowiem miała przed sobą Jamesa Pottera, prawdziwego mężczyznę; już nie niedojrzałego huncwota z Gryffindoru, tylko przyszłego aurora, dorosłego, ustabilizowanego człowieka, który już lada moment rozpocznie życie na własną rękę. A ona? Ona była… Erin. Małą, wychudzoną, nędzną kopią dawnej siebie. Do cholery, przecież nawet nie ukończyła Hogwartu. Jak to się stało? Byli tak podobni, tak nierozłączni – a teraz, zanim zdołała w ogóle się zorientować, rozpościerała się między nimi ogromna, bezdenna przepaść. Kiedy, jak, dlaczego?
- Ale przecież… co z lataniem?
Pierwsze pytanie, które mogło paść z ust rodzonej siostry, która przecież znała swego brata tak dobrze, jak nikt inny. No właśnie, co z lataniem? Co z miotłą, z którą James nigdy nie chciał się rozstawać? Tyle razy zapewniał wszystkich o swojej sportowej karierze w przyszłości, że nawet nie potrafiła wyobrazić go sobie w inny sposób. A teraz stoi tu przed nią, ot tak, po prostu, po czym oznajmia jej, że będzie aurorem. Zupełnie tak, jakby stwierdził, że panuje zima i dlatego jest całkiem zimno.
Jej uwadze nie umknęło to, jak szybko pragnął zmienić temat, dlatego wstała i, stanąwszy tuż przed nim, wbiła w niego uważne spojrzenie. Chciała dowiedzieć się co skłoniło go do zmiany decyzji, pragnęła poznać wszystkie te informacje, które ominęły ją, gdy świat uznał ją za martwą.
Ojciec wiceministrem… mimowolnie złapała się za głowę, zupełnie tak, jakby to miało pomóc jej przyswoić wszystkie te nowiny.
- Jak to „nie tylko on u nas mieszka”? Kto… kto jeszcze? Och, Dorcas… Doris, tak za nią tęskniłam… musimy ją koniecznie odwiedzić, zresztą sam Dziurawy Kocioł też. Londyn, tak bardzo mi go brakowało… tych wszystkich miejsc, osób… Peter w gazecie? W sumie, chyba całkiem tam pasuje. Oby tylko nie zeżarł wszystkich nakładów.  
Na słowa Jamesa o Remusie zamilkła, spuszczając wzrok. Oddalił się, ograniczył kontakt… to było takie typowe u Lupina. Obwinia się, a następnie znika gdzieś na całe miesiące, starając się unikać wszystkiego, co związane z daną osobą. Już to przerabiali… raz. Do tej pory, będąc w zamknięciu, gdy wyobrażała sobie aktualne realia swoich bliskich, nie wiedzieć czemu cały czas tkwiła w przekonaniu, że Lunatyk pozostanie przy Jamesie. Taka myśl samoistnie ukształtowała się w jej głowie i wydawała się być dość logiczna – w końcu obaj byli przyjaciółmi, gotowymi zrobić dla siebie wszystko, łącznie z zapewnieniem obecności podczas każdej pełni. Po raz pierwszy jednak dotarło do niej, że rzeczywistość była całkowicie inna od tego, co wykreowała w swojej głowie. Remus odszedł, Lily wyparła się wszystkiego, mama umarła, James zostanie aurorem, a Peter będzie wpierdalał cholerne gazety. Och, tylko ostatnia rzecz z tego wszystkiego miała jakiś sens.
Parsknęła cicho, będąc świadkiem jego popisu umiejętności w związku z umyciem kubka. Przez te wszystkie miesiące nauczyła się żyć bez różdżki i przestała postrzegać posiadanie jej jako coś obligatoryjnego.
- Spokojnie, zaraz dasz popis w kwestii teleportacji. Tylko poczekaj moment, wezmę ze sobą coś ciepłego.
To mówiąc, udała się na górę, w stronę swojego pokoju. Gdy jednak odbiła się od klamki, uświadomiła sobie, że jednak popis być może będzie musiał nadejść odrobinę szybciej.
- Jameeeees! - krzyknęła, a gdy brat znalazł się tuż obok, poprosiła go, aby otworzył drzwi za pomocą Alohomory. Gdy weszła do środka, poruszył ją fakt, że wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy była tu po raz ostatni. W milczeniu sięgnęła po swój zimowy płaszcz i ubrała czarne, skórzane, wiązane buty.
- Działaj – nakazała, chwytając brata za dłoń, po czym oboje teleportowali się na pobliski cmentarz.

[z/t x2] -> [tutaj]
Sponsored content

Salon - Page 2 Empty Re: Salon

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach