- Mistrz Labiryntu
Weranda za domem
Nie Lip 30, 2017 9:25 pm
Weranda porośnięta jest bogatą roślinnością. Nie zdziw się jak jakieś pnącza zaczną łaskotać cie po kostkach, a kaktus mimo iż przed chwilą stał koło twojego kompotu nagle znalazł się na parapecie. Pani Potter lubiła eksperymentować z roślinami i chyba nie ma tu niczego co nazwać mógłbyś 'zwyczajnym'.
Znajdziesz tu m. in.:
- małe pękate żarówki zwieszone z góry w których nocami błąkają się małe ogniki niczym świetliki;
- prutającego kaktusa który lubi przerywać niezręczną ciszę;
- miniaturową sosnę z gruszkami, lepiej ich nie jedz, przez dwa dni z ust będą wydobywać ci się bańki mydlane przy każdym słowie które wypowiesz;
- łaskoczące pnącza lubiące również kraść żarcie ze stolika i wyciągać drobiazgi z kieszeni, wszelkie zguby znajdziesz w dużej, pękatej donicy, obecnie znajdują się tam: cztery sykle, skórzana bransoletka Erin, dwie spleśniałe frytki i butelka po Ognistej;
- to tu na fotelu w kwiatki najczęściej wyleguje się Moher.
- Lily Evans
Re: Weranda za domem
Nie Cze 10, 2018 7:00 pm
~15.10.~
W głowie układała sobie tysiąc razy jak powinna przebiegać ta rozmowa, od czego zacząć a na czym zakończyć, co wspominać a co zostawić. Po wymianie tych kilku listów kompletnie nie wiedziała jak to ugryźć, zwłaszcza kiedy wszystko skomplikowało się po śmierci pani domu, która przecież zawsze gościła ją ciepłym uśmiechem i jak mało kto potrafiła trzymać w ryzach swojego męża, syna a także Syriusza. A teraz? Jak to miało wyglądać? Dawno nie widziała się z Jamesem Potterem, ostatni raz kompletnie przypadkowo w mugolskiej kawiarni, a potem... nie było czasu.
A może po prostu go unikałaś, Evans. Czemu się nie przyznasz.
Pokręciła rudą głową w ramach protestu, z nerwów okręcając kosmyk wokół wskazującego palca. Z tych nerwów chodziła w tę i we w tę, nie wiedząc czy powinna zapukać, czy wypada, ale w końcu Potter sam napisał by przyszła. Godryk sam jeden wiedział jak było jej wstyd, że nie pojawiła się na pogrzebie i tylko listownie skleiła ledwo jedno zdanie z drugim. Wypuściła powietrze ze świstem i zaczęła wygładzać swoją długą do kostek spódnicę w herbacianym kolorze. Musiała temu sprostać, na litość boską, nie musiało być dzisiaj źle. Po drodze znalazła kilka liści więc trzymała je kurczowo przy sobie w ten jesienny poranek - była bodajże dziesiąta rano.
Z duszą na ramieniu stanęła przed jego drzwiami i uderzyła kołatką, czekając na odpowiedź. Kiedy James w końcu jej otworzył, Lily poczuła się nagle głupio i spojrzała na swoje buty. Przód pantofelka był brudny od błota.
- Cześć, może pójdziemy na werandę? - zaproponowała cicho i nieoczekiwanie.
W głowie układała sobie tysiąc razy jak powinna przebiegać ta rozmowa, od czego zacząć a na czym zakończyć, co wspominać a co zostawić. Po wymianie tych kilku listów kompletnie nie wiedziała jak to ugryźć, zwłaszcza kiedy wszystko skomplikowało się po śmierci pani domu, która przecież zawsze gościła ją ciepłym uśmiechem i jak mało kto potrafiła trzymać w ryzach swojego męża, syna a także Syriusza. A teraz? Jak to miało wyglądać? Dawno nie widziała się z Jamesem Potterem, ostatni raz kompletnie przypadkowo w mugolskiej kawiarni, a potem... nie było czasu.
A może po prostu go unikałaś, Evans. Czemu się nie przyznasz.
Pokręciła rudą głową w ramach protestu, z nerwów okręcając kosmyk wokół wskazującego palca. Z tych nerwów chodziła w tę i we w tę, nie wiedząc czy powinna zapukać, czy wypada, ale w końcu Potter sam napisał by przyszła. Godryk sam jeden wiedział jak było jej wstyd, że nie pojawiła się na pogrzebie i tylko listownie skleiła ledwo jedno zdanie z drugim. Wypuściła powietrze ze świstem i zaczęła wygładzać swoją długą do kostek spódnicę w herbacianym kolorze. Musiała temu sprostać, na litość boską, nie musiało być dzisiaj źle. Po drodze znalazła kilka liści więc trzymała je kurczowo przy sobie w ten jesienny poranek - była bodajże dziesiąta rano.
Z duszą na ramieniu stanęła przed jego drzwiami i uderzyła kołatką, czekając na odpowiedź. Kiedy James w końcu jej otworzył, Lily poczuła się nagle głupio i spojrzała na swoje buty. Przód pantofelka był brudny od błota.
- Cześć, może pójdziemy na werandę? - zaproponowała cicho i nieoczekiwanie.
- James Potter
Re: Weranda za domem
Pon Cze 11, 2018 11:16 pm
Był beznadziejny w te klocki. Totalnie beznadziejny. Gapił się na swe dzieło z politowaniem i nawet westchnął z rozpaczą nie kryjąc towarzyszącego temu przeciągłego jęku. Wytłukł połowę filiżanek, talerze zamiast się same zmywać wirowały nad kociołkiem z którego unosiła się podejrzanie zielona para, sztućce zamiast do szuflady powędrowały do kosza, z kuchenki buchała piana, odkurzające miotełki rozsmarowały masło po całym blacie, w czajniku był kisiel, a w tosterze zamiast tostów upiekły się gąbki.
James opuścił ręce którymi chwilę wcześniej podpierał się pod boki i jeszcze raz wrócił wzrokiem do wielkiej księgi rozłożonej przed nim na blacie. Tytuł woluminu który tak zawzięcie studiował brzmiał Gosposia na sto dwa! Czyli sto dwa zaklęcia jak zamienić swój dom w dom idealny!. Coś robił nie tak, zdecydowanie, ale że wprawy w tego typu zaklęciach miał tyle co i nic, to nie było czym się tu dziwić. Zawsze wszystko samo się robiło, a przynajmniej tak mu się wydawało dopóki jego mama nie odeszła, a razem z nią nie przestały działać wszelkie zaklęcia trzymające posiadłość Potterów w ryzach. Co prawda Marlene i Charlie wzięły sprawy w swoje ręce i nie pozwoliły by dom, który był teraz również ich domem, zamienił się w siedlisko kurzu i brudu który lada moment wynajdzie koło, ale James za wszelką cenę chciał przywrócić tu dawną, magiczną harmonię, tak jakby w ten sposób mógł zwrócić sobie chociaż namiastkę mamy.
Dlatego korzystając z okazji, że dziewczyny poleciały do Londynu na zakupy, a Syriusz z błogim uśmiechem na ustach ruszył w las z jakąś rudą niewiastą szukać jesiennych liści w odcieniu jej włosów, James postanowił trochę się… dokształcić. Zaczął od kuchni, gdyż wydawało mu się, że nastawienie zmywarki, automatycznej porannej kawy i samoczyszczącej się kuchenki musi być banalnym zabiegiem i z pewnością opanuje to niczym Targeo. Deczko się jednak przeliczył…
Zdał sobie sprawę, że już tak naprawdę to wcale nie czyta tylko błądzi wzrokiem pomiędzy wierszami, gdy do jego uszu dotarło stukanie kołatki. Z przyjemnością więc odszedł od księgi i ruszył do drzwi.
Czy spodziewał się Lily? Zdecydowanie nie. Szczerze mówiąc to wątpił, że w ogóle przyjdzie. Kiedykolwiek. Sądził że go unikała, do tego stopnia że nawet nie przyszła na pogrzeb jego matki. Tak więc, gdy zobaczył ją przez okno nim jeszcze doszedł do wejścia, spetryfikowało go, krew odpłynęła mu z twarzy, a serce o mało nie wyskoczyło mu przez gardło niczym czekoladowa żaba łyknięta bez gryzienia. Dopiero po dłuższej chwili wrócił do siebie i zrobił gwałtowny w tył zwrot. Sprawnym zaklęciem zagarnął cały syf jakiego dokonał w kuchni do szafek, o tak, w takich akcjach akurat było dobry i wygładzając sobie pomiętą, trochę poplamioną eksperymentami bluzę, ruszył biegiem z powrotem drzwi.
Otworzył i… milczał. Nie miał pojęcia co myśleć, co powiedzieć, chociaż pewnie wystarczyłoby zwykłe, bezmózgie hej. Wzrokiem powędrował za jej spojrzeniem i przez chwilę analizował błoto na jej pantofelku jakby było to najciekawsze zjawisko na świecie. Dopiero po chwili dotarły do niego jej słowa, a on, bez zastanowienia, z automatu, odsunął się robiąc jej przejście w drzwiach i w końcu odparł – Dobrze, cześć – zamknął za nią drzwi i ruszyli w kierunku werandy mijając po drodze względnie ogarniętą otwartą na salon kuchnię.
Sam na werandzie wsparł się tylko o barierkę i schował ręce do kieszeni w bluzie znajdując w nich masę rupieci. Przyglądał się panience Evans, chociaż bardziej skupiał się na okolicach liści w jej dłoniach, jakoś bojąc się spojrzeć jej w twarz. W pewnym momencie z kuchni doszedł ich rumor, a on, odchrząkując, rzucił tylko, niby niedbale – To pewnie Moher…
James opuścił ręce którymi chwilę wcześniej podpierał się pod boki i jeszcze raz wrócił wzrokiem do wielkiej księgi rozłożonej przed nim na blacie. Tytuł woluminu który tak zawzięcie studiował brzmiał Gosposia na sto dwa! Czyli sto dwa zaklęcia jak zamienić swój dom w dom idealny!. Coś robił nie tak, zdecydowanie, ale że wprawy w tego typu zaklęciach miał tyle co i nic, to nie było czym się tu dziwić. Zawsze wszystko samo się robiło, a przynajmniej tak mu się wydawało dopóki jego mama nie odeszła, a razem z nią nie przestały działać wszelkie zaklęcia trzymające posiadłość Potterów w ryzach. Co prawda Marlene i Charlie wzięły sprawy w swoje ręce i nie pozwoliły by dom, który był teraz również ich domem, zamienił się w siedlisko kurzu i brudu który lada moment wynajdzie koło, ale James za wszelką cenę chciał przywrócić tu dawną, magiczną harmonię, tak jakby w ten sposób mógł zwrócić sobie chociaż namiastkę mamy.
Dlatego korzystając z okazji, że dziewczyny poleciały do Londynu na zakupy, a Syriusz z błogim uśmiechem na ustach ruszył w las z jakąś rudą niewiastą szukać jesiennych liści w odcieniu jej włosów, James postanowił trochę się… dokształcić. Zaczął od kuchni, gdyż wydawało mu się, że nastawienie zmywarki, automatycznej porannej kawy i samoczyszczącej się kuchenki musi być banalnym zabiegiem i z pewnością opanuje to niczym Targeo. Deczko się jednak przeliczył…
Zdał sobie sprawę, że już tak naprawdę to wcale nie czyta tylko błądzi wzrokiem pomiędzy wierszami, gdy do jego uszu dotarło stukanie kołatki. Z przyjemnością więc odszedł od księgi i ruszył do drzwi.
Czy spodziewał się Lily? Zdecydowanie nie. Szczerze mówiąc to wątpił, że w ogóle przyjdzie. Kiedykolwiek. Sądził że go unikała, do tego stopnia że nawet nie przyszła na pogrzeb jego matki. Tak więc, gdy zobaczył ją przez okno nim jeszcze doszedł do wejścia, spetryfikowało go, krew odpłynęła mu z twarzy, a serce o mało nie wyskoczyło mu przez gardło niczym czekoladowa żaba łyknięta bez gryzienia. Dopiero po dłuższej chwili wrócił do siebie i zrobił gwałtowny w tył zwrot. Sprawnym zaklęciem zagarnął cały syf jakiego dokonał w kuchni do szafek, o tak, w takich akcjach akurat było dobry i wygładzając sobie pomiętą, trochę poplamioną eksperymentami bluzę, ruszył biegiem z powrotem drzwi.
Otworzył i… milczał. Nie miał pojęcia co myśleć, co powiedzieć, chociaż pewnie wystarczyłoby zwykłe, bezmózgie hej. Wzrokiem powędrował za jej spojrzeniem i przez chwilę analizował błoto na jej pantofelku jakby było to najciekawsze zjawisko na świecie. Dopiero po chwili dotarły do niego jej słowa, a on, bez zastanowienia, z automatu, odsunął się robiąc jej przejście w drzwiach i w końcu odparł – Dobrze, cześć – zamknął za nią drzwi i ruszyli w kierunku werandy mijając po drodze względnie ogarniętą otwartą na salon kuchnię.
Sam na werandzie wsparł się tylko o barierkę i schował ręce do kieszeni w bluzie znajdując w nich masę rupieci. Przyglądał się panience Evans, chociaż bardziej skupiał się na okolicach liści w jej dłoniach, jakoś bojąc się spojrzeć jej w twarz. W pewnym momencie z kuchni doszedł ich rumor, a on, odchrząkując, rzucił tylko, niby niedbale – To pewnie Moher…
- Lily Evans
Re: Weranda za domem
Pią Cze 29, 2018 9:52 pm
Dom musiał być teraz w zupełnej rozsypce, skoro James postanowił się wziąć za sprzątanie. Kompletnie nie miał do tego ręki - tak by mu powiedziała, gdyby ujrzała to pobojowisko. Jak można było doprowadzić kuchnię do takiego stanu?! Na całe szczęście Lily nie była świadkiem tej katastrofy; pewnie wtedy zapomniałaby nawet o celu swojej wizyty i zajęła się naprawą wyrządzonych przez Pottera szkód, chociaż to nie tak, że powinna czy w ogóle mogła mu prawić kazania. Teraz nie, absolutnie, nie po tym jak potraktowała ich relację, zupełnie jakby tworzyła eliksir i zostawiła go bez żadnej kontroli, a potem oczekiwała że kociołek sam się opróżni. Zresztą należało docenić same starania chłopaka, że w ogóle cokolwiek starał się zdziałać, mając cały dom na swojej głowie. Rodzina Potterów nie miała skrzata? Dziwne.
Lily, jak już wcześniej zostało wspomniane, nie miała jednak o niczym pojęcia, tak więc w jej głowie znajdowały się kompletnie inne myśli, dotyczące wielu, aczkolwiek powiązanych ze sobą spraw. Niedawno zmarła pani Potter, zmarła w tym roku Erin, awans pana Pottera, znajomość z Jamesem, jej przyszłość, jej plany, a nawet przyjaźń z Severusem czy związek małżeński jej siostry z Vernonem. Miała więc istny chaos, który na szybko starała się uporządkować by móc na spokojnie z nim porozmawiać. Była mu w końcu to winna. Aż tak się zdenerwował na jej widok? Może to był zły pomysł, że jednak do niego przyszła i to po tym wszystkim. Godryk tylko jeden wiedział jak było jej głupio. Rozumiała go, sama nie wiedziała jak powinna się do niego odezwać, jak w ogóle przekazać mu to… wszystko. W ogóle samo powitanie wydawało się taką trudną rzeczą!
Najchętniej starłaby ten brud, chociaż mogła przecież użyć do tego magii, ale tak się denerwowała, że nawet zapomniała, że może przecież używać magii poza szkołą. Nic nie zrobiła. Uniosła w końcu głowę i ruszyła pierwsza, rozglądając się wokoło, jakby próbując wyłapać wszystkie zmiany jakie zaszły odkąd ostatni raz tutaj była. Czy to nowe płaszcze zostały powieszone na haczykach? Nowa roślinka znajdowała się w doniczce w rogu? Nigdzie nie mogła znaleźć butów Erin, które zawsze leżały rozrzucone przy szafce. Nieomal wypuściła swoje liście, ale szybko zacisnęła na nich palce i ruszyła za nim, Jamesem, bo to on teraz szedł przodem. Mignęła jej gdzieś kuchnia, ale nie miała w sobie śmiałości by do niej zajrzeć. Kiedy znaleźli się na werandzie, trochę czasu jej zajęło zanim zajęła fotel. Dotknęła ostrożnie pnączy, które niemal od razu oplotły jej nadgarstek. Na razie nie próbowały jej łaskotać. Uśmiechnęła się blado i skierowała zielone oczy, gdzieś ponad ramieniem Jamesa, kiedy ten postanowił się odezwać. Nawet nie zwróciła uwagi na ten rumor. Dziwne.
- Na pewno - odpowiedziała, kiwając krótko głową. Lily w końcu położyła liście na stoliku, a łaskoczące pnącza cofnęły się. Chyba postanowiły dać jej spokój. - Nie ma Syriusza?
Lily, jak już wcześniej zostało wspomniane, nie miała jednak o niczym pojęcia, tak więc w jej głowie znajdowały się kompletnie inne myśli, dotyczące wielu, aczkolwiek powiązanych ze sobą spraw. Niedawno zmarła pani Potter, zmarła w tym roku Erin, awans pana Pottera, znajomość z Jamesem, jej przyszłość, jej plany, a nawet przyjaźń z Severusem czy związek małżeński jej siostry z Vernonem. Miała więc istny chaos, który na szybko starała się uporządkować by móc na spokojnie z nim porozmawiać. Była mu w końcu to winna. Aż tak się zdenerwował na jej widok? Może to był zły pomysł, że jednak do niego przyszła i to po tym wszystkim. Godryk tylko jeden wiedział jak było jej głupio. Rozumiała go, sama nie wiedziała jak powinna się do niego odezwać, jak w ogóle przekazać mu to… wszystko. W ogóle samo powitanie wydawało się taką trudną rzeczą!
Najchętniej starłaby ten brud, chociaż mogła przecież użyć do tego magii, ale tak się denerwowała, że nawet zapomniała, że może przecież używać magii poza szkołą. Nic nie zrobiła. Uniosła w końcu głowę i ruszyła pierwsza, rozglądając się wokoło, jakby próbując wyłapać wszystkie zmiany jakie zaszły odkąd ostatni raz tutaj była. Czy to nowe płaszcze zostały powieszone na haczykach? Nowa roślinka znajdowała się w doniczce w rogu? Nigdzie nie mogła znaleźć butów Erin, które zawsze leżały rozrzucone przy szafce. Nieomal wypuściła swoje liście, ale szybko zacisnęła na nich palce i ruszyła za nim, Jamesem, bo to on teraz szedł przodem. Mignęła jej gdzieś kuchnia, ale nie miała w sobie śmiałości by do niej zajrzeć. Kiedy znaleźli się na werandzie, trochę czasu jej zajęło zanim zajęła fotel. Dotknęła ostrożnie pnączy, które niemal od razu oplotły jej nadgarstek. Na razie nie próbowały jej łaskotać. Uśmiechnęła się blado i skierowała zielone oczy, gdzieś ponad ramieniem Jamesa, kiedy ten postanowił się odezwać. Nawet nie zwróciła uwagi na ten rumor. Dziwne.
- Na pewno - odpowiedziała, kiwając krótko głową. Lily w końcu położyła liście na stoliku, a łaskoczące pnącza cofnęły się. Chyba postanowiły dać jej spokój. - Nie ma Syriusza?
- James Potter
Re: Weranda za domem
Czw Lip 05, 2018 10:31 pm
Idąc przez dom i prowadząc Lily na werandę nie do końca był przekonany czy to aby dzieje się naprawdę. Jedna brew ściągała mu się do środka jakby nad czymś intensywnie myślał, ale w rzeczywistości nie myślał nic, a jajecznica w jego mózgu właśnie się ścinała. Nie to żeby nie lubił niespodziewanego, albo żeby w ogóle kiedykolwiek do czegokolwiek się przygotowywał, tylko… No właśnie, nie miał pojęcia jakie tylko i o co mu właściwie chodziło… Że też takie stany dopadały go zawsze w obecności Lily… Było to wkurzające, owszem, wręcz może nawet niezdrowe, ale był wobec tego całkowicie bezradny.
Odetchnął dopiero gdy wyszli już na werandę, a rześkie powietrze wdarło mu się do płuc. Natychmiast naszła go ochota by go trochę przydymić, ale nie chciał zaczynać rozmowy z Lily od papierosa, bo… Bo co? Bo tego nie lubiła? A czy w ogóle powinien się tym przejmować? Fala uczuć których w połowie nawet się nie spodziewał, a w drugiej nie rozumiał, a już w całości nie miał pojęcia skąd się w ogóle wzięły, zaczęły go zalewać wyrywając się jedne przed drugie. I mu na niej zależało, i był na nią zły jednocześnie, i chciał zrobić dla niej wszystko, i miał ochotę wszystko jej wygarnąć. Paranoja.
Nawet nie był świadomy, że ma brudną bluzę. Gdy Lily sprawiła mu niespodziewaną wizytę miał na głowie większy burdel do ogarnięcia, a to że siebie samego mógłby doprowadzić do większego porządku nawet nie przyszło mu do głowy. Teraz natomiast wzrok ciągle uciekał mu w stronę panienki Evans i nawet jeżeli spoglądał akurat gdzieś indziej to w myślach skupiony był wyłącznie na niej.
Dobrze, że Mohera akurat nie było na werandzie bo miał na kogo zwalić hałas w kuchni. Odchrząknął jeszcze i przez moment zatrzymał wzrok na odłożonych na stół liściach.
-Syriusza? – nie wiedział czemu, ale zdziwiło go to pytanie – Nie, nie ma… Nikogo nie ma… To znaczy ja jestem, tylko ja – zaplatał się co go tylko jeszcze bardziej zirytowało. Wyciągnął więc ręce z kieszeni i sięgnął po paczkę papierosów leżącą na parapecie, nie musiał już ich ukrywać przed mamą, a i powściągliwości związane z obecnością Evans poszły już w niepamięć – Chciałaś się pożegnać… - rzucił nawiązując do ich ostatniej wymiany listów, rzecz jasna chodziło o jego mamę, ale nie byłby zdziwiony gdyby chciała również zrobić to z nim.
Odetchnął dopiero gdy wyszli już na werandę, a rześkie powietrze wdarło mu się do płuc. Natychmiast naszła go ochota by go trochę przydymić, ale nie chciał zaczynać rozmowy z Lily od papierosa, bo… Bo co? Bo tego nie lubiła? A czy w ogóle powinien się tym przejmować? Fala uczuć których w połowie nawet się nie spodziewał, a w drugiej nie rozumiał, a już w całości nie miał pojęcia skąd się w ogóle wzięły, zaczęły go zalewać wyrywając się jedne przed drugie. I mu na niej zależało, i był na nią zły jednocześnie, i chciał zrobić dla niej wszystko, i miał ochotę wszystko jej wygarnąć. Paranoja.
Nawet nie był świadomy, że ma brudną bluzę. Gdy Lily sprawiła mu niespodziewaną wizytę miał na głowie większy burdel do ogarnięcia, a to że siebie samego mógłby doprowadzić do większego porządku nawet nie przyszło mu do głowy. Teraz natomiast wzrok ciągle uciekał mu w stronę panienki Evans i nawet jeżeli spoglądał akurat gdzieś indziej to w myślach skupiony był wyłącznie na niej.
Dobrze, że Mohera akurat nie było na werandzie bo miał na kogo zwalić hałas w kuchni. Odchrząknął jeszcze i przez moment zatrzymał wzrok na odłożonych na stół liściach.
-Syriusza? – nie wiedział czemu, ale zdziwiło go to pytanie – Nie, nie ma… Nikogo nie ma… To znaczy ja jestem, tylko ja – zaplatał się co go tylko jeszcze bardziej zirytowało. Wyciągnął więc ręce z kieszeni i sięgnął po paczkę papierosów leżącą na parapecie, nie musiał już ich ukrywać przed mamą, a i powściągliwości związane z obecnością Evans poszły już w niepamięć – Chciałaś się pożegnać… - rzucił nawiązując do ich ostatniej wymiany listów, rzecz jasna chodziło o jego mamę, ale nie byłby zdziwiony gdyby chciała również zrobić to z nim.
- Lily Evans
Re: Weranda za domem
Pią Lip 06, 2018 12:33 am
Mogli zawsze udawać, że to tylko jego sen. Zwykły, może tylko odrobinę głupi, sen. A potem się obudzi i wszystko wróci do normy. Dom będzie pachniał goframi i świeżym sokiem, najpewniej dyniowym, bo w końcu zaczynała się jesień. Zejdzie na dół i zobaczy poczochraną Erin w jego swetrze, który ukradła, bo miała taki kaprys, z dżemem nad górną wargą. Zobaczy swoją matkę, z tymi pięknymi srebrzystymi włosami i ciepłymi oczami, która nakłada jedzenie burczącemu coś pod nosem Syriuszowi, który nie potrafiłby otworzyć powiek. Jego ojciec na dzień dobry powie mu co sądzi o tym, co dzieje się na świecie i zagada o przyszłość jaką James planuje. A on sam będzie miał tylko w głowie jak kreatywnie spróbować przekonać jakąś miłą, słodką dziewczynę do spotkania. Mogło to brzmieć jak banał, jak jej pobożne życzenie by wszystko wróciło do normy. Ale w głowie Lily tak mógłby wyglądać jego idealny dzień. Idealny jesienny dzień Jamesa Pottera, normalnego czarodzieja, pozbawionego tych dorosłych, poważnych trosk.
Rozumiała go. Rozumiała go w tamtym momencie bardziej niż siebie, bo siebie absolutnie nie rozumiała. Miała wrażenie, jakby jej życie miało zaraz prysnąć jak ta bańka z francuskiego wesołego miasteczka. Jej relacja z Jamesem, jej relacja z Severusem… jej relacja z resztą Huncwotów. Jak powinna się zachować? Nie była dobra w tworzeniu rozwiązań związanych z uczuciami. Martwiła się o wszystkich równo, siebie widząc jako jedyną winną czyichś zmartwień.
Nie miała zdania co do papierosów, sama jednak nie paliła, nie widząc w tym sensu. Może była za bardzo sztywna dla niego, dla innych? Czasami słyszała tego typu teksty, nie żeby się jakoś tym przejmowała, ale zwyczajnie nie uważała by palenie pomagało. Tak samo jak picie przy każdej nadarzającej się okazji. Powinien jej wygarnąć by zrozumiała, by nie była w tym stanie. Powinien ją jawnie oskarżyć - może wtedy wróciłaby do podniesionego podbródka, gniewnych błyskawic i tego “Potter” brzmiącego jak klątwa.
Nie wiedząc co zrobić z rękoma, zaczęła te liście układać, przestawiać, próbując coś z nich stworzyć. Zerknęła przelotnie do dużej donicy, ale jak tylko dostrzegła spleśniałe frytki i butelkę po Ognistej, od razu się cofnęła.
- Powinieneś tu posprzątać - wypaliła nagle, nie do końca pojmując, co właśnie zrobiła. I że nie przyszła tutaj po to by sprawdzać doniczki i mu rozkazywać. Nie. Miała. Prawa.
- Ja… - zaczęła zakłopotana i spuściła wzrok. - Domyślam się. Twój tata musi dużo pracować. Zwłaszcza teraz. Ja…
Zauważyła jak sięga po paczkę papierosów.
- Ty palisz?! Sądziłam, że tylko Syriusz, że… - znowu palnęła szybko, po czym wydała z siebie dziwny dźwięk i przejechała dłonią po włosach. Odruchowo. - Nadal chcę… ja… kochałam Twoją mamę, wiesz? Była cudowną osobą, dlatego…
I zanim się spostrzegła, ścisnęło jej gardło, łzy same napłynęły do oczu. Błyskawicznie spuściła głowę, miętosząc spódnicę. Myśli, wspomnienia, uczucia to wszystko znienacka ją zaatakowało.
- Dlatego tak bardzo jestem zła na siebie… James… - wyszeptała, starała się zapanować nad drżącym głosem. Byleby nie odkrył, że w rzeczywistości była słaba.
I godna pożałowania.
Rozumiała go. Rozumiała go w tamtym momencie bardziej niż siebie, bo siebie absolutnie nie rozumiała. Miała wrażenie, jakby jej życie miało zaraz prysnąć jak ta bańka z francuskiego wesołego miasteczka. Jej relacja z Jamesem, jej relacja z Severusem… jej relacja z resztą Huncwotów. Jak powinna się zachować? Nie była dobra w tworzeniu rozwiązań związanych z uczuciami. Martwiła się o wszystkich równo, siebie widząc jako jedyną winną czyichś zmartwień.
Nie miała zdania co do papierosów, sama jednak nie paliła, nie widząc w tym sensu. Może była za bardzo sztywna dla niego, dla innych? Czasami słyszała tego typu teksty, nie żeby się jakoś tym przejmowała, ale zwyczajnie nie uważała by palenie pomagało. Tak samo jak picie przy każdej nadarzającej się okazji. Powinien jej wygarnąć by zrozumiała, by nie była w tym stanie. Powinien ją jawnie oskarżyć - może wtedy wróciłaby do podniesionego podbródka, gniewnych błyskawic i tego “Potter” brzmiącego jak klątwa.
Nie wiedząc co zrobić z rękoma, zaczęła te liście układać, przestawiać, próbując coś z nich stworzyć. Zerknęła przelotnie do dużej donicy, ale jak tylko dostrzegła spleśniałe frytki i butelkę po Ognistej, od razu się cofnęła.
- Powinieneś tu posprzątać - wypaliła nagle, nie do końca pojmując, co właśnie zrobiła. I że nie przyszła tutaj po to by sprawdzać doniczki i mu rozkazywać. Nie. Miała. Prawa.
- Ja… - zaczęła zakłopotana i spuściła wzrok. - Domyślam się. Twój tata musi dużo pracować. Zwłaszcza teraz. Ja…
Zauważyła jak sięga po paczkę papierosów.
- Ty palisz?! Sądziłam, że tylko Syriusz, że… - znowu palnęła szybko, po czym wydała z siebie dziwny dźwięk i przejechała dłonią po włosach. Odruchowo. - Nadal chcę… ja… kochałam Twoją mamę, wiesz? Była cudowną osobą, dlatego…
I zanim się spostrzegła, ścisnęło jej gardło, łzy same napłynęły do oczu. Błyskawicznie spuściła głowę, miętosząc spódnicę. Myśli, wspomnienia, uczucia to wszystko znienacka ją zaatakowało.
- Dlatego tak bardzo jestem zła na siebie… James… - wyszeptała, starała się zapanować nad drżącym głosem. Byleby nie odkrył, że w rzeczywistości była słaba.
I godna pożałowania.
- James Potter
Re: Weranda za domem
Pon Lip 09, 2018 10:23 pm
Ile razy budził się z nadzieją, że to wszystko jest tylko snem, jakimś strasznym koszmarem który tylko przypałętał się do niego nocą. Ręce do przedramion miał niemalże sine od szczypania mającego go z tego wszystkiego wybudzić, zdarzało mu się nawet przywalić sobie w twarz, ale przecież w życiu by się nikomu do tego nie przyznał. Czasami pałętał się po domu wyobrażając sobie, że Erin czyta coś w ogrodzie, a mama wygania z niego gnomy. Oczyma wyobrazi naprawdę je tam widział i specjalnie omijał ten ogródek szerokim łukiem by tylko nie sprawić sobie zawodu. Gdyby to tam Lily zajrzała to dopiero złapałaby się za głowę.
Więc tak, mogli udawać, że to tylko koszmar z którego zaraz się obudzą, ale tu, w domu w którym i Erin i pani Potter pozostawiły po sobie setki wspomnień nie było to proste.
Powinieneś tu posprzątać. Gdyby nie ręce schowane jeszcze w kieszeniach to zapewne opuściłby je z rezygnacją. Przez jego twarz przeszła fala bólu, a gniewne spojrzenie uniósł na dom. W tamtej chwili miał ochotę go spalić. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że go to przerasta i tylko przez wydumane ego nie rzucił jeszcze tego wszystkiego w cholerę i nie puścił z dymem. Bo po co niby uczył się potajemnie jakichś gosposiowatych zaklęć? Powinien wypiąć się na to wszystko tyłkiem, przecież to nie jego broszka, w życiu nie zajmował się domem, w życiu nie sądził że kiedykolwiek będzie musiał robić takie rzeczy. Ten dom był za duży, było w nim zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele bólu sprawiało mu samo gapienie się na niego, nie mówiąc o życiu w nim i udawaniu że wszystko jest dobrze.
- Skrzat właśnie idzie pocztą – skłamał irracjonalnie, gniewnie kopiąc jakiegoś zeschniętego liścia na tarasie – Ja nie będę tu niczego sprzątał… - dodał obruszony jakby ta czynność miała mu sprawić jakąś ujmę na honorze. I tak oto mówił jedno, a robił drugie, a przynajmniej… próbował robić drugie.
Powietrze pomiędzy nimi było tak gęste, że nawet słowa wisiały na nim jak jakieś klątwy. Czuł zakłopotanie Lily i sam nie był w najlepszej formie. Pominął jej wzmiankę o ojcu, bo jej ‘ja’ wydawało mu się dużo ważniejsze. Domyślał się co chciała powiedzieć, więc sięgając po papierosy powiedział to na głos. Nie miał pojęcia jak miałoby to wyglądać… Pożegnać się z kimś… Jak się pożegnać jak tego kogoś już nie ma? Sam nawet nie zdążył tego zrobić… Pospiesznie wsadził papierosa do ust i odpalił czując jak napięcie w nim narasta, a nerwy i drżenie przejmują nad nim kontrolę.
- Palę… - mruknął cicho, ale akurat to słowo szybko gdzieś uleciało zastąpione wyznaniem Lily. Nie był w stanie na nią spojrzeć w obawie, że sam się zaraz posypie. Osunął się tylko powoli po balustradzie na taras i usiadł na nim zbierając się ostatkami sił w garść. Zaklął w duchu, że pentagram od Alice zostawił w pokoju, był naprawdę dobry, dlaczego go dziś nie przypiął?
- Wiem Lily… - odparł, a słysząc jak łamie się jej głos nie wytrzymał i powędrował spojrzeniem na jej twarz. Był czas, że rzeczywiście miał jej za złe, że nie pojawiła się na pogrzebie. W głębi duszy wiedział, że najbardziej bolało go to, że to jego zostawiła z tym wszystkim samego, a nie że nie przyszła na pogrzeb bliskiej jej osoby. W dużej mierze sam się nakręcał by zrzucić na nią winę i jakoś w ten sposób zatuszować własna porażkę, ale dobrze wiedział, że jeżeli już nie przyszła to była to tylko i wyłącznie jego wina.
Teraz jednak cała jego złość gdzieś wyparowała. Chciał zabrać jej te łzy, objąć ją i zapewnić, że przecież nic się takiego nie stało. Miał ochotę przywalić temu który był winny temu wszystkiemu, ale w takim wypadku chyba sobie musiałby przyłożyć.
Wyciągnął w jej stronę rękę i ścisnął jej obie dłonie na kolanach nie spuszczając wzroku z jej twarzy. W uszach dudniło mu tętno, sam również drżał jakby mu było co najmniej zimno, ale w oczach prócz bólu nie było nic, od śmierci Erin coś się w nim zablokowało i nie potrafił wycisnąć z siebie ani jednej łzy – To tylko durny pogrzeb... Nie miało to nic wspólnego z pożegnaniem… Godne pożałowania widowisko - odparł, w dużej mierze sam przekonany do tego co mówił.
Więc tak, mogli udawać, że to tylko koszmar z którego zaraz się obudzą, ale tu, w domu w którym i Erin i pani Potter pozostawiły po sobie setki wspomnień nie było to proste.
Powinieneś tu posprzątać. Gdyby nie ręce schowane jeszcze w kieszeniach to zapewne opuściłby je z rezygnacją. Przez jego twarz przeszła fala bólu, a gniewne spojrzenie uniósł na dom. W tamtej chwili miał ochotę go spalić. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że go to przerasta i tylko przez wydumane ego nie rzucił jeszcze tego wszystkiego w cholerę i nie puścił z dymem. Bo po co niby uczył się potajemnie jakichś gosposiowatych zaklęć? Powinien wypiąć się na to wszystko tyłkiem, przecież to nie jego broszka, w życiu nie zajmował się domem, w życiu nie sądził że kiedykolwiek będzie musiał robić takie rzeczy. Ten dom był za duży, było w nim zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele bólu sprawiało mu samo gapienie się na niego, nie mówiąc o życiu w nim i udawaniu że wszystko jest dobrze.
- Skrzat właśnie idzie pocztą – skłamał irracjonalnie, gniewnie kopiąc jakiegoś zeschniętego liścia na tarasie – Ja nie będę tu niczego sprzątał… - dodał obruszony jakby ta czynność miała mu sprawić jakąś ujmę na honorze. I tak oto mówił jedno, a robił drugie, a przynajmniej… próbował robić drugie.
Powietrze pomiędzy nimi było tak gęste, że nawet słowa wisiały na nim jak jakieś klątwy. Czuł zakłopotanie Lily i sam nie był w najlepszej formie. Pominął jej wzmiankę o ojcu, bo jej ‘ja’ wydawało mu się dużo ważniejsze. Domyślał się co chciała powiedzieć, więc sięgając po papierosy powiedział to na głos. Nie miał pojęcia jak miałoby to wyglądać… Pożegnać się z kimś… Jak się pożegnać jak tego kogoś już nie ma? Sam nawet nie zdążył tego zrobić… Pospiesznie wsadził papierosa do ust i odpalił czując jak napięcie w nim narasta, a nerwy i drżenie przejmują nad nim kontrolę.
- Palę… - mruknął cicho, ale akurat to słowo szybko gdzieś uleciało zastąpione wyznaniem Lily. Nie był w stanie na nią spojrzeć w obawie, że sam się zaraz posypie. Osunął się tylko powoli po balustradzie na taras i usiadł na nim zbierając się ostatkami sił w garść. Zaklął w duchu, że pentagram od Alice zostawił w pokoju, był naprawdę dobry, dlaczego go dziś nie przypiął?
- Wiem Lily… - odparł, a słysząc jak łamie się jej głos nie wytrzymał i powędrował spojrzeniem na jej twarz. Był czas, że rzeczywiście miał jej za złe, że nie pojawiła się na pogrzebie. W głębi duszy wiedział, że najbardziej bolało go to, że to jego zostawiła z tym wszystkim samego, a nie że nie przyszła na pogrzeb bliskiej jej osoby. W dużej mierze sam się nakręcał by zrzucić na nią winę i jakoś w ten sposób zatuszować własna porażkę, ale dobrze wiedział, że jeżeli już nie przyszła to była to tylko i wyłącznie jego wina.
Teraz jednak cała jego złość gdzieś wyparowała. Chciał zabrać jej te łzy, objąć ją i zapewnić, że przecież nic się takiego nie stało. Miał ochotę przywalić temu który był winny temu wszystkiemu, ale w takim wypadku chyba sobie musiałby przyłożyć.
Wyciągnął w jej stronę rękę i ścisnął jej obie dłonie na kolanach nie spuszczając wzroku z jej twarzy. W uszach dudniło mu tętno, sam również drżał jakby mu było co najmniej zimno, ale w oczach prócz bólu nie było nic, od śmierci Erin coś się w nim zablokowało i nie potrafił wycisnąć z siebie ani jednej łzy – To tylko durny pogrzeb... Nie miało to nic wspólnego z pożegnaniem… Godne pożałowania widowisko - odparł, w dużej mierze sam przekonany do tego co mówił.
- Lily Evans
Re: Weranda za domem
Sro Lip 18, 2018 11:45 pm
Na koszmary się skarżyła, zwłaszcza wiosną, kiedy dormitorium tak mocno nią pachniało. Erin. Jej ciepłą, szaloną Rin-Rin, o orzechowych oczach, rozczochranych czarnych włosach z tuszem odbitym na policzku. Potterówna zawsze robiła zadania domowe na ostatnią chwilę, co doprowadzało do tego, że potem zasypiała nad zadaniami czy to w ich pokoju czy w Pokoju Wspólnym. Tak samo miała z przygotowywaniem się do egzaminów. Jeśli z łatwością przychodziło jej odmawianie Jamesowi, to z jego siostrą miała poważny problem. Nie potrafiła się nie zgodzić na jej plan, nawet najbardziej niedorzeczny – po błaganiach, targaniach za szatę, rozśmieszających zaklęciach... nie potrafiła. Była jej oczkiem w głowie, kimś bez kogo nie wyobrażała sobie życia. Nikt nie wydawał się dla niej taki istotny jak Erin, nawet jej siostra Petunia. A może tym bardziej niż Petunia? W koszmarach przypominała sobie ją, brudną, cierpiącą, wyciągającą rękę w jej stronę. Umierającą. Evans krzyczała, tonęła w tych pustych orzechowych oczach, umierała z nią. Za każdym razem. Z jej piękną, kochaną Erin, zniszczoną przez dorosłość, przez konflikty, przez zamaskowane postacie śmiejące się z piekła, które urządziły. Tak bardzo chciała, żeby był to tylko sen. Głupi, nic nieznaczący sen. Rok temu zbierała z Erin liście na dziedzińcu w Hogwarcie. Rok temu odrzucała Jamesa Pottera. Rok temu pisała zadania domowe, pełniła dyżur jako Prefekt Naczelny, zaglądała do Hagrida na herbatkę i jego twarde ciasteczka. Rok temu szturchała się z Remusem, biegała za Jamesem, Syriuszem i Peterem by wręczyć im szlaban, udawała że nie obchodzą ją zaczepki niektórych Ślizgonów. Tęskniła, tak bardzo tęskniła za Hogwartem, za wszystkim, co miała ten rok temu.
W domu było odrobinę lepiej, często spała bez żadnych snów i nie musiała ciągle sięgać po eliksir spokojnego snu czy uspokajający. Starała sobie ograniczać te dawki by się nie uzależnić, przed czym zawsze ostrzegał ich profesor Slughorn. Zastanawiała się, czy mogłaby odwiedzić tak po prostu zamek. Wejść do szkolnych sal, spędzić popołudnie u profesorów, którzy ją uczyli, wieczór zaś u Hagrida. Mogłaby napisać do Dorcas, Syriusza, Remusa, Petera, zapytać teraz Jamesa... czy byłoby to niewłaściwe?
Chciała udawać, że nie widziała w jego oczach smutku, ale nie potrafiła. Bo był tam. Ten smutek. Dobrze jej znany smutek. Chciała przeprosić, ale było za późno. Powiedziała to. Powiedziała to, a przecież powinna zdawać sobie sprawę, że sam sobie nie poradzi. To wszystko zawsze robiła pani Potter.
- A jak ci pomogę? – zaproponowała po chwili. – Mam dzisiaj trochę czasu, więc jeśli nie masz nic przeciwko to mogę spróbować.
To napięcie zdawało się być nie do zniesienia. Ale musieli przez to przejść, rozstrzygnąć cokolwiek, zrozumieć. Ona potrzebowała zrozumieć. Ten dom był najpiękniejszym i najsmutniejszym miejscem w Anglii. Obojgu dobrze wychodziło obwinianie siebie. Mogli zawsze podzielić tę winę na pół, każdy miałby dzięki temu lżejszy bagaż na swoich barkach. I tak powinien jej wygarnąć. Dalej miętoliła spódnicę, choć robiła to już mniej chaotycznie. Próbowała oddychać, choć tak bardzo bolało ją serce. Potrząsnęła głową, starając się włosami zakryć twarz by jej nie widział. Nie widział łez uciekających jej z oczu.
- Wcale ni..e – wyszeptała, nie potrafiąc się z nim zgodzić, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że jej głos jeszcze bardziej drży. – Ma wspólnego. Nie rozumiesz... nie-e roz...umiesz – i coraz więcej łez zaczęło jej spływać i lądować na jego dłoni. Zgarbiła się tak, że w końcu jej twarz wylądowała na kolanach, wraz z klatką piersiową. Jedynie brzuch nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Jak nic miał już mokrą dłoń. Całe ciało Lily drżało.
Nie potrafiła powstrzymać łkania.
W domu było odrobinę lepiej, często spała bez żadnych snów i nie musiała ciągle sięgać po eliksir spokojnego snu czy uspokajający. Starała sobie ograniczać te dawki by się nie uzależnić, przed czym zawsze ostrzegał ich profesor Slughorn. Zastanawiała się, czy mogłaby odwiedzić tak po prostu zamek. Wejść do szkolnych sal, spędzić popołudnie u profesorów, którzy ją uczyli, wieczór zaś u Hagrida. Mogłaby napisać do Dorcas, Syriusza, Remusa, Petera, zapytać teraz Jamesa... czy byłoby to niewłaściwe?
Chciała udawać, że nie widziała w jego oczach smutku, ale nie potrafiła. Bo był tam. Ten smutek. Dobrze jej znany smutek. Chciała przeprosić, ale było za późno. Powiedziała to. Powiedziała to, a przecież powinna zdawać sobie sprawę, że sam sobie nie poradzi. To wszystko zawsze robiła pani Potter.
- A jak ci pomogę? – zaproponowała po chwili. – Mam dzisiaj trochę czasu, więc jeśli nie masz nic przeciwko to mogę spróbować.
To napięcie zdawało się być nie do zniesienia. Ale musieli przez to przejść, rozstrzygnąć cokolwiek, zrozumieć. Ona potrzebowała zrozumieć. Ten dom był najpiękniejszym i najsmutniejszym miejscem w Anglii. Obojgu dobrze wychodziło obwinianie siebie. Mogli zawsze podzielić tę winę na pół, każdy miałby dzięki temu lżejszy bagaż na swoich barkach. I tak powinien jej wygarnąć. Dalej miętoliła spódnicę, choć robiła to już mniej chaotycznie. Próbowała oddychać, choć tak bardzo bolało ją serce. Potrząsnęła głową, starając się włosami zakryć twarz by jej nie widział. Nie widział łez uciekających jej z oczu.
- Wcale ni..e – wyszeptała, nie potrafiąc się z nim zgodzić, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że jej głos jeszcze bardziej drży. – Ma wspólnego. Nie rozumiesz... nie-e roz...umiesz – i coraz więcej łez zaczęło jej spływać i lądować na jego dłoni. Zgarbiła się tak, że w końcu jej twarz wylądowała na kolanach, wraz z klatką piersiową. Jedynie brzuch nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Jak nic miał już mokrą dłoń. Całe ciało Lily drżało.
Nie potrafiła powstrzymać łkania.
- James Potter
Re: Weranda za domem
Pon Lip 23, 2018 9:11 pm
Z jego życia Erin zniknęła nagle i definitywnie, nie pozostawiając po sobie nawet snów w których dręczyłaby jego duszę obrazami z przeszłości, czy niedoszłej przyszłości. Miał ją tylko we wspomnieniach których unikał jak ognia i na zdjęciach które skrzętnie ukrył w swoim pokoju. Nie potrafił na nią patrzeć. Nie był w stanie również wejść do jej sypialni, która stała nietknięta tak jak ją zostawiła. Jeszcze nie teraz. I kto wie czy kiedykolwiek. Nie zdziwiłby się gdyby jego boginem była teraz postać jego własnej siostry. Jak wtedy pod dębem, gdy widząc jej widmo stracił nad sobą kontrolę. Czasami patrząc w lustro zastanawiał się jak bardzo jego widok rani jego matkę, ojca, kto wie czy może właśnie nie Lily. W końcu byli do siebie podobni, te same oczy, te same włosy, czasami i grymas. Został jej bezużytecznym cieniem po tej stronie i nie potrafił zatrzymać rozpadającego się dookoła świata który gnał za Erin do grobu.
Lily uciekła w eliksiry, on w Hogwarcie głównie radził sobie morderczymi treningami i używkami zdecydowanie bardziej prostackimi nim te wybrane przez panienkę Evans. Nierozłączne papierosy, alkohol który stał się niczym dziwnym przed południem, trawa od pociesznego hipisa która nie zawsze jednak poprawiała mu humor i inne śmieci które z braku pomysłów podsuwał mu Black.
Nie potrafił o tym wszystkim rozmawiać, wolał mieszać w sobie w głowie i jakoś pchać ten beznadziejny wózek do przodu z nadzieją, że głupi czas który okazał się takim chujem może jakoś to uleczy.
Nie uwierzyła w skrzata, nie oszukujmy się, ciężko byłoby uwierzyć w podobną brednię, ale James i tak nie potrafił przyznać się wprost jak jest mu zwyczajnie głupio, że Lily musiała zwrócić mu na to uwagę, a sprawy mają się tak a nie inaczej.
Pomóż mi w życiu… – chciał jej powiedzieć, ale zamiast tego dalej wpatrywał się beznadziejnym spojrzeniem na równie beznadziejny obraz przed sobą – Nie wiem czy się da… - wykrztusił w końcu – Tu już nigdy nie będzie jak kiedyś i pozmywane garnki nic nie zmienią – zwątpił w swe działania i zaciągnął się papierosem by po chwili wstrzymywania wypuścić powoli dym z płuc i może chociaż odrobinę żalu razem z nim.
Również chciałby zrozumieć. Szczególnie ją, bo chociaż teorii był w stanie wymyśleć tysiące, to póki nie usłyszy wprost dlaczego tak postąpiła, nie pogodzi się z tym pewnie nigdy. I mógł się oszukiwać, że pozwoli jej odejść, że zdoła o niej zapomnieć, ale to wszystko było gówno prawdą, bo nie wiedząc dlaczego, nie był w stanie stłumić tej beznadziejnej nadziei która dalej gdzieś tam się tliła.
Nie miał pojęcia dlaczego przyszła do niego z płaczem i żalem gdy odeszła jego matka, a nie była w stanie zrobić tego gdy odeszła Erin. O wielu rzeczach właściwie nie miał pojęcia, ale ciężko było ją prosić o jakiekolwiek wyjaśnienia gdy była w takim stanie. Krajało mu się serce na widok jej łez i był w tamtym momencie zły na siebie za wszystkie te myśli w których tak się na nią dąsał. Była taka delikatna, wrażliwa, niemożliwym było, niemożliwym…
- Owszem, nie rozumiem… Głupi Potter nic nie rozumie! – rzucił niedopalonego papierosa w szybę, a iskry rozsypały się po parapecie, drugą dłoń wyrwał z uścisku jej łez i zacisnął w pięść. Zerwał się gwałtownie i przez chwilę właściwie szarpał się sam ze sobą. Nie mógł uciec sam od siebie, wyłączyć myśli, cofnąć czasu, dlaczego to wszystko było niemożliwe?! Po co mu była ta cholerna magia jak nie potrafił nią nawet zmyć naczyń, nie mówiąc o tym czego teraz najbardziej potrzebował?! Kopnął jakąś doniczkę, uderzył pięścią z jej łzami w balustradę i dopiero ukucie fizycznego bólu zatrzymało go w miejscu – To mi wytłumacz… - wyszeptał w końcu, gdy odzyskał nad sobą pozorną kontrolę, a oczy od bardzo dawna po raz pierwszy zaszły mu łzami.
Lily uciekła w eliksiry, on w Hogwarcie głównie radził sobie morderczymi treningami i używkami zdecydowanie bardziej prostackimi nim te wybrane przez panienkę Evans. Nierozłączne papierosy, alkohol który stał się niczym dziwnym przed południem, trawa od pociesznego hipisa która nie zawsze jednak poprawiała mu humor i inne śmieci które z braku pomysłów podsuwał mu Black.
Nie potrafił o tym wszystkim rozmawiać, wolał mieszać w sobie w głowie i jakoś pchać ten beznadziejny wózek do przodu z nadzieją, że głupi czas który okazał się takim chujem może jakoś to uleczy.
Nie uwierzyła w skrzata, nie oszukujmy się, ciężko byłoby uwierzyć w podobną brednię, ale James i tak nie potrafił przyznać się wprost jak jest mu zwyczajnie głupio, że Lily musiała zwrócić mu na to uwagę, a sprawy mają się tak a nie inaczej.
Pomóż mi w życiu… – chciał jej powiedzieć, ale zamiast tego dalej wpatrywał się beznadziejnym spojrzeniem na równie beznadziejny obraz przed sobą – Nie wiem czy się da… - wykrztusił w końcu – Tu już nigdy nie będzie jak kiedyś i pozmywane garnki nic nie zmienią – zwątpił w swe działania i zaciągnął się papierosem by po chwili wstrzymywania wypuścić powoli dym z płuc i może chociaż odrobinę żalu razem z nim.
Również chciałby zrozumieć. Szczególnie ją, bo chociaż teorii był w stanie wymyśleć tysiące, to póki nie usłyszy wprost dlaczego tak postąpiła, nie pogodzi się z tym pewnie nigdy. I mógł się oszukiwać, że pozwoli jej odejść, że zdoła o niej zapomnieć, ale to wszystko było gówno prawdą, bo nie wiedząc dlaczego, nie był w stanie stłumić tej beznadziejnej nadziei która dalej gdzieś tam się tliła.
Nie miał pojęcia dlaczego przyszła do niego z płaczem i żalem gdy odeszła jego matka, a nie była w stanie zrobić tego gdy odeszła Erin. O wielu rzeczach właściwie nie miał pojęcia, ale ciężko było ją prosić o jakiekolwiek wyjaśnienia gdy była w takim stanie. Krajało mu się serce na widok jej łez i był w tamtym momencie zły na siebie za wszystkie te myśli w których tak się na nią dąsał. Była taka delikatna, wrażliwa, niemożliwym było, niemożliwym…
- Owszem, nie rozumiem… Głupi Potter nic nie rozumie! – rzucił niedopalonego papierosa w szybę, a iskry rozsypały się po parapecie, drugą dłoń wyrwał z uścisku jej łez i zacisnął w pięść. Zerwał się gwałtownie i przez chwilę właściwie szarpał się sam ze sobą. Nie mógł uciec sam od siebie, wyłączyć myśli, cofnąć czasu, dlaczego to wszystko było niemożliwe?! Po co mu była ta cholerna magia jak nie potrafił nią nawet zmyć naczyń, nie mówiąc o tym czego teraz najbardziej potrzebował?! Kopnął jakąś doniczkę, uderzył pięścią z jej łzami w balustradę i dopiero ukucie fizycznego bólu zatrzymało go w miejscu – To mi wytłumacz… - wyszeptał w końcu, gdy odzyskał nad sobą pozorną kontrolę, a oczy od bardzo dawna po raz pierwszy zaszły mu łzami.
- Lily Evans
Re: Weranda za domem
Pią Sie 03, 2018 3:34 am
Nie potrafił czy nie chciał spojrzeć? Ale była w stanie to zrozumieć, choć posiadała zdecydowanie mniejszą kontrolę nad swoimi myślami, obrazami jakie podsyłał jej mózg, zwłaszcza podczas snu. Dlatego tak istotne okazały się być eliksiry.
Gdyby weszła do jej sypialni to z pewnością by przepadła, zwłaszcza w jej rzeczach. Czy kołdra nadal nią pachniała? Czy jej skarpetki były porozrzucane? Czy znalazłaby jej stare rolki, fotografie z mugolskich gazet, które je pożyczała a Rin-Rin tak namiętnie kolekcjonowała co ciekawsze twarze? Świat Evans był bez niej pusty, ale szukała sposobu by wypełnić tę przestrzeń innymi rzeczami, równie ważnymi. Nie miała jej jednak zamiaru zastępować. To tak nie działało.
Jak taniec śmierci, jakby wszyscy szli za nią, za jej zjawą rozmytą w ich głowach, ukrytą w zdjęciach, wspomnieniach, w twarzy Jamesa. Nigdy nie potrafiła zapamiętać kto pojawił się na świecie wcześniej - czy Erin czy James? Kiedyś Potterówna jej powiedziała, ale Lily kompletnie o tym zapomniała, chyba wtedy zarwała noc, ucząc się do Transmutacji z którą często miewała problemy. A pytać też nie chciała. To pytanie wydawało jej się nie na miejscu. Nie mogłaby. Pewnie poczułby się tak, jakby podała mu truciznę. Jesień była jednak przykrym okresem. Połowa października tym bardziej, a ona nie potrafiła się zebrać w sobie.
Uzależnił się. To tak działa. Uzależnia łatwo, tak jak Lily była uzależniona od czekolady, co ze wszystkich ludzi na świecie, najbardziej potrafił zrozumieć Remus. Pewnie tak łatwo Potter tego nie rzuci. Nie żeby chciała się w to mieszać, mówić mu, co miał robić. To nie był Hogwart, prawda? Nie mogła go postraszyć szlabanami, gonić po szkolnych korytarzach, zarekwirować jego magicznych gadżetów. To nie był czas, kiedy śmiał się jej pierwszej i ostatniej trwałej, z efektu bardzo specyficznego eliksiru używanego do włosów.
Czas leczył rany. Zaklęcia, eliksiry? Jak? Może powinna mieć zmieniacz czasu? Jakby to wtedy wyglądało? Co by zrobiła? Potrafiłaby zmienić rzeczywistość? Pewnie nie, nie? Czas był zawiłą jednostką, wprowadziłaby nieodwracalne zmiany, wszystko mogłoby runąć jak domek z kart.
- Zawsze... zawsze można spróbować coś zmienić - wyrzuciła z siebie, niemal desperacko, a między jej rudymi brwiami pojawiła się zmarszczka zmartwienia.
Dlaczego? Prawda była taka, że nie była dobra w uczuciach. Widział to przecież, nie miała żadnego doświadczenia. Nie była taka zdecydowana jak on. Często uciekała, zupełnie jak na filmach. Tych czarno-białych. Widział kiedyś film? Nie miała przepisu, więc kociołek eksplodował. Zalał jej wnętrze tą trudną do przełknięcia mieszanką. Była cięższa do strawienia niż ostatni wypiek Hagrida.
Co było niemożliwym? Mógł mieć po prostu zakrzywiony obraz niej samej. Nie odkrył jak paskudną osobą była? Nie zrozumiał, że była gorsza w tej swojej wrażliwości, delikatności? Pracowała tyle czasu nad sobą, a to tak mało dawało! Była na siebie absolutnie zła. Jak mogła tak po prostu na niego patrzeć, na Severusa, na siebie? Jak? Doprowadziła do tego absurdu.
Może plotki były prawdziwe i była wyrafinowaną wiedźmą, która robi z siebie ofiarę? Walczyła z nimi, chciała być dzielna, a teraz? Teraz była zwyczajnie słaba, zagubiona.
Powinna poprawić włosy. Całą siebie.
Nadal na niego nie spojrzała, przytuliła twarz do swoich kolan, próbując odzyskać panowanie. Odezwała się po dłuższej chwili, drżąc. Skuliła się.
- Bbbo... to było pożegnanie. Wszystkich. W jednym momencie. nawet jeśli niektórym... nie zależało. To bbyło... istotne - uniosła w końcu głowę i uśmiechnęła się słabo, żałośnie. Tylko na to ją było stać. Łzy zalśniły. Wielkie łzy, jakby należały do feniksa, tylko że łzy Evans nie leczyły niczego. Zielone oczy zrobiły się lekko czerwone. Przyjrzała się szkodom, rękawem otarła to, co mogła i podniosła się z fotela. Podeszła do niego chwiejnie, w końcu zbierając w sobie całą tą odwagę. Widziała tylko jego oczy. Reszta była dla niej rozmyta. Oprócz oczu. Bardziej orzech, karmel czy zwykły brąz? Nogi nie chciały działać tak jak powinny. Stanęła, przed nim, na palcach i objęła go za szyję.
- Płacz - szepnęła mu do ucha, starając się brzmieć stanowczo. Miała nadzieję że się zgarbi by łatwiej było mu schować twarz w jej lekko rozpiętym płaszczu. Dobrze że miała pantofelki.
Gdyby weszła do jej sypialni to z pewnością by przepadła, zwłaszcza w jej rzeczach. Czy kołdra nadal nią pachniała? Czy jej skarpetki były porozrzucane? Czy znalazłaby jej stare rolki, fotografie z mugolskich gazet, które je pożyczała a Rin-Rin tak namiętnie kolekcjonowała co ciekawsze twarze? Świat Evans był bez niej pusty, ale szukała sposobu by wypełnić tę przestrzeń innymi rzeczami, równie ważnymi. Nie miała jej jednak zamiaru zastępować. To tak nie działało.
Jak taniec śmierci, jakby wszyscy szli za nią, za jej zjawą rozmytą w ich głowach, ukrytą w zdjęciach, wspomnieniach, w twarzy Jamesa. Nigdy nie potrafiła zapamiętać kto pojawił się na świecie wcześniej - czy Erin czy James? Kiedyś Potterówna jej powiedziała, ale Lily kompletnie o tym zapomniała, chyba wtedy zarwała noc, ucząc się do Transmutacji z którą często miewała problemy. A pytać też nie chciała. To pytanie wydawało jej się nie na miejscu. Nie mogłaby. Pewnie poczułby się tak, jakby podała mu truciznę. Jesień była jednak przykrym okresem. Połowa października tym bardziej, a ona nie potrafiła się zebrać w sobie.
Uzależnił się. To tak działa. Uzależnia łatwo, tak jak Lily była uzależniona od czekolady, co ze wszystkich ludzi na świecie, najbardziej potrafił zrozumieć Remus. Pewnie tak łatwo Potter tego nie rzuci. Nie żeby chciała się w to mieszać, mówić mu, co miał robić. To nie był Hogwart, prawda? Nie mogła go postraszyć szlabanami, gonić po szkolnych korytarzach, zarekwirować jego magicznych gadżetów. To nie był czas, kiedy śmiał się jej pierwszej i ostatniej trwałej, z efektu bardzo specyficznego eliksiru używanego do włosów.
Czas leczył rany. Zaklęcia, eliksiry? Jak? Może powinna mieć zmieniacz czasu? Jakby to wtedy wyglądało? Co by zrobiła? Potrafiłaby zmienić rzeczywistość? Pewnie nie, nie? Czas był zawiłą jednostką, wprowadziłaby nieodwracalne zmiany, wszystko mogłoby runąć jak domek z kart.
- Zawsze... zawsze można spróbować coś zmienić - wyrzuciła z siebie, niemal desperacko, a między jej rudymi brwiami pojawiła się zmarszczka zmartwienia.
Dlaczego? Prawda była taka, że nie była dobra w uczuciach. Widział to przecież, nie miała żadnego doświadczenia. Nie była taka zdecydowana jak on. Często uciekała, zupełnie jak na filmach. Tych czarno-białych. Widział kiedyś film? Nie miała przepisu, więc kociołek eksplodował. Zalał jej wnętrze tą trudną do przełknięcia mieszanką. Była cięższa do strawienia niż ostatni wypiek Hagrida.
Co było niemożliwym? Mógł mieć po prostu zakrzywiony obraz niej samej. Nie odkrył jak paskudną osobą była? Nie zrozumiał, że była gorsza w tej swojej wrażliwości, delikatności? Pracowała tyle czasu nad sobą, a to tak mało dawało! Była na siebie absolutnie zła. Jak mogła tak po prostu na niego patrzeć, na Severusa, na siebie? Jak? Doprowadziła do tego absurdu.
Może plotki były prawdziwe i była wyrafinowaną wiedźmą, która robi z siebie ofiarę? Walczyła z nimi, chciała być dzielna, a teraz? Teraz była zwyczajnie słaba, zagubiona.
Powinna poprawić włosy. Całą siebie.
Nadal na niego nie spojrzała, przytuliła twarz do swoich kolan, próbując odzyskać panowanie. Odezwała się po dłuższej chwili, drżąc. Skuliła się.
- Bbbo... to było pożegnanie. Wszystkich. W jednym momencie. nawet jeśli niektórym... nie zależało. To bbyło... istotne - uniosła w końcu głowę i uśmiechnęła się słabo, żałośnie. Tylko na to ją było stać. Łzy zalśniły. Wielkie łzy, jakby należały do feniksa, tylko że łzy Evans nie leczyły niczego. Zielone oczy zrobiły się lekko czerwone. Przyjrzała się szkodom, rękawem otarła to, co mogła i podniosła się z fotela. Podeszła do niego chwiejnie, w końcu zbierając w sobie całą tą odwagę. Widziała tylko jego oczy. Reszta była dla niej rozmyta. Oprócz oczu. Bardziej orzech, karmel czy zwykły brąz? Nogi nie chciały działać tak jak powinny. Stanęła, przed nim, na palcach i objęła go za szyję.
- Płacz - szepnęła mu do ucha, starając się brzmieć stanowczo. Miała nadzieję że się zgarbi by łatwiej było mu schować twarz w jej lekko rozpiętym płaszczu. Dobrze że miała pantofelki.
- James Potter
Re: Weranda za domem
Czw Sie 09, 2018 10:02 pm
Nie potrafił, nie chciał, nie ważne… Każdy znajduje swój sposób na radzenie sobie w trudnych sytuacjach. Erin była z nim od zawsze i nie był nawet w stanie wyobrazić sobie, że mógłby ją stracić, a co dopiero tego doświadczyć. Chorował wtedy kiedy ona, gdy źle się czuła i on źle się czuł, zdarzało im się nawet myśleć o tym samym. Gdy umarła, umarła również jakaś cząstka niego. Stracił Erin bezpowrotnie, a przy tym stracił również siebie.
Za wszelką cenę nie chciał pokazać, że jest mu ciężko, bo żył w przeświadczeniu, że to oznaka słabości. Jego ojciec nigdy nie uronił przy nim łzy, nigdy nie okazał cierpienia, nawet teraz gdy z jego życia odeszły dwie najważniejsze kobiety. Nie pozwolił sobie nawet na chwilę załamania, tak więc czy James mógł to zrobić? Nie. Nigdy.
To on pojawił się wcześniej na tym świecie i jak niesprawiedliwy los zadecydował, pozostał na nim dłużej. Dlaczego? Dlaczego to ona musiała odejść wcześniej?
Tak, nie mogła mu niczego zabronić, nie mogła go pouczać, chociaż pewnie tak samo jak i ona, James z chęcią cofnąłby się do czasów w Hogwarcie gdy łamał te wszystkie zasady tylko po to by właśnie to robiła. Teraz jego przewinienia nie miały z nią nic wspólnego. Szukał w nich ulgi, dawał sobie kopa by wstać i działać. By żyć.
Gdyby Potter miał zmieniacz czasu… Z pewnością nie postąpiłby tak racjonalnie jak myślała o tym Lily. Zrobiłby wszystko by uratować Erin, próbowałby do usranej śmierci i pewnie dopiero ona zamknęłaby pętlę. Tyle razy analizował tamten dzień, wytykał sobie błędy, podsuwał rozwiązania. Tyle razy… ale tylko raz dane było mu to przeżyć i w swoim mniemaniu schrzanił po całości. A później posypało się już wszystko, jak ten domek z kart. A co jeśli to właśnie jedna z tych katastrof zabawy z czasem? Może sami stali się jej ofiarą?
- Nie zmienię tego co najbardziej bym chciał… - odparł, bo chociaż wmawiał sobie, że gdy przywróci w domu magiczną harmonię to będzie jak dawniej, to była to gówno prawda, zwykły impuls do działania, głupi pretekst by się ruszyć, cel który wypełniony miał zrobić miejsce kolejnemu.
Lily była bardzo krytyczna wobec siebie. Za bardzo. James uważał ją za jedną z najlepszych osób jakie znał i chociaż rzeczywiście w ostatnim czasie wiele rzeczy próbował jej zarzucić, to robił to tylko po to by samego siebie egoistycznie usprawiedliwić. Oboje tak naprawdę wcale się nie znali. Evans wyznaczyła grubą granice, za którą go nie wpuszczała, a James po śmierci Erin, dołożył do tej granicy kilka cegieł.
- Jej już tam nie było… - dodał cicho. Pogrzeb. Pochowanie ciała, pustej skorupy osoby którą kiedyś się znało. Jego pogrzebem był dzień w którym teleportował ją do szpitala. Wtedy widział ją po raz ostatni i już wtedy jej dusza wyrywała się z tego świata do ukochanej córki.
Tylko raz wcześniej widział łzy Lily. Były to łzy wściekłości, na niego oczywiście. Nie pamiętał nawet co wtedy zrobił, ale te łzy zapamięta pewnie do końca życia. Nigdy nie chciał jej skrzywdzić, sprawić przykrości, droczył się z nią tylko, popisywał się, chciał zrobić na niej wrażenie. Wtedy jednak wymknęło się to spod kontroli, a on do tej pory czuł się winny za te kilka łez które wylała właśnie przez niego.
Teraz znowu płakała, a on znowu czuł się winny. Eksplodował. Był w amoku, wściekły na świat, wściekły na siebie. Nie wiedział nawet ile to trwało, a zdarta do krwi pięścią z przyjemnością sam by sobie przywalił gdyby to było tylko możliwe. Łzy, jego własne łzy, były dla niego niemalże czymś obcym. W rozmazanych kształtach rozpoznał Lily i pozwolił się jej objąć. Serce waliło mu jak młotem, ale i tak bez zastanowienia wtulił twarz w jej włosy. Jej zapach na moment go odurzył. Ściągnął okulary i zrzucił je na podłogę, i tak gówno widział gdy w oczach miał pełno łez.
- Nie chcę… Nie… – też starał się brzmieć stanowczo, ale jego ciało za nic go nie słuchało. Schował twarz w jej włosach, kołnierzu, przytulając się do szyi. To właśnie tego nie chciał, by widziała go w takim stanie, to do tego nie chciał dopuścić. I szło mu całkiem dobrze. Do dzisiaj.
Za wszelką cenę nie chciał pokazać, że jest mu ciężko, bo żył w przeświadczeniu, że to oznaka słabości. Jego ojciec nigdy nie uronił przy nim łzy, nigdy nie okazał cierpienia, nawet teraz gdy z jego życia odeszły dwie najważniejsze kobiety. Nie pozwolił sobie nawet na chwilę załamania, tak więc czy James mógł to zrobić? Nie. Nigdy.
To on pojawił się wcześniej na tym świecie i jak niesprawiedliwy los zadecydował, pozostał na nim dłużej. Dlaczego? Dlaczego to ona musiała odejść wcześniej?
Tak, nie mogła mu niczego zabronić, nie mogła go pouczać, chociaż pewnie tak samo jak i ona, James z chęcią cofnąłby się do czasów w Hogwarcie gdy łamał te wszystkie zasady tylko po to by właśnie to robiła. Teraz jego przewinienia nie miały z nią nic wspólnego. Szukał w nich ulgi, dawał sobie kopa by wstać i działać. By żyć.
Gdyby Potter miał zmieniacz czasu… Z pewnością nie postąpiłby tak racjonalnie jak myślała o tym Lily. Zrobiłby wszystko by uratować Erin, próbowałby do usranej śmierci i pewnie dopiero ona zamknęłaby pętlę. Tyle razy analizował tamten dzień, wytykał sobie błędy, podsuwał rozwiązania. Tyle razy… ale tylko raz dane było mu to przeżyć i w swoim mniemaniu schrzanił po całości. A później posypało się już wszystko, jak ten domek z kart. A co jeśli to właśnie jedna z tych katastrof zabawy z czasem? Może sami stali się jej ofiarą?
- Nie zmienię tego co najbardziej bym chciał… - odparł, bo chociaż wmawiał sobie, że gdy przywróci w domu magiczną harmonię to będzie jak dawniej, to była to gówno prawda, zwykły impuls do działania, głupi pretekst by się ruszyć, cel który wypełniony miał zrobić miejsce kolejnemu.
Lily była bardzo krytyczna wobec siebie. Za bardzo. James uważał ją za jedną z najlepszych osób jakie znał i chociaż rzeczywiście w ostatnim czasie wiele rzeczy próbował jej zarzucić, to robił to tylko po to by samego siebie egoistycznie usprawiedliwić. Oboje tak naprawdę wcale się nie znali. Evans wyznaczyła grubą granice, za którą go nie wpuszczała, a James po śmierci Erin, dołożył do tej granicy kilka cegieł.
- Jej już tam nie było… - dodał cicho. Pogrzeb. Pochowanie ciała, pustej skorupy osoby którą kiedyś się znało. Jego pogrzebem był dzień w którym teleportował ją do szpitala. Wtedy widział ją po raz ostatni i już wtedy jej dusza wyrywała się z tego świata do ukochanej córki.
Tylko raz wcześniej widział łzy Lily. Były to łzy wściekłości, na niego oczywiście. Nie pamiętał nawet co wtedy zrobił, ale te łzy zapamięta pewnie do końca życia. Nigdy nie chciał jej skrzywdzić, sprawić przykrości, droczył się z nią tylko, popisywał się, chciał zrobić na niej wrażenie. Wtedy jednak wymknęło się to spod kontroli, a on do tej pory czuł się winny za te kilka łez które wylała właśnie przez niego.
Teraz znowu płakała, a on znowu czuł się winny. Eksplodował. Był w amoku, wściekły na świat, wściekły na siebie. Nie wiedział nawet ile to trwało, a zdarta do krwi pięścią z przyjemnością sam by sobie przywalił gdyby to było tylko możliwe. Łzy, jego własne łzy, były dla niego niemalże czymś obcym. W rozmazanych kształtach rozpoznał Lily i pozwolił się jej objąć. Serce waliło mu jak młotem, ale i tak bez zastanowienia wtulił twarz w jej włosy. Jej zapach na moment go odurzył. Ściągnął okulary i zrzucił je na podłogę, i tak gówno widział gdy w oczach miał pełno łez.
- Nie chcę… Nie… – też starał się brzmieć stanowczo, ale jego ciało za nic go nie słuchało. Schował twarz w jej włosach, kołnierzu, przytulając się do szyi. To właśnie tego nie chciał, by widziała go w takim stanie, to do tego nie chciał dopuścić. I szło mu całkiem dobrze. Do dzisiaj.
- Lily Evans
Re: Weranda za domem
Sro Wrz 05, 2018 1:34 am
Wszyscy ją stracili, ale byli na tyle egoistyczni by myśleć głównie o sobie. Ogólnie bycie egoistą przychodzi człowiekowi bardzo łatwo, bo zawsze łatwiej było odnieść się do swoich przeżyć i uczuć niż kogoś innego. Kogoś, kogo nawet dobrze się nie znało. Lily niemniej znała wystarczająco Jamesa by wiedzieć, że pewnie bolało go tak jak ją, o ile nie mocniej. Ściski, pracujące z bólem serce, pot, zdrętwiałe kończyny, szum w głowie, impulsy które potrafiły doprowadzić do szału.
Każdemu się zdarza płakać, to nie był powód do wstydu, a poza tym James nie był swoim ojcem. Czy w ogóle zależało mu na tym by nim być? Poza tym pan Potter równie dobrze mógł okazywać słabość, gdy był w pomieszczeniu sam, by nie wpływać na swojego syna i jego najlepszego przyjaciela. To pewnie nie było dla niego łatwe. Sama wolała skrywać smutek głęboko w sobie by dopiero w swoim pokoju pozwalać sobie na wylewność. Czasem się jednak nie dało, chyba była na to za bardzo uczuciowa.
Nikt nie znał odpowiedzi na Potterowe pytania, ona również nie.
Jego cel? Jego sens istnienia? Żyć. Miał kilka powodów, których powinien się trzymać i choć zabrzmi to naprawdę banalnie, Erin nie tego by chciała. Ruda była o tym absolutnie przekonana. Zawsze mógł poprosić ją o takiego kopa, który i ją by obudził, tę dumną, w pewnych momentach zarozumiałą panią prefekt.
Nie wiedział, że: "A co by było gdyby..." miało sporo zakończeń? Nigdy żadne nie będzie wystarczająco satysfakcjonujące. Za każdym razem musiała być ofiara. Efekt motyla, krótki ruch skrzydeł wystarczy by wywołać tornado.
- Ale zmienisz coś innego, równie ważnego - powiedziała z nagłą mocą, która zgasła równie szybko, co się pojawiła. Chwilowy zryw lwa? Najpewniej tak. Małej, niepewnej siebie lwicy.
To nie tak, że chciała tej granicy, ale były sprawy o których nie potrafiła z nim porozmawiać, po prostu. Nie potrafiła tego wyjaśnić, chyba była w tej kwestii głupia. Evans nie potrafiła się przełamać, nawet po tych wszystkich latach i po tym ile dla niej zrobił, jak się poświęcił.
- Była, choć nie w ciele! - nie poddawała się, to było wołanie, rozpaczliwe, by uwierzył, wołanie o podniesienie się z kolan. Właściwie to w to wierzyła, miała w sobie sporo wiary, nosiła nawet na szyi łańcuszek z krzyżykiem, prezent od babci. To dzięki niej modlenie stało się jej ważnym rytuałem. Nie uważała tego za naiwność, była pewna swoich przekonań.
Nie powinien czuć się winny. Nigdy. Płacz nie musiał być niczym złym, to tylko upust emocji.
Był wrażliwy. Przecież to wiedziała, przeczuwała. Był wrażliwy.
- Cśś - uspokoiła go, klepiąc delikatnie po plecach. Chociaż tyle mogła dla niego zrobić. Do dzisiaj. W końcu nie zawsze mógł zachowywać się tak jak chciał, nie zawsze mógł być dzielny. Stali tak dłuższą chwilę zanim ponownie się nie odezwała. Nie była już roztrzęsioną dziewczynką. - Chodź, zaprowadzę cię do pokoju, przeziębisz się. Zrobię ci herbaty, a ty doprowadzisz się do znośnego stanu, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź, ustami musnęła jego mokry policzek i wymsknęła mu się z objęć, czując jak chłodny wiatr przynosi jej ulgę. Jej oczy w końcu wyschły z łez, choć pewnie były zaczerwienione. Nie miała sił, nie chciała nic robić, ale równocześnie nie mogła sobie pozwolić by paść na podłogę i zalegać na jego werandzie. Wspaniałe dorosłe życie, co?
Miała nadzieję, że poczuł się choć trochę lepiej. Chciała coś dla niego zrobić. Cokolwiek
Ruszyła w stronę drzwi, ale zatrzymała się w progu, zwracając głowę w jego stronę. Jej twarz wyglądała pewnie okropnie.
- Idziesz?
// Zrób nam z/t, jak chcesz możemy kontynuować w retrospekcji albo jakoś się dogadać co do tego, co było dalej, bo nie chcę cię za długo męczyć tym jednym wątkiem <3
Każdemu się zdarza płakać, to nie był powód do wstydu, a poza tym James nie był swoim ojcem. Czy w ogóle zależało mu na tym by nim być? Poza tym pan Potter równie dobrze mógł okazywać słabość, gdy był w pomieszczeniu sam, by nie wpływać na swojego syna i jego najlepszego przyjaciela. To pewnie nie było dla niego łatwe. Sama wolała skrywać smutek głęboko w sobie by dopiero w swoim pokoju pozwalać sobie na wylewność. Czasem się jednak nie dało, chyba była na to za bardzo uczuciowa.
Nikt nie znał odpowiedzi na Potterowe pytania, ona również nie.
Jego cel? Jego sens istnienia? Żyć. Miał kilka powodów, których powinien się trzymać i choć zabrzmi to naprawdę banalnie, Erin nie tego by chciała. Ruda była o tym absolutnie przekonana. Zawsze mógł poprosić ją o takiego kopa, który i ją by obudził, tę dumną, w pewnych momentach zarozumiałą panią prefekt.
Nie wiedział, że: "A co by było gdyby..." miało sporo zakończeń? Nigdy żadne nie będzie wystarczająco satysfakcjonujące. Za każdym razem musiała być ofiara. Efekt motyla, krótki ruch skrzydeł wystarczy by wywołać tornado.
- Ale zmienisz coś innego, równie ważnego - powiedziała z nagłą mocą, która zgasła równie szybko, co się pojawiła. Chwilowy zryw lwa? Najpewniej tak. Małej, niepewnej siebie lwicy.
To nie tak, że chciała tej granicy, ale były sprawy o których nie potrafiła z nim porozmawiać, po prostu. Nie potrafiła tego wyjaśnić, chyba była w tej kwestii głupia. Evans nie potrafiła się przełamać, nawet po tych wszystkich latach i po tym ile dla niej zrobił, jak się poświęcił.
- Była, choć nie w ciele! - nie poddawała się, to było wołanie, rozpaczliwe, by uwierzył, wołanie o podniesienie się z kolan. Właściwie to w to wierzyła, miała w sobie sporo wiary, nosiła nawet na szyi łańcuszek z krzyżykiem, prezent od babci. To dzięki niej modlenie stało się jej ważnym rytuałem. Nie uważała tego za naiwność, była pewna swoich przekonań.
Nie powinien czuć się winny. Nigdy. Płacz nie musiał być niczym złym, to tylko upust emocji.
Był wrażliwy. Przecież to wiedziała, przeczuwała. Był wrażliwy.
- Cśś - uspokoiła go, klepiąc delikatnie po plecach. Chociaż tyle mogła dla niego zrobić. Do dzisiaj. W końcu nie zawsze mógł zachowywać się tak jak chciał, nie zawsze mógł być dzielny. Stali tak dłuższą chwilę zanim ponownie się nie odezwała. Nie była już roztrzęsioną dziewczynką. - Chodź, zaprowadzę cię do pokoju, przeziębisz się. Zrobię ci herbaty, a ty doprowadzisz się do znośnego stanu, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź, ustami musnęła jego mokry policzek i wymsknęła mu się z objęć, czując jak chłodny wiatr przynosi jej ulgę. Jej oczy w końcu wyschły z łez, choć pewnie były zaczerwienione. Nie miała sił, nie chciała nic robić, ale równocześnie nie mogła sobie pozwolić by paść na podłogę i zalegać na jego werandzie. Wspaniałe dorosłe życie, co?
Miała nadzieję, że poczuł się choć trochę lepiej. Chciała coś dla niego zrobić. Cokolwiek
Ruszyła w stronę drzwi, ale zatrzymała się w progu, zwracając głowę w jego stronę. Jej twarz wyglądała pewnie okropnie.
- Idziesz?
// Zrób nam z/t, jak chcesz możemy kontynuować w retrospekcji albo jakoś się dogadać co do tego, co było dalej, bo nie chcę cię za długo męczyć tym jednym wątkiem <3
- James Potter
Re: Weranda za domem
Nie Wrz 30, 2018 10:41 pm
Ojciec dla Jamesa dalej był autorytetem, chociaż ideał za jakiego go miał ostatnio mocno wyblakł. Za dobrze pamiętał człowieka jakim był jego tata przed śmiercią Erin. Wtedy nie było powodów do łez, a już z pewnością nie było powodów dla których James miałby je widzieć. Nie miał pojęcia co jego ojciec robił gdy zamykał się sam w czterech ścianach, widział tylko twardą, niezłomną twarz poza nimi. I uważał, że właśnie tak powinno być. Nie inaczej. Wyłącznie tak.
A jego cel w życiu? Rzeczywiście, jeden obecnie dość mocno mu się klarował, chociaż myśl, że Erin musiała umrzeć by mógł do tego dojrzeć wzbudzała w nim obrzydzenie do samego siebie. Pewnie to, że pragnie zemsty brzmi dość banalnie, a komplikuje się trochę przy fakcie, że sam sprawca śmierci Rin Rin już dawno gryzie kwiatki od spodu. James jednak chciał czegoś więcej.
- Zmienię… - mruknął i w końcu coś do niego dotarło. Pierdolić te głupie samozwywające się garnki i wszystkie inne pierdoły które chciał ustawić na swoich starych miejscach. Przecież nie mógł do tego wrócić, nie mogło być tak jak wcześniej. Tu chodziło o coś innego, o coś większego, co innego potrzebowało porządków i to zdecydowanie bardziej radykalnych. Niby wiedział o tym od dawna, ale dopiero teraz poczuł przekonanie, że właśnie to jest tym co powinien zrobić. Co miał zrobić od zawsze.
W jakimś stopniu rozumiał Lily, chociaż podświadomie uważał, że koloryzowała ona wagę pogrzebu tylko po to by samą siebie ukarać. Sam chyba nie miał pojęcia w co bardziej wierzy odnośnie życia po śmierci, samego przejścia, czy właśnie sensu ceremonii pogrzebowej. W życiu spotkał sporo duchów, nigdy jednak tego odpowiedniego. Gdzie jest Erin? A jego matka? Miał tylko nadzieję, że były razem.
Przemilczał więc desperackie wołanie Evans. Jeżeli chciała w to wierzyć nie miał zamiaru wmawiać jej czegoś czego sam nie był pewny. Może i tam była. Może chciała im wszystkim podać zupę dyniowa na pocieszenie, może to ona próbowała popchnąć go by zaprotestował przeciwko oddzielnej mogile dla niej i Erin, a może miała to wszystko gdzieś i machnęła ręką nim odeszła z ulga, że nie musi już wracać.
Pękł, czego pewnie długo będzie żałował. Odwiedziny Evans zrzuciły na niego lawinę emocji, na które najwidoczniej nie był przygotowany. Wylewał łzy za jej kołnierz i nie był nawet nie był w stanie wezwać głupiej chusteczki. Do kakofonii uczuć dołączyły wstyd i bezradność. Nie chciał płakać i nie mógł przestać jednocześnie, a gdy Lily odsunęła się od niego był już skrajnie wycieńczony. Przetarł mokra twarz drżącą dłonią i zagryzając mocno policzek od środka zatrzymał w końcu tę beznadziejną falę łez. Dopiero po dłuższej chwili dotarły do niego jej słowa i nic nie mówiąc wyraził coś na wzór bezradnej zgody. Przysiadł na chwilę na podłodze w poszukiwaniu okularów, celowo unikając jej wzroku.
- Chyba muszę cię przed czymś ostrzec… - wychrypiał słabym głosem i powoli podniósł się ruszając za nią do środka, gdzie kuchnia również nie wytrzymała napięcia.
[z/t dla obojga]
A jego cel w życiu? Rzeczywiście, jeden obecnie dość mocno mu się klarował, chociaż myśl, że Erin musiała umrzeć by mógł do tego dojrzeć wzbudzała w nim obrzydzenie do samego siebie. Pewnie to, że pragnie zemsty brzmi dość banalnie, a komplikuje się trochę przy fakcie, że sam sprawca śmierci Rin Rin już dawno gryzie kwiatki od spodu. James jednak chciał czegoś więcej.
- Zmienię… - mruknął i w końcu coś do niego dotarło. Pierdolić te głupie samozwywające się garnki i wszystkie inne pierdoły które chciał ustawić na swoich starych miejscach. Przecież nie mógł do tego wrócić, nie mogło być tak jak wcześniej. Tu chodziło o coś innego, o coś większego, co innego potrzebowało porządków i to zdecydowanie bardziej radykalnych. Niby wiedział o tym od dawna, ale dopiero teraz poczuł przekonanie, że właśnie to jest tym co powinien zrobić. Co miał zrobić od zawsze.
W jakimś stopniu rozumiał Lily, chociaż podświadomie uważał, że koloryzowała ona wagę pogrzebu tylko po to by samą siebie ukarać. Sam chyba nie miał pojęcia w co bardziej wierzy odnośnie życia po śmierci, samego przejścia, czy właśnie sensu ceremonii pogrzebowej. W życiu spotkał sporo duchów, nigdy jednak tego odpowiedniego. Gdzie jest Erin? A jego matka? Miał tylko nadzieję, że były razem.
Przemilczał więc desperackie wołanie Evans. Jeżeli chciała w to wierzyć nie miał zamiaru wmawiać jej czegoś czego sam nie był pewny. Może i tam była. Może chciała im wszystkim podać zupę dyniowa na pocieszenie, może to ona próbowała popchnąć go by zaprotestował przeciwko oddzielnej mogile dla niej i Erin, a może miała to wszystko gdzieś i machnęła ręką nim odeszła z ulga, że nie musi już wracać.
Pękł, czego pewnie długo będzie żałował. Odwiedziny Evans zrzuciły na niego lawinę emocji, na które najwidoczniej nie był przygotowany. Wylewał łzy za jej kołnierz i nie był nawet nie był w stanie wezwać głupiej chusteczki. Do kakofonii uczuć dołączyły wstyd i bezradność. Nie chciał płakać i nie mógł przestać jednocześnie, a gdy Lily odsunęła się od niego był już skrajnie wycieńczony. Przetarł mokra twarz drżącą dłonią i zagryzając mocno policzek od środka zatrzymał w końcu tę beznadziejną falę łez. Dopiero po dłuższej chwili dotarły do niego jej słowa i nic nie mówiąc wyraził coś na wzór bezradnej zgody. Przysiadł na chwilę na podłodze w poszukiwaniu okularów, celowo unikając jej wzroku.
- Chyba muszę cię przed czymś ostrzec… - wychrypiał słabym głosem i powoli podniósł się ruszając za nią do środka, gdzie kuchnia również nie wytrzymała napięcia.
[z/t dla obojga]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|