Strona 1 z 2 • 1, 2
- Mistrz Labiryntu
Klatka schodowa
Czw Cze 29, 2017 9:35 pm
Stara obskurna klatka schodowa z równie starymi, drewnianymi i wiecznie skrzypiącymi schodami, na które niegdyś został rzucony czar sprawiający, że stopnie znikają. Na każdym piętrze znajdują się po dwa mieszkania, choć połowa z nich jest obecnie pusta.
- Marjorie Greyback
Re: Klatka schodowa
Czw Cze 29, 2017 9:44 pm
|start!
Jeśli ktoś spytałby Alyssę, jak wyobrażała sobie ten dzień, z pewnością mogłaby powiedzieć jedno – nie tak. To, co sobie zaplanowała, nijak miało się bowiem do rzeczywistości. Począwszy od przebiegu wczesnego ranka, kiedy to jeden z sąsiadów postawił sobie za cel przebicie się przez ścianę do mieszkania blondynki – no, może nie tak dosłownie; łomotał jednak bardzo przekonująco – przedwcześnie ją budząc i nie pozwalając ponownie zasnąć. Poprzez śniadanie, które i tak zjadła w biegu, gdzieś tak pomiędzy zakładaniem pończoch a rozczesywaniem włosów i szczotkowaniem zębów, prawie spóźniając się do pracy. Jak i fakt, iż na miejscu została poinformowana o inwazji magicznej odmiany prusaków, jakie dosłownie szturmem zajęły trzy najniższe piętra Świętego Munga, doprowadzając magomedyków do łez, a tępicieli robactwa najprawdopodobniej do całkiem dobrej imprezki, bowiem trafiła im się naprawdę niezła fucha. Tak czy siak, laboratorium – jako nie tak istotne dla ratowania zdrowia i życia pacjentów – zostało do odwołania wyłączone z działania. Karaluchy przejęły biznes.
Mimowolnie dostała zatem urlop. Jedno czy dwudniowy… Najważniejsze, że jak najbardziej nieoczekiwany i na swój sposób cieszący. Zupełnie tak, jak gdyby ktoś chciał jej wynagrodzić potyczki z sąsiadem, choć raczej ani myślała wracać do mieszkania przed jego wyjściem. Nawet po to, by spróbować odespać nieprzespany ranek. Mężczyzna raczej nie dałby jej tego zrobić… A że chodził zazwyczaj na nocne zmiany, pracując w jakiejś fabryce, postanowiła pozostać poza domem co najmniej do godziny osiemnastej, kiedy to mogłaby powoli zacząć się zbierać.
W końcu od dawien dawna nie mieszkała już ani centrum, ani tym bardziej w magicznej dzielnicy. Dzień w dzień fundując sobie wyprawę praktycznie przez cały Londyn, bo nie miała w mieszkaniu ani atrapy kominka, a teleportacja nie była dla niej… Tak zabawna jak stanie w korkach. Cóż, mimo to naprawdę lubiła ten bardziej zwyczajny środek transportu. I tym razem naprawdę mogąc go docenić, ponieważ dzień był na tyle piękny, by mogła go wykorzystać na wycieczkę poza miasto. Nieczęsto miała podobną okazję, więc tego typu zmiana planów była dla niej czymś wyśmienitym.
Ponownie jednak – nie tego chciał od niej los. Z chwilą, w której postanowiła bowiem wstąpić jeszcze do jednego z tych niedużych, ale dobrze zaopatrzonych sklepików, by zakupić jakiś prowiant na spontaniczny piknik na przedmieściach, jej oczom ukazał się dosyć przykry widok. Tym bardziej przyciągający wzrok, im bardziej mały chłopiec zbliżał się w jej kierunku. Nie patrząc na nią, a tylko zwieszając głowę i pochlipując cicho, gdy kopane przez niego kamyki uciekały mu spod butów. Mając do czynienia z naprawdę różnymi ludźmi i pracując w Mungu, na co dzień miała do czynienia z podobnymi widokami. Być może nie w ulicznej wersji, jednak płaczące dzieci nie były dla niej czymś niezwykłym. I za każdym razem sprawiały, że czuła bolesne ukłucie gdzieś tam wewnątrz, wiedząc jednak, że nie jest w stanie pomóc im wszystkim. Zwłaszcza takim, którym właśnie odszedł ktoś bliski. Choć przecież próbowała.
Tym razem jednak nie było zwyczajnie. Nie poczuła ścisku w piersi, rozglądając się tylko za opiekunem dziecka i upewniając się, że może odejść. Tym razem nie dostrzegła nikogo, kto byłby razem z nim. Tylko jego… Małego chłopca, który wreszcie uniósł głowę, napotykając jej spojrzenie. I – na Merlina i wszelkie siły – prawie doprowadzając ją do zatrzymania akcji serca. Do zimnego dreszczu, jaki przeszedł ją po plecach, i do nieświadomego puszczenia klamki na wpół otwartych drzwi sklepowych, które zamknęły się z cichym trzaskiem, pozostawiając ją nadal stojącą na chodniku obok przeszklonej witryny. A także obok dziecka… W szczególności obok dziecka…
…
…
…
Tego samego, które ostatecznie zmieniło przebieg całego jej dnia. Doprowadzając ją nie tylko do chwilowego zamarcia, lecz także do miejsca, w które nie spodziewała się powrócić. Tym razem czując coś więcej niż zwykłe deja vu, coś znacznie mniej przyjemnego, co nakazywało jej zwyczajnie stchórzyć. Odprowadzić dziecko tam, gdzie nie mogło samodzielnie trafić, wpuszczając je do wnętrza budynku, a następnie obracając się na pięcie i odchodząc. Nie była jednak taka, prawda? Nie zachowywała się w ten sposób, przełykając więc ślinę oraz – w co usiłowała wierzyć – irracjonalne poczucie znajdowania się nie na miejscu – przecież na nim była – i stukając do drzwi.
Minęło pięć lat. Przecież nikt nie zostałby w takim miejscu, mając choć trochę więcej pieniędzy. A wręcz łudzące podobieństwo chłopca, który kurczowo trzymał się brzegu jej beżowej spódnicy? Było tylko urojeniem. Wmówiła coś sobie, własny umysł po prostu stroił sobie z niej żarty. Poprawiła półprzezroczystą wstążkę-opaskę na falowanych włosach do ramion, przeczesując palcami jasne kosmyki i jeszcze raz uderzając ręką w drzwi. Była odpowiedzialna. Nie była tchórzem.
Jeśli ktoś spytałby Alyssę, jak wyobrażała sobie ten dzień, z pewnością mogłaby powiedzieć jedno – nie tak. To, co sobie zaplanowała, nijak miało się bowiem do rzeczywistości. Począwszy od przebiegu wczesnego ranka, kiedy to jeden z sąsiadów postawił sobie za cel przebicie się przez ścianę do mieszkania blondynki – no, może nie tak dosłownie; łomotał jednak bardzo przekonująco – przedwcześnie ją budząc i nie pozwalając ponownie zasnąć. Poprzez śniadanie, które i tak zjadła w biegu, gdzieś tak pomiędzy zakładaniem pończoch a rozczesywaniem włosów i szczotkowaniem zębów, prawie spóźniając się do pracy. Jak i fakt, iż na miejscu została poinformowana o inwazji magicznej odmiany prusaków, jakie dosłownie szturmem zajęły trzy najniższe piętra Świętego Munga, doprowadzając magomedyków do łez, a tępicieli robactwa najprawdopodobniej do całkiem dobrej imprezki, bowiem trafiła im się naprawdę niezła fucha. Tak czy siak, laboratorium – jako nie tak istotne dla ratowania zdrowia i życia pacjentów – zostało do odwołania wyłączone z działania. Karaluchy przejęły biznes.
Mimowolnie dostała zatem urlop. Jedno czy dwudniowy… Najważniejsze, że jak najbardziej nieoczekiwany i na swój sposób cieszący. Zupełnie tak, jak gdyby ktoś chciał jej wynagrodzić potyczki z sąsiadem, choć raczej ani myślała wracać do mieszkania przed jego wyjściem. Nawet po to, by spróbować odespać nieprzespany ranek. Mężczyzna raczej nie dałby jej tego zrobić… A że chodził zazwyczaj na nocne zmiany, pracując w jakiejś fabryce, postanowiła pozostać poza domem co najmniej do godziny osiemnastej, kiedy to mogłaby powoli zacząć się zbierać.
W końcu od dawien dawna nie mieszkała już ani centrum, ani tym bardziej w magicznej dzielnicy. Dzień w dzień fundując sobie wyprawę praktycznie przez cały Londyn, bo nie miała w mieszkaniu ani atrapy kominka, a teleportacja nie była dla niej… Tak zabawna jak stanie w korkach. Cóż, mimo to naprawdę lubiła ten bardziej zwyczajny środek transportu. I tym razem naprawdę mogąc go docenić, ponieważ dzień był na tyle piękny, by mogła go wykorzystać na wycieczkę poza miasto. Nieczęsto miała podobną okazję, więc tego typu zmiana planów była dla niej czymś wyśmienitym.
Ponownie jednak – nie tego chciał od niej los. Z chwilą, w której postanowiła bowiem wstąpić jeszcze do jednego z tych niedużych, ale dobrze zaopatrzonych sklepików, by zakupić jakiś prowiant na spontaniczny piknik na przedmieściach, jej oczom ukazał się dosyć przykry widok. Tym bardziej przyciągający wzrok, im bardziej mały chłopiec zbliżał się w jej kierunku. Nie patrząc na nią, a tylko zwieszając głowę i pochlipując cicho, gdy kopane przez niego kamyki uciekały mu spod butów. Mając do czynienia z naprawdę różnymi ludźmi i pracując w Mungu, na co dzień miała do czynienia z podobnymi widokami. Być może nie w ulicznej wersji, jednak płaczące dzieci nie były dla niej czymś niezwykłym. I za każdym razem sprawiały, że czuła bolesne ukłucie gdzieś tam wewnątrz, wiedząc jednak, że nie jest w stanie pomóc im wszystkim. Zwłaszcza takim, którym właśnie odszedł ktoś bliski. Choć przecież próbowała.
Tym razem jednak nie było zwyczajnie. Nie poczuła ścisku w piersi, rozglądając się tylko za opiekunem dziecka i upewniając się, że może odejść. Tym razem nie dostrzegła nikogo, kto byłby razem z nim. Tylko jego… Małego chłopca, który wreszcie uniósł głowę, napotykając jej spojrzenie. I – na Merlina i wszelkie siły – prawie doprowadzając ją do zatrzymania akcji serca. Do zimnego dreszczu, jaki przeszedł ją po plecach, i do nieświadomego puszczenia klamki na wpół otwartych drzwi sklepowych, które zamknęły się z cichym trzaskiem, pozostawiając ją nadal stojącą na chodniku obok przeszklonej witryny. A także obok dziecka… W szczególności obok dziecka…
…
…
…
Tego samego, które ostatecznie zmieniło przebieg całego jej dnia. Doprowadzając ją nie tylko do chwilowego zamarcia, lecz także do miejsca, w które nie spodziewała się powrócić. Tym razem czując coś więcej niż zwykłe deja vu, coś znacznie mniej przyjemnego, co nakazywało jej zwyczajnie stchórzyć. Odprowadzić dziecko tam, gdzie nie mogło samodzielnie trafić, wpuszczając je do wnętrza budynku, a następnie obracając się na pięcie i odchodząc. Nie była jednak taka, prawda? Nie zachowywała się w ten sposób, przełykając więc ślinę oraz – w co usiłowała wierzyć – irracjonalne poczucie znajdowania się nie na miejscu – przecież na nim była – i stukając do drzwi.
Minęło pięć lat. Przecież nikt nie zostałby w takim miejscu, mając choć trochę więcej pieniędzy. A wręcz łudzące podobieństwo chłopca, który kurczowo trzymał się brzegu jej beżowej spódnicy? Było tylko urojeniem. Wmówiła coś sobie, własny umysł po prostu stroił sobie z niej żarty. Poprawiła półprzezroczystą wstążkę-opaskę na falowanych włosach do ramion, przeczesując palcami jasne kosmyki i jeszcze raz uderzając ręką w drzwi. Była odpowiedzialna. Nie była tchórzem.
- Alec Greyback
Re: Klatka schodowa
Pią Cze 30, 2017 9:17 pm
/początek
Ostatnimi czasy życie prywatne Aleca to była jakaś kpina. Nigdy nie narzekał na jednorazowy seks, panienki, których noga nie miała postać w jego mieszkaniu na dłużej niż kilka godzin – nie. Nie denerwowały go te rozchichotane, puste dziewczyny, którym mógł powiedzieć, co tylko chciał, a one i tak by się nie zraziły, bo za bardzo podobała im się otoczka złego, zgryźliwego chłopaka, którego to właśnie one miały sprostować na dobrą drogę. Alec wtedy gnoił i był jeszcze bardziej nieuprzejmy, z kolei one – z coraz większą ochotą wskakiwały mu do pościeli. Nie. To mu sprawiało frajdę.
Do czasu, gdy trzy miesiące temu przed jego progiem pojawił się ojciec z kolejnym, o zgrozo!, młodszym rodzeństwem. I takim sposobem jego proste, niewymagające życie miało się tak po prostu zmienić. Początkowo nawet nie był świadomy tego typu zmiany – ot, zajmij się dziecko sobą, a mi daj święty spokój. Wciąż wychodził wieczorami, czasem nawet nie wracając na noc, jednak zdecydowanie częściej – sprowadzając ze sobą towarzystwo. Dziecko, mała pchła, brat dawał wtedy swój popis. Potrafił wbić do pokoju Aleca w dość ważnych momentach, rozryczeć się, jak bardzo tęskni za matką i na kolanach prosić o trochę słodyczy. To wtedy Greyback postanowił dać mu do zrozumienia, że dom to jedynie schronisko, a Ezra powinien nauczyć się prawdziwego życia. Zaczął wyganiać go na dwór, niech się uczy, niech sobie skombinuje jedzenie, niech zmężnieje.
Tego dnia nie miało być inaczej. Po dość ciężkiej i pracowitej nocy, Alec obudził się w środku południa. Miał wrażenie, jakby zupełnie stracił poczucie czasu, wiedział jednak, że zdecydowanie nie jest to pora śniadaniowa – a raczej obiadowa. Podniósł się leniwie do siadu, opierając plecami o twardą ramę łóżka, jednocześnie kątem oka obserwując wychodzącą z łazienki – ubraną w ręcznik brunetkę, której imienia nawet nie pamiętał.
– Jeszcze tu jesteś? – bąknął w jej kierunku, jednocześnie odpalając papierosa. Nie potrzebowała niczego więcej. Obrzuciła go stekiem wyzwisk, po czym z płaczem uciekła z mieszkania. A on w końcu miał święty spokój.
(…)
Usłyszał donośne pukanie do drzwi. Przez chwilę nawet przez jego myśl przeszło, że ta nawiedzona wariatka znowu postanowiła wrócić i dać mu jeszcze jedną szansę (zupełnie, jakby było to szczytem jego marzeń), ale mimo wszystko – ubrany w czarne krótkie spodenki i równie czarną koszulkę – postanowił się zmierzyć z tym smokiem. Z niezbyt przyjemnym wyrazem na twarzy, otworzył gwałtownie drzwi, ale wtedy… oniemiał.
Wbił swoje chłodne i nieprzejednane spojrzenie w tak bardzo mu znane błękitne tęczówki, ale zamiast odezwać się jakimkolwiek słowem – jego brew powędrowała ku górze, jakby kpiąco pytając ”W czymś pomóc?”. Wtedy jednak spuścił wzrok nieco w dół i dostrzegł małego bachora, którego – jak sobie teraz uzmysłowił – nie widział od dość długiego czasu. Być może pomyślał, że Ezra wreszcie się go posłuchał i postanowił nauczyć się życia, ale szczerze mówiąc – po prostu o nim zapomniał.
– Gdzie do cholery byłeś, szczeniaku? – warknął ostrym tonem głosu, wyciągając dłoń przed siebie, by położyć ją na ramieniu dziecka i siłą przyciągnąć do siebie chłopca. – Coś zrobiłeś? NO MÓW! – i nawet nie racząc Meadowes spojrzeniem, skierował swoje następne słowa w jej kierunku. - Ja już się nim dobrze zajmę – burknął, po czym tak po prostu zaczął powoli zamykać za sobą drzwi.
Ostatnimi czasy życie prywatne Aleca to była jakaś kpina. Nigdy nie narzekał na jednorazowy seks, panienki, których noga nie miała postać w jego mieszkaniu na dłużej niż kilka godzin – nie. Nie denerwowały go te rozchichotane, puste dziewczyny, którym mógł powiedzieć, co tylko chciał, a one i tak by się nie zraziły, bo za bardzo podobała im się otoczka złego, zgryźliwego chłopaka, którego to właśnie one miały sprostować na dobrą drogę. Alec wtedy gnoił i był jeszcze bardziej nieuprzejmy, z kolei one – z coraz większą ochotą wskakiwały mu do pościeli. Nie. To mu sprawiało frajdę.
Do czasu, gdy trzy miesiące temu przed jego progiem pojawił się ojciec z kolejnym, o zgrozo!, młodszym rodzeństwem. I takim sposobem jego proste, niewymagające życie miało się tak po prostu zmienić. Początkowo nawet nie był świadomy tego typu zmiany – ot, zajmij się dziecko sobą, a mi daj święty spokój. Wciąż wychodził wieczorami, czasem nawet nie wracając na noc, jednak zdecydowanie częściej – sprowadzając ze sobą towarzystwo. Dziecko, mała pchła, brat dawał wtedy swój popis. Potrafił wbić do pokoju Aleca w dość ważnych momentach, rozryczeć się, jak bardzo tęskni za matką i na kolanach prosić o trochę słodyczy. To wtedy Greyback postanowił dać mu do zrozumienia, że dom to jedynie schronisko, a Ezra powinien nauczyć się prawdziwego życia. Zaczął wyganiać go na dwór, niech się uczy, niech sobie skombinuje jedzenie, niech zmężnieje.
Tego dnia nie miało być inaczej. Po dość ciężkiej i pracowitej nocy, Alec obudził się w środku południa. Miał wrażenie, jakby zupełnie stracił poczucie czasu, wiedział jednak, że zdecydowanie nie jest to pora śniadaniowa – a raczej obiadowa. Podniósł się leniwie do siadu, opierając plecami o twardą ramę łóżka, jednocześnie kątem oka obserwując wychodzącą z łazienki – ubraną w ręcznik brunetkę, której imienia nawet nie pamiętał.
– Jeszcze tu jesteś? – bąknął w jej kierunku, jednocześnie odpalając papierosa. Nie potrzebowała niczego więcej. Obrzuciła go stekiem wyzwisk, po czym z płaczem uciekła z mieszkania. A on w końcu miał święty spokój.
(…)
Usłyszał donośne pukanie do drzwi. Przez chwilę nawet przez jego myśl przeszło, że ta nawiedzona wariatka znowu postanowiła wrócić i dać mu jeszcze jedną szansę (zupełnie, jakby było to szczytem jego marzeń), ale mimo wszystko – ubrany w czarne krótkie spodenki i równie czarną koszulkę – postanowił się zmierzyć z tym smokiem. Z niezbyt przyjemnym wyrazem na twarzy, otworzył gwałtownie drzwi, ale wtedy… oniemiał.
Wbił swoje chłodne i nieprzejednane spojrzenie w tak bardzo mu znane błękitne tęczówki, ale zamiast odezwać się jakimkolwiek słowem – jego brew powędrowała ku górze, jakby kpiąco pytając ”W czymś pomóc?”. Wtedy jednak spuścił wzrok nieco w dół i dostrzegł małego bachora, którego – jak sobie teraz uzmysłowił – nie widział od dość długiego czasu. Być może pomyślał, że Ezra wreszcie się go posłuchał i postanowił nauczyć się życia, ale szczerze mówiąc – po prostu o nim zapomniał.
– Gdzie do cholery byłeś, szczeniaku? – warknął ostrym tonem głosu, wyciągając dłoń przed siebie, by położyć ją na ramieniu dziecka i siłą przyciągnąć do siebie chłopca. – Coś zrobiłeś? NO MÓW! – i nawet nie racząc Meadowes spojrzeniem, skierował swoje następne słowa w jej kierunku. - Ja już się nim dobrze zajmę – burknął, po czym tak po prostu zaczął powoli zamykać za sobą drzwi.
- Marjorie Greyback
Re: Klatka schodowa
Pią Cze 30, 2017 10:24 pm
Nie była przygotowana na ponowne spotkanie, jednak najprawdopodobniej nigdy nie miało się to zmienić. W końcu nie było to nic prostego… Ani przyjemnego… Ani – jak to się dosyć sprawnie okazało – szybkiego. I chociaż z początku starała się uspokoić samą siebie, wmawiając sobie pewne rzeczy i karmiąc się półprawdami… W pewnym momencie nie miała już takiej możliwości. Stając oko w oko z demonami własnej przeszłości. Dokładniej rzecz biorąc – jednym z nich. Mocniejszym niż cała armia poczwar. Mimo że nie chciała dać tego po sobie poznać, poczuła się przy tym taka… Malutka. I nie chodziło wcale o różnicę we wzroście. Po prostu… Miała ochotę zawinąć się i jak najszybciej odejść, pokonując najlepiej po kilka stopni na raz. Wszystko przez to, iż tak naprawdę wciąż nie do końca to przełknęła. Zabawne, czyż nie? Po pięciu latach nadal uważała to za niezagojoną ranę, która teraz jakby zaczęła się jeszcze dodatkowo jątrzyć.
Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Jeśli jeszcze kilka chwil temu miała naprawdę wiele do powiedzenia, zamierzając zarzucić opiekunowi Ezry to, jak bardzo nieodpowiedzialną osobą był… Tak w tym momencie czuła się, jakby odjęło jej mowę. Przynajmniej do czasu, kiedy dziecko nie zostało jej prawie że gwałtownie oderwane od spódnicy. Nie spodziewała się tego. Nawet po Alecu…
Nim jednak drzwi zdążyły choć trochę bardziej się przymknąć, czubek jej buta wylądował między nimi a futryną, skutecznie blokując ich dalszy ruch. O nie, tak nie miało być. Ją samą mógł ignorować, potraktować wyłącznie jakimś nieprzyjaznym burknięciem czy spojrzeniem z cyklu tych, do których bardzo dawno temu dosyć dobrze się przyzwyczaiła i najwyraźniej nie miała okazji odzwyczaić, bo nie robiły na niej żadnego wrażenia. Już większe zrobiła sama na sobie, dochodząc teraz do dosyć szybkiego wniosku, iż jej wcześniejsza obawa przed prawdopodobnym spotkaniem… Cóż, wyparowała dokładnie w tej samej chwili, w której Meadowes usłyszała to, co usłyszała. Teraz była już tylko zła.
- Że co? – I mimo że ton jej głosu był względnie spokojny, taki jak przez większość czasu – zarówno obecnie, jak i niegdyś – niebieskie oczy Alyssy pociemniały, gdy dziewczyna zmrużyła powieki. Jednocześnie prawą ręką chwytając też klamkę od zewnątrz i zaciskając na niej palce. Ot, w razie, gdyby Alec postanowił zatrzasnąć jej drzwi na stopie. Zirytowana miała w sobie znacznie bardziej zacięcia niż zazwyczaj. Poza tym lata pracy w Mungu robiły swoje, musiała mieć choć trochę krzepy.
- Słucham? – Powtórzyła, nieznacznie przekrzywiając głowę w bok i tym razem unosząc brwi i szerzej otwierając oczy, jakby chciała spytać, czy naprawdę chciał tak sobie pogrywać. Tylko po to zresztą, by zaraz ponownie gniewnie je zmrużyć. Postąpiła też przy tym krok naprzód, jeszcze bardziej wsuwając stopę w szczelinę stworzoną przez półotwarte drzwi i ani myśląc ot tak obrócić się na pięcie, aby odejść w spokoju. Choć wcześniej myślała, by to zrobić, teraz nie zamierzała przemilczeć tego, co cisnęło jej się na usta. Po prostu pozwoliła sobie na wypowiedź. Opanowaną, ale oschłą jak mało kiedy.
- Najwyraźniej on miał rację, a to ja coś zrobiłam. Byłam tak głupia, by go tu odprowadzić. – Nie chcąc dać sobie wejść w słowo, profilaktycznie machnęła wolną ręką w geście uciszenia, a jej mina dostatecznie dobrze mówiła, że Meadowes nie zamierzała pozwalać na jakiekolwiek wtrącenia. Nie w takim momencie, nie w takiej sytuacji. – Jedyne zwierzę, jakie tu widzę, to nie szczeniak. To najgorszego rodzaju kundel. – Chociaż zazwyczaj nie uciekała się do korzystania z podobnych tekstów, tym razem najwyraźniej było to konieczne. Albo przynajmniej, jak na jej oko, wskazane. Nie zamierzała się zatem specjalnie patyczkować. Nie w przypadku, gdy chodziło o nieporadnego, przestraszonego malucha.
- Ani. Mi. Się. Waż. Traktować. Tak. Dziecko. – Tym razem to nie było już spokojne stwierdzenie. Nie, tym razem był to już syk, bo nie miała zamiaru odpuścić. Nie widziała jeszcze zbyt wiele, jednak to, co już zobaczyła, w zupełności wystarczyło, by chciała położyć temu kres. Bo to nie Ezrę należało temperować. Oj, nie. Zaszczuwanie kilkulatków było poniżej jakiegokolwiek poziomu, poniżej czyjejkolwiek godności. – Radzę ci… Dobrze to zajmij się sobą i swoimi ciociami. Allectusie Camdenie Greybacku… – Zaczęła, nie kończąc jednak, a wypowiadając te trzy słowa niczym najgorszą z obelg. Wyjątkowo wymowną, uzupełnioną o parsknięcie, w którym krył się jednak żal.
W końcu gdzieś tam, mimo wszystko, przez te lata miała nadzieję, że aż tak bardzo się nie stoczył, całkowicie nie zeszmacił. Pomijając bycie Śmierciożercą, pomijając wszelkie te paskudne poglądy i chore wymysły, gdzieś tam liczyła, że – jeśli kiedykolwiek przyjdzie jej go jeszcze spotkać – nie natrafi na człowieka będącego idealnym odbiciem własnej rodziny. Teraz te skryte nadzieje legły w gruzach i to zaledwie w przeciągu kilku sekund. Tyle wystarczyło, by wiedziała, że to nie był już jej Alec. Prawdopodobnie nie był nim już od momentu, w którym się rozminęli, jednak teraz tak naprawdę to dostrzegła.
- Nie potrafisz zająć się nawet samym sobą. – Dodała, stając jeszcze bliżej i zadzierając podbródek w górę. Wojowniczo, mimo braku przewagi pod względem wzrostu. – Pozwól, że pozbędę się twojego kłopotu. Zabieram go. Wychodzimy.
Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Jeśli jeszcze kilka chwil temu miała naprawdę wiele do powiedzenia, zamierzając zarzucić opiekunowi Ezry to, jak bardzo nieodpowiedzialną osobą był… Tak w tym momencie czuła się, jakby odjęło jej mowę. Przynajmniej do czasu, kiedy dziecko nie zostało jej prawie że gwałtownie oderwane od spódnicy. Nie spodziewała się tego. Nawet po Alecu…
Nim jednak drzwi zdążyły choć trochę bardziej się przymknąć, czubek jej buta wylądował między nimi a futryną, skutecznie blokując ich dalszy ruch. O nie, tak nie miało być. Ją samą mógł ignorować, potraktować wyłącznie jakimś nieprzyjaznym burknięciem czy spojrzeniem z cyklu tych, do których bardzo dawno temu dosyć dobrze się przyzwyczaiła i najwyraźniej nie miała okazji odzwyczaić, bo nie robiły na niej żadnego wrażenia. Już większe zrobiła sama na sobie, dochodząc teraz do dosyć szybkiego wniosku, iż jej wcześniejsza obawa przed prawdopodobnym spotkaniem… Cóż, wyparowała dokładnie w tej samej chwili, w której Meadowes usłyszała to, co usłyszała. Teraz była już tylko zła.
- Że co? – I mimo że ton jej głosu był względnie spokojny, taki jak przez większość czasu – zarówno obecnie, jak i niegdyś – niebieskie oczy Alyssy pociemniały, gdy dziewczyna zmrużyła powieki. Jednocześnie prawą ręką chwytając też klamkę od zewnątrz i zaciskając na niej palce. Ot, w razie, gdyby Alec postanowił zatrzasnąć jej drzwi na stopie. Zirytowana miała w sobie znacznie bardziej zacięcia niż zazwyczaj. Poza tym lata pracy w Mungu robiły swoje, musiała mieć choć trochę krzepy.
- Słucham? – Powtórzyła, nieznacznie przekrzywiając głowę w bok i tym razem unosząc brwi i szerzej otwierając oczy, jakby chciała spytać, czy naprawdę chciał tak sobie pogrywać. Tylko po to zresztą, by zaraz ponownie gniewnie je zmrużyć. Postąpiła też przy tym krok naprzód, jeszcze bardziej wsuwając stopę w szczelinę stworzoną przez półotwarte drzwi i ani myśląc ot tak obrócić się na pięcie, aby odejść w spokoju. Choć wcześniej myślała, by to zrobić, teraz nie zamierzała przemilczeć tego, co cisnęło jej się na usta. Po prostu pozwoliła sobie na wypowiedź. Opanowaną, ale oschłą jak mało kiedy.
- Najwyraźniej on miał rację, a to ja coś zrobiłam. Byłam tak głupia, by go tu odprowadzić. – Nie chcąc dać sobie wejść w słowo, profilaktycznie machnęła wolną ręką w geście uciszenia, a jej mina dostatecznie dobrze mówiła, że Meadowes nie zamierzała pozwalać na jakiekolwiek wtrącenia. Nie w takim momencie, nie w takiej sytuacji. – Jedyne zwierzę, jakie tu widzę, to nie szczeniak. To najgorszego rodzaju kundel. – Chociaż zazwyczaj nie uciekała się do korzystania z podobnych tekstów, tym razem najwyraźniej było to konieczne. Albo przynajmniej, jak na jej oko, wskazane. Nie zamierzała się zatem specjalnie patyczkować. Nie w przypadku, gdy chodziło o nieporadnego, przestraszonego malucha.
- Ani. Mi. Się. Waż. Traktować. Tak. Dziecko. – Tym razem to nie było już spokojne stwierdzenie. Nie, tym razem był to już syk, bo nie miała zamiaru odpuścić. Nie widziała jeszcze zbyt wiele, jednak to, co już zobaczyła, w zupełności wystarczyło, by chciała położyć temu kres. Bo to nie Ezrę należało temperować. Oj, nie. Zaszczuwanie kilkulatków było poniżej jakiegokolwiek poziomu, poniżej czyjejkolwiek godności. – Radzę ci… Dobrze to zajmij się sobą i swoimi ciociami. Allectusie Camdenie Greybacku… – Zaczęła, nie kończąc jednak, a wypowiadając te trzy słowa niczym najgorszą z obelg. Wyjątkowo wymowną, uzupełnioną o parsknięcie, w którym krył się jednak żal.
W końcu gdzieś tam, mimo wszystko, przez te lata miała nadzieję, że aż tak bardzo się nie stoczył, całkowicie nie zeszmacił. Pomijając bycie Śmierciożercą, pomijając wszelkie te paskudne poglądy i chore wymysły, gdzieś tam liczyła, że – jeśli kiedykolwiek przyjdzie jej go jeszcze spotkać – nie natrafi na człowieka będącego idealnym odbiciem własnej rodziny. Teraz te skryte nadzieje legły w gruzach i to zaledwie w przeciągu kilku sekund. Tyle wystarczyło, by wiedziała, że to nie był już jej Alec. Prawdopodobnie nie był nim już od momentu, w którym się rozminęli, jednak teraz tak naprawdę to dostrzegła.
- Nie potrafisz zająć się nawet samym sobą. – Dodała, stając jeszcze bliżej i zadzierając podbródek w górę. Wojowniczo, mimo braku przewagi pod względem wzrostu. – Pozwól, że pozbędę się twojego kłopotu. Zabieram go. Wychodzimy.
- Alec Greyback
Re: Klatka schodowa
Nie Lip 02, 2017 7:25 pm
Ze względu na łączącą ich niegdyś relacje, Alec miał zamiar postąpić naprawdę litościwie i wspaniałomyślnie. I choć już całkowicie (przynajmniej, jak mu się do tej pory zdawało) zapomniał o tej niebieskookiej blondynce, która oszukała go i upokorzyła jak nikt inny, czego – swoją drogą miał jej nigdy nie wybaczyć, chciał po prostu pozwolić jej odejść. Bez wymuszonych rozmów, czy długich, nużących spojrzeń. Po prostu – potraktować ją jak powietrze, tak by odeszła – tym razem – już na zawsze.
Wciąż mając zaciśnięte palce na ramieniu Ezry, zamykał te stare, obskurne drzwi, które w tym momencie miały robić za furtkę, oddzielającą go od przeszłości. Najwyraźniej jednak Alyssa Meadowes miała co do tego inne plany. Gdy był już tak blisko zniknięcia w swoich czterech ścianach, drzwi jakimś cudem się zaklinowały. Greyback spuścił wzrok na podłogę, a dokładniej na wystającego przez szparkę kobiecego buta, który sprawił, że drzwi ponownie się otworzyły.
– Czego. Chcesz.? – wycedził przez zaciśnięte zęby, a wściekłość, jaka od niego w tym momencie promieniowała, byłaby w stanie powalić na ziemię stado kruków. Ale zamiast odpowiedzi słyszał tylko głupie bąkanie z ust Meadowes, a on u licha tracił cierpliwość. Uraczył ją tylko zażenowanym, wręcz pobłażliwym spojrzeniem, wznosząc brwi ku górze.
– Nie przypominam sobie, bym pytał cię o zdanie, czy zapraszał do środka – po prostu odejdź, głupia. I choć kolejne słowa były, jakby nie patrzeć obelgą, nie zrobiły one na Alecu zbytniego wrażenia. Jedynie jeszcze wyżej uniósł brwi, a z jego czarnych oczu biło teraz… rozbawienie. Tak. Alec Greyback parsknął autentycznym, jednak okrutnie przerażającym śmiechem.
– Skończyłaś? To teraz wyjdź – i wyciągnął dłoń przed siebie, wskazując na stare, kręte schody, by tym samym przypomnieć jej drogę do wyjścia. Bo najwyraźniej zapomniała, jak opuścić ten budynek. Co z kolei było dość ironiczne, biorąc pod uwagę jej zachowanie kilka lat temu. Stare dzieje, nie było co nawet do nich wracać w myślach. Dla Aleca nie miało to już żadnego znaczenia.
– zanim zrobię ci krzywdę – bo jeszcze chwila, a straci resztki cierpliwości i po prostu zmiażdży jej tą chudą, małą stopę. Miał ją gdzieś, po prostu. Ona cała… przestała dla niego istnieć w chwili, gdy opuściła go te pięć lat temu, a teraz? Z tymi groźbami, rozkazami.. cóż. To nie robiło na nim żadnego wrażenia, ale najwyraźniej nieźle działało na Ezrę, którego oczy zrobiły się mokre od łez.
– Nie Twój zasrany interes, Meadowes. Zazdrosna, czy co? Złotko, teraz to ty się tylko ośmieszasz. Merlinie, pokaż resztki rozsądku i wynoś się stąd wreszcie – wciąż był spokojny, jednak żyłka na jego skroni niebezpiecznie zadrżała. I nacisnął teraz za klamkę, nie musząc się zbytnio siłować z Alyssą, bo powiedzmy sobie szczerze był od niej ze dwa razy większy. I nie miał zamiaru teraz zważać na jej stopę, czy co. Ba! Jeśli pod wpływem zatrzaśnięcia drzwi, by jej odpadła to z przyjemnością opchnąłby ją za parę galeonów na czarnym rynku. Tak się jednak stało, że Alyssa powiedziała parę słów za dużo. I zamiast zamknąć drzwi, Alec otworzył je na oścież z taką mocą, że nieźle huknęło, a drzwi omal nie wyleciały z zawiasów. Przerażony Ezra jedynie załkał z rozpaczy, obejmując starszego brata za nogę. Ale Alec nie miał zamiaru już się hamować. Nie teraz.
– Wychodzimy? Chyba ty wychodzisz, dziewczynko. Ezra do kuchni. DO KUCHNI. – i oderwał od swojej nogi przerażone dziecko, posyłając go dłonią w głąb domu, przy czym nie uraczył go nawet spojrzeniem. Nie. Patrzył tylko i wyłącznie na nią.
– Chyba nieźle poprzewracało ci się w głowie, jeśli myślisz, że pozwoliłbym – i z obrzydzeniem omiótł ją spojrzeniem – wychować czystokrwiste dziecko pierdolonemu mugolakowi? A jeśli tak bardzo chcesz bękarta to sobie go po prostu zrób, nie interesuje mnie to. Chociaż szczerze, Alysso? Nie wróżę mu zbyt kwiecistej przyszłości. Tak samo jak Tobie. A teraz wynocha zanim pojawią się tutaj moi przyjaciele i potraktują Cię jak należy. WYNOŚ SIĘ STĄD, NO JUŻ. – i mimo, że nie wycelował w nią żadną różdżką, to schowana ręka była przygotowana do ataku. Jedyne czego nie przewidział to, to że Ezra był świadkiem tego zajścia i trząsł się teraz w kącie przedpokoju. Sama była sobie winna. Chciał załatwić to polubownie, ale nie potrafiła odpuścić.
Wciąż mając zaciśnięte palce na ramieniu Ezry, zamykał te stare, obskurne drzwi, które w tym momencie miały robić za furtkę, oddzielającą go od przeszłości. Najwyraźniej jednak Alyssa Meadowes miała co do tego inne plany. Gdy był już tak blisko zniknięcia w swoich czterech ścianach, drzwi jakimś cudem się zaklinowały. Greyback spuścił wzrok na podłogę, a dokładniej na wystającego przez szparkę kobiecego buta, który sprawił, że drzwi ponownie się otworzyły.
– Czego. Chcesz.? – wycedził przez zaciśnięte zęby, a wściekłość, jaka od niego w tym momencie promieniowała, byłaby w stanie powalić na ziemię stado kruków. Ale zamiast odpowiedzi słyszał tylko głupie bąkanie z ust Meadowes, a on u licha tracił cierpliwość. Uraczył ją tylko zażenowanym, wręcz pobłażliwym spojrzeniem, wznosząc brwi ku górze.
– Nie przypominam sobie, bym pytał cię o zdanie, czy zapraszał do środka – po prostu odejdź, głupia. I choć kolejne słowa były, jakby nie patrzeć obelgą, nie zrobiły one na Alecu zbytniego wrażenia. Jedynie jeszcze wyżej uniósł brwi, a z jego czarnych oczu biło teraz… rozbawienie. Tak. Alec Greyback parsknął autentycznym, jednak okrutnie przerażającym śmiechem.
– Skończyłaś? To teraz wyjdź – i wyciągnął dłoń przed siebie, wskazując na stare, kręte schody, by tym samym przypomnieć jej drogę do wyjścia. Bo najwyraźniej zapomniała, jak opuścić ten budynek. Co z kolei było dość ironiczne, biorąc pod uwagę jej zachowanie kilka lat temu. Stare dzieje, nie było co nawet do nich wracać w myślach. Dla Aleca nie miało to już żadnego znaczenia.
– zanim zrobię ci krzywdę – bo jeszcze chwila, a straci resztki cierpliwości i po prostu zmiażdży jej tą chudą, małą stopę. Miał ją gdzieś, po prostu. Ona cała… przestała dla niego istnieć w chwili, gdy opuściła go te pięć lat temu, a teraz? Z tymi groźbami, rozkazami.. cóż. To nie robiło na nim żadnego wrażenia, ale najwyraźniej nieźle działało na Ezrę, którego oczy zrobiły się mokre od łez.
– Nie Twój zasrany interes, Meadowes. Zazdrosna, czy co? Złotko, teraz to ty się tylko ośmieszasz. Merlinie, pokaż resztki rozsądku i wynoś się stąd wreszcie – wciąż był spokojny, jednak żyłka na jego skroni niebezpiecznie zadrżała. I nacisnął teraz za klamkę, nie musząc się zbytnio siłować z Alyssą, bo powiedzmy sobie szczerze był od niej ze dwa razy większy. I nie miał zamiaru teraz zważać na jej stopę, czy co. Ba! Jeśli pod wpływem zatrzaśnięcia drzwi, by jej odpadła to z przyjemnością opchnąłby ją za parę galeonów na czarnym rynku. Tak się jednak stało, że Alyssa powiedziała parę słów za dużo. I zamiast zamknąć drzwi, Alec otworzył je na oścież z taką mocą, że nieźle huknęło, a drzwi omal nie wyleciały z zawiasów. Przerażony Ezra jedynie załkał z rozpaczy, obejmując starszego brata za nogę. Ale Alec nie miał zamiaru już się hamować. Nie teraz.
– Wychodzimy? Chyba ty wychodzisz, dziewczynko. Ezra do kuchni. DO KUCHNI. – i oderwał od swojej nogi przerażone dziecko, posyłając go dłonią w głąb domu, przy czym nie uraczył go nawet spojrzeniem. Nie. Patrzył tylko i wyłącznie na nią.
– Chyba nieźle poprzewracało ci się w głowie, jeśli myślisz, że pozwoliłbym – i z obrzydzeniem omiótł ją spojrzeniem – wychować czystokrwiste dziecko pierdolonemu mugolakowi? A jeśli tak bardzo chcesz bękarta to sobie go po prostu zrób, nie interesuje mnie to. Chociaż szczerze, Alysso? Nie wróżę mu zbyt kwiecistej przyszłości. Tak samo jak Tobie. A teraz wynocha zanim pojawią się tutaj moi przyjaciele i potraktują Cię jak należy. WYNOŚ SIĘ STĄD, NO JUŻ. – i mimo, że nie wycelował w nią żadną różdżką, to schowana ręka była przygotowana do ataku. Jedyne czego nie przewidział to, to że Ezra był świadkiem tego zajścia i trząsł się teraz w kącie przedpokoju. Sama była sobie winna. Chciał załatwić to polubownie, ale nie potrafiła odpuścić.
- Marjorie Greyback
Re: Klatka schodowa
Nie Lip 02, 2017 9:02 pm
- Dobrze wiesz, czego chcę. – Nie chcąc jeszcze poddać się tej całej złości, jaką w niej wywoływał, odpowiedziała sucho, zadzierając głowę jeszcze wyżej. Nie zamierzała się go bać, dać mu się terroryzować. Nie z nią były te numery. Nie miał nad nią takiej władzy. Prawdę mówiąc, coraz bardziej uświadamiała sobie, że nie powinien mieć nad nią jakiejkolwiek władzy. Sam przekreślił szansę na jakąkolwiek emocjonalną więź pomiędzy nimi. Może to i dobrze? Skoro zrobił to z taką łatwością, na dodatek za jej plecami, po co miałaby w tym dłużej tkwić? Straciła na niego stanowczo zbyt wiele lat.
- Nie przypominam sobie, bym musiała czekać na pozwolenie, żeby móc wyrazić swoją opinię. – Odgryzła się, zaraz kontynuując. Z minuty na minutę coraz bardziej bezczelnie. – I nie przypominam sobie, żebym potrzebowała zaproszenia do mieszkania, którego połowa wciąż należy do mnie. – Nie zamierzała tego wyciągać. Nie chciała mieć więcej do czynienia ani z tym miejscem, ani z Aleciem czy nawet przeszłością. Zaczęła wszystko od początku, ale nie mogła tak po prostu zdzierżyć tego, jak się do niej odnosił. O ile zazwyczaj naturalnie wpasowywała się we wzór typowej kobiety – spokojnej, cichej, takiej, która wyzwalała jak najbardziej opiekuńcze uczucia, o tyle w tym momencie była gotowa z nim walczyć. Walczyć o to, żeby przestał traktować ją w ten sposób, bo tym razem wcale już go nie poznawała. Nawet w najgorszej z dotychczas poznanych odsłon.
- Nie, nie skończyłam. Grozisz mi? Co za niespodzianka. – Nie chciała tego od niego usłyszeć. Nigdy… A jednak właśnie to robił. Zachowywał się jak jej wróg, jak ta wersja siebie, której nie chciała zobaczyć, jak spełnienie jej najgorszych obaw z chwili, kiedy tylko dostrzegła to, co zrobił. Pięć lat temu obawiała się tego, co najwyraźniej faktycznie się stało. I choć była przecież jasnowidzem, nie miało to związku z żadną magiczną wizją. Nie chciała wierzyć w spełnienie własnych obaw… Teraz musiała zacząć to robić.
- Zazdrosna? O co miałabym być zazdrosna? – Spomiędzy jej warg wydostał się cichy śmiech. Może nie rozbawiony, lecz z pewnością pełen politowania. Naprawdę… O kogo miałaby być zazdrosna? O tanie panienki, których nie kochał tak samo jak nie kochał jej… Z tą różnicą, że oni sypiali razem więcej niż w formie jednorazowego numerku po pijaku i diabli sami wiedzieli, czym jeszcze. Miała być o nie zazdrosna? Miała ośmieszać się przez coś, co godziło w nią tylko na początku? Niedoczekanie ludzkie. A najbardziej nie miała sobie stąd ot tak iść. – Mam więcej zdrowego rozsądku niż ktoś taki jak ty kiedykolwiek będzie mieć. Zastanowiłeś się kiedykolwiek, co ty, do cholery jasnej, wyprawiasz? – To było wręcz banalnie proste. Pieprzył życie samemu sobie… Cóż, próbowała. Walczyła o to, by tak się nie stało. Stanowczo zbyt długo usiłowała stać po jego stronie i utrzymywać go jakoś na powierzchni. Do tego stopnia, że sama prawie straciła oddech, prawie się utopiła. Jeśli chciał niszczyć sobie życie, nie mogła już nic na to poradzić, ale dziecko miał zostawić w spokoju. Nie miał spaprać mu przyszłości. Chyba po jej trupie, czego najwidoczniej chciał.
- PROSZĘ BARDZO. – Tym razem podnosząc głos, prawie wypluła z siebie te słowa. Jadowite jak nigdy. A to miał być dopiero początek. – Śmiało. Zawołaj swoich znajomków, skoro tylko to potrafisz. Na co jeszcze czekasz? Już! Raz, dwa! Wołaj swoich lepszych koleżków albo pogódź się z tym, że zawsze mieli i będą mieć cię w dupie. Pogódź się z tym. Jesteś dla nich nikim, tak samo jak dla reszty. Tylko dla dziecka jesteś chrzanionym tyranem. Chcesz grozić mi bandą szumowin, proszę bardzo, rób to. Rób to jak ostatni śmierdzący tchórz. – Jej oczy ciskały gromy, a słowa nieustannie wystrzeliwały z ust z prędkością karabinu maszynowego. Nie była taka. Nie uważała się za taką osobę, ale Alec Greyback wyzwalał w niej wszystko, co najgorsze. Teraz. Po tak długim czasie, kiedy najwyraźniej nic już nie pozostało z uczuć, jakie do niego żywiła. Najwidoczniej potrzebowała to sobie uzmysłowić, stąd ta cała sytuacja. Opatrzność lub coś podobnego dawało jej znak. A ona zamierzała to docenić. Nagle przestając mrużyć oczy i wypluwać z siebie słowa, uśmiechając się tylko z wręcz niemożliwą cierpkością.
- Co ci po tej twojej czystokrwistości, jeśli zachowujesz się jak dzikie zwierzę? Czysta krew gówno ci dała. Gdzie ta twoja kwiecista przyszłość, co? W biedzie, brudzie i głodzie, co? Gdzie byli szlachetnie urodzeni przyjaciele twojego tatusia, kiedy nie było pitki i bitki, powiesz mi? A twoi? Musiałeś mieć ich przecież tylu. Od sameeego początku. – Przeciągnęła słowa, kręcąc głową nadal z tym samym uśmiechem. – Łatwo jest zapomnieć, że to pierdolony mugolak wyciągnął do ciebie dłoń, co? Przez ten cały czas… Nie będziesz jak swój tatko, prawda? Najwidoczniej aspirujesz do bycia jeszcze większą zakałą, ale tym razem jedno ci powiem. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu, nie będę kryć i zatajać patologii. WYCHODZIMY. Spróbuj mnie powstrzymać albo ugryź się w swoją wielkopanieńską dupę. I spróbuj się więcej nie rozmnażać.
- Nie przypominam sobie, bym musiała czekać na pozwolenie, żeby móc wyrazić swoją opinię. – Odgryzła się, zaraz kontynuując. Z minuty na minutę coraz bardziej bezczelnie. – I nie przypominam sobie, żebym potrzebowała zaproszenia do mieszkania, którego połowa wciąż należy do mnie. – Nie zamierzała tego wyciągać. Nie chciała mieć więcej do czynienia ani z tym miejscem, ani z Aleciem czy nawet przeszłością. Zaczęła wszystko od początku, ale nie mogła tak po prostu zdzierżyć tego, jak się do niej odnosił. O ile zazwyczaj naturalnie wpasowywała się we wzór typowej kobiety – spokojnej, cichej, takiej, która wyzwalała jak najbardziej opiekuńcze uczucia, o tyle w tym momencie była gotowa z nim walczyć. Walczyć o to, żeby przestał traktować ją w ten sposób, bo tym razem wcale już go nie poznawała. Nawet w najgorszej z dotychczas poznanych odsłon.
- Nie, nie skończyłam. Grozisz mi? Co za niespodzianka. – Nie chciała tego od niego usłyszeć. Nigdy… A jednak właśnie to robił. Zachowywał się jak jej wróg, jak ta wersja siebie, której nie chciała zobaczyć, jak spełnienie jej najgorszych obaw z chwili, kiedy tylko dostrzegła to, co zrobił. Pięć lat temu obawiała się tego, co najwyraźniej faktycznie się stało. I choć była przecież jasnowidzem, nie miało to związku z żadną magiczną wizją. Nie chciała wierzyć w spełnienie własnych obaw… Teraz musiała zacząć to robić.
- Zazdrosna? O co miałabym być zazdrosna? – Spomiędzy jej warg wydostał się cichy śmiech. Może nie rozbawiony, lecz z pewnością pełen politowania. Naprawdę… O kogo miałaby być zazdrosna? O tanie panienki, których nie kochał tak samo jak nie kochał jej… Z tą różnicą, że oni sypiali razem więcej niż w formie jednorazowego numerku po pijaku i diabli sami wiedzieli, czym jeszcze. Miała być o nie zazdrosna? Miała ośmieszać się przez coś, co godziło w nią tylko na początku? Niedoczekanie ludzkie. A najbardziej nie miała sobie stąd ot tak iść. – Mam więcej zdrowego rozsądku niż ktoś taki jak ty kiedykolwiek będzie mieć. Zastanowiłeś się kiedykolwiek, co ty, do cholery jasnej, wyprawiasz? – To było wręcz banalnie proste. Pieprzył życie samemu sobie… Cóż, próbowała. Walczyła o to, by tak się nie stało. Stanowczo zbyt długo usiłowała stać po jego stronie i utrzymywać go jakoś na powierzchni. Do tego stopnia, że sama prawie straciła oddech, prawie się utopiła. Jeśli chciał niszczyć sobie życie, nie mogła już nic na to poradzić, ale dziecko miał zostawić w spokoju. Nie miał spaprać mu przyszłości. Chyba po jej trupie, czego najwidoczniej chciał.
- PROSZĘ BARDZO. – Tym razem podnosząc głos, prawie wypluła z siebie te słowa. Jadowite jak nigdy. A to miał być dopiero początek. – Śmiało. Zawołaj swoich znajomków, skoro tylko to potrafisz. Na co jeszcze czekasz? Już! Raz, dwa! Wołaj swoich lepszych koleżków albo pogódź się z tym, że zawsze mieli i będą mieć cię w dupie. Pogódź się z tym. Jesteś dla nich nikim, tak samo jak dla reszty. Tylko dla dziecka jesteś chrzanionym tyranem. Chcesz grozić mi bandą szumowin, proszę bardzo, rób to. Rób to jak ostatni śmierdzący tchórz. – Jej oczy ciskały gromy, a słowa nieustannie wystrzeliwały z ust z prędkością karabinu maszynowego. Nie była taka. Nie uważała się za taką osobę, ale Alec Greyback wyzwalał w niej wszystko, co najgorsze. Teraz. Po tak długim czasie, kiedy najwyraźniej nic już nie pozostało z uczuć, jakie do niego żywiła. Najwidoczniej potrzebowała to sobie uzmysłowić, stąd ta cała sytuacja. Opatrzność lub coś podobnego dawało jej znak. A ona zamierzała to docenić. Nagle przestając mrużyć oczy i wypluwać z siebie słowa, uśmiechając się tylko z wręcz niemożliwą cierpkością.
- Co ci po tej twojej czystokrwistości, jeśli zachowujesz się jak dzikie zwierzę? Czysta krew gówno ci dała. Gdzie ta twoja kwiecista przyszłość, co? W biedzie, brudzie i głodzie, co? Gdzie byli szlachetnie urodzeni przyjaciele twojego tatusia, kiedy nie było pitki i bitki, powiesz mi? A twoi? Musiałeś mieć ich przecież tylu. Od sameeego początku. – Przeciągnęła słowa, kręcąc głową nadal z tym samym uśmiechem. – Łatwo jest zapomnieć, że to pierdolony mugolak wyciągnął do ciebie dłoń, co? Przez ten cały czas… Nie będziesz jak swój tatko, prawda? Najwidoczniej aspirujesz do bycia jeszcze większą zakałą, ale tym razem jedno ci powiem. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu, nie będę kryć i zatajać patologii. WYCHODZIMY. Spróbuj mnie powstrzymać albo ugryź się w swoją wielkopanieńską dupę. I spróbuj się więcej nie rozmnażać.
- Alec Greyback
Re: Klatka schodowa
Wto Lip 04, 2017 8:41 pm
Alec jedynie wzniósł brwi ku górze, a jego spierzchnięte usta układały się w nieme „czyżby?”. Doprawdy, Alysso - czyżby? Ale nie miał ani chęci, ani nastroju, ani tym bardziej ochoty na te gierki. Szczerze mówiąc, po prostu jej tu nie chciał – nie chciał jej widzieć, a tym bardziej nie chciał jej słyszeć. Tak po prostu, bez owijania w bawełnę - brakowało mu jakiejkolwiek chęci, by rzucać w jej kierunku nawet te uszczypliwości i kąśliwości.
– Masz słabą pamięć – odparł cierpko, złośliwie wzruszając ramionami i ze zniecierpliwieniem drapiąc się po kilkudniowym zaroście na szyi. Potem jednak parsknął pełnym rozbawienia, ale też okrucieństwa śmiechem. Wręcz pokręcił głową, by powstrzymać się od dalszego śmiechu ale niedorzeczności płynących z jej ust nie dało się zignorować.
– Powiedz mi tylko jedno: ile galeonów dołożyłaś do swojego mieszkania przez ostatnich pięć lat? – wciąż się uśmiechał, ale bynajmniej nie było to związane z jakąkolwiek wesołością, a raczej przesiąknięte politowaniem, nawet swego rodzaju pożałowaniem. Ale on również nie miał zamiaru wyciągać do niej ręki po kasę. Nie chciał pieniędzy jej żałosnego ojczulka, za którymi tak bardzo się chowała. Nie mogła mu jednak powiedzieć, że mieszkanie należało do niej, bo opuszczając je pięć lat temu złożyła jasną co do tego deklarację. – No właśnie.
I tyle. Czy w tej kwestii było coś jeszcze do dodania? Mieszkanie należało do niego i nic co Alyssa Meadowes miała zamiar powiedzieć tego nie zmieni. Ale jeszcze bardziej pewne było to, że dziewczyna nie dostanie od niego nawet złamanego knuta. Po jego trupie.
– Na twoim miejscu, bym się nie chciał przekonać, do czego jestem zdolny – był zgredem, jak go nazywała w swoich myślach, ale – niespodzianka! Alec przez ten czas naprawdę się zmienił. Czy dojrzał? Może trochę, może i nabrał cierpliwości i starał się opanować w niektórych momentach, ale najważniejsze – nie był już tak gołosłowny. Interes nauczył go tej jednej rzeczy – jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz sam wyciągać konsekwencje. I tym razem nie miał zamiaru robić wyjątku. Naprawdę miał zamiar zrobić jej krzywdę.
– Ty mi powiedz. Bo nie wiem, dlaczego na merlina miałbym ponownie na ciebie spojrzeć – i kącik jego ust ponownie podczas tego spotkania – drgnął lekko ku górze, i tym razem było to przesiąknięte szyderstwem. Bycie z Alyssą, dopuszczenie jej do siebie to był największy błąd, jaki popełnił. Teraz? Po tych wszystkich latach nawet nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w ogóle wepchnął się w tego typu relację.
–A czy ty zastanowiłaś się do cholery jasnej, co TY w tej chwili wyprawiasz? – odpowiedział jej praktycznie tymi samymi słowami, bo kto jak kto, ale ona nie miała żadnego prawa, by mówić mu o jakimś cholernym zdrowym rozsądku. I po raz kolejny – jej postrzeganie jego życia nie miało dla niego żadnego znaczenia. Mogła sobie myśleć, że marnuje życie, że siebie niszczy, ale jej zdanie nie robiło na nim wrażenia, po prostu się nie liczyło. I bynajmniej wolał to co miał niż nudne, bezpieczne życie, jakie prowadziła ona.
– Jedyna osoba, która ma kogoś w dupie, to ja – Ciebie. Zawsze tak było i zawsze będzie, więc czemu do cholery się tutaj jeszcze produkujesz? Zrozum, dziewczynko, że NIGDY nie miałaś dla mnie żadnego znaczenia. I osobiście zajął bym się Tobą sam, ale nie chcę sobie pobrudzić rąk szlamem – jeśli myślała, że śmierciożercy to jedna wielka rodzina to się grubo myliła. Była to jedynie banda osób, działających w tym samym, słusznym celu. Nie miał jednak zamiaru jej wyprowadzać z błędu. Po raz kolejny – to co sobie myślała nie było dla niego ważne. Tak samo, jak jej kolejne słowa. Nienawidził jej – teraz potrafił powiedzieć to z czystym sercem.
–Nie potrzebuję ludzi, kiedy to w końcu zrozumiesz? Nigdy nie potrzebowałem CIEBIE. A jakimś cudem sama pchałaś się do biedy, brudu i głodu. Czy to nie hipokryzja, Meadowes? I bynajmniej moja kwiecista przyszłość jest bardziej kolorowa niż twoja, o czym przekonasz się w swoim czasie – a on mówił spokojnie, ze słyszalną nutą pogardy, z nienawiścią, ale mimo wszystko – spokojnie.
– Nikt nie prosił cię o pomoc, nie oczekuj podziękowań – i tak po prostu wzruszył ramionami, jakby oznajmił jej, że w Afryce świeci słońce. Nie miał zamiaru nawet wyciągać na wierzch faktu, że nie wiedział o jej czystości krwi, nie wydawało mu się teraz to aż tak istotne. – Całe szczęście to już nie jest i nigdy nie będzie twoja sprawa, co? – zadrwił, ale gdy tylko wróciła do idiotycznego planu odebrania mu Ezry, Alec zagrodził jej drogę swoim ciałem i wysyczał przez zaciśnięte zęby:
– Ani mi się waż. A skoro sama nie potrafisz znaleźć drogi do wyjścia, to… – i cóż… zrobił kilka kroków przed siebie, tym samym zmuszając swoją posturą i ciężarem ciała do zrobienia kilku kroków przed siebie – ci w tym pomogę – i położył swoją wielką rękę na jej barku, by obrócić ją do siebie tyłem i popchnąć. Dodał jeszcze podniesionym głosem:
– Jeszcze raz się pokaż w okolicy – a przysięgam, że nie będę się pilnował podczas pełni. A teraz wybacz, ale czas się ROZMNOŻYĆ. – i wrócił do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Obdarzył jeszcze Ezrę chłodnym spojrzeniem, po czym… pozwolił dziecku objąć się za nogę i z tym ciężarem podążył do kuchni, by dać dziecku coś zjeść.
/zt
– Masz słabą pamięć – odparł cierpko, złośliwie wzruszając ramionami i ze zniecierpliwieniem drapiąc się po kilkudniowym zaroście na szyi. Potem jednak parsknął pełnym rozbawienia, ale też okrucieństwa śmiechem. Wręcz pokręcił głową, by powstrzymać się od dalszego śmiechu ale niedorzeczności płynących z jej ust nie dało się zignorować.
– Powiedz mi tylko jedno: ile galeonów dołożyłaś do swojego mieszkania przez ostatnich pięć lat? – wciąż się uśmiechał, ale bynajmniej nie było to związane z jakąkolwiek wesołością, a raczej przesiąknięte politowaniem, nawet swego rodzaju pożałowaniem. Ale on również nie miał zamiaru wyciągać do niej ręki po kasę. Nie chciał pieniędzy jej żałosnego ojczulka, za którymi tak bardzo się chowała. Nie mogła mu jednak powiedzieć, że mieszkanie należało do niej, bo opuszczając je pięć lat temu złożyła jasną co do tego deklarację. – No właśnie.
I tyle. Czy w tej kwestii było coś jeszcze do dodania? Mieszkanie należało do niego i nic co Alyssa Meadowes miała zamiar powiedzieć tego nie zmieni. Ale jeszcze bardziej pewne było to, że dziewczyna nie dostanie od niego nawet złamanego knuta. Po jego trupie.
– Na twoim miejscu, bym się nie chciał przekonać, do czego jestem zdolny – był zgredem, jak go nazywała w swoich myślach, ale – niespodzianka! Alec przez ten czas naprawdę się zmienił. Czy dojrzał? Może trochę, może i nabrał cierpliwości i starał się opanować w niektórych momentach, ale najważniejsze – nie był już tak gołosłowny. Interes nauczył go tej jednej rzeczy – jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz sam wyciągać konsekwencje. I tym razem nie miał zamiaru robić wyjątku. Naprawdę miał zamiar zrobić jej krzywdę.
– Ty mi powiedz. Bo nie wiem, dlaczego na merlina miałbym ponownie na ciebie spojrzeć – i kącik jego ust ponownie podczas tego spotkania – drgnął lekko ku górze, i tym razem było to przesiąknięte szyderstwem. Bycie z Alyssą, dopuszczenie jej do siebie to był największy błąd, jaki popełnił. Teraz? Po tych wszystkich latach nawet nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w ogóle wepchnął się w tego typu relację.
–A czy ty zastanowiłaś się do cholery jasnej, co TY w tej chwili wyprawiasz? – odpowiedział jej praktycznie tymi samymi słowami, bo kto jak kto, ale ona nie miała żadnego prawa, by mówić mu o jakimś cholernym zdrowym rozsądku. I po raz kolejny – jej postrzeganie jego życia nie miało dla niego żadnego znaczenia. Mogła sobie myśleć, że marnuje życie, że siebie niszczy, ale jej zdanie nie robiło na nim wrażenia, po prostu się nie liczyło. I bynajmniej wolał to co miał niż nudne, bezpieczne życie, jakie prowadziła ona.
– Jedyna osoba, która ma kogoś w dupie, to ja – Ciebie. Zawsze tak było i zawsze będzie, więc czemu do cholery się tutaj jeszcze produkujesz? Zrozum, dziewczynko, że NIGDY nie miałaś dla mnie żadnego znaczenia. I osobiście zajął bym się Tobą sam, ale nie chcę sobie pobrudzić rąk szlamem – jeśli myślała, że śmierciożercy to jedna wielka rodzina to się grubo myliła. Była to jedynie banda osób, działających w tym samym, słusznym celu. Nie miał jednak zamiaru jej wyprowadzać z błędu. Po raz kolejny – to co sobie myślała nie było dla niego ważne. Tak samo, jak jej kolejne słowa. Nienawidził jej – teraz potrafił powiedzieć to z czystym sercem.
–Nie potrzebuję ludzi, kiedy to w końcu zrozumiesz? Nigdy nie potrzebowałem CIEBIE. A jakimś cudem sama pchałaś się do biedy, brudu i głodu. Czy to nie hipokryzja, Meadowes? I bynajmniej moja kwiecista przyszłość jest bardziej kolorowa niż twoja, o czym przekonasz się w swoim czasie – a on mówił spokojnie, ze słyszalną nutą pogardy, z nienawiścią, ale mimo wszystko – spokojnie.
– Nikt nie prosił cię o pomoc, nie oczekuj podziękowań – i tak po prostu wzruszył ramionami, jakby oznajmił jej, że w Afryce świeci słońce. Nie miał zamiaru nawet wyciągać na wierzch faktu, że nie wiedział o jej czystości krwi, nie wydawało mu się teraz to aż tak istotne. – Całe szczęście to już nie jest i nigdy nie będzie twoja sprawa, co? – zadrwił, ale gdy tylko wróciła do idiotycznego planu odebrania mu Ezry, Alec zagrodził jej drogę swoim ciałem i wysyczał przez zaciśnięte zęby:
– Ani mi się waż. A skoro sama nie potrafisz znaleźć drogi do wyjścia, to… – i cóż… zrobił kilka kroków przed siebie, tym samym zmuszając swoją posturą i ciężarem ciała do zrobienia kilku kroków przed siebie – ci w tym pomogę – i położył swoją wielką rękę na jej barku, by obrócić ją do siebie tyłem i popchnąć. Dodał jeszcze podniesionym głosem:
– Jeszcze raz się pokaż w okolicy – a przysięgam, że nie będę się pilnował podczas pełni. A teraz wybacz, ale czas się ROZMNOŻYĆ. – i wrócił do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Obdarzył jeszcze Ezrę chłodnym spojrzeniem, po czym… pozwolił dziecku objąć się za nogę i z tym ciężarem podążył do kuchni, by dać dziecku coś zjeść.
/zt
- Marjorie Greyback
Re: Klatka schodowa
Wto Lip 04, 2017 10:39 pm
Zachowanie Aleca wołało o pomstę do nieba. Z minuty na minutę coraz bardziej, choć sam początek? Początek nie był jeszcze aż taki fatalny.
- Nie. – Marszcząc nos, potrząsnęła głową i uśmiechnęła się z przesadną uprzejmością. – Wolę twierdzić, że po prostu nie daję się zastraszać panom i władcom. Stąd nie potrzebuję niczyich pozwoleń. Tym bardziej twoich. – Kiedy jeszcze ze sobą byli, nie uważała go za kogoś takiego. Przez myśl nie przeszło jej, by nazwać go tyranem, by zaliczyć go do patologii czy innego równie paskudnego grona. Być może była głupio zakochana, ale on sam traktował ją też inaczej. Zdecydowanie nie w taki sposób, w jaki odnosił się do niej teraz. Nie potrzebowała mieć dobrego wzroku, by zauważać wszystkie zmiany. Niestety, nie na gorsze czy nawet fatalne. Dosłownie nie miała określenia na to, co ze sobą zrobił.
- Wysłałeś mi jakieś rachunki, podałeś kwoty? – Doskonale pamiętała to, co czuła, gdy wtedy odchodziła. Załamana, zdruzgotana, niedowierzająca, zagubiona we własnych myślach. Przerażona... Pamiętała też tamtą myśl, drobne, ostrożne, nieśmiałe pragnienie, by nie dał jej uciec, by wreszcie powiedział jej to, przez czego brak odeszła. Wtedy jeszcze dało się coś z tym zrobić... Nie chciałaby żyć z mordercą, miała na myśli wszystko to, co mu wtedy wykrzyczała, ale przecież… Nie musiał nim być, prawda? Tamta szansa jednak przepadła, a kolejna nie nadeszła. Ich ścieżki rozeszły się w najgorszy możliwy sposób, lecz nie zmieniało to faktu, iż część mieszkania wciąż była jej. Tak samo jak niezabrane, pozostawione w nim rzeczy, co do których odzyskania nawet się nie łudziła. Ludzie z ulicy pewnie pozabierali je ze śmietnika już tego samego wieczoru, kiedy opuściła mieszkanie. – Właśnie. – Mruknęła wymownie, posługując się dokładnie tą samą zagrywką, jaką on usiłował wykorzystać na niej. Nie zamierzała rościć sobie praw do swojej części. Nie potrzebowała ani pieniędzy, ani czegokolwiek, ale nie mógł powiedzieć jej, że to do niej nie należało. Zwłaszcza że to ona prowadziła dom, gdy jeszcze razem mieszkali.
- Oj, nie wątpię, że jesteś zdolny do naprawdę wielu rzeczy. Już mi to zademonstrowałeś. Resztę przedstawienia też mogę przełknąć. – Odrzekła spokojnie, ale uszczypliwie. Nie było tego, czego by u niego nie widziała lub chociażby sobie nie wyobrażała, naprawdę. Zwłaszcza chwilę po tym, kiedy odeszła, przez jej głowę wielokrotnie przelatywały różne scenariusze. A kreatywności nie mogła sobie przecież odmówić. On też nie mógł tego zrobić.
- Nie ma takiego powodu. Ot co. – Pokręciła głową. Naprawdę nie musiał na nią patrzeć, mogła się bez tego doskonale obejść. Zwłaszcza że cokolwiek kiedykolwiek pomiędzy nimi istniało, cóż, od dawna nie było już aktualne. Całe szczęście, bo przynajmniej mogła zacząć wszystko od nowa, od bezpiecznego i w miarę szczęśliwego początku. Najlepiej z kimś całkowicie innym. Tak czy siak, to było wyjątkowo proste. Przyszła tu dla dziecka, nie dla niego. I również dla tego samego dziecka podejmowała jeszcze jakąkolwiek dyskusję. To, co było pomiędzy nią a Aleciem, nie miało w tym momencie najmniejszego znaczenia.
- Staram się zadbać o to, by choć jedna osoba z tej zakichanej rodziny wyszła na ludzi. – Ponownie, nie chodziło już o niego. Nie chodziło o niego praktycznie od bitej połowy dekady. Mógł żyć dokładnie tak jak chciał, ale nie niszcząc innym życia, nie dopuszczając do takich sytuacji, nie traktując w ten sposób niespełna sześcioletniego malucha. I to była jej sprawa. Cokolwiek by nie powiedział, to była jej sprawa, odkąd znalazła Ezrę pośrodku ulicy.
- Świetnie, Alec, ale wszyscy o tym wiemy, twoja dupa mieści zadziwiającą liczbę osób. Dałeś dosyć ładny popis pięć lat temu i uwierz mi, nie zapomniałam o tym. Za to ty najwyraźniej dalej pomijasz fakt, że nie we wszystkim chodzi o ciebie. Więęęc? Więc z łaski swojej, przymknij się. – Jej mina mówiła sama za siebie. Ten pełen pogardy połowiczny uśmiech, zmrużone oczy, wysoko uniesiony podbródek… Cała ta wojownicza postawa. Już mnie nie obchodzisz. Nie masz na mnie wpływu. – Powiedz mi, komu – prócz Wielkiego Złego – musisz lizać tyłek, żeby mieć pod sobą pachołków od zajmowania się takimi problemami jak ja, co? – Pokręciła głową, czując się wręcz zażenowana tym, co robił. I nie mogąc, zwyczajnie nie mogąc odpuścić sobie jednego. – Słusznie. Szlam ciężko się zmywa. Pewnie szorowałeś się miesiącami. – Zwyczajnie wypluła to z siebie, najwyraźniej chcąc poczęstować go jeszcze porcją jadu, skoro jej szlam mu nie wystarczał. Jak pełen serwis, to pełen serwis. Zwłaszcza że czerpała z tego pewnego rodzaju satysfakcję. Łudząc się, iż będzie ona na tyle duża, że wyprze całą resztę wrażeń. W szczególności pieczenie gdzieś głęboko w klatce piersiowej. To było głupie wrażenie, niepotrzebne i wadzące, przecież się z niego wyleczyła. Ta sytuacja była na to wyjątkowo wyrazistym dowodem.
- Wielki i niezależny Allectus Greyback. Oczywiście. Ty nikogo nie potrzebujesz. Prócz znajomków do załatwiania twoich brudnych spraw i naiwnych panienek do obracania po kątach, i może jeszcze dziecka, żeby mieć dla siebie jakiś zastraszony worek treningowy. – Jasne jak słońce. Jak można było myśleć inaczej? Przecież pokazywał to całym sobą, więc było najprawdziwszą z prawd. Tylko… Dlaczego swego czasu naprawdę nie chciała w to wierzyć? Zwłaszcza wtedy, gdy było między nimi tak dobrze? Choć teraz nie wątpiła już w to, iż całkowicie się stoczył, osiągając poziom jeszcze niższy od jego własnego ojca. A o to było trudno. – I nie, to nie hipokryzja, odkąd to ty sam się do mnie przypałętałeś. To ty wszedłeś z butami w moje życie, jeśli przypadkiem ci się o tym zapomniało. Ja byłam tylko wierna… I najwyraźniej durna… Ale wierna. – Nie mógł odmówić jej lojalności. Trzynastu lat – choć z drobnymi przerwami – lojalności w takiej czy w innej postaci. Połowy dotychczasowego życia, które zmarnował jej jednym ruchem, jedną decyzją i jednego typu zachowaniem. Nienawidziła go za to. Zwyczajnie go za to nienawidziła.
- Może moja kwiecista przyszłość nie istnieje, ale wolę już być ofiarą niż mordercą zasługującym tylko na obrzydzenie. – Nie chciała ginąć, nie chciała ostatecznie paprać sobie przyszłości, którą – mimo wszystko, pomimo całego tego bagażu emocji i doświadczeń – chciała przeżyć jak najlepiej. Wolała jednak poświęcić się słusznej sprawie, a nie – niczym ostatni tchórz i gnój – stanąć po stronie plugawców, sadystów i wszelkiej maści kanalii. Może i przyszłość Aleca miała być kolorowa, ale czerwień krwi i zieleń morderczych zaklęć nie były barwami, jakie kiedykolwiek mogłyby odpowiadać Meadowes. Stoczył się, osiągnął dno, to był koniec. Nie widziała już dla niego nawet cienia nadziei. Sam, na własne życzenie, rysował sobie świat w takich kolorach.
- Nie jesteś zdolny do czegokolwiek takiego. Do wszystkiego, tylko nie do normalnych reakcji. – Wzruszyła ramionami, jakby wypowiadała najprawdziwszą z prawd. Podziękowania? Nie liczyła na nie, skoro nigdy nie potrafił nawet przepraszać. – Jesteś żałosny. Nie mów nic więcej. Jesteś zwyczajnie żałosny. – Czego oczekiwał po ciągnięciu tej dyskusji? I tak zamierzała postawić w niej na swoim. Prędzej czy później, miała dopiąć swego, bo nie chodziło o coś, czemu mogłaby odpuścić. Nawet jeśli miała przy tym podjąć się walki. A do tego najwyraźniej to wszystko prowadziło.
- Zabieraj łapska. – Tym razem zwyczajnie warknęła, na powrót obracając się i wymierzając mu siarczysty policzek. I choć zrobiła kilka kroków w tył, była skłonna ponownie doskoczyć bliżej. Nie panując nad sobą, ba!, w tej chwili nawet się nie poznając.
- Naprawdę myślisz, że mnie to obchodzi, że mnie tym przestraszysz? – Parsknęła szyderczo, całą swoją postawą wyrażając to, jak nikły i praktycznie nieistniejący respekt czuła w stosunku do niego. – Pełnia czy nie, przecież nie chcesz ubrudzić sobie rąk szlamem. Zdecyduj się. Poza tym… Nie skrzywdzisz mnie bardziej niż ostatnim razem. Tak się już nie da. – Jej butne, przesycone irytacją słowa poniosły się echem po klatce schodowej, wybijając się nawet ponad łomot zamykanych drzwi, przez który dostatecznie głośno i wyraźnie przebiło się też coś jeszcze. Groźba, podsumowanie, zapowiedź, plany… Nieistotne, jak miała to nazwać. Istotna była bowiem sama treść jej wypowiedzi.
- Tym razem nie będę cię kryć, Greyback, nie pozostawiasz mi wyboru. Jeśli mam z tobą walczyć, będę. Ministerstwo dowie się o wszystkim. – Pożegnaj się z dzieckiem.
Raz popełniła karygodny błąd, co prawda, będąc jeszcze dosyć małym dzieckiem. Przemilczała wszystko, zataiła, bo sądziła, że tak mogła pomóc lepiej. Miała nadzieję, że w ten sposób będzie dobrze, nie myślała nad ewentualnymi konsekwencjami, ale teraz nie była już naiwna. Życie wiele ją nauczyło. Być może nawet zbyt wiele, bo przecież nie chciała uciekać się do aż tak brutalnych środków. Przynajmniej z początku. Obecnie? Najwyraźniej musiała.
Schodząc po dwa schodki na raz, by wypaść na ulicę, trzymając się za piekącą rękę. Było warto. Nigdy nie biła ludzi, ale było warto.
|zt
- Nie. – Marszcząc nos, potrząsnęła głową i uśmiechnęła się z przesadną uprzejmością. – Wolę twierdzić, że po prostu nie daję się zastraszać panom i władcom. Stąd nie potrzebuję niczyich pozwoleń. Tym bardziej twoich. – Kiedy jeszcze ze sobą byli, nie uważała go za kogoś takiego. Przez myśl nie przeszło jej, by nazwać go tyranem, by zaliczyć go do patologii czy innego równie paskudnego grona. Być może była głupio zakochana, ale on sam traktował ją też inaczej. Zdecydowanie nie w taki sposób, w jaki odnosił się do niej teraz. Nie potrzebowała mieć dobrego wzroku, by zauważać wszystkie zmiany. Niestety, nie na gorsze czy nawet fatalne. Dosłownie nie miała określenia na to, co ze sobą zrobił.
- Wysłałeś mi jakieś rachunki, podałeś kwoty? – Doskonale pamiętała to, co czuła, gdy wtedy odchodziła. Załamana, zdruzgotana, niedowierzająca, zagubiona we własnych myślach. Przerażona... Pamiętała też tamtą myśl, drobne, ostrożne, nieśmiałe pragnienie, by nie dał jej uciec, by wreszcie powiedział jej to, przez czego brak odeszła. Wtedy jeszcze dało się coś z tym zrobić... Nie chciałaby żyć z mordercą, miała na myśli wszystko to, co mu wtedy wykrzyczała, ale przecież… Nie musiał nim być, prawda? Tamta szansa jednak przepadła, a kolejna nie nadeszła. Ich ścieżki rozeszły się w najgorszy możliwy sposób, lecz nie zmieniało to faktu, iż część mieszkania wciąż była jej. Tak samo jak niezabrane, pozostawione w nim rzeczy, co do których odzyskania nawet się nie łudziła. Ludzie z ulicy pewnie pozabierali je ze śmietnika już tego samego wieczoru, kiedy opuściła mieszkanie. – Właśnie. – Mruknęła wymownie, posługując się dokładnie tą samą zagrywką, jaką on usiłował wykorzystać na niej. Nie zamierzała rościć sobie praw do swojej części. Nie potrzebowała ani pieniędzy, ani czegokolwiek, ale nie mógł powiedzieć jej, że to do niej nie należało. Zwłaszcza że to ona prowadziła dom, gdy jeszcze razem mieszkali.
- Oj, nie wątpię, że jesteś zdolny do naprawdę wielu rzeczy. Już mi to zademonstrowałeś. Resztę przedstawienia też mogę przełknąć. – Odrzekła spokojnie, ale uszczypliwie. Nie było tego, czego by u niego nie widziała lub chociażby sobie nie wyobrażała, naprawdę. Zwłaszcza chwilę po tym, kiedy odeszła, przez jej głowę wielokrotnie przelatywały różne scenariusze. A kreatywności nie mogła sobie przecież odmówić. On też nie mógł tego zrobić.
- Nie ma takiego powodu. Ot co. – Pokręciła głową. Naprawdę nie musiał na nią patrzeć, mogła się bez tego doskonale obejść. Zwłaszcza że cokolwiek kiedykolwiek pomiędzy nimi istniało, cóż, od dawna nie było już aktualne. Całe szczęście, bo przynajmniej mogła zacząć wszystko od nowa, od bezpiecznego i w miarę szczęśliwego początku. Najlepiej z kimś całkowicie innym. Tak czy siak, to było wyjątkowo proste. Przyszła tu dla dziecka, nie dla niego. I również dla tego samego dziecka podejmowała jeszcze jakąkolwiek dyskusję. To, co było pomiędzy nią a Aleciem, nie miało w tym momencie najmniejszego znaczenia.
- Staram się zadbać o to, by choć jedna osoba z tej zakichanej rodziny wyszła na ludzi. – Ponownie, nie chodziło już o niego. Nie chodziło o niego praktycznie od bitej połowy dekady. Mógł żyć dokładnie tak jak chciał, ale nie niszcząc innym życia, nie dopuszczając do takich sytuacji, nie traktując w ten sposób niespełna sześcioletniego malucha. I to była jej sprawa. Cokolwiek by nie powiedział, to była jej sprawa, odkąd znalazła Ezrę pośrodku ulicy.
- Świetnie, Alec, ale wszyscy o tym wiemy, twoja dupa mieści zadziwiającą liczbę osób. Dałeś dosyć ładny popis pięć lat temu i uwierz mi, nie zapomniałam o tym. Za to ty najwyraźniej dalej pomijasz fakt, że nie we wszystkim chodzi o ciebie. Więęęc? Więc z łaski swojej, przymknij się. – Jej mina mówiła sama za siebie. Ten pełen pogardy połowiczny uśmiech, zmrużone oczy, wysoko uniesiony podbródek… Cała ta wojownicza postawa. Już mnie nie obchodzisz. Nie masz na mnie wpływu. – Powiedz mi, komu – prócz Wielkiego Złego – musisz lizać tyłek, żeby mieć pod sobą pachołków od zajmowania się takimi problemami jak ja, co? – Pokręciła głową, czując się wręcz zażenowana tym, co robił. I nie mogąc, zwyczajnie nie mogąc odpuścić sobie jednego. – Słusznie. Szlam ciężko się zmywa. Pewnie szorowałeś się miesiącami. – Zwyczajnie wypluła to z siebie, najwyraźniej chcąc poczęstować go jeszcze porcją jadu, skoro jej szlam mu nie wystarczał. Jak pełen serwis, to pełen serwis. Zwłaszcza że czerpała z tego pewnego rodzaju satysfakcję. Łudząc się, iż będzie ona na tyle duża, że wyprze całą resztę wrażeń. W szczególności pieczenie gdzieś głęboko w klatce piersiowej. To było głupie wrażenie, niepotrzebne i wadzące, przecież się z niego wyleczyła. Ta sytuacja była na to wyjątkowo wyrazistym dowodem.
- Wielki i niezależny Allectus Greyback. Oczywiście. Ty nikogo nie potrzebujesz. Prócz znajomków do załatwiania twoich brudnych spraw i naiwnych panienek do obracania po kątach, i może jeszcze dziecka, żeby mieć dla siebie jakiś zastraszony worek treningowy. – Jasne jak słońce. Jak można było myśleć inaczej? Przecież pokazywał to całym sobą, więc było najprawdziwszą z prawd. Tylko… Dlaczego swego czasu naprawdę nie chciała w to wierzyć? Zwłaszcza wtedy, gdy było między nimi tak dobrze? Choć teraz nie wątpiła już w to, iż całkowicie się stoczył, osiągając poziom jeszcze niższy od jego własnego ojca. A o to było trudno. – I nie, to nie hipokryzja, odkąd to ty sam się do mnie przypałętałeś. To ty wszedłeś z butami w moje życie, jeśli przypadkiem ci się o tym zapomniało. Ja byłam tylko wierna… I najwyraźniej durna… Ale wierna. – Nie mógł odmówić jej lojalności. Trzynastu lat – choć z drobnymi przerwami – lojalności w takiej czy w innej postaci. Połowy dotychczasowego życia, które zmarnował jej jednym ruchem, jedną decyzją i jednego typu zachowaniem. Nienawidziła go za to. Zwyczajnie go za to nienawidziła.
- Może moja kwiecista przyszłość nie istnieje, ale wolę już być ofiarą niż mordercą zasługującym tylko na obrzydzenie. – Nie chciała ginąć, nie chciała ostatecznie paprać sobie przyszłości, którą – mimo wszystko, pomimo całego tego bagażu emocji i doświadczeń – chciała przeżyć jak najlepiej. Wolała jednak poświęcić się słusznej sprawie, a nie – niczym ostatni tchórz i gnój – stanąć po stronie plugawców, sadystów i wszelkiej maści kanalii. Może i przyszłość Aleca miała być kolorowa, ale czerwień krwi i zieleń morderczych zaklęć nie były barwami, jakie kiedykolwiek mogłyby odpowiadać Meadowes. Stoczył się, osiągnął dno, to był koniec. Nie widziała już dla niego nawet cienia nadziei. Sam, na własne życzenie, rysował sobie świat w takich kolorach.
- Nie jesteś zdolny do czegokolwiek takiego. Do wszystkiego, tylko nie do normalnych reakcji. – Wzruszyła ramionami, jakby wypowiadała najprawdziwszą z prawd. Podziękowania? Nie liczyła na nie, skoro nigdy nie potrafił nawet przepraszać. – Jesteś żałosny. Nie mów nic więcej. Jesteś zwyczajnie żałosny. – Czego oczekiwał po ciągnięciu tej dyskusji? I tak zamierzała postawić w niej na swoim. Prędzej czy później, miała dopiąć swego, bo nie chodziło o coś, czemu mogłaby odpuścić. Nawet jeśli miała przy tym podjąć się walki. A do tego najwyraźniej to wszystko prowadziło.
- Zabieraj łapska. – Tym razem zwyczajnie warknęła, na powrót obracając się i wymierzając mu siarczysty policzek. I choć zrobiła kilka kroków w tył, była skłonna ponownie doskoczyć bliżej. Nie panując nad sobą, ba!, w tej chwili nawet się nie poznając.
- Naprawdę myślisz, że mnie to obchodzi, że mnie tym przestraszysz? – Parsknęła szyderczo, całą swoją postawą wyrażając to, jak nikły i praktycznie nieistniejący respekt czuła w stosunku do niego. – Pełnia czy nie, przecież nie chcesz ubrudzić sobie rąk szlamem. Zdecyduj się. Poza tym… Nie skrzywdzisz mnie bardziej niż ostatnim razem. Tak się już nie da. – Jej butne, przesycone irytacją słowa poniosły się echem po klatce schodowej, wybijając się nawet ponad łomot zamykanych drzwi, przez który dostatecznie głośno i wyraźnie przebiło się też coś jeszcze. Groźba, podsumowanie, zapowiedź, plany… Nieistotne, jak miała to nazwać. Istotna była bowiem sama treść jej wypowiedzi.
- Tym razem nie będę cię kryć, Greyback, nie pozostawiasz mi wyboru. Jeśli mam z tobą walczyć, będę. Ministerstwo dowie się o wszystkim. – Pożegnaj się z dzieckiem.
Raz popełniła karygodny błąd, co prawda, będąc jeszcze dosyć małym dzieckiem. Przemilczała wszystko, zataiła, bo sądziła, że tak mogła pomóc lepiej. Miała nadzieję, że w ten sposób będzie dobrze, nie myślała nad ewentualnymi konsekwencjami, ale teraz nie była już naiwna. Życie wiele ją nauczyło. Być może nawet zbyt wiele, bo przecież nie chciała uciekać się do aż tak brutalnych środków. Przynajmniej z początku. Obecnie? Najwyraźniej musiała.
Schodząc po dwa schodki na raz, by wypaść na ulicę, trzymając się za piekącą rękę. Było warto. Nigdy nie biła ludzi, ale było warto.
|zt
- Marjorie Greyback
Re: Klatka schodowa
Czw Paź 05, 2017 9:54 pm
|po bocznej uliczce, ten sam wieczór
Prawdę mówiąc, gdyby nie lęk, jaki ogarnął ją w tamtej ciemnej uliczce, zapewne śmiałaby się sama z siebie. Wchodząc pospiesznie do budynku, wyglądała w końcu niczym najbardziej mokra z topielnic, zostawiając po sobie olbrzymie kałuże na każdym z kolejnych pokonywanych susami schodków. Obecnie nie było jej jednak do śmiechu, bowiem cała ta atmosfera - jakiej ni stąd, ni zowąd doświadczyła wpierw w Mungu, później zaś na ulicy - prędzej doprowadzała ją do chęci nerwowego chichotania, niżeli do autentycznego szczerego rozbawienia. Podświadomie wiedziała, że nie powinna zachowywać się niczym wystraszona dziewczynka z pierwszego roku Hogwartu, jednakże nie była w stanie powstrzymać przerażająco szybkiego łomotania serca i rosnącej guli w gardle.
Jak na złość, pracując w szpitalu - nawet w laboratorium, nie jako uzdrowicielka - wielokrotnie widziała ofiary teleportacji pod wpływem zbyt dużego rozemocjonowania. Jakaś logiczniejsza część jej mózgu przypominała zatem Meadowes, iż nie wystarczyło tak po prostu skupić się na dotarciu do domu tym sposobem, ponieważ - z dwojga złego, gorszego i jeszcze gorszego - lepszy był strach niż rozszczepienie i całkowita bezradność. Przeszła jednak od spokojnego stawiania kroków, poprzez szybszy chód, praktycznie aż do pokonywania drogi przy pomocy jak najszybszych i najdłuższych susów. Nie oglądała się za siebie, bowiem - choć co prawda nikogo nie dostrzegała - czuła czyjś oddech na swoim karku.
Była paranoiczką? Być może. Wcześniej jednak starała się zracjonalizować doznawane odczucia, zwalając to wszystko na omamy słuchowe, przemęczenie i chęć jak najszybszego powrotu do domu. Teraz natomiast już tego nie robiła, zwyczajnie pragnąc schronić się tam, gdzie czuła się na ten moment najbezpieczniej. Nie obchodziło jej nawet to, jak bardzo nieostrożna w tym była. Zwyczajnie nie chciała wracać do pustego mieszkania tak bardzo oddalonego od tego wszystkiego, czego teraz chciała. I nawet jeśli coś, co wywoływało u niej paranoidalną panikę, było tak naprawdę osobą nasłaną przez jej ojca do śledzenia Alyssy... Miała to gdzieś. Bała się, nie chciała być całkowicie sama. Jak najmocniej zatrzasnęła więc za sobą drzwi do kamienicy, nadal nie oglądając się za siebie i nie zaprzątając sobie głowy jakimkolwiek sprzątaniem mokrych plam z jej ociekającego deszczem ubrania, tylko szybkimi susami pokonując po dwa schodki w górę. Było już po dziewiętnastej, zatem spodziewała się zobaczyć swoich chłopaków w domu. I na Merlina! To miał być dla niej najlepszy widok pod słońcem. Nic nie miało się z nim równać, doskonale to wiedziała. Naprawdę potrzebowała tego radosnego głosu Ezry, przytulania się, kolacji, może jakiejś gry przed jego snem, a potem długiego i leniwego wieczoru z bratem chłopca.
I choć z początku starała się odszukać klucze w torebce, ręce zdecydowanie zbyt mocno jej się trzęsły. Nacisnęła więc dzwonek, niespokojnie rozglądając się dookoła, bo światło na klatce schodowej zamigotało upiornie, nim żarówka tak po prostu się przepaliła. Meadowes aż drgnęła w miejscu, ponownie dzwoniąc do drzwi i przełykając ślinę przez wielką gulę w przełyku.
Prawdę mówiąc, gdyby nie lęk, jaki ogarnął ją w tamtej ciemnej uliczce, zapewne śmiałaby się sama z siebie. Wchodząc pospiesznie do budynku, wyglądała w końcu niczym najbardziej mokra z topielnic, zostawiając po sobie olbrzymie kałuże na każdym z kolejnych pokonywanych susami schodków. Obecnie nie było jej jednak do śmiechu, bowiem cała ta atmosfera - jakiej ni stąd, ni zowąd doświadczyła wpierw w Mungu, później zaś na ulicy - prędzej doprowadzała ją do chęci nerwowego chichotania, niżeli do autentycznego szczerego rozbawienia. Podświadomie wiedziała, że nie powinna zachowywać się niczym wystraszona dziewczynka z pierwszego roku Hogwartu, jednakże nie była w stanie powstrzymać przerażająco szybkiego łomotania serca i rosnącej guli w gardle.
Jak na złość, pracując w szpitalu - nawet w laboratorium, nie jako uzdrowicielka - wielokrotnie widziała ofiary teleportacji pod wpływem zbyt dużego rozemocjonowania. Jakaś logiczniejsza część jej mózgu przypominała zatem Meadowes, iż nie wystarczyło tak po prostu skupić się na dotarciu do domu tym sposobem, ponieważ - z dwojga złego, gorszego i jeszcze gorszego - lepszy był strach niż rozszczepienie i całkowita bezradność. Przeszła jednak od spokojnego stawiania kroków, poprzez szybszy chód, praktycznie aż do pokonywania drogi przy pomocy jak najszybszych i najdłuższych susów. Nie oglądała się za siebie, bowiem - choć co prawda nikogo nie dostrzegała - czuła czyjś oddech na swoim karku.
Była paranoiczką? Być może. Wcześniej jednak starała się zracjonalizować doznawane odczucia, zwalając to wszystko na omamy słuchowe, przemęczenie i chęć jak najszybszego powrotu do domu. Teraz natomiast już tego nie robiła, zwyczajnie pragnąc schronić się tam, gdzie czuła się na ten moment najbezpieczniej. Nie obchodziło jej nawet to, jak bardzo nieostrożna w tym była. Zwyczajnie nie chciała wracać do pustego mieszkania tak bardzo oddalonego od tego wszystkiego, czego teraz chciała. I nawet jeśli coś, co wywoływało u niej paranoidalną panikę, było tak naprawdę osobą nasłaną przez jej ojca do śledzenia Alyssy... Miała to gdzieś. Bała się, nie chciała być całkowicie sama. Jak najmocniej zatrzasnęła więc za sobą drzwi do kamienicy, nadal nie oglądając się za siebie i nie zaprzątając sobie głowy jakimkolwiek sprzątaniem mokrych plam z jej ociekającego deszczem ubrania, tylko szybkimi susami pokonując po dwa schodki w górę. Było już po dziewiętnastej, zatem spodziewała się zobaczyć swoich chłopaków w domu. I na Merlina! To miał być dla niej najlepszy widok pod słońcem. Nic nie miało się z nim równać, doskonale to wiedziała. Naprawdę potrzebowała tego radosnego głosu Ezry, przytulania się, kolacji, może jakiejś gry przed jego snem, a potem długiego i leniwego wieczoru z bratem chłopca.
I choć z początku starała się odszukać klucze w torebce, ręce zdecydowanie zbyt mocno jej się trzęsły. Nacisnęła więc dzwonek, niespokojnie rozglądając się dookoła, bo światło na klatce schodowej zamigotało upiornie, nim żarówka tak po prostu się przepaliła. Meadowes aż drgnęła w miejscu, ponownie dzwoniąc do drzwi i przełykając ślinę przez wielką gulę w przełyku.
- Alec Greyback
Re: Klatka schodowa
Nie Paź 22, 2017 6:14 pm
Po incydencie z Flintem, coraz mniej czasu spędzał w pracy, decydując się na pozostawanie w czterech ścianach swojego ciasnego mieszkania. Sytuacje z klientami wciąż były napięte i wymagały dość szybkiego rozwiązania, to jednak syn starego Borgina – niejaki Xarian domagał się, by Greyback wziął cholerny urlop. Alec nie wróżył zbyt owocnej przyszłości interesom, pod ręką dziedzica Borginów, ale ostatecznie nie mógł mu się jawnie przeciwstawiać, zwłaszcza, że z niejasnych mu przyczyn zarówno Borgin, jak i Burke niezwykle liczyli się z zdaniem tego przygłupa, twierdząc, że ma niezwykłe umiejętności w interesach.
Z niepodobnym dla siebie opanowaniem przyjął wieść o przymusowym urlopie, zaszywając się w domu i obmyślając dalszy plan działania, bo bezczynne siedzenie nie było przecież w jego stylu. Dlaczego więc się nie buntował? Dlaczego nie rozmówił się ze starym Borginem na osobności tylko po prostu usunął się w cień? Odpowiedź była niezwykle prosta. Po tym, jak ułożyły się sprawy między nim a Alyssą, wiedział, że nie może sobie pozwolić na utratę pracy. Jeśli miała z nim zamieszkać, jeśli miała do niego wrócić, musiał być w stanie opłacać czynsze, wszelkie zakupy i inne pierdoły, którymi gardził. Musiał być w stanie zgromadzić wystarczającą sumę pieniędzy, by… no właśnie. By wyprowadzić się z tego miejsca i znaleźć coś… bezpiecznego. Wielokrotnie jej to powtarzał w przeszłości, a teraz nie miało się to zmienić. To miejsce nie było dla niej. On? – czuł się jak u siebie, Ezra? – Ezra miał nauczyć się tu życia, natomiast dla Alyssy… było po prostu niebezpiecznie.
Wcześniej rozwiązaniem tego problemu miało być zwyczajne rozstanie – pozbycie się kłopotu, wypędzenie Alyssy ze swojego świata, teraz jednak - gdy już wiedział, że codzienne życie bez tej cholernie irytującej blondynki było niemożliwe, dorósł do decyzji, której nie potrafił podjąć sześć lat temu. To nie ona była problemem, a to toksyczne środowisko, które obserwował codziennie o 4 rano, wypalając ukradkiem papierosa przez uchylone okno. W tym momencie też to robił.
Siedział w kuchni ze szklaneczką wypełnioną bursztynowym, wysokoprocentowym trunkiem i papierosem w ustach, przeglądając w skupieniu stertę papierów i zapoznając się z najnowszymi specyfikami, które postanowił sprowadzić Xarian Borgin z dalekiego wschodu. Był w połowie lektury, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Z papierosem między zębami, udał się w kierunku przedpokoju, nim jedna otworzył – wyjrzał przez wizjer, upewniając się, że to nie jest kolejny nachalny klient… natomiast widok blondwłosego stworzenia sprawił, że kąciki jego ust mimowolnie drgnęły ku górze. Nie widział jej od wyjazdu do Szkocji, na który ostatecznie sam ją namówił. Nieświadomie przejechał prawą dłonią po przydługich włosach, odgarniając je nieco do tyłu, by następnie nacisnąć na klamkę.
– Napijesz się czegoś? – spytał, otwierając drzwi na oścież, by wpuścić dziewczynę do środka. I gdy tylko przekroczyła próg mieszkania, Greyback zamknął za nią drzwi, a następnie stanął tuż za nią, składając pocałunek na jej szyi, a dokładniej tuż pod jej żuchwą.
Z niepodobnym dla siebie opanowaniem przyjął wieść o przymusowym urlopie, zaszywając się w domu i obmyślając dalszy plan działania, bo bezczynne siedzenie nie było przecież w jego stylu. Dlaczego więc się nie buntował? Dlaczego nie rozmówił się ze starym Borginem na osobności tylko po prostu usunął się w cień? Odpowiedź była niezwykle prosta. Po tym, jak ułożyły się sprawy między nim a Alyssą, wiedział, że nie może sobie pozwolić na utratę pracy. Jeśli miała z nim zamieszkać, jeśli miała do niego wrócić, musiał być w stanie opłacać czynsze, wszelkie zakupy i inne pierdoły, którymi gardził. Musiał być w stanie zgromadzić wystarczającą sumę pieniędzy, by… no właśnie. By wyprowadzić się z tego miejsca i znaleźć coś… bezpiecznego. Wielokrotnie jej to powtarzał w przeszłości, a teraz nie miało się to zmienić. To miejsce nie było dla niej. On? – czuł się jak u siebie, Ezra? – Ezra miał nauczyć się tu życia, natomiast dla Alyssy… było po prostu niebezpiecznie.
Wcześniej rozwiązaniem tego problemu miało być zwyczajne rozstanie – pozbycie się kłopotu, wypędzenie Alyssy ze swojego świata, teraz jednak - gdy już wiedział, że codzienne życie bez tej cholernie irytującej blondynki było niemożliwe, dorósł do decyzji, której nie potrafił podjąć sześć lat temu. To nie ona była problemem, a to toksyczne środowisko, które obserwował codziennie o 4 rano, wypalając ukradkiem papierosa przez uchylone okno. W tym momencie też to robił.
Siedział w kuchni ze szklaneczką wypełnioną bursztynowym, wysokoprocentowym trunkiem i papierosem w ustach, przeglądając w skupieniu stertę papierów i zapoznając się z najnowszymi specyfikami, które postanowił sprowadzić Xarian Borgin z dalekiego wschodu. Był w połowie lektury, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Z papierosem między zębami, udał się w kierunku przedpokoju, nim jedna otworzył – wyjrzał przez wizjer, upewniając się, że to nie jest kolejny nachalny klient… natomiast widok blondwłosego stworzenia sprawił, że kąciki jego ust mimowolnie drgnęły ku górze. Nie widział jej od wyjazdu do Szkocji, na który ostatecznie sam ją namówił. Nieświadomie przejechał prawą dłonią po przydługich włosach, odgarniając je nieco do tyłu, by następnie nacisnąć na klamkę.
– Napijesz się czegoś? – spytał, otwierając drzwi na oścież, by wpuścić dziewczynę do środka. I gdy tylko przekroczyła próg mieszkania, Greyback zamknął za nią drzwi, a następnie stanął tuż za nią, składając pocałunek na jej szyi, a dokładniej tuż pod jej żuchwą.
- Marjorie Greyback
Re: Klatka schodowa
Nie Paź 22, 2017 7:36 pm
Ostatnie minuty sprawiły, że to zdecydowanie nie był jej dzień, jednak starała się temu aż tak bardzo nie ulegać. Naprawdę usiłowała ogarnąć się na tyle, aby nie wyglądać na kompletnie przerażoną czy spanikowaną. Zdecydowanie wystarczyło, iż była mokra i to nawet nie tak zwyczajnie przemoczona, a całkowicie ociekająca wodą. Od samego czubka głowy, przez końcówki włosów, które wilgoć pokręciła jeszcze bardziej, aż po same nieduże obcasy całkowicie zamokniętych butów. Wolała nie zastanawiać się, jaki dokładnie przedstawiała widok, zwłaszcza że adrenalina nadal buzowała w jej żyłach, jednakże z pewnością nie tak chciała wyglądać podczas pierwszego spotkania po powrocie ze Szkocji. Nie mogła jednak zbyt wiele z tym zrobić, chcąc jak najszybciej znaleźć się tam, gdzie mogła poczuć się zdecydowanie bezpieczniej niż na ciemnej klatce schodowej.
Gdy zatem drzwi otworzyły się, momentalnie wykonała kilka kroków dzielących ją od wnętrza mieszkania, praktycznie od razu rzucając torebkę na chybotliwą szafkę nad wieszakiem na płaszcze i nawet nie odzywając się na powitanie. Dopiero trzask zamykających się za nią drzwi sprawił, iż Meadowes odetchnęła z ulgą. Moment później czując kolejny dreszcz, jaki przebiegł przez jej ciało, lecz już nie upiorny, a wyjątkowo przyjemny. Wręcz… Słodki.
Przymykając oczy i biorąc głęboki wdech, wyciągnęła rękę do tyłu, by wierzchem dłoni dotknąć policzka mężczyzny. A potem milczała, przez dłuższą chwilę nie odzywała się ani słowem, po prostu stojąc w miejscu. Potrzebowała tego, aby chociaż trochę uspokoić się po nieprzyjemnych doznaniach, uświadamiając sobie, że cokolwiek by to przecież nie było, teraz już jej nie dotyczyło. Chwilowo czy nie, mogła pozbyć się tych wszystkich negatywnych emocji. I choć powoli zaczęła w pełni do tego dochodzić, nim cokolwiek powiedziała, mimowolnie spojrzała w kierunku drzwi, jak gdyby spodziewała się czegoś… Czego tam nie było.
- Herbaty. – Z początku jej własny głos zabrzmiał dziwnie w uszach Alyssy, jakby lekko niepewnie, jednak blondynka nie poświęciła temu zbyt wiele czasu, moment później obracając się na pięcie, by stanąć przodem do Aleca, unosząc podbródek i patrząc na niego z dołu. Uśmiech powolutku zagościł na jej ustach, których kąciki uniosły się jeszcze wyraźniej, gdy w niebieskich oczach dziewczyny pojawił się niebezpieczny błysk. Tyle wystarczyło, żeby w kolejnej sekundzie Meadowes uwiesiła się na szyi Greybacka, bezczelnie obejmując go za nią mokrymi rękami. Być może nadal nie była całkowicie w swoim humorze, lecz ten powrócił do niej na tyle, by niewinnie dopowiedziała:
- Hej. Pada, wiesz o tym? – Przytulając się do niego jeszcze przez chwilę, wreszcie postanowiła zrobić coś z sobą, nagle przypominając sobie coś, co nasunęło jej skojarzenie z nie-tak-zamierzchłą przeszłością i przemoczonymi inferiusami. Poza tym… Nie lubiła moczyć podłogi, która już i tak nie była zbyt piękna, a woda wsiąkająca pomiędzy deski mogła tylko jeszcze bardziej załatwić korytarzowy parkiet. Odsunęła się więc o pół kroku, mierząc wzrokiem mokre plamki, jakie już zdążyły pojawić się pod mocno wilgotnymi kosmykami jej włosów, które jeszcze przez chwilę zwisały smętnie wokół twarzy dziewczyny, nim ta nie przerzuciła ich na plecy.
- Muszę się wysuszyć. – Stwierdziła, marszcząc jeden z kącików ust i ponownie rozglądając się po wąskim korytarzu, w którym nie było raczej zbyt wiele do podziwiania. Ostatecznie powróciła zatem spojrzeniem do Aleca, znowu leciutko się uśmiechając. – Udało mi się trafić na wieczór w domu? – Rzucając pozornie mało znaczące pytanie, tak naprawdę dosyć dobrze wiedziała, co chciała osiągnąć… Albo raczej, co pragnęła wybadać, nim miała udać się w kierunku łazienki. – Gdzie Ezra?
Gdy zatem drzwi otworzyły się, momentalnie wykonała kilka kroków dzielących ją od wnętrza mieszkania, praktycznie od razu rzucając torebkę na chybotliwą szafkę nad wieszakiem na płaszcze i nawet nie odzywając się na powitanie. Dopiero trzask zamykających się za nią drzwi sprawił, iż Meadowes odetchnęła z ulgą. Moment później czując kolejny dreszcz, jaki przebiegł przez jej ciało, lecz już nie upiorny, a wyjątkowo przyjemny. Wręcz… Słodki.
Przymykając oczy i biorąc głęboki wdech, wyciągnęła rękę do tyłu, by wierzchem dłoni dotknąć policzka mężczyzny. A potem milczała, przez dłuższą chwilę nie odzywała się ani słowem, po prostu stojąc w miejscu. Potrzebowała tego, aby chociaż trochę uspokoić się po nieprzyjemnych doznaniach, uświadamiając sobie, że cokolwiek by to przecież nie było, teraz już jej nie dotyczyło. Chwilowo czy nie, mogła pozbyć się tych wszystkich negatywnych emocji. I choć powoli zaczęła w pełni do tego dochodzić, nim cokolwiek powiedziała, mimowolnie spojrzała w kierunku drzwi, jak gdyby spodziewała się czegoś… Czego tam nie było.
- Herbaty. – Z początku jej własny głos zabrzmiał dziwnie w uszach Alyssy, jakby lekko niepewnie, jednak blondynka nie poświęciła temu zbyt wiele czasu, moment później obracając się na pięcie, by stanąć przodem do Aleca, unosząc podbródek i patrząc na niego z dołu. Uśmiech powolutku zagościł na jej ustach, których kąciki uniosły się jeszcze wyraźniej, gdy w niebieskich oczach dziewczyny pojawił się niebezpieczny błysk. Tyle wystarczyło, żeby w kolejnej sekundzie Meadowes uwiesiła się na szyi Greybacka, bezczelnie obejmując go za nią mokrymi rękami. Być może nadal nie była całkowicie w swoim humorze, lecz ten powrócił do niej na tyle, by niewinnie dopowiedziała:
- Hej. Pada, wiesz o tym? – Przytulając się do niego jeszcze przez chwilę, wreszcie postanowiła zrobić coś z sobą, nagle przypominając sobie coś, co nasunęło jej skojarzenie z nie-tak-zamierzchłą przeszłością i przemoczonymi inferiusami. Poza tym… Nie lubiła moczyć podłogi, która już i tak nie była zbyt piękna, a woda wsiąkająca pomiędzy deski mogła tylko jeszcze bardziej załatwić korytarzowy parkiet. Odsunęła się więc o pół kroku, mierząc wzrokiem mokre plamki, jakie już zdążyły pojawić się pod mocno wilgotnymi kosmykami jej włosów, które jeszcze przez chwilę zwisały smętnie wokół twarzy dziewczyny, nim ta nie przerzuciła ich na plecy.
- Muszę się wysuszyć. – Stwierdziła, marszcząc jeden z kącików ust i ponownie rozglądając się po wąskim korytarzu, w którym nie było raczej zbyt wiele do podziwiania. Ostatecznie powróciła zatem spojrzeniem do Aleca, znowu leciutko się uśmiechając. – Udało mi się trafić na wieczór w domu? – Rzucając pozornie mało znaczące pytanie, tak naprawdę dosyć dobrze wiedziała, co chciała osiągnąć… Albo raczej, co pragnęła wybadać, nim miała udać się w kierunku łazienki. – Gdzie Ezra?
- Alec Greyback
Re: Klatka schodowa
Pią Lis 03, 2017 7:41 pm
Mimo, że niezwykle ucieszył się na widok przemokniętej blondwłosej dziewczyny, całej tej sprawie towarzyszyło dziwne gorzkie ukłucie w okolicach klatki piersiowej. Choć starał się zepchnąć to na dalszy plan i skupić na witaniu inferiusa, któremu składał teraz na szyi delikatny pocałunek, myślami jakby był daleko stąd. Przełknął więc głośno ślinę, pozostawiając dłoń na jej ramieniu i przez krótki czas po prostu pogrążając się w niezamierzonym milczeniu.
Widok kobiety, którą darzył tak niepokojąco silnym i nieznanym dla niego uczuciem powinien być czymś uskrzydlającym, a więc dlaczego czuł lęk i gorycz w ustach? Na łożu śmierci wszystko wydawało mu się bardziej możliwe i właściwe, a obietnice łatwe do spełnienia, natomiast teraz gdy znowu nie widział jej takiego kawałka czasu… nie potrafił dokładnie opisać tego, co działo się wewnątrz jego. Dlatego, gdy to ona postanowiła wreszcie przerwać ciszę, Alec wzniósł brwi ku górze, a gdy wreszcie jego w tym momencie opóźniony – czego zasługą był krążący w żyłach i szumiący w uszach alkohol – rozum przetrawił informację, zmusił kąciki ust do drgnięcia w czymś na kształt niezwykle nikłego i bladego uśmiechu.
- Znasz drogę do łazienki – mruknął zachrypniętym tonem głosu, niechętnie wypuszczając ją ze swoich ramion i obserwując poczynania dziewczyny. W tym też czasie, zrobił mały krok do tyłu, by sięgnąć na półkę, po odłożoną wcześniej szklaneczkę z bursztynowy alkoholem. Nim jednak postanowił opróżnić ją do ostatniej kropli, rzucił jeszcze w kierunku Meadowes: – Coś się stało?.
Mogli nie widywać się latami, dekadami, stuleciami, ale on zawsze rozpoznałby, kiedy coś rzeczywiście było nie tak. I to wtedy powróciło ten niepokój, który teraz skutecznie spowodował napięcie mięśni jego całego ciała. I choć przyglądał się jej badawczym, może wręcz nieco surowym spojrzeniem… pytanie, które mu zadała wywołały w nim trudną do opisania irytację. Nawet nie próbował się kryć ze swoi instynktownym odruchem, jakim było sięgnięcie do kieszeni spodni po papierosa i zapałkę.
– Panoszy się… cholerny ważniak – i pstryknął palcem o zapalniczkę, by odpalić, włożonego między wargi papierosa. – A ci starzy jakby zgłupieli, bo kurwa medyk to wie niby najlepiej, co dobre, a nic się nie zna na Nokturnie… – i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Alyssa nie bardzo rozumie o co chodzi, więc zaciągnął się porządnie papierosem, a gdy nerwy nieco go puściły, spokojnym tonem wytłumaczył:
– Syn Borgina wysłał mnie na urlop. A Ezra śpi – i gestem głowy wskazał na jedne z zamkniętych drzwi, po czym wzruszył ramionami. Przez chwilę jeszcze mierzył ją spojrzeniem, po czym ruszył za nią w kierunku łazienki, ale tylko po to by stanąć przed pomieszczeniem i oprzeć się wyciągniętą dłonią o ścianę.
– Jesteś pewna, że nie chcesz czegoś mocniejszego?
- Marjorie Greyback
Re: Klatka schodowa
Pią Lis 03, 2017 8:54 pm
- Myślałam, że mi ją pokażesz. – Odparła odrobinę bardziej pogodnie, unosząc kąciki ust i odsuwając się o krok, mimo że sama także niechętnie to robiła. Niestety, ogarnięcie się w łazience było bardziej koniecznością, niżeli opcją i zamierzała zrobić to jak najszybciej, by później przestać zaprzątać sobie tym głowę. Tym, jak i także wszystkim innym… Co jednak ponownie powróciło do niej wraz z badawczym pytaniem Aleca.
- Miałam wrażenie, że mój ojciec… – Choć nie do końca chciała się z nim tym dzielić, woląc zachować jak najprzyjemniejszą atmosferę na nachodzący wspólny wieczór, sama nie do końca wiedziała, gdy słowa zaczęły opuszczać jej usta. Powoli, dosyć ostrożnie, ale jednak względnie nieprzerwanie. – Wydawało mi się, że ktoś w Mungu wypowiedział moje imię, ale nikogo nie było, gdy się obróciłam, więc stwierdziłam, że się przesłyszałam. Jest późno, ciemno, to był długi dzień… Problem w tym, że potem znowu słyszałam kogoś za sobą, gdy szłam tutaj jedną z tych małych uliczek. To brzmiało jak kroki, na dodatek jakiś kot wywrócił doniczkę i spanikowałam… Chyba popadam w paranoję. – Mimowolnie zachichotała niezdrowo, na moment przymykając oczy i przeczesując grzywkę palcami.
Nie wiedziała, co jeszcze powinna powiedzieć. Nadmierne opowiadanie o tym wszystkim, co jeszcze kilka lat temu wypisywał jej ojciec, nie było czymś, co powinna robić. Przecież doskonale wiedziała, jakie stosunki łączyły – a może raczej dzieliły – tych dwóch mężczyzn, bo tak się składało, że stała dokładnie pomiędzy nimi oboma. Gdyby przywołała te wszystkie groźby i ostrzeżenia, jakie Thomas swego czasu umieszczał w listach, prawdopodobnie musiałaby znosić kolejne niezadowolone warknięcia i wściekłość ze strony Aleca. A tego zdecydowanie wolała uniknąć, zwłaszcza że była coraz bardziej przekonana – teraz, nie znajdując się już w żadnych ciemnych alejkach – iż zwyczajnie była przewrażliwiona. Dlatego też wyłącznie ponownie się roześmiała, kręcąc przy tym głową.
- Nie nadaję się na sekretną kochankę, prawda? – Nie musiała nawet pytać. Doskonale to wiedziała, nie potrafiąc pozbyć się wyrzutów sumienia, jakie wywoływała u niej myśl o okłamywaniu ojca. Zatajała prawdę i nie czuła się z tym ani trochę dobrze. Być może stary Meadowes miał naprawdę wiele na sumieniu, nie interesując się nią przez znaczną większość jej życia, a potem nagle wchodząc z butami w życie miłosne Alyssy, jednakże to nadal niewiele zmieniało. Był jej rodzicem, jedynym rodzicem i mimo wszystko czuła się z nim na swój sposób związana. Znacznie bardziej wolałaby po prostu żyć po swojemu, nie musząc obawiać się tego, co mogłoby się stać, gdyby po raz kolejny spotkała się z dezaprobatą ze strony ojca…
A tak nie miało być prawdopodobnie nigdy. Przynajmniej nie w tym wypadku. Spór jej wybranka z ojcem Aly był nie do zażegnania. Dostrzegała to nawet w tym momencie, obserwując powolne chlupotanie bursztynowego płynu w szklaneczce, jaką chwilę temu uniósł Alec. Nic na to nie mówiła, po prostu obserwując poczynania mężczyzny, jednakże nieświadomie mocniej zacisnęła wargi. Nienawidziła, gdy to robił. Nie, nienawiść wcale nie była zbyt mocnym słowem, nie w tym przypadku. Pił stanowczo zbyt wiele, robiąc to nawet podczas ich rozmowy – pierwszej od dłuższego czasu, a wszystko to przez ten nieszczęsny wyjazd do Szkocji, kolejną chęć ukrycia prawdy przed Thomasem – i to działało jej na nerwy. Dopóki jednak zachowywał się w porządku, nie zamierzała go upominać, ponieważ jedno zapamiętała doskonale. Był to fakt, iż w takich chwilach równie dobrze mogłaby mówić do gumochłona. I tak tego nie rozumiał.
- Kto się…? – Słysząc jego mniej niż bardziej zrozumiałe słowa, których kontekstu nie znała, zaczęła… Przerywając już w następnej sekundzie, gdy jej wzrok padł na papierosa i zapalniczkę. Nie musiał nawet go zapalać, by ponownie ją tym poirytować. Jeśli bowiem było coś, czego nie znosiła bardziej od ciągłego picia alkoholu, były to właśnie papierosy. W szczególności te wyjątkowo śmierdzące, jakie palił na okrągło. Wyciągając je, mógł spodziewać się, że Alyssa nie zareaguje na to zbyt dobrze. Ponownie jednak nie skomentowała jego zachowania, choć chciała to zrobić. Tym, co ją powstrzymało, nie była nagła chęć odpuszczenia, o nie. Zwyczajnie obiad podszedł jej do gardła, przez co Meadowes zmuszona była wstrzymać oddech.
Starając się za bardzo nie wdychać mdlącego ją smrodu, ruszyła w stronę łazienki, po drodze zaczynając robić się sinozielona. Nie skomentowała wspomnienia o przymusowym urlopie czy też śnie Ezry, zamierzając zrobić to po ogarnięciu się w toalecie, jednak słowa, jakie padły z ust Greybacka, nim zdążyła jakkolwiek przymknąć za sobą drzwi, wyzwoliły w Aly nagłą chęć odpowiedzi.
- A nie opróżniłeś już gorzelni? – Nie chciała zabrzmieć agresywnie, wypowiadając to całkiem spokojnym tonem, jednak jej spojrzenie wystarczająco mówiło samo za siebie. Kolejny ruch był zaś już w zasadzie tylko formalnością. Wyciągając się na palcach i ignorując ponowną falę mdłości, spróbowała odebrać mu fajkę. – Niedobrze mi, wszystko tym zasmradzasz. To cuchnie.
- Miałam wrażenie, że mój ojciec… – Choć nie do końca chciała się z nim tym dzielić, woląc zachować jak najprzyjemniejszą atmosferę na nachodzący wspólny wieczór, sama nie do końca wiedziała, gdy słowa zaczęły opuszczać jej usta. Powoli, dosyć ostrożnie, ale jednak względnie nieprzerwanie. – Wydawało mi się, że ktoś w Mungu wypowiedział moje imię, ale nikogo nie było, gdy się obróciłam, więc stwierdziłam, że się przesłyszałam. Jest późno, ciemno, to był długi dzień… Problem w tym, że potem znowu słyszałam kogoś za sobą, gdy szłam tutaj jedną z tych małych uliczek. To brzmiało jak kroki, na dodatek jakiś kot wywrócił doniczkę i spanikowałam… Chyba popadam w paranoję. – Mimowolnie zachichotała niezdrowo, na moment przymykając oczy i przeczesując grzywkę palcami.
Nie wiedziała, co jeszcze powinna powiedzieć. Nadmierne opowiadanie o tym wszystkim, co jeszcze kilka lat temu wypisywał jej ojciec, nie było czymś, co powinna robić. Przecież doskonale wiedziała, jakie stosunki łączyły – a może raczej dzieliły – tych dwóch mężczyzn, bo tak się składało, że stała dokładnie pomiędzy nimi oboma. Gdyby przywołała te wszystkie groźby i ostrzeżenia, jakie Thomas swego czasu umieszczał w listach, prawdopodobnie musiałaby znosić kolejne niezadowolone warknięcia i wściekłość ze strony Aleca. A tego zdecydowanie wolała uniknąć, zwłaszcza że była coraz bardziej przekonana – teraz, nie znajdując się już w żadnych ciemnych alejkach – iż zwyczajnie była przewrażliwiona. Dlatego też wyłącznie ponownie się roześmiała, kręcąc przy tym głową.
- Nie nadaję się na sekretną kochankę, prawda? – Nie musiała nawet pytać. Doskonale to wiedziała, nie potrafiąc pozbyć się wyrzutów sumienia, jakie wywoływała u niej myśl o okłamywaniu ojca. Zatajała prawdę i nie czuła się z tym ani trochę dobrze. Być może stary Meadowes miał naprawdę wiele na sumieniu, nie interesując się nią przez znaczną większość jej życia, a potem nagle wchodząc z butami w życie miłosne Alyssy, jednakże to nadal niewiele zmieniało. Był jej rodzicem, jedynym rodzicem i mimo wszystko czuła się z nim na swój sposób związana. Znacznie bardziej wolałaby po prostu żyć po swojemu, nie musząc obawiać się tego, co mogłoby się stać, gdyby po raz kolejny spotkała się z dezaprobatą ze strony ojca…
A tak nie miało być prawdopodobnie nigdy. Przynajmniej nie w tym wypadku. Spór jej wybranka z ojcem Aly był nie do zażegnania. Dostrzegała to nawet w tym momencie, obserwując powolne chlupotanie bursztynowego płynu w szklaneczce, jaką chwilę temu uniósł Alec. Nic na to nie mówiła, po prostu obserwując poczynania mężczyzny, jednakże nieświadomie mocniej zacisnęła wargi. Nienawidziła, gdy to robił. Nie, nienawiść wcale nie była zbyt mocnym słowem, nie w tym przypadku. Pił stanowczo zbyt wiele, robiąc to nawet podczas ich rozmowy – pierwszej od dłuższego czasu, a wszystko to przez ten nieszczęsny wyjazd do Szkocji, kolejną chęć ukrycia prawdy przed Thomasem – i to działało jej na nerwy. Dopóki jednak zachowywał się w porządku, nie zamierzała go upominać, ponieważ jedno zapamiętała doskonale. Był to fakt, iż w takich chwilach równie dobrze mogłaby mówić do gumochłona. I tak tego nie rozumiał.
- Kto się…? – Słysząc jego mniej niż bardziej zrozumiałe słowa, których kontekstu nie znała, zaczęła… Przerywając już w następnej sekundzie, gdy jej wzrok padł na papierosa i zapalniczkę. Nie musiał nawet go zapalać, by ponownie ją tym poirytować. Jeśli bowiem było coś, czego nie znosiła bardziej od ciągłego picia alkoholu, były to właśnie papierosy. W szczególności te wyjątkowo śmierdzące, jakie palił na okrągło. Wyciągając je, mógł spodziewać się, że Alyssa nie zareaguje na to zbyt dobrze. Ponownie jednak nie skomentowała jego zachowania, choć chciała to zrobić. Tym, co ją powstrzymało, nie była nagła chęć odpuszczenia, o nie. Zwyczajnie obiad podszedł jej do gardła, przez co Meadowes zmuszona była wstrzymać oddech.
Starając się za bardzo nie wdychać mdlącego ją smrodu, ruszyła w stronę łazienki, po drodze zaczynając robić się sinozielona. Nie skomentowała wspomnienia o przymusowym urlopie czy też śnie Ezry, zamierzając zrobić to po ogarnięciu się w toalecie, jednak słowa, jakie padły z ust Greybacka, nim zdążyła jakkolwiek przymknąć za sobą drzwi, wyzwoliły w Aly nagłą chęć odpowiedzi.
- A nie opróżniłeś już gorzelni? – Nie chciała zabrzmieć agresywnie, wypowiadając to całkiem spokojnym tonem, jednak jej spojrzenie wystarczająco mówiło samo za siebie. Kolejny ruch był zaś już w zasadzie tylko formalnością. Wyciągając się na palcach i ignorując ponowną falę mdłości, spróbowała odebrać mu fajkę. – Niedobrze mi, wszystko tym zasmradzasz. To cuchnie.
- Alec Greyback
Re: Klatka schodowa
Pią Lis 03, 2017 9:53 pm
Gdy tylko usłyszał, jak zaczyna mówić o swoim ojcu, uraczył ją dziwnie cierpkim uśmiechem.. I chociaż jej kolejne słowa nie były zbytnio z nim związane, ten wyraz na twarzy nie opuścił go nawet, gdy wymawiane słowa nie tylko przestały mu się podobać, czy go bawić, ale tym bardziej zaczęły go niepokoić. Gdyby nie chodziło o nią, pewnie machnąłby ręką i powiedział, że jest przewrażliwiona, ale przecież to była Alyssa, a jej zawsze przydarzały się takie rzeczy. Zacisnął więc usta w cienką linijkę, w wyniku czego wreszcie ten okropnie gorzki i nieprzyjemny uśmiech zniknął z jego nieogolonej, wręcz chropowatej twarzy.
– Sprawdzę to – oznajmił takim tonem głosu, jakby co najmniej szykował się na wojnę. Wzruszył jeszcze niby obojętnie ramionami, choć jego mięśnie były niezwykle spięte: – Nie myśl o tym.
Bo bynajmniej zamierzał się pozbyć tego problemu. I nawet jeśli był to głupi żart, to nie miał zamiaru pozostawić to tak bez echa. To nie był najlepszy czas, by robić tego typu kawały. Zwłaszcza tej konkretnej dziewczynie, dla której każda sekunda na Śmiertelnym Nokturnie była niebezpieczna. Z kolei jej nerwowy śmiech i słowa, ugodziły go bardziej niż mógł się tego spodziewać. Momentalnie odwrócił spojrzenie z jej chochlikowatej twarzy, by wbić wzrok w bliżej nieokreślone miejsce. I mimo, że otwierał kilkakrotnie usta, by odpowiedzieć na te słowa.. coś jakby sprawiło, że głos mu wiązł w gardle. Dlatego jedynie odchrząknął, a to jasno dało do zrozumienia, co dokładnie myśli o ukrywaniu ich związku.
– Borgin… ten… Xarian? – nie posiadał czegoś takiego jak samokontrola, a sam fakt, że dziewczyna nagle urwała pytanie nawet go nie zastanowił. Po prostu odpowiedział, ze złością zaciskając wargi na białym papierosie, które wreszcie przestał podskakiwać w jego ustach. Stał więc przy toalecie, nachylając się całym ciałem w kierunku pomieszczenia tak mocno, że gdyby nie ta ręka, którą podpierał się o ścianę, mógłby wręcz stracić równowagę i runąć na kafelki toalety. Nie wiedział nawet czemu, sama próba Alyssy zamknięcia drzwi niezwykle go zmierziła. Mężczyzna zablokował drzwi stopą, jakby chcąc jasno dać do zrozumienia Meadowes, że jeszcze przecież nie skończyli rozmawiać, ale wtedy to z jej ust padły słowa. Początkowo zamierzał posłać jej tylko kwaśny, niezwykle drwiący uśmieszek, bo przecież ostatnimi czasy to ona bawiła się wybitnie dobrze, jeżdżąc po całej Szkocji i robiąc Merlin jeden wie co, gdy tymczasem on siedział jak ta kura domowa w czterech ścianach i zajmował się młodszym bratem, nie mogąc nawet wyjść na ulice Nokturnu. Przegięła jedna wystarczająco, gdy znowu przyczepiła się o papierosy.
– Palę bo mnie wkurwiają – odparł podniesionym i niezwykle nieprzyjemnym głosem, gwałtownie – niczym oparzony – przekręcając głowę w bok, tak że dziewczynie nie tylko nie udało się wyciągnąć mu z ust papierosa, a nawet – przypadkiem i zdecydowanie nieumyślnie – zachwiał jej równowagę. – Zresztą nic ci do tego. – dodał, nim zdążył ugryźć się w język.
– Sprawdzę to – oznajmił takim tonem głosu, jakby co najmniej szykował się na wojnę. Wzruszył jeszcze niby obojętnie ramionami, choć jego mięśnie były niezwykle spięte: – Nie myśl o tym.
Bo bynajmniej zamierzał się pozbyć tego problemu. I nawet jeśli był to głupi żart, to nie miał zamiaru pozostawić to tak bez echa. To nie był najlepszy czas, by robić tego typu kawały. Zwłaszcza tej konkretnej dziewczynie, dla której każda sekunda na Śmiertelnym Nokturnie była niebezpieczna. Z kolei jej nerwowy śmiech i słowa, ugodziły go bardziej niż mógł się tego spodziewać. Momentalnie odwrócił spojrzenie z jej chochlikowatej twarzy, by wbić wzrok w bliżej nieokreślone miejsce. I mimo, że otwierał kilkakrotnie usta, by odpowiedzieć na te słowa.. coś jakby sprawiło, że głos mu wiązł w gardle. Dlatego jedynie odchrząknął, a to jasno dało do zrozumienia, co dokładnie myśli o ukrywaniu ich związku.
– Borgin… ten… Xarian? – nie posiadał czegoś takiego jak samokontrola, a sam fakt, że dziewczyna nagle urwała pytanie nawet go nie zastanowił. Po prostu odpowiedział, ze złością zaciskając wargi na białym papierosie, które wreszcie przestał podskakiwać w jego ustach. Stał więc przy toalecie, nachylając się całym ciałem w kierunku pomieszczenia tak mocno, że gdyby nie ta ręka, którą podpierał się o ścianę, mógłby wręcz stracić równowagę i runąć na kafelki toalety. Nie wiedział nawet czemu, sama próba Alyssy zamknięcia drzwi niezwykle go zmierziła. Mężczyzna zablokował drzwi stopą, jakby chcąc jasno dać do zrozumienia Meadowes, że jeszcze przecież nie skończyli rozmawiać, ale wtedy to z jej ust padły słowa. Początkowo zamierzał posłać jej tylko kwaśny, niezwykle drwiący uśmieszek, bo przecież ostatnimi czasy to ona bawiła się wybitnie dobrze, jeżdżąc po całej Szkocji i robiąc Merlin jeden wie co, gdy tymczasem on siedział jak ta kura domowa w czterech ścianach i zajmował się młodszym bratem, nie mogąc nawet wyjść na ulice Nokturnu. Przegięła jedna wystarczająco, gdy znowu przyczepiła się o papierosy.
– Palę bo mnie wkurwiają – odparł podniesionym i niezwykle nieprzyjemnym głosem, gwałtownie – niczym oparzony – przekręcając głowę w bok, tak że dziewczynie nie tylko nie udało się wyciągnąć mu z ust papierosa, a nawet – przypadkiem i zdecydowanie nieumyślnie – zachwiał jej równowagę. – Zresztą nic ci do tego. – dodał, nim zdążył ugryźć się w język.
- Marjorie Greyback
Re: Klatka schodowa
Pią Lis 03, 2017 10:45 pm
Nie kryła, iż właśnie tego się obawiała, gdy myślała o ewentualnym kolejnym spięciu pomiędzy Aleciem i jej ojcem. Dokładnie takiego tonu ze strony młodszego mężczyzny i deklaracji, która ani trochę nie uspokajała Alyssy. Prawdę mówiąc, po słowach Greybacka, blondynka wyłącznie delikatnie zadrżała, nie spuszczając wzroku z twarzy rozmówcy. Być może powinna cieszyć się z tego, jak bardzo był opiekuńczy względem niej, ponieważ to właśnie tego nie zaznała przecież u wszystkich swoich poprzednich facetów, jednak polecenie, by o tym nie myślała… Cóż, nie miało być jeszcze bardziej nietrafione. Teraz zdecydowanie miała o tym myśleć, potrząsając głową w sprzeciwie i otwierając usta w celu wydobycia z Aleca obietnicy, iż ten nie zrobi nic głupiego… Ale ostatecznie nic nie mówiąc. Gadanie do gumochłona, czyż nie? Chociaż – patrząc na nastrój mężczyzny – być może bardziej adekwatne byłoby nazwanie go śmierciotulą…
- Nic mi to nie mówi. – Być może oczekiwał od niej, że nazwie Xariana gnojkiem albo kimś w tym rodzaju, ale Meadowes wyłącznie przecząco pokręciła głową, uśmiechając się przy tym pocieszycielsko. Naprawdę rozumiała, że mógł być zdenerwowany, ale przecież wrócił do domu, dostał wolne, mógł chociaż trochę odpocząć i chciała mu w tym pomóc. On jednak wolał rozpamiętywać idiotyczne decyzje dzieci albo innych krewnych jednego z jego szefów. W sklepie, który nie był nawet odpowiedni dla jego rozległych możliwości. Poza tym… Nie musiał przenosić swojej złości na dom i na relację z ludźmi, którzy nijak w niczym nie zawinili. Nie musiał na nią warczeć ani blokować jej dostępu do łazienki, gdy naprawdę potrzebowała chociaż na moment odgrodzić się od niemożliwego smrodu jego tanich fajek, bo było jej coraz bardziej niedobrze.
- Za bardzo się nimi przejmujesz. Urlop to nie koniec świata. – Stwierdziła jeszcze dosyć spokojnym tonem, nie wściekając się przecież nigdy zbyt wyraźnie. I chociaż kilka tygodni temu sama pewnie nie byłaby zadowolona, gdyby ktoś wcisnął jej przymusowe wolne, ponieważ naprawdę angażowała się w swoją pracę, mając wtedy tylko Munga... Odrobina odpoczynku faktycznie nie miała nikomu zaszkodzić. Ani teraz, ani nigdy. Prawdę mówiąc, doskonale pamiętała, że Alec był dosyć zadowolony z jej własnego kilkudniowego urlopu, który spędziła w większości na czynnościach mających polepszyć mu zdrowie i humor. Kiedy zaś przyszło mu spotkać się po części z odwróconą sytuacją i mógł poświęcić trochę czasu dla niej, dla Ezry i dla kogoś, o kim nie myślała jeszcze za bardzo, starając się wręcz unikać tego tematu… Był nie tylko wściekły. On zachowywał się tak, jakby zaraz miała ogarnąć go kompletna furia.
Miał prawo do niezadowolenia czy złości, ale nie musiał warczeć na nią w ten sposób. Naprawdę chciała tylko spędzić z nim wieczór, przez moment mając też nadzieję na coś więcej. Może na jakąś krótką wycieczkę? Wypad w dzień, w który pracowała wyłącznie do południa? Przedłużenie sobie leniwego poranku, kiedy przyszłoby jej wybierać się do Munga na popołudnie? Prawdę mówiąc, poczuła dosyć bolesne ukłucie w okolicach klatki piersiowej, gdy do końca zrozumiała, że on wcale nie odbierał tego w podobny sposób. Najwyraźniej praca była dla niego zdecydowanie najważniejsza. Zupełnie tak jak wtedy, gdy w samym środku nocy wymykał się z łóżka, żeby załatwiać jakieś dziwne sprawy z szemranymi ludźmi na Nokturnie. A przecież czasy zrobiły się jeszcze groźniejsze i łatwo było o narobienie sobie problemów.
Zaczęła nawet zastanawiać się, czy on zwyczajnie nie wolał pakowania się w kłopoty od spędzenia paru chwil z bliskimi. I czy w ogóle mogła tak naprawdę nazywać się jego bliską, skoro cała ta sprawa z ich rzekomym powrotem do siebie była jedną wielką hipnotyczną gorączką wynikłą z majaków i choroby, z tych wszystkich słów, których niewypowiedzenia na czas oboje się wtedy obawiali. Tamte sprawy potoczyły się tak szybko, deklaracje także padły w tempie błyskawicy, a realia? Czy istniało prawdopodobieństwo, iż mogły być całkowicie inne? Nie chciała myśleć w ten sposób, ale podobne wnioski drażniły ją gdzieś tam pod skórą. Czy mógł zechcieć ją zostawić, gdy powie mu, że… Nagle poczuła, iż nie chce już mówić nic więcej, przynajmniej nie w temacie, który dotychczas pragnęła poruszyć.
Postanowiła za to postawić na swoim i pozbawić Aleca fajki, której smród doprowadzał ją do odruchów wymiotnych. Wyciągając się na palcach ku jego ustom, sięgnęła po papierosa w tym samym momencie, w którym on – najwyraźniej znając ją na tyle dobrze, by wyczuć jej intencje – gwałtownie obrócił głowę w bok, dodatkowo swoim nagłym sprawiając, że Alyssa straciła równowagę. Nie wywróciła się, choć przez moment była tego naprawdę bliska, łapiąc boczną krawędź drzwi i przez moment oddychając ciężko z pochyloną głową. Nie tylko prawie upadła, lecz także na tyle zakręciło jej się w głowie, że musiała na moment zamknąć oczy, mając nadzieję, że wirowanie chociaż trochę ustąpi. Stojąc tak, usłyszała zaś późniejsze słowa mężczyzny, po których momentalnie na niego spojrzała.
- Nic mi do tego, że my też musimy to wdychać? I że tylko przepuszczasz kolejne galeony na fajki i wódę? Do diabła, Alec, rujnujesz sobie zdrowie i doskonale o tym wiesz. – I chociaż wcześniej usiłowała zachować spokój, jego wypowiedź doprowadziła ją do ostatecznej złości, przy której być może nie krzyczała, jednak ton jej głosu był znacznie wyższy, a oczy ciskały gromy. – Jak mam myśleć o przyszłości z kimś, kto uważa, że nie mam prawa głosu? – Nie chciała tego powiedzieć. Nie w ten sposób, jednak gniew sprawił, iż nie była w stanie powstrzymać wyrzutu, jakim cisnęła w Aleca. Pomyśleć, że chciała normalnie z nim porozmawiać. Pomyśleć, że chciała podjąć wspólną decyzję. A nic jej nie było do czegoś równie istotnego.
- Wysuszę się u siebie. – Zachowując przez chwilę całkowite milczenie, a nawet wręcz grobową ciszę, powiedziała ostatecznie wyjątkowo sucho. Dawno nie mówiła do nikogo w aż tak lodowaty i ganiący sposób.
- Nic mi to nie mówi. – Być może oczekiwał od niej, że nazwie Xariana gnojkiem albo kimś w tym rodzaju, ale Meadowes wyłącznie przecząco pokręciła głową, uśmiechając się przy tym pocieszycielsko. Naprawdę rozumiała, że mógł być zdenerwowany, ale przecież wrócił do domu, dostał wolne, mógł chociaż trochę odpocząć i chciała mu w tym pomóc. On jednak wolał rozpamiętywać idiotyczne decyzje dzieci albo innych krewnych jednego z jego szefów. W sklepie, który nie był nawet odpowiedni dla jego rozległych możliwości. Poza tym… Nie musiał przenosić swojej złości na dom i na relację z ludźmi, którzy nijak w niczym nie zawinili. Nie musiał na nią warczeć ani blokować jej dostępu do łazienki, gdy naprawdę potrzebowała chociaż na moment odgrodzić się od niemożliwego smrodu jego tanich fajek, bo było jej coraz bardziej niedobrze.
- Za bardzo się nimi przejmujesz. Urlop to nie koniec świata. – Stwierdziła jeszcze dosyć spokojnym tonem, nie wściekając się przecież nigdy zbyt wyraźnie. I chociaż kilka tygodni temu sama pewnie nie byłaby zadowolona, gdyby ktoś wcisnął jej przymusowe wolne, ponieważ naprawdę angażowała się w swoją pracę, mając wtedy tylko Munga... Odrobina odpoczynku faktycznie nie miała nikomu zaszkodzić. Ani teraz, ani nigdy. Prawdę mówiąc, doskonale pamiętała, że Alec był dosyć zadowolony z jej własnego kilkudniowego urlopu, który spędziła w większości na czynnościach mających polepszyć mu zdrowie i humor. Kiedy zaś przyszło mu spotkać się po części z odwróconą sytuacją i mógł poświęcić trochę czasu dla niej, dla Ezry i dla kogoś, o kim nie myślała jeszcze za bardzo, starając się wręcz unikać tego tematu… Był nie tylko wściekły. On zachowywał się tak, jakby zaraz miała ogarnąć go kompletna furia.
Miał prawo do niezadowolenia czy złości, ale nie musiał warczeć na nią w ten sposób. Naprawdę chciała tylko spędzić z nim wieczór, przez moment mając też nadzieję na coś więcej. Może na jakąś krótką wycieczkę? Wypad w dzień, w który pracowała wyłącznie do południa? Przedłużenie sobie leniwego poranku, kiedy przyszłoby jej wybierać się do Munga na popołudnie? Prawdę mówiąc, poczuła dosyć bolesne ukłucie w okolicach klatki piersiowej, gdy do końca zrozumiała, że on wcale nie odbierał tego w podobny sposób. Najwyraźniej praca była dla niego zdecydowanie najważniejsza. Zupełnie tak jak wtedy, gdy w samym środku nocy wymykał się z łóżka, żeby załatwiać jakieś dziwne sprawy z szemranymi ludźmi na Nokturnie. A przecież czasy zrobiły się jeszcze groźniejsze i łatwo było o narobienie sobie problemów.
Zaczęła nawet zastanawiać się, czy on zwyczajnie nie wolał pakowania się w kłopoty od spędzenia paru chwil z bliskimi. I czy w ogóle mogła tak naprawdę nazywać się jego bliską, skoro cała ta sprawa z ich rzekomym powrotem do siebie była jedną wielką hipnotyczną gorączką wynikłą z majaków i choroby, z tych wszystkich słów, których niewypowiedzenia na czas oboje się wtedy obawiali. Tamte sprawy potoczyły się tak szybko, deklaracje także padły w tempie błyskawicy, a realia? Czy istniało prawdopodobieństwo, iż mogły być całkowicie inne? Nie chciała myśleć w ten sposób, ale podobne wnioski drażniły ją gdzieś tam pod skórą. Czy mógł zechcieć ją zostawić, gdy powie mu, że… Nagle poczuła, iż nie chce już mówić nic więcej, przynajmniej nie w temacie, który dotychczas pragnęła poruszyć.
Postanowiła za to postawić na swoim i pozbawić Aleca fajki, której smród doprowadzał ją do odruchów wymiotnych. Wyciągając się na palcach ku jego ustom, sięgnęła po papierosa w tym samym momencie, w którym on – najwyraźniej znając ją na tyle dobrze, by wyczuć jej intencje – gwałtownie obrócił głowę w bok, dodatkowo swoim nagłym sprawiając, że Alyssa straciła równowagę. Nie wywróciła się, choć przez moment była tego naprawdę bliska, łapiąc boczną krawędź drzwi i przez moment oddychając ciężko z pochyloną głową. Nie tylko prawie upadła, lecz także na tyle zakręciło jej się w głowie, że musiała na moment zamknąć oczy, mając nadzieję, że wirowanie chociaż trochę ustąpi. Stojąc tak, usłyszała zaś późniejsze słowa mężczyzny, po których momentalnie na niego spojrzała.
- Nic mi do tego, że my też musimy to wdychać? I że tylko przepuszczasz kolejne galeony na fajki i wódę? Do diabła, Alec, rujnujesz sobie zdrowie i doskonale o tym wiesz. – I chociaż wcześniej usiłowała zachować spokój, jego wypowiedź doprowadziła ją do ostatecznej złości, przy której być może nie krzyczała, jednak ton jej głosu był znacznie wyższy, a oczy ciskały gromy. – Jak mam myśleć o przyszłości z kimś, kto uważa, że nie mam prawa głosu? – Nie chciała tego powiedzieć. Nie w ten sposób, jednak gniew sprawił, iż nie była w stanie powstrzymać wyrzutu, jakim cisnęła w Aleca. Pomyśleć, że chciała normalnie z nim porozmawiać. Pomyśleć, że chciała podjąć wspólną decyzję. A nic jej nie było do czegoś równie istotnego.
- Wysuszę się u siebie. – Zachowując przez chwilę całkowite milczenie, a nawet wręcz grobową ciszę, powiedziała ostatecznie wyjątkowo sucho. Dawno nie mówiła do nikogo w aż tak lodowaty i ganiący sposób.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach