- Mistrz Gry
Pokój dzienny
Pią Gru 12, 2014 3:09 pm
Jeden z dwóch pokoi dziennych w rodzinnej rezydencji Lestrange.
- Severine Lestrange
Re: Pokój dzienny
Pon Cze 01, 2015 10:16 am
Lelek wróżebnik zawodził cichutko w swojej klatce przy oknie. Severine obserwowała go z miną wyrażającą chłodną obojętność, ale w jej oczach można było dostrzec odrobinę przywiązania do magicznego ptaka. Drzwiczki klatki były jak zawsze otwarte, bo lelek nigdy nie odważyłby się jej opuścić. Kobieta bez strachu włożyła rękę do środka i pogładziła szczupłymi palcami czarno-zielone pióra na głowie podopiecznego.
- Wiem, wiem. Będzie padać, moja paskudo. - szepnęła, bardziej do siebie niż do niego. Właściwie rzecz ujmując zapowiadało się na prawdziwą burzę. Istny huragan. Czuła to już od dawna, ale teraz miała pewość. Hekate miej litość! Severine w tym konkretnym wypadku wolałaby być w błędzie. Ale życie nie zawsze jest takie jakbyśmy chcieli. Wręcz przeciwnie: znacznie częściej wszystko jest dokładnie na odwrót. Ale po tym można poznać wielkich ludzi, umieją zmieniać przeciwności losu w sprzyjające okoliczności. Pani Lestrange lubiła myśleć o sobie jako o posiadaczce tego cennego talentu. Choć nie cieszyły jej ostatnie wydarzenia, postanowiła, że znajdzie sposób, by jak zawsze wyjść z sytuacji obronną ręką. Znajdzie wyjście dla siebie, ale co ważniejsze: dla swojej rodziny. Bo przecież to było dla niej priorytetem. Dlatego teraz czekała. W tak delikatnych sprawach należało zwrócić się po pomoc do odpowiedniej osoby. Kogoś kto sprytem i doświadczeniem znacznie ją przewyższał i tym zasłużył sobie na pełne zaufanie i oddanie madame Lestrange. Drgnęła lekko, wyrwana z zamyślenia, gdy w salonie pojawił się jeden ze skrzatów wraz z serwisem do herbaty. Pięknie zdobioną porcelanę dostała Sevrine w swoim posagu i teraz używała jej tylko przy wyjątkowych okazjach. Trochę to sentymentalne, ale któż jej zabroni? Pieszczotliwie zmierzwiła piórka lelka i ruszyła w kierunku kominka, po drodze poprawiając ułożenie kwiatów w wazonach i strzepując nieistniejące pyłki z rękawów swojej srebrzysto-szarej szaty. Zaczynała się niecierpliwić, ale nie zdradzała tego nawet jednym drgnieniem powieki. Mama miała jeszcze 5 minut do umówionej godziny spotkania, a przecież mogli ją zatrzymać w Ministerstwie przy okazji tych nieszczęsnych przesłuchań. Choć ten kto spróbowałby zatrzymać Aquilę Lestrange wbrew jej planom i wcześniejszym zobowiązaniom, mógłby później boleśnie ucierpieć. Sama myśl rozbawiła ją do tego stopnia, że na bladej twarzy pojawił się nieco złośliwy uśmieszek. Tak, jeśli ktoś mógł pomóc to właśnie lady Lestrange.
- Wiem, wiem. Będzie padać, moja paskudo. - szepnęła, bardziej do siebie niż do niego. Właściwie rzecz ujmując zapowiadało się na prawdziwą burzę. Istny huragan. Czuła to już od dawna, ale teraz miała pewość. Hekate miej litość! Severine w tym konkretnym wypadku wolałaby być w błędzie. Ale życie nie zawsze jest takie jakbyśmy chcieli. Wręcz przeciwnie: znacznie częściej wszystko jest dokładnie na odwrót. Ale po tym można poznać wielkich ludzi, umieją zmieniać przeciwności losu w sprzyjające okoliczności. Pani Lestrange lubiła myśleć o sobie jako o posiadaczce tego cennego talentu. Choć nie cieszyły jej ostatnie wydarzenia, postanowiła, że znajdzie sposób, by jak zawsze wyjść z sytuacji obronną ręką. Znajdzie wyjście dla siebie, ale co ważniejsze: dla swojej rodziny. Bo przecież to było dla niej priorytetem. Dlatego teraz czekała. W tak delikatnych sprawach należało zwrócić się po pomoc do odpowiedniej osoby. Kogoś kto sprytem i doświadczeniem znacznie ją przewyższał i tym zasłużył sobie na pełne zaufanie i oddanie madame Lestrange. Drgnęła lekko, wyrwana z zamyślenia, gdy w salonie pojawił się jeden ze skrzatów wraz z serwisem do herbaty. Pięknie zdobioną porcelanę dostała Sevrine w swoim posagu i teraz używała jej tylko przy wyjątkowych okazjach. Trochę to sentymentalne, ale któż jej zabroni? Pieszczotliwie zmierzwiła piórka lelka i ruszyła w kierunku kominka, po drodze poprawiając ułożenie kwiatów w wazonach i strzepując nieistniejące pyłki z rękawów swojej srebrzysto-szarej szaty. Zaczynała się niecierpliwić, ale nie zdradzała tego nawet jednym drgnieniem powieki. Mama miała jeszcze 5 minut do umówionej godziny spotkania, a przecież mogli ją zatrzymać w Ministerstwie przy okazji tych nieszczęsnych przesłuchań. Choć ten kto spróbowałby zatrzymać Aquilę Lestrange wbrew jej planom i wcześniejszym zobowiązaniom, mógłby później boleśnie ucierpieć. Sama myśl rozbawiła ją do tego stopnia, że na bladej twarzy pojawił się nieco złośliwy uśmieszek. Tak, jeśli ktoś mógł pomóc to właśnie lady Lestrange.
- Aquila Lestrange
Re: Pokój dzienny
Pon Cze 01, 2015 3:25 pm
Blada poznaczona drobnymi zmarszczkami dłoń spoczęła spokojnie na klamce od drzwi, po czym nacisnęła ją delikatnie, a salon Lestrange'ów stanął otworem, witając seniorkę rodu w swoich progach. Kobieta zmarszczyła nieznacznie brew, odnajdując spojrzeniem zegar ustawiony na gzymsie kominka; była dosłownie kilkanaście sekund przed czasem. Punktualność miała we krwi; spóźnienia i nie dotrzymywanie terminów były dla Aquilii rzeczą prawie tak niestosowną jak mugolskie dzieci w murach Hogwartu. A zaznaczyć trzeba koniecznie, iż zwolenniczką czystości krwi była ogromną, jak zresztą cała jej rodzina. Szanowała tradycję, pozostając w duchy jej wierną niewolnicą.
Bladoniebieskie spojrzenie przesunęło się z cicho tykającego zegara na postać kobiety stojącej przy kominku, a wąskie wargi Aquilii drgnęły w delikatnym powitalnym uśmiechu.
- Severine, moja droga - skinęła głową nieznacznie, ruszając w stronę jednego z ogromnych foteli stojących niedaleko kominka, na którym, ku jej niezadowoleniu zamiast wesoło trzaskającego ognia dostrzegła jedynie wystygły szary popiół. Przez głowę przemknęła jej myśl, by przywołać domowego skrzata, który zająłby się ową "ogromną" nieprzyjemnością, jednak szybko zrezygnowała z tego pomysłu - nie potrzeba było jej większego zamieszania. Zamiast tego sięgnęła do kieszeni czarnej eleganckiej szaty i wyciągnęła z niej różdżkę za pomocą, której na nowo rozpaliła ożywczy ogień.
Dopiero po zakończeniu owej czynności ponownie skierowała uwagę na synową. Zmarszczywszy jasne czoło, ułożyła podbródek na dłoni, łokieć opierając o oparcie fotela. Zastygła nieruchomo, nie spuszczając wzroku z młodszej kobiety. Miały wiele do omówienia, sprawy rodziny wymagały pilnej uwagi - a na kogo miałaby w tej kwestii liczyć jeśli nie na Severine? Wiadomo przecież było nie od wczoraj, iż w tym domu najwięcej do powiedzenia miały te dwie damy. To ich rad słuchali mężowie, synowie czy też wnukowie. Och, nie wychylały się z tym oczywiście; świat bowiem nie musiał wiedzieć, iż w rodzinie Lestrange'ów to zdanie kobiet miało największy wpływ na decyzje podejmowane przez ich mężczyzn.
- Mamy wiele do omówienia, niekoniecznie są to rzeczy przyjemne - cienkie 'papierowe' powieki zamrugały kilkakrotnie, uwalniając rudowłosą spod czaru zimnych niebieskich oczu, których przeszywające spojrzenie znane było doskonale w Ministerstwie Magii. Odpowiedzialność, ambicja i żywa inteligencja doprowadziły ją do miejsca, w którym zawsze chciała się znajdować. Oprócz piastowania pozycji seniora rodu Lestrange'ów była również jednym z pięćdziesięciu sędziów Wizengamotu; nieprzekupną, ostrożną i bezlitosną. Oziębłą w sądach, nie poddającą się emocjom. Wprost stworzoną do tej ciężkiej pracy, od której nie raz zależało życie innego człowieka. Umiejętności nabyte w surowych salach Wizengamotu niejednokrotnie przydawały jej się w rozwiązywaniu problemów rodzinnych, bywało jednak i tak, że wychowanie wyniesione z domu owocowało korzystanie i poza nim, mianowicie w służbie Ministerstwu. Te dwie dziedziny jej życia mocno na siebie oddziaływały, niejako się uzupełniając.
- Miałaś jakieś wieści od Rabastana? - przy wymawianiu imienia najmłodszego z wnuków głos kobiety słyszalnie zmiękł, nie pozostawiając w wątpliwości uczuć, którymi ta owego darzyła. Od dnia, w którym malec nauczył się mówić stał się on jej cichym faworytem. Beniaminkiem, dla którego zawsze miała specjalne miejsce w swoim sercu. Och, oczywiście nie okazywała tego dwóm pozostałym wnukom. Jednak to Rabastan miał na zawsze pozostać jej ulubieńcem, dostrzegała w nim bowiem swoje własne odbicie. A czy jest coś lepszego w świecie egocentryka niż dojrzeć w kimś spokrewnionym cechy, które u siebie samego napawają dumą? Wątpliwe. Jonathan i Rudolf byli inni, co nie czyniło ich jednak mniej docenianymi. Kochała ich ogromnie, wierząc iż także oni będą cudownym dziedzictwem, które pozostawi po sobie na świecie. Jednak to w młodszym synu Severine pokładała najwięcej wiary.
Tak, w tym momencie to właśnie rodzina była najważniejsza. Władza, moc czy pieniądze schodziły na dalszy plan, ustępując miejsca temu co naprawdę liczyło się w życiu starszej kobiety. Sięgnęła ponownie do kieszeni szaty, wyciągając z niej białą kopertę i kładąc ją na stoliku.
- Jonathan pisał, nie wydaje się w najlepszej formie. Zresztą czy można się dziwić? - prychnęła cicho, rozmasowując wątłymi palcami skronie.
Nadchodził piekielny ból głowy, czuła to od samego rana, a nic nie wskazywało na to by szybko nadarzyła się okazja ku odpoczynkowi.
Bladoniebieskie spojrzenie przesunęło się z cicho tykającego zegara na postać kobiety stojącej przy kominku, a wąskie wargi Aquilii drgnęły w delikatnym powitalnym uśmiechu.
- Severine, moja droga - skinęła głową nieznacznie, ruszając w stronę jednego z ogromnych foteli stojących niedaleko kominka, na którym, ku jej niezadowoleniu zamiast wesoło trzaskającego ognia dostrzegła jedynie wystygły szary popiół. Przez głowę przemknęła jej myśl, by przywołać domowego skrzata, który zająłby się ową "ogromną" nieprzyjemnością, jednak szybko zrezygnowała z tego pomysłu - nie potrzeba było jej większego zamieszania. Zamiast tego sięgnęła do kieszeni czarnej eleganckiej szaty i wyciągnęła z niej różdżkę za pomocą, której na nowo rozpaliła ożywczy ogień.
Dopiero po zakończeniu owej czynności ponownie skierowała uwagę na synową. Zmarszczywszy jasne czoło, ułożyła podbródek na dłoni, łokieć opierając o oparcie fotela. Zastygła nieruchomo, nie spuszczając wzroku z młodszej kobiety. Miały wiele do omówienia, sprawy rodziny wymagały pilnej uwagi - a na kogo miałaby w tej kwestii liczyć jeśli nie na Severine? Wiadomo przecież było nie od wczoraj, iż w tym domu najwięcej do powiedzenia miały te dwie damy. To ich rad słuchali mężowie, synowie czy też wnukowie. Och, nie wychylały się z tym oczywiście; świat bowiem nie musiał wiedzieć, iż w rodzinie Lestrange'ów to zdanie kobiet miało największy wpływ na decyzje podejmowane przez ich mężczyzn.
- Mamy wiele do omówienia, niekoniecznie są to rzeczy przyjemne - cienkie 'papierowe' powieki zamrugały kilkakrotnie, uwalniając rudowłosą spod czaru zimnych niebieskich oczu, których przeszywające spojrzenie znane było doskonale w Ministerstwie Magii. Odpowiedzialność, ambicja i żywa inteligencja doprowadziły ją do miejsca, w którym zawsze chciała się znajdować. Oprócz piastowania pozycji seniora rodu Lestrange'ów była również jednym z pięćdziesięciu sędziów Wizengamotu; nieprzekupną, ostrożną i bezlitosną. Oziębłą w sądach, nie poddającą się emocjom. Wprost stworzoną do tej ciężkiej pracy, od której nie raz zależało życie innego człowieka. Umiejętności nabyte w surowych salach Wizengamotu niejednokrotnie przydawały jej się w rozwiązywaniu problemów rodzinnych, bywało jednak i tak, że wychowanie wyniesione z domu owocowało korzystanie i poza nim, mianowicie w służbie Ministerstwu. Te dwie dziedziny jej życia mocno na siebie oddziaływały, niejako się uzupełniając.
- Miałaś jakieś wieści od Rabastana? - przy wymawianiu imienia najmłodszego z wnuków głos kobiety słyszalnie zmiękł, nie pozostawiając w wątpliwości uczuć, którymi ta owego darzyła. Od dnia, w którym malec nauczył się mówić stał się on jej cichym faworytem. Beniaminkiem, dla którego zawsze miała specjalne miejsce w swoim sercu. Och, oczywiście nie okazywała tego dwóm pozostałym wnukom. Jednak to Rabastan miał na zawsze pozostać jej ulubieńcem, dostrzegała w nim bowiem swoje własne odbicie. A czy jest coś lepszego w świecie egocentryka niż dojrzeć w kimś spokrewnionym cechy, które u siebie samego napawają dumą? Wątpliwe. Jonathan i Rudolf byli inni, co nie czyniło ich jednak mniej docenianymi. Kochała ich ogromnie, wierząc iż także oni będą cudownym dziedzictwem, które pozostawi po sobie na świecie. Jednak to w młodszym synu Severine pokładała najwięcej wiary.
Tak, w tym momencie to właśnie rodzina była najważniejsza. Władza, moc czy pieniądze schodziły na dalszy plan, ustępując miejsca temu co naprawdę liczyło się w życiu starszej kobiety. Sięgnęła ponownie do kieszeni szaty, wyciągając z niej białą kopertę i kładąc ją na stoliku.
- Jonathan pisał, nie wydaje się w najlepszej formie. Zresztą czy można się dziwić? - prychnęła cicho, rozmasowując wątłymi palcami skronie.
Nadchodził piekielny ból głowy, czuła to od samego rana, a nic nie wskazywało na to by szybko nadarzyła się okazja ku odpoczynkowi.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|