Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Amelia Wright
Re: Stacja King's Cross
Czw Lip 20, 2017 10:31 pm
Koszmarna podróż zakończona. Chociaż poza totalnym wyczerpanie nie dolegało jej ostatnie nic poważnego. Chyba, że weźmie się pod uwagę fakt, że bardzo się martwiła. Kiedy wyszła z pociągu emocje nieco ostatecznie opadły. Przytuliła się do rodziców tak mocno, by zabrakło im na chwile tchu, a kiedy w okolicy pojawił się Lincoln... cóż, musiała przynieść mu trochę wstydu przed kolegami i zrobić mu dokładnie to samo, co rodzicom. Wszystko było dobrze. Prócz tego, że nie mogła odżałować tamtego chłopaka. Wytłumaczyć sobie, co tak naprawdę się stało. Nie rozumiała, a chciała. Nie da się jednak ciągle czegoś rozpamiętywać. Szczególnie, kiedy trzeba ciągnąć ze sobą swoje manatki, by wreszcie dotrzeć wraz z rodziną do najbliższego miejsca, gdzie będzie można użyć sieci Fiuu. Reszta dnia upłynęła na tym, że rodzice próbowali wyciągnąć coś ze swych dzieci na temat nieszczęsnej podróży, a Amelia tak naprawdę nie miała ochoty rozmawiać na ten temat.
Lincoln jednak wyciągnął z niej wreszcie wszystkie przemyślenia i podzielił się sprawą z rodzicami. Nie była tym zachwycona, ale nie złościła się za to. W końcu dlaczego mieliby się nie przejąć tym, że ich dziecko wracało przerażone do domu z powodu ataku... no własnie, co to tak naprawdę było?
/zt
Lincoln jednak wyciągnął z niej wreszcie wszystkie przemyślenia i podzielił się sprawą z rodzicami. Nie była tym zachwycona, ale nie złościła się za to. W końcu dlaczego mieliby się nie przejąć tym, że ich dziecko wracało przerażone do domu z powodu ataku... no własnie, co to tak naprawdę było?
/zt
- Lily Evans
Re: Stacja King's Cross
Pią Lip 21, 2017 2:11 am
Uważała teleportację za bardzo ważną umiejętność i może uczucie, które jej towarzyszyło nie było najprzyjemniejsze, to cieszyła się, że jednak próbowała. Kontynuowała kurs, sumiennie uczestnicząc we wszystkich dotychczasowych spotkaniach, a z tego co ostatnio powiedział prowadzący, miało odbyć się przynajmniej jeszcze jedno przed ich egzaminem. Lily się nieco denerwowała, bo nie była pewna, czy sobie poradzi, dotychczas szło jej różnie. Dzisiaj nie musiała myśleć o tym jak wróci do domu, rodzice przecież po nią przyjadą i pewnie nie będzie z nimi Petunii, która była już mężatką. I tak zapowiadało się dobrze. Po drodze pewnie zajrzą do lodziarni i uczczą zakończoną przez nią edukację, choć i w domu, znając jej mamę, czekało przyjęcie. W jej głowie pojawiła się wizja siostry ze skwaszoną miną i czapką na jej schludnie uczesanych jasnych włosach. Evans miała ochotę się roześmiać na samą myśl. Nie zauważyła Mohera, który do niej podbiegł i wskoczył na kolana, donośnie miaucząc. Zaskoczona rudowłosa w pierwszej chwili nie wiedziała, co ma zrobić, co myśleć i kilka sekund zajęło jej zrozumienie, że to Moher, kot Erin. Pogłaskała go, podrapała trochę za uszami, oddychając głęboko i przymykając oczy, przypominając sobie swoją najlepszą przyjaciółkę. Wyobraziła sobie jak siedzą razem w przedziale, jak opuszczają pociąg roześmiane, trochę obgadując trwałą nieprzyjemnej Ślizgonki z roku niżej, która zawsze drwiła z Rin-Rin, jak czekają na swoich rodziców i jak...
Otworzyła oczy gwałtownie, zauważając, że Moher leżał już na plecach i łapkami uderzał o jej palce. Ponownie miauknął i spojrzał w stronę stojącego nieopodal Pottera, który zaciągał się papierosem. Lily uczyniła to samo, co kot. Jej wargi zacisnęły się w wąską kreskę godną profesor McGonagall.
- Palenie szkodzi tobie i osobom w twoim otoczeniu - mruknęła z dezaprobatą i rozejrzała się pospiesznie, próbując namierzyć rodziców. Nadal ich nie było, dostrzegła za to Severusa i... Syriusza. No tak, można było się spodziewać. Nie słyszała, co Black mówi do jej przyjaciela, była za daleko, ale raczej nie było to nic przyjemnego. Miała już wstać i do nich podejść, gdy Moher pacnął ją mocniej łapką i miauknął przeciągle.
- No już, już, dobra nie będę. Poradzi sobie, wiem - westchnęłaby niezadowolona i podrapała go po brzuchu, zwracając wzrok w inną stronę. Dostrzegła Charlotte i chyba Alexandrę, ale szybko zniknęły jej z oczu przez tłum ludzi.
- Dbaj o niego, Potter i nie pozwól by jadł za dużo. Miał przejść na kocią dietę.
Otworzyła oczy gwałtownie, zauważając, że Moher leżał już na plecach i łapkami uderzał o jej palce. Ponownie miauknął i spojrzał w stronę stojącego nieopodal Pottera, który zaciągał się papierosem. Lily uczyniła to samo, co kot. Jej wargi zacisnęły się w wąską kreskę godną profesor McGonagall.
- Palenie szkodzi tobie i osobom w twoim otoczeniu - mruknęła z dezaprobatą i rozejrzała się pospiesznie, próbując namierzyć rodziców. Nadal ich nie było, dostrzegła za to Severusa i... Syriusza. No tak, można było się spodziewać. Nie słyszała, co Black mówi do jej przyjaciela, była za daleko, ale raczej nie było to nic przyjemnego. Miała już wstać i do nich podejść, gdy Moher pacnął ją mocniej łapką i miauknął przeciągle.
- No już, już, dobra nie będę. Poradzi sobie, wiem - westchnęłaby niezadowolona i podrapała go po brzuchu, zwracając wzrok w inną stronę. Dostrzegła Charlotte i chyba Alexandrę, ale szybko zniknęły jej z oczu przez tłum ludzi.
- Dbaj o niego, Potter i nie pozwól by jadł za dużo. Miał przejść na kocią dietę.
- James Potter
Re: Stacja King's Cross
Pią Lip 21, 2017 8:20 pm
Proszę, proszę, zguba się znalazła. Na twarzy Pottera zagościł niecny uśmieszek gdy dopatrzył Łapę opuszczającego pociąg w towarzystwie uradowanych bliźniaczek. Z pewnością Jamesowi nie przyszło wtedy do głowy, że trójka ta, całą podróż opychała się słodyczami. Kto by pomyślał, że z Syriusza taki łakomczuch, prędzej te słodycze to tylko taka grzeczna metafora tego co oni wszyscy tam konsumowali.
- I znowu skazałeś mnie na samotne ratowanie świata – rzucił niby oburzony – Nie zgadniesz kto nam złożył wizytę w przedziale – dodał w przerwie zaciągając się papierosem.
Na wzmiankę o Smarku tylko parsknął śmiechem mierząc delikwenta ostrym spojrzeniem. Wkurzało go, że był z Lily na balu, wkurzało go, że mieszkał tak blisko niej, w sumie wszystko go w nim wkurzało i najchętniej wytarłby nim na pożegnanie cały ten peron jak to w końcu na Wycierusa przystało. Ale właśnie przez wzgląd na jeden z głównych powodów przez które w ogóle czuł do niego taką niechęć tego nie zrobił. Evans.
Miał poświęcić jeszcze dłuższą chwilę na podsycanie w sobie nienawiści do byłego ślizgona, gdy nagle Moher wzniósł z dumą swe wyiskane futro i zbiegł z bagaży znikając pomiędzy kotłującymi się na peronie czarodziejami.
Potter nawet nie zdążył za nim krzyknąć. Zmielił w myślach kilka przekleństw wyglądając gdzie ten pchlarz nawiał i gdy zobaczył na czyich kolanach cwaniak wylądował przeszył go nieprzyjemny dreszcz. Jak przed chwila zamurowało Smarka, tak teraz zamurowało Jamesa. Rudy bazyliszek… Po wczorajszej rozmowie, o ile w ogóle można było nazwać to rozmową, nie miał pojęcia co właściwie powinien zrobić. Miał jednak więcej odwagi niż Snape i nie miał zamiaru tak stać i gapić się aż wieczność wszystkich pochłonie. Ruszył więc w jej stronę starając się jak najmniej utykać, wolał udawać niezniszczalnego, chociaż szczególnie dziś na takiego nie wyglądał.
Widział jak głaszcząc szeptała coś do Mohera. Zmarszczył brwi, czy to zazdrosny, czy zwyczajnie ciekawy jakie to słowa wwiercają się teraz w ten mały koci móżdżek.
Nim doszedł skończył papierosa i oczywiście potargał sobie włosy, a nie wiedząc co zrobić z rękoma gdy w końcu były już wolne, schował je do kieszeni.
Trochę to trwało nim dotarły do niego jej słowa. Uderzył go jej zapach, zapach cynamonu, wzrokiem omiótł każdy jej szczegół dłuższą chwilę zatrzymując się na kwiatku wplecionym we włosy i niesfornym kosmyku błąkającym się przy jej szyi. Wyglądała pięknie w tej kolorowej sukience i tak… Nawet nie potrafił tego ubrać w myśli. Dziwne ciepło rozlało mu się wokół serca, ale i przygniotło go uczucie smutku.
- Kocią dietę? – wyrzucił w końcu z siebie o mało nie gryząc się przy tym w język. Przykucnął przy nich krzywiąc się trochę na obolałą nogę. Nie do końca był świadomy tego co robił i mówił, obecność Lily po tak długim czasie działała na niego jak jakiś halucynogen – On nie jest gruby, tylko puszysty – stwierdził. Właściwie to Moher sam dbał o swoje żarcie, James tylko puszczał mu po pokoju czekoladowe żaby żeby miał trochę frajdy i słodkości, to chyba nic złego, co nie?
Wtedy mimo iż Łapa opanował transmutację w psa, zaczął przemieniać się w jakiegoś zmutowanego królika, a przynajmniej robiły to jego zęby. James odwrócił się w stronę małego zamieszania i wybuchnął śmiechem nawet nie przez wzgląd na nowe uzębienie Syriusza, ale przez zaskoczoną minę która mu przy tym całym zajściu towarzyszyła.
- No teraz to wszystkie są twoje – wykrztusił nie potrafiąc ukryć rozbawienia. Jakby i tak nie były, ale mniejsza z tym. Wcale nie miał zamiaru mu pomagać, Black wyglądał przekomicznie, a każde spojrzenie na niego James musiał skwitować parsknięciem śmiechem mimo, iż starał się zachować opanowanie. Biorąc pod uwagę w jak stresującej był teraz sytuacji, każdy sposób na rozładowanie napięcia traktował jak błogosławieństwo z góry.
- I znowu skazałeś mnie na samotne ratowanie świata – rzucił niby oburzony – Nie zgadniesz kto nam złożył wizytę w przedziale – dodał w przerwie zaciągając się papierosem.
Na wzmiankę o Smarku tylko parsknął śmiechem mierząc delikwenta ostrym spojrzeniem. Wkurzało go, że był z Lily na balu, wkurzało go, że mieszkał tak blisko niej, w sumie wszystko go w nim wkurzało i najchętniej wytarłby nim na pożegnanie cały ten peron jak to w końcu na Wycierusa przystało. Ale właśnie przez wzgląd na jeden z głównych powodów przez które w ogóle czuł do niego taką niechęć tego nie zrobił. Evans.
Miał poświęcić jeszcze dłuższą chwilę na podsycanie w sobie nienawiści do byłego ślizgona, gdy nagle Moher wzniósł z dumą swe wyiskane futro i zbiegł z bagaży znikając pomiędzy kotłującymi się na peronie czarodziejami.
Potter nawet nie zdążył za nim krzyknąć. Zmielił w myślach kilka przekleństw wyglądając gdzie ten pchlarz nawiał i gdy zobaczył na czyich kolanach cwaniak wylądował przeszył go nieprzyjemny dreszcz. Jak przed chwila zamurowało Smarka, tak teraz zamurowało Jamesa. Rudy bazyliszek… Po wczorajszej rozmowie, o ile w ogóle można było nazwać to rozmową, nie miał pojęcia co właściwie powinien zrobić. Miał jednak więcej odwagi niż Snape i nie miał zamiaru tak stać i gapić się aż wieczność wszystkich pochłonie. Ruszył więc w jej stronę starając się jak najmniej utykać, wolał udawać niezniszczalnego, chociaż szczególnie dziś na takiego nie wyglądał.
Widział jak głaszcząc szeptała coś do Mohera. Zmarszczył brwi, czy to zazdrosny, czy zwyczajnie ciekawy jakie to słowa wwiercają się teraz w ten mały koci móżdżek.
Nim doszedł skończył papierosa i oczywiście potargał sobie włosy, a nie wiedząc co zrobić z rękoma gdy w końcu były już wolne, schował je do kieszeni.
Trochę to trwało nim dotarły do niego jej słowa. Uderzył go jej zapach, zapach cynamonu, wzrokiem omiótł każdy jej szczegół dłuższą chwilę zatrzymując się na kwiatku wplecionym we włosy i niesfornym kosmyku błąkającym się przy jej szyi. Wyglądała pięknie w tej kolorowej sukience i tak… Nawet nie potrafił tego ubrać w myśli. Dziwne ciepło rozlało mu się wokół serca, ale i przygniotło go uczucie smutku.
- Kocią dietę? – wyrzucił w końcu z siebie o mało nie gryząc się przy tym w język. Przykucnął przy nich krzywiąc się trochę na obolałą nogę. Nie do końca był świadomy tego co robił i mówił, obecność Lily po tak długim czasie działała na niego jak jakiś halucynogen – On nie jest gruby, tylko puszysty – stwierdził. Właściwie to Moher sam dbał o swoje żarcie, James tylko puszczał mu po pokoju czekoladowe żaby żeby miał trochę frajdy i słodkości, to chyba nic złego, co nie?
Wtedy mimo iż Łapa opanował transmutację w psa, zaczął przemieniać się w jakiegoś zmutowanego królika, a przynajmniej robiły to jego zęby. James odwrócił się w stronę małego zamieszania i wybuchnął śmiechem nawet nie przez wzgląd na nowe uzębienie Syriusza, ale przez zaskoczoną minę która mu przy tym całym zajściu towarzyszyła.
- No teraz to wszystkie są twoje – wykrztusił nie potrafiąc ukryć rozbawienia. Jakby i tak nie były, ale mniejsza z tym. Wcale nie miał zamiaru mu pomagać, Black wyglądał przekomicznie, a każde spojrzenie na niego James musiał skwitować parsknięciem śmiechem mimo, iż starał się zachować opanowanie. Biorąc pod uwagę w jak stresującej był teraz sytuacji, każdy sposób na rozładowanie napięcia traktował jak błogosławieństwo z góry.
- Julie Blishwick
Re: Stacja King's Cross
Pią Lip 21, 2017 8:52 pm
Powoli wysiadła z pociągu, nieco otępiała po sytuacji, która przed chwilą się wydarzyła. Była popychana przez tłum, z którym szła przed siebie. Wpatrywała się w spinkę, którą miała w dłoni. Zacisnęła mocno palce wokół niej, aby nie zgubić prezentu. I próbowała przedostać się do wyjścia z peronu. Jednocześnie starała się wzrokiem wypatrzeć chłopaka z przedziału i mu podziękować. Szybko nie zapomni o łobuzach, którzy się ukrywali pod czarem niewidzialności.
Teraz przytłaczał ją fakt, że musi wrócić do okropnej rzeczywistości życia w domu z ciotką, a przecież chciała uciec. Na miotle raczej nie poleci. Ani nie umie latać, ani nie posiada miotły. Pozostało tylko jedno rozwiązanie, chociaż nie była pewna, czy w ten sposób dostanie się do Włoch do matki. Tylko nie mogła powiedzieć, że z całą pewnością chce pojechać ponownie do tego cudownego kraju. Miała mętlik w głowie i nie działa rozważnie.
Odruchowo odebrała klatkę z Klemensem i swój kufer. Skierowała się do wyjścia z peronu. Wypatrywała, czy gdzieś nie czeka na nią ciotka, lecz jej nie wypatrzyła. Szła więc dalej. Niepewnie się rozglądała, gdy opuszczała dworzec w Londynie. Zdecydowała, że nie pojedzie do rodzinnego domu swojej opiekunki. Jej serce chciało się wyrwać z klatki piersiowej, gdy machnęła ręką stojąc na krawężniku.
z/t
Teraz przytłaczał ją fakt, że musi wrócić do okropnej rzeczywistości życia w domu z ciotką, a przecież chciała uciec. Na miotle raczej nie poleci. Ani nie umie latać, ani nie posiada miotły. Pozostało tylko jedno rozwiązanie, chociaż nie była pewna, czy w ten sposób dostanie się do Włoch do matki. Tylko nie mogła powiedzieć, że z całą pewnością chce pojechać ponownie do tego cudownego kraju. Miała mętlik w głowie i nie działa rozważnie.
Odruchowo odebrała klatkę z Klemensem i swój kufer. Skierowała się do wyjścia z peronu. Wypatrywała, czy gdzieś nie czeka na nią ciotka, lecz jej nie wypatrzyła. Szła więc dalej. Niepewnie się rozglądała, gdy opuszczała dworzec w Londynie. Zdecydowała, że nie pojedzie do rodzinnego domu swojej opiekunki. Jej serce chciało się wyrwać z klatki piersiowej, gdy machnęła ręką stojąc na krawężniku.
z/t
- Jules Nox
Re: Stacja King's Cross
Sob Lip 22, 2017 6:39 am
I wyszedł Jules z pociągu ze swoimi bagażami w których miał różne książki, przybory, eliksiry, a nawet notatki z zajęć.
Obok siebie trzymał klatkę ze swoją sową i kotem. Sowa to chyba jedyna rzecz, którą miał w Hogwarcie no i kota którzy mu się przydją na porządku dziennym.
No bo z książek nie będzie korzystał chyba, że dodatkowo będzie zaglądał do nich na studiach lub co innego. Nie było się co teraz zastanawiać tylko wracać do szarej rzeczywistości.
W następnym roku w Hogwartcie już SUMY by zacząć kolejny rok. Westchnął tyle i opuścił stację by udać się do domu.
Obok siebie trzymał klatkę ze swoją sową i kotem. Sowa to chyba jedyna rzecz, którą miał w Hogwarcie no i kota którzy mu się przydją na porządku dziennym.
No bo z książek nie będzie korzystał chyba, że dodatkowo będzie zaglądał do nich na studiach lub co innego. Nie było się co teraz zastanawiać tylko wracać do szarej rzeczywistości.
W następnym roku w Hogwartcie już SUMY by zacząć kolejny rok. Westchnął tyle i opuścił stację by udać się do domu.
- Alistaire Mulciber
Re: Stacja King's Cross
Pon Lip 24, 2017 9:15 pm
Chociaż Alistaire nie był wystarczająco szlachetnym młodzieńcem, by brzydzić się kłamstwem, nie był wystarczająco kompetentny w sztuce łgania, aby rzec, że podróż z Hogwartu była podróżą przyjemną.
Udało mu się na szczęście znaleźć stosunkowo pusty przedział, w którego rogu się schował. Starał się nie rozsiewać wokół siebie zbyt chujowej energii, chociaż burzowa chmura na jego głową mogłaby równie dobrze przybrać materialną postać i napierdalać gradem, zalewając pół wagonu.
Jebane wróżby, jebane egzaminy, jebane zakończenia roku.
Szlag by to wszystko trafił.
Próbował spokojnie czytać, ale jego oczy co chwilę uciekały od natłoku literek i po kilkudziesięciu minutach odnalazł się czytając wciąż tę samą stronicę.
Nie żeby wierzył we wróżby.
Wcale.
Ani trochę.
I to pierdolenie tiary na pewno siedziało mu w głowie tylko i wyłącznie dlatego, że składnia i rymy były niezadowalające.
Nie był pewien, czy wychodząc z pociągu czuł ulgę czy też może ciężar na jego barkach wgniótł go w brudny peron.
Trzeba było jednak wyskoczyć przez to okno.
Nieistotne. Odetchnął, poprawił swe odzienie i wyprostował się godnie, z nieco przymrużonymi oczyma lustrując zgromadzonych.
Szukał skrzata, który powinien czekać na niego w którymś z zakamarków, lecz nie mógł się go dopatrzeć.
Zamiast tego, zauważył dobrze znajomą sylwetkę Severusa, maszerującego przed siebie uparcie.
Uśmiechnął się nieco, jak gdyby wbrew sobie, natychmiast ruszając z kufrem w jego kierunku, chcąc z klasą dogonić chłopaka.
Nawet nie musiał się starać, bo ten przystanął nagle i Alistaire zmarszczył czoło, rozglądając się.
Oczy-kurwa-wiście.
Rzucił wściekłe, pełne pogardy i nienawiści spojrzenie w kierunku tej małej, rudej raszpli, która ściągnęła na siebie severusową uwagę.
Żałował, że nie zdecydował się w końcu oblać jej czymś w czasie Eliksirów.
Przyspieszył, żeby odciągnąć przyjaciela od jej toksycznego jestestwa, lecz podłe dziewczę zniknęło mu z oczu, zasłonięte plecami jej towarzysza w upośledzeniu.
Nie mógł się powstrzymać i złapał pewniej kufer, unosząc go delikatnie, żeby za jego pomocą bardzo subtelnie Blacka szturchnąć, uderzając całą wagą bagażu w jego łydkę. Nie zerknąłby na chłopaka, zwracając się całym ciałem w stronę Severusa.
- Sev, nie powinieneś błądzić po tym peronie – zwróciłby mu uwagę w ramach powitania. – Nie sądzę, byś chciał natknąć się na niektórych z naszych znajomych. Kretynizm bywa zaraźliwy, pomijając już niewątpliwie odrażające warunki w gryfońskich dormitoriach. Wyobrażasz sobie, złapać coś od takiego Blacka? Mógłbyś tego nie przetrwać, biorąc pod uwagę stopień jego kurwienia się.
Oparłby się o swój kufer nonszalancko, całkiem ignorując Syriusza.
Jeżeli będzie miał szczęście, to może gryfon da mu wymówkę dla obicia mu tego nieszczęścia, które ślepy i szalony mógłby nazwać twarzą.
Jakoś lżej mu było.
Udało mu się na szczęście znaleźć stosunkowo pusty przedział, w którego rogu się schował. Starał się nie rozsiewać wokół siebie zbyt chujowej energii, chociaż burzowa chmura na jego głową mogłaby równie dobrze przybrać materialną postać i napierdalać gradem, zalewając pół wagonu.
Jebane wróżby, jebane egzaminy, jebane zakończenia roku.
Szlag by to wszystko trafił.
Próbował spokojnie czytać, ale jego oczy co chwilę uciekały od natłoku literek i po kilkudziesięciu minutach odnalazł się czytając wciąż tę samą stronicę.
Nie żeby wierzył we wróżby.
Wcale.
Ani trochę.
I to pierdolenie tiary na pewno siedziało mu w głowie tylko i wyłącznie dlatego, że składnia i rymy były niezadowalające.
Nie był pewien, czy wychodząc z pociągu czuł ulgę czy też może ciężar na jego barkach wgniótł go w brudny peron.
Trzeba było jednak wyskoczyć przez to okno.
Nieistotne. Odetchnął, poprawił swe odzienie i wyprostował się godnie, z nieco przymrużonymi oczyma lustrując zgromadzonych.
Szukał skrzata, który powinien czekać na niego w którymś z zakamarków, lecz nie mógł się go dopatrzeć.
Zamiast tego, zauważył dobrze znajomą sylwetkę Severusa, maszerującego przed siebie uparcie.
Uśmiechnął się nieco, jak gdyby wbrew sobie, natychmiast ruszając z kufrem w jego kierunku, chcąc z klasą dogonić chłopaka.
Nawet nie musiał się starać, bo ten przystanął nagle i Alistaire zmarszczył czoło, rozglądając się.
Oczy-kurwa-wiście.
Rzucił wściekłe, pełne pogardy i nienawiści spojrzenie w kierunku tej małej, rudej raszpli, która ściągnęła na siebie severusową uwagę.
Żałował, że nie zdecydował się w końcu oblać jej czymś w czasie Eliksirów.
Przyspieszył, żeby odciągnąć przyjaciela od jej toksycznego jestestwa, lecz podłe dziewczę zniknęło mu z oczu, zasłonięte plecami jej towarzysza w upośledzeniu.
Nie mógł się powstrzymać i złapał pewniej kufer, unosząc go delikatnie, żeby za jego pomocą bardzo subtelnie Blacka szturchnąć, uderzając całą wagą bagażu w jego łydkę. Nie zerknąłby na chłopaka, zwracając się całym ciałem w stronę Severusa.
- Sev, nie powinieneś błądzić po tym peronie – zwróciłby mu uwagę w ramach powitania. – Nie sądzę, byś chciał natknąć się na niektórych z naszych znajomych. Kretynizm bywa zaraźliwy, pomijając już niewątpliwie odrażające warunki w gryfońskich dormitoriach. Wyobrażasz sobie, złapać coś od takiego Blacka? Mógłbyś tego nie przetrwać, biorąc pod uwagę stopień jego kurwienia się.
Oparłby się o swój kufer nonszalancko, całkiem ignorując Syriusza.
Jeżeli będzie miał szczęście, to może gryfon da mu wymówkę dla obicia mu tego nieszczęścia, które ślepy i szalony mógłby nazwać twarzą.
Jakoś lżej mu było.
- Severus Snape
Re: Stacja King's Cross
Wto Lip 25, 2017 11:02 am
Przez chwilę, dosłownie ułamki sekund wpatrywał się w Lily czując, jak trywialnie musiało to wyglądać z boku. I chociaż dla większości otoczenia był niczym więcej jak szarą masą, oczywiście pojawili się i tacy, którzy musieli zwrócić szczególną uwagę na jego swego rodzaju oznakę słabości. Takową osobą musiał być stety niestety Black, od którego widoku na twarz Snape'a wstąpił grymas niechęci. Dawno już nauczył się, że ktokolwiek ze świty przeklętego Pottera w jego pobliżu, równa się gównianemu humorowi. I tym razem się nie mylił.
Dziecinny komentarz, który z taką dumą wypowiedział Black, zadziałał przynajmniej niczym antyzaklęcie. Odwrócił wzrok od Lily, która stała się teraz rozmazaną plamą za plecami chłopaka i rozluźnił uścisk na różdżce z zamiarem ruszenia dalej. Najpierw jednak zwrócił się w stronę wyraźnie zadowolonego huncwela. Miał ogromną nadzieję, że teraz, gdy ich lata w szkole dobiegły końca, nie będzie musiał oglądać gęby żadnego z nich z bliska jeżeli nie było to konieczne.
- Ach, Black, widzę, że wznosisz się na wyżyny swej inteligencji z każdym kolejnym tekstem wychodzącym z twoich ust. Ciekaw jestem ile wysiłku kosztowało cię wymyślenie tego - odpowiedział wyjątkowo spokojnie, chociaż nie bez odrobiny jadu sączącego się gdzieś z tyłu języka, po czym zwrócił się w kierunku znajomego głosu. Merkury spokojnie siedzący w klatce zaskrzeczał w stronę Blacka, zupełnie jakby na dokończenie słów swego pana.
Nieomal uśmiechnąłby się na widok przyjaciela, zwłaszcza, że ostatnio nie dane było im spędzać zbyt wiele czasu poza tym w chłodnym dormitorium, powstrzymał się jednak, świadom niechcianych gapiów.
- Jestem niemal pewien, że sprzedał mi jakieś pchły - odpowiedział, zerkając nieznacznie na byłego gryfona, prawie z obrzydzeniem w oczach. Zmarszczył brwi widząc, jak jego zęby powoli zaczęły się zwiększać, wyglądało to jakby nieudolnie próbował zamienić się w królika, albo jakby ktoś potraktował go odpowiednim zaklęciem. Rozejrzał się od niechcenia po peronie i podejrzliwie spojrzał na oddalającą się Rockers. Nie żeby przeszkadzało mu, że prawdopodobnie to ona przechodząc obok potraktowała irytującego osobnika odrobiną niegroźnej magii. W końcu teraz już nic nie miało większego znaczenia.
- Miło cię znów widzieć, zniknąłeś gdzieś w pociągu - ponownie zwrócił się do Alistaire'a, kompletnie ignorując Blacka i jego dalsze ewentualne poczynania. Tym samym mimowolnie zignorował też fakt, że Potter podszedł do Lily uprzedzając tym samym Severusa. Rudą głowę przyjaciółki szybko przesłoniły inne osoby przechodzące obok, tak samo jak jego myśli, skierowane teraz w stronę przyjaciela. Zawsze gdy był on w pobliżu, potrafił skupić całą uwagę Snape'a na sobie. Może to i lepiej. Potrzebna była mu chwila uspokojenia przed niechybnym spotkaniem z matką i ojcem, a niestety nie mógł teraz oczekiwać tego po przyjaciółce.
Dziecinny komentarz, który z taką dumą wypowiedział Black, zadziałał przynajmniej niczym antyzaklęcie. Odwrócił wzrok od Lily, która stała się teraz rozmazaną plamą za plecami chłopaka i rozluźnił uścisk na różdżce z zamiarem ruszenia dalej. Najpierw jednak zwrócił się w stronę wyraźnie zadowolonego huncwela. Miał ogromną nadzieję, że teraz, gdy ich lata w szkole dobiegły końca, nie będzie musiał oglądać gęby żadnego z nich z bliska jeżeli nie było to konieczne.
- Ach, Black, widzę, że wznosisz się na wyżyny swej inteligencji z każdym kolejnym tekstem wychodzącym z twoich ust. Ciekaw jestem ile wysiłku kosztowało cię wymyślenie tego - odpowiedział wyjątkowo spokojnie, chociaż nie bez odrobiny jadu sączącego się gdzieś z tyłu języka, po czym zwrócił się w kierunku znajomego głosu. Merkury spokojnie siedzący w klatce zaskrzeczał w stronę Blacka, zupełnie jakby na dokończenie słów swego pana.
Nieomal uśmiechnąłby się na widok przyjaciela, zwłaszcza, że ostatnio nie dane było im spędzać zbyt wiele czasu poza tym w chłodnym dormitorium, powstrzymał się jednak, świadom niechcianych gapiów.
- Jestem niemal pewien, że sprzedał mi jakieś pchły - odpowiedział, zerkając nieznacznie na byłego gryfona, prawie z obrzydzeniem w oczach. Zmarszczył brwi widząc, jak jego zęby powoli zaczęły się zwiększać, wyglądało to jakby nieudolnie próbował zamienić się w królika, albo jakby ktoś potraktował go odpowiednim zaklęciem. Rozejrzał się od niechcenia po peronie i podejrzliwie spojrzał na oddalającą się Rockers. Nie żeby przeszkadzało mu, że prawdopodobnie to ona przechodząc obok potraktowała irytującego osobnika odrobiną niegroźnej magii. W końcu teraz już nic nie miało większego znaczenia.
- Miło cię znów widzieć, zniknąłeś gdzieś w pociągu - ponownie zwrócił się do Alistaire'a, kompletnie ignorując Blacka i jego dalsze ewentualne poczynania. Tym samym mimowolnie zignorował też fakt, że Potter podszedł do Lily uprzedzając tym samym Severusa. Rudą głowę przyjaciółki szybko przesłoniły inne osoby przechodzące obok, tak samo jak jego myśli, skierowane teraz w stronę przyjaciela. Zawsze gdy był on w pobliżu, potrafił skupić całą uwagę Snape'a na sobie. Może to i lepiej. Potrzebna była mu chwila uspokojenia przed niechybnym spotkaniem z matką i ojcem, a niestety nie mógł teraz oczekiwać tego po przyjaciółce.
- Tomas Duncan
Re: Stacja King's Cross
Wto Lip 25, 2017 11:42 am
Od zamieszania w pociągu do przyjazdu na stacje King's Cross minęło niewiele czasu. Tomas zdążył wciąż nieco gorączkowo przebrać się w swoje mugolskie ubrania i kiedy wszystko się uspokoiło a oni w ciszy czekali na koniec podróży ciągle zerkał w stronę koleżanek, jakby musiał upewnić się, że nic im nie jest. Wszyscy podróżujący tym nieszczęsnym przedziałem zdawali się być oszołomieni i nie byli w stanie ze sobą rozmawiać. Kiedy więc dotarli do celu pożegnali się szybko i każdy ruszył w swoją stronę. Puchon w dłoni trzymał ciężką, skórzaną walizkę a na rozczochranej głowie siedział mu Bob, gruchający w stronę mijających ich na peronie osób. Na stacji czekała na niego siostra, która przywitała go szerokim uśmiechem, nie umiał do końca powiedzieć na ile szczerym. Przywitał się również, starając przy tym nie okazywać lekkiego przybicia, które wciąż mu towarzyszyło. W końcu teraz nie miało to już większego znaczenia. Było, minęło.
Nie mógł doczekać się aż wróci do domu, usiądzie na parapecie i zapali w akompaniamencie hipnotycznych dźwięków trąbki Milesa Davisa. A jutro zapewne wszystko wróci do normy.
Poprawił uchwyt na rączce walizki, wierzchem dłoni nasunął mocniej na nos okulary, których szkła były teraz nieznośnie umazane. Zaraz po tym ruszył za siostrą przez dworzec, w kierunku wyjścia, gdzie w samochodzie czekali na nich rodzice. Udawali, że cieszą się na jego widok, podróż jednak minęła im w ciszy. Gdy dotarli wreszcie do domu, zjedli razem obiad, przy którym matka nie omieszkała zbesztać Tomasa za niemodlenie się przed posiłkiem.
Reszta dnia minęła mu tak, jak planował, na paleniu, słuchaniu muzyki sączącej się powoli z gramofonu
i ignorowaniu zrzędzenia rodziców.
[z/t]
Nie mógł doczekać się aż wróci do domu, usiądzie na parapecie i zapali w akompaniamencie hipnotycznych dźwięków trąbki Milesa Davisa. A jutro zapewne wszystko wróci do normy.
Poprawił uchwyt na rączce walizki, wierzchem dłoni nasunął mocniej na nos okulary, których szkła były teraz nieznośnie umazane. Zaraz po tym ruszył za siostrą przez dworzec, w kierunku wyjścia, gdzie w samochodzie czekali na nich rodzice. Udawali, że cieszą się na jego widok, podróż jednak minęła im w ciszy. Gdy dotarli wreszcie do domu, zjedli razem obiad, przy którym matka nie omieszkała zbesztać Tomasa za niemodlenie się przed posiłkiem.
Reszta dnia minęła mu tak, jak planował, na paleniu, słuchaniu muzyki sączącej się powoli z gramofonu
i ignorowaniu zrzędzenia rodziców.
[z/t]
- Syriusz Black
Re: Stacja King's Cross
Wto Lip 25, 2017 5:22 pm
Bezradnie poruszył ramionami, słysząc słowa Jamesa. Cóż mógł poradzić na to, iż te czarujące bliźniaczki były takie przekonujące? Zresztą... Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
- Widzisz? Zrobiłem z ciebie ten tego... Superbohatera. - Stwierdził, posyłając Jamesowi szeroki uśmiech. - Powinieneś mi dziękować, a nie się na mnie jelenić. - Taaak, nie mógł odmówić sobie satysfakcji z zamiany byczenia na coś bardziej odpowiedniego. Nawet w towarzystwie. To było po prostu zbyt silne. Nim jednak zdążył powiedzieć coś jeszcze, przyjaciel złapał go na najlepiej działający chwyt - zaciekawienie. I to właśnie z nim Black spojrzał na kumpla, zastanawiając się przez chwilę, a potem zwyczajnie mówiąc. - No, gadaj. - Cierpliwość niewątpliwie nie była jedną z największych zalet Łapy. Tak samo jak łagodność, taktowność czy dobre traktowanie nawet tych, którzy mu czymś podpadli. Czym - tak jak w przypadku Snape'a - mogło być również zatruwanie powietrza oddychaniem czy wydeptywanie posadzki. Black zdecydowanie nie nadstawiał żadnego policzka. To nie były jego klimaty.
- Widzisz, mój drogi Smarku, ja ten wysiłek podjąłem, a ty nadal nie przeprosiłeś się z szamponem. - Wzruszając ramionami, kląsnął językiem o podniebienie, zamierzając tak po prostu zacząć oszczędzać swoje struny głosowe, nie przemęczając ich rozmowami nieudacznikami i życiowymi przegrywami. I pewnie faktycznie by na tym poprzestał, udając się w stronę Jamesa, aby znowu się z nim nie rozdzielać i poinformować go o tym, jaki to pyskaty zrobił się ten ich Sevuś, gdyby nie piegowata kupka żałości w postaci Alistaire'a Mulcibera. Wspomniane indywiduum postanowiło bowiem pojawić się w okolicy swego tłustowłosego pana, zakłócając ogólnie panujący ład i porządek, jaki swoją wypowiedzią wprowadził Black. Zaczynając dodatkowo od czegoś, co być może byłoby imponujące dla grupy pierwszoroczniaków, lecz dla Łapy było wyłącznie godne pożałowania. Chłopak wyłącznie zacisnął zęby, dosyć wyraźnie czując obecność kości w swojej łydce i powstrzymując przekleństwo cisnące mu się na usta. Odezwał się dopiero po minięciu pierwszej fali bólu, wypowiadając słowa z uśmieszkiem na ustach. Bardziej niż przesadnym - zwracając uwagę na treść i brzmienie wypowiedzi.
- Nie musisz tak otwarcie pokazywać, jak bardzo ci się podobam. Jeszcze twój Wylizus będzie zazdrosny. - Jadowicie parsknął do piegowatego, jednocześnie pochylając się, by rozmasować obitą łydce. Kto się czubił, ten się lubił, ale bez przesady. Mulciber był już osobistym dupowylizywaczem Wycierusa, czego Syriusz nijak nie chciał zmienić. Ta dwójka była wręcz dla siebie stworzona. Komiczna, żałosna, godna politowania, ale jednocześnie nie godna nawet wspomnienia o tym. Patrząc po ich tekstach, zatrzymali się na poziomie wczesnego drugiego roku, tworząc parkę oddanych sobie gnojków.
- Pochwalam zaangażowanie w wasz monogamiczny związek. Smarkerusie, Imbecilerze. - Odpowiedział tylko, ostatecznie łaskawie kiwając głową w kierunku tych dwóch, jakby zezwalał im na tworzenie najbardziej ociekającego wazeliną - głównie ze względu na to, iż Wycierus wykorzystywał ją też do swoich tłustych kudłów - związku w dziejach Hogwartu. Ha!, nawet nie! Prawdopodobnie w dziejach całej Anglii. Nie zamierzał dodawać nic więcej, bowiem ich rozmowa nie wnosiła ani grama przydatności, zaś w dalszy dialog pomiędzy zakochanymi nie potrzebował się wsłuchiwać. Jeszcze wzrósłby mu poziom tłuszczu we krwi, a uszy zarosły woskowiną i zwiędły.
Zamiast tego postanowił udać się w stronę przyjaciela i Lily Evans, pokonując jednak tylko kilka długich kroków, nim nie doznał dziwnego wrażenia, iż coś było nie tak. Ba!, coś bez dwóch zdań działo się z okolicą jego szczęki, a dokładniej - wewnątrz syriuszowych ust. Odruchowo zatrzymał się w pół ruchu, pospiesznie puszczając rączkę od wózka bagażowego i przystawiając dłonie do ust. Jego mina mówiła sama za siebie. Syriusz Black totalnie nie wiedział, co tu się wyrabiało i był z tego powodu nawet bardziej niż poirytowany. Zwłaszcza wtedy, gdy całkowita konsternacja częściowo ustąpiła miejsca niezadowoleniu, a chłopak zaczął rozglądać się na boki w celu znalezienia tego, kto musiał coś na nim wykorzystać.
W pierwszej chwili padło na Imbecilera i Smarkerusa - cudowny duet ameb - jednakże nie mógł tak po prostu się na nich rzucić. Nie to, iż by tego nie zrobił. Był do tego jak najbardziej zdolny, zwłaszcza teraz, gdy już skończyli szkołę i nie groziły im żadne nieprzyjemności ze strony nadgorliwych członków kadry Hogwartu. Nie to, żeby przejmował się karami, ale... Ciągle rosnące zęby skutecznie uniemożliwiły mu zarówno poszarżowanie w kierunku domniemanych śmieszków, jak i miotnięcie w nich jakimś soczystym zaklęciem. Cóż, przynajmniej rozbawił tym Jamesa, posyłając mu pełne dezaprobaty spojrzenie, a jednak niewyraźnie mamrocząc przez zasłonięte rękami usta.
- Podezwe ie na fiurgofanie podogi. - Co miało oznaczać mniej więcej tyle, co poderwę je na wiórkowanie podłogi. Aczkolwiek realnie miał prawdziwy problem i ni za cholerę nie wiedział, co z nim zrobić. - Podocy. - Pomocy. Rogacz? Lily? Ktokolwiek? Był psem. Nie chciał od teraz na co dzień słyszeć tak jest dobrze, panie bobrze.
- Widzisz? Zrobiłem z ciebie ten tego... Superbohatera. - Stwierdził, posyłając Jamesowi szeroki uśmiech. - Powinieneś mi dziękować, a nie się na mnie jelenić. - Taaak, nie mógł odmówić sobie satysfakcji z zamiany byczenia na coś bardziej odpowiedniego. Nawet w towarzystwie. To było po prostu zbyt silne. Nim jednak zdążył powiedzieć coś jeszcze, przyjaciel złapał go na najlepiej działający chwyt - zaciekawienie. I to właśnie z nim Black spojrzał na kumpla, zastanawiając się przez chwilę, a potem zwyczajnie mówiąc. - No, gadaj. - Cierpliwość niewątpliwie nie była jedną z największych zalet Łapy. Tak samo jak łagodność, taktowność czy dobre traktowanie nawet tych, którzy mu czymś podpadli. Czym - tak jak w przypadku Snape'a - mogło być również zatruwanie powietrza oddychaniem czy wydeptywanie posadzki. Black zdecydowanie nie nadstawiał żadnego policzka. To nie były jego klimaty.
- Widzisz, mój drogi Smarku, ja ten wysiłek podjąłem, a ty nadal nie przeprosiłeś się z szamponem. - Wzruszając ramionami, kląsnął językiem o podniebienie, zamierzając tak po prostu zacząć oszczędzać swoje struny głosowe, nie przemęczając ich rozmowami nieudacznikami i życiowymi przegrywami. I pewnie faktycznie by na tym poprzestał, udając się w stronę Jamesa, aby znowu się z nim nie rozdzielać i poinformować go o tym, jaki to pyskaty zrobił się ten ich Sevuś, gdyby nie piegowata kupka żałości w postaci Alistaire'a Mulcibera. Wspomniane indywiduum postanowiło bowiem pojawić się w okolicy swego tłustowłosego pana, zakłócając ogólnie panujący ład i porządek, jaki swoją wypowiedzią wprowadził Black. Zaczynając dodatkowo od czegoś, co być może byłoby imponujące dla grupy pierwszoroczniaków, lecz dla Łapy było wyłącznie godne pożałowania. Chłopak wyłącznie zacisnął zęby, dosyć wyraźnie czując obecność kości w swojej łydce i powstrzymując przekleństwo cisnące mu się na usta. Odezwał się dopiero po minięciu pierwszej fali bólu, wypowiadając słowa z uśmieszkiem na ustach. Bardziej niż przesadnym - zwracając uwagę na treść i brzmienie wypowiedzi.
- Nie musisz tak otwarcie pokazywać, jak bardzo ci się podobam. Jeszcze twój Wylizus będzie zazdrosny. - Jadowicie parsknął do piegowatego, jednocześnie pochylając się, by rozmasować obitą łydce. Kto się czubił, ten się lubił, ale bez przesady. Mulciber był już osobistym dupowylizywaczem Wycierusa, czego Syriusz nijak nie chciał zmienić. Ta dwójka była wręcz dla siebie stworzona. Komiczna, żałosna, godna politowania, ale jednocześnie nie godna nawet wspomnienia o tym. Patrząc po ich tekstach, zatrzymali się na poziomie wczesnego drugiego roku, tworząc parkę oddanych sobie gnojków.
- Pochwalam zaangażowanie w wasz monogamiczny związek. Smarkerusie, Imbecilerze. - Odpowiedział tylko, ostatecznie łaskawie kiwając głową w kierunku tych dwóch, jakby zezwalał im na tworzenie najbardziej ociekającego wazeliną - głównie ze względu na to, iż Wycierus wykorzystywał ją też do swoich tłustych kudłów - związku w dziejach Hogwartu. Ha!, nawet nie! Prawdopodobnie w dziejach całej Anglii. Nie zamierzał dodawać nic więcej, bowiem ich rozmowa nie wnosiła ani grama przydatności, zaś w dalszy dialog pomiędzy zakochanymi nie potrzebował się wsłuchiwać. Jeszcze wzrósłby mu poziom tłuszczu we krwi, a uszy zarosły woskowiną i zwiędły.
Zamiast tego postanowił udać się w stronę przyjaciela i Lily Evans, pokonując jednak tylko kilka długich kroków, nim nie doznał dziwnego wrażenia, iż coś było nie tak. Ba!, coś bez dwóch zdań działo się z okolicą jego szczęki, a dokładniej - wewnątrz syriuszowych ust. Odruchowo zatrzymał się w pół ruchu, pospiesznie puszczając rączkę od wózka bagażowego i przystawiając dłonie do ust. Jego mina mówiła sama za siebie. Syriusz Black totalnie nie wiedział, co tu się wyrabiało i był z tego powodu nawet bardziej niż poirytowany. Zwłaszcza wtedy, gdy całkowita konsternacja częściowo ustąpiła miejsca niezadowoleniu, a chłopak zaczął rozglądać się na boki w celu znalezienia tego, kto musiał coś na nim wykorzystać.
W pierwszej chwili padło na Imbecilera i Smarkerusa - cudowny duet ameb - jednakże nie mógł tak po prostu się na nich rzucić. Nie to, iż by tego nie zrobił. Był do tego jak najbardziej zdolny, zwłaszcza teraz, gdy już skończyli szkołę i nie groziły im żadne nieprzyjemności ze strony nadgorliwych członków kadry Hogwartu. Nie to, żeby przejmował się karami, ale... Ciągle rosnące zęby skutecznie uniemożliwiły mu zarówno poszarżowanie w kierunku domniemanych śmieszków, jak i miotnięcie w nich jakimś soczystym zaklęciem. Cóż, przynajmniej rozbawił tym Jamesa, posyłając mu pełne dezaprobaty spojrzenie, a jednak niewyraźnie mamrocząc przez zasłonięte rękami usta.
- Podezwe ie na fiurgofanie podogi. - Co miało oznaczać mniej więcej tyle, co poderwę je na wiórkowanie podłogi. Aczkolwiek realnie miał prawdziwy problem i ni za cholerę nie wiedział, co z nim zrobić. - Podocy. - Pomocy. Rogacz? Lily? Ktokolwiek? Był psem. Nie chciał od teraz na co dzień słyszeć tak jest dobrze, panie bobrze.
- Ismael Blake
Re: Stacja King's Cross
Sro Lip 26, 2017 12:58 am
Podróż dobiegła końca.
Minęła ona na zajadaniu się słodyczami, rozmawianiu ze znajomymi, którzy przysiedli się do jej przedziału, a też na drzemaniu. Ismael nie była wybredna - z dumą twierdziła, że mogła zasnąć w każdym możliwym miejscu. Wystarczyło jej tylko tyle miejsca, żeby usadzić chociaż skrawek swoich czterech liter i mogła spać w najlepsze. Potem zdarzało się, że znajdywano ją siedzącą na podłodze dormitorium, na parapecie w holu czy zwiniętą w kłębek na najmniejszej pufie w salonie. Pod tym względem była niczym koty - pewnie gdyby nie wyglądało to dziwnie, znajdowałaby pudełka i to w nich spała, uznając za najlepsze możliwe miejsca.
Jej przedział na szczęście ominęły wszelkie okropne katastrofy, które miały miejsce. Nie było spektakularnego rzucania zaklęć, czego bardzo żałowała bo, nie ukrywając - bardzo chętnie posłałaby jakiś urok panu, który postanowiłby wyciągnąć na nią różdżkę. Na nią lub kogokolwiek kto towarzyszył jej w przedziale. A skoro był to były szukający Slitherinu - tym lepiej. Odegrałaby się za te wszystkie przepychanki podczas gonienia zniczy czy przegrane mecze.
Wytarabaniła się z pociągu jako jedna z ostatnich. Prawdę powiedziawszy to nigdzie jej się nie śpieszyło - w domu może i czekał na nią ciepły posiłek i całe to urocze... coś co można nazwać domowym ogniskiem, ale nigdy specjalnie za tym nie przepadała. Z doświadczenia wiedziała, że wiało od tego nudą i marazmem na kilometr, a to czego nie można było o niej powiedzieć to to, że lubowała się w podobnych rzeczach.
Przeciągając się i ziewając na zmianę, odnalazła swój bagaż i wsłuchując się w skrzypiące kółka popchnęła go powoli w kierunku tłumu. Żądełko siedział w kapturze jej bluzy, rozciągając go do granic możliwości, ale było to jedno z jego ulubionych miejsc - blisko niej, ciepłe, no i nikt zazwyczaj nie zwracał tam na niego uwagi. Do tego zazwyczaj nigdzie się stamtąd nie próbował wybierać, więc rudowłosa miało jako taki spokój i nie musiała się z nim męczyć jak wtedy, gdy zamykała go w klatce, a kot zaczynał wariować. Jej sowa natomiast siedziała za kratkami i również spała, nieprzejęta typową wrzawą tłumu.
I tak turlała sobie swój wózeczek przed sobą, nie interesując się tłumem, a nawet znajomymi twarzami, które w nim mijały. Szukała jednej, należącej do jej opiekunki, która rzekomo miała ją z tego dworca odebrać. W pewnym momencie jednak turkot kółek o kostkę ustał, a sama puchonka z zaciekawieniem spojrzała w kierunku dwóch ślizgonów i gryfona. Jednocześnie na jej buźce zaczął rosnąć coraz większy, szelmowski uśmieszek.
- Kiedy mnie się przydarzy coś takiego, będę pamiętać by nie patrzeć w twoją stronę, Potter. - parsknęła w kierunku Jamesa, widząc jego rozbawienie, a przede wszystkim - brak jakiejkolwiek chęci do pomocy. Sama też nie wyglądała lepiej, najwyraźniej próbując się nie roześmiać w głos. W jej ręce jednak znalazła się różdżka, co dobitnie znaczyło, że oto przybywa rycerz na białym koniu i w lśniącej zbroi. - Uwielbiam, kiedy prosisz. - powiedziała w kierunku Syriusza, stając przed nim jakieś trzy metry i unosząc różdżkę, głosem jakby rzeczywiście była to najlepsza rzecz w jej życiu. Ton wibrował wręcz od teatralnej ekscytacji i podniecenia. - Reducio. - z jej ust popłynęły słowa wybawienia dla Blacka. W kolorowych oczach błysnął jej wyraz satysfakcji, kiedy to długość zębów powoli zaczęła się zmniejszać, a kiedy były już mniej-więcej długości, zakończyła zaklęcie. Na koniec ukłoniła się wdzięcznie, najwyraźniej czekając na oklaski.
4,3 -> 5,4 / specjalizacja z zaklęć transmutacyjnych
Minęła ona na zajadaniu się słodyczami, rozmawianiu ze znajomymi, którzy przysiedli się do jej przedziału, a też na drzemaniu. Ismael nie była wybredna - z dumą twierdziła, że mogła zasnąć w każdym możliwym miejscu. Wystarczyło jej tylko tyle miejsca, żeby usadzić chociaż skrawek swoich czterech liter i mogła spać w najlepsze. Potem zdarzało się, że znajdywano ją siedzącą na podłodze dormitorium, na parapecie w holu czy zwiniętą w kłębek na najmniejszej pufie w salonie. Pod tym względem była niczym koty - pewnie gdyby nie wyglądało to dziwnie, znajdowałaby pudełka i to w nich spała, uznając za najlepsze możliwe miejsca.
Jej przedział na szczęście ominęły wszelkie okropne katastrofy, które miały miejsce. Nie było spektakularnego rzucania zaklęć, czego bardzo żałowała bo, nie ukrywając - bardzo chętnie posłałaby jakiś urok panu, który postanowiłby wyciągnąć na nią różdżkę. Na nią lub kogokolwiek kto towarzyszył jej w przedziale. A skoro był to były szukający Slitherinu - tym lepiej. Odegrałaby się za te wszystkie przepychanki podczas gonienia zniczy czy przegrane mecze.
Wytarabaniła się z pociągu jako jedna z ostatnich. Prawdę powiedziawszy to nigdzie jej się nie śpieszyło - w domu może i czekał na nią ciepły posiłek i całe to urocze... coś co można nazwać domowym ogniskiem, ale nigdy specjalnie za tym nie przepadała. Z doświadczenia wiedziała, że wiało od tego nudą i marazmem na kilometr, a to czego nie można było o niej powiedzieć to to, że lubowała się w podobnych rzeczach.
Przeciągając się i ziewając na zmianę, odnalazła swój bagaż i wsłuchując się w skrzypiące kółka popchnęła go powoli w kierunku tłumu. Żądełko siedział w kapturze jej bluzy, rozciągając go do granic możliwości, ale było to jedno z jego ulubionych miejsc - blisko niej, ciepłe, no i nikt zazwyczaj nie zwracał tam na niego uwagi. Do tego zazwyczaj nigdzie się stamtąd nie próbował wybierać, więc rudowłosa miało jako taki spokój i nie musiała się z nim męczyć jak wtedy, gdy zamykała go w klatce, a kot zaczynał wariować. Jej sowa natomiast siedziała za kratkami i również spała, nieprzejęta typową wrzawą tłumu.
I tak turlała sobie swój wózeczek przed sobą, nie interesując się tłumem, a nawet znajomymi twarzami, które w nim mijały. Szukała jednej, należącej do jej opiekunki, która rzekomo miała ją z tego dworca odebrać. W pewnym momencie jednak turkot kółek o kostkę ustał, a sama puchonka z zaciekawieniem spojrzała w kierunku dwóch ślizgonów i gryfona. Jednocześnie na jej buźce zaczął rosnąć coraz większy, szelmowski uśmieszek.
- Kiedy mnie się przydarzy coś takiego, będę pamiętać by nie patrzeć w twoją stronę, Potter. - parsknęła w kierunku Jamesa, widząc jego rozbawienie, a przede wszystkim - brak jakiejkolwiek chęci do pomocy. Sama też nie wyglądała lepiej, najwyraźniej próbując się nie roześmiać w głos. W jej ręce jednak znalazła się różdżka, co dobitnie znaczyło, że oto przybywa rycerz na białym koniu i w lśniącej zbroi. - Uwielbiam, kiedy prosisz. - powiedziała w kierunku Syriusza, stając przed nim jakieś trzy metry i unosząc różdżkę, głosem jakby rzeczywiście była to najlepsza rzecz w jej życiu. Ton wibrował wręcz od teatralnej ekscytacji i podniecenia. - Reducio. - z jej ust popłynęły słowa wybawienia dla Blacka. W kolorowych oczach błysnął jej wyraz satysfakcji, kiedy to długość zębów powoli zaczęła się zmniejszać, a kiedy były już mniej-więcej długości, zakończyła zaklęcie. Na koniec ukłoniła się wdzięcznie, najwyraźniej czekając na oklaski.
4,3 -> 5,4 / specjalizacja z zaklęć transmutacyjnych
- Mistrz Gry
Re: Stacja King's Cross
Sro Lip 26, 2017 12:58 am
The member 'Ismael Blake' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 4, 3
'Pojedynek' :
Result : 4, 3
- Erin Malfoy
Re: Stacja King's Cross
Czw Lip 27, 2017 4:58 pm
Stała rozglądając się i czekając aż te wszystkie rozanielone mamuśki i tatusiowie dadzą sobie wreszcie spokój i zamiast marnować czas na ściskanie swoich pociech na stacji, wezmą je po prostu do domu, a tam niech już robią co chcą. Ona sama już dawno przestała być odbierana przez rodziców, co wcale jej nie przeszkadzało. Odbierał ją brat, który całe szczęście nie miał tendencji do godzinnego stania na stacji i omawiania całego roku nauki, tak jakby nie można było tego zrobić siedząc na wygodnej kanapie przy kominku.
W końcu go zobaczyła. Mijał ten rozradowany tłum, probujac się do niej dostać. Uniosła swoje toboły za pomocą zaklęcia, uważając by klatka z sową za bardzo się nie trzęsła i sama ruszyła mu na przeciw. Spotkali się gdzieś w połowie drogi. Dziewczyna odstawiła swoje bagaze i z uśmiechem spojrzała na brata. Nawet się nie witała, po prostu objęła go za szyję i przytuliła stając na palcach - ten jej przeklęty niski wzrost. Jak to jest, że Lucjusz, choć z tej samej krwi, jest tak wysoki, a ona malutka i drobna. Jest tak delikatna jak wygląda, możnaby nawet powiedzieć, że wygląda jak laleczka. Westchnęła w duchu i porzuciła te bezcelowe rozważania, to i tak nic nie zmieni, od myślenia nie urośnie.
W końcu go zobaczyła. Mijał ten rozradowany tłum, probujac się do niej dostać. Uniosła swoje toboły za pomocą zaklęcia, uważając by klatka z sową za bardzo się nie trzęsła i sama ruszyła mu na przeciw. Spotkali się gdzieś w połowie drogi. Dziewczyna odstawiła swoje bagaze i z uśmiechem spojrzała na brata. Nawet się nie witała, po prostu objęła go za szyję i przytuliła stając na palcach - ten jej przeklęty niski wzrost. Jak to jest, że Lucjusz, choć z tej samej krwi, jest tak wysoki, a ona malutka i drobna. Jest tak delikatna jak wygląda, możnaby nawet powiedzieć, że wygląda jak laleczka. Westchnęła w duchu i porzuciła te bezcelowe rozważania, to i tak nic nie zmieni, od myślenia nie urośnie.
- Lily Evans
Re: Stacja King's Cross
Sob Lip 29, 2017 11:25 pm
Potter miał szczęście, że nie widziała tego spojrzenia, Black zaś szczęście nie usłyszała tamtych słów, choć oczywiście było to raczej jasne, że nie uciął sobie przyjacielskiej pogawędki z Severusem. Mimowolnie jednak wierzyła, że wszystko będzie dobrze, że jej przyjaciel sobie poradzi, nie chciała interweniować, bała się, że skończy się to jak wtedy... wtedy pod dębem. Zadrżała na samą myśl, winna że pomyślała o tym o czym miała przecież zapomnieć. Sama Lily nie zdawała sobie do końca sprawy jak reagują na nią chłopcy, bo wszak o mężczyznach nie było mowy, tak jak sama jeszcze nie uważała siebie za kobietę. Nie zwróciła uwagi na stan Jamesa, choć przecież powinna - fakt ten zwyczajnie bardzo szybko jej umknął, od tak, wolała skupić się na Moherze. Nie powinna się dziwić, że nie usłyszał tej wszystkim dobrze znanej regułki o paleniu. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że pachnie cynamonem, nie skupiła się też na zapachu Gryfona, choć instynktownie wiedziała, że wykonał kolejne kroki w jej stronę, zapewne po to by odebrać kota. Nie potrafiła też czytać w jego sercu, więc zwyczajnie była błogo nieświadoma. Może to i lepiej? Poprawiła nieco sukienkę, drapiąc rozleniwionego Mohera po brzuszku. Jej zielone spojrzenie z tłumu ludzi przesunęło się na niego i aż zamigotało w nim zaskoczenie, gdy odkryła, że jest tak blisko. Szybko jednak odchrząknęła.
- Tak, kocią dietę. Dokładnie - powiedziała to pewnie, przekonana w stu procentach, że wie o czym mówi. - Jest pulchniutki. Inne zwierzęta będą się z niego śmiać.
Moher prychnął i pacnął ją łapką, ale ona jedynie uśmiechnęła się do niego. Kątem oka zerknęłaby na niego. Czekolada szkodziła zwierzętom, powinien o tym wiedzieć. Godryku! Czyżby potrzebował wykładu o tym jak powinno się karmić stworzenia?
- Nic Ci nie jest? - Spytała nagle, cicho, jak gdyby nigdy nic i przytuliła się trochę do Mohera, a ten wydał z siebie niekoniecznie zadowolone miauknięcie. Nie była świadoma wcześniejszego spojrzenia Alistaire'a, ale sama obecność chłopaka przy Severusie sprawiła, że poczuła ciarki, gdy tylko jej oczy natrafiły na Syriusza z króliczymi zębami, a następnie mimowolnie odnalazły Snape'a i jego towarzystwo. Uśmiech zniknął, Evans zaś zmarszczyła czoło ze skupieniem i zmrużyła nieco oczy. Jak ona nie lubiła tego towarzystwa Seva! Mulciber był chyba najgorszy z nich wszystkich, w końcu doprowadził biedną Mary do płaczu! Nie wiadomo co jeszcze jej zrobił, może użył jakiegoś czarnomagicznego zaklęcia? Nie chciała o tym myśleć. Westchnęła, stwierdzając, że później porozmawia z Severusem - kiwnęła nawet głową w jego stronę, nie będąc pewna czy to dostrzeże. Na widok Syriusza parsknęła śmiechem, z bliska bowiem wyglądał naprawdę zabawnie.
- Na mnie nie licz, pewnie zasłużyłeś - powiedziała to pewnym tego, rozbawionym głosem. Złapała delikatnie Mohera i podała Jamesowi. - Troszcz się o niego i pozdrów ode mnie rodziców, dobrze? Powiedz... powiedz, że przyjdę kiedyś. Do nich.
Jęknęła widząc, że nowe zęby Blacka znikają, posłałaby niemalże oskarżycielskie spojrzenie Ismael.
- Jak mogłaś i do tego tak szybko? - Westchnęła odrobinę teatralnie, ale w końcu uśmiechnęłaby się do Puchonki. Rozejrzała się jeszcze szybko po peronie i dostrzegła swoich rodziców przy barierce. Pomachała w ich stronę.
- No nic, ja już będę szła. Także życzę Wam udanych wakacji i byście się nie przestraszyli na widok wyników z egzaminów. Ucałujcie ode mnie Remusa i Petera - pożegnała się z nimi, po czym, za pomocą różdżki pokierowałaby swoje bagaże w stronę rodziców. Odwróciła się jeszcze i pomachała w ich stronę i w stronę Severusa, po czym, po uściskaniu taty i mamy, opuściła peron 9 i 3/4 by udać się do lodziarni, a następnie do domu.
Dzień minął Lily naprawdę szybko i przyjemnie.
[z/t]
- Tak, kocią dietę. Dokładnie - powiedziała to pewnie, przekonana w stu procentach, że wie o czym mówi. - Jest pulchniutki. Inne zwierzęta będą się z niego śmiać.
Moher prychnął i pacnął ją łapką, ale ona jedynie uśmiechnęła się do niego. Kątem oka zerknęłaby na niego. Czekolada szkodziła zwierzętom, powinien o tym wiedzieć. Godryku! Czyżby potrzebował wykładu o tym jak powinno się karmić stworzenia?
- Nic Ci nie jest? - Spytała nagle, cicho, jak gdyby nigdy nic i przytuliła się trochę do Mohera, a ten wydał z siebie niekoniecznie zadowolone miauknięcie. Nie była świadoma wcześniejszego spojrzenia Alistaire'a, ale sama obecność chłopaka przy Severusie sprawiła, że poczuła ciarki, gdy tylko jej oczy natrafiły na Syriusza z króliczymi zębami, a następnie mimowolnie odnalazły Snape'a i jego towarzystwo. Uśmiech zniknął, Evans zaś zmarszczyła czoło ze skupieniem i zmrużyła nieco oczy. Jak ona nie lubiła tego towarzystwa Seva! Mulciber był chyba najgorszy z nich wszystkich, w końcu doprowadził biedną Mary do płaczu! Nie wiadomo co jeszcze jej zrobił, może użył jakiegoś czarnomagicznego zaklęcia? Nie chciała o tym myśleć. Westchnęła, stwierdzając, że później porozmawia z Severusem - kiwnęła nawet głową w jego stronę, nie będąc pewna czy to dostrzeże. Na widok Syriusza parsknęła śmiechem, z bliska bowiem wyglądał naprawdę zabawnie.
- Na mnie nie licz, pewnie zasłużyłeś - powiedziała to pewnym tego, rozbawionym głosem. Złapała delikatnie Mohera i podała Jamesowi. - Troszcz się o niego i pozdrów ode mnie rodziców, dobrze? Powiedz... powiedz, że przyjdę kiedyś. Do nich.
Jęknęła widząc, że nowe zęby Blacka znikają, posłałaby niemalże oskarżycielskie spojrzenie Ismael.
- Jak mogłaś i do tego tak szybko? - Westchnęła odrobinę teatralnie, ale w końcu uśmiechnęłaby się do Puchonki. Rozejrzała się jeszcze szybko po peronie i dostrzegła swoich rodziców przy barierce. Pomachała w ich stronę.
- No nic, ja już będę szła. Także życzę Wam udanych wakacji i byście się nie przestraszyli na widok wyników z egzaminów. Ucałujcie ode mnie Remusa i Petera - pożegnała się z nimi, po czym, za pomocą różdżki pokierowałaby swoje bagaże w stronę rodziców. Odwróciła się jeszcze i pomachała w ich stronę i w stronę Severusa, po czym, po uściskaniu taty i mamy, opuściła peron 9 i 3/4 by udać się do lodziarni, a następnie do domu.
Dzień minął Lily naprawdę szybko i przyjemnie.
[z/t]
- James Potter
Re: Stacja King's Cross
Pon Lip 31, 2017 9:35 pm
Wrogie spojrzenie wystrzeliło w stronę Blacka - Nie wywabiaj jelenia z lasu bo ostatnim co zobaczysz będzie jego poroże – rzucił, po czym szybko przeszedł do sedna – Rosier. Przyszedł do Marlene – wypuścił powoli dym z ust wyraźnie dając Łapie znać, że nie jest to rozmowa na teraz – Och… I jeszcze jedna ważna sprawa – pacnął się wolną dłonią w czoło – Lena zatrzyma się u nas na trochę – oznajmił poważnym tonem. Tak, u nas. Jego dom był tak samo domem Syriusza.
James miał również szczęście, że nie potrafił czytać w myślach Lily. Błoga nieświadomość jak bardzo przejmowała się Severusem i jak bardzo był jej teraz obojętny on sam, wydawała się na tę chwilę dużo łagodniejszym rozwiązaniem. Łatwo jej przychodziło nie zwracanie na niego uwagi, on pewnie by zwariował gdyby zobaczył chociaż zadrapanie na jej policzku, a zobaczyłby je z pewnością, bo mimo iż ostatnio pomiędzy nimi wyrosła ogromna przepaść, dalej była jedną z najdroższych osób w jego życiu. Nie gwarantowało to jednak, że tak samo i on będzie dla niej ważny. Chyba powinien już zdążyć zauważyć, że nie był dla niej kimś o kogo chciałaby zawalczyć. Wolała walczyć o Snape’a który świadomie ją upokorzył, tak, wolała mu wybaczyć i odbudować więź między nimi, a na chłopaka który po prostu załamał się po stracie siostry nie chciała nawet teraz spojrzeć.
- Niech się ktoś spróbuje zaśmiać, to my już mu pokarzemy, co nie? – powiedział buntowniczo i chwilę poboksował się palcem z jedną z wystawionych łapek Mohera.
Może i potrzebował wykładu. Tak się składało, że jedynym zwierzakiem na jego utrzymaniu do niedawna był Merlin, a on radził sobie zupełnie sam w kwestiach żywieniowych. Może gdyby Erin raczyła przed śmiercią przygotować Jamesa do opieki nad swoim kotem zdołałaby mu wybić z głowy dokarmianie go Czekoladowymi Żabami, była jednak na tyle nierozsądna by umrzeć sobie bez udzielenia mu takiej lekcji, oby i Mohera nie wpakowało to do grobu.
- Mi? – odparł zdziwiony. Odpowiedź wydawała mu się dość oczywista, jak bardzo by tego nie starał się ukrywać. Jak nie teraz to chyba w pociągu zdążyłaby coś zauważyć. Nie wiedział jednak, że przecież wcale mu się nie przyglądała. Wtedy nagle przyszło mu do głowy, że może to pytanie było skierowane do Mohera. Kretyn, skwitował się tylko w myślach, ale jak już zaczął tak postanowił tkwić w tym wszystkim dalej – Nikt nie gwarantował, że bycie Superbohaterem będzie bezbolesne, ale czego się nie robi dla świata – stwierdził całkowicie poważnie drapiąc przy tym Mohera za uchem. Supermen i jego kot. Złe moce strzeżcie się!
- Hę? – rzucił do Syriusza. Splótł ręce na piersi i próbował na twarz przywołać powagę, bezskutecznie. Nie miał pojęcia co ten mamrotał pod zębami, chociaż słowa pomocy zdołał się domyśleć – Że marchewkę?
Do akcji wkroczyła Ismael, kolejne ruda piękność wprowadzająca zamęt wśród huncwotów.
- Po prostu… Zawsze chciałem mieć królika – jak na zawołanie w jego ręce powędrował Moher. Uniósł go w dłoniach przed sobą nie bardzo wiedząc co zrobić z nim dalej. Gapił się na Pottera tymi swoimi wielkimi ślepiami w błogim uśmiechu i zwisał tak bezwładnie jakby mówił Ona teraz jest moja! Nieś mnie do domu, sługo!
Do nich skutecznie go zmroziło – Jasne – rzucił, a uśmiech zniknął mu z twarzy razem z zębami Syriusza. Cisnęło mu się na usta Daj znać wcześniej żebym zdążył się ewakuować, ale spochmurniał tylko i odstawił Mohera na ziemię.
Sięgnął po kolejnego papierosa, ale nim go odpalił, Lily dostrzegła swoich rodziców i zaczęła się żegnać. Ścisnął go tylko w dłoni zastanawiając się co mógłby jej powiedzieć. Udanych wakacji? O egzaminach nawet nie myślał, ale to w końcu była Evans, myślała o wynikach z owutemów za wszystkich tu zgromadzonych – Cześć, powodzenia – pożegnał się w końcu i odprowadził ją wzrokiem. Marne to było pożegnanie, w życiu by nie pomyślał, że tak to wszystko będzie wyglądało. Dlaczego to właśnie ona miała go nauczyć, że nie zawsze wszystko musi się układać po jego myśli? Nie odmachał, chociaż ciągle się na nią patrzył, dopóki nie zniknęła mu z oczu.
Wtedy w końcu odpalił papierosa.
- To co? Fiuu? - zaakcentował ostatnie słowo wypuszczając dym.
James miał również szczęście, że nie potrafił czytać w myślach Lily. Błoga nieświadomość jak bardzo przejmowała się Severusem i jak bardzo był jej teraz obojętny on sam, wydawała się na tę chwilę dużo łagodniejszym rozwiązaniem. Łatwo jej przychodziło nie zwracanie na niego uwagi, on pewnie by zwariował gdyby zobaczył chociaż zadrapanie na jej policzku, a zobaczyłby je z pewnością, bo mimo iż ostatnio pomiędzy nimi wyrosła ogromna przepaść, dalej była jedną z najdroższych osób w jego życiu. Nie gwarantowało to jednak, że tak samo i on będzie dla niej ważny. Chyba powinien już zdążyć zauważyć, że nie był dla niej kimś o kogo chciałaby zawalczyć. Wolała walczyć o Snape’a który świadomie ją upokorzył, tak, wolała mu wybaczyć i odbudować więź między nimi, a na chłopaka który po prostu załamał się po stracie siostry nie chciała nawet teraz spojrzeć.
- Niech się ktoś spróbuje zaśmiać, to my już mu pokarzemy, co nie? – powiedział buntowniczo i chwilę poboksował się palcem z jedną z wystawionych łapek Mohera.
Może i potrzebował wykładu. Tak się składało, że jedynym zwierzakiem na jego utrzymaniu do niedawna był Merlin, a on radził sobie zupełnie sam w kwestiach żywieniowych. Może gdyby Erin raczyła przed śmiercią przygotować Jamesa do opieki nad swoim kotem zdołałaby mu wybić z głowy dokarmianie go Czekoladowymi Żabami, była jednak na tyle nierozsądna by umrzeć sobie bez udzielenia mu takiej lekcji, oby i Mohera nie wpakowało to do grobu.
- Mi? – odparł zdziwiony. Odpowiedź wydawała mu się dość oczywista, jak bardzo by tego nie starał się ukrywać. Jak nie teraz to chyba w pociągu zdążyłaby coś zauważyć. Nie wiedział jednak, że przecież wcale mu się nie przyglądała. Wtedy nagle przyszło mu do głowy, że może to pytanie było skierowane do Mohera. Kretyn, skwitował się tylko w myślach, ale jak już zaczął tak postanowił tkwić w tym wszystkim dalej – Nikt nie gwarantował, że bycie Superbohaterem będzie bezbolesne, ale czego się nie robi dla świata – stwierdził całkowicie poważnie drapiąc przy tym Mohera za uchem. Supermen i jego kot. Złe moce strzeżcie się!
- Hę? – rzucił do Syriusza. Splótł ręce na piersi i próbował na twarz przywołać powagę, bezskutecznie. Nie miał pojęcia co ten mamrotał pod zębami, chociaż słowa pomocy zdołał się domyśleć – Że marchewkę?
Do akcji wkroczyła Ismael, kolejne ruda piękność wprowadzająca zamęt wśród huncwotów.
- Po prostu… Zawsze chciałem mieć królika – jak na zawołanie w jego ręce powędrował Moher. Uniósł go w dłoniach przed sobą nie bardzo wiedząc co zrobić z nim dalej. Gapił się na Pottera tymi swoimi wielkimi ślepiami w błogim uśmiechu i zwisał tak bezwładnie jakby mówił Ona teraz jest moja! Nieś mnie do domu, sługo!
Do nich skutecznie go zmroziło – Jasne – rzucił, a uśmiech zniknął mu z twarzy razem z zębami Syriusza. Cisnęło mu się na usta Daj znać wcześniej żebym zdążył się ewakuować, ale spochmurniał tylko i odstawił Mohera na ziemię.
Sięgnął po kolejnego papierosa, ale nim go odpalił, Lily dostrzegła swoich rodziców i zaczęła się żegnać. Ścisnął go tylko w dłoni zastanawiając się co mógłby jej powiedzieć. Udanych wakacji? O egzaminach nawet nie myślał, ale to w końcu była Evans, myślała o wynikach z owutemów za wszystkich tu zgromadzonych – Cześć, powodzenia – pożegnał się w końcu i odprowadził ją wzrokiem. Marne to było pożegnanie, w życiu by nie pomyślał, że tak to wszystko będzie wyglądało. Dlaczego to właśnie ona miała go nauczyć, że nie zawsze wszystko musi się układać po jego myśli? Nie odmachał, chociaż ciągle się na nią patrzył, dopóki nie zniknęła mu z oczu.
Wtedy w końcu odpalił papierosa.
- To co? Fiuu? - zaakcentował ostatnie słowo wypuszczając dym.
- Marlene McKinnon
Re: Stacja King's Cross
Czw Sie 03, 2017 8:12 pm
Wciąż czuła ból i skołowanie po tym wszystkim co działo się w ostatnich 24 godzinach. Jakby wziąć do kupy, że przeżyła w tym czasie zarówno wypad z Lottą do Zakazanego Lasu, akcję pod Skażonym Dębem i Rosiera w przedziale to i tak można było uznać, że bardzo dobrze się trzymała. Chociaż czy miała siłę aby to robić, czy może miała wprawę w przyjmowaniu każdego nieszczęścia na zasadzie "jakoś dam radę", nie licząc się z tym jak wiele energii ją to kosztowało?
Trochę niezdarnie wysiadła z pociągu i podeszła powoli do Jamesa, któremu posłała delikatny uśmiech, zgarniając włosy, które opadały Marlene uparcie na twarz. - Zobaczymy się w domu, dobrze? Muszę coś jeszcze załatwić, wieczorem powinnam się pojawić. I jeszcze raz bardzo dziękuję, gdyby nie ty... - nie chciała kończyć, liczyła, że zmęczony, ale pełen wdzięczności uśmiech zrobi to za nią. Nie przeciągała jednak tej rozmowy i odeszła, rozglądając się za Charlotte, która jednak zniknęła jej gdzieś w tym tłumie. Obstawiała, że zabrała się z rodzicami do domu, w końcu miały spotkać się dopiero za jakiś czas, a skoro tak to mogła przywitać się ze swoją matką i odstawić rzeczy oraz zwierzęta do domu. Przyłapała się jednak na tym, że gdy już miała świadomość gdzie Charlie się podziała spróbowała namierzyć Rosiera, za co skarciła się w myślach. Nie on powinien zaprzątać głowę Marlene, w ogóle nie powinien mieć tam wstępu.
Ruszyła w kierunku wyjścia z peronu, chcąc odwiedzić dom nim spotka się na Pokątnej z kuzynką, a następnie wrócą razem do Doliny Godryka. Cieszyło ją, że chociaż przez jakiś czas będą mieszkały obok siebie. Nawet jeśli wujek jej nie trawił, to ciocia... Zawsze można było liczyć, że uda jej się raz czy dwa odwiedzić ją na jakiejś herbacie.
Nie rozmyślając już jednak nad tym więcej wyszła z peronu, a następnie dworca, wiedząc, że czeka ją niemiła konfrontacja z przeszłością.
/zt
Trochę niezdarnie wysiadła z pociągu i podeszła powoli do Jamesa, któremu posłała delikatny uśmiech, zgarniając włosy, które opadały Marlene uparcie na twarz. - Zobaczymy się w domu, dobrze? Muszę coś jeszcze załatwić, wieczorem powinnam się pojawić. I jeszcze raz bardzo dziękuję, gdyby nie ty... - nie chciała kończyć, liczyła, że zmęczony, ale pełen wdzięczności uśmiech zrobi to za nią. Nie przeciągała jednak tej rozmowy i odeszła, rozglądając się za Charlotte, która jednak zniknęła jej gdzieś w tym tłumie. Obstawiała, że zabrała się z rodzicami do domu, w końcu miały spotkać się dopiero za jakiś czas, a skoro tak to mogła przywitać się ze swoją matką i odstawić rzeczy oraz zwierzęta do domu. Przyłapała się jednak na tym, że gdy już miała świadomość gdzie Charlie się podziała spróbowała namierzyć Rosiera, za co skarciła się w myślach. Nie on powinien zaprzątać głowę Marlene, w ogóle nie powinien mieć tam wstępu.
Ruszyła w kierunku wyjścia z peronu, chcąc odwiedzić dom nim spotka się na Pokątnej z kuzynką, a następnie wrócą razem do Doliny Godryka. Cieszyło ją, że chociaż przez jakiś czas będą mieszkały obok siebie. Nawet jeśli wujek jej nie trawił, to ciocia... Zawsze można było liczyć, że uda jej się raz czy dwa odwiedzić ją na jakiejś herbacie.
Nie rozmyślając już jednak nad tym więcej wyszła z peronu, a następnie dworca, wiedząc, że czeka ją niemiła konfrontacja z przeszłością.
/zt
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|