- Lucy Willys
Lucy Vanessa Willys [uczennica]
Pon Sty 11, 2016 12:26 am
Imię i nazwisko: Lucy Vanessa Willys.
Data urodzenia: 13.12.1960 r.
Czystość krwi: Półkrwi (ojciec czarodziej, a matka mugol).
Dom w Hogwarcie: Ravenclaw.
Różdżka:
Piękna, gustowna i szykowna różdżka. Taka zgrabna, wiotka, każdy może jej pozazdrościć takiej sztuki. Pełnokrwiści patrzą z podziwem, a następnie wzrok ich zawiesza się na jej właścicielce… tam, nie ma na co patrzeć. Odwracają wzrok i idą dalej. Powietrze się wdycha i brutalnie wydycha, a nie ogląda.
Lucy popatrzyła sceptycznie na trzymany w ręce badyl. Jak na chwilę zagłębi się w swoich refleksjach o życiu, śmieci, sensie istnienia, składu procentowego czekolady w czekoladowej żabie, to wciąż widzi wspomnienie siebie i biednego pana Ollivandera. Doprawdy, kapryśne były te różdżki. Wiadomo, że nie jest łatwo zostać wybranym przez tą jedyną, ale jak odrzuca cię 27 różdżek to trochę przykro. Choć Lucy, czuła wtedy lekkie rozbawienie.
- Nikt mnie nie chce... nawet patyk - myślała wtedy odrzucona nastolatka, niemal czując mentalne spoliczkowanie.
Ale, niezawodny pan Garrick znalazł w końcu jedną sztukę, która po zetknięciu ze szczupłymi, długimi palcami czarnowłosej, zabłysła ciepłym światłem. Otuliła ją w niemal matczynym kokonie i tak rozruszała atmosferę, że zwiało niemal wszystkie leżące na blacie różdżki, a jej zrobiła taką szopę na głowie, że nie mogła się później rozczesać przez trzy godziny.
- Doprawdy, udało się Panienko Willys. Najwidoczniej płacząca wierzba z rdzeniem z kolca jadowego mantikory, 11 cali, dość sztywna zaakceptowała cię.
- Kondolencje mile widziane. - Wykrztusiła wtedy zza burzy włosów.
Widok z Ain Eingarp:
Spojrzała w gładką taflę lustra. Taka poważna, bez strachu, może tylko nieco lękała się, co ukaże jej Ain Eingarp. Ale była żądna wiedzy. Chciała wiedzieć, czego pragnie najbardziej. Czy to będzie pomszczenie śmierci ojca? Bo w końcu, cóż to za postać, bez przepełnionego rozpaczą po stracie, przesiąkniętego chęcią zemsty, czarnego kleksa na kartach historii? A może będzie podrzucać kamieniem filozoficznym, niczym rasowy miotacz swoją piłką, zanim wykona rzut. Wieczne życie kusi i nęci nawet najprawilniejszych. A przyjaciele? Możliwe, że w głębi jej duszy czai się pragnienie otoczenia wianuszkiem, radośnie świergoczących bliskich. To, by ją chyba zabolało najbardziej. Lubi swoją samotność i odizolowanie. Co to za outsider, co marzy o wiązaniu przyjaciół w pęczki.
Sylwetka Lucy zamgliła się. Jej bladoniebieskim oczom ukazała się osiemnastowieczna rezydencja. Bardzo zaniedbana. W szary kamień wsiąkły głęboko korzenie bluszczu. Trawnik od dawna zapomniany, zdążył zarosnąć i zżółknieć. Same pnącza, oplatające gęsta siatką opuszczone domostwo, obumierały. Odłamki, niegdyś pięknych okien, błyszczały groźnie, ukazując patrzącemu ostre brzytwy. Mimo to, konstrukcja wyglądała bardzo solidnie, a urok miejsca mógł zachwycić nawet najbardziej obojętne na piękno serce. Obraz zafalował. Jednak, to nie lustro było temu winne. To Lucy powoli zbierało się na płacz. Angielska rezydencja wyglądała tak, jak ją pamiętała, gdy patrzyła na nią, mając zaledwie pięć lat. Nawet kupili ją z rodzicami. Ale po śmierci ojca poszła na sprzedaż. Dziewczyna przetarła oczy, dostrzegając jeszcze coś. Z boku stała ona. Wyglądała tak samo jak dzisiaj. Niemal dorosła czarownica. Trzymała za rękę matkę… rodzicielkę, która już nigdy nie będzie w stanie chodzić, a swoje ostatnie lata życia spędza w zakładzie psychiatrycznym. Łzy popłynęły strumieniem ze smutnych oczu, obserwującej spektakl, Lucy. Nie była w stanie tłumić tak silnych emocji. Zwłaszcza, że tak rzadko jakichkolwiek doświadczała.
Stara willa, ona w kwiecie wieku i matka - zdrowa, pogodna, a z jej twarzy nie schodził delikatny, ciepły uśmiech. Nie wszystkie marzenia mogą zostać spełnione… Pani Matka już nigdy nie będzie taka jak kiedyś, a rezydencja poszła pod młotek, by okolice Londynu, mogły karmić rosnącą metropolię. Obecnie stoi tam zakład pogrzebowy. Stary zniszczony dom, a chował w swoim wnętrzu nadzieje całej rodziny na szczęśliwe, spokojne życie. Poszedł pod młotek, tak jak jej utopia ciepłego, domowego ogniska.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:
Vanessa lubi się uczyć. Może, przez to zdarza jej się trochę wymądrzać i zbyt surowo oceniać błędy innych, a w szczególności swoje. Dużo od siebie oczekuje, toteż przegapiła już nie jedną posiadówę w dormitorium, by uczyć się w zaciszu biblioteki.
Historia Magii nie sprawia jej trudności, zwłaszcza, że jej czarodziejska część rodziny, popychana własną próżnością, kładzie na to nacisk. Wróżbiarstwo, choć ciekawe, nie trafia do z natury rzeczowej Lucy. Toteż dziewczę cieszy się z każdego zwycięstwa zwanym "zaliczone".
Lekcje Latania obowiązywały ją jedynie na pierwszym roku nauki. Choć wcześniej nie miała styczności z magiczną miotłą, to bardzo dobrze jej szło. I pomimo oporów przed grą zespołową postanowiła spróbować swoich sił w Quidditchu.
ONMS jest jednym z jej ulubionych przedmiotów, co bardzo przekłada się na wyniki, które są mówiąc skromnie, niezmiernie dobre.
Zielarstwo. Mandragory podbiły jej duszę. Cudowne krzykacze ociepliły zimne serce Lucy na tyle, by zagrzać tam miejsce. Oceny również Zadowalające.
Co do Eliksirów, to jest to temat sporny. Jej największym osiągnięciem jest stworzenie odpowiednika łajnobomby w płynie. A później wmawiania, że jest to Eliksir Miłosny. Niestety małe kłamstwa szybko skończyły się sporym zamieszaniem. Toteż Lucy, z reguły na wykładach, siada w kącie i udaje, że jej nie ma.
Z racji tego, że ojciec Lucy został zamordowany, przez zaklęcie niewybaczalne, dziewczyna dodatkowo czuje energię i moralną presję do nauki OPCM.
Zahaczając jeszcze o Mugoloznastwo, Vanessa nie ma problemów z tym przedmiotem. Choć jej wiedza na temat niektórych mugolskich urządzeń jest lekko wypaczona. Na przykład suszarka. Istnieje taka do włosów. Napędzany siłą wiatru przyrząd, czerpie energię z gniazdka i suszy włosy. Jest jeszcze taka do ubrań. Wiesza się na nią klamoty, a następnie one schną na niej, pod wpływem wytwarzanego ciepła atmosferycznego. Tak więc, Lucy musi się jeszcze co nieco poduczyć.
Przykładowy Post:
Księżyc w pełni rozświetlał malownicze okolice Hogwartu, zimną, jasną poświatą. Okryte szronem drzewa, skrzyły się niczym oszlifowane diamenty. Nawet leżące odłogiem sterty liści wyglądały niezwykle. Kto by pomyślał, że gnijąca kupa kompostu, zastygła w uścisku przymrozku, może lśnić jak stos galeonów w skarbcu? Siedziała z podkulonymi nogami na parapecie i paliła w pośpiechu papierosa. Na szczęście miała łóżko przy oknie i często przesiadywała przy nim do późna, ucząc się lub po prostu szukając chwili spokoju od zgiełku. Nikotynowy nałóg dawno złapał Lucy w swoje trujące sieci. Wiedziała, że kobiecie nie przystoi palić, a dzieciom to już w ogóle nie wolno.
Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz. Nic dziwnego patrząc na to, że siedzi przy otwartym oknie. Ale, to nie był główny powód jej drgawek. Znów śnił jej się ten sam koszmar. Znowu przez to nie zmruży oka. Poczuła, że tylko nikotyna uspokoi jej zszargane nerwy na tyle, by mogła jasno i trzeźwo myśleć. Często miewała nieprzyjemne sny, ale ten koszmar, który ją ścigał od czasu do czasu był naprawdę paskudny. Ona mająca 6 lat obserwuje jak ojciec zastyga, niczym woskowa figura na kolanach płaczącej matki, gdy morderca rzucił niewybaczalne zaklęcie. Dalej akcja toczyła się bardzo szybko, wspomnienie o niej zanika zawsze wraz z jej przebudzeniem. Nawet nie pamięta, w jaki sposób zostały z matką uratowane. Choć może nie do końca. Rodzicielka nigdy nie pozbierała się psychicznie po tym wydarzeniu.
Poprawiła sięgającą kostek, białą, nocną koszulę, a ciemny koc niemal naciągnęła na głowę. Brunetka wyglądała teraz, jak czarna, puchata kulka.
Duże bladoniebieskie oczy, z obojętnością patrzyły na malowniczą okolicę. Niemal głuchą ciszę przerwał wyrywający się z jej piersi cichy wydech i syk gaszonego papierosa. Posiedzi tak do rana i poczeka, aż jej zacny ropuch, o zasłużonym imieniu - pan Budzik, zaskrzeczy głośno. Wspomnienie snu ulatywało z Lucy wraz z małą, szarą wstęgą dymu niedopałka. Za godzinę znowu zapomni co jej się śniło, do czasu, aż uporczywy koszmar, ponownie nawiedzi jej sen.
- To jest i to.. tamto też. O mamuniu, zapomniałabym o tym, co za wstyd…- myślała na głos szybko zbierając manatki. Przygładziła czarne, sięgające za ramiona, dość długie włosy, palcami przeczesała prostą grzywkę i pobiegła na wykład.
- O co chodzi? Czym się tak wszyscy zachwycają?- zapytała wprost.
- Cóż panienko, najwidoczniej ktoś lubi ekstrawagancko wyglądać.- Zaśmiał się, a stojące obok niego dwie dziewczyny, również Puchonki, mu zawtórowały.
- I o to tyle szumu?- zapytała niedowierzająco, a lekki zimowy wietrzyk, smagnął jej nogi. Toteż poprawiła płaszcz. Ale uporczywy wiatr nadal owiewał ją po gołych nogach… gołych... nogach?!
Szybkie spojrzenie w dół przekonało ją, że nie dość, że biega w starych bamboszach to jeszcze ma na sobie nocną koszulę. Westchnęła cicho, pomstując w duchu na swoje, z reguły niewystępujące roztrzepanie. Puściła płaszcz Puchona i uśmiechnęła się niemrawo:
- Wiesz, liczy się wygoda, a nie wygląd. Kapciuszki mam pierwsza klasa, polecam.- Powiedziała i oddaliła się, słysząc za sobą śmiechy. Spuściła głowę w dół, widząc tylko czubki swoich odzianych w puchatą zbroje palców. Resztę przysłaniały jej piersi. Ramiona zatrzęsły się lekko, a łzy zakręciły się w jej oczach. Nie cierpiała, gdy coś szło nie po jej myśli. Nienawidziła jak sprawy z reguły obracały się w stronę najgorszego, zakładanego scenariusza. Dlatego zawsze starała się mieć plan A, B… E. Chłodno kalkulowała wszystkie sytuacje, by później, w razie komplikacji, z opanowaniem kontrolować w jakimś stopniu narwane zwroty akcji. Jednak czasem zdarza się, że dzieją się rzeczy, których nie sposób przewidzieć, a na reakcje nie ma tak naprawdę czasu. Zakryła dłonią, drżące wargi. Przyspieszyła kroku, by jak najszybciej wyminąć grupki uczniów i znaleźć się w zaciszu sali. Że też nikt nie powiedział jej na pierwszych zajęciach o tej „modowej” wpadce. Lucy nie wytrzymała jednak i zwalniając kroku, oparła się ciężko o ścianę. Chciała się uspokoić, a zamiast tego wybuchła. Zakryte dłonią usta z trudem zagłuszały śmiech. Nie wiedziała co czuje bardziej. Rozbawienie czy zażenowanie. Dwie, dość sprzeczne emocje zmieszały się ze sobą, wywołując przeciążenie w umyśle Lucy. Śmiała się pod nosem, choć wcale jej do śmiechu nie było. Po prostu nie umiała inaczej zareagować. Szybko się jednak opanowała. Co innego iść na lekcje nie wiedząc, że jest z nią coś nie tak. A teraz, jak o tym wie?
Odepchnęła się od zimnej ściany i zrezygnowana poszła do klasy. To będzie ciężki dzień. A dormitorium jest tak daleko...
Data urodzenia: 13.12.1960 r.
Czystość krwi: Półkrwi (ojciec czarodziej, a matka mugol).
Dom w Hogwarcie: Ravenclaw.
Różdżka:
Piękna, gustowna i szykowna różdżka. Taka zgrabna, wiotka, każdy może jej pozazdrościć takiej sztuki. Pełnokrwiści patrzą z podziwem, a następnie wzrok ich zawiesza się na jej właścicielce… tam, nie ma na co patrzeć. Odwracają wzrok i idą dalej. Powietrze się wdycha i brutalnie wydycha, a nie ogląda.
Lucy popatrzyła sceptycznie na trzymany w ręce badyl. Jak na chwilę zagłębi się w swoich refleksjach o życiu, śmieci, sensie istnienia, składu procentowego czekolady w czekoladowej żabie, to wciąż widzi wspomnienie siebie i biednego pana Ollivandera. Doprawdy, kapryśne były te różdżki. Wiadomo, że nie jest łatwo zostać wybranym przez tą jedyną, ale jak odrzuca cię 27 różdżek to trochę przykro. Choć Lucy, czuła wtedy lekkie rozbawienie.
- Nikt mnie nie chce... nawet patyk - myślała wtedy odrzucona nastolatka, niemal czując mentalne spoliczkowanie.
Ale, niezawodny pan Garrick znalazł w końcu jedną sztukę, która po zetknięciu ze szczupłymi, długimi palcami czarnowłosej, zabłysła ciepłym światłem. Otuliła ją w niemal matczynym kokonie i tak rozruszała atmosferę, że zwiało niemal wszystkie leżące na blacie różdżki, a jej zrobiła taką szopę na głowie, że nie mogła się później rozczesać przez trzy godziny.
- Doprawdy, udało się Panienko Willys. Najwidoczniej płacząca wierzba z rdzeniem z kolca jadowego mantikory, 11 cali, dość sztywna zaakceptowała cię.
- Kondolencje mile widziane. - Wykrztusiła wtedy zza burzy włosów.
Widok z Ain Eingarp:
Spojrzała w gładką taflę lustra. Taka poważna, bez strachu, może tylko nieco lękała się, co ukaże jej Ain Eingarp. Ale była żądna wiedzy. Chciała wiedzieć, czego pragnie najbardziej. Czy to będzie pomszczenie śmierci ojca? Bo w końcu, cóż to za postać, bez przepełnionego rozpaczą po stracie, przesiąkniętego chęcią zemsty, czarnego kleksa na kartach historii? A może będzie podrzucać kamieniem filozoficznym, niczym rasowy miotacz swoją piłką, zanim wykona rzut. Wieczne życie kusi i nęci nawet najprawilniejszych. A przyjaciele? Możliwe, że w głębi jej duszy czai się pragnienie otoczenia wianuszkiem, radośnie świergoczących bliskich. To, by ją chyba zabolało najbardziej. Lubi swoją samotność i odizolowanie. Co to za outsider, co marzy o wiązaniu przyjaciół w pęczki.
Sylwetka Lucy zamgliła się. Jej bladoniebieskim oczom ukazała się osiemnastowieczna rezydencja. Bardzo zaniedbana. W szary kamień wsiąkły głęboko korzenie bluszczu. Trawnik od dawna zapomniany, zdążył zarosnąć i zżółknieć. Same pnącza, oplatające gęsta siatką opuszczone domostwo, obumierały. Odłamki, niegdyś pięknych okien, błyszczały groźnie, ukazując patrzącemu ostre brzytwy. Mimo to, konstrukcja wyglądała bardzo solidnie, a urok miejsca mógł zachwycić nawet najbardziej obojętne na piękno serce. Obraz zafalował. Jednak, to nie lustro było temu winne. To Lucy powoli zbierało się na płacz. Angielska rezydencja wyglądała tak, jak ją pamiętała, gdy patrzyła na nią, mając zaledwie pięć lat. Nawet kupili ją z rodzicami. Ale po śmierci ojca poszła na sprzedaż. Dziewczyna przetarła oczy, dostrzegając jeszcze coś. Z boku stała ona. Wyglądała tak samo jak dzisiaj. Niemal dorosła czarownica. Trzymała za rękę matkę… rodzicielkę, która już nigdy nie będzie w stanie chodzić, a swoje ostatnie lata życia spędza w zakładzie psychiatrycznym. Łzy popłynęły strumieniem ze smutnych oczu, obserwującej spektakl, Lucy. Nie była w stanie tłumić tak silnych emocji. Zwłaszcza, że tak rzadko jakichkolwiek doświadczała.
Stara willa, ona w kwiecie wieku i matka - zdrowa, pogodna, a z jej twarzy nie schodził delikatny, ciepły uśmiech. Nie wszystkie marzenia mogą zostać spełnione… Pani Matka już nigdy nie będzie taka jak kiedyś, a rezydencja poszła pod młotek, by okolice Londynu, mogły karmić rosnącą metropolię. Obecnie stoi tam zakład pogrzebowy. Stary zniszczony dom, a chował w swoim wnętrzu nadzieje całej rodziny na szczęśliwe, spokojne życie. Poszedł pod młotek, tak jak jej utopia ciepłego, domowego ogniska.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:
Vanessa lubi się uczyć. Może, przez to zdarza jej się trochę wymądrzać i zbyt surowo oceniać błędy innych, a w szczególności swoje. Dużo od siebie oczekuje, toteż przegapiła już nie jedną posiadówę w dormitorium, by uczyć się w zaciszu biblioteki.
Historia Magii nie sprawia jej trudności, zwłaszcza, że jej czarodziejska część rodziny, popychana własną próżnością, kładzie na to nacisk. Wróżbiarstwo, choć ciekawe, nie trafia do z natury rzeczowej Lucy. Toteż dziewczę cieszy się z każdego zwycięstwa zwanym "zaliczone".
Lekcje Latania obowiązywały ją jedynie na pierwszym roku nauki. Choć wcześniej nie miała styczności z magiczną miotłą, to bardzo dobrze jej szło. I pomimo oporów przed grą zespołową postanowiła spróbować swoich sił w Quidditchu.
ONMS jest jednym z jej ulubionych przedmiotów, co bardzo przekłada się na wyniki, które są mówiąc skromnie, niezmiernie dobre.
Zielarstwo. Mandragory podbiły jej duszę. Cudowne krzykacze ociepliły zimne serce Lucy na tyle, by zagrzać tam miejsce. Oceny również Zadowalające.
Co do Eliksirów, to jest to temat sporny. Jej największym osiągnięciem jest stworzenie odpowiednika łajnobomby w płynie. A później wmawiania, że jest to Eliksir Miłosny. Niestety małe kłamstwa szybko skończyły się sporym zamieszaniem. Toteż Lucy, z reguły na wykładach, siada w kącie i udaje, że jej nie ma.
Z racji tego, że ojciec Lucy został zamordowany, przez zaklęcie niewybaczalne, dziewczyna dodatkowo czuje energię i moralną presję do nauki OPCM.
Zahaczając jeszcze o Mugoloznastwo, Vanessa nie ma problemów z tym przedmiotem. Choć jej wiedza na temat niektórych mugolskich urządzeń jest lekko wypaczona. Na przykład suszarka. Istnieje taka do włosów. Napędzany siłą wiatru przyrząd, czerpie energię z gniazdka i suszy włosy. Jest jeszcze taka do ubrań. Wiesza się na nią klamoty, a następnie one schną na niej, pod wpływem wytwarzanego ciepła atmosferycznego. Tak więc, Lucy musi się jeszcze co nieco poduczyć.
Przykładowy Post:
Księżyc w pełni rozświetlał malownicze okolice Hogwartu, zimną, jasną poświatą. Okryte szronem drzewa, skrzyły się niczym oszlifowane diamenty. Nawet leżące odłogiem sterty liści wyglądały niezwykle. Kto by pomyślał, że gnijąca kupa kompostu, zastygła w uścisku przymrozku, może lśnić jak stos galeonów w skarbcu? Siedziała z podkulonymi nogami na parapecie i paliła w pośpiechu papierosa. Na szczęście miała łóżko przy oknie i często przesiadywała przy nim do późna, ucząc się lub po prostu szukając chwili spokoju od zgiełku. Nikotynowy nałóg dawno złapał Lucy w swoje trujące sieci. Wiedziała, że kobiecie nie przystoi palić, a dzieciom to już w ogóle nie wolno.
Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz. Nic dziwnego patrząc na to, że siedzi przy otwartym oknie. Ale, to nie był główny powód jej drgawek. Znów śnił jej się ten sam koszmar. Znowu przez to nie zmruży oka. Poczuła, że tylko nikotyna uspokoi jej zszargane nerwy na tyle, by mogła jasno i trzeźwo myśleć. Często miewała nieprzyjemne sny, ale ten koszmar, który ją ścigał od czasu do czasu był naprawdę paskudny. Ona mająca 6 lat obserwuje jak ojciec zastyga, niczym woskowa figura na kolanach płaczącej matki, gdy morderca rzucił niewybaczalne zaklęcie. Dalej akcja toczyła się bardzo szybko, wspomnienie o niej zanika zawsze wraz z jej przebudzeniem. Nawet nie pamięta, w jaki sposób zostały z matką uratowane. Choć może nie do końca. Rodzicielka nigdy nie pozbierała się psychicznie po tym wydarzeniu.
Poprawiła sięgającą kostek, białą, nocną koszulę, a ciemny koc niemal naciągnęła na głowę. Brunetka wyglądała teraz, jak czarna, puchata kulka.
Duże bladoniebieskie oczy, z obojętnością patrzyły na malowniczą okolicę. Niemal głuchą ciszę przerwał wyrywający się z jej piersi cichy wydech i syk gaszonego papierosa. Posiedzi tak do rana i poczeka, aż jej zacny ropuch, o zasłużonym imieniu - pan Budzik, zaskrzeczy głośno. Wspomnienie snu ulatywało z Lucy wraz z małą, szarą wstęgą dymu niedopałka. Za godzinę znowu zapomni co jej się śniło, do czasu, aż uporczywy koszmar, ponownie nawiedzi jej sen.
***
Przysnęła. Nawet głośny pan Budzik nie dał rady obudzić panienki Lucy, która smacznie drzemała na parapecie. Gdy się ocknęła i ujrzała opustoszały pokój, puściła się pędem po torbę z książkami i szatę.- To jest i to.. tamto też. O mamuniu, zapomniałabym o tym, co za wstyd…- myślała na głos szybko zbierając manatki. Przygładziła czarne, sięgające za ramiona, dość długie włosy, palcami przeczesała prostą grzywkę i pobiegła na wykład.
***
Pewnym krokiem przemierzała korytarz. Słyszała szepty mijających ją uczniów. Niektórzy nawet przystawali, by na coś popatrzeć. Nie obchodziło to Lucy, ponieważ spieszyła się na kolejną lekcję. To nie był jej dobry dzień. Podkrążone oczy odznaczały się na, z natury bladej twarzy, a niemal białe tęczówki przysłaniały połowicznie powieki. Czuła się bardzo zmęczona, chociaż wykłady dopiero się zaczęły. W pewnym momencie zmarszczyła lekko brwi, podirytowana zainteresowaniem rówieśników jakąś rzeczą, a może osobą. Przystanęła i złapała lekko pierwszą lepszą osobę za szatę. Chłopak stał do niej bokiem, a w jego brązowych oczach błyszczały radosne, niemal kpiące iskierki. Uśmiech, jaki, po chwili wykwitł na twarzy Puchona, przekonał Lucy, że więcej w tym było kpiny, niż radości.- O co chodzi? Czym się tak wszyscy zachwycają?- zapytała wprost.
- Cóż panienko, najwidoczniej ktoś lubi ekstrawagancko wyglądać.- Zaśmiał się, a stojące obok niego dwie dziewczyny, również Puchonki, mu zawtórowały.
- I o to tyle szumu?- zapytała niedowierzająco, a lekki zimowy wietrzyk, smagnął jej nogi. Toteż poprawiła płaszcz. Ale uporczywy wiatr nadal owiewał ją po gołych nogach… gołych... nogach?!
Szybkie spojrzenie w dół przekonało ją, że nie dość, że biega w starych bamboszach to jeszcze ma na sobie nocną koszulę. Westchnęła cicho, pomstując w duchu na swoje, z reguły niewystępujące roztrzepanie. Puściła płaszcz Puchona i uśmiechnęła się niemrawo:
- Wiesz, liczy się wygoda, a nie wygląd. Kapciuszki mam pierwsza klasa, polecam.- Powiedziała i oddaliła się, słysząc za sobą śmiechy. Spuściła głowę w dół, widząc tylko czubki swoich odzianych w puchatą zbroje palców. Resztę przysłaniały jej piersi. Ramiona zatrzęsły się lekko, a łzy zakręciły się w jej oczach. Nie cierpiała, gdy coś szło nie po jej myśli. Nienawidziła jak sprawy z reguły obracały się w stronę najgorszego, zakładanego scenariusza. Dlatego zawsze starała się mieć plan A, B… E. Chłodno kalkulowała wszystkie sytuacje, by później, w razie komplikacji, z opanowaniem kontrolować w jakimś stopniu narwane zwroty akcji. Jednak czasem zdarza się, że dzieją się rzeczy, których nie sposób przewidzieć, a na reakcje nie ma tak naprawdę czasu. Zakryła dłonią, drżące wargi. Przyspieszyła kroku, by jak najszybciej wyminąć grupki uczniów i znaleźć się w zaciszu sali. Że też nikt nie powiedział jej na pierwszych zajęciach o tej „modowej” wpadce. Lucy nie wytrzymała jednak i zwalniając kroku, oparła się ciężko o ścianę. Chciała się uspokoić, a zamiast tego wybuchła. Zakryte dłonią usta z trudem zagłuszały śmiech. Nie wiedziała co czuje bardziej. Rozbawienie czy zażenowanie. Dwie, dość sprzeczne emocje zmieszały się ze sobą, wywołując przeciążenie w umyśle Lucy. Śmiała się pod nosem, choć wcale jej do śmiechu nie było. Po prostu nie umiała inaczej zareagować. Szybko się jednak opanowała. Co innego iść na lekcje nie wiedząc, że jest z nią coś nie tak. A teraz, jak o tym wie?
Odepchnęła się od zimnej ściany i zrezygnowana poszła do klasy. To będzie ciężki dzień. A dormitorium jest tak daleko...
- Caroline Rockers
Re: Lucy Vanessa Willys [uczennica]
Czw Sty 14, 2016 5:26 pm
Karta całkiem niezła, pomimo kilku błędów, które już zostały na szczęście poprawione. Lucy wydaje się być ciekawą osobą, która idealnie będzie pasować do domu Roweny!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach