Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
- Caroline Rockers
Loteria Listopad
Pią Lis 13, 2015 3:29 pm
No moi drodzy! Loteria na listopad została "nieco" opóźniona, ale ważne, że jest! Teraz czas na coś, co jak zwykle pozwoli Wam się wykazać. A o co konkretnie chodzi? Już mówię - właściwie to rozpiszę to Wam w kilku punktach.
1. Wybierasz jakąś postać z forum (może być to nawet postać nieaktywna lub martwa) i piszesz jako ona jeden post. Ale... post ten musi mieć przynajmniej 10 długich linijek! I do tego nie może to być żadna z postaci, którą Ty prowadzisz. Ważne jest też to, żeby zachować choć minimalnie charakter tej postaci.
2. Jeśli nie wiesz kogo wybrać - wylosuj sobie tę osobę z zamkniętymi oczami.
3. Gotowego posta wstawiasz tutaj po czym wybierasz sobie nagrodę wedle tego, co powiedziałam. Słowa, które wypowiem w swojej odpowiedzi będą wyznacznikiem tego z jakiej grupy będziesz mógł wybrać sobie nagrodę.
4. Oto spis nagród:
1. Wybierasz jakąś postać z forum (może być to nawet postać nieaktywna lub martwa) i piszesz jako ona jeden post. Ale... post ten musi mieć przynajmniej 10 długich linijek! I do tego nie może to być żadna z postaci, którą Ty prowadzisz. Ważne jest też to, żeby zachować choć minimalnie charakter tej postaci.
2. Jeśli nie wiesz kogo wybrać - wylosuj sobie tę osobę z zamkniętymi oczami.
3. Gotowego posta wstawiasz tutaj po czym wybierasz sobie nagrodę wedle tego, co powiedziałam. Słowa, które wypowiem w swojej odpowiedzi będą wyznacznikiem tego z jakiej grupy będziesz mógł wybrać sobie nagrodę.
4. Oto spis nagród:
- 45 fasolek
- 30 galeonów
- 1 buteleczka Eliksiru Brzydoty
Nie wierzę w to, co ujrzałam: - 1 buteleczka Eliksiru Pomieszania
- Amulet wysysający życie
- Możliwość odkrycia jednej z sekretnych komnat
Wydawało mi się, że to Twoja postać: - Specjalna maska
- To, czego się nie spodziewasz
Porywające jak woda w jeziorze:
- Meredith Evans
Re: Loteria Listopad
Pią Lis 13, 2015 7:44 pm
Młodzież nigdy nie miała łatwo, a zwłaszcza dorastający chłopcy - burza hormonów, kształtowanie charakteru, kobiety... Jednak nikt nie miał w tym wieku tak przesrane jak Severus Snape. Mógłby się założyć o swój ulubiony kociołek, że nie było w Hogwarcie większego pechowca od niego i, co naprawdę smutne, miałby tę wygraną w kieszeni.
Zmarszczył czoło, skupiając całą swoją uwagę na odmierzaniu sproszkowanych skrzydeł nietoperzy do eliksiru, który właśnie przygotowywali w ramach zajęć. Czuł się pewnie w lochach, otulony oparami, zajęty tą jedną dziedziną w której nie miał sobie równych. No, może z jednym wyjątkiem... Po wrzuceniu odpowiedniej ilości składnika i parokrotnym zamieszaniu roztworu, Severus pozwolił sobie na przelotne spojrzenie w stronę rudowłosej przyjaciółki. Tak, wciąż tylko przyjaciółki. Nawet traumatyczna przygoda w labiryncie nie zmieniła łączących ich relacji, a co najwyżej już doszczętnie złamała jego o wiele za miękkie serce. Każde zajęcia z gryfonami były dla niego słodko-gorzkim przeżyciem, gdy miał szansę spędzić czas w Jej towarzystwie, lecz zarazem skazany był na wygłupy Pottera, niegodnego wybranka swej ukochanej. No, ale nic, nie czas na takie poezje w czasie zajęć! Odsuwając nostalgię na bok, ślizgon szybko dokończył swoją miksturę, będąc tym samym pierwszym na sali, któremu się to udało. Z satysfakcją czekał na pochwałę od profesora, lecz nawet dobra ocena nie mogła poprawić mu humoru. Na to było o wiele za wcześnie.
// :v
Zmarszczył czoło, skupiając całą swoją uwagę na odmierzaniu sproszkowanych skrzydeł nietoperzy do eliksiru, który właśnie przygotowywali w ramach zajęć. Czuł się pewnie w lochach, otulony oparami, zajęty tą jedną dziedziną w której nie miał sobie równych. No, może z jednym wyjątkiem... Po wrzuceniu odpowiedniej ilości składnika i parokrotnym zamieszaniu roztworu, Severus pozwolił sobie na przelotne spojrzenie w stronę rudowłosej przyjaciółki. Tak, wciąż tylko przyjaciółki. Nawet traumatyczna przygoda w labiryncie nie zmieniła łączących ich relacji, a co najwyżej już doszczętnie złamała jego o wiele za miękkie serce. Każde zajęcia z gryfonami były dla niego słodko-gorzkim przeżyciem, gdy miał szansę spędzić czas w Jej towarzystwie, lecz zarazem skazany był na wygłupy Pottera, niegodnego wybranka swej ukochanej. No, ale nic, nie czas na takie poezje w czasie zajęć! Odsuwając nostalgię na bok, ślizgon szybko dokończył swoją miksturę, będąc tym samym pierwszym na sali, któremu się to udało. Z satysfakcją czekał na pochwałę od profesora, lecz nawet dobra ocena nie mogła poprawić mu humoru. Na to było o wiele za wcześnie.
// :v
- Irytek
Re: Loteria Listopad
Pią Lis 13, 2015 8:40 pm
Dawno minęły czasy, gdy ten czarnowłosy nicpoń wrzucał ślizgonkom żywe dżdżownice za kołnierz, ale do tej pory nachodziły go głupie pomysły w czasie zajęć z Eliksirów. Tylko czy można było go za to winić? Przy Syriuszu trudno było utrzymać powagę, a przerażenie w oczach Petera, gdy przyszło mu szatkować szczurze ogonki, było co najmniej komiczne. Nawet Remus dołączał się czasami do ich żarcików, a przecież był głosem ich zbiorowego rozsądku! I nie inaczej było tym razem, gdy prefekt Gryffindoru parsknął cicho śmiechem na widok naśladującego profesora Slughorna Jamesa Pottera.
- "Och, nadzwyczajnie, Smarkerusie! Jesteś zaiste najwybitniejszym przegrywem tej szkoły!" - oczywiście oryginalne słowa zachwyconego mężczyzny brzmiały nieco inaczej, jednak dopiero wersja huncwota doprowadziła Blacka do zduszonego chichotu, a Pettigrewa posłała na ziemię, krztuszącego się łzami. - "10 punktów dla Ssijtherynu za najlepsze lizusostwo tego dnia!"
- "Och, nadzwyczajnie, Smarkerusie! Jesteś zaiste najwybitniejszym przegrywem tej szkoły!" - oczywiście oryginalne słowa zachwyconego mężczyzny brzmiały nieco inaczej, jednak dopiero wersja huncwota doprowadziła Blacka do zduszonego chichotu, a Pettigrewa posłała na ziemię, krztuszącego się łzami. - "10 punktów dla Ssijtherynu za najlepsze lizusostwo tego dnia!"
- Peter Pettigrew
Re: Loteria Listopad
Pią Lis 13, 2015 8:54 pm
- No, to miłej zabawy! - pomachała oddalającym się uczennicom, uśmiechnięta od ucha do ucha. Właściwie to trochę im zazdrościła tego wypadu do Hogsmade, chociaż kiedy zdarzało jej się za życia uczestniczyć w szkolnych wypadach do tej przeuroczej wioski, to nie zawsze kończyło się to dla niej dobrze. Niestety, uprzykrzające jej życie ślizgonki zawsze znalazły wolną chwilę by dosolić jej w jakiś sposób, a poza zamkiem, gdy nauczyciele pozwalali młodzieży na tzw "czas wolny", była niczym kaczka na pustym jeziorze w czasie sezonu łowieckiego - idealnym celem.
"Ach, życie!" Kurone wzniosła się wyżej w powietrzu i zawisła tuż pod sufitem, przyglądając się korytarzowi z "lotu ptaka". Tak jak była nieszczęśliwa przed śmiercią, to teraz nie mogła czuć się lepiej. Nawet jeśli czekała ją wieczność w zamku w tej niepraktycznej, duchowej formie, to przynajmniej odnalazła spokój i beztroskę. A przynajmniej tak się jej zdawało.
"Ach, życie!" Kurone wzniosła się wyżej w powietrzu i zawisła tuż pod sufitem, przyglądając się korytarzowi z "lotu ptaka". Tak jak była nieszczęśliwa przed śmiercią, to teraz nie mogła czuć się lepiej. Nawet jeśli czekała ją wieczność w zamku w tej niepraktycznej, duchowej formie, to przynajmniej odnalazła spokój i beztroskę. A przynajmniej tak się jej zdawało.
- Jasper Larsson
Re: Loteria Listopad
Pią Lis 13, 2015 9:10 pm
Oczywiście każdy dzień był świętem od samych narodzin Gilderoya, a każdorazowe wzejście słońca było hołdem ku jego osobie, ale to Walentynki miały zaszczytny tytuł ulubionego dnia blondwłosego anioła. To właśnie czternastego lutego każdego roku na całym świecie tak samo czarodzieje jak i mugole obchodzili dzień miłości. A gdzież tak piękne uczucie mogło być ukierunkowane, jeśli nie w stronę najwspanialszego człowieka jaki ten świat zrodził, nieuchwytnego ideału, boskości zamkniętej w pięknej i wrażliwej powłoce? No, właśnie! Poza urodzinami, imieninami, rocznicą pierwszego wypowiedzianego słowa, postawionego kroku oraz wyczarowanego zaklęcia, to Walentynki były globalnym świętem poświęconym jego skromnej postaci i właśnie wtedy oczekiwać mógł, jakby nie było to i tak codziennością, setek miłosnych liścików, słodkich poczęstunków i zachwyconych spojrzeń. Inaczej sobie tego po prostu nie wyobrażał.
- David o'Connell
Re: Loteria Listopad
Pią Lis 13, 2015 11:34 pm
Matthew Peter Howard lubił swoją pracę w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów, choć nie ukrywał, że niektóre interwencje bywały męczące. Nie mniej jednak postanowił sobie, że da z siebie wszystko przy wykonywaniu dzisiejszej roboty. Miał zająć się jakimś czarodziejem, który rzucił zaklęcie na kibel w mugolskim urzędzie, żeby ten gryzł siadających na nim ludzi i zobaczył to mugol. Zamieszanie, które z tego wyniknęło zostało zgłoszone i przełożony postanowił wysłać na interwencję własnie Matthew. Zajście miało miejsce na jednej z ulic Londynu.
Londyn - miasto będące stolicą Wielkiej Brytanii i Anglii położone w jej południowo-wschodniej części. Położony nad Tamizą, jest trzecim największym miastem Europy. Obszar metropolitarny Londynu najbardziej dynamiczny wzrost osiągnął w epoce wiktoriańskiej oraz latach międzywojennych. Pierwszymi śladami działalności osadniczej na terenie Londynu są odkryte pozostałości po rzymskiej osadzie założonej najprawdopodobniej w 43 roku naszej ery.
Wracając jednak do naszej historii... Pan Howard właśnie znalazł się w odpowiedniej dzielnicy i szedł jedną z ulic, szukając miejsca, w którym interwencja miała się odbyć. Dzielnica była raczej spokojna, dookoła znajdowały się domy i odrobina zieleni. Urząd na pewno był dużym budynkiem, dlatego Matthew sądził, że znalezienie go nie powinno stanowić problemu. Był tak zajęty przyglądaniem się fasadom, że nie zauważył, jak z sąsiedniej uliczki wybiega kobieta. Zmroziło go, kiedy nieoczekiwane wpadła na niego, jakby nie pomyślała, że powinna trochę uważać.
- Patrz jak chodzisz, niezdarna kobieto! - Powiedział najpierw, zanim zorientował się, że przecież już ją gdzieś widział i to nie raz. - To ty! Wpadliśmy na siebie już dwa razy. - Rzekł pewnym siebie tonem, kiedy zobaczył Monique. Co ona robiła w takim miejscu? Miał nadzieję, że już nie pamiętała, jak ją obraził. - Chyba mnie śledzisz. - Zachichotał sobie Matthew Peter Howard.
Londyn - miasto będące stolicą Wielkiej Brytanii i Anglii położone w jej południowo-wschodniej części. Położony nad Tamizą, jest trzecim największym miastem Europy. Obszar metropolitarny Londynu najbardziej dynamiczny wzrost osiągnął w epoce wiktoriańskiej oraz latach międzywojennych. Pierwszymi śladami działalności osadniczej na terenie Londynu są odkryte pozostałości po rzymskiej osadzie założonej najprawdopodobniej w 43 roku naszej ery.
Wracając jednak do naszej historii... Pan Howard właśnie znalazł się w odpowiedniej dzielnicy i szedł jedną z ulic, szukając miejsca, w którym interwencja miała się odbyć. Dzielnica była raczej spokojna, dookoła znajdowały się domy i odrobina zieleni. Urząd na pewno był dużym budynkiem, dlatego Matthew sądził, że znalezienie go nie powinno stanowić problemu. Był tak zajęty przyglądaniem się fasadom, że nie zauważył, jak z sąsiedniej uliczki wybiega kobieta. Zmroziło go, kiedy nieoczekiwane wpadła na niego, jakby nie pomyślała, że powinna trochę uważać.
- Patrz jak chodzisz, niezdarna kobieto! - Powiedział najpierw, zanim zorientował się, że przecież już ją gdzieś widział i to nie raz. - To ty! Wpadliśmy na siebie już dwa razy. - Rzekł pewnym siebie tonem, kiedy zobaczył Monique. Co ona robiła w takim miejscu? Miał nadzieję, że już nie pamiętała, jak ją obraził. - Chyba mnie śledzisz. - Zachichotał sobie Matthew Peter Howard.
- Rudolf Lestrange
Re: Loteria Listopad
Sob Lis 14, 2015 12:39 am
Bellatrix Black. Zmarszczony, zadarty nosek jako pierwszy wychynął zza kurtyny brązowych, aksamitnych loków, gdy oderwała wzrok od wystrzępionego kawałka pergaminu, który ukrywała skrzętnie pod drobnymi dłońmi. Spłoszone spojrzenie rozżarzonych pasją węgielków jej oczu zastygło, wygasło, spod popiołów wyzierała jedynie pompatyczna pogarda i niesmak, gdy omiotła wzrokiem Pokój Wspólny Ślizgonów. Żaden z nielicznych uczniów obecnych w kunsztownie urządzonym pomieszczeniu nie śmiał spojrzeć na Kamienną Księżniczkę, jak ją nazywano. Zresztą, jedyne oczy, które miały do tego prawo zapewne tkwiły teraz wbite zdeterminowanie w drobne, niezdarne figurki ulatujące w popłochu na zniszczonych miotłach przed jego własną, na pewno grzesznie rozpędzoną. Tylko raz widziała jego smukłą sylwetkę umykającą zwinnie przed wrogimi tłuczkami, lecz ten prześmiewczy uśmieszek, w jakim zawarte były jego wargi zapadł jej w pamięć. I chociaż jej młode oczy nie widziały za wiele poprzez mgłę i tłum uczniów dziko i tryumfalnie krzyczących, wiedziała, jak ułożą się jego ciemne loki, jak będą przylegać pieszczotliwie do lśniącego potem czoła. I chociaż jego tekstura była dla niej obca, wiedziała, jak miłe dla skóry byłyby poplątane kosmyki, które odgarnęłaby z jego oczu, gdyby tylko ją o to poprosił.
Blady płomyk rumieńców rozżarzył brzydko jej blade policzki, dotyk wstydu niemniej bolesny, niż tęsknota. Schowała się za burzą własnych włosów, zażenowana i zła na siebie. Gdyby widział ją teraz tatuś...
Bellatrix Black. Lubiła dźwięk swojego imienia, jak spływało łagodnie z języka, by szarpnąć groźnie na sam koniec. Lubiła też widok zmieszanych spojrzeń swoich rówieśniczek, gdy dowiedziały się, z jak ważną osobą przyjdzie im dzielić dormitorium. Pierwsza wybrała sobie łóżko, rezolutnie ukrywając zachwyt, który budziło w niej zaczarowane okno, pod którym się znajdowało. Była bardzo ważną osobą, w istocie, a ważne osoby muszą zachowywać się w odpowiedni sposób. Czasem jednak, jak tego deszczowego popołudnia, lubiła być po prostu Bellą, bez nazwiska i rodowej biżuterii, dziewczynką pokonującą beztrosko łąki swoich marzeń i planów. Gdy tak skrobała na tym wytarmoszonym kawałku pergaminu, właśnie jedno z tych marzeń wtargnęło do Pokoju Wspólnego, jego przybycie zwiastowane przez pełne radości śpiewy i okrzyki rozbrzmiewające od samego wejścia.
Bellatrix szybko schowała swą notatkę do kieszeni szaty, po czym zapeszona poprawiła swe nieokiełznane loki. Gdy skierowała wzrok w kierunku nowoprzybyłego tłoku, jej oczy instynktownie odnalazły te jedyne mające znaczenie, błyszczące, nie, płonące, radością, podekscytowaniem i dumą. Z rozwianą grzywą i policzkami rozświetlonymi rumieńcem, wyglądał tak inaczej od wszystkich chłopców wokół. Ich przylizane włosy, lepkie od czarodziejskiego żelu i oschłe uśmiechy budziły w niej niesmak. Tylko jego oczy tak ładnie lśniły zapałem, gdy opowiadał te swoje historie i legendy, pochylając się nad jej esejem z Historii Magii. Tylko on uśmiechał się tak dziwnie, tak pięknie, uśmiechem dzikim i szelmowskim, jeden jedyny dołeczek brużdżący blady policzek. Nim zdążył skierować na nią swój wzrok, ona już wstawała z krzesła, jej podręczniki pospiesznie upchnięte we wnętrzu skórzanej torby. A gdy w końcu dwie pary czarnych oczu spotkały się ponad wszystkimi głowami, uśmiechnęła się uprzejmie, pozwalając sobie zaledwie na skinienie głowy w geście gratulacji. Chociaż jej dłonie chciały chwytać coś innego, niż chłodną smoczą skórę, a stopy inną deptać ścieżkę, wycofała się do pustego zupełnie dormitorium.
Bellatrix Lestrange. Zarumieniona ze wstydu przygarbiła się troszkę, ściskając w palcach przeklęty pergamin. Imię tak obce, a jednak język odnalazł swą drogę wśród zdradzieckich głosek, pieszczące każdy dźwięk, nim ulatywał w ciszę pokoju. Za zatrzaśniętymi drzwiami nikt nie słyszał cichego szeptu zaklęcia, które po raz kolejny ogołociło pergamin ze zdradzieckich słów. Za zatrzaśniętymi drzwiami, Bella leżała bezwładnie na miękkim łożku, kotary zasunięte szczelnie wokół jej kościstego ciała, gdy usta próbowały smaku tej nieznanej, lecz jakże upragnionej konfiguracji wyrazów.
Dwanaście lat później
Jej różdżka była pierwszym, co czyhało na wroga, ściśnięta w bladej dłoni, jak największy ze skarbów. Spojrzała obojętnie w dół pustej alei, deski okien budynków chylących się niebezpiecznie ku ziemi zabite dokładnie, kryjąc ją przed wścibskimi oczyma. Zaklęcie zawibrowało na ustach, pieszczota tak znana i ukochana, lecz naprzeciw niej stał tylko stary znajomy, Rudolf, z tym swoim obrzydliwie oczywistym uśmieszkiem na twarzy. Zmusiła własne wargi do wygięcia się w pełnym ciepła - miała nadzieję - uśmiechu, chowając smukły kawałek drzewa pod rękawem.
Nic się nie zmienił, ten panicz Lestrange, jak gdyby zamarły w naiwności młodości. Nie dojrzał wystarczająco, by ujarzmić ten kłąb włosów na swojej głowie, tak jak robił to jej Pan. Żałośnie otwarty w swoich emocjach, nie miał w sobie nic z dumnego czarodzieja czystej krwi, jakim powinien być. Niczym jakaś szlama, kołnierzyk białej, mugolskiego koszuli nosił dumnie pod drogą szatą. Połknęła prychnięcie i wstyd, który czuła pokazując się w jego towarzystwie. Czarny Pan wiedział o aranżacjach ich rodzin i nawet jej błagalne spojrzenie nie skłoniło go do interwencji. Jej Mistrz, jej umiłowany Pan, dla którego zrobiłaby wszystko, o co by tylko poprosił.
Zamiast jego twarzy, miała przed sobą tę Rudolfową, wykrzywioną w matrioszkę uczuć, których ona sama nawet nie potrafiłaby nazwać. Tylko raz słyszała tę historię, lecz obrzydzenie pozostało z nią do teraz. I chociaż dawno przestała już zwracać uwagę, wiedziała, że jego usta wypluwają te same, pełne dziecinnego podekscytowania słowa, negując prawa natury. Był dorosłym mężczyzną, a w jego głowie wciąż mieszkały postaci z baśni, jego oczy wciąż skakały z miejsca na miejsce, niezdolne do ustatkowania się. Był przeciwieństwem wszystkiego, co kochała, przeciwieństwem jej potężnego Pana i marzeń. Potakiwała uprzejmie w odpowiednich miejscach, choć wcale jej o to nie prosił. Jej dłonie chciały zacisnąć się wokół jego gardła, a stopy odnaleźć drogę do domu, do kolan jej Mistrza, lecz została. Nikt nie słyszał prychnięcia w jej myślach.
Bellatrix Lestrange, pomyślała, wiedząc doskonale, jak kombinacja dwóch sprzecznych mian splugawiłaby jej język. Lestrange, było niczym koniec dla jej egzystencji, niczym wyrok śmierci postawiony tuż za imieniem. Pozwoliła się objąć. Za zatrzaśniętymi drzwiami jej umysłu, nikt nie słyszał szeptu goryczy.
Blady płomyk rumieńców rozżarzył brzydko jej blade policzki, dotyk wstydu niemniej bolesny, niż tęsknota. Schowała się za burzą własnych włosów, zażenowana i zła na siebie. Gdyby widział ją teraz tatuś...
Bellatrix Black. Lubiła dźwięk swojego imienia, jak spływało łagodnie z języka, by szarpnąć groźnie na sam koniec. Lubiła też widok zmieszanych spojrzeń swoich rówieśniczek, gdy dowiedziały się, z jak ważną osobą przyjdzie im dzielić dormitorium. Pierwsza wybrała sobie łóżko, rezolutnie ukrywając zachwyt, który budziło w niej zaczarowane okno, pod którym się znajdowało. Była bardzo ważną osobą, w istocie, a ważne osoby muszą zachowywać się w odpowiedni sposób. Czasem jednak, jak tego deszczowego popołudnia, lubiła być po prostu Bellą, bez nazwiska i rodowej biżuterii, dziewczynką pokonującą beztrosko łąki swoich marzeń i planów. Gdy tak skrobała na tym wytarmoszonym kawałku pergaminu, właśnie jedno z tych marzeń wtargnęło do Pokoju Wspólnego, jego przybycie zwiastowane przez pełne radości śpiewy i okrzyki rozbrzmiewające od samego wejścia.
Bellatrix szybko schowała swą notatkę do kieszeni szaty, po czym zapeszona poprawiła swe nieokiełznane loki. Gdy skierowała wzrok w kierunku nowoprzybyłego tłoku, jej oczy instynktownie odnalazły te jedyne mające znaczenie, błyszczące, nie, płonące, radością, podekscytowaniem i dumą. Z rozwianą grzywą i policzkami rozświetlonymi rumieńcem, wyglądał tak inaczej od wszystkich chłopców wokół. Ich przylizane włosy, lepkie od czarodziejskiego żelu i oschłe uśmiechy budziły w niej niesmak. Tylko jego oczy tak ładnie lśniły zapałem, gdy opowiadał te swoje historie i legendy, pochylając się nad jej esejem z Historii Magii. Tylko on uśmiechał się tak dziwnie, tak pięknie, uśmiechem dzikim i szelmowskim, jeden jedyny dołeczek brużdżący blady policzek. Nim zdążył skierować na nią swój wzrok, ona już wstawała z krzesła, jej podręczniki pospiesznie upchnięte we wnętrzu skórzanej torby. A gdy w końcu dwie pary czarnych oczu spotkały się ponad wszystkimi głowami, uśmiechnęła się uprzejmie, pozwalając sobie zaledwie na skinienie głowy w geście gratulacji. Chociaż jej dłonie chciały chwytać coś innego, niż chłodną smoczą skórę, a stopy inną deptać ścieżkę, wycofała się do pustego zupełnie dormitorium.
Bellatrix Lestrange. Zarumieniona ze wstydu przygarbiła się troszkę, ściskając w palcach przeklęty pergamin. Imię tak obce, a jednak język odnalazł swą drogę wśród zdradzieckich głosek, pieszczące każdy dźwięk, nim ulatywał w ciszę pokoju. Za zatrzaśniętymi drzwiami nikt nie słyszał cichego szeptu zaklęcia, które po raz kolejny ogołociło pergamin ze zdradzieckich słów. Za zatrzaśniętymi drzwiami, Bella leżała bezwładnie na miękkim łożku, kotary zasunięte szczelnie wokół jej kościstego ciała, gdy usta próbowały smaku tej nieznanej, lecz jakże upragnionej konfiguracji wyrazów.
Dwanaście lat później
Jej różdżka była pierwszym, co czyhało na wroga, ściśnięta w bladej dłoni, jak największy ze skarbów. Spojrzała obojętnie w dół pustej alei, deski okien budynków chylących się niebezpiecznie ku ziemi zabite dokładnie, kryjąc ją przed wścibskimi oczyma. Zaklęcie zawibrowało na ustach, pieszczota tak znana i ukochana, lecz naprzeciw niej stał tylko stary znajomy, Rudolf, z tym swoim obrzydliwie oczywistym uśmieszkiem na twarzy. Zmusiła własne wargi do wygięcia się w pełnym ciepła - miała nadzieję - uśmiechu, chowając smukły kawałek drzewa pod rękawem.
Nic się nie zmienił, ten panicz Lestrange, jak gdyby zamarły w naiwności młodości. Nie dojrzał wystarczająco, by ujarzmić ten kłąb włosów na swojej głowie, tak jak robił to jej Pan. Żałośnie otwarty w swoich emocjach, nie miał w sobie nic z dumnego czarodzieja czystej krwi, jakim powinien być. Niczym jakaś szlama, kołnierzyk białej, mugolskiego koszuli nosił dumnie pod drogą szatą. Połknęła prychnięcie i wstyd, który czuła pokazując się w jego towarzystwie. Czarny Pan wiedział o aranżacjach ich rodzin i nawet jej błagalne spojrzenie nie skłoniło go do interwencji. Jej Mistrz, jej umiłowany Pan, dla którego zrobiłaby wszystko, o co by tylko poprosił.
Zamiast jego twarzy, miała przed sobą tę Rudolfową, wykrzywioną w matrioszkę uczuć, których ona sama nawet nie potrafiłaby nazwać. Tylko raz słyszała tę historię, lecz obrzydzenie pozostało z nią do teraz. I chociaż dawno przestała już zwracać uwagę, wiedziała, że jego usta wypluwają te same, pełne dziecinnego podekscytowania słowa, negując prawa natury. Był dorosłym mężczyzną, a w jego głowie wciąż mieszkały postaci z baśni, jego oczy wciąż skakały z miejsca na miejsce, niezdolne do ustatkowania się. Był przeciwieństwem wszystkiego, co kochała, przeciwieństwem jej potężnego Pana i marzeń. Potakiwała uprzejmie w odpowiednich miejscach, choć wcale jej o to nie prosił. Jej dłonie chciały zacisnąć się wokół jego gardła, a stopy odnaleźć drogę do domu, do kolan jej Mistrza, lecz została. Nikt nie słyszał prychnięcia w jej myślach.
Bellatrix Lestrange, pomyślała, wiedząc doskonale, jak kombinacja dwóch sprzecznych mian splugawiłaby jej język. Lestrange, było niczym koniec dla jej egzystencji, niczym wyrok śmierci postawiony tuż za imieniem. Pozwoliła się objąć. Za zatrzaśniętymi drzwiami jej umysłu, nikt nie słyszał szeptu goryczy.
- Caroline Rockers
Re: Loteria Listopad
Sob Lis 14, 2015 4:06 am
Irytek: Nie wierzę w to, co ujrzałam.
Peter: Porywające jak woda w jeziorze.
Jasper: Porywające jak woda w jeziorze.
David: Wydawało mi się, że to Twoja postać.
Rudolf: Wydawało mi się, że to Twoja postać.
Peter: Porywające jak woda w jeziorze.
Jasper: Porywające jak woda w jeziorze.
David: Wydawało mi się, że to Twoja postać.
Rudolf: Wydawało mi się, że to Twoja postać.
- Irytek
Re: Loteria Listopad
Sob Lis 14, 2015 9:06 am
Iryt: 1 buteleczka Eliksiru Pomieszania
Jas: 45 fasolek
Peter: 45 fasolek
Mer: możliwość odkrycia jednej z sekretnych komnat
Jas: 45 fasolek
Peter: 45 fasolek
Mer: możliwość odkrycia jednej z sekretnych komnat
- Rudolf Lestrange
Re: Loteria Listopad
Sob Lis 14, 2015 9:23 am
Ja poproszę coś, czego się nie spodziewam, o.
- Gwendoline Tichý
Re: Loteria Listopad
Sob Lis 14, 2015 7:47 pm
MATHIAS RÖKKUR
Nauka Oklumencji... Jednej z najtrudniejszych sztuk magicznych, polegających na zacienianiu swojego umysłu i kryciu go przed rozszalałymi bestiami, w których skóry poukrywane były łamiące blokady zaklęcia wrogów, nie była wcale rzeczą łatwą. Pomimo zadowalających nauczyciela wyników Krukona, sam chłopak nie był jeszcze tak pewien swoich umiejętności. Musiał być najlepszy, albowiem w przeciwnym razie nieodpowiednie osoby dobrałyby się do jego tajemnic... Tajemnic, których nie powinien widzieć nikt inny prócz niego i niej. I Avernusa, jego lojalnego brata.
To dla nich i dla siebie, ten wrażliwy, inteligentny, wygadany, towarzyski, prawy i skromny chłopak musiał utrzymać emocje na wodzy podczas nauki tego arcytrudnego rytuału i poddać się bolesnym torturom, podczas których na pewno nie raz poniesie naprawdę ogromne straty i w ostateczności nawet zemdleje.
No ale nic. Póki co robił coraz większe postępy i postanowił skupić się na pozytywnym patrzeniu w przyszłość. Zwłaszcza, że nie chciał pokazywać bólu przed uczącym go nauczycielem, bo ten już kilka razy odradzał mu to całe przedsięwzięcie i nakłaniał do zaprzestania, by chronić własne zdrowie. Ale Matthias był zdecydowany! Miał zamiar pokazać światu, że dzięki tym pozalekcyjnym lekcjom osiągnie wreszcie poziom godny pozycji przyszłego Praktykanta Nauczyciela OPCM, która ma mu utorować drogę do bycia wspaniałym łamaczem zaklęć, który wreszcie będzie mógł bronić świat przed tak żałosnymi i przewidywalnymi mętami jak np. Sahir Nailah.
Jego wiara w siebie była niezwykła... potrafiła przenosić góry i pomagała w oparciu się pozbawionemu litości legilimensowi, jakiego rzucał na Krukona jego nauczyciel. Czasem jednak ta wiara przepuszczała kilka promieni zaklęcia i pozwalała obcym oczom wejrzeć do głowy młodego czarodzieja. Ale on nie podda się łatwo, oj nie...
Wspomnienie...
Najświeższe, jakie Mati posiadał. Co takiego przedstawia?
Kruk.
Noc.
Hogwart
Piąte piętro.
Kąpiel.
Przedstawia Matthiasa, który stoi w futrynie drzwi prowadzących do łazienki Prefektów. Dlaczego tam poszedł? Przecież już był czysty?
Wstyd...
Rozżalenie...
Poślizgniecie się na kałuży mydlin...
Emocje wzięły górę.
Zemdlał.
Tygodnie...
To była naprawdę ciężka próba dla chłopaka, w końcu był jeszcze taki młody! Jego ambicje nie raz przerastały możliwości, ale wiedział, że trening uczyni z niego w końcu mistrza. Cena, jaką za to płacił, była naprawdę wysoka. Mdlał na zajęciach i mdlał bez przerwy tak, że jego nauczyciel na czas każdej pozalekcyjnej lekcji zmieniał podłogę w gigantyczny materac. Czasem skakali na nim chwile, by przygotować się do zajęć, ale potem już brali się do roboty! Mati za każdym razem kiedy stawał przed drzwiami do klasy, obierał sobie za cel, by sprzeciwić się legilimensowi chociaż raz...! W końcu tyle już ćwiczył...
Ale łamacz barier umysłowych był bardzo silny. Grzebał w myślach Matiego jak w puzderku z klamotami. Przeglądał wszystkie skryte w nich emocje Krukona, a on nie umiał się temu sprzeciwić!
Ciekawe co dzisiaj się zdarzy fajnego.
Łazienka Prefektów. Rozkaz. Kruk latający pod sufitem z różdżką w dziobie.
Zabawa.
Szaleństwo.
Legilimens sam odpuścił...
Milczenie...
Milczenie poprzedzające huragan.
Atak się ponowił.
Dygotał na całym ciele. Starał się zwalczyć tę ogromną siłę.
Znowu bez skutku.
Widok nagiej dziewczyny w wannie pełnej piany. Dzikiej kotki, której słabości odkrył. On, Matthias Rokkur! Wcześniej była dla niego niedobra, ale już on jej pokazał kto tu rządzi. Zapędził ją w kozi róg, nie miała już dokąd uciec. Była bezbronna. A on chciał zaszaleć.
Miesiące...
W końcu Matthias potrafił coraz mocniej nad sobą panować – materac z lekcji na lekcje był coraz mniej potrzebny. Choć czasem nadal zdarzało im się skakać.
Czy to wszystko jednak wystarczy? Lekcja powoli się kończyła...
Prześwietlone momenty.
Piana.
Naga dziewczyna.
Światło spływające na jej niewidoczną twarz.
- Koniec na dzisiaj... Proszę mi wybaczyć... - i zemdlał.
Będą musieli powrócić do materaca.
Nauka Oklumencji... Jednej z najtrudniejszych sztuk magicznych, polegających na zacienianiu swojego umysłu i kryciu go przed rozszalałymi bestiami, w których skóry poukrywane były łamiące blokady zaklęcia wrogów, nie była wcale rzeczą łatwą. Pomimo zadowalających nauczyciela wyników Krukona, sam chłopak nie był jeszcze tak pewien swoich umiejętności. Musiał być najlepszy, albowiem w przeciwnym razie nieodpowiednie osoby dobrałyby się do jego tajemnic... Tajemnic, których nie powinien widzieć nikt inny prócz niego i niej. I Avernusa, jego lojalnego brata.
To dla nich i dla siebie, ten wrażliwy, inteligentny, wygadany, towarzyski, prawy i skromny chłopak musiał utrzymać emocje na wodzy podczas nauki tego arcytrudnego rytuału i poddać się bolesnym torturom, podczas których na pewno nie raz poniesie naprawdę ogromne straty i w ostateczności nawet zemdleje.
No ale nic. Póki co robił coraz większe postępy i postanowił skupić się na pozytywnym patrzeniu w przyszłość. Zwłaszcza, że nie chciał pokazywać bólu przed uczącym go nauczycielem, bo ten już kilka razy odradzał mu to całe przedsięwzięcie i nakłaniał do zaprzestania, by chronić własne zdrowie. Ale Matthias był zdecydowany! Miał zamiar pokazać światu, że dzięki tym pozalekcyjnym lekcjom osiągnie wreszcie poziom godny pozycji przyszłego Praktykanta Nauczyciela OPCM, która ma mu utorować drogę do bycia wspaniałym łamaczem zaklęć, który wreszcie będzie mógł bronić świat przed tak żałosnymi i przewidywalnymi mętami jak np. Sahir Nailah.
Jego wiara w siebie była niezwykła... potrafiła przenosić góry i pomagała w oparciu się pozbawionemu litości legilimensowi, jakiego rzucał na Krukona jego nauczyciel. Czasem jednak ta wiara przepuszczała kilka promieni zaklęcia i pozwalała obcym oczom wejrzeć do głowy młodego czarodzieja. Ale on nie podda się łatwo, oj nie...
Wspomnienie...
Najświeższe, jakie Mati posiadał. Co takiego przedstawia?
Kruk.
Noc.
Hogwart
Piąte piętro.
Kąpiel.
Nie patrz!
Obraz stał się wyraźniejszy. Przedstawia Matthiasa, który stoi w futrynie drzwi prowadzących do łazienki Prefektów. Dlaczego tam poszedł? Przecież już był czysty?
Ohh...
Zabrał komuś różdżkę. Innej czarownicy. Łamał regulamin.Dlaczego?
Był zmęczony ciągłym byciem grzecznym i usłuchanym. Chciał trochę zaszaleć. Czarownica padła ofiarą jego niewinnego żartu. Pocieszył się trochę, ale przerwano mu i chłopak zalał się łzami. Chciał wtedy zrehabilitować się w oczach Pana Filcha, lecz ten go nie słuchał. Odleciał na mopie wraz z jego złotą plakietką Prefekta.Wstyd...
Rozżalenie...
Poślizgniecie się na kałuży mydlin...
DOŚĆ!
Wizja była taka prawdziwa, Mati jej nie zdzierży, nie uniesie... Emocje wzięły górę.
Zemdlał.
Tygodnie...
To była naprawdę ciężka próba dla chłopaka, w końcu był jeszcze taki młody! Jego ambicje nie raz przerastały możliwości, ale wiedział, że trening uczyni z niego w końcu mistrza. Cena, jaką za to płacił, była naprawdę wysoka. Mdlał na zajęciach i mdlał bez przerwy tak, że jego nauczyciel na czas każdej pozalekcyjnej lekcji zmieniał podłogę w gigantyczny materac. Czasem skakali na nim chwile, by przygotować się do zajęć, ale potem już brali się do roboty! Mati za każdym razem kiedy stawał przed drzwiami do klasy, obierał sobie za cel, by sprzeciwić się legilimensowi chociaż raz...! W końcu tyle już ćwiczył...
Ale łamacz barier umysłowych był bardzo silny. Grzebał w myślach Matiego jak w puzderku z klamotami. Przeglądał wszystkie skryte w nich emocje Krukona, a on nie umiał się temu sprzeciwić!
Ciekawe co dzisiaj się zdarzy fajnego.
Mmhh...
Znowu Hogwart.Łazienka Prefektów. Rozkaz. Kruk latający pod sufitem z różdżką w dziobie.
Zabawa.
Szaleństwo.
PRZESTAŃ!
Wrzeszczał bezgłośnie, bo tylko w myślach. Wierzył desperacko, że im głośniej będzie w jego wnętrzu, tym łatwiej odeprze atak, ale nie podziałało...Legilimens sam odpuścił...
Milczenie...
Milczenie poprzedzające huragan.
Atak się ponowił.
Dygotał na całym ciele. Starał się zwalczyć tę ogromną siłę.
Znowu bez skutku.
Widok nagiej dziewczyny w wannie pełnej piany. Dzikiej kotki, której słabości odkrył. On, Matthias Rokkur! Wcześniej była dla niego niedobra, ale już on jej pokazał kto tu rządzi. Zapędził ją w kozi róg, nie miała już dokąd uciec. Była bezbronna. A on chciał zaszaleć.
Ciekawe. Dlaczego tak ci zależy, by ją dominować? Pokaż wspomnienie...
Mokre blond włosy poprzyklejane do jasnej skóry. Uroda nie równa żadnej innej.Więc to tak... Jest dla ciebie kimś ważnym.
ZemdlałMiesiące...
W końcu Matthias potrafił coraz mocniej nad sobą panować – materac z lekcji na lekcje był coraz mniej potrzebny. Choć czasem nadal zdarzało im się skakać.
Czy to wszystko jednak wystarczy? Lekcja powoli się kończyła...
A co to?! Zamazana wizja... Nieomal ją przeoczyłem...
Klatki jak z filmu.Prześwietlone momenty.
Piana.
Naga dziewczyna.
Światło spływające na jej niewidoczną twarz.
Któż to?
Jej ci nie pokażę.
Ogarniało go opanowanie? Był gotów stanąć pomiędzy legilimensem i wspomnieniem? Wałowali oboje to wspomnienie od tak dawna...Jej ci nie pokażę.
Chce ją zobaczyć...
Nope.
I wreszcie. Odbił zaklęcie. O mało co znowu nie zapłacił najwyższej ceny, o mało co znowu nie zemdlał, ale dał radę. Udało mu się ocalić jego prywatność. Tak. To na pewno było bardzo ważne i godne podziwu.Nope.
Dałem... radę...
Kontynuował konwersacje w jego głowie, cały oblany zimnym potem i drżący na krześle. Kiedy już udało mu się tego dokonać, to będzie już z górki. Będzie prawdziwym mistrzem... Będzie mógł szaleć dużo częściej... Może z czasem uda mu się obmyślać plany podglądania kobiet tak, by już nikt go nie nakrył. Kto wie? - Koniec na dzisiaj... Proszę mi wybaczyć... - i zemdlał.
Będą musieli powrócić do materaca.
- Vakel B. Bułhakow
Re: Loteria Listopad
Sob Lis 14, 2015 9:00 pm
//Najlepsza loteria EVER. To jest jak pisanie ciulowego fanfika.
Była to kwietniowa sobota, godzina siódma dwadzieścia osiem. Większość zamku spała w najlepsze, ale jak to już w takich postach bywa - Kaylin była na swoich nóżkach już dobre pół godziny. A po co? A dlaczego? Otóż - dla n i e g o. Ulubionego nauczyciela, mentora, obiektu westchnień, słodkiej bułeczki. Kaylin Bułhakow. Nie, nie zależało jej na tym, żeby ją adoptował, a na... Czego ona właściwie od niego chciała? Przecież wiedziała to wszystko, rozumiała, że takie myśli były nie tylko niemądre, ale i niesmaczne. Mógłby być jej ojcem! Poza tym nie miała absolutnie żadnych podstaw do tego, aby sądzić, że pan B. nikogo nie ma. W oczach dziewczyny kreował się jako wyjątkowo atrakcyjny i czarujący mężczyzna, a nie okrutny psychopata i flirciarz. No dobrze, może czasami dziwnie pląsał, nie posiadał brwi, jadł paluszki rybne z budyniem i generalnie powinien wzbudzać jej podejrzenia, ale miłość bywa wyjątkowo ślepa. Szła teraz jak gdyby nigdy nic w stronę jego gabinetu, co jakiś czas sprawdzając w odbiciu szyby, czy blond czupryna ułożona jest tak samo idealnie, co w dormitorium. Jeszcze niedawno nie przykładała większej uwagi do swojego wyglądu, poranki spędzała na nauce w pokoju wspólnym, a numerologia kojarzyła się dziewczynie co najwyżej z przymusowymi robotami, a tutaj taka niespodzianka! On tak doskonale tłumaczył...
Tup, tup, tup.
Cichutkie kroczki poniosły się po korytarzu na siódmym piętrze, a młoda i niewinna Wittermore była coraz bliżej, bliżej i... już! Drobna, blada dłoń niepewnie nacisnęła na klamkę. W takich chwilach docierają do człowieka wszystkie niedociągnięcia. I tak w ułamku sekundy napłynął do niej pierdyliard propozycji co do tego, jak to powinna go dzisiaj zagadać. Nie lubił, kiedy pytała o jego prywatne sprawy. Jaka dziś pogoda? Cieszę się, że zgodził się pan pokazać mi jak wróży ze szklanej kuli. Wczoraj rozmawiałam z Lupinem i powiedział mi, że jest pan przerażający. Lubię nargle. Moja babcia ma na imię...
- Dzień dobry, panie profesorze. - powiedziała cichutko, kiedy drzwi otworzyły się na tyle szeroko, żeby mogła ujrzeć swojego wybranka w całej okazałości. Vakel siedział przy stole do pracy, kreśląc i smarując po jakichś papierzyskach. Wiedziała, że teraz odwróci się w jej stronę, więc posłała mu ciepły i poruszający uśmiech. Dokładnie taki, na jaki stać zakochaną po uszy piętnastolatkę.
Była to kwietniowa sobota, godzina siódma dwadzieścia osiem. Większość zamku spała w najlepsze, ale jak to już w takich postach bywa - Kaylin była na swoich nóżkach już dobre pół godziny. A po co? A dlaczego? Otóż - dla n i e g o. Ulubionego nauczyciela, mentora, obiektu westchnień, słodkiej bułeczki. Kaylin Bułhakow. Nie, nie zależało jej na tym, żeby ją adoptował, a na... Czego ona właściwie od niego chciała? Przecież wiedziała to wszystko, rozumiała, że takie myśli były nie tylko niemądre, ale i niesmaczne. Mógłby być jej ojcem! Poza tym nie miała absolutnie żadnych podstaw do tego, aby sądzić, że pan B. nikogo nie ma. W oczach dziewczyny kreował się jako wyjątkowo atrakcyjny i czarujący mężczyzna, a nie okrutny psychopata i flirciarz. No dobrze, może czasami dziwnie pląsał, nie posiadał brwi, jadł paluszki rybne z budyniem i generalnie powinien wzbudzać jej podejrzenia, ale miłość bywa wyjątkowo ślepa. Szła teraz jak gdyby nigdy nic w stronę jego gabinetu, co jakiś czas sprawdzając w odbiciu szyby, czy blond czupryna ułożona jest tak samo idealnie, co w dormitorium. Jeszcze niedawno nie przykładała większej uwagi do swojego wyglądu, poranki spędzała na nauce w pokoju wspólnym, a numerologia kojarzyła się dziewczynie co najwyżej z przymusowymi robotami, a tutaj taka niespodzianka! On tak doskonale tłumaczył...
Tup, tup, tup.
Cichutkie kroczki poniosły się po korytarzu na siódmym piętrze, a młoda i niewinna Wittermore była coraz bliżej, bliżej i... już! Drobna, blada dłoń niepewnie nacisnęła na klamkę. W takich chwilach docierają do człowieka wszystkie niedociągnięcia. I tak w ułamku sekundy napłynął do niej pierdyliard propozycji co do tego, jak to powinna go dzisiaj zagadać. Nie lubił, kiedy pytała o jego prywatne sprawy. Jaka dziś pogoda? Cieszę się, że zgodził się pan pokazać mi jak wróży ze szklanej kuli. Wczoraj rozmawiałam z Lupinem i powiedział mi, że jest pan przerażający. Lubię nargle. Moja babcia ma na imię...
- Dzień dobry, panie profesorze. - powiedziała cichutko, kiedy drzwi otworzyły się na tyle szeroko, żeby mogła ujrzeć swojego wybranka w całej okazałości. Vakel siedział przy stole do pracy, kreśląc i smarując po jakichś papierzyskach. Wiedziała, że teraz odwróci się w jej stronę, więc posłała mu ciepły i poruszający uśmiech. Dokładnie taki, na jaki stać zakochaną po uszy piętnastolatkę.
- Kaylin Wittermore
Re: Loteria Listopad
Sob Lis 14, 2015 10:22 pm
Promienie słońca wpadały przez okna gabinetu, w którym zwykł przesiadywać w swoim wolnym czasie - co prawdę mówiąc bywało często. Lekcje prowadzone przez niego zdawały się nie odbywać tak często, jakby mogły i Vakel nawet nie próbował się zastanawiać, jak ta szkoła w ogóle funkcjonuje. Nie chodziło już nawet o to, że znaczenie tak ważnego przedmiotu jakim była Numerologia zniesiono do zwykłych zajęć dodatkowych, na które nie chodziło zbyt wielu uczniów (a jak już się jacyś zdarzali to byli tak tępi, że nawet nie próbował im tego tłumaczyć). Nie, dużo więcej absurdów widział w sposobie prowadzenia całego Hogwartu, tego jak zachowywali się nauczyciele. Za każdym razem, gdy musiał napisać kolejny raport głowił się, jakim cudem mury tej szkoły jeszcze stały, a potem po prostu wysyłał list i skupiał się na swoich codziennych zajęciach.
Bo prawdę mówiąc, miał ich sporo. Kolejne badania i szkice następnej książki już pojawiały się wśród jego notatek, a powciskane w kalendarz kartki tylko mu o tym przypominały. Co jakiś czas siadał też do swojej szklanej kuli chcąc spojrzeć w mglisty obraz przyszłości, jednak odkąd się tutaj znalazł jeszcze niczego nowego w niej nie ujrzał. Poza tym spędzał też bardzo dużo czasu na sprawdzaniu prac i załamywał ręce, gdy tylko jego oczom ukazywało się pismo Belanger. Nawet nie próbował zaznaczać błędów, jedynie przekreślał i wystawiał najniższą z ocen.
Tup, tup, tup.
Słyszał obijające się o podłogę korytarza obcasiki i bardzo dobrze wiedział, kogo do niego niesie. Głupiutką, a zarazem nieziemsko mądrą Krukonkę witał w swych progach wystarczająco często, by wiedzieć, że to właśnie ona zmierzała ku wielkim drzwiom gabinetu. Czasem, gdy słuchał jej wypowiedzi widział w niej młodszą wersję siebie z lat dalekiej młodości. Chyba tylko dlatego pozwalał jej wpadać do siebie coraz częściej i zagadywać go tymi swoimi nie zamykającymi się ustami. I choć irytowała go bardzo często, cenił sobie towarzystwo młodego, otwartego umysłu. Umysłu, który co chwila wypluwał z siebie masę pochwał w jego stronę i łechtał tym samym spragnione ego takiego starucha, jak on.
- Dzień dobry, Wittermore. - Powiedział spoglądając na nią i odpowiadając uśmiechem na uśmiech. Dłonią wskazał krzesełko znajdujące się po drugiej stronie biurka, tak jak ostatnim razem, gdy do niego przyszła.
- Ciasteczko? - Gdy tylko podeszła i usadziła swój zgrabny (bo temu zaprzeczyć nie mógł) tyłeczek, podsunął w jej stronę talerzyk ze świeżymi ciastkami i powrócił do kreślenia notatek na papierze.
- W czym mogę ci dzisiaj pomóc? - To wcale nie tak, że spodziewał się jej wizyty. Tak jakby nie przychodziła do niego c o w e e k e n d. Co będzie wymówką tym razem? Niech zgadnie, kryształowa kula?
Bo prawdę mówiąc, miał ich sporo. Kolejne badania i szkice następnej książki już pojawiały się wśród jego notatek, a powciskane w kalendarz kartki tylko mu o tym przypominały. Co jakiś czas siadał też do swojej szklanej kuli chcąc spojrzeć w mglisty obraz przyszłości, jednak odkąd się tutaj znalazł jeszcze niczego nowego w niej nie ujrzał. Poza tym spędzał też bardzo dużo czasu na sprawdzaniu prac i załamywał ręce, gdy tylko jego oczom ukazywało się pismo Belanger. Nawet nie próbował zaznaczać błędów, jedynie przekreślał i wystawiał najniższą z ocen.
Tup, tup, tup.
Słyszał obijające się o podłogę korytarza obcasiki i bardzo dobrze wiedział, kogo do niego niesie. Głupiutką, a zarazem nieziemsko mądrą Krukonkę witał w swych progach wystarczająco często, by wiedzieć, że to właśnie ona zmierzała ku wielkim drzwiom gabinetu. Czasem, gdy słuchał jej wypowiedzi widział w niej młodszą wersję siebie z lat dalekiej młodości. Chyba tylko dlatego pozwalał jej wpadać do siebie coraz częściej i zagadywać go tymi swoimi nie zamykającymi się ustami. I choć irytowała go bardzo często, cenił sobie towarzystwo młodego, otwartego umysłu. Umysłu, który co chwila wypluwał z siebie masę pochwał w jego stronę i łechtał tym samym spragnione ego takiego starucha, jak on.
- Dzień dobry, Wittermore. - Powiedział spoglądając na nią i odpowiadając uśmiechem na uśmiech. Dłonią wskazał krzesełko znajdujące się po drugiej stronie biurka, tak jak ostatnim razem, gdy do niego przyszła.
- Ciasteczko? - Gdy tylko podeszła i usadziła swój zgrabny (bo temu zaprzeczyć nie mógł) tyłeczek, podsunął w jej stronę talerzyk ze świeżymi ciastkami i powrócił do kreślenia notatek na papierze.
- W czym mogę ci dzisiaj pomóc? - To wcale nie tak, że spodziewał się jej wizyty. Tak jakby nie przychodziła do niego c o w e e k e n d. Co będzie wymówką tym razem? Niech zgadnie, kryształowa kula?
- Caroline Rockers
Re: Loteria Listopad
Sob Lis 14, 2015 11:28 pm
Gwendoline: Wydawało mi się, że to Twoja postać.
Vakel: Nie wierzę w to, co ujrzałam.
Kaylin: Nie wierzę w to, co ujrzałam.
Vakel: Nie wierzę w to, co ujrzałam.
Kaylin: Nie wierzę w to, co ujrzałam.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach