- Mistrz Labiryntu
Głazy (nad jeziorem)
Pon Wrz 02, 2013 2:26 pm
Na dalekim i mocno już dzikim brzegu jeziora znajduje się nieco zalesiona część plaży; aby tam dojść należy iść linią normalnego brzegu tuż obok skarpy wzgórza - nie należy to do rzeczy najłatwiejszych, ponieważ kończy się tam ziemia i zostaje kupa śliskich kamieni, a kiedy jezioro gwałtownie wzbiera lub jest niespokojne ścieżka jest nie do przejścia. Ta niewielka quasi-wysepka jest interesująca nie ze względu na zachwaszczony skrawek ziemi, ale ze względu na ścieżkę z głazów, jaka od niej odchodzi. Siedem sporych kamulców, wyglądających jak kapsle powbijane tu przez jakiegoś znudzonego Olbrzyma, prowadzą do największego z nich, jaki tkwi na samym końcu.
(Uwaga! Ścieżka z kamieni skrywa się pod wodą na czas przypływu oraz podczas sztormu. Tylko największy głaz na końcu jest na tyle duży, że nadal pozostaje odkryty - jeśli ktokolwiek na nim zostanie podczas przypływu, będzie odcięty od brzegu na jakieś 3 godziny!)
(Uwaga! Ścieżka z kamieni skrywa się pod wodą na czas przypływu oraz podczas sztormu. Tylko największy głaz na końcu jest na tyle duży, że nadal pozostaje odkryty - jeśli ktokolwiek na nim zostanie podczas przypływu, będzie odcięty od brzegu na jakieś 3 godziny!)
- Colette Warp
Re: Głazy (nad jeziorem)
Nie Wrz 20, 2015 1:11 pm
Colette postanowił, że zaufa nowo poznanemu chłopakowi (którego kompletnie zapomniał zapytać o imię, psia mać!) i sam nie weźmie żadnej butelki wody. I tak nie miałby już na to czasu, bo okazało się, że szukał swojej beczki z kremowym piwem znacznie dłużej niż początkowo zakładał. Opanował w końcu do perfekcji zaklęcie znikania przedmiotów, ale Pani McGonagall miała ich uczyć zaklęć przywracających dopiero na VII roku – tak więc przez ostatnie czterdzieści pięć minut Warp przerzucał rzeczy w swojej szafie, zgarniał kurz spod łóżka i nawet macał dla uporczywej pewności szczyt baldachimu swojego wyrka, by ostatecznie znaleźć niewidzialną beczkę w swoim kufrze. Jakkolwiek odnajdywanie niewidzialnych rzeczy głupio by nie brzmiało. Na szczęście szklanek wziętych pod zastaw z Trzech Mioteł nie znikał, więc zgarnął dwie z siedmiu dostępnych, po czym wziął beczkę w ręce i wyszedł z dormitorium, spiesząc ku zagrodzie.
Niesienie pięciu litrów, chlupoczących w drewnianym pojemniku, było zabawne tylko w lochach i częściowo na schodach. Na parterze i błoniach było już gorzej, zwłaszcza, że przyciągał spojrzenia wyglądając jak chuchro uginające się pod ciężarem dwóch szklaneczek. Najwidoczniej większość uczniów z innych domów z satysfakcją pomyślała, że z takim pałkarzem drużynę Hufflepuffu czeka w najbliższym meczu sromotna przegrana.
Colette opuścił budynek i już zdecydowanie bardziej ożywionym krokiem przedarł się przez pustą polanę. Było pochmurno, nie szczególnie ciepło, więc większość uczniów pewnie siedziała wewnątrz zamku, bo tu minął zaledwie kilku, szybko umykających przez nadciągającą niechybnie mżawką. Jedynie jakiś Gryfon stał sobie na lajcie przy zagrodzie z (również pochowanymi) magicznymi stworzeniami, do którego wkrótce dołączył dziwny chłopak, uginający się pod ciężarem dwóch szklanek.
- Nie pytaj. - zaczął, wymieniając z nim znaczące spojrzenia i poprawił sobie beczkę w rękach, po czym wyminął go i pospieszył, kierując się w stroję jeziora. - Dobra, bez pierdzielenia, dawaj za mną. Odkryłem to miejsce kilka miesięcy temu, jak wyglądałem przez skarpę tam na wzgórzu, gdzie jest altanka. - kiwnął głową na bok, wskazując wzniesienie, do którego się zbliżali, kiedy przy brzegu jeziora od razu odbili na bok, by nie wdepnąć do wody. - Po drodze jest sporo śliskich kamieni, ale za to na nikogo się tam jeszcze nie natknąłem, zapach jeziora i lasu zmyli Panią Norris, a Filch nie jest samobójcą, żeby iść za nami... zresztą zaraz sam zobaczysz... o tu. - dokończył, zeskakując z niewielkiego zrębu ziemi, żeby podejść do przylepionej do krawędzi skarpy ścieżki złożonej ze śliskich kamieni, jakie znikały za delikatnym zakrętem i zdawały się donikąd nie prowadzić. - Nie wygląda to na zbyt bezpieczne, ale hej, bez ryzyka nie ma zabawy, nie? - zagaił retorycznie i postanowił dnia dzisiejszego jako pierwszy rozdziewiczyć ten cudaczny szlak, jedną ręką przytulając do siebie ciążąca mu już mocno beczkę, a drugą przytrzymując się dla pewności sypiącej skarpy. Trwało to dłużej niż zakładał, ale w końcu jego noga z powrotem stanęła na ziemi i dla odsapnięcia odłożył niewidzialny ciężar na ziemi i kucnął, oddychając głębiej.
Niesienie pięciu litrów, chlupoczących w drewnianym pojemniku, było zabawne tylko w lochach i częściowo na schodach. Na parterze i błoniach było już gorzej, zwłaszcza, że przyciągał spojrzenia wyglądając jak chuchro uginające się pod ciężarem dwóch szklaneczek. Najwidoczniej większość uczniów z innych domów z satysfakcją pomyślała, że z takim pałkarzem drużynę Hufflepuffu czeka w najbliższym meczu sromotna przegrana.
Colette opuścił budynek i już zdecydowanie bardziej ożywionym krokiem przedarł się przez pustą polanę. Było pochmurno, nie szczególnie ciepło, więc większość uczniów pewnie siedziała wewnątrz zamku, bo tu minął zaledwie kilku, szybko umykających przez nadciągającą niechybnie mżawką. Jedynie jakiś Gryfon stał sobie na lajcie przy zagrodzie z (również pochowanymi) magicznymi stworzeniami, do którego wkrótce dołączył dziwny chłopak, uginający się pod ciężarem dwóch szklanek.
- Nie pytaj. - zaczął, wymieniając z nim znaczące spojrzenia i poprawił sobie beczkę w rękach, po czym wyminął go i pospieszył, kierując się w stroję jeziora. - Dobra, bez pierdzielenia, dawaj za mną. Odkryłem to miejsce kilka miesięcy temu, jak wyglądałem przez skarpę tam na wzgórzu, gdzie jest altanka. - kiwnął głową na bok, wskazując wzniesienie, do którego się zbliżali, kiedy przy brzegu jeziora od razu odbili na bok, by nie wdepnąć do wody. - Po drodze jest sporo śliskich kamieni, ale za to na nikogo się tam jeszcze nie natknąłem, zapach jeziora i lasu zmyli Panią Norris, a Filch nie jest samobójcą, żeby iść za nami... zresztą zaraz sam zobaczysz... o tu. - dokończył, zeskakując z niewielkiego zrębu ziemi, żeby podejść do przylepionej do krawędzi skarpy ścieżki złożonej ze śliskich kamieni, jakie znikały za delikatnym zakrętem i zdawały się donikąd nie prowadzić. - Nie wygląda to na zbyt bezpieczne, ale hej, bez ryzyka nie ma zabawy, nie? - zagaił retorycznie i postanowił dnia dzisiejszego jako pierwszy rozdziewiczyć ten cudaczny szlak, jedną ręką przytulając do siebie ciążąca mu już mocno beczkę, a drugą przytrzymując się dla pewności sypiącej skarpy. Trwało to dłużej niż zakładał, ale w końcu jego noga z powrotem stanęła na ziemi i dla odsapnięcia odłożył niewidzialny ciężar na ziemi i kucnął, oddychając głębiej.
- David o'Connell
Re: Głazy (nad jeziorem)
Nie Wrz 20, 2015 4:56 pm
Nie zastanawiał się nad sensem polecenia, jakie dostał od Puchona, uznając, że jeśli robi sobie z niego żarty, to rozliczą się później. Wpadł do pustego dormitorium, rzucił na pościel notatki, które odzyskał i zaczął przeszukiwać przestrzeń pod swoim łóżkiem. Był pewien, że gdzieś tu muszą się walać stare butelki po kremowym piwie. Jak na złość, było nadzwyczaj czysto. Wstał z kolan i rozejrzał się dookoła, po czym przegrzebał zawartość stojącej obok szafki, natrafiając wreszcie na jakieś szkło. Były nawet stare kapsle. Schował dwie flaszki do kieszeni szaty, każdą do innej, żeby nie dzwonić przy chodzeniu. I tak było je widać, ale Carney nie przejął się tym w ogóle, tylko pospieszył do najbliższej łazienki, żeby napełnić je czystą wodą z kranu. Ludzie, których mijał po drodze, nie wydawali się nim w ogóle zainteresowani, co bardzo mu odpowiadało.
Krytycznym spojrzeniem obrzucił wypełnione butelki (uznał, że skoro pił kranówę i żyje, to się nadaje), natknął na szyjki stare kapsle, nie zamykając ich dokładnie, ale nie mógł zostawić ich całkowicie odkrytych. Trochę się wlókł, a nie miał zamiaru się spóźniać. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu wszedł do najbliższej nieużywanej sali, której używał wcześniej wielokrotnie do ćwiczenia nowych zaklęć transmutacyjnych. Otworzył okno, postawił obok zawartość kieszeni i z niemałą przyjemnością zmienił postać na dużego, drapieżnego ptaka. Podleciał na parapet, chwycił śliskie szkło, rozlewając od razu odrobinę jego zawartości (na szczęście pomyślał o tym wcześniej i dzięki nieszczelnemu zamknięciu większość pozostała nienaruszona), po czym rozpostarł wielkie skrzydła i łagodnym łukiem skierował się w okolice zagrody dla magicznych zwierząt. Starał się ominąć miejsca, w okolicy których mogli kręcić się uczniowie. Jedna z butelek wyślizgnęła mu się ze szponów; złapał ją, ale ćwierć zawartości wylała się w powietrzu. Pogoda była taka, że trochę wody spadającej z nieba nie powinno nikogo zdziwić.
Dotarł na miejsce. Puchona jeszcze nie było; mimo to David skierował się nieco dalej, między drzewa, żeby mieć pewność, że nikt nie zauważy jego powrotnej przemiany.
Spokojnym krokiem ruszył do ogrodzenia, przy którym mieli się spotkać. Udało mu się nadrobić czas, który spędził na przewalaniu swoich rzeczy. Nie przeszkadzało mu czekanie.
Nie musiał jednak czekać długo; chłopak zjawił się, uginając dziwnie, mimo, że niósł jedynie szklanki. Carney nie miał zamiaru dopytywać się, o co chodzi, dlatego trochę rozbawiło go, kiedy Puchon z góry założył, że to zrobi. Patrzył, jak wykonuje on jakiś dziki ruch, jakby podrzucał zarzuconą na ramiona owcę. Ruszył za nim bez słowa, a kiedy dotarli do skarpy sprawnie zeskoczył na dół. Zlustrował otoczenie. W połączeniu z przedstawioną przez jego nowego kolegę argumentacją faktycznie zapowiadało się nieźle.
O tak, bez ryzyka nie ma zabawy. Z tym zdaniem David zgadzał się całym sobą.
Odczekał chwilę, żeby nie pchać się zaraz za chłopakiem. Kiedy ten prawie zniknął za zakrętem ruszył po śliskich kamieniach, pewnie stawiając kolejne kroki. Dotarł na miejsce i rozejrzał się; to było zdecydowanie to, czego było im potrzeba. Wyglądało na to, że faktycznie jest to mało uczęszczana lokalizacja. Wciąż trzymając butelki, z których w jednej było wyraźnie miej wody, odwrócił się do dyszącego (z wysiłku, jakiego wymagało niesienie dwóch szklanek, co - jak sądził Carney - ten gaduła i tak za chwilę wyjaśni) Puchona.
- No... Nieźle to wygląda.
Krytycznym spojrzeniem obrzucił wypełnione butelki (uznał, że skoro pił kranówę i żyje, to się nadaje), natknął na szyjki stare kapsle, nie zamykając ich dokładnie, ale nie mógł zostawić ich całkowicie odkrytych. Trochę się wlókł, a nie miał zamiaru się spóźniać. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu wszedł do najbliższej nieużywanej sali, której używał wcześniej wielokrotnie do ćwiczenia nowych zaklęć transmutacyjnych. Otworzył okno, postawił obok zawartość kieszeni i z niemałą przyjemnością zmienił postać na dużego, drapieżnego ptaka. Podleciał na parapet, chwycił śliskie szkło, rozlewając od razu odrobinę jego zawartości (na szczęście pomyślał o tym wcześniej i dzięki nieszczelnemu zamknięciu większość pozostała nienaruszona), po czym rozpostarł wielkie skrzydła i łagodnym łukiem skierował się w okolice zagrody dla magicznych zwierząt. Starał się ominąć miejsca, w okolicy których mogli kręcić się uczniowie. Jedna z butelek wyślizgnęła mu się ze szponów; złapał ją, ale ćwierć zawartości wylała się w powietrzu. Pogoda była taka, że trochę wody spadającej z nieba nie powinno nikogo zdziwić.
Dotarł na miejsce. Puchona jeszcze nie było; mimo to David skierował się nieco dalej, między drzewa, żeby mieć pewność, że nikt nie zauważy jego powrotnej przemiany.
Spokojnym krokiem ruszył do ogrodzenia, przy którym mieli się spotkać. Udało mu się nadrobić czas, który spędził na przewalaniu swoich rzeczy. Nie przeszkadzało mu czekanie.
Nie musiał jednak czekać długo; chłopak zjawił się, uginając dziwnie, mimo, że niósł jedynie szklanki. Carney nie miał zamiaru dopytywać się, o co chodzi, dlatego trochę rozbawiło go, kiedy Puchon z góry założył, że to zrobi. Patrzył, jak wykonuje on jakiś dziki ruch, jakby podrzucał zarzuconą na ramiona owcę. Ruszył za nim bez słowa, a kiedy dotarli do skarpy sprawnie zeskoczył na dół. Zlustrował otoczenie. W połączeniu z przedstawioną przez jego nowego kolegę argumentacją faktycznie zapowiadało się nieźle.
O tak, bez ryzyka nie ma zabawy. Z tym zdaniem David zgadzał się całym sobą.
Odczekał chwilę, żeby nie pchać się zaraz za chłopakiem. Kiedy ten prawie zniknął za zakrętem ruszył po śliskich kamieniach, pewnie stawiając kolejne kroki. Dotarł na miejsce i rozejrzał się; to było zdecydowanie to, czego było im potrzeba. Wyglądało na to, że faktycznie jest to mało uczęszczana lokalizacja. Wciąż trzymając butelki, z których w jednej było wyraźnie miej wody, odwrócił się do dyszącego (z wysiłku, jakiego wymagało niesienie dwóch szklanek, co - jak sądził Carney - ten gaduła i tak za chwilę wyjaśni) Puchona.
- No... Nieźle to wygląda.
- Colette Warp
Re: Głazy (nad jeziorem)
Pią Wrz 25, 2015 4:32 pm
Naprawdę musiał wrócić do częstszych treningów, bo jego kondycja była po prostu żałosna. Niby mógł użyć zaklęcia, ale był czasem tak wrośnięty w możliwość koguciego zrobienia czegoś „ręcznie” i „po mugolsku”, że wprost nie mógł się powstrzymać. I dlatego teraz sapał i dopiero po głębszy odetchnięciu zadarł głowę wyżej, by skrzyżować spojrzenie ze stojącym obok Gryfonem.
- Możesz mi nie wierzyć. - przerwał by przełknąć ślinę i dać chwilową ulgę wysuszonemu gardłu, przy okazji klepiąc coś, co ugniatało obok niego trawę. - Ale tu leży beczka pełna kremowego piwa. Niewidzialna beczka. Zaklęcie 'uwidzialniania' mam za rok, więc... cóż miejmy nadzieje, że przynajmniej płyn będzie widoczny i nie stracił walorów procentowych. No... pomożesz? Dzięki wielkie. - skwitował i władował brunetowi bez ostrzeżenia niewidoczną beczkę do rąk. I faktycznie miała fakturę szorstkiego drewna i specyficzny okrągły kształt. No i jeszcze coś musiało nieprzyjemnie wbijać się w tors Carneya. Z tego, co dało się wymacać był to maleńki kurek. Zbiornik nie był pełen, ale chlupotała w nim całkiem znaczna ilość płynu.
- Beczka, nie butelka, dlatego zabrałem szklanki, chyba, że lubisz pić z kurka. Zaczniemy elegancko. - zarządził i ruszył tyłek w stronę głazów. - Pomyślałem, że zamiast zostawać tutaj na ziemi, ruszymy do tego wielkiego głazu. Kamienie przed nim są mokre, ale zaręczam, że na jego powierzchni jest sucho i trzeba być skończonym debilem, żeby spaść. Zgarnę od ciebie jedną butelkę. - ostrzegł i szedł przodem, deptając po tych kamieniach, których najwyżej osadzone części były jeszcze suche. Dookoła chlupotała łagodne woda, ale widać było, że wzbierała i niedługo przykryje tę ścieżkę. Na oko za jakieś pół godziny. Warp sapnął, wsunął sobie butelkę pod pachę, chwycił szczytu największego kamienia dla lepszej stabilności (jakoś nigdy swojej kociej gracji nie ufał) i wskoczył na kamień odkładając butelkę stabilniej i cofając się, żeby ewentualnie służyć koledze pomocą z transportem beczki.
- Możesz mi nie wierzyć. - przerwał by przełknąć ślinę i dać chwilową ulgę wysuszonemu gardłu, przy okazji klepiąc coś, co ugniatało obok niego trawę. - Ale tu leży beczka pełna kremowego piwa. Niewidzialna beczka. Zaklęcie 'uwidzialniania' mam za rok, więc... cóż miejmy nadzieje, że przynajmniej płyn będzie widoczny i nie stracił walorów procentowych. No... pomożesz? Dzięki wielkie. - skwitował i władował brunetowi bez ostrzeżenia niewidoczną beczkę do rąk. I faktycznie miała fakturę szorstkiego drewna i specyficzny okrągły kształt. No i jeszcze coś musiało nieprzyjemnie wbijać się w tors Carneya. Z tego, co dało się wymacać był to maleńki kurek. Zbiornik nie był pełen, ale chlupotała w nim całkiem znaczna ilość płynu.
- Beczka, nie butelka, dlatego zabrałem szklanki, chyba, że lubisz pić z kurka. Zaczniemy elegancko. - zarządził i ruszył tyłek w stronę głazów. - Pomyślałem, że zamiast zostawać tutaj na ziemi, ruszymy do tego wielkiego głazu. Kamienie przed nim są mokre, ale zaręczam, że na jego powierzchni jest sucho i trzeba być skończonym debilem, żeby spaść. Zgarnę od ciebie jedną butelkę. - ostrzegł i szedł przodem, deptając po tych kamieniach, których najwyżej osadzone części były jeszcze suche. Dookoła chlupotała łagodne woda, ale widać było, że wzbierała i niedługo przykryje tę ścieżkę. Na oko za jakieś pół godziny. Warp sapnął, wsunął sobie butelkę pod pachę, chwycił szczytu największego kamienia dla lepszej stabilności (jakoś nigdy swojej kociej gracji nie ufał) i wskoczył na kamień odkładając butelkę stabilniej i cofając się, żeby ewentualnie służyć koledze pomocą z transportem beczki.
- David o'Connell
Re: Głazy (nad jeziorem)
Pią Wrz 25, 2015 10:16 pm
Zachwiał się, niespodziewanie obarczony ciężarem. Odczuł, że coś wbija mu się w okolice splotu słonecznego, ale nie dał tego po sobie poznać - musiał jednak przyznać, że nie należało to do przyjemności, w przeciwieństwie do zaskakująco satysfakcjonującego wyjaśnienia zagadki dźwigania szklanek. Darmowe piwo kremowe! Zawartość niewidzialnej beczki zachlupotała, a dźwięk ten zmieszał się ze słowami Puchona.
David wciąż nie wiedział, po co były butelki z wodą.
- Yhm. - Odpowiedział na wszystko, zupełnie nie odczuwając obowiązku prowadzenia zawziętej rozmowy. Krytycznie spojrzał na kamienną drogę do wystającego z wody głazu. Nie miał za złe chłopakowi, że wcisnął mu bagaż w ręce - patrząc na to, z jakim trudem dostał się do tego miejsca, Carney wolałby nie ryzykować, że kremowe piwo wyląduje w jeziorze. Wciąż trzymając jedną butelkę w palcach (nie wyglądało na to, żeby ciężar zrobił na nim większe wrażenie) ruszył za nim. To, że beczka była niewidzialna, ułatwiało zadanie. Przynajmniej nie zasłaniała mu widoku i mógł zerkać, gdzie stawia nogi. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że poziom wody się podnosił - nie stanowiło to dla niego żadnego problemu, i tak nie miał zamiaru szybko wrócić do zamku.
Nie próbował włazić z niewidocznym pakunkiem na głaz. Podał Puchonowi bagaż, a dopiero potem wskoczył na wieki kamień. Wyszło mu to całkiem sprytnie; nie spodziewał się jednak po sobie równie łatwego powrotu. Nie, jeśli popijawa się uda.
Podszedł do krawędzi pseudo-wysepki, usiadł i obejrzał się, żeby sprawdzić, jak jego znajomy radzi sobie z transportowaniem beczki, szklanek i butelki. Wyjął swoją paczkę papierosów i pomachał mu nią w propozycji szluga.
David wciąż nie wiedział, po co były butelki z wodą.
- Yhm. - Odpowiedział na wszystko, zupełnie nie odczuwając obowiązku prowadzenia zawziętej rozmowy. Krytycznie spojrzał na kamienną drogę do wystającego z wody głazu. Nie miał za złe chłopakowi, że wcisnął mu bagaż w ręce - patrząc na to, z jakim trudem dostał się do tego miejsca, Carney wolałby nie ryzykować, że kremowe piwo wyląduje w jeziorze. Wciąż trzymając jedną butelkę w palcach (nie wyglądało na to, żeby ciężar zrobił na nim większe wrażenie) ruszył za nim. To, że beczka była niewidzialna, ułatwiało zadanie. Przynajmniej nie zasłaniała mu widoku i mógł zerkać, gdzie stawia nogi. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że poziom wody się podnosił - nie stanowiło to dla niego żadnego problemu, i tak nie miał zamiaru szybko wrócić do zamku.
Nie próbował włazić z niewidocznym pakunkiem na głaz. Podał Puchonowi bagaż, a dopiero potem wskoczył na wieki kamień. Wyszło mu to całkiem sprytnie; nie spodziewał się jednak po sobie równie łatwego powrotu. Nie, jeśli popijawa się uda.
Podszedł do krawędzi pseudo-wysepki, usiadł i obejrzał się, żeby sprawdzić, jak jego znajomy radzi sobie z transportowaniem beczki, szklanek i butelki. Wyjął swoją paczkę papierosów i pomachał mu nią w propozycji szluga.
- Colette Warp
Re: Głazy (nad jeziorem)
Pon Wrz 28, 2015 5:22 pm
Carneyowi załączył się już Tryb Rozmowy, rozgrzał się, odpowiednio napełnił energią i po długim prężeniu maszynerii i chrobotaniu trybików wypluł z siebie coś krótszego od kaszlnięcia, co niewątpliwie bliżej spokrewnione było właśnie z nim, niż ze słowem.
- Yhm. - powtórzył, choć nadal bardziej żywiołowo niż jego towarzysz, przyjmując od niego beczkę i ostrożnie odkładając ją na strategicznym miejscu tuż obok szklanek. To byłby wielki niefart, gdyby ją zgubili albo przewrócili i wtoczyli do jeziora... Butelki też spoczęły obok tego składu alkoholowego w centrum głazu, jak najdalej od wszystkich jego krawędzi. Colette przyklęknął obok nich i wymacał beczkę, delikatnie ją odchylając, by ścianka z kurkiem była pod kątem dobrym do nalania piwa. W drugą łapę chwycił jedną ze szklanek i w tej chwili coś mu zadrgało w kąciku oka. Konkretnie zamachało. Konkretnie paczka fajek w rękach Gryfona. Warp kiwnął od razu ochoczo głową i poczekał aż kumpel umiejętnie puknie w denko kartonu, żeby jeden z papierosów niebezpiecznie wychylił się z reszty – wtedy czarodziej sam wyciągnął ku niemu szyję i chwycił go w zęby, od razu się cofając i językiem poprawiając ułożenie między wargami.
- Dzięki. - wysyczał mając już zajęte nie tylko obie ręce (nalewaniem), ale i usta. - To jakaś pamiątka z wakacji za granicą czy masz wtyki w Beauxbatons? - zagaił zerkając nań i na chwile zakręcając kurek, by podać mu wypełnioną szklankę, po której boku ciekła spora kropla piany.
Po tym zabrał się za napełnianie swojej i wkrótce mógł usadzić cztery litery niedaleko bezimiennego członka nowoutworzonego Koła Nieuleczalnych Alkoholików.
- Jakiś pomysł na toast? - zagaił zamierając z kufelkiem w ręku, jaki trzymał niezmiennie na wysokości piersi. - Może za ewolucję? Naukę? ...Rozrost? Samopowiększenie? W końcu oboje czegoś tu się nauczymy, nie? Żeby nie było, że przychodzę tu z pustymi rękami... - urwał, bo starając się utrzymać równowagę i swoją, i kufla, wychylił się i przysunął bliżej siebie jedną z butelek z wodą. Tą, z której nieco się wcześniej ulało. - Pitna? Mam nadzieje, że pitna, bo inaczej tu zemrzemy. - upewnił się i przełożył szklankę do lewej dłoni, w prawej ściskając już wyjętą zza pazuchy różdżkę, którą dwa razy stuknął w szyjkę naczynia. - Niech no pomyśle... może Whiskey? Raz, dwa, Alkohomore. - jak tylko wymówił zaklęcie płyn zaczął się zmieniać. Od punktu, w którym różdżka po raz ostatni stykała się z butelką, woda o przezroczystej barwie zaczęła zmieniać się w złotą ciecz aż nie wypełniła całego dostępnego terenu. Ekspansja może i nie była błyskawiczna, ale za to całkiem efektowna. - To, jak zachce się nam czegoś mocniejszego. - podniósł butelkę i zamachał nią nieznacznie, po czym odłożył na głaz obok swojego biodra, idealnie pomiędzy nich i stuknął swoim kuflem o jego. - Zdrowie.
Pierwszy łyk zawsze był najgorszy, potem już szło z górki.
- Yhm. - powtórzył, choć nadal bardziej żywiołowo niż jego towarzysz, przyjmując od niego beczkę i ostrożnie odkładając ją na strategicznym miejscu tuż obok szklanek. To byłby wielki niefart, gdyby ją zgubili albo przewrócili i wtoczyli do jeziora... Butelki też spoczęły obok tego składu alkoholowego w centrum głazu, jak najdalej od wszystkich jego krawędzi. Colette przyklęknął obok nich i wymacał beczkę, delikatnie ją odchylając, by ścianka z kurkiem była pod kątem dobrym do nalania piwa. W drugą łapę chwycił jedną ze szklanek i w tej chwili coś mu zadrgało w kąciku oka. Konkretnie zamachało. Konkretnie paczka fajek w rękach Gryfona. Warp kiwnął od razu ochoczo głową i poczekał aż kumpel umiejętnie puknie w denko kartonu, żeby jeden z papierosów niebezpiecznie wychylił się z reszty – wtedy czarodziej sam wyciągnął ku niemu szyję i chwycił go w zęby, od razu się cofając i językiem poprawiając ułożenie między wargami.
- Dzięki. - wysyczał mając już zajęte nie tylko obie ręce (nalewaniem), ale i usta. - To jakaś pamiątka z wakacji za granicą czy masz wtyki w Beauxbatons? - zagaił zerkając nań i na chwile zakręcając kurek, by podać mu wypełnioną szklankę, po której boku ciekła spora kropla piany.
Po tym zabrał się za napełnianie swojej i wkrótce mógł usadzić cztery litery niedaleko bezimiennego członka nowoutworzonego Koła Nieuleczalnych Alkoholików.
- Jakiś pomysł na toast? - zagaił zamierając z kufelkiem w ręku, jaki trzymał niezmiennie na wysokości piersi. - Może za ewolucję? Naukę? ...Rozrost? Samopowiększenie? W końcu oboje czegoś tu się nauczymy, nie? Żeby nie było, że przychodzę tu z pustymi rękami... - urwał, bo starając się utrzymać równowagę i swoją, i kufla, wychylił się i przysunął bliżej siebie jedną z butelek z wodą. Tą, z której nieco się wcześniej ulało. - Pitna? Mam nadzieje, że pitna, bo inaczej tu zemrzemy. - upewnił się i przełożył szklankę do lewej dłoni, w prawej ściskając już wyjętą zza pazuchy różdżkę, którą dwa razy stuknął w szyjkę naczynia. - Niech no pomyśle... może Whiskey? Raz, dwa, Alkohomore. - jak tylko wymówił zaklęcie płyn zaczął się zmieniać. Od punktu, w którym różdżka po raz ostatni stykała się z butelką, woda o przezroczystej barwie zaczęła zmieniać się w złotą ciecz aż nie wypełniła całego dostępnego terenu. Ekspansja może i nie była błyskawiczna, ale za to całkiem efektowna. - To, jak zachce się nam czegoś mocniejszego. - podniósł butelkę i zamachał nią nieznacznie, po czym odłożył na głaz obok swojego biodra, idealnie pomiędzy nich i stuknął swoim kuflem o jego. - Zdrowie.
Pierwszy łyk zawsze był najgorszy, potem już szło z górki.
- David o'Connell
Re: Głazy (nad jeziorem)
Wto Wrz 29, 2015 10:27 pm
Spojrzenie przymrużonych oczu utkwił w nalewającym piwo Puchonie. Wyjął z kieszeni różdżkę i zbliżył jej koniec do trzymanego w ustach papierosa, rozpoczynając festiwal używek od haustu przesączonego nikotyną dymu. Na pytanie o to, skąd wziął tę francuską paczkę wydał z siebie szybko urwany śmiech - stłumione tym, co miał w zębach "ha!" zostało wywołane myślą, że jako pamiątkę z wakacji przywiózł jedynie ze dwie pęknięte kości w stopie, do których nie przyznał się matce, żeby nie biadoliła nad jego nieustannym wdawaniem się w bójki.
- Mam szczęście. - Odpowiedział tylko, zachowując dla siebie resztę informacji. Raczej nie spieszyło mu się, żeby chwalić się znajomością z Gwendoline.
Schował różdżkę, a zamiast niej wziął do ręki szklankę z piwem kremowym. Chłopak nie żałował swojego alkoholu, uczciwie wypełnił naczynie. Po chwili dosiadł się obok; Carney był właśnie w trakcie puszczania dymowych kółeczek. Wzruszył ramionami.
- Wszystko mi jedno. - Rzucił w przerwie między kolejnymi sztachnięciami. Potem zerknął na butelkę kątem oka. - Ja bym to pił. - Powiedział tylko. Na pewno nie była to źródlana mineralka, ale hej, nie o to chodziło, prawda? David niejednokrotnie pił wodę z kranu i czuł się po niej znakomicie. Uważał to za odpowiedni wyznacznik jej zdatności - chociaż nie wszyscy mogliby tak stwierdzić, zwłaszcza po tym epizodzie jego życia, w którym próbował wszelkiej maści narkotyków, części w postaci ciekłej. Albo w trakcie jego trwania, bo na dobrą sprawę ten epizod trwał nadal.
A potem, zupełnie niespodziewanie, jego nowy kolega zamienił wodę w whisky jak jakiś jebany Jezus w wersji upgrade. Zwykle David odbierał świat bezrefleksyjnie i nie angażując się w to, co działo się wokół, tym razem jednak było jasne, że zaklęcie zrobiło na nim wrażenie. Wciąż miał kamienną twarz, ale oczy już nie były półprzymknięte. Kilkukrotnie zamrugał i jakby zawiesił się, patrząc w zmieniony płyn. Z tego stanu wyrwał go stukot towarzyszący oficjalnemu rozpoczęciu aktu pijaństwa, kiedy złotoręki gaduła stuknął swoją szklanką o jego. Nie czekając na nic więcej wypił połowę zawartości swojego naczynia.
- To. - Pokazał na pełną trunku butelkę. - To jest zajebiste. To... - Zastanowił się chwilę i dla uspokojenia zaciągnął francuskim papierosem. - To korona transmutacji. - Oznajmił poważnie. Nie był pijany - zafascynowanie tą konkretną dziedziną magii sprawiło, że pierwszy raz odkąd był w Hogwarcie jakiś uczeń zaimponował mu znajomością zaklęcia. Lubił alkohol. I transmutację. I alkohol.
- Mam szczęście. - Odpowiedział tylko, zachowując dla siebie resztę informacji. Raczej nie spieszyło mu się, żeby chwalić się znajomością z Gwendoline.
Schował różdżkę, a zamiast niej wziął do ręki szklankę z piwem kremowym. Chłopak nie żałował swojego alkoholu, uczciwie wypełnił naczynie. Po chwili dosiadł się obok; Carney był właśnie w trakcie puszczania dymowych kółeczek. Wzruszył ramionami.
- Wszystko mi jedno. - Rzucił w przerwie między kolejnymi sztachnięciami. Potem zerknął na butelkę kątem oka. - Ja bym to pił. - Powiedział tylko. Na pewno nie była to źródlana mineralka, ale hej, nie o to chodziło, prawda? David niejednokrotnie pił wodę z kranu i czuł się po niej znakomicie. Uważał to za odpowiedni wyznacznik jej zdatności - chociaż nie wszyscy mogliby tak stwierdzić, zwłaszcza po tym epizodzie jego życia, w którym próbował wszelkiej maści narkotyków, części w postaci ciekłej. Albo w trakcie jego trwania, bo na dobrą sprawę ten epizod trwał nadal.
A potem, zupełnie niespodziewanie, jego nowy kolega zamienił wodę w whisky jak jakiś jebany Jezus w wersji upgrade. Zwykle David odbierał świat bezrefleksyjnie i nie angażując się w to, co działo się wokół, tym razem jednak było jasne, że zaklęcie zrobiło na nim wrażenie. Wciąż miał kamienną twarz, ale oczy już nie były półprzymknięte. Kilkukrotnie zamrugał i jakby zawiesił się, patrząc w zmieniony płyn. Z tego stanu wyrwał go stukot towarzyszący oficjalnemu rozpoczęciu aktu pijaństwa, kiedy złotoręki gaduła stuknął swoją szklanką o jego. Nie czekając na nic więcej wypił połowę zawartości swojego naczynia.
- To. - Pokazał na pełną trunku butelkę. - To jest zajebiste. To... - Zastanowił się chwilę i dla uspokojenia zaciągnął francuskim papierosem. - To korona transmutacji. - Oznajmił poważnie. Nie był pijany - zafascynowanie tą konkretną dziedziną magii sprawiło, że pierwszy raz odkąd był w Hogwarcie jakiś uczeń zaimponował mu znajomością zaklęcia. Lubił alkohol. I transmutację. I alkohol.
- Colette Warp
Re: Głazy (nad jeziorem)
Sro Wrz 30, 2015 3:24 pm
Ciężko było Warpowi ukryć dumę, kiedy w zamglonych zwykle (chyba przez znużenie i zmęczenie) oczach Gryfona pojawił się przebłysk zainteresowania. Ba, Puchonowi przestało już wystarczyć samo wypinanie piersi i chciał zakręcić różdżką w palcach jak doświadczony rewolwerowiec, ale przypomniał sobie, że a) jest za blisko wody, b) jest idiotą. Zakończył więc popis maleńkim zakręceniem nią kółeczka.
- Niezłe prawda? - poruszył dwa razy brwiami i sam zerknął na moment na świeżo napełnioną złotym płynem butelkę – Nauczono mnie go nie tak dawno temu i pomyślałem sobie, że nie mogę dopuścić do tego, by tak cenne zaklęcie zginęło i należy przekazywać je dalej. Ale ostrożnie, wiesz co by się stało jakby jakiś nadęty Prefekt się o nim dowiedział? Wybrałem cię więc moim błezbłędnym algorytmem. - zaśmiał się i puścił chłopakowi oko, samemu opijając dwa spore łyki Kremowego Piwa. Otarł pianę spod nosa wierzchem ręki. - Wiesz... nie jestem wybitny z Transmutacji, więc daleko temu do Ognistej Ogdena, ale za każdym razem wychodzi mi coraz lepiej. A to zawsze spora oszczędność Galeonów. - dokończył i syknął, kiedy zapomniany pet postanowił o sobie przypomnieć. Nieco spalonego już tytoniu opadło na spodnie chłopaka zanim ten zdążył odsunąć udo. Zaklął tylko cicho pod nosem i strzepnął go niedbale, jak zwykle tylko bardziej go rozmazując i ostatecznie machnął na to ręką. Zaciągnął się tylko winowajcą zdecydowanie mocniej niż zwykle, jakby za karę i strzepnął opadającą końcówkę na boczek.
- I jeszcze ta inkantacja... Alkohomore. - skwitował śmiejąc się pod nosem i kręcąc głową. - To jedno z łatwiejszych zaklęć, jakie znam. Na samym początku miałem nawet durny pomysł zmienienia jeziora w alkoholowe, ale przypomniałem sobie, że żyje tam mnóstwo rzeczy, jakie nie przetrwałyby tej próby. - pogryzł nieco dolną wargę. - No i chyba tylko Dumbledore dałby radę z tak wielkim zbiornikiem wodnym. Wiesz, wgl nie spytałem cię o imię. Jak cie zwą? - spytał nie zmieniając tonu od tego, który utrzymywał snując swoje dawne, euforyczne plany i wsunął sobie z powrotem papierosa między usta.
- Niezłe prawda? - poruszył dwa razy brwiami i sam zerknął na moment na świeżo napełnioną złotym płynem butelkę – Nauczono mnie go nie tak dawno temu i pomyślałem sobie, że nie mogę dopuścić do tego, by tak cenne zaklęcie zginęło i należy przekazywać je dalej. Ale ostrożnie, wiesz co by się stało jakby jakiś nadęty Prefekt się o nim dowiedział? Wybrałem cię więc moim błezbłędnym algorytmem. - zaśmiał się i puścił chłopakowi oko, samemu opijając dwa spore łyki Kremowego Piwa. Otarł pianę spod nosa wierzchem ręki. - Wiesz... nie jestem wybitny z Transmutacji, więc daleko temu do Ognistej Ogdena, ale za każdym razem wychodzi mi coraz lepiej. A to zawsze spora oszczędność Galeonów. - dokończył i syknął, kiedy zapomniany pet postanowił o sobie przypomnieć. Nieco spalonego już tytoniu opadło na spodnie chłopaka zanim ten zdążył odsunąć udo. Zaklął tylko cicho pod nosem i strzepnął go niedbale, jak zwykle tylko bardziej go rozmazując i ostatecznie machnął na to ręką. Zaciągnął się tylko winowajcą zdecydowanie mocniej niż zwykle, jakby za karę i strzepnął opadającą końcówkę na boczek.
- I jeszcze ta inkantacja... Alkohomore. - skwitował śmiejąc się pod nosem i kręcąc głową. - To jedno z łatwiejszych zaklęć, jakie znam. Na samym początku miałem nawet durny pomysł zmienienia jeziora w alkoholowe, ale przypomniałem sobie, że żyje tam mnóstwo rzeczy, jakie nie przetrwałyby tej próby. - pogryzł nieco dolną wargę. - No i chyba tylko Dumbledore dałby radę z tak wielkim zbiornikiem wodnym. Wiesz, wgl nie spytałem cię o imię. Jak cie zwą? - spytał nie zmieniając tonu od tego, który utrzymywał snując swoje dawne, euforyczne plany i wsunął sobie z powrotem papierosa między usta.
- David o'Connell
Re: Głazy (nad jeziorem)
Pią Paź 02, 2015 10:47 am
Nie zwrócił uwagi na to, jak towarzysz w chlaniu wywijał różdżką. W tym samym czasie podniósł butelkę wypełnioną Whisky i wbijał w nią pożądliwe spojrzenie. Musiał się nauczyć tego zaklęcia. Po prostu nie mógł nie zaśmiać się razem z Puchonem, kiedy ten nazwał go bezbłędnym algorytmem. Odstawił ostrożnie Whisky, wychylił do końca piwo kremowe i sięgnął po drugą butelkę, wciąż wypełnioną zwykłą kranówą. Przepłukał szklankę, starając się użyć do tego możliwie jak najmniej wody.
- Za to ja z transmutacji jestem całkiem niezły. - Powiedział nieskromnie, ale zgodnie z prawdą, napełniając do połowy miejsce wcześniej zajęte przez piwo. - Na pewno nie dzisiaj, ale za jakiś czas będziesz mógł ze mną pić wyśmienitą Whisky. - Zupełnie stracił zainteresowanie trzymanym wraz z butelką papierosem. Szkło odstawił, a wygasłego już szluga obrzucił niecierpliwym spojrzeniem i wywalił na bok, nie poświęcając mu więcej uwagi. Schowaną wcześniej paczkę rzucił obok kolegi. - Masz, częstuj się. Chciałeś nauczyć się Fumos Species, prawda?
David przez chwilę wyobraził sobie jezioro alkoholu. Faktycznie, Dumbledore pewnie byłby w stanie to zrobić. Oderwał na chwilę wzrok od płynu, na którym chciał właśnie wypróbować nowe zaklęcie i przeniósł spojrzenie na Puchona. Faktycznie, nie wiedział, jak on się nazywa.
- Carney. - Nie miał zamiaru przedstawiać się swoim imieniem. - A ciebie?
Wzrok ponownie miał utkwiony w szklance, która stała obok niego na zimnym kamieniu. Wyjął różdżkę i wycelował, podchodząc do pierwszej próby.
- Alkohomore.
Nie przejmując się wynikiem rzuconego zaklęcia odwrócił się do towarzysza, przypominając sobie, że powinien wyjaśnić o swoim zaklęciu jeszcze trochę.
- Musisz skupić się na tym, co chcesz zrobić. Inaczej albo nic się nie stanie, albo zrobisz jakiegoś dziwoląga. A jak coś cię rozproszy, to możesz zrobić obraz swoich myśli.
- Za to ja z transmutacji jestem całkiem niezły. - Powiedział nieskromnie, ale zgodnie z prawdą, napełniając do połowy miejsce wcześniej zajęte przez piwo. - Na pewno nie dzisiaj, ale za jakiś czas będziesz mógł ze mną pić wyśmienitą Whisky. - Zupełnie stracił zainteresowanie trzymanym wraz z butelką papierosem. Szkło odstawił, a wygasłego już szluga obrzucił niecierpliwym spojrzeniem i wywalił na bok, nie poświęcając mu więcej uwagi. Schowaną wcześniej paczkę rzucił obok kolegi. - Masz, częstuj się. Chciałeś nauczyć się Fumos Species, prawda?
David przez chwilę wyobraził sobie jezioro alkoholu. Faktycznie, Dumbledore pewnie byłby w stanie to zrobić. Oderwał na chwilę wzrok od płynu, na którym chciał właśnie wypróbować nowe zaklęcie i przeniósł spojrzenie na Puchona. Faktycznie, nie wiedział, jak on się nazywa.
- Carney. - Nie miał zamiaru przedstawiać się swoim imieniem. - A ciebie?
Wzrok ponownie miał utkwiony w szklance, która stała obok niego na zimnym kamieniu. Wyjął różdżkę i wycelował, podchodząc do pierwszej próby.
- Alkohomore.
Nie przejmując się wynikiem rzuconego zaklęcia odwrócił się do towarzysza, przypominając sobie, że powinien wyjaśnić o swoim zaklęciu jeszcze trochę.
- Musisz skupić się na tym, co chcesz zrobić. Inaczej albo nic się nie stanie, albo zrobisz jakiegoś dziwoląga. A jak coś cię rozproszy, to możesz zrobić obraz swoich myśli.
- Mistrz Gry
Re: Głazy (nad jeziorem)
Pią Paź 02, 2015 10:47 am
The member 'David o'Connell' has done the following action : Rzuć kością
'Lekcja' :
Result :
'Lekcja' :
Result :
- Colette Warp
Re: Głazy (nad jeziorem)
Sob Paź 03, 2015 11:02 am
Wódka i Whiskey (i magia) łączą ludzi. Dzisiejszy wieczór, nawet jeśli z procentami w tle, to miał być wyjątkowo płodny, w końcu oboje uczyli siebie nawzajem praktycznych zaklęć i szło im całkiem nieźle. Ok, poprawka: to Davidowi szło całkiem nieźle. Najwidoczniej przewidywania Colette, co do zaspokojenia jego potrzeb (jakkolwiek, by to nie zabrzmiało...) względem handlu wymienno-zaklęciowego w pełni się potwierdziły i Puchon wniósł do tego chwilowego biznesu wystarczająco wybajerzony posag. Czuł się prawie tak, jakby się wymieniał z Gryfonem kapslami.
- Łapie Cię za słowo, choć raz na jakiś czas musimy skoczyć do trzech mioteł. Jakoś nie mam serca puszczać pięknej Rosmerty z torbami. - przyznał, zacierając obiecująco dłonie na myśl o tym, że nowy kumpel może kiedyś przytargać złoty płyn o smaku zbliżonym do wykręcającej wątrobę ambrozji. Col nigdy nie wierzył, że sam zrobi coś tak cudownego, ale pocieszał się faktem, że wszystko jest lepsze niż denaturat, a już zwłaszcza, kiedy jest za darmo.
Drgnął, kiedy pudełko pacnęło mu na udo i złapał je, wciąż chorobliwie przeświadczony, że niechybnie zbliża się moment, w którym w końcu upuści coś do wody. Myśląc o tym tak gorączkowo obejrzał się automatycznie za siebie i zobaczył, że w ścieżce, którą tu przyszli brakuje już trzech niższych kamieni, jakich wierzchołki przykryte były wodą. Mogliby jeszcze wrócić skacząc po tych, które zostały, ale nie szczególnie chciało mu się ruszać tyłek. Za dwadzieścia minut będą tu odcięci na parę godzin od lądu. Powinno być interesująco.
Wrócił uwagą na rozmówcę.
- Carney. - zasmakował to słowo w ustach i sprawdził przy jego posiadaczu czy aby czegoś nie pomieszał, ale Gryfon pozostał obojętny, więc najwidoczniej wszystko było w porządku. - Bardzo... specyficzne imię. Brzmi jakby coś znaczyło. Ok, tylko się nie śmiej, moja mama miała wystarczająco humoru nadając mi je, ale mam babskie imię. Colette. Miło mi. Ale możesz mi mówić Smok Katedralny. - pokazał, że ma jeszcze kapkę swojego papierosa zanim zmuszony będzie wziąć kolejnego (na prawdę nie lubił wykorzystywać nadmiaru czyjejś gościnności) i zatrzymał go milimetry przed wargami. - Próba pierwsza.
Wsunął go do ust i zaciągnął się dymem z uwagą, przytrzymując go w płucach kilka cennych sekund dłużej, aby zgęstniał, po czym wypuścił go powoli z ust i wycelował w jego stronę różdżkę.
- Fumos Species - dym zachybotał jednak, ale lepiej i dużo mniej kłamliwo byłoby zrzucić to na wiatr (w końcu byli na dworze) niż na jakiekolwiek działania ze strony Warpa. Spuścił łeb niepocieszony i zajęczał, szybko porywając butelkę z Whiskey, odkręcając ją i nalewając sobie do szklanki do pełna.
- Spokojnie, zaraz mi wyjdzie. Muszę oczyścić umysł i te sprawy, co nie, Sensei?
- Łapie Cię za słowo, choć raz na jakiś czas musimy skoczyć do trzech mioteł. Jakoś nie mam serca puszczać pięknej Rosmerty z torbami. - przyznał, zacierając obiecująco dłonie na myśl o tym, że nowy kumpel może kiedyś przytargać złoty płyn o smaku zbliżonym do wykręcającej wątrobę ambrozji. Col nigdy nie wierzył, że sam zrobi coś tak cudownego, ale pocieszał się faktem, że wszystko jest lepsze niż denaturat, a już zwłaszcza, kiedy jest za darmo.
Drgnął, kiedy pudełko pacnęło mu na udo i złapał je, wciąż chorobliwie przeświadczony, że niechybnie zbliża się moment, w którym w końcu upuści coś do wody. Myśląc o tym tak gorączkowo obejrzał się automatycznie za siebie i zobaczył, że w ścieżce, którą tu przyszli brakuje już trzech niższych kamieni, jakich wierzchołki przykryte były wodą. Mogliby jeszcze wrócić skacząc po tych, które zostały, ale nie szczególnie chciało mu się ruszać tyłek. Za dwadzieścia minut będą tu odcięci na parę godzin od lądu. Powinno być interesująco.
Wrócił uwagą na rozmówcę.
- Carney. - zasmakował to słowo w ustach i sprawdził przy jego posiadaczu czy aby czegoś nie pomieszał, ale Gryfon pozostał obojętny, więc najwidoczniej wszystko było w porządku. - Bardzo... specyficzne imię. Brzmi jakby coś znaczyło. Ok, tylko się nie śmiej, moja mama miała wystarczająco humoru nadając mi je, ale mam babskie imię. Colette. Miło mi. Ale możesz mi mówić Smok Katedralny. - pokazał, że ma jeszcze kapkę swojego papierosa zanim zmuszony będzie wziąć kolejnego (na prawdę nie lubił wykorzystywać nadmiaru czyjejś gościnności) i zatrzymał go milimetry przed wargami. - Próba pierwsza.
Wsunął go do ust i zaciągnął się dymem z uwagą, przytrzymując go w płucach kilka cennych sekund dłużej, aby zgęstniał, po czym wypuścił go powoli z ust i wycelował w jego stronę różdżkę.
- Fumos Species - dym zachybotał jednak, ale lepiej i dużo mniej kłamliwo byłoby zrzucić to na wiatr (w końcu byli na dworze) niż na jakiekolwiek działania ze strony Warpa. Spuścił łeb niepocieszony i zajęczał, szybko porywając butelkę z Whiskey, odkręcając ją i nalewając sobie do szklanki do pełna.
- Spokojnie, zaraz mi wyjdzie. Muszę oczyścić umysł i te sprawy, co nie, Sensei?
- Mistrz Gry
Re: Głazy (nad jeziorem)
Sob Paź 03, 2015 11:02 am
The member 'Colette Warp' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 1, 2
'Pojedynek' :
Result : 1, 2
- David o'Connell
Re: Głazy (nad jeziorem)
Pon Paź 05, 2015 6:55 pm
Teraz dopiero zmierzył krytycznym wzrokiem szklankę, w której - to nie ulegało wątpliwości - znajdowała się whisky. Uniósł ją nieco, zakręcił, obserwując płyn, powąchał i spróbował - czy raczej wychylił całość jednym haustem. Nie skrzywił się, ale zdecydowanym ruchem odstawił naczynie, żeby napełnić je piwem kremowym. Wziął łyk sprawdzonego trunku, trzymając płyn długo w ustach - najwyraźniej usiłował zabić smak tego, co udało mu się wyczarować.
- Piłem gorsze rzeczy. - Rzucił. Błyskawicznie skończył dopijać zawartość szklanki, żeby ponownie ją przepłukać i nalać do niej resztę wody z butelki. W puste szkło wycelował różdżkę.
- Repleo.
Dotarło do niego, że jakimś cudem zdobył znajomego do alkoholowych wypadów. Sam nie widział nic szczególnego w wybieraniu się do trzech mioteł - nie, jeśli już nie musi - ale nie potrafił teraz odmówić przyszłej perspektywie wypadu na Ognistą.
Usłyszawszy jego pseudonim chłopak powtórzył słowo, co na krótką chwilę przypomniało Carneyowi jego przedstawienie się Gwendoline. Zrobiła dokładnie to samo. Ostatni czas dziwnie obfitował w nowe znajomości i - co zauważył z pewnym zaciekawieniem - podobało mu się to.
- To bardziej przydomek. - Powiedział cicho, jakby trochę do siebie, kiedy Puchon zwrócił uwagę, że imię brzmi, jakby coś znaczyło. Jak żywa stanęła mu przed oczami scena z przeszłości, kiedy pewien mugol nadał mu ten tytuł.
Zerknął na towarzysza, kiedy ten się przedstawił.
- Gdybyś nie wspomniał, nie miałbym pojęcia, że jest babskie. - Smok katedralny? David nie wiedział, co o tym myśleć, ale zapisał to w pamięci. Wątpił, by kiedyś użył tego zwrotu. Kiedy patrzył na chłopaka do głowy przychodziło mu tylko "gadatliwy dziwak od alkoholu".
Ponownie wycelował różdżkę w szklankę z wodą.
- Alkohomore. - Tak jak poprzednio nawet nie rzucił okiem na efekt, tylko odwrócił się do Colette. - Próbuj. To nie jest trudne, trzeba się tylko skupić na jednym obrazie.
Potem poświęcił wreszcie uwagę efektowi swojego zaklęcia. Powtórzył czynności, jakie wykonał po pierwszym podejściu, ale nie wypił całości naraz, tylko spróbował i mocniej zmarszczył brwi. No cóż - zdecydowanie miało procenty i chyba nawet było whiskey, ale na dłuższą metę (przynajmniej dzisiaj) wolał zaufać umiejętnościom kolegi. Miał zamiar rzucić zaklęcie jeszcze kilka razy, ale później pić - choćby i słabej jakości, ale przynajmniej dopracowany - alkohol znajdujący się w drugiej butelce.
- Piłem gorsze rzeczy. - Rzucił. Błyskawicznie skończył dopijać zawartość szklanki, żeby ponownie ją przepłukać i nalać do niej resztę wody z butelki. W puste szkło wycelował różdżkę.
- Repleo.
Dotarło do niego, że jakimś cudem zdobył znajomego do alkoholowych wypadów. Sam nie widział nic szczególnego w wybieraniu się do trzech mioteł - nie, jeśli już nie musi - ale nie potrafił teraz odmówić przyszłej perspektywie wypadu na Ognistą.
Usłyszawszy jego pseudonim chłopak powtórzył słowo, co na krótką chwilę przypomniało Carneyowi jego przedstawienie się Gwendoline. Zrobiła dokładnie to samo. Ostatni czas dziwnie obfitował w nowe znajomości i - co zauważył z pewnym zaciekawieniem - podobało mu się to.
- To bardziej przydomek. - Powiedział cicho, jakby trochę do siebie, kiedy Puchon zwrócił uwagę, że imię brzmi, jakby coś znaczyło. Jak żywa stanęła mu przed oczami scena z przeszłości, kiedy pewien mugol nadał mu ten tytuł.
Zerknął na towarzysza, kiedy ten się przedstawił.
- Gdybyś nie wspomniał, nie miałbym pojęcia, że jest babskie. - Smok katedralny? David nie wiedział, co o tym myśleć, ale zapisał to w pamięci. Wątpił, by kiedyś użył tego zwrotu. Kiedy patrzył na chłopaka do głowy przychodziło mu tylko "gadatliwy dziwak od alkoholu".
Ponownie wycelował różdżkę w szklankę z wodą.
- Alkohomore. - Tak jak poprzednio nawet nie rzucił okiem na efekt, tylko odwrócił się do Colette. - Próbuj. To nie jest trudne, trzeba się tylko skupić na jednym obrazie.
Potem poświęcił wreszcie uwagę efektowi swojego zaklęcia. Powtórzył czynności, jakie wykonał po pierwszym podejściu, ale nie wypił całości naraz, tylko spróbował i mocniej zmarszczył brwi. No cóż - zdecydowanie miało procenty i chyba nawet było whiskey, ale na dłuższą metę (przynajmniej dzisiaj) wolał zaufać umiejętnościom kolegi. Miał zamiar rzucić zaklęcie jeszcze kilka razy, ale później pić - choćby i słabej jakości, ale przynajmniej dopracowany - alkohol znajdujący się w drugiej butelce.
- Mistrz Gry
Re: Głazy (nad jeziorem)
Pon Paź 05, 2015 6:55 pm
The member 'David o'Connell' has done the following action : Rzuć kością
'Lekcja' :
Result :
'Lekcja' :
Result :
- Colette Warp
Re: Głazy (nad jeziorem)
Sro Paź 07, 2015 5:53 pm
Pomachał sobie ręka przed twarzą rozpraszając nadmiar dymu, żeby ten nie przeszkadzał mu w kleceniu kolejnego dzieła. I wtedy obejrzał się też na swojego towarzysza.
- Mam nadzieje, że mówiąc „gorsze” masz na myśli tanie wino, a nie... rozpuszczalnik. - upewnił się i sam dopił kremowe piwo do końca, szybko się wychylając i napełniając szklankę na nowo do pełna. Do Whiskey miał zamiar dobrać się może po piątej szklaneczce – niezależnie od pochodzenia życie nauczyło go, by nie schodzić z procentami. Nigdy. Wychodził na strasznego pijaka koniec końców, ale tak naprawdę to wszystko było bardzo okazjonalne. To po prostu życie podrzucało mu mnóstwo okazji.
Teraz na przykład okazją była nowa znajomość - całkiem owocna. David wyglądał na niedostępnego gościa (i nie, uprzedzając jakiekolwiek pytania i podejrzenia: Colette nie zamierzał dobierać mu się do tyłka czy też innych części ciała i nie widział jego niedostępności, jako samczego wyzwania...), z którym bez dobrego podłoża pewnie ciężko byłoby znaleźć wspólny język. Warpowi się jakimś kosmiczny sposobem poszczęściło – był Dzieckiem Fortuny i te sprawy – i siedział teraz z tym ekspresyjnym i gadatliwym Lwem na skale, krusząc jego małomówność lodem z królewskim złotym płynem. Tyle, że bez lodu.
- Serio? No to sam się wkopałem... - upił kolejny duży łyk piwa. I jeszcze jeden. I jeszcze. Znowu musiał sobie nalać. W międzyczasie wcisnął sobie końcówkę peta między usta i stwierdził, że jeszcze na jedno porządniejsze zaciągniecie mu wystarczy. W tym czasie jego uczeń robił widoczne postępy. - Ha. Idzie ci coraz lepiej. Jest coraz bardziej złote. Jeszcze chwila, a wyjdzie ci sok pomarańczowy. - pokazał mu koniec jęzora, na moment wyciągając papierosa. - Tia... odezwał się mistrz rzeźbienia w dymie... zaraz coś pokręcę i zrobię sobie z papierosa zimny ogień. Fumos Species, Fumos Species... EKHYM. Fumos Species! – po krótkim ćwiczeniu wymowy po raz kolejny po wydmuchaniu dymu wycelował w niego różdżką i... niespodzianka: nic się nie stało.
- Mam nadzieje, że mówiąc „gorsze” masz na myśli tanie wino, a nie... rozpuszczalnik. - upewnił się i sam dopił kremowe piwo do końca, szybko się wychylając i napełniając szklankę na nowo do pełna. Do Whiskey miał zamiar dobrać się może po piątej szklaneczce – niezależnie od pochodzenia życie nauczyło go, by nie schodzić z procentami. Nigdy. Wychodził na strasznego pijaka koniec końców, ale tak naprawdę to wszystko było bardzo okazjonalne. To po prostu życie podrzucało mu mnóstwo okazji.
Teraz na przykład okazją była nowa znajomość - całkiem owocna. David wyglądał na niedostępnego gościa (i nie, uprzedzając jakiekolwiek pytania i podejrzenia: Colette nie zamierzał dobierać mu się do tyłka czy też innych części ciała i nie widział jego niedostępności, jako samczego wyzwania...), z którym bez dobrego podłoża pewnie ciężko byłoby znaleźć wspólny język. Warpowi się jakimś kosmiczny sposobem poszczęściło – był Dzieckiem Fortuny i te sprawy – i siedział teraz z tym ekspresyjnym i gadatliwym Lwem na skale, krusząc jego małomówność lodem z królewskim złotym płynem. Tyle, że bez lodu.
- Serio? No to sam się wkopałem... - upił kolejny duży łyk piwa. I jeszcze jeden. I jeszcze. Znowu musiał sobie nalać. W międzyczasie wcisnął sobie końcówkę peta między usta i stwierdził, że jeszcze na jedno porządniejsze zaciągniecie mu wystarczy. W tym czasie jego uczeń robił widoczne postępy. - Ha. Idzie ci coraz lepiej. Jest coraz bardziej złote. Jeszcze chwila, a wyjdzie ci sok pomarańczowy. - pokazał mu koniec jęzora, na moment wyciągając papierosa. - Tia... odezwał się mistrz rzeźbienia w dymie... zaraz coś pokręcę i zrobię sobie z papierosa zimny ogień. Fumos Species, Fumos Species... EKHYM. Fumos Species! – po krótkim ćwiczeniu wymowy po raz kolejny po wydmuchaniu dymu wycelował w niego różdżką i... niespodzianka: nic się nie stało.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach