- Alexander Talbot
Alexander Talbot [dorosły]
Pon Kwi 13, 2015 9:09 pm
Imię i nazwisko: Alexander Frederick Talbot
Data urodzenia: dwunastego grudnia, tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku
Czystość krwi: półkrwi
Była szkoła: Hogwart, Ravenclaw
Praca: uzdrowiciel w oddziale zamkniętym
Różdżka: głóg, pancerz kikimory, 12 cali
Widok z Ain Eingarp: Stanąwszy przed lustrem, doznał niemałego szoku. Doprawdy, spodziewał się whisky oraz obrazów (Rembrandt oraz Boticelli spełnialiby zapewne jego estetyczne wymagania), może jakiegoś aksamitnego szlafroku opadającego do ziemi, przez co mógłby wyglądać jak angielski bogacz lat pięćdziesiątych w wieku dwudziestym. Anglia to w końcu takie czarujące miejsce. Szczególnie w okresie, gdy zamęt wisi w powietrzu.
No właśnie.
Gdy Alexander spojrzał w lustro, dojrzał chaos, który nie przerażał go, lecz dziwił. Jaką pełnił tam rolę? Tę, co na co dzień. Tylko, że miał więcej roboty i był naprawdę wybitnie wręcz potrzebny, podobnie jak jego – zapewne niejednokrotnie szalone i wręcz niedorzeczne – pomysły, które wreszcie dałyby mu uznanie.
Stojąc tak, Anglik zachichotał cicho i odszedł. Ach, to lustro. Czarujące, czarujące.
Przykładowy Post:
- To był rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty… Ach, Lizo, Ty mnie nawet nie słuchasz! – Alexander westchnął ciężko i oparł dłonie na biodrach, zaczynając przechadzać się po przestronnym pokoju. Kobieta w istocie nie słuchała. Zamiast tego przeglądała fiolki, szukając gorączkowo właściwej. Jakże dokuczliwy był dźwięk szkła! Zdawał się wypychać swoją obecnością jego słowa. Cóż za ignorancja. Talbot zatrzymał się i spojrzał na kobietę z poirytowaniem.
- Kochany, szukam eliksiru.
- Ach, tak, naturalnie, szukaj. - Powiedział łaskawie. - Wszakże wciąż wypominasz mi wyższość kobiet nad płcią męską oraz zarzucasz, że my, mężczyźni, mamy mniejszą podzielność uwagi. Zatem teraz sprawdzimy twoją. – To mówiąc, brunet ponownie wrócił do przechadzania się po swym pseudowytwornym salonie. Od lat dokładał wszelkich starań, aby był on w odpowiednio eleganckim stylu. Czasem walczył wręcz jak lew o marną imitację ramy w stylu rokoko, której i tak nikt nie odróżni od oryginały bądź kombinował na wszelkie sposoby, aby potencjalnego kupca obrazu Caravaggiego tak do niego zniechęcić, wmawiając, że jest to podróbka, aż ten zrezygnuje. Najlepiej jeszcze gdyby spadła cena, wówczas byłoby wprost wybornie. Naturalnie, wtedy kupował go sam i wieszał dumnie w salonie, a gdyby ten sam kupiec odwiedził go wtedy i zauważył ten szwindel, Anglik zapewne zachichotałby tylko albo udał niezwykłą wręcz skruchę wmawiając, że nie miał pojęcia, iż obraz ten jest oryginałem. Dorzuciłby też drobne kłamstwo, że dowiedział się o tym po pewnym czasie w zupełnym gratisie. Podobna taktyka pozwoliła mu wydawać majątek dopiero w ostateczności, a to zaś zatrzymać trochę pieniędzy na później.
Och tak, Alexander był kombinatorem jakich mało. W dodatku egoistyczny, nierzadko wredny i skłonny do rzeczy, których zrobić prawdopodobnie nie odważyliby się zrobić inni.
- Na czym to ja skończyłem? – Spytał sam siebie, odgarniając kosmyk czarnych, lekko kręcących się włosów za ucho. Fiolki stukały wciąż cicho. – Ach tak. Rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty dziewiąty. Miałem wówczas szesnaście lat i należałem jeszcze do Ravenclavu. Mój Boże, co to były za czasy! – Westchnął nostalgicznie i opadł na swój fotel, zarzucając zaraz jedną (niemalże nieproporcjonalnie długą) nogę na drugą. – Pamiętam to jak dzisiaj, Lizo. Czy pamiętasz gdzie ułożyłem swoje papierosy?
- Nie pamiętam. – Odparła niemalże machinalnie.
- No dobrze, znajdą się później. – Mruknął z pewnym niezadowoleniem, zaraz zapatrując się na jeden z obrazów wiszących na ścianie. – Już wtedy pragnąłem być uzdrowicielem. Moja matka naturalnie śmiała się ze mnie do rozpuku, ale nie przejmowałem się tym zanadto. Mam wrażenie, że gdzieś we mnie jest jakaś taka… chęć pomocy, której nie jestem w stanie do końca zrozumieć…
- To mnie nie dziwi.
- … i staram się dociec jak to właściwie działa. – Zamyślił się, ułożył palce na swojej brodzie, a potem przesunął palcami po wąskich ustach. Ta myśl sprawiała, że nie będzie mógł spać tej nocy. To chyba nawet była jakaś choroba, tak siedzieć i rozmyślać nad rzeczami mało istotnymi niemalże obsesyjnie. Lecz jak się ona nazywała? Ach, czy to ważne? Niemniej, lubił wiedzieć. Ba, kochał wiedzieć! Kochał rozumieć i być sprytniejszy, być może dlatego często otaczał się ludźmi głupszymi. Nie było tajemnicą, że ten dość ekscentryczny człowiek był także człowiekiem próżnym, na tyle jednak inteligentnym i surowym, aby pojąć, gdy ktoś kpi z niego, nie zaś chwali.
Gdy ponownie Liza spojrzała na bruneta, na jego zazwyczaj skrzące się, szaro-niebieskie oczy, dostrzegła w nich melancholię. Potem wzrok Talbota stał się nieobecny i kobieta uśmiechnęła się delikatnie. Lubiła patrzeć na tego niewątpliwie przystojnego mężczyznę o wysokich kościach policzkowych i prostym nosie, gdy tak siedział w zamyśleniu.
W takich chwilach Alexander Talbot rozmyślał nad swoim życiem oraz tym, co jeszcze go czeka. Wspominał swoją czerwonoustą matkę owiniętą imitacją futra wokół ramion, która dźgała go paznokciem w kręgosłup, wymuszając wyprostowanie się i ojca, który nadzwyczaj często kontakt miał z mugolami. "Tak, tak, to niezwykła rzeźba. Artysta wykazał się precyzją i klasą Michała Anioła. Albo lepiej, samego Myrona! To co, kupuje pan?"
Pan Daniel Talbot nazywał samego siebie koneserem sztuki.
Wspominał także te lata w Ravenclawie, gdzie często wygłaszał swe niedorzeczne niemal myśli, będące jednak przejawem niedocenionego geniuszu (w każdym razie, tak przynajmniej uważał w większości przypadków). Moc Alexandra nigdy nie była ogromna, a wręcz przeciętna. Nadrabiał to jednak śmiałością w działaniach oraz sprytem, co zaowocowało dopięciem swego. Jego życie nie było nazbyt kolorowe, lecz był z niego zadowolony. Zresztą, on sam był na tyle kolorową postacią, aby nie musieć go urozmaicać.
- Masz pan dobre serce, panie Talbot. Choć jest pan niewiarygodnie wręcz szalony, dziwny i nieznośny. – Powiedziała Liza z serdecznym uśmiechem (kiedyś pijany Alexander nazwał ją słońcem, co dzięki swojemu uśmiechowi „światłością swą oświetlić może”), wyrywając go z zamyślenia. Spojrzał na nią nieprzytomnie, zamrugał i uśmiechnął się szelmowsko. Wyjęła w końcu odpowiednią fiolkę, podniosła się z miejsca i podeszła spokojnie do mężczyzny. Schyliła się, cmoknęła jego blady policzek i skierowała się do wyjścia. Ten siedział chwilę, patrząc przed siebie. Zmarszczył ciemne brwi, rozważając ostatni przymiotnik, a w końcu (gdy już stwierdził, że pewnie tylko się droczy) podniósł energicznie i ruszył za kobietą.
Oczywiście nie obyło się bez typowej dla niego, nonszalanckiej wręcz gestykulacji.
- Lizo, mój cukiereczku, wiesz może co dzisiaj na kolację? Przyznać muszę, że głodny jestem jak wilk… - Zaczął i wyszedł za nią.
Data urodzenia: dwunastego grudnia, tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku
Czystość krwi: półkrwi
Była szkoła: Hogwart, Ravenclaw
Praca: uzdrowiciel w oddziale zamkniętym
Różdżka: głóg, pancerz kikimory, 12 cali
Widok z Ain Eingarp: Stanąwszy przed lustrem, doznał niemałego szoku. Doprawdy, spodziewał się whisky oraz obrazów (Rembrandt oraz Boticelli spełnialiby zapewne jego estetyczne wymagania), może jakiegoś aksamitnego szlafroku opadającego do ziemi, przez co mógłby wyglądać jak angielski bogacz lat pięćdziesiątych w wieku dwudziestym. Anglia to w końcu takie czarujące miejsce. Szczególnie w okresie, gdy zamęt wisi w powietrzu.
No właśnie.
Gdy Alexander spojrzał w lustro, dojrzał chaos, który nie przerażał go, lecz dziwił. Jaką pełnił tam rolę? Tę, co na co dzień. Tylko, że miał więcej roboty i był naprawdę wybitnie wręcz potrzebny, podobnie jak jego – zapewne niejednokrotnie szalone i wręcz niedorzeczne – pomysły, które wreszcie dałyby mu uznanie.
Stojąc tak, Anglik zachichotał cicho i odszedł. Ach, to lustro. Czarujące, czarujące.
Przykładowy Post:
- To był rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty… Ach, Lizo, Ty mnie nawet nie słuchasz! – Alexander westchnął ciężko i oparł dłonie na biodrach, zaczynając przechadzać się po przestronnym pokoju. Kobieta w istocie nie słuchała. Zamiast tego przeglądała fiolki, szukając gorączkowo właściwej. Jakże dokuczliwy był dźwięk szkła! Zdawał się wypychać swoją obecnością jego słowa. Cóż za ignorancja. Talbot zatrzymał się i spojrzał na kobietę z poirytowaniem.
- Kochany, szukam eliksiru.
- Ach, tak, naturalnie, szukaj. - Powiedział łaskawie. - Wszakże wciąż wypominasz mi wyższość kobiet nad płcią męską oraz zarzucasz, że my, mężczyźni, mamy mniejszą podzielność uwagi. Zatem teraz sprawdzimy twoją. – To mówiąc, brunet ponownie wrócił do przechadzania się po swym pseudowytwornym salonie. Od lat dokładał wszelkich starań, aby był on w odpowiednio eleganckim stylu. Czasem walczył wręcz jak lew o marną imitację ramy w stylu rokoko, której i tak nikt nie odróżni od oryginały bądź kombinował na wszelkie sposoby, aby potencjalnego kupca obrazu Caravaggiego tak do niego zniechęcić, wmawiając, że jest to podróbka, aż ten zrezygnuje. Najlepiej jeszcze gdyby spadła cena, wówczas byłoby wprost wybornie. Naturalnie, wtedy kupował go sam i wieszał dumnie w salonie, a gdyby ten sam kupiec odwiedził go wtedy i zauważył ten szwindel, Anglik zapewne zachichotałby tylko albo udał niezwykłą wręcz skruchę wmawiając, że nie miał pojęcia, iż obraz ten jest oryginałem. Dorzuciłby też drobne kłamstwo, że dowiedział się o tym po pewnym czasie w zupełnym gratisie. Podobna taktyka pozwoliła mu wydawać majątek dopiero w ostateczności, a to zaś zatrzymać trochę pieniędzy na później.
Och tak, Alexander był kombinatorem jakich mało. W dodatku egoistyczny, nierzadko wredny i skłonny do rzeczy, których zrobić prawdopodobnie nie odważyliby się zrobić inni.
- Na czym to ja skończyłem? – Spytał sam siebie, odgarniając kosmyk czarnych, lekko kręcących się włosów za ucho. Fiolki stukały wciąż cicho. – Ach tak. Rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty dziewiąty. Miałem wówczas szesnaście lat i należałem jeszcze do Ravenclavu. Mój Boże, co to były za czasy! – Westchnął nostalgicznie i opadł na swój fotel, zarzucając zaraz jedną (niemalże nieproporcjonalnie długą) nogę na drugą. – Pamiętam to jak dzisiaj, Lizo. Czy pamiętasz gdzie ułożyłem swoje papierosy?
- Nie pamiętam. – Odparła niemalże machinalnie.
- No dobrze, znajdą się później. – Mruknął z pewnym niezadowoleniem, zaraz zapatrując się na jeden z obrazów wiszących na ścianie. – Już wtedy pragnąłem być uzdrowicielem. Moja matka naturalnie śmiała się ze mnie do rozpuku, ale nie przejmowałem się tym zanadto. Mam wrażenie, że gdzieś we mnie jest jakaś taka… chęć pomocy, której nie jestem w stanie do końca zrozumieć…
- To mnie nie dziwi.
- … i staram się dociec jak to właściwie działa. – Zamyślił się, ułożył palce na swojej brodzie, a potem przesunął palcami po wąskich ustach. Ta myśl sprawiała, że nie będzie mógł spać tej nocy. To chyba nawet była jakaś choroba, tak siedzieć i rozmyślać nad rzeczami mało istotnymi niemalże obsesyjnie. Lecz jak się ona nazywała? Ach, czy to ważne? Niemniej, lubił wiedzieć. Ba, kochał wiedzieć! Kochał rozumieć i być sprytniejszy, być może dlatego często otaczał się ludźmi głupszymi. Nie było tajemnicą, że ten dość ekscentryczny człowiek był także człowiekiem próżnym, na tyle jednak inteligentnym i surowym, aby pojąć, gdy ktoś kpi z niego, nie zaś chwali.
Gdy ponownie Liza spojrzała na bruneta, na jego zazwyczaj skrzące się, szaro-niebieskie oczy, dostrzegła w nich melancholię. Potem wzrok Talbota stał się nieobecny i kobieta uśmiechnęła się delikatnie. Lubiła patrzeć na tego niewątpliwie przystojnego mężczyznę o wysokich kościach policzkowych i prostym nosie, gdy tak siedział w zamyśleniu.
W takich chwilach Alexander Talbot rozmyślał nad swoim życiem oraz tym, co jeszcze go czeka. Wspominał swoją czerwonoustą matkę owiniętą imitacją futra wokół ramion, która dźgała go paznokciem w kręgosłup, wymuszając wyprostowanie się i ojca, który nadzwyczaj często kontakt miał z mugolami. "Tak, tak, to niezwykła rzeźba. Artysta wykazał się precyzją i klasą Michała Anioła. Albo lepiej, samego Myrona! To co, kupuje pan?"
Pan Daniel Talbot nazywał samego siebie koneserem sztuki.
Wspominał także te lata w Ravenclawie, gdzie często wygłaszał swe niedorzeczne niemal myśli, będące jednak przejawem niedocenionego geniuszu (w każdym razie, tak przynajmniej uważał w większości przypadków). Moc Alexandra nigdy nie była ogromna, a wręcz przeciętna. Nadrabiał to jednak śmiałością w działaniach oraz sprytem, co zaowocowało dopięciem swego. Jego życie nie było nazbyt kolorowe, lecz był z niego zadowolony. Zresztą, on sam był na tyle kolorową postacią, aby nie musieć go urozmaicać.
- Masz pan dobre serce, panie Talbot. Choć jest pan niewiarygodnie wręcz szalony, dziwny i nieznośny. – Powiedziała Liza z serdecznym uśmiechem (kiedyś pijany Alexander nazwał ją słońcem, co dzięki swojemu uśmiechowi „światłością swą oświetlić może”), wyrywając go z zamyślenia. Spojrzał na nią nieprzytomnie, zamrugał i uśmiechnął się szelmowsko. Wyjęła w końcu odpowiednią fiolkę, podniosła się z miejsca i podeszła spokojnie do mężczyzny. Schyliła się, cmoknęła jego blady policzek i skierowała się do wyjścia. Ten siedział chwilę, patrząc przed siebie. Zmarszczył ciemne brwi, rozważając ostatni przymiotnik, a w końcu (gdy już stwierdził, że pewnie tylko się droczy) podniósł energicznie i ruszył za kobietą.
Oczywiście nie obyło się bez typowej dla niego, nonszalanckiej wręcz gestykulacji.
- Lizo, mój cukiereczku, wiesz może co dzisiaj na kolację? Przyznać muszę, że głodny jestem jak wilk… - Zaczął i wyszedł za nią.
- Caroline Rockers
Re: Alexander Talbot [dorosły]
Pon Kwi 13, 2015 10:13 pm
Podoba mi się niezmiernie Twoja Karta Postaci! Jest niebanalna, interesująca i wywołała uśmiech na mej twarzy. Łap 10 fasolek na start i Akcept!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach