- Meredith Evans
[Uczennica] Meredith Evans
Pon Mar 30, 2015 3:02 pm
Imię i nazwisko: Meredith Evans
Data urodzenia: 31.05.1960
Czystość krwi: Nieczysta
Dom w Hogwarcie: Hufflepuff
Różdżka: Czarny bez, jad bazyliszka, 9 i pół cala
Widok z Ain Eingarp: Na początku widziała tylko siebie samą, ale jakby trochę mniej przeciętną, bardziej dorosłą i kobiecą. Ładną, może nawet piękną. Jej mundurek zmienił się w szykowną i dopasowaną, czarną szatę, zaś oczy rozbłysły dziwnie niepokojącym blaskiem. Towarzyszył jej czarny smok, a z otwartej dłoni prawej ręki wyrastały kłujące pnącza. Była kimś, a nie nikim jak zazwyczaj. Miała władzę, nie potrzebowała nawet różdżki. Była chroniona przez piękne, potężne stworzenie i czuła, że teraz nikt nie będzie już próbował z nią zadzierać. Ani te szuje z czystą krwią. Ani czarnoksiężnicy. Była nietykalna, ważna i wolna. Miała potrzebną wiedzę i umiejętności. Mogła wszystko... i wreszcie nie bała się co pomyślą o niej inni.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Przywykła do mugolskiego życia Meredith czuła się wyobcowana przez pierwszy rok w Hogwarcie. Wszystkie przedmioty sprawiały jej mniejsze lub większe trudności. Zwłaszcza historia magii była jej zmorą i dziewczyna niechętnie przychodziła na zajęcia, z trudem je zaliczając. Zadowalająca ocena wymagała od niej wiele wysiłku i zarwanych nocy. Z zaklęciami i transmutacją wcale nie było lepiej, a efekty jej wielokrotnych prób prowadziły zazwyczaj do nasilenia szykan (które i tak nie omijały jej ze względu na nieczystość krwi). Obrona przed czarną magią była dla niej... czarną magią, jeśli można tak to ująć. Dziewczyna nie rozumiała wagi tego przedmiotu i nie przykładała się do niego należycie. O nauce latania lepiej nie wspominać, biorąc pod uwagę jej lęk wysokości... Za to dość szybko zaczęła radzić sobie w astronomii i zielarstwie. Nie była na tym polu wybitna, ale szło jej co najmniej dobrze. Eliksiry wymagały od niej najwięcej starań, ale niekoniecznie ze względu na swój trud. Mery od dziecka lubiła mieszać ze sobą różne rzeczy; soki z przyprawami, dodawać do gotującej się zupy znalezione w kuchni jedzenie. Pasjonowały ją zmieniające się kolor, oraz konsystencja, co doprowadziło do dużego zaangażowania w późniejsze zajęcia z przyrządzania mikstur.
Od drugiego roku Evans była już zaznajomiona z nowym życiem uczącej się magii czarownicy i nie miała już aż takich problemów z nauką większości przedmiotów. Historia dalej była dla niej niepojęta, ale jakoś udawało się jej zaliczać bieżący materiał. Zaklęcia wraz z transmutacją przestały być katastrofalną w skutkach zabawą różdżką i zaczęły dawać nawet zadowalające efekty. Z biegiem lat z tych dwóch przedmiotów, to transmutacja zaczęła przodować w jej ocenach, podczas, gdy zaklęcia pozostawały na poziomie przeciętnym. Po zrozumieniu niebezpieczeństw czyhających na nią pod postacią czarnej magii, Meredith zaczęła w końcu przykładać się do obrony przed nią. Musiała jednak przyznać przed samą sobą, że bardziej ciekawiło ją słuchanie o niebezpiecznych zaklęciach czy czarodziejach, niż walka z nimi. Astronomia bardzo szybko znudziła uczennicę, była według niej najmniej magicznym przedmiotem (pomijając mugoloznastwo w którym miała okazję zabłysnąć, wybrała je jednak tylko po to by być w czymś bez trudu dobra), dlatego też szybko z niej zrezygnowała. Eliksiry i zielarstwo szybko stały się jej pasją, w związku z czym w trzecim roku nauki zaczęła hodować własny okaz Asfodelus'a. Był on dla niej nie tylko źródłem dodatkowych składników, lecz także dawał możliwość wykazania się w opiece nad magiczną rośliną. Dzięki niemu nie czuła się też aż tak samotna, gdyż w związku ze swoim pochodzeniem, oraz trudnością w kontaktach interpersonalnych, nie znalazła żadnych przyjaciół. Numerologia, starożytne runy i wróżbiarstwo już z samych nazw zniechęciło Mery do uczęszczania na zajęcia. Z góry uznała to za niepotrzebne nikomu do życia przedmioty na które nie warto marnować czasu. Nigdy nie wierzyła w przepowiednie i inne bzdety. Tymczasem istnienie magicznych istot wprawiło młodą czarownicę w zachwyt, a opieka nad nimi szybko stała się jej ulubionym zajęciem, tuż obok swych dwóch powiązanych ze sobą, a wcześniej wspomnianych pasji.
Przykładowy Post:
"Niech już przestaną..." Czuła jak ręce jej się pocą i szybciej bije serce. "Nic im nie zrobiłam. Szłam tylko korytarzem. Nic nie zrobiłam..." Oczy zaszkliły się jej od łez, więc dziewczyna zacisnęła mocno pięści, wbijając sobie paznokcie w wierzch dłoni. Ból pozwolił jej opanować emocje i nie dać się wyśmiewającym ją starszakom. "Nie moja wina, że moi rodzice nie są czarodziejami. Pasowało mi zwyczajne życie. Gdybym wiedziała, że tak to będzie wyglądać..." Westchnęła i odwróciła się na pięcie. Jej niechlujnie spięte w kok włosy o kolorze jasnego brązu, opadły jej na twarz, zasłaniając lewe oko. Dziewczyna ruszyła szybkim krokiem na wciąż drżących z nerwów nogach, próbując nie słuchać dalszych wyzwisk. "Niech umrą. Niech ich coś dopadnie!" Przełknęła ślinę i skręciła za róg, tak by nie czuć już na sobie ich spojrzenia. Zwolniła kroku. "Nie, wcale tak nie myślę." Posmutniała, idąc przed siebie ze spuszczoną głową. Jej jasne oczy jakby spowiła mgła. Znów zatracała się w samej sobie. Nie czuła się złą osobą. Nie chciała krzywdzić innych, nawet jeśli oni nie mieli skrupułów by ją dręczyć. Miała cichą nadzieję, że kiedyś wszystkie ich złe uczynki obrócą się przeciwko nim, ale jeśli miałoby się tak stać, to nie chciała sama oberwać od losu za coś co komuś zrobiła. Sprawiedliwości przecież kiedyś stanie się zadość, prawda? Prawda...? Odkąd została czarownicą, wybrała ją różdżka i zaczęło się jej nowe, dziwne życie, zauważyła, że coraz częściej nachodzą ją mroczne myśli. Nie żeby była lubiana i popularna za bycia mugolem. Ale miała wrażenie, że od przestąpienia progu Hogwartu zaczęła krążyć wokół niej jakaś ciemność, która szeptała jej nocą drastyczne rozwiązania wszelkich problemów. "Nie jestem taka" powtarzała wtedy Meredith i skupiała się na lekcjach. "Nie jestem zła." Odganiała chore wyobrażenia swoich oprawców i rozwiązywała zadania domowe, lub czytała kolejny rozdział książki o eliksirach.
Oblizała spierzchnięte usta, tak odzwyczajone od zwykłej mowy. Większość konwersacji przeprowadzała sama ze sobą, we własnej głowie. Na głos wypowiadała jedynie zaklęcia, lub odpowiadała na zadawane jej przez profesorów pytania. "Kiedyś to się zmieni. Kiedyś będzie zupełnie inaczej." Pocieszała się, kierując w stronę Sali Tortur, jak to nazywała miejsce zajęć z historii magii. "Kiedyś to o mnie będą mówić na tych zajęciach." Ledwo powstrzymała parsknięcie śmiechem. Nie wierzyła w to, nawet do tego nie dążyła. Jednak miło było pomarzyć. Wyobrazić sobie przyszłość w której wszyscy wiedzą, że lepiej z nią nie zadzierać. Wspaniałą przyszłość w której nikt nie odważyłby się nazwać jej szlamą.
Data urodzenia: 31.05.1960
Czystość krwi: Nieczysta
Dom w Hogwarcie: Hufflepuff
Różdżka: Czarny bez, jad bazyliszka, 9 i pół cala
Widok z Ain Eingarp: Na początku widziała tylko siebie samą, ale jakby trochę mniej przeciętną, bardziej dorosłą i kobiecą. Ładną, może nawet piękną. Jej mundurek zmienił się w szykowną i dopasowaną, czarną szatę, zaś oczy rozbłysły dziwnie niepokojącym blaskiem. Towarzyszył jej czarny smok, a z otwartej dłoni prawej ręki wyrastały kłujące pnącza. Była kimś, a nie nikim jak zazwyczaj. Miała władzę, nie potrzebowała nawet różdżki. Była chroniona przez piękne, potężne stworzenie i czuła, że teraz nikt nie będzie już próbował z nią zadzierać. Ani te szuje z czystą krwią. Ani czarnoksiężnicy. Była nietykalna, ważna i wolna. Miała potrzebną wiedzę i umiejętności. Mogła wszystko... i wreszcie nie bała się co pomyślą o niej inni.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Przywykła do mugolskiego życia Meredith czuła się wyobcowana przez pierwszy rok w Hogwarcie. Wszystkie przedmioty sprawiały jej mniejsze lub większe trudności. Zwłaszcza historia magii była jej zmorą i dziewczyna niechętnie przychodziła na zajęcia, z trudem je zaliczając. Zadowalająca ocena wymagała od niej wiele wysiłku i zarwanych nocy. Z zaklęciami i transmutacją wcale nie było lepiej, a efekty jej wielokrotnych prób prowadziły zazwyczaj do nasilenia szykan (które i tak nie omijały jej ze względu na nieczystość krwi). Obrona przed czarną magią była dla niej... czarną magią, jeśli można tak to ująć. Dziewczyna nie rozumiała wagi tego przedmiotu i nie przykładała się do niego należycie. O nauce latania lepiej nie wspominać, biorąc pod uwagę jej lęk wysokości... Za to dość szybko zaczęła radzić sobie w astronomii i zielarstwie. Nie była na tym polu wybitna, ale szło jej co najmniej dobrze. Eliksiry wymagały od niej najwięcej starań, ale niekoniecznie ze względu na swój trud. Mery od dziecka lubiła mieszać ze sobą różne rzeczy; soki z przyprawami, dodawać do gotującej się zupy znalezione w kuchni jedzenie. Pasjonowały ją zmieniające się kolor, oraz konsystencja, co doprowadziło do dużego zaangażowania w późniejsze zajęcia z przyrządzania mikstur.
Od drugiego roku Evans była już zaznajomiona z nowym życiem uczącej się magii czarownicy i nie miała już aż takich problemów z nauką większości przedmiotów. Historia dalej była dla niej niepojęta, ale jakoś udawało się jej zaliczać bieżący materiał. Zaklęcia wraz z transmutacją przestały być katastrofalną w skutkach zabawą różdżką i zaczęły dawać nawet zadowalające efekty. Z biegiem lat z tych dwóch przedmiotów, to transmutacja zaczęła przodować w jej ocenach, podczas, gdy zaklęcia pozostawały na poziomie przeciętnym. Po zrozumieniu niebezpieczeństw czyhających na nią pod postacią czarnej magii, Meredith zaczęła w końcu przykładać się do obrony przed nią. Musiała jednak przyznać przed samą sobą, że bardziej ciekawiło ją słuchanie o niebezpiecznych zaklęciach czy czarodziejach, niż walka z nimi. Astronomia bardzo szybko znudziła uczennicę, była według niej najmniej magicznym przedmiotem (pomijając mugoloznastwo w którym miała okazję zabłysnąć, wybrała je jednak tylko po to by być w czymś bez trudu dobra), dlatego też szybko z niej zrezygnowała. Eliksiry i zielarstwo szybko stały się jej pasją, w związku z czym w trzecim roku nauki zaczęła hodować własny okaz Asfodelus'a. Był on dla niej nie tylko źródłem dodatkowych składników, lecz także dawał możliwość wykazania się w opiece nad magiczną rośliną. Dzięki niemu nie czuła się też aż tak samotna, gdyż w związku ze swoim pochodzeniem, oraz trudnością w kontaktach interpersonalnych, nie znalazła żadnych przyjaciół. Numerologia, starożytne runy i wróżbiarstwo już z samych nazw zniechęciło Mery do uczęszczania na zajęcia. Z góry uznała to za niepotrzebne nikomu do życia przedmioty na które nie warto marnować czasu. Nigdy nie wierzyła w przepowiednie i inne bzdety. Tymczasem istnienie magicznych istot wprawiło młodą czarownicę w zachwyt, a opieka nad nimi szybko stała się jej ulubionym zajęciem, tuż obok swych dwóch powiązanych ze sobą, a wcześniej wspomnianych pasji.
Przykładowy Post:
"Niech już przestaną..." Czuła jak ręce jej się pocą i szybciej bije serce. "Nic im nie zrobiłam. Szłam tylko korytarzem. Nic nie zrobiłam..." Oczy zaszkliły się jej od łez, więc dziewczyna zacisnęła mocno pięści, wbijając sobie paznokcie w wierzch dłoni. Ból pozwolił jej opanować emocje i nie dać się wyśmiewającym ją starszakom. "Nie moja wina, że moi rodzice nie są czarodziejami. Pasowało mi zwyczajne życie. Gdybym wiedziała, że tak to będzie wyglądać..." Westchnęła i odwróciła się na pięcie. Jej niechlujnie spięte w kok włosy o kolorze jasnego brązu, opadły jej na twarz, zasłaniając lewe oko. Dziewczyna ruszyła szybkim krokiem na wciąż drżących z nerwów nogach, próbując nie słuchać dalszych wyzwisk. "Niech umrą. Niech ich coś dopadnie!" Przełknęła ślinę i skręciła za róg, tak by nie czuć już na sobie ich spojrzenia. Zwolniła kroku. "Nie, wcale tak nie myślę." Posmutniała, idąc przed siebie ze spuszczoną głową. Jej jasne oczy jakby spowiła mgła. Znów zatracała się w samej sobie. Nie czuła się złą osobą. Nie chciała krzywdzić innych, nawet jeśli oni nie mieli skrupułów by ją dręczyć. Miała cichą nadzieję, że kiedyś wszystkie ich złe uczynki obrócą się przeciwko nim, ale jeśli miałoby się tak stać, to nie chciała sama oberwać od losu za coś co komuś zrobiła. Sprawiedliwości przecież kiedyś stanie się zadość, prawda? Prawda...? Odkąd została czarownicą, wybrała ją różdżka i zaczęło się jej nowe, dziwne życie, zauważyła, że coraz częściej nachodzą ją mroczne myśli. Nie żeby była lubiana i popularna za bycia mugolem. Ale miała wrażenie, że od przestąpienia progu Hogwartu zaczęła krążyć wokół niej jakaś ciemność, która szeptała jej nocą drastyczne rozwiązania wszelkich problemów. "Nie jestem taka" powtarzała wtedy Meredith i skupiała się na lekcjach. "Nie jestem zła." Odganiała chore wyobrażenia swoich oprawców i rozwiązywała zadania domowe, lub czytała kolejny rozdział książki o eliksirach.
Oblizała spierzchnięte usta, tak odzwyczajone od zwykłej mowy. Większość konwersacji przeprowadzała sama ze sobą, we własnej głowie. Na głos wypowiadała jedynie zaklęcia, lub odpowiadała na zadawane jej przez profesorów pytania. "Kiedyś to się zmieni. Kiedyś będzie zupełnie inaczej." Pocieszała się, kierując w stronę Sali Tortur, jak to nazywała miejsce zajęć z historii magii. "Kiedyś to o mnie będą mówić na tych zajęciach." Ledwo powstrzymała parsknięcie śmiechem. Nie wierzyła w to, nawet do tego nie dążyła. Jednak miło było pomarzyć. Wyobrazić sobie przyszłość w której wszyscy wiedzą, że lepiej z nią nie zadzierać. Wspaniałą przyszłość w której nikt nie odważyłby się nazwać jej szlamą.
- Sahir Nailah
Re: [Uczennica] Meredith Evans
Pon Mar 30, 2015 9:29 pm
Akcept! Jakiś pojedynczy brak przecinka, próżno sobie tym głowę zawracać ;)
Podobała mi się, przystępna, bardzo czytelna KP, z nie przesadzoną długością : ) Życzę miłej gry~
Podobała mi się, przystępna, bardzo czytelna KP, z nie przesadzoną długością : ) Życzę miłej gry~
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach