- Sahir Nailah
Jadalnia w zamku Bestii
Nie Lut 01, 2015 8:30 am
Piękne pomieszczenie, wypełnione ciekawymi przedmiotami, idealnie ze sobą współgrającymi. Na środku znajduje się elegancko nakryty stół, na który podczas pory posiłku zostają podane miliony wyśmienite potrawy.
- Trybik
Re: Jadalnia w zamku Bestii
Sro Lut 04, 2015 10:16 am
Na kominku płonie ogień, ale raczej mniejszy niż większy. Jego zadaniem nie jest teraz dawanie ciepła, bo od dawna nikt tutaj nie czuje chłodu. Płomienie pełgające na palenisku mają w sobie coś kojącego i każdego wieczoru (o ile Pan nie ma nic przeciwko, oczywiście), Trybik nakazuje dorzucić drewna i przesiaduje na gzymsie, zapatrzona w okna, w których odbija się pomarańczowe światło. Po kolacji nie ma już dla niej zbyt wiele pracy, więc aż do nastania świtu może zająć się sobą. Czasem rozmawia z innymi zaklętymi przedmiotami, słucha ich skarg i pełni swoją funkcję opiekunki. Są jednak takie momenty jak ten, gdy po prostu stoi na kominku i słucha swojego tykania. Myśli o tym co zrobiła danego dnia i co mogłaby zrobić lepiej. Co będzie musiała zrobić jutro i co mogłoby przy okazji pójść źle. Oczy z kwarcu i mosiądzu są przymknięte, a ona zamiera w bezruchu. Ktoś kto nie wie, że między jej zębatkami obraca się ludzki duch, mógłby uznać ją za zwykły (acz niezwykle piękny!) zegar, który zdobi jadalnię. Tik-tak, tik-tak, tik-tak.
Gdyby nie ten ogień, nocą nawet jej samej zamek wydawałby się nawiedzony...
Gdyby nie ten ogień, nocą nawet jej samej zamek wydawałby się nawiedzony...
- Bestia
Re: Jadalnia w zamku Bestii
Pią Lut 06, 2015 5:21 pm
Bestia, o zgrozo!, nie pojawił się tego dnia na obiedzie - czas mijał, odmierzany tylko spokojem przewijającym się i plączącym pomiędzy nogami mebli, cichym szelestem w kuchni, do której drzwi były lekko uchylone, ale nawet one w końcu ustały - po obiedzie trzeba było posprzątać, a tu zbliżała się już pora kolacji, natomiast Pan zamku jak się nie pojawiał, tak nie było go nadal, jakby się rozpłynął - nigdzie też nikt nie mógł go znaleźć w okolicach zamku, ni w zamkowych ogrodach - nie było go w jego komnacie, ani też w żadnym innym pokoju... W końcu tylko to ciche tykanie i trzask drwa w kominku pochłanianego przez ogień stały się jedynymi odgłosami, jakie w pustej jadalni się rozlegały - te, które również były wyznacznikami całkowitego odseparowania Trybik od jej obowiązków - mógłby na nią teraz opaść kurz, mogłoby wszystko już na zawsze pozostać takie niezmienione, w tym samym, niewzruszonym rytmie, poza którym nie byłoby tutaj żadnego ruchu - domostwo przybrałoby w pełni odcienie kurzu, którego nikt by już nie ścierał... I kto by się tym martwił, jeśli właśnie nie ta, która na półce kominka właśnie zamierała w bezruchu, pragnąc, by wszystko lśniło i cieszyło oczy swym urokiem..?
Wreszcie, aha! - choć zawału można było dostać od gwałtowności przerwania tej melancholii, rozległ się trzask dwuskrzydłowych drzwi, które prowadziły do wnętrza i na zewnątrz zarazem posiadłości, zimny podmuch wiatru wdarł się do holu, niewyczuwalnego aż w jadalni... Czy był to jednak trzask drzwi aby na pewno, czy może ktoś ze służby postanowił coś zepsuć w swych niekompetencjach..?
Bestia odetchnął głośno - po głowie tłukło mu się wiele niepotrzebnych myśli, które ta niefortunna wycieczka, w którą się udał, tylko pogłębiła - niemal wpadł do jadalni w stanie, któremu do idealnego było daleko, chyba najlepiej odpowiadającym sytuacji w jego umyśle - cały jego płaszcz był podarty, ramiona nosiły pojedyncze, krótkie nacięcia od ostrych gałęzi, które pocięły go w szalonym biegu, w który wpadł goniąc... za kim, za czym? Kiedy teraz się nad tym zastanawiał jakoś nie mógł złapać odpowiedniej nici wspomnień, aby dokładnie ją wyłowić z całego tego bałaganu, może to przez zmęczenie..? Opadł na przednie łapy i podszedł do fotela przy kominku, na którym usiadł, zapadając się w nim, jakby był ostatnią możliwą ostoją spokoju do osiągnięcia, by zamknąć ślepia i podeprzeć policzek na złożonych palcach ręki, która zaś łokciem oparta została na ramieniu fotela.
Wreszcie, aha! - choć zawału można było dostać od gwałtowności przerwania tej melancholii, rozległ się trzask dwuskrzydłowych drzwi, które prowadziły do wnętrza i na zewnątrz zarazem posiadłości, zimny podmuch wiatru wdarł się do holu, niewyczuwalnego aż w jadalni... Czy był to jednak trzask drzwi aby na pewno, czy może ktoś ze służby postanowił coś zepsuć w swych niekompetencjach..?
Bestia odetchnął głośno - po głowie tłukło mu się wiele niepotrzebnych myśli, które ta niefortunna wycieczka, w którą się udał, tylko pogłębiła - niemal wpadł do jadalni w stanie, któremu do idealnego było daleko, chyba najlepiej odpowiadającym sytuacji w jego umyśle - cały jego płaszcz był podarty, ramiona nosiły pojedyncze, krótkie nacięcia od ostrych gałęzi, które pocięły go w szalonym biegu, w który wpadł goniąc... za kim, za czym? Kiedy teraz się nad tym zastanawiał jakoś nie mógł złapać odpowiedniej nici wspomnień, aby dokładnie ją wyłowić z całego tego bałaganu, może to przez zmęczenie..? Opadł na przednie łapy i podszedł do fotela przy kominku, na którym usiadł, zapadając się w nim, jakby był ostatnią możliwą ostoją spokoju do osiągnięcia, by zamknąć ślepia i podeprzeć policzek na złożonych palcach ręki, która zaś łokciem oparta została na ramieniu fotela.
- Trybik
Re: Jadalnia w zamku Bestii
Sro Lut 11, 2015 7:09 pm
Po ostatnim... sporze, Trybik nie miała zamiaru znów biegać po lesie. Na najbliższy miesiąc jej nadopiekuńczość została zepchnięta na bardzo, bardzo odległy plan. Kiedy uparte mechaniczne serce przeboleje już te wszystkie przykre słowa, które padły zapewne znów zabłądzi w wysokim poszyciu w poszukiwaniu swojego pracodawcy. Dziś jednak uwagę o tym, że Pan nie pojawiła się na żadnym z posiłków skwitowała jedynie bezgłośnym westchnieniem i nakazem, by wstrzymać się z gotowaniem do jego powrotu. Piec kuchenny rzucał się niemiłosiernie, jak zwykle oburzony tym "jak się w tym zamku traktuję artystę!", ale Trybik uciszyła go jednym lodowatym spojrzeniem. Ciekawe czy nadal byłby taki mocny w gębie, gdyby przyszło mu pyskować przed Bestią? Brzydziła się tym szeptaniem po kątach! Jeśli ktoś miał coś do powiedzenia to proszę bardzo - szczerze i prosto z mostu. Na szczęście dla piekarnika Bestia nigdy nie wchodził do kuchni, a sam piec nie mógł jej opuścić. A ona mogła jedynie zakląć w duchu, gdy stary kucharz znów zaczynał psioczyć.
Nie pozostawało jej nic innego jak tylko czekać. W tym jak na zegar przystało była całkiem niezła, czas był wszak jej żywiołem. Choć niepokój sprawiał, że nawet ona miała wrażenie, że sekundy płyną wolniej. Tkwiąc w bezruchu, jak często w takich chwilach pomyślała, że boi się tej bezczynności. Co jeśli kiedyś nie będzie mogła już się ruszyć? Wyparuje ze swojej drewnianej skorupy, zniknie spomiędzy kółek zębatych, umrze i nikt nie zapłacze nad jej grobem? Kiedy nachodziły ją takie myśli najdotkliwiej tęskniła za powietrzem wypełniającym płuca i szumem krwi w żyłach. Chciała mieć pewność, że żyje.
Jej coraz bardziej ponure rozmyślania przerwał dochodzący z holu trzask. Poderwała lekko głowę i spojrzała w tamtym kierunku, zupełnie tak jakby mogła przez ściany dostrzec co zaszło. Nim przywołała do siebie podnóżek, na który mogła bezpiecznie zeskoczyć z półki nad kominkiem, do jadalni jak burza wpadł nie kto inny, a Bestia we własnej osobie.
- Panie! - zawołała z przestrachem. Aksamitny podnóżek czekał już na nią. Zeskoczyła z wprawą, lądując miękko i zaraz podreptała na krótkich nóżkach do fotela. W ogniu jej kwarcowe oczy błyszczały niespokojnie. - Czy coś Ci dolega, mój panie? - zapytała ze szczerym zmartwieniem patrząc na jego podarte odzienie i podrapane ciało. Czy ktoś go zranił czy sam to uczynił? Może gdzieś ma więcej obrażeń?
Nie pozostawało jej nic innego jak tylko czekać. W tym jak na zegar przystało była całkiem niezła, czas był wszak jej żywiołem. Choć niepokój sprawiał, że nawet ona miała wrażenie, że sekundy płyną wolniej. Tkwiąc w bezruchu, jak często w takich chwilach pomyślała, że boi się tej bezczynności. Co jeśli kiedyś nie będzie mogła już się ruszyć? Wyparuje ze swojej drewnianej skorupy, zniknie spomiędzy kółek zębatych, umrze i nikt nie zapłacze nad jej grobem? Kiedy nachodziły ją takie myśli najdotkliwiej tęskniła za powietrzem wypełniającym płuca i szumem krwi w żyłach. Chciała mieć pewność, że żyje.
Jej coraz bardziej ponure rozmyślania przerwał dochodzący z holu trzask. Poderwała lekko głowę i spojrzała w tamtym kierunku, zupełnie tak jakby mogła przez ściany dostrzec co zaszło. Nim przywołała do siebie podnóżek, na który mogła bezpiecznie zeskoczyć z półki nad kominkiem, do jadalni jak burza wpadł nie kto inny, a Bestia we własnej osobie.
- Panie! - zawołała z przestrachem. Aksamitny podnóżek czekał już na nią. Zeskoczyła z wprawą, lądując miękko i zaraz podreptała na krótkich nóżkach do fotela. W ogniu jej kwarcowe oczy błyszczały niespokojnie. - Czy coś Ci dolega, mój panie? - zapytała ze szczerym zmartwieniem patrząc na jego podarte odzienie i podrapane ciało. Czy ktoś go zranił czy sam to uczynił? Może gdzieś ma więcej obrażeń?
- Bestia
Re: Jadalnia w zamku Bestii
Sro Lut 11, 2015 8:22 pm
Zadziwiające, że czas, chociaż był niematerialny, zabijał - zabijał powoli, tych cierpliwych, tych odważnych, nie ważne, kim jesteś - możesz być pewien, że on już odmierza dla ciebie swymi wskazówkami godzinę, kiedy Jedźczyni Trupiobladego Konia porwie cię na przejażdżkę, z której już nie wrócisz; tu, w tym nawiedzonym zamku, do którego nikt się nie zbliżał, było jednak inaczej, przynajmniej dla tych, którzy... żyli? Mogę powiedzieć, że żyli? Załóżmy, że tak; pójdźmy więc w naszej dedukcji i paradoksie dalej - wszak mówi się, że ludzie przemijają, giną, a pozostają po nich tylko niewzruszone mury domu i ich nagrobki - tu jednak nie przemijali mieszkańcy, a... sama rezydencja, o którą Trybik dbała, jak mogła, na ile mogła... na ile pozwalał rozkapryszony nastrój wielkiego księciulka, co się zowie, a którym Bestia, który właśnie w fotelu się zatopił, był. Nadmiar kurzu na ciemno-brązowych meblach, ich nietykalność i niepotrzebność w jakiś sposób uspokajała i koiła, pozwalając wierzyć, że ten wielki grobowiec stanowi sen, który kiedyś być może ktoś przerwie, ale na razie mogli śnić - nie ruszajcie ich, pozwólcie im żyć w tej koszmarnej bajce, w której każdy próbował się jakoś odnaleźć i wnieść do niej tyle, ile pozwalały im na to możliwości...
Rozchyliłeś powieki i skierowałeś złote ślepia na zegar, który zeskoczył z półki nad kominkiem - oczy znużone, chyba nawet obojętne, a jednocześnie spojrzenie to nie pozostawiało wątpliwości, iż ślepia te należą do drapieżnika, któremu wystarczy jedno machnięcie łapą, by zabić - i nie będzie się wahał, ani nad tym zastanawiał... Pochyliłeś się, by unieść delikatnie Trybik z podłogi i uniosłeś, kładąc ją na oparciu fotela, aby powrócić do pożerania wzrokiem płomieni i jednocześnie zatapiania się w ich magicznym, jednostajnym tańcu, który kolebał wnętrzem, zapraszając w objęcia Morfeusza, na które jeszcze gotowy nie byłeś - jedynie podziwiałeś kunszt żywiołu, dumnego i niemożliwego do opanowania.
- Dolega mi zawsze ciągle to samo... - Wymruczał gardłowym, zamyślonym głosem. - Tak jakby samo bycie sobą było karą i przekleństwem... - Przymrużyłeś powieki, by skierować twarz (pysk?) na rozmówczynię. - To tylko zadrapania, nic mi nie będzie. Od tej pory służba ma zamykać bramę i wszystkie drzwi. Nikt nie ma prawa wkroczyć na teren mojego ogrodu, rozumiesz, Trybiku? - Ten głos był chłodny, ten głos był lodowaty - dobrze, że samo spojrzenie nie było w stanie zamrażać... - Jeśli ktokolwiek jednak tu wejdzie, karz wszystkim się pochować, lub uciekać tylnym wejściem do lasu. - Podniosłeś się, żeby ściągnąć z ramion podarty płaszcz i spojrzeć na swoje ramiona i klatkę piersiową, by ocenić ewentualne obrażenia - futro, choć krótkie, chyba jednak wyhamowało jakiekolwiek poważniejsze poza ryskami, z których już nawet nie broczyła krew.
Rozchyliłeś powieki i skierowałeś złote ślepia na zegar, który zeskoczył z półki nad kominkiem - oczy znużone, chyba nawet obojętne, a jednocześnie spojrzenie to nie pozostawiało wątpliwości, iż ślepia te należą do drapieżnika, któremu wystarczy jedno machnięcie łapą, by zabić - i nie będzie się wahał, ani nad tym zastanawiał... Pochyliłeś się, by unieść delikatnie Trybik z podłogi i uniosłeś, kładąc ją na oparciu fotela, aby powrócić do pożerania wzrokiem płomieni i jednocześnie zatapiania się w ich magicznym, jednostajnym tańcu, który kolebał wnętrzem, zapraszając w objęcia Morfeusza, na które jeszcze gotowy nie byłeś - jedynie podziwiałeś kunszt żywiołu, dumnego i niemożliwego do opanowania.
- Dolega mi zawsze ciągle to samo... - Wymruczał gardłowym, zamyślonym głosem. - Tak jakby samo bycie sobą było karą i przekleństwem... - Przymrużyłeś powieki, by skierować twarz (pysk?) na rozmówczynię. - To tylko zadrapania, nic mi nie będzie. Od tej pory służba ma zamykać bramę i wszystkie drzwi. Nikt nie ma prawa wkroczyć na teren mojego ogrodu, rozumiesz, Trybiku? - Ten głos był chłodny, ten głos był lodowaty - dobrze, że samo spojrzenie nie było w stanie zamrażać... - Jeśli ktokolwiek jednak tu wejdzie, karz wszystkim się pochować, lub uciekać tylnym wejściem do lasu. - Podniosłeś się, żeby ściągnąć z ramion podarty płaszcz i spojrzeć na swoje ramiona i klatkę piersiową, by ocenić ewentualne obrażenia - futro, choć krótkie, chyba jednak wyhamowało jakiekolwiek poważniejsze poza ryskami, z których już nawet nie broczyła krew.
- Trybik
Re: Jadalnia w zamku Bestii
Sro Lut 11, 2015 11:07 pm
Och, Trybik była boleśnie świadoma upływu czasu! Nie umykała jej ani jedna sekunda, wszak jej mechaniczne wnętrze nieubłaganie odliczało każdą z nich. Tik-tak, tik-tak. Czy czujesz jak czas przecieka Ci przez palce, mój Panie? Dla niej był ciężkim brzemieniem, a dla Ciebie? To wszak nie tylko Twój czas, to był też ich czas. Oni wszyscy tak straszliwie uzależnieni od kaprysów Twego serca! Zabawne, prawda? Ale nikt nie miał śmiałości się skarżyć i poganiać - poganiała tylko róża, gubiąc lśniące od magii płatki. Trybik wiedziała o tym doskonale, bo czasem, gdy szukała Bestii po całym zamku, zatrzymywała się w tej komnacie i patrzyła. Próbowała ocenić ile czasu jeszcze mają. Choć przecież wystarczyłoby policzyć ile dni dzieli ich od kolejnych urodzin Jego Wysokości. Wtedy róża miała umrzeć, a ich nadzieje razem z nią.
Bez większego wysiłku złapała równowagę na wąskim podłokietniku, równie zwinna w ciele zegara co niegdyś w swej ludzkiej postaci. Choć początki nie były takie proste i przez pierwsze miesiące była bardzo ostrożnym (a mimo tego poobijanym) bibelotem w stylu rococo. Przyglądała mu się badawczo jeszcze przez chwilę, z ulgą przyjmując, że nie doznał żadnych poważnych urazów. Ot, kilka zadrapań i melancholia - nic nowego! Nie skomentowała jego słów, bo nie bardzo wiedziała jak. Zresztą kolejne sprawy zaprzątnęły jej uwagę dużo bardziej.
- Oczywiście, oczywiście. - przytaknęła szybko i od teraz mógł mieć pewność, że wszystkie zalecenia zostaną wykonane, wszak Trybik czuwa! Rozejrzała się wokół, jakby spodziewała się kogoś zobaczyć. Bo faktycznie, bardzo potrzebny był jej teraz Płomyk, którego zagoniłaby do pomocy w zebraniu całej służby, by mogła im przekazać nowe dyrektywy. Jego jak na złość nie było, co sprawiło, że jej wskazówki zadrżały zabawnie, jakby marszczyła nos z niezadowoleniem.
- Czy coś nam grozi, Panie? - zapytała po chwili, nieco zniżając głos, jakby bała się, że ktoś ich podsłucha. w zamku wszak wszystkie ściany mają uszy, a ona chciała uniknąć niepotrzebnych plotek i histerii. Choć skoro mają kryć się i uciekać, coś chyba musiała być na rzeczy!
Bez większego wysiłku złapała równowagę na wąskim podłokietniku, równie zwinna w ciele zegara co niegdyś w swej ludzkiej postaci. Choć początki nie były takie proste i przez pierwsze miesiące była bardzo ostrożnym (a mimo tego poobijanym) bibelotem w stylu rococo. Przyglądała mu się badawczo jeszcze przez chwilę, z ulgą przyjmując, że nie doznał żadnych poważnych urazów. Ot, kilka zadrapań i melancholia - nic nowego! Nie skomentowała jego słów, bo nie bardzo wiedziała jak. Zresztą kolejne sprawy zaprzątnęły jej uwagę dużo bardziej.
- Oczywiście, oczywiście. - przytaknęła szybko i od teraz mógł mieć pewność, że wszystkie zalecenia zostaną wykonane, wszak Trybik czuwa! Rozejrzała się wokół, jakby spodziewała się kogoś zobaczyć. Bo faktycznie, bardzo potrzebny był jej teraz Płomyk, którego zagoniłaby do pomocy w zebraniu całej służby, by mogła im przekazać nowe dyrektywy. Jego jak na złość nie było, co sprawiło, że jej wskazówki zadrżały zabawnie, jakby marszczyła nos z niezadowoleniem.
- Czy coś nam grozi, Panie? - zapytała po chwili, nieco zniżając głos, jakby bała się, że ktoś ich podsłucha. w zamku wszak wszystkie ściany mają uszy, a ona chciała uniknąć niepotrzebnych plotek i histerii. Choć skoro mają kryć się i uciekać, coś chyba musiała być na rzeczy!
- Bestia
Re: Jadalnia w zamku Bestii
Czw Lut 12, 2015 12:08 am
Czuł i nie czuł - bliskie tykania mu zegara w głowie kompletnie rozmywało się przez ciszę, której pragnął i spokój, który mimochodem wdzierał się do jaźni razem ze swą siostrą - tam otulały płaszczem, tam przybierały w szaty iście królewskie, miękkie i bezpieczne, by potem wieść za dłoń w ciemność, gdzie znikały barwy i rozmywały się kształty - wiesz, tam nie było zbyt wielu rzeczy. Tam próżno było szukać świadomości życia. Bestia już dawno uznał, że tamten świat jest jedynym realnym, a rzeczywistość poza murami tej posiadłości to tylko jakaś dziwna fikcja - jeśli tylko wychyli się poza bramy, to stanie się coś... tylko co? W końcu otrząśnięty z dziwnego marazmu i własnej depresji postanowił na zewnątrz wyjść, zobaczyć, czy drzewa poza ogrodzeniem, który stał się murem oddzielającym prawdę od fałszu, nadal mają ten sam kolor, czy coś się zmieni, jeśli postawi ten wielki krok, w sumie nic nie znaczący dla wszystkich innych, dla niego jakże istotny - i gdy nic go nie pożarło, nagle się okazało, że... świat wcale się nie ograniczał do ścian tego domu, że tam też jest życie - więc chodził, więc szukał go - tykanie zegara nadal do niego nie dochodziło, nawet jeśli zastanawiał się, co zrobić, by odczynić urok i uwolnić służbę od tej klątwy - oj tak, zaczął coraz mocniej wierzyć, że to jest możliwe, ba! - po ostatniej rozmowie z Trybikiem, choć wydawałoby się, że nic do niego nie dotarło, uczepił się jednej ze swych myśli i przytrzymywał się jej teraz pazurami, nie pozwalając sobie znowu opaść na dno - już dość, ile można tam siedzieć, ile można uważać samego siebie za nieistniejące widmo? W końcu był Panem tego zamku, odpowiadał za tych, którzy tu mieszkali i którzy przez niego musieli znosić życie, na które nie zasłużyli, bo czy kogokolwiek mogła cieszyć nieśmiertelność takim kosztem? Wiedźma powiedziała, że róża wyznacza TWÓJ kres życia... czy to znaczy, że ich nie? Czy to znaczy, że urok zostanie odczyniony? Miałeś mnóstwo, mnóstwo pytań, miałeś mnóstwo myśli, a wszystkie one krążyły po twej głowie niewypowiedziane, tylko dlatego, że rozmawiać nie potrafiłeś... Więc właśnie - czy w zasadzie zastanawiał się nad tym, jak ten czas dokucza jego poddanym? Nie. Nie zastanawiał się też, jak się czują, bo czy to nie było poniekąd oczywiste? W jego ślepiach każdy tu z osobna się go bał, a strach ten niósł ze sobą swoistą nienawiść - tak właśnie to widział i nawet nie starał się tego naprawić...
W końcu poddani nie musieli swego króla akceptować, by królem pozostał.
Parę lat jednak musiało minąć, abyś zrozumiał, pojął i dojrzał do faktycznego dzierżenia brzemienia, która na Ciebie narzucono i wiedziałeś, że chcesz ich ocalić... I ochronisz ich za wszelką cenę.
Heh, nie, chyba tak naprawdę nigdy tego nie rozumiałeś... aż do dzisiejszego dnia.
- Sądzisz, że gdyby nie groziło, to wydałbym takie polecenie? - Zapytałeś, wpatrzony w swój płaszcz, który strzepnąłeś, by znowu narzucić go na ramiona. - O tym drugim... nie wspominaj, dopóki naprawdę coś się nie wydarzy, nie ma potrzeby wszczynać paniki zawczasu. - Wróciłeś do fotela, by uklęknąć przed nim i zrównać się spojrzeniem z Trybikiem. - Ufam Ci, Trybiku. - Krótka chwila nawiązanego kontaktu wzrokowego... i skierowałeś kroki do drzwi wyjściowych, znikając za nimi.
[z/t]
W końcu poddani nie musieli swego króla akceptować, by królem pozostał.
Parę lat jednak musiało minąć, abyś zrozumiał, pojął i dojrzał do faktycznego dzierżenia brzemienia, która na Ciebie narzucono i wiedziałeś, że chcesz ich ocalić... I ochronisz ich za wszelką cenę.
Heh, nie, chyba tak naprawdę nigdy tego nie rozumiałeś... aż do dzisiejszego dnia.
- Sądzisz, że gdyby nie groziło, to wydałbym takie polecenie? - Zapytałeś, wpatrzony w swój płaszcz, który strzepnąłeś, by znowu narzucić go na ramiona. - O tym drugim... nie wspominaj, dopóki naprawdę coś się nie wydarzy, nie ma potrzeby wszczynać paniki zawczasu. - Wróciłeś do fotela, by uklęknąć przed nim i zrównać się spojrzeniem z Trybikiem. - Ufam Ci, Trybiku. - Krótka chwila nawiązanego kontaktu wzrokowego... i skierowałeś kroki do drzwi wyjściowych, znikając za nimi.
[z/t]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach