Go down
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Pon Mar 16, 2015 2:38 pm
Akcja miała być szybka, sprawna, zwięzła i bardzo na temat; w końcu na wiadro na głowie nie było mocnych. Niezależnie czy zaatakowałby tak jakąś miłą uczennice, spokojnego Lupina, dojrzałego nauczyciela, arystokratycznego czystokrwistego czy nawet opanowanego furią głodówkową Sahira – Wszyscy. Zareagowaliby. Tak. Samo. Ogłupieni przez niespodziewaną kakofonię, która odbijała się nieznośnymi dźwiękami wewnątrz czaszki i dosłownie szatkowała mózg; po prostu podrywali się i bojowo zaciskali palce na broni, która okazywała się po prostu zwykłą, drewnianą szczotą z miękkim włosiem na końcu. Piękni rycerze. Aż chciało się trwać i uwieczniać ich na płótnie lub w kamieniu: takich poruszonych walecznym duchem, jaki nagle otrząsnął się wewnątrz ich młodych dusz i umysłów, jaki nakazywał nagle z miejsca przenieść się z poziomu stagnacji wprost w wir walki. A Colette dbał dzielnie o to, by żaden z nich nie stracił czujności i w tym momencie Pan Remus Dżej Lupin nie zawiódł więc i pilnie stawił się na posterunku, otrzyma cudną, zmysłowo krągłą ocenę! A przynajmniej otrzymałby wraz z kartonowym medalem, ale dupa jego oprawcy była zbyt zajęta znikaniem za rogiem.
Colette włączył sobie 'spieprzalskiego' wiedząc dobrze, że o ile Gryfonom nie zdarzało się być tak bezlitosnymi jak Ślizgoni, to potrafili dobitnie pokazać, że coś im się nie spodobało i przywiązać głupiego Puchona do drzwi Wielkiej Sali, zostawiając go tam na tydzień. Na szczęście Lupin nie wyglądał (Col uwielbiał oceniania ludzi według skali 'wygląda na kogoś kto...') na gościa, jaki posuwa się do takich rzeczy. W jego stylu byłoby pewnie zamknięcie polaka w bezdennej, osuszonej studni, albo przeniesienie go na szczyt wieży Hogwartu i zostawienie go tam bez różdżki. Na to wyobrażenie Warp aż mocniej spiął trampka i o mało nie zabił się na zakręcie. A potem o mało co nie zabił się o ścianę, do jakiej go przyszpilił wyższy, wściekły uczeń, trzymający go jedną z jasnych dłoni za szyję, a raczej za linię szczęki, a drugą za ramie. Nie mógł się początkowo odezwać przez to niekomfortowe położenie, ale strach ani na sekundę nie zagościł w jego różnokolorowych oczach. Dopiero jak pozwolono jego nogom na powrót dotknąć stabilnego podłoże rozmasował sobie zdrętwiałą szczękę i błysnął garniturem zębów.
- Ha! Wiedziałem, towariszu, że rozrywkowy z ciebie gość! - pięścią, bardzo po męsku i bardzo no homo, puknął go w obojczyk, znowu cofając się pod ścianę i krztusząc ze śmiechu. - To było warte wszystkiego... niczego nie żałuję! Żebyś zobaczył swoją minę! A raczej to wiadro... - pochylił się objął rekami brzuch, żeby jakoś opanować spięcia, które non-stop katowały jego przeponę. - I tak chwyciłeś tę szczotkę...
Miał głos jakby rozczulony całą tą sytuacją i w końcu poniósł twarz na rozmówce, ocierając łzy spod okularów i prostując się z drgawkami na ramionach. Nawet nie wiedział jakie miał szczęście, ze zostawił dzisiaj Kawałka w dormitorium w bezpiecznym Terrarium Tajemnic. Miał też szczęście, iż nie był świadom tego, że ejgo sława właśnie go przerosła i wiedza o nim wszyscy prefekci! Ciekawe tylko co sobie wygadywali... że łazi sobie na dzikie melanże? Prawie nie śpi, mały król nocy, kiedy zamaist grzać grzecznie tyłek w łóżku, zwiedza szkołę, a prefekci w tej chwili są tak diabelnie strategicznie porozstawiani, że jego błezbłędny algorytm poruszania się omijał dokładnie każdego. Szczęście idioty.
Wyciągnął rekę w stronę blondyna.
- Sorka... pewnie mnie nie znasz: Colette. - o Boże, jak można było się długo gniewać na ten szeroki uśmiech?
Remus J. Lupin
Oczekujący
Remus J. Lupin

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Pon Mar 16, 2015 2:42 pm
Żądza mordu czająca się w spokojnych, przepięknych i hipnotyzujących płeć piękną (i czasami brzydszą oraz kilka zamkowych gekonów) oczach Remusa powoli ustępowała żądzy jeszcze większego mordu, dokonanego z ogromnym okrucieństwem. Remus rozważał mianowicie tak wspaniałe opcje, jak podwieszanie Puchona w lochach, korzystając przy okazji z wcale niemałej kolekcji Filcha, puszczając mu przy okazji jakieś bluesowo-jazzowe kawałki, które obecnie były tak modne w mugolskim świecie.
Opcja numer dwa obejmowała oddanie uciekającego barana prosto w ręce woźnego pod byle jakim pretekstem (a Filch nigdy nie pytał, gdy tylko miał możliwość podręczenia uczniowskich owieczek), ale Gryfon zaraz ją odrzucił, bo chciał być świadkiem i uczestnikiem błagalnych jęków Puchona.
Opcja numer trzy przypadła mu do gustu najbardziej, jako że obejmowała takie atrakcje jak oblanie smołą, obtoczenie piórami i puszczenie w tym skąpym wdzianku na wypełniony uczniami dziedziniec. Mógłby dodatkowo poszukać jakiegoś zaklęcia wywołującego gdakanie, by urozmaicić swój efekt, ale i bez tego był pewien, że szkolna brać doceni gest swojego prefekta, który zapewni im kurzą rozrywkę w czasie popołudniowej przerwy. No i widok biegającego w piórach Puchona z pewnością na długi czas zapadłby w pamięć.
Opuścił go na ziemię, pomny chyba szóstego przykazania (czy jakoś tak, ale w sumie co za różnica), postawił Puchona na ziemi, żeby się biedaczysko przypadkiem nie udusił. Chociaż w tym momencie byłaby to dla niego nawet przyjemna opcja, gdyby wiedział, jakie atrakcje przygotowywał dla niego Lupin. Może mógłby też przetrzepać mu tą uroczą buźkę... Albo sprawdzić, czy Puchon umie pływać w lodowatym jeziorze i jak przy okazji radzi sobie w ucieczce przed wygłodniałą przez zimę kałamarnicą. O...
Oczy mu rozbłysły na samą myśl o tej przyjemnej rozrywce, którą mógłby obserwować z brzegu (a zapowiadała się lepiej, niż dręczenie Severusa w wykonaniu Jamesa i Syriusza), gdy Puchon zaczął się do niego szczerzyć jak pies do masła i w dodatku jeszcze swoimi łapskami, które pewnie chwilę temu głaskały jakąś dżdżownicę albo coś równie długiego, obślizgłego i paskudnego, o czym nawet Remus nie chciał myśleć, zaczął stukać go w ramię. No hola, Puchonie, żebym ja tu nie zaczął cię stukać.
Złapał gościa za bety, próbując go unieść ponownie w górę, ale w tym samym momencie ten się wyprostował, krztusząc się prawie ze śmiechu. Rozrywkowy gość?, pomyślał, obserwując jak Puchon łapie oddech. Och, poczekaj do pełni, z przyjemnością się wtedy z tobą zabawię. Co powiesz na wilczego berka? Bardzo ciekawa zabawa, nikt do tej pory się nie skarżył...
- Colette – powtórzył takim tonem, jakby najadł się najsłodszych na świecie cukierków i właśnie zwracał je wymiotując tęczą i emanując wokół siebie aurą słodkości, miłości i do bólu mdłej radości. Spojrzał na wyciągniętą dłoń i dokładnie ją obejrzał, szukając ukrytych kolców czy innego durnego świństwa, zanim ostrożnie ją uścisnął. O dziwno nie była niczym pokryta, nie zamieniła się w pająka, węża ani nawet w półnagiego skrzata. Była podejrzanie normalna. - Jakże mógłbym nie znać tak barwnej postaci, ikony szkoły, najsławniejszego spośród sławnych Puchonów, którego sława wyprzedza sławę innych najsławniejszych wśród sławnych i przed którymi sławą kolana uginają się same – ręce Gryfona powędrowały na ramiona chłopaka, strzepując z nich wyimaginowany pyłek i poprawiając ułożenie szaty. Złapał go za kołnierzyk, przesadnie troskliwym ruchem zaginając lekko rogi. Cały czas patrzył na Puchona tym swoim przeuroczym spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, że jeśli ten się choćby ruszy, to jego dżdżownica będzie musiała go zeskrobywać swoim odwłokiem i każdym segmentem z osobna z kamiennego bruku dziedzińca.
- Chyba masz dzisiaj zły dzień, mój puchaty kurczaczku – kontynuował słodkim tonem, przykładając różdżkę do miejsca, w którym teoretycznie powinno się znajdować serce chłopaka. Teoretycznie, bo po niedawnym wygłupie Remus nie był już pewien, czy ktoś mniej spokojny i mniej opanowany przypadkiem nie postanowił go wcześniej wyrwać w napadzie delikatnej i zapewne czysto przypadkowej złości.
Przypomniał sobie nagle o lizakach, które przywlekli z Hogsmeade podczas ostatniego wyjścia. I o tym jednym szczególnym lizaku, którego żaden z Huncwotów nie chciał spróbować, bo mimo że prezentował się naprawdę przepysznie, to nie dało się nie zauważył, że w środku czaił się paskudny skorpion, który mrugał do nich lubieżnie za każdym razem, gdy tylko odważyli się zajrzeć pod papierek. Rozmarzył się, wyobrażając sobie, jak wpycha lizak głęboko w puchońskie gardło i patrzy na skorpiona, który swoimi szczypcami w mało elegancki sposób pozbawia Puchona migdałków.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Pon Mar 16, 2015 2:42 pm
Szkolne gekony wychodziły poza ramy płci pięknej i brzydkiej, ich zajebistość aż skapywała po łuskach i była rozchlapywana na ściany przez majtające ogony. I oto dnia tego... nieco łaski uświęcającej, kropla życia, która będzie od dzisiaj przewodnikiem w mrocznym świecie, skapnęła prosto na czoło pilnego prefekta. Gdzieś w okolicach tej samej sekundy, kiedy te jego hipnotyzująco piękną twarz zakryło kuchenne wiadro. A dzielny Remus miast zachwytu, już obmyślał dopracowany plan zemsty na Colette do siódmego pokolenia jego parszywej rodziny – odrobinę krzywdzące, c'nie? Coś tam o pierzu i o lochach i jazzie. Dobrze, że dwójka uczniów nie wchodziła sobie nawzajem do głowy albo – go gorsza – ich myśli się nie przeplatały, bo w taki wypadku splotłyby się w obrazek zamkniętego jak w puszce Lupina w srebrnej zbroi ze szczotką w dłoni, którą to smyrał po bezolu podwieszonego pod sufitem lochów Warpa. Majestatyczne. Na szczęście Puchon pływający sobie radośnie w cieplutkim (nie tak lodowatym jak woda w jeziorze) kisielu z nieświadomości, pozwolił sobie wierzyć, że mimo tego niewinnego wybryku blondyn pozwoli mu ujść z życiem, i kto wie może nawet wywiąże się z tego jakaś kotlecia przyjaźń...? W końcu Col zawsze chciał poznać resztę... świty Jamesa. Ciekawe jak mocno dostałby po gębie za obarczenie trójki przyjaciół takim podcinającym skrzydła imieniem. Na szczęście był idiotą, ale nie był głupi (jakkolwiek to nie zabrzmi) dlatego tę konkretną sprawę z gracją przemilczał. Bo oto był Lupin. Był i stał, i patrzył, i nawet... pomagał mu przywrócić szatę do nienagannego stanu? Huh...?
- Ok, jej. W twoich ustach moje imię zabrzmiało jak gnający po tęczy lamorożec. - czekał cierpliwie, aż jego ofiara dokładnie przyjrzy się „ręcznym” wnykom jakie na nią zastawiał. - Szybciej, za pięć sekund wybuchnie. - poruszył brwiami i udało mu się chociaż na sekundę chwycić dłoń Gryfona w pewnym uścisku. - Całe szczęście... już myślałem, że z niesmakiem podasz mi 'flądrę'. Wiesz, dłoń tak sflaczałą, że przywodzi na myśl zdechłą rybę. - mielił tym jęzorem i mielił, dając swojemu styliście robiąc ze sobą co tylko chciał. Jeszcze moment, a Lupin zacznie układać mu włosy. No i robić make-up. ...no nie, wyobrażenie Colette umalowanego było koszmarem tysięcy ludzi. Choć nie należy przymykać oko na fakt, że każdy na ziemi miał gdzieś zakodowaną choć cząstkę duszy artysty, dlatego też pan Remus również na pewno ją miał na pewno mógłby przyozdobić buźkę żółtka barwami swojego świata. Na pewno oscylującymi we fioletach. I na pewno pod okiem.
- Nie wiedziałem, że moja... no wiesz... sławna wśród sławnych sława jest taka... sławna. - wypalił idiotycznie i mimo najszczerszych chęci nie mógł wodzić wzrokiem za dłońmi rozmówcy, bo był zbyt zajęty szukaniem czynników zdradliwego Brutusa w jego oczach. Przełknął głośniej ślinę, kiedy palce rzekomego agresora na powrót znalazły się w okolicach jego delikatnej i wrażliwej na naciski tchawicy, ale na razie jedynie dbały aby szkolny mundurek prezentował się regulaminowo. Wszystko robił pieczołowicie, koronkowo; bardzo niespiesznie i dokładnie, zresztą, tka zsuwając wzrok na jego własny kołnierz, ten nawet mimo całej tej błazenady nie odsunął się od linijkowego ułożenia nawet o milimetr. Co za perfekcja... - Wyglądasz na wyjątkowo wściekłego. - stwierdził w końcu i wyginając usta w coś co było niby uśmieszkiem ale w sumie to tak nie do końca, podjechał wzrokiem z powrotem do jego słodkiej, kochanej twarzy troskliwego, starszego braciszka. A młodszy braciszek pod ciężarem tego wymagającego spojrzenia stał jak słup soli, jak dzielny ołowiany żołnierz, który ma nogi uwięzione w pomagającej mu trzymać poziom, zielonej kałuży i od wieków ani drgnie.
- Śmiem.... zanegować to stwierdzenie. - a jednak uniósł do góry paluch, nieśmiało, jak zgłaszający się uczeń. - Właściwie to pół popołudnia na ciebie polowałem, ciężko jest wyśledzić jak spędza czas totalnie nieznana ci osoba. A przyszedłem do ciebie z wiadrem i szczotą pokoju, aby... posprzątać Hogwart. - parsknął, ale ok, to było słabe. Podejście drugie: - Aby cie trochę poznać, Pan pozwoli? Zatańczysz? - brewki drgnęły mu dwa razy i tym razem flirciarski uśmiech całkiem mu wyszedł. Zwłaszcza, ze zgasł od wpychania mu różdżki między żebra.
- Ej, ej, ej, nie musimy się uciekać od razu do przemocy, Milordzie! - odsunął palcem magiczny kawałek drewna na bok. Musiał obudzić w sobie wewnętrznego mistrza negocjacji, jeśli zamierzał dziś z nienaruszonym dupskiem wrócić do dormitorium. - Myślałem, ze przy Jamesie i Syriuszu jesteś przyzwyczajony do takich wygłupów nooo... nie chciałem wyjść na mniejszego mistrza niż oni.
Remus J. Lupin
Oczekujący
Remus J. Lupin

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Pon Mar 16, 2015 2:44 pm
Musiał się naprawdę bardzo, BARDZO starać, by nie zasadzić Puchonowi porządnego kopa w dupę, najlepiej takiego, którego odczułaby również jego rodzina do siódmego pokolenia wstecz, łącznie z nieślubnymi synami i córkami. Niestety o ile kojarzył, Colettowa rodzina niespecjalnie przepadała za swoim szalonym nasieniem, którego życiową misją było wkurzanie wszystkich dookoła i igranie z wyjątkowo bolesną śmiercią (Remusowi wpadł nagle do głowy wspaniały pomysł o kastracji chłopaka wykałaczką. Najlepiej przez nos.), więc karanie ich w taki sposób nieco mijało się z celem. Niemniej mordercze wizje zasadzistych kopniaków nie opuszczały Gryfona podczas tych cennych sekund, gdy mógł się napawać wyrazem zdziwienia w puchońskich tęczówkach.
Oj, ależ one są piękne i hipnotyzujące i jak wspaniale się mienią w dwóch cudownych barwach! Dlaczego wcześniej tego nie zauważył? Ach, pewnie dlatego, że jakiś samobójca idiota założył mu wiadro na głowę. Ciekawe jak wyglądałyby w formalinie w słoiku, stojące grzecznie na półce tuż nad Remusową głową. Mógłby wtedy w nie patrzeć o każdej porze dnia i nocy! Wystarczy tylko troszkę, troszeczkę, ociupinkę podnieść różdżkę... I posmyrać jej czubkiem niesforny kosmyk włosów, który wydostał się zza ucha chłopaka i drażnił teraz Remusa swoim mało perfekcyjnym ułożeniem. Doprawdy, czy ci Puchoni nie mogą choć chwili poświęcić na to, by wyglądać jak należy? Wyruszają na podryw na dziedziniec, do całego tłumu mniej lub bardziej znudzonych uczniów, w tym biednych gryfońskich prefektów, i wyglądają przy tym jak ostatnie fleje.
- Wściekły? Och, po czym wysuwasz takie nieprawdziwe wnioski, mój kochany kurczaczku? - Szarpnął ze złością chłopakiem, aby zaprzeczyć, że jakoby był teraz wściekły. Remus Lupin nie bywał wściekły, a jedynie wytrącony z równowagi. A że przy okazji odzywała się w nim wilcza natura, która kazała mu oglądać swoje ofiary od wewnątrz, wydłubując każdy kolejny organ w skupieniu i istnym namaszczeniu, to już naprawdę drobny szczególik. Pogładził ostatni raz pieszczotliwym gestem niesforny kołnierzyk i mocniej wbił różdżkę w ciało Puchona.
- Uwielbiam tańczyć – przyznał nieśmiało, czując jak zdradliwy rumieniec wpełza mu na szyję na samą myśl, że mógłby przytulić się do tego okropnego, złośliwego, postrzelonego chłopaka i z bliska, NAPRAWDĘ BLISKA, wpatrywać się w jego urocze tęczówki, które właśnie rzucały na niego urok porównywalny z tym, który kiedyś zupełnie przypadkowo wyszedł Peterowi dokładnie wtedy, gdy jego różdżka była wcelowana w Lupina. Do tej pory pamiętał obrzydliwy smak szczurzej sierści w ustach. Zaraz jednak oprzytomniał, potrząsając gwałtownie głową, gdy poczuł, jak Puchon odsuwa na bok różdżkę. Ale okej, skoro serce to nieodpowiednie miejsce, to może powinien mierzyć niżej.
Kawałek, jakby to nazwali mugole – zwyczajnego patyka, wrócił na ciało chłopaka, zatrzymując się na brzuchu i wbijając w jego miękką strukturę. No dobra, nie była taka miękka, bo chroniła ją gruba szata połączona pewnie z jakimiś tam mięśniami (chociaż gdy Remus ukradkiem przyjrzał się sylwetce Puchona, to miał wątpliwości, czy prócz wrodzonego szaleństwa składa się on z czegoś jeszcze). Uśmiech w stylu mistrzowskiego banana pojawił się na twarzy Gryfona, gdy wystudiowanym gestem zsunął różdżkę kilka centymetrów niżej, niepokojąco, BARDZO niepokojąco blisko miejsca, gdzie przyszła rodzina Warpów czekała na swoją szansę. Chociaż w tej chwili szansa ta stała pod ogromnym znakiem zapytania. Może Remus przysłużyłby się nawet społeczeństwu, gdyby teraz wyszeptał jakieś drobniutkie zaklęcie?
Nie przestając się wpatrywać w jego oczy (Merlinie, czy to przypadkiem nie jest zakazane posiadanie takich oczu? Przecież to chodząca reklama gekoniego gwałtu!), wcisnął wolną rękę w kieszenie szaty Puchona, sprawdzając je dokładnie w poszukiwaniu różdżki, którą ten zjadliwy... no, w każdym razie którą chłopak powinien gdzieś mieć ze sobą. Na Remusowe nieszczęście (albo szczęście, zależy z której strony patrzeć...), kieszenie były nie tyle puste, co pełne obrzydliwego świństwa, którego Remus nawet nie chciał wyciągać na zewnątrz, bo sam dotyk był wyjątkowo okropny. Westchnął głęboko i wcisnął różdżkę mocniej w Colettowe ciało.
- No homo, bro – mruknął, mając nadzieję, że ten złośliwy rumieniec z szyi nie przeniesie się zaraz gdzie indziej, po czym bez zbędnej zwłoki, bo po co odwlekać przykre i przyjemne momenty, wsunął swoją idealnie wypielęgnowaną, perfekcyjną do perfekcji łapę pod puchońską szatę, by dostać się do tylnej kieszeni spodni, gdzie mogła się kryć kolejna kryjówka idealna na schowanie różdżki.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Nie Mar 22, 2015 11:06 pm
Istniała jakaś szansa, że perfekcyjny prefekt tak mocno przyłoży się do tego kopniaka, że nawet bękarty Warpa będą miały charakterystyczny odcisk na pośladkach – tych seksiastych, odziedziczonych wiernie od ojca rodziny. Tych samych, które motały nawet najbardziej zatwardziałych, podwójnie-hetero mężczyzn i zwodziły na złą drogę rozpusty i macanda...a... co?! Nie, nie, nie! Stop, po kolei! Na samym początku jeszcze nie było tak ostro; ograniczyli się do kontaktu wzrokowego, który u jednego zwiastował snucie mrocznych planów odnośnie Kotleciej rychłej śmierci, a drugi po prostu był zachwycony chwilą, głęboko wierzący, że zrobił pozytywne wrażenie, które głęboko zapadnie blondynowi w pamięci. Swoją drogą skąd Remus posiadał jakiekolwiek informacje o rodzinie Warpa... cóż... nie to, żeby młody nie dostawał w ogóle żadnych prezentów od nich ani nic, ale to, ze jego rodzina mrozi tyłki w chorym państwie jakieś morze stąd, wcale nie znaczy,ze nie lubili swojego wnuka... po prawdzie chyba większość nie do końca była świadoma, że ten istniał. Jakby zmienić ten fakt, to cała obecna rzeczywistość jakoś specjalne by się nie zdeformowała. Po prostu by... wiedzieli. Ciężkie czasy nie pozwalały na spokojny kontakt i odwiedziny. Poza tym, proszę, co oni wiedzieli o ciężkich czasach?! Chyba nigdy nie wpakowali prefektowi wiadra na łeb. Serio wyglądał na wściekłego, na tyle, że Colette nieco zrzedła mina i postanowił wypróbować pewien trik, który był wduszowejrzeniem jego dwukolorowych ocząt, inaczej zwanym: „psimi oczętami”. Laski to uwielbiały. Ciekawe czy męscy Gryfoni też? Potter jakoś się na to łapał... a przynajmniej udawał, że się łapał i wtedy zawsze Puchon zasługiwał sobie na czochrando kasztanowej czupryny. Tu niestety nie było podobnego odzewu.
- Po tym, ze przez moment nie mówiłeś, a zdawałeś się syczeć przez zęby. - skwitował swobodnie. Punkt dla gekona, hell yeah! Punkt, no bo nawet pomimo szarpnięcia nim jak szmatą, Remus i tak oblał się jakiś dziwnym, ceglastym rumieńcem niewiadomego pochodzenia, którego ciężko było Colowi właściwie zaklasyfikować. Wstyd? Zażenowanie? To durne, ale na początku po-kojarzył to z typowo dziewczęcym, płochliwym spłonięciem, no i jeszcze ten ton... Ofiara zaczęła wydawać się Smokowi coraz ciekawsza! - Aha... to świetnie! Więc zawsze jak masz ochotę na dzikie tango zniszczenia, to jestem gotów o każdej porze dnia i nocy, towariszu. - zasalutował jedna z podniesionych w poddańczym charakterze dłoni. W końcu wwiercająca mu siew bebechy różdżka bardzo łatwo skojarzyła z bronią. Cóż za rzeczowy gość.
No już, spokojnie, powoli dochodzimy do macanda! Na początku musi być gra wstępna, która w wykonaniu Remusa była doprawdy tak samo pełna gracji jak każdy jego ruch. Serio, nawet w biegu jego jasne włosy układały się tak zmyślnie, że jak tylko z lekkiego podniesienia, wracały z powrotem na miejsce, to na dokładnie to z którego ruszyły. Wow. Serio: wow. Przy nim rozczochrany Puchon naprawdę wyglądał jak fleja. Wyglądał, no bo Pan Perfekcyjny już ślicznie wygładził mu mundurek i brakowało tylko okazji z grzebyczkiem i odpowiedniej stylizacji. Szkolny gekon nadawał się na modela? Zaiste! Na przytulanke również, gdy tylko robiło się to z wyczuciem, a nie do momentu aż wyplułby włąsne jelita – delikatności, Panie Lupin, delikatność – oto jest klucz do gekoniego serca i ...czy ta różdżka nie zjeżdżała aby za nisko. Młodszy uczeń aż rozsunął nieco mocniej powieki i sutomatycznie zerknął pytająco na marszczący materiał jego koszuli długaśny patyk (If you know...)
- Ehn.. cóż... pomóć w czymś? - parsknął nagle tak potężnie rozbawiony ta irracjonalnością tej sytuacji, że trzasł się lekko podczas przeszukiwań co najmniej tak, jakby go łaskotano. - Prefekcie Lupin? - szepnął mu na wysokości ucha, kiedy ten z oddaniem przeszukwiał zawaloną duperelemi kieszeń szaty. Tamten aż się wzdrygnął, podczas gdy wredny Puchon tylko bserwował go z zaciekawieniem. Jak na wariata przystało nosiłw kieszeniach naprawdę sporo bzdetów: lizaki Aberaciusa, zgniecione listy i fragmenty papirusów ze sprośnymi albo wulgarnymi uwagami, kawałki zepsutego pastucha podwędzonego z zagrody z magicznymi zwierzętami, jakieś ciekawie wyglądające, ale zasuszone i prawie łyse kwiatki, trochę cuksów, drutów i inne takie. Żadnych obrzydliwosci, same osobliwości, tylko szarpać i śmiało sięgać. No... może nie tak śmiało.
Tak, oto dotrwaliście do części z macandem:
- Huh...? - dłoń w tak newralgicznym miejscu, nawet jeśli daleka od czułości i zmysłowości, oddzielona od skóry tylko cienką warstewką spodni i jeszcze cieńszą warstewką bokserek była... no okeej, nie było to nic obrzydliwego, ale w takim miejscu, z takim osobnikiem i przy ich obecnych relacjach było czymś co przyprawiło ciało Colette o wzmożona wyginalskość, przez którą nabił się tylko boleśnie na różdżkę, starając czmychnąć przed dłonią. - Stop, kurna ...CO JEST?!
Postąpił czysto instynktownie nagle poddańcze łapy oparły się zaskakująco mocno o ramiona biednego huncwota i bez pardonu jebnęły jego ciałem o naprzeciwległą ścianę. A potem wymasował sobie biedne, zmaltretowane w tak bestialski sposób poślady przez szatę.
- Piernicze... jeszcze raz, stary a zasadzę ci bombę w twarz, słowo...
Remus J. Lupin
Oczekujący
Remus J. Lupin

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Wto Mar 31, 2015 2:13 pm
Pluł sobie teraz w brodę, że doprowadził do sytuacji, w której powoli tracił nad wszystkim kontrolę i pozwalał sobą niejako manipulować. Na jego obronę trzeba tylko dodać, że nie był przyzwyczajony do tego, by w środku niczym niezmąconej lektury jakiś puchoński dupek zakładał mu wiadro na głowę i napierniczał w nie w całej siły, jakby wołał na obiad połowę zamku. A jeszcze bardziej wkurzało go, że ta strata kontroli objawiała się nie tylko fizycznymi aspektami, od szarpania za szatę, przez wysublimowane i w tej subtelności groźne poprawianie tejże szaty, po obmacywanie puchońskiego tyłka w poszukiwaniu różdżki, jakby nie mógł użyć zwykłego zaklęcia przywołującego. Wkurzało go, że w tym wszystkim przestał też panować nad swoimi emocjami, dał się ponieść i w jednej sekundzie stracił swoją opanowaną maskę idealności, ukazując się od zupełnie innej, wariackiej strony, pogrywając wręcz z młodszym uczniem.
- W takim razie proponuję tango w blasku księżyca, będziesz się mógł wykazać swoim zniszczeniem w środku Zakazanego Lasu – warknął.
Burzące się w Remusie poczucie niesprawiedliwości, której był świadkiem zbyt często i zbyt często z tego świadkowania zamieniał się też w uczestnika, musiało od czasu do czasu znaleźć dla siebie ujście. Nawet perfekcyjny prefekt ociekający perfekcyjnością na każdym kroku, za którym ciągnął się perfekcyjny ślad perfekcyjnego śluzu nie był aż tak perfekcyjny, by to poczucie w sobie grzecznie dusić i udawać, że wszystko jest w porządku, gdy w porządku zwyczajnie nie było. Stąd co jakiś czas Lupin musiał (może nie tak ostentacyjnie, jak dzisiaj, gdy prawie rzucił się na Puchona na środku dziedzińca, zaciągając go pod jakąś podejrzaną ścianę i wbijając różdżkę w ciało w sposób, który nawet największy optymista nie uznałby za przyjazny) swoje odreagować. Popuścić trochę wodzów samokontroli i pozwolić działać instynktom, które już od bardzo, bardzo dawna domagały się wypuszczenia. Może właśnie to sprawiało, że Remus, mimo iż przez wielu był uważany za tego najbardziej odpowiedzialnego z całej bandy Huncwotów, doskonale do nich pasował swoim tłamszonym w głębi siebie szaleństwem, nad którym nie był w stanie zapanować. A wybryki, głupie kawały i dowcipy, które czasami ocierały się o szaleństwo graniczące z niebezpieczeństwem, były jedynym wyjściem, by ten brak opanowania skierować na inne tory i puścić w inną stronę, nie krzywdząc przy tym nikogo postronnego. Czasami się udawało. A czasami, tak jak dzisiaj, utrata panowania nad sobą skutkowała sytuacją, z której trudno było się wyplątać, zachowując przy tym przynajmniej odrobinę tej sławnej perfekcyjnej perfekcyjności lwiego prefekta.
Weź się w garść, gryfoński czubku, bo przerobisz zaraz Puchona na mielony kotlet z borsuka. To znaczy o ile sama wizja rozszarpywania chłopaka na kawałeczki nie była wcale taka zła (tu do głosu dochodziła wilcza natura Gryfona, która domagała się krwi, obojętnie jakiej, byle czerwonej, krwistej i najlepiej świeżej), to gorzej przedstawiała się sytuacja z późniejszymi konsekwencjami, jakie Remus musiałby ponieść (tu z kolei odezwała się ludzka natura Lupina, która kategorycznie nakazywała mu puścić Puchona, bo ten zdecydowanie nie był wart utraty pierdyliarda punktów i zarobienia szlabanu, w którym Remus musiałby zapewne czyścić wszystkie łazienki w szkole, zaczynając od tej, której najczęściej używał Filch). I o ile wilcza natura kazała mu dalej bezczelnie obmacywać chłopaka w poszukiwaniu najbardziej kuszących kawałków (oczywiście pod pretekstem profilaktycznego przeszukiwania), które mógłby skonsumować podczas kolejnej pełni, o tyle ta ludzka część kazała mu się stanowczo wycofać z tego całego szaleństwa, poprawić szatę i natychmiast się oddalić, omijając po drodze wszelkiego rodzaju wiadra, wiaderka i większe gabarytowo miski. Nie był tylko pewny, który z tych dwóch Remusów powinien wygrać, ale sądząc po coraz większym zbiegowisku, które robiło się dookoła, powinien zrobić cokolwiek.
Jego podświadomość odetchnęła z ulgą, gdy Puchon wziął sprawy w swoje ręce, dosłownie i w przenośni, odpychając go od siebie i uwalniając się od gryfońskiego ciężaru.
- Może to nie byłoby wcale takie złe wyjście – powiedział po chwili, gdy upewnił się, że żadna z jego kości podejrzanie nie chrupnęła. - Ale otwarty atak na prefekta na pewno nie pozostałby bez echa.
Prawdopodobnie młodszemu chłopakowi należały się jakieś słowa wyjaśnienia, ale w tej chwili Lupina ani trochę nie interesowało usprawiedliwianie się przed obcą osobą, w dodatku taką, która miała na sumieniu o wiele dziwniejsze i bardziej zwariowane odpały. Oparł się plecami o mur, tym razem w nieco delikatniejszy sposób, niż chwilę wcześniej „oparł” go Puchon i zjechał na dół, podkulając nogi i grzejąc swoim szlachetnym tyłkiem zimny bruk dziedzińca. To zdecydowanie nie był najlepszy moment na chwilowe załamanie, oddychał więc głęboko, zamykając przy tym oczy i mając nadzieję, że borsucze dziecię wykorzysta okazję i słynie stąd jak najszybciej. Trudno mu było uwierzyć, że od momentu założenia mu wiadra na głowę do obecnej chwili minęło zaledwie kilka sekund, a on już zdążył zapoznać swoją świadomość i podświadomością z całą barwną gamą emocji i uczuć, w których przeszedł od chęci rozszarpania żartownisia na części, do ogarniającego go pragnienia ciszy i spokoju, a przy okazji jeszcze zrobił z siebie gryfońskiego debila, rumieniąc się jak panna na wydaniu.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Pią Kwi 03, 2015 10:24 pm
Otwarty atak na prefekta? A to przepraszać bardzo, to uczniów po tyłkach bezkarnie to macać można?! Prefektofaszyzm!
- Łoooł, łoł.... gościu, spokojnie wiem, że jestem facet i nie posądzę cie o molestowanie przez takie dziwne odruchy, ale serio dziewczyny też tak przeszukujesz?! Trochę szacunku. - fuknął do zapędzonego pod ścianę, biednego wilka. Na tym polegał błąd Lupina (albo i szczęście Colette), że Gryfon nie podejmował otwartej wargi z tym naPUCHONYM kogutem, bo to faktycznie skończyłoby się tylko debilną szarpaniną, jaka albo zarobiłaby obojgu stratę punktów dla domu albo szlaban - przy czym dla starającego się dla swojego domu Warpa, nie wiadomo co było gorsze - albo jakieś pamiętne fotki i błyskotliwy komentarz w Portretowym Szmerze. No i jeszcze najprawdopodobniej najpierw Colette dostałby reprymendę od Pottera, a potem Lupin. I oboje zapewne równie by się nią przejęli póki nie dostaliby od Szukajacego po jurnych łbach.
O nie, perfekcyjny w swej perfekcji Prefekcie, nie dostaniesz tej różdżki. Nie dzisiaj.
Mina zmarniała nieco dwukolorowemu chłopięciu, kiedy jego domniemany rywal osunął się po ścianie i zaczął wyglądać jakby był na skraju wytrzymania. A teraz szybka myśl, czy Warp znał jakieś upiorne opowieści o Lupinie? Szperu, szperu, szperu...Nie. A chciał poznać na własnej skórze? NIE. Wynik końcowy: wiać!
I tka tez zrobił, wyszczerzając się głupio.
- Ha...! Haaa.... i tak też zrobię, ale... ale to jeszcze nie koniec, jestem geniuszem zła! Muahah...yy.. to cześć! - deja vu Remusa? Znów widział znikający gekoni tyłek za rogiem.
Ale to nie koniec ich potyczki, oj na pewno. Nikt nie zna dnia ani godziny!

z/t
Alexandra Grace
Gryffindor
Alexandra Grace

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Sro Kwi 08, 2015 7:41 pm
Nic nie dzieje się bez przyczyny.
Tak przynajmniej Alexandra myślała od dłuższego czasu. Że wszystko gdzieś tam dzieje się "po coś" i Los nie jest tylko władcą świata o bezkresnych możliwościach. Wierzyła w to, że ma w swoich rękach moc podejmowania wyborów, które coś zmieniają w dalszym biegu zdarzeń. Tak samo myślała, iż jeśli byłaby kimś innym to życie wyglądałoby inaczej. To akurat się nie sprawdziło. Miała okazję spróbować być kimś innym, żyć dosłownie "jak w bajce". Zabawne, że marzenia z dzieciństwa spełniają się dopiero, gdy podrośniemy i to nie tak, jakbyśmy chcieli. Ku jej wielkiemu rozczarowaniu nawet nie pamiętając o tym, co było jest dokładnie taka sama. Zwykła egoistka, która choć nie ma na celu nikogo skrzywdzić to właśnie to robi. Nie umiała posłuchać rozumu, zawsze kierowana uczuciami. Wciąż postępowała pochopnie i ryzykowanie. Okazało się, że po prostu przynosi pecha, bo ktoś dookoła niej ponownie tracił życie lub cierpiał. Mimo swego równościowego poglądu nie potrafiła zobaczyć dobra w człowieku, który jej się naprzykrzał. A gdy przyszło jej odchodzić dopiero zrozumiała, jak tego potrzebuje. Najwidoczniej została już tak zaprogramowana w swojej podświadomości - zawsze chcieć tego, czego nie może mieć. Z tej przygody nie wynikły jednak tylko straszne rzeczy przypieczętowujące jej zmianę patrzenia na to jaki jest świat i że nie ma w nim szczęśliwych zakończeń. Przeżyła też wyjątkowo dobre rzeczy, co było niespodziewanym skutkiem ubocznym jeśli chodzi o nią. Panna Grace poczuła, jak to jest pragnąć czegoś więcej dla siebie niż dla innych. Chciała być szczęśliwa. W bajce pragnęła przeżyć coś zwanego uczuciem najważniejszym ze wszystkich pośród istniejących.
Miłość. Co to za chory twór? Alexandra nie wierzyła w jego istnienie. Nie, gdy tak wiele złego miało miejsce. Nie, jeśli ona nigdy go nie doświadczyła. Nie, skoro nie znała nikogo kto czuł się kochany.
Miłość nie istnieje - to zawsze twierdziła. Tylko, że kiedy przypominała sobie to głupiutkie i nieważne w swoim mniemaniu marzenie to... to ten egoizm nie wydawał się taki zły. Gdzieś tam chciała tego rodzaju szczęścia, uznając je przy tym za niemożliwe, a skoro pamiętała, jak to jest jawnie go pragnąć... wszystko jakby się zmieniło. Wspomnienie marzenia, które gdzieś zacierało się z jej własnym, budząc je do życia wywoływało niepokój, że może jednak się myliła. I przez to musiała zacząć kłócić się sama ze sobą, że to wciąż wspomnienia postaci jaką była, nie jej własne. Może to nie jakiś milowy krok, ale kroczek z pewnością do tego, by chociaż podjęła próbę zdefiniowania różnicy między tym, co jest samolubne, a co jest po prostu ludzkim odruchem. A przecież ludzkim odruchem jest miłość - piękna forma człowieczeństwa. Do tego łzy. Dziwnie, ale prawdziwe. Umiała przypomnieć sobie, jak to było cały swój nieuzasadniony niepokój i smutek dosłownie wylać. Czuła zimne łzy na policzkach. Nie potrafiła tego powtórzyć, ale miała przekonanie, że... jest coś oczyszczającego w tym. Że łzy to nie jest nic złego. Że łzy uwalniają od bólu i są znakiem, iż mamy uczucia. Tylko skoro nie umiała płakać to czy jeszcze czuje? Zapragnęła więc nie powstrzymywać już tych kropel wody i to nigdy. Nie miała tylko pojęcia, czy przyjdą. O to jednak martwić się nie trzeba. Z jej przeżyciami szybko pewnie nadarzy się okazja. I ostatnia ważna rzecz.
Mimo tego, co się wydarzyło i że nie była sobą to wciąż widziała w ludziach coś więcej. Umiała zobaczyć, że Gaston był pełen złych odruchów. I że Bestia wcale nie był potworem. Mimo niepamięci pamiętała jedno - nie wolno oceniać ludzi pochopnie. To pocieszające, że chociaż to jej wtedy w głowie zostało. Co było jednak najgorsze?
Że swoich towarzyszy bajki jeszcze będzie mijał na korytarzach zamku, a to będzie zwyczajnie... dziwne.
Nie, nie co najmniej - to będzie cholernie dziwnie. Jak teraz ma niby się zachowywać?
Te jednak niepokoje, plusy  i minusy, które przypominała sobie siedząc na jednej z ławek były lepsze niż rozpamiętywanie innych spraw. Bajka niejako chwilowo sprawiła, że zaczęła kontemplować nad swoimi zachowaniem i życiem od innej strony i zapomniała, że jeszcze złe rzeczy czekają na nią, a inne już się wydarzyły.
Siedziała więc i nuciła sobie cichutko jakąś melodyjkę, która ku wielkiemu zaskoczeniu jej samej - była ładna. Nie była jakimś geniuszem muzycznym, ale umiała niektóre rzeczy sobie wyśpiewać nawet w dobrym stylu. Teraz też to robiła. Stworzyła melodyjkę i jednozdaniowy tekst:"Każdy dzień jest szansą na poprawę".
Co miał znaczyć? Nic konkretnego. Taki o przypływ emocji sprawił, że zachciało się jej dać upust wszystkim dziwactwom ostatnich tygodni.
Zack Raven
Oczekujący
Zack Raven

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Sro Kwi 08, 2015 8:15 pm
Zawsze byłem otoczony przez ciężką jak smoła czerń, która ciągnęła mnie w dół. Oplatała. Ściskała. Raniła. Otaczała. Jakby chciała koniecznie mojego upadku. Jedyne moje marzenie jakie posiadałem to - zobaczyć świat. Jego barwy. Chmury. To wszystko co podobno jest piękne, ale nie dostałem tej szansy. Zostałem zamknięty w ciemności wbrew mojej woli. Tej ciężkiej ciemności, która ciągnie mnie w dół, ale nie pozwala mi dotknąć dna. Jakbym miał wiecznie być tylko Zackiem Ravenem, bez przeszłości i przyszłości. Bez rodziny, do której mógłbym wracać na święta, wakacje. Nie dostałem tego co inni. Zawsze byłem sam. Zawsze pochłonięty przez cień mroku.
Do czego dążę?
Do tego, że przez jedną przygodę. tak, przygodę. W jednym miejscu - stałem się znowu dzieckiem. Dzieckiem bez trosk, ale z wzrokiem. Byłem mały Michaelem, który marzył o przygodach, który miał rodzeństwo - miał rodzinę, której ja sam nie miałem. dzięki niemu zobaczyłem chmury. Tak, chmury. Może to śmieszne, ale to zapamiętałem. Te białe, puszyste obłoczki, które są piękne. Widziałem ptaki. One są wolne. Widzą świat, zielone trawy - tak teraz wiem co to są barwy i wiem, że to co mi się śniło, te kolory - były prawdziwe, a ja zaznałem szczęścia. Spędzałem dni na przeżywaniu przygód. Podziwiałem jedną osobę, która pokazała mi co to jest wolność. Ja latałem. To tamten świat pokazał mi czym jest prawdziwy lot, mimo że w świecie czarodziejów mogę latać na miotle, ale tam w powietrzy nie poradziłbym sobie bez wzroku. Nagle jedna decyzja sprawiła, że spełniłem swoje własne marzenie.
Teraz już nie wiem co mam robić. Nie widzę już tych barw - mam je w pamięci, ale pamięć z czasem wyblaknie - a ja znowu otoczę się ciemnością ciężką jak smoła. Klejącą, niszczącą moją wolę. Oplatającą mnie jak pajęczyna. Lepka. Destrukcyjna. Okropnie bolesna. Moim pająkiem jest ciemność. Ten pająk ma straszny jad, który w nocy unieruchamia mnie i moje ciało. To straszne. To okropne.
Ale... byłem małym chłopcem, miałem wzrok, latałem, widziałem chmury, widziałem barwy. Teraz wiem, że muszę znaleźć sposób na odzyskanie wzroku. To było piękne. Pierwszy raz zobaczyłem jak wygląda człowiek. To było niesamowite przeżycie.
Wiecie... ja naprawdę byłem szczęśliwy.
Nagle usłyszałem melodię i wyczułem czyjś obecność, gdy wszedłem na dziedziniec. Alex. Uśmiechnąłem się lekko i poprawiłem swoje ciemne okulary. Ruszyłem do niej. Ładne to było, to co nuciła.
- Cześć - przywitałem się z nią.
Alexandra Grace
Gryffindor
Alexandra Grace

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Sro Kwi 08, 2015 8:42 pm
Odcinanie się od świata tak łatwo jej przychodziło. Taki z niej cień - niby wiadomo, że istnieje, ale mało kto zwraca uwagę. Chodzi głównie za ludźmi i podpatruje ich. Nic to specjalnego, czy wyjątkowego. Widzisz Zacku - to, co Ciebie mogłoby uszczęśliwić, jej odbiera radość. Bo ty zaznałeś tej radości na jakiś czas, wcześniej się z nią nie stykając. Ona zaś znała to przez całe swoje krótkie życie.
Tylko po to by teraz utracić to bezpowrotnie. By nigdy już nie móc zobaczyć chmur. Co najgłupsze - ta sama Alexandra, która twierdziła, że miłość nie istnieje przejmowała się najbardziej faktem, że jeśli w swym życiu kiedykolwiek doczeka się dziecka to nigdy nie będzie mogła powiedzieć mu, że wygląda ślicznie, bo zwyczajnie go nie zobaczy. Że pozostanie jej wyobraźnia, która nigdy nie zastąpi realistycznych doznań. Czy to nie smutne Zacku, że to samo co potrafiło radować powolnie zabijało jej radość? Bo teraz widzi, jutro też będzie widział. Ale za rok dojrzy już co raz mniej, za dwa jeszcze mniej. A za 3 pewnie nigdy już niczego nie zobaczy. I będzie towarzyszyć Ci w tej ciemności. Problem jest taki, że tego ona się obawia.
Ciemność jest uosobieniem otchłani, która zabiera ze sobą. A jeśli gdzieś zostaniemy wchłonięci to nikt nie będzie o nas pamiętał. A jeśli nikt nie pamięta to jesteśmy gorzej niż truchłami. Nasze dusze umarły, bo w nikim nie żyje nawet ich cząstka. Widząc Ciebie jednak, który skupia się na tym, co przeżył nie pomyślała nawet o swojej przypadłości. Niejako przekopała ją do tyłu swego umysłu. Wyciszyła strach. Lubiła Twoje towarzystwo, bo niosło ze sobą jedyny ułamek nadziei. Nie tylko jednak na wzgląd na to, że zechciałeś jej pomóc, oj nie! Nie miała zamiaru Cię wykorzystać. Ona po w Twoim towarzystwie była szczęśliwa, że obok jest ktoś, kto może powiedzieć, że wie jak się czuje. Że rozumie, co ją boli. To było niczym towarzyszenie w drodze krzyżowej. Niby smutne wydarzenie, ale gdy wiedziało się, iż ktoś jest tam nie po to, by wyśmiać, a wesprzeć to nabierało innej rangi. Rangi symbolu. Przykładu, że na brudnym i pustym świecie kłamstw, oszustw i śmierci jest światło. Może wyblakłe i niewidoczne, ale było.
Wszyscy wszak jesteśmy tylko świecami. Albo ktoś zdmuchnie nasz płomień albo sami się wypalimy. Tylko czasami ktoś zasłania nasze światło i myślimy, że ono już nie istnieje. Tak to właśnie nas okłamują. Zabijają za życia.
Tak więc gdy Zack zbliżył się, przestała śpiewać i speszyła się. Ktoś słuchał, o bogowie, co za przypał, wtopa, tragedia...
Ale to w końcu ty. Jedyny który nie krzyczał na nią za to, że ona jeszcze żyje. Machinalnie niemal uśmiechnęła się na tę myśl. Ktoś, kto jej nie pożre słowami i czynem. Miła odmiana.
- Cieszę się, że żyjesz - Śmieszne? Ani trochę. Alex miała już przekonanie o tym, że jest niczym Anioł Śmierci. Nieważne kogo nie mija to ten jest martwy albo... prawie martwy. Dużo ryzykuje w jej otoczeniu ten chłopak. Jak wszyscy zresztą. Los lubił pokazywać, iż unikanie jej to wyjście idealne.
I chyba dlatego nie wiedziała, co powiedzieć. Wbrew pozorom i jej czasami zabraknie język w gębie. No bo... co mogła stwierdzić? Że przeprasza, iż prawie zginął przez nią albo... ej masz coś na ślepotę? Nie bądźmy śmieszni, bała się, że i jemu powie coś nie tak i znowu zostanie sama.
A po przeżyciu bajki poczuła, że samotność bardzo dokucza i zaczęła być gorsza, gdy już poczuła, jak to jest mieć towarzystwo.
Zack Raven
Oczekujący
Zack Raven

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Czw Kwi 09, 2015 5:54 pm
Zaznałem tego na chwilę. Na chwilę poznałem wygląd czegoś, co mogłem jedynie dotknąć i wyobrazić sobie tego wygląd. Nigdy nie miało w mojej głowie konturów. To co sobie wyobraziłem w nocy, gdy spałem zmieniało się w koszmar. Rozpływało się w nicości, a ja byłem pochłonięty i splątany przez ciemne łańcuchy, które chciały mojego upadku. rano budziłem się bez wyobrażonej rzeczy i na nowo siliłem się, aby poznać coś w własnym umyślnie. Wiesz - jako dziecko często uciekałem z lekcji, siadałem wtedy w jakichś ciasnych kątach i słuchałem szeptów. Myślałem, że wariowałem, że nie tylko nie mam wzroku, ale także staję się szalony. Te głosy, które komentowały mnie i mówiły, że jestem dziwny. Pewnego dnia znalazł mnie mój przyjaciel - wtedy dowiedziałem się, że w tym zamku i świecie, do którego od teraz należę - są duchy i gadające obrazy i to ich głosy słyszałem. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie potrafiłem, ale wtedy poznałem ją. Miała taki cudowny głos. Chciałem uwierzyć, że jest człowiekiem, ale jednak nie jest. Jest duchem. Zawsze trafiam na coś złego.
Ty Alex będziesz bogatym ślepcem. Ty znasz wygląd ludzi, Ty wiesz jak powinnaś wyobrazić sobie swoje dziecko - a ja nie wiem jak wyglądam - do niedawno jeszcze nie wiedziałem co to jest niebieski, brązowy. Ja zapomnę jak wyglądają ludzie. Moje koszmary pochłoną moją wyobraźnię i obudzę się na nowo w ciemności. Ty jak zobaczysz ciemność, będziesz miała wspomnienia z dni światła i mrok z tobą przegra, a ja będąc wiecznie otoczony czernią zawsze przegrywam - nie ważne jak bardzo pragnę wygrać. Tobie będzie łatwiej nauczyć się funkcjonować w tym świecie, ale nie możesz pozwolić wygrać panice, która ogarnie cię, gdy pewnego dnia będziesz miała czarna opaskę na oczach.
O mnie nikt nie będzie pamiętał. To ja żyję na uboczu, bo jestem inny. To ja nie mam rodziny. Wychowałem się w miejscu, gdzie zawsze otaczał mnie strach, strach skierowany do mnie. Atakował mnie z każdej strony. Żyłem z boku, w ciemności, głosy otaczających mnie dzieci docierały do mnie jak zza grubej szyby. Ja się nie poddaję, ja nadal walczę. Staram się, ale z każdym dniem mam tej siły mnie, bo jestem już zmęczony. mam tylko 15 lat, a czuję się jakbym przeżył 100! To okropne. Powinienem być normalnym nastolatkiem, a ja się boję tego co będzie jutro, bo z każdym mijanym dniem zbliżam się do opuszczenia tych murów, a co wtedy stanie się ze mną? Co pocznę? Gdzie się zawieruszę? Nie mam pieniędzy, nie mam domu, nie mam szansy na normalną przyszłość, ponieważ nie mam rodziny. Nigdy ich nie znałem.
Droga Alex, ty dajesz mi mały zalążek światła, dajesz mi szansę, abym stał się użyteczny. Pozwalasz mi mieć nadzieję, że mogę pierwszy raz ci pomóc. Stać się kimś więcej niż szarym Gryfonem, który nie potrafi wybić się ponad innych, mimo że jest kilka osób, które mnie lubi, nadal czuję się wśród nich obcy, a ty dajesz mi ledwo świecące światełko. Jesteś moją nadzieją, więc walcz razem ze mną i nie poddawaj się, proszę cię. Zrób to dla siebie, dla mnie i dla naszej przyszłości... przyjaciółko.
Nie interesuje mnie to, że przy naszym spotkaniu byłem w niebezpieczeństwie. Nie obchodzi mnie to. jestem pogodzony z tym, że kiedyś umrę i znowu będę w ciemności. Mnie interesuje tylko przyszłość, której jestem niepewny, bo nie wiem jak się potoczy, ale ty możesz pomóc mi być kimś więcej.
Uśmiechnąłem się na Twoje słowa tylko i usiadł obok opierając się o oparcie.
- Ja też się cieszę, że jesteś cała - zaczesałem swoje włosy do tyły, aby mnie nie łaskotały.
- Mam pomysł jak mogę nauczyć cię widzieć w ciemności - powiedziałem bez owijania w bawełnę i położyłem dłoń na jej ramieniu, oczywiście trochę przejeżdżając po nim, aby dobrze wycelować. Na szczęście nic głupiego nie zrobiłem.- Wiem, że wypaliłem tak od razu, ale myślałem o naszej rozmowie dosyć często.
Alexandra Grace
Gryffindor
Alexandra Grace

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Czw Kwi 09, 2015 7:41 pm
Alexandra niczym dziecko szczęścia na tym świecie.
Ma oboje rodziców, nie jest biedna, uczy się i lubi to. Idealnie prawda? Wszystko gra, ale nie tą melodię, co trzeba. Rodzina, która wychowała ją, bo to ładnie wygląda. Tak się właśnie czuła. Nie głodowała, nie bili jej tylko zwyczajnie wymagali od niej tego, czego podarować im nie mogła. Jedyna córka państwa Grace nie potrafi być na zawołanie inna. Taka, jak wszystkim pasuje. Jest wkurwiająca ze swoimi morałami, prawdami, poglądami. Jest okropna przez to, że nie potrafi tego nie robić. Nie pyskować, nie kłócić się, nie upierać, przemilczeć czasami coś. Ale to Alex. Bez tego wszystkiego to po prostu nie byłaby ona. Nie umie nie być sobą. Kłamanie nie byłoby trudne i chyba dlatego nie robi tego. Stawia sobie wymagania i nie wybiera tego, co proste. Tak przynajmniej próbowała czynić, a wychodzi, jak wychodzi. Maleńka dziewczynka w wielkim świecie. Owieczka dla wygłodzonego wilka. Kto ją pożre? Lista chętnych już się tworzy.
Dotknął jej. Gest uspokojenia. Nic złego się nie działo. Prócz tego, że to kojarzyło jej się ze wszystkim, co niedobre. Ale to Zack. Zack by jej nic nie zrobił. Nie krzywdę. Wszyscy, ale nie on. Przecież chciał pomóc. Jako jedyny miał pomagać. Ale ludziom przecież nie wolno ufać, prawda Alexandro? Ludzie sprawiają przykrości. Ludzie zabijają marzenia, nadzieje, innych ludzi. Chciała zaufania, dać go nie umiała. Hipokrytka z Ciebie panno Grace. Obrzydliwa wręcz. Zdecyduj się raz, a dobrze na jeden punkt widzenia, bo inaczej to się rozedrzesz od środka. Pękniesz na pół. Zrobisz puff i już Cię nie będzie. Znikniesz. A nie chcesz, prawda? A może jednak jest inaczej? A...
- Nic się nie stało. Tylko.. Zack... - Języka w gębie Ci braknie? Święto narodowe! Klękajcie bezbożnicy, bo chyba Apokalipsa się zbliża. Warto wymodlić sobie na tę okazję zbawienie.
- Możemy o tym porozmawiać w innym miejscu i później? Ostatnio... ja ostatnio nie myślałam o tym, wiesz? Bajki i to wszystko... Było inaczej. Byłam od tego wolna - Prawda. Obawiała się, że może on się na nią obrazi. Tylko, że musiała to powiedzieć. Chciała oddechu. Wykorzystać tą sekundę którą dostała.
- Do tego skoro masz mi to wszystko pokazać... świat którego nie znam to może coś powiedziałbyś mi o swoim? Chodzimy tyle lat do szkoły razem, a wiem tak niewiele o Tobie. Jesteś na moim roku. W moim domu. Jesteś... chyba jedyną osobą, która jest w stanie znieść na dłużej mojej towarzystwo - Chyba. Może. Dwa słowa, które człowiekowi spędzają sen z powiek. Nie mogła wiedzieć, co też jemu w głowie siedzi. Ani tego, czy może prosić o cokolwiek, gdy już tak wiele dostała. Nie lubiła mieć zbyt dużo.
- Nie żebyś miał mi teraz wszystko powiedzieć. Nie chcę wymuszać niczego. Po prostu... chciałabym znać jakiś szczegół. Na przykład, że nie wiem... zjadasz tylko kurczaka krojonego w pewien sposób i żadnego innego, czy coś. To mi wystarczy. Chcę Cię znać i pamiętać - Jedyne uczuciowe stworzenie w jej otoczeniu chciała pamiętać.
Szczególnie to, jak wygląda.
Próbowała połykać obrazy, by zakodować je w swojej pamięci. By o nich nie zapomnieć. Łatwo powiedzieć. Mózg to jednak nie aparat, by sobie pstryknąć fotkę i już mieć.



Zack Raven
Oczekujący
Zack Raven

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Nie Kwi 12, 2015 1:58 pm
Twoja upartość nie jest czymś złym. Twoja upartość sprawi, że przetrwasz w moim świecie, ale nie zapominaj tego co działo się zanim straciłaś wzrok. Zapomnij złe chwile. Zapomnij to, że oboje trafiliśmy na tamtą kobietę w Hogsmeade. Zapomnij, że byliśmy w niebezpieczeństwie. Pamiętaj za to, że jesteś teraz ze mną i po prostu rozmawiamy. Uśmiechnij się i zapomnij złe chwile. Nie możesz trwać w czymś co pochłonie cię tak jak mrok, w którym dane będzie ci żyć. Ja zapominam to co złe, a pamiętam, że mam przyjaciół. Wiem, że ciężko jest zapomnieć to co rani, ale pamiętaj uśmiechy ludzi. To one dadzą ci siłę, gdy będziesz na granicy. Ja nie mam światła. Już dawno powinienem się poddać, ale walczę mimo zmęczenia. Pamiętaj to co jest wesołe, ciepłe i dobre. Zapomnij to co jest złe, ciemne i smutne. Postaraj się. Zrób to dla siebie, aby mieć siłę walczyć z zmęczeniem.
Cofnąłem dłoń, gdy wyczułem spięte mięśnie. Czuję każde twoje wahanie Alex. Ja czuję więcej. Wiem więcej o uczuciach ludzi. Mam tak zwaną empatyczną siłę, która daje mi to dobrze uczucie.
Przerzuciłem ramię torby, którą ułożyłem obok siebie. Miałem w środku moje wspomnienia, których nigdy nie widziałem. Jak miałem 12 lat chodząc po pokątnej ktoś naciągnął mnie na zakup aparatu fotograficznego. Nigdy go nie używałem, ale teraz wymyśliłem, że będę robił zdjęcia tym osobom, które spotkam. Będę mógł oglądać je, gdy już znajdę sposób na odzyskanie wzroku. To jest najlepszy sposób, abym miał jakieś zajęcie.
Uśmiechnął się delikatnie przypominając sobie swoją bajkę.
- Masz rację. Też był wolny od ciemności. To było niesamowite – powiedziałem. Chciałem, abyś się odrobinę uśmiechnęła. Spojrzała na teraz, a nie na jutro. Przestań na chwilę myśleć o tym, że jesteś beznadziejna, bo taka nie jesteś.- Ta bajka pozwoliła mi odkryć, czym jest barwa – wyrzuciłem z siebie. Chciałem się z kimś tym podzielić, a Ty wydawałaś się być idealną osobą.- Nie sądziłem, że barwy są takie niezwykłe.
Westchnął i zacząłem się zastanawiać.
- Nigdy nikomu o sobie i moim świecie nie opowiadałem – stwierdziłem.- Właściwie nie wiem co mam ci powiedzieć – zamilkłem na chwilę.- Robię zdjęcia od niedawna – zacząłem grzebać w torbie i wyciągnąłem aparat, zeszyt, w którym je wklejam i ołówek.- Tym aparatem uwieczniam osoby, które spotkałem w swoim życiu, w zeszycie zapisuję imię i nazwisko wraz z domem, do którego należy z datą. W prawdzie to osoba, która jest na tym zdjęciu to zapisuje, ale cii – uśmiechnąłem się szeroko i wstałem.- Mam zamiar odzyskać wzrok, a jak go odzyskam poznam wszystkich od nowa – stanąłem naprzeciw ciebie.- Mogę zrobić ci zdjęcie? Ale musisz mi powiedzieć czy dobrze wykierowałem aparat i uśmiechnąć się dla mnie. Chce znać twój uśmiech.
Wiedziałem, że to nie możliwe, abym odzyskał wzrok, ale po co są marzenia prawda? Każdy musi je mieć –nawet ja.


Ostatnio zmieniony przez Zack Raven dnia Pon Kwi 13, 2015 7:46 pm, w całości zmieniany 1 raz
Alexandra Grace
Gryffindor
Alexandra Grace

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Nie Kwi 12, 2015 7:48 pm
Kto by pomyślał, że cieszyć może coś tak oczywistego, jak wzrok. Jedni nie zwracają uwagi na to, jak wiele mają, a inni pragną tego, co Ci ignorują. Jak widać tylko utracenie czegoś sprawia, że chcemy to posiadać. By żyć w tym drugim stanie trzeba mieć wiele sił. W tej dziewczynie Zack wzbudzał nie mały podziw. Tyle nadziei, chęci, marzeń w jednym chłopaku. Los uparł się, by wybrać go na nieszczęśliwca, który pogrąża się w ciemnościach, a on walczył dalej. Pewnie, gdyby miała przywołać przykład prawdziwego Gryfona to jego podałaby bez chwili zawahania. Ile trzeba mieć odwagi, by żyć w takim złowrogim świecie? Ile siły, determinacji, by iść przed siebie mimo tego wszystkiego? Nie bać się żyć. To chyba najlepsza rzecz, jaką mogą zrobić wszyscy ludzie. A on to robi. Może o tym nie wie? Nie wiadomo. Ona sama nie znała odpowiedzi na to pytanie. Chociaż według niej powinien mieć świadomość tego, iż żyje w bardzo wyjątkowy sposób. Taki o którym niektórym by się nie śniło nawet. Marzyć, gdy marzenia są praktycznie niemożliwe. Ale marzyć.
Marzenia kreują nas, jako indywidualności - mają wpływ na naszą przyszłość, wybory, cele, osiągnięcia. To jedna z rzeczy, które odróżniają nas od zwierząt. Może czegoś pragnąć, ale i jesteśmy w mocy sprawić, by to się naprawdę wydarzyło.
Barwy... świat...
Żyją w takim pięknym miejscu. Dlaczego teraz wydaje się to jeszcze ważniejsze? Dostrzegać szczegóły, nacieszyć się nimi, jakby to był koniec? Bo to jest koniec pewnego rozdziału. Potem otworzyć się nowy, nieznany. A nieznane zawsze przeraża faktem, że nie mamy pojęcia, czego się spodziewać. Sprawia, że chodzimy niepewnie po gruncie wydającym się złowrogim, innym, gorszym. Ale czy inne to złe? Nie chciała żeby tak było. Inność dawała barw temu, czego zobaczyć nie można. Gołym okiem widzi się kawałek. Dzięki temu Zack znał ludzi. Bo to nie ich wygląd czyni ich tymi, którymi są.
- Zack... to.. - Zły losie dlaczego teraz nie chcesz zwrócić łez? Przecież potrafiła... nauczyła się ich w bajce. Chciała teraz płakać. Nie ze złości, smutku, beznadziei.
Cieszyła się, jak dziecko. Z tego człowieczka przy niej. Dobrego i otwartego pana Ravena, który był przykładem człowieka, którego chciała widzieć we wszystkich. Z marzeniami, z nadzieją, z empatią. Mogłaby powiedzieć, że Bóg w którego istnienie wierzyła, ale czasami i wątpiła, musi istnieć. Dostrzegała działanie siły wyższej w nim. Był jak jej własny stróż.
- To niesamowite. Ty... jesteś niesamowity. Jakbyś był moim Aniołem, wiesz? - Miała łzy radości w swoich oczach. Nie uciekały poza nie, ale był tam. Istnieją i krążą niemal na zewnątrz. Może uciekną? Choć jeden raz z powodu czegoś tak wspaniałego. Czy to wiele?
- Oczywiście, że możesz. Myślę, że jeśli kiedyś będę próbowała wyczarować Patronusa to wspomnienie, które wykorzystam będzie związane z Tobą. Z tym, co przed chwilą powiedziałeś. Dziękuję Ci. Obiecuję, że uśmiechnę się zawsze, gdy tylko będziesz obok - Wróciła do odpowiedzi i głównego toru rozmowy.
Była przy tym szczęśliwa.
Po takim czasie, znowu. Takie dobre uczucie, wracać chwilowo do normalności. Za nim znów zdarzenia wejdą na własny tor.
Ale ze świadomością, że ma swojego Anioła... nawet przyszłość nie wydawała się taka straszna.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Pon Kwi 13, 2015 12:41 am
Och, nie może.. czyżby..? Sądzisz, że piękne myśli cokolwiek zmienią wraz z twymi cudownymi życzeniami, Ślepy Aniele? Gdzie masz skrzydła, hm..? Gdzie pogubiłeś swoje pióra, skoro uważałeś samego siebie za kogoś, kto mógł oblać rany tej niewiasty przed tobą się jawiącej miękkim miodem, co warstwą ochronną zakrywało ciało, by nie dostało się doń żadnego zakażenie..? Jakież to... szlachetne! Jakież to patetyczne, że poza zwykłym pierdoleniem nie możesz osiągnąć niczego więcej. Wielki nauczyciel, co się zowie. Wielka ofiara, która sama podupadała na zdrowiu (tym psychicznym) i gotowa była kulić się w samym sobie – odnajduję w was doskonałą parę, co łaczy się ze sobą po to, by wzajemnie słodzić wspólne historie, jakie przeżywacie osobno (oj, przepraszam, była taka jedna, którą przeżyliście razem, reszta to tylko opowieści przekazywane z ust do ust) – możecie tak spędzać dnie, przy sobie, bok przy boku, starając się ochraniać wzajemnie i w całym tym związywaniu się niewidzialnymi szpulkami udawać, że jesteście od siebie niezależni... a może nie potrzebujecie tej niezależności? No jasne, że nie potrzebujecie, wy marne, słabo upozorowane ludzkością marginesy społeczeństwa – dobrze wiem, że wam właśnie potrzeba siebie wzajem i kogoś przy boku, kto da wam silne oparcie i nie pozwoli stoczyć się na dno, kiedy wasze słabe (o zgrozo, jesteście tak młodzi, a już zachowujecie się jak staruszkowie!) nogi potkną się na byle pierwszej przeszkodzie.
Me cudne dzieci słońca o gołębich sercach, me wrażliwe, inteligentne istoty, których dotknął mrok w pełnej krasie – jesteście oboje tak już zmęczeni i tak depresyjni, że jedyne, co możecie robić dla siebie wzajem, to próbować się pocieszać. Pozostanie to tylko w sferze prób. Rozczarowujące? A może wydaje wam się, że to wcale nie jest prawda?
Skoro tak, to jak, do kurwy nędzy, wyobrażacie sobie, by ktoś o połamanych nogach miał pomóc drugiej osoby, której kości już wystają ze skóry, ostre i boleśnie raniące?
Me cudne dzieci słońca o gołębich sercach – zamknijcie je w skrytkach, dobrze? Nie pozwólcie, by świat wyżerał wasze wnętrza coraz to bardziej i bardziej, byście zapadali się w rozpadlinę, gdzie mrok nie jest jeno czczym pierdoleniem a nabiera osobowości i kształtów – można go tam wyczuć własnymi rękoma, wierzcie mi, znam Go, czułem Go – nie ma w nim niczego przyjemnego... Ciężki, osadza się na ramionach, nie pozwala doświadczyć żadnych promieni... Więc jeśli sądzicie, że osiągnęliście dno, to oto jestem!
Udowodnię wam, że do dna jeszcze daleka droga, moi mili.
Tak więc – dzieci słońca! Zatrzasnęliście już drzwi? Pozamykaliście już wszystkie okna i zasunęliście kotary, kryjąc się w waszym iluzorycznym świecie, do którego (miejcie tą nadzieję), nikt więcej nie zaglądnie? Cóż, śmiało się przyznam, że ślepota jest mi obca – taaak, temu, który się zbliża, była obca całkowicie – jego wyostrzone zmysły badały teren ze sprawnością drapieżnika, lecz czy ten drapieżnik wyruszył już na łowy? Mówili mu – tyś dobry! Uwierzycie w taki żart? Mówili – jesteś naprawdę dobry! Skoro tak, to co powinienem powiedzieć wam, dziatki? Masz rację, Alex – większość ludzi (i nie ludzi też) nie docenia daru zmysłów, ponieważ ciężko jest myśleć, że można go stracić tak po prostu, bez powodu... Wszak mamy to od urodzenia – więc i od urodzenia korzystamy z nich pełnymi garściami... Szoku doznaje się dopiero w takiej sytuacji jak twoja, prawda, Gryfonko?
- Bello, jakież romantyczne przemówienie... Zaraz się porzygam z rozkoszy. - Stał tam – może stał tam od zawsze, martwy do takiego stopnia, o jaki był oskarżany, skryty w cieniu, oparty o jeden z filarów, przyglądając się trzymanej w dłoni zapalniczce, którą to zapalał, to gasił – raz się udawało, a raz nie, wiadomo wszak, jak bardzo złośliwe są w zapalniczkach krzemienie, czyż nie? Stara, metalowa, swoje już przeżyła – miała na sobie wyryte czymś ostrym inicjały właściciela, który... jak długo w zasadzie przysłuchiwał się tej rozmowie? Zapewne niezbyt długo – mrok, jaki ze sobą niósł (o tym mroku mówiłem, dzieciny, wyczuwacie go? Czy TY, Zack, go wyczuwasz?), zapewne nie byłby w stanie umknąć tą ciężką, silną aurą wyczulonym zmysłom Zacka, jednakże... Tak doskonale stapiał się z cieniami, że śmiało można było rzec, iż jest ich nieodłączną częścią i wraz z nimi może się pojawić w każdym zakamarku ziemi, gdzie tylko kawałek ciemności zagościł.
Sponsored content

Ławki                - Page 6 Empty Re: Ławki

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach