Go down
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sob Paź 17, 2015 7:11 pm
Kiedy tylko dostał sowę od nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, który otwarcie zajmował się sprawą masakry na błoniach, nieomal stanęło mu serce. I śniadanie w przełyku, bo nagle wielka gruda płatków z mlekiem urosła podczas jej spożywania i gdyby nie szybka reakcja kumpla siedzącego obok, Puchon pewnie leżałby teraz w Skrzydle Szpitalnym i dochodził do siebie po ciężkim niedotlenieniu mózgu. A tak mógł skupić się na tym, by powstrzymać telepanie rąk i należycie przygotować. Miał głęboką nadzieję, że zawarte w liście stwierdzenie „najszybciej jak to będzie możliwe” nie mówiło, że ma biec do gabinetu na złamanie karku zaraz po przełknięciu ostatniego kęsa posiłku. Naprawdę chciał dobrze wypaść, a wiedział, że nie osiągnie tego zziajany i czerwony od wysiłku, klnący na czym świat stoi na ruchome schody, które (niczym drukarki wyczuwały strach) były wrażliwe na czyjąś potrzebę szybkiego dotarcia z punktu A do punktu B i czyniły tę przeprawę maratonem życia.
Warp więc postanowił tuż po śniadaniu kupić sobie jeszcze godzinę, by doprowadzić szatę do odpowiedniego stanu, pozaszywać dziury i pozbyć się nadmiaru kłaczków kota, którego miał jeden z chłopaków w dormitorium. I kiedy ostatecznie uporządkował burzę kasztanowych włosów z sercem na ramieniu udał się we wskazane miejsce. Nie chciał przystawać ani nadmiernie nad czymkolwiek myśleć: wejdzie tam, powie co należy powiedzieć, wyjdzie i na zawsze o tym wszystkim zapomni. Był jednym z tej szarej masy uczniów, którzy byli już tak zmęczeni, że chcieli mieć wreszcie święty spokój, by mogli zająć się egzaminami końcowymi, planami na wakacje albo praktyki... chcieli już pożegnać zmarłych przyjaciół, dać im odejść puścić już wolno i oczyścić się z całego chlewu, jaki się tu nazbierał. W końcu, kiedy masz czyste sumienie cała ta papierkowa robota z pożegnaniem zmarłych jest zdecydowanie szybsza.
Warp zapukał całkiem śmiało w drzwi gabinetu i po wyraźnym przyzwoleniu na wejście przekroczył próg gabinetu. Jego szata leżała na nim schludnie: znacznik domu na piersi był widoczny, koszula była wyprasowana i dopięta na ostatni guzik, gdzie pod kołnierzem zniewolono ją zaplątanym bez skazy czarno-żółtym krawatem w pasy. Nawet spodnie były uprasowane w kant, a obuwie wypastowane i dokładnie zawiązane. Widać było, że nie zamierzał przynieść wstydu ani swojemu domowi ani szkole, wiedząc już pocztą pantoflową, że wszystkiemu asystuje ktoś z Ministerstwa Magii. Na dodatek młody czarodziej nabrał już zdecydowanie więcej kolorów niż na ostatniej lekcji OPCM, na której widział się ze swoim nauczycielem, jego wzrok nie był już aż tak nieprzytomny; wyglądał owszem na zestresowanego, ale sadził, że chyba wszyscy tak wyglądali.
- Dzień dobry, Profesorze Hucksberry. Panie Ollivander. Pani... Auror. - dopiero przy końcu głos lekko mu się załamał, kiedy za wolno zdał sobie sprawę, że nie zna nazwiska kobiety i może się poszczycić tylko swoistym tytułem, a raczej nazwą zawodu, jaki ta pełniła. Chrząknął i po małym geście przywołującym go, podszedł do wytwórcy różdżek i oddał mu z bólem swoją przyjaciółkę z jasnego drewna. Po tym skierował swoje kroki do krzesła i usiadł na nim, nabierając głębszego wdechu.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sob Paź 17, 2015 7:12 pm
Tak, jak co rano od trzech dni, Garrick Ollivander po zjedzeniu pysznego śniadania przy stole nauczycielskim poszedł do sowiarni, by wysłać krótki list do swojej małżonki. Była niesamowitą kobietą, ale bardzo nawykła do tego, że mąż ciągle był w domu i kazała przysiąc przed wyjazdem, że będzie pisał codziennie.
Idąc w drodze powrotnej do gabinetu Pana Hucksberry'ego zamyślił się nad tym jak bardzo nowa w jego stabilnym jak dotąd życiu, była ta sytuacja. Uczestniczenie w przesłuchaniach uczniów, obserwowanie biesiadujących w Wielkiej Sali z perspektywy siedzących na podwyższeniu nauczycieli... bardzo dziwne, ale na swój sposób zaskakująco miłe drobiazgi. Oczywiście nie było nic radosnego i śmiesznego w tym krwawym epizodzie, ale dla kogoś w jego wieku to wszystko było nieomal jak przygoda i to tempem idealnie dostosowana do jego wrogości wobec pędu.
Po drodze natknął się na Pannę Rhee którą przywitał grzecznie i wraz z nią dołączył do gospodarza  już czekającego wewnątrz gabinetu. Powróciła atmosfera spokoju przerywana szuraniem pióra Pani Auror raz cichym postukiwaniem palców nauczyciela, jaki traktował blat swojego biurka jak wyjątkowo toporną perkusję. Tego dnia jednak wcale nie czekali długo, sami zresztą zeszli się tu krótko po śniadaniu, ale bez pośpiechu, przyzwyczajeni do tego, że nierzadko uczniowie kazali im tak czekać do końca pierwszych lekcji albo nieomal do pory obiadowej (jak to uczynił Pan Zabini). Drugi w historii tych przesłuchać Puchon – tym razem chłopiec – wszedł do sali i po powitaniu wszystkich bez szemrania oddał swoja różdżkę. Ollivander kiwną z wdzięcznością głową i posłał mu ciepły uśmiech, zgarniając magiczny artefakt z biurka.
- Świeżo pastowana. Jeszcze dzisiaj. Choć dość nieumiejętnie chłopcze, nie zataczaj ścierką okręgów, ale przesuń jednym ruchem od trzonu do rączki. To tak na przyszłość. - odparł bez gniewu czy złości na moment przenosząc wzrok na młodego czarodzieja. - Sekwoja... wymagający rdzeń, nie lubi się nudzić. Musi być Pan bardzo rozrywkową osobą. W przeciwnym wypadku nie wykrzesałby Pan z niej odpowiedniej ikry. - mruczał i sięgnął w końcu po swoją różdżkę. - Priori Incantatem. - obrazy przesuwały się nad drewnem jeden za drugim. - Mhm, mhm... widzę tu duże nagromadzenie zaklęć pojedynkowych, ale innych, niż te powtarzające się, jakie znalazłem w różdżce Panny Hughes i Pana Zabiniego. Ale nie widzę tu nic stricte niebezpiecznego. Dużo zaklęć użytkowych, często się powtarzają w jednym rzędzie więc musiał Pan niedawno coś ćwiczyć. Coś z dziedziny transmutacji, niewinne nadawanie dymowi kształtu i zmieniające wodę w inny płyn. Ani śladu Czarnej Magii. - skwitował wytwórca i odwołał widma zaklęć odkładając artefakt na biurko.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Wto Paź 20, 2015 2:08 am
Ciągłe przesłuchiwanie uczniów bywało męczące i możecie wierzyć lub też nie, dawało w kość. Niemniej Charles zdążył się już do tego przyzwyczaić, w końcu to w jego rękach spoczywało rozwiązanie sprawy tej całej masakry, która miała miejsce na błoniach, no i do tego przy okazji dochodziła kwestia Władcy Nocy, ale to już właściwie było bliskie zakończenia. Nadal, co prawda, coś mu nie grało, no ale cóż... uczniowie zdawali się nic nie wiedzieć a jedyny, który mógłby powiedzieć jak to naprawdę było z tymi morderstwami, nie żył. Smutne lecz prawdziwe. Był jeszcze pan Nailah, ale on nie był zaufanym źródłem, co zamierzał udowodnić, kiedy tylko nadejdzie jego kolej. Teraz niemniej przesłuchiwany był Colette Warp i to na niego czekał Myrnin, zajmując się w międzyczasie sprawdzaniem wypocin młodych adeptów magii. To co niekiedy rejestrowały jego oczy sprawiało, że miał ochotę użyć danych pergaminów jako podpałki do kominka na te chłodniejsze dni wiosny. No ale cóż, to nie było takie łatwe, więc mężczyźnie pozostawało wstawiać jedynie piękne oceny jakimi niewątpliwie były Nędzne i Okropne a czasem i Trolle. Nie lubił stawiać takich marnych ocen, ale nie miał wyboru, poza tym nie zjadł śniadania. I to też go bolało. I to bardzo mocno.  Kiedy więc skończył i w drzwiach jego gabinetu pojawił się przygotowany jak na ścięcie Puchon, Hucksberry podniósł się szybko, ugiął kark i wskazał ręką miejsce, które miał zająć Colette. Sam zaś ponownie usiadł na swoim fotelu, przyglądając się chłopakowi, który wyglądał zdecydowanie lepiej niż poprzednio.
- Dzień dobry, panie Warp - przywitał się swoim głębokim głosem Charles, przejeżdżając dłonią po kręcących się delikatnie dzisiejszego dnia, brązowych kosmykach. Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Cary Rhee, która również przywitała się z chłopakiem i zakładając nogę na nogę, chwyciła za pióro i pergamin. Jeden z kącików ust Myrnina uniósł się do góry na ten widok. Mężczyzna niemniej pospiesznie odchrząknął i krzyżując swoje dłonie na biurku, skierował swoje miodowe tęczówki wprost na chłopaka, który zdążył już oddać różdżkę panu Ollivanderowi. Na słowa różdżkarza, Hucksberry kiwnął głową na znak, że zrozumiał i prostując swoje nogi pod biurkiem, przeszedł do konkretów.
- Cieszy mnie to, iż zjawił się pan w moim gabinecie tak szybko. Dzięki temu zaoszczędził pan zarówno sobie jak i nam czasu. Zacznijmy od początku, dobrze? Czy znał pan kogoś, kto zginął na błoniach? Czy uważa pan, że rodzeństwo Collinsów było dziwne? Wiadomo coś panu o dziewczynie, która wzywała ponoć wszystkich do pójścia na błonia? I oczywiście... co pan robił 28 marca? Bardzo prosiłbym o zastanowienie się nad każdym z pytań i szczere udzielenie odpowiedzi.
Nauczyciel nie spuszczał z Colette'a oczu. I nie zamierzał. Przynajmniej nie teraz.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Wto Paź 20, 2015 11:57 pm
Puchon spiął się tylko i pokiwał z ożywieniem głową, kiedy dotarło do niego, że ten dyskomfort na pośladkach to właśnie kopiące go szczęście, którym była cenna rada darowana od samego Garricka Ollivandera. Jak pastować różdżkę część pierwsza. Warp chciał poprawić tym nieco wygląd swojej, by nie wyszło na jaw, że patyk podróżował z nim wszędzie i zdążył naznaczyć się kilkoma rysami - nie chciał, by wytwórca dzierżył w rękach swoje niedopieszczone dziecko. Tym bardziej, kiedy to należało właśnie do Colette. Poza uwagą odnośnie niewłaściwych technik pielęgnacji nie było żadnych innych nieprzyjemnych drobiazgów i cenna broń Colette spoczęła bezpiecznie na biurku starszego czarodzieja. A więc teraz miała przyjść część z pytaniami, tak?
Chłopak zerknął kontrolnie najpierw na kobietę o typowo azjatyckiej urodzie, ale ta milczała, więc jasnym było, że mistrzem ceremonii miał być Profesor Obrony Przed Czarną Magią. I to na nim ostatecznie skupiło się spojrzenie dwukolorowych oczu wraz z całą uwagą młodego Puchona. Colette trzymał dłonie dotychczas ułożone na kolanach, ale kiedy Psor zaczął strzelać kolejnymi pytaniami chłopak zaczął po każdym z nich prostować kolejny palec prawej ręki, zatrzymując się na serdecznym. Cztery pytania.
Chrząknął początkowo i swobodniej złapał w wolną dłoń kciuk pierwszej, sygnalizując tym gotowość do odpowiedzi na pierwsze pytanie; bardziej dla samego siebie niż dla Profesora Hucksberry'ego.
- Tak, znałem dwie osoby. Profesora Aristowa, który czasem pomagał Profesorowi Flitwickowi podczas zajęć, ale nie łączyły mnie z nim koleżeńskie stosunki, raczej typowa relacja uczeń-nauczyciel, więc ciężko mi określić jego portret psychologiczny. No i Arianne Jemare. Była z mojego domu, naprawdę miła i pogodna dziewczyna, pamiętam, że była bardzo delikatna, przypominała mi mimozę. No i miała spore problemy z mobbingiem ze strony Ślizgonów, nie jestem w stanie stwierdzić których dokładnie, ale często żaliła się na uczniów z Domu Węża. No i... - zatrzymał się nagle i spojrzał na swoje dłonie. - Nie wiem czy mam prawo wysnuwać jakiekolwiek teorie, ale Arianna bardzo lubiła Pana Aristowa, ale nie w sensie seksualnym czy... miłosnym, przepadała wprost za nim i ponoć raz pomógł jej podczas starcia ze znęcającymi się nad nią czarodziejami. I sądzę, że obecność jego i jej akurat tam, na błoniach, nie była przypadkowa. Choć to otoczenie zupełnie nie pasowało do tej dziewczyny. Mogła tam pobiec za Praktykantem, nie raz widziałem jak wlokła się jego śladem, z tym, że zupełnie nie wiem co on mógł tam robić.
Wzruszył bezradnie ramionami i na nowo skrzyżował spojrzenie z Panem Charlesem, chwytając tym razem za palec wskazujący. Drugie pytanie.
- Z rodzeństwa Collinsów poznałem bliżej jedynie jeszcze żyjącą Neve i owszem ona jest całkiem... specyficzna, ale nie wydaje się być w jakikolwiek sposób groźna. Co do jej zmarłego rodzeństwa, to starałem się trzymać od nich z daleka; głównie dla tego, że trzymam się z zupełnie innym towarzystwem niż oni. Nigdy nie miałem do nich szczególnych uprzedzeń, ale w moim wyobrażeniu należeli od zawsze do czystokrwistej śmietanki szkoły, która stara się mocno wyjść poza ramy i ograniczenia, jakie narzuca im regulamin, dorośli, przypuszczalnie ich rodzina oraz może nawet i moralność. Sam nie mam podobnego problemu jak arystokraci, ale ci zawsze byli kojarzeni z mocną presją społeczeństwa i tym, że ich przyszłość i charakter są zaplanowane jeszcze przed ich urodzeniem – a to sprzyja buntowaniu się. I jedni z ich podobnym robią to głośno i z przytupem, a inni milczą i za plecami potrafią robić rzeczy niejednokrotnie gorsze od wybuchowego skandalu tych pierwszych. Nigdy nie chciałem ich o nic posądzać, w końcu to byłoby krzywdzące, ale nie chciałem też mieć z nimi cokolwiek wspólnego. Więc w tej materii nie jestem w stanie powiedzieć więcej na ich temat.- odetchnął ciężej, na moment jeszcze myśląc nad tym czy ma w tym temacie coś jeszcze do wyrzucenia z siebie i przy okazji zastanowił się przez moment, czy nie jest zbyt gadatliwy i jak przebiegały przesłuchania jego poprzedników. Miał nadzieję, że nie przegina. Chciał mieć z nauczycielem jasną i klarowną sytuację i zamierzał doprowadzić do stanu, w którym po jego wyjściu z gabinetu oboje będą zadowoleni z przebiegu przesłuchania.
Poprawił się na krześle i złapał za środkowy palec. Trzecie pytanie.
Choć jak tak dłużej się zastanawiał nad materią pytania, to jego brwi podnosiły się coraz wyżej, aż na koniec skwitował wszystko krótkim:
- Nie, osobiście nic nie słyszałem, musiało to być wtedy, kiedy nie było mnie w szkole. - postanowił jednak zastrzelić dwa ostatnie pytania za jednym razem. - Pamiętam, że tamtego dnia zrezygnowałem z wycieczki do Hogsmeade, bo była na tyle ładna pogoda, że wolałem spędzić ten dzień w samotności, zwłaszcza, że byłem jeszcze w czasie treningów nowego zaklęcia, którego wcześniej usiłował mnie nauczyć nowy znajomy. Tego, który zmienia dym z papierosa w dowolny kształt. Nie jestem pewien ile dokładnie wszystko mi zajęło, ale jakiś czas po zajęciach i odsiedzeniu chwili w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu poszedłem do mojego ulubionego miejsca na błoniach, w okolice skraju Zakazanego Lasu. Znajduje się tam lekkie zapadnięcie w ziemi, gdzie ktoś przytargał sporą kłodę, która wygląda tam trochę jak ławeczka. No i widać stamtąd boisko, ba nawet jest ono całkiem niedaleko. Wydawało mi się, że jest to najodpowiedniejsze miejsce do szybkiego treningu, gdzie nikt nie będzie zawracał mi głowy. No i to był ten czas, w którym zacząłem na poważnie zastanawiać się nas nauką Białej Magii. I to z tego powodu zaczepiłem również Pana tuż po pogrzebie. Bo dotarło do mnie, że sam, bez podstawowej wiedzy nie dam sobie rady. Ale mniejsza o to... Nie byłem tam specjalnie długo i faktycznie słyszałem różnego rodzaju odgłosy z czasem nawet piski, ale to wszystko było w oddali, sądziłem, że to po prostu uczniowie wyszli na błonia i... uczą się, grają, pojedynkują. Tak, wiem jak to zabrzmi, ale nie będę przed Panem teraz kłamał, że jesteśmy w tych murach święci – czasem, kiedy w dyskusji brakuje argumentów, to lejemy się na zaklęcia, byle na tyle szybko, by nie przyłapali nas nauczyciele i wtedy argumenty same się znajdują. Dlatego moją pierwszą myślą było to, że może to sławna czwórka z Gryffindoru wykręca jakiś numer albo po prostu.... ktoś szuka argumentów. Nie miałem pojęcia, że to, co się tam dzieje może być tak krwawe. - jeden z kącików jego ust uniósł się, ale grymasowi, który wymalował na twarzy chłopaka, daleko było do uśmiechu. - Nie chcę, by zabrzmiało to jak usprawiedliwianie się, bo jestem być może po prostu tchórzem, ale tak długo, jak nie mam na piersi złotej plakietki z literką 'P' prawdopodobnie nie będę poczuwał się za mocno do obowiązku rozwiązywania sporów. Tutaj może faktycznie moja interwencja coś by wniosła... a może i nie, i po prostu moje nazwisko wykwitłoby na liście zmarłych w szkolnej gazetce, ale będąc szczerym nikt nie spodziewał się czegoś takiego. Ja także.
Przykleił plecy na nowo mocniej do oparcia krzesła, jakby trochę zmieszany.
- Przepraszam jeśli za bardzo odbiegłem od tematu.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sob Paź 24, 2015 2:18 am
Pytania było potrzebne a te okoliczności dobitnie o tym świadczyły. Co zaś tyczyło się azjatyckiej urody kobiety, która przy okazji była jego Marcowym Towarzyszem, sprawiała ona, że różne ciekawe spekulacje krążyły po głowie Szalonego Kapelusznika. Niemniej nie był to czas ani miejsce na rzeczy, które do śledztwa miały się tak jak kociołek do buta - mogłeś próbować to połączyć, ale nie wychodziło z tego nic. To właśnie więc w rękach Charlesa spoczywało to jaki charakter będzie miało dzisiejsze spotkanie. Jego uwaga, co jakiś czas wracała do innych sposobów przesłuchań po które jak na ten moment nie sięgał. No jeśli nie licząc amuletu szczerości, który okazał się wybitnie potrzebny przy Ventusie Zabinim. Cztery pytania opuściły sprawnie usta mężczyzny, który czekał cierpliwie na odpowiedzi Puchona. Jego nieco pogrążone oczy nie zostawiały ani na chwilę samego Colette'a, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że tu nawet najmniejszy szczegół ma szczególną wartość. Jego ręce nagle znalazły się za jego głową i tym ruchem Myrnin udał, że jest odprężony i że Warp powinien tak samo się zachować. Co prawda było to pięknie opakowane kuszące kłamstwo, któremu zwyczajnie mężczyzna nadal szczególną wartość by sprawić, że język chłopaka przestanie zawijać się w te pokręcone pętelki, ale przecież nie ostrzega się przeciwnika, że próbuje się go wykiwać. Nie żeby Colette był dla nauczyciela wrogiem - chodziło tu jednak o zdobycie rozwiązania.
Kiedy chłopak skończył pierwszą odpowiedź, ręka mężczyzny leniwie opadła na biurko i dwa palce - środkowy oraz wskazujący - zaczęły wystukiwać cichy rytm. Kontakt wzrokowy został ponownie nawiązany.
- Sądzi więc pan, że oni sami mogli maczać w tym palce w taki sposób, że przestali występować w roli ofiary? Czy myśli pan, że chodziło tu o konflikt na tle krwi? A może... - i do wybijania rytmu przyłączył się palec serdeczny. - Może przedstawiciele innych rodów czystokriwstych przystąpili do ataku?
Zwrócił na chwilę twarz w stronę okna, mrużąc delikatnie swoje miodowe oczy i drugą ręką łapiąc się za podbródek by kciukiem przejechać po krótkiej brodzie. Myślał o wielu rzeczach, które sprawiały, że jego głowa zamieniała się w maszynę do popcornu, który uderzał o ściany jego mózgu. Kątek oka dostrzegł jak brwi unoszą się coraz bliżej, jak Colette zatapia się w tej przeszłości. Każda najmniejsza zmarszczka stanowiła punkt zaczepienia od którego Charles mógłby się odbić i zdobyć to, czego pragnął. Hucksberry podniósł się nagle, podszedł do małego czajniczka stojącego w rogu, wypełnionego herbatą i nalał zawartość do filiżanek, stojąc plecami do Puchona.
- Ile pan słodzi, panie Warp? I proszę się nie krępować i mi nie odmawiać. Mówi pan tyle, że to panu się przyda. W końcu każdy z Nas potrzebuje chwili by złapać oddech i nawilżyć własne struny głosowe. Nasze gardło to nasz instrument a zwłaszcza w przypadku czarodziei jest ono niezwykle przydatne - uśmiechnął się do siebie i zamieszał w swojej filiżance, spoglądając najpierw na Carę, potem na Garricka a na koniec na Colette'a, który brał się za odpowiadanie na ostatnie pytanie. Wszystko zdawało się być prawdziwe; elementy jego opowieści idealnie układały się na swoich miejscach, a przed oczami Myrnina stawał puzzlowy obrazek. Część odnośnie odgłosów, tego, że w tamtym miejscu błoni słyszał tak mało i jeszcze mniej widział... ten kawałek o innym kształcie nie pasował do tej konstrukcji, którą do tej pory ułożył Charles, kierując się wskazówkami, które udało mu się znaleźć. Mięsień w policzku nauczyciela drgnął. Poprawił on jeszcze filiżanki i ustawił on je na swoim biurku. Pochwycił swoją w dłonie i upił z niej łyka, zerkając na dwójkę swoich pomocników.
- Pan, panie Ollivander i pani, panno Rhee, możecie śmiało częstować się herbatą jest naprawdę przepyszna. I pan, panie Warp po tej wyczerpującej odpowiedzi musi koniecznie się napić zanim przejdziemy dalej. Nic się nie stało. Z reszty rzeczy nie będziemy pana ani pana kolegów i koleżanki rozliczać. Jesteśmy tutaj w innym celu.


avatar
Oczekujący
Colette Warp

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Nie Paź 25, 2015 1:21 pm
Chłopak ucieszył się w duchu i chyba częściowo wykwitło to na jego twarz, kiedy okazało się, że Pan Hucksberry nie był specjalnie rozeźlony na jego gadulstwo – w końcu Warp słynął z bajdurzenia i cholernie giętkiego języka, kiedy wpychano go w sytuacje, które tego wymagały. No i na lekcjach był całkiem śmiały w stwierdzeniach i pytaniach – jedynie nie zabłysnął na ostatniej lekcji OPCM, ponieważ akurat temat Czarnomagicznych stworzeń nie był jego konikiem i na myśl przychodziły mu tylko Akromantule i Dementorzy, a te sprzątnęli już na początku. No i nie był w pełni sił. Ale dziś już był, choć po rumieńcach na jego policzkach można było poznać, że ciągłe gadanie trochę go męczy, ale poza tym nijak się nie skarżył.
- Z całym szacunkiem, Profesorze, ale... Proszę nie wpychać mi zeznań w usta. - zaznaczył łagodnie i kulturalnie, choć z tak ogromnym pokładem asertywności, że to nieomal zwaliło się jak kowadło na bębniące o stół palce Pana Charlesa. - Nigdy nie powiedziałem takich rzeczy, pytał Pan czy uważałem, że Collinsowie byli dziwni i owszem, uważam, że byli... specyficzni, ale nie w moim stylu jest przyklejanie im łatki morderców, kiedy nie mam ku temu żadnych dowodów. Ale jeśli już Pan o to wszystko pyta... - chłopak zjechał wzrokiem na swoje kolana i potarł się dłonią po karku, starając się przemierzyć swoją pamięć wzdłuż i wszerz z ostatnich sześciu lat nauki i odnaleźć jakieś konkretniejsze wspomnienia. - Nie wiem... Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był świadkiem sytuacji w której jakiś członek rodziny Collins otwarcie wrogo odnosił się do innego czarodzieja o niższym statusie krwi, więc osobiście nie uważam, by mieli do nich jakkolwiek zły stosunek. A przynajmniej nie tak zły, żeby od razu przechodzić do rękoczynów. A co do innych przedstawicieli czystych rodów, to nikogo nie widziałem na liście zmarłych, więc nie mam pojęcia. - dokończył, delikatnie kręcąc głową i wzruszając ramionami.
Nie wiedział za dużo o rodzie, którego lwia część zginęła podczas tej rzeźni, ale starał się wycisnąć esencje ze wszystkiego, co miał w zanadrzu na ich temat, a dużo tego nie było. Nigdy nie zamienił słowa chociażby z jednym z Nich, byli z innych lat, więc nie mieli wspólnych zajęć i zmarli zanim zaczął się matron łączonych lekcji powtórzeniowych; zawsze byli gdzieś tam jakby z tyłu głowy, z zupełnie innego świata, który nawet nie ścierał się z rzeczywistością Smoka Katedralnego. No i wydali mu się po prostu mało interesujący, więc nie próbował się kiedykolwiek dokopać dokładniejszych informacji na ich temat. Mimo wszystko bez dowodów nie zamierzał ich kamienować ani piętnować. Ani on, ani nikt inny nie miał do tego prawa.
Powiedział wszystko, co wiedział i sądził, że zakończy się małym podsumowaniem albo pożegnaniem, ale okazało się, że Profesor po chwilowej zadumie i zdarciu uwagi z siedzącego samotnie na krzesełku chłopaka, po prostu ruszył się z miejsca i zaproponował coś do picia.
- A, yy... dwie.- odparł zanim zdążył samego siebie spytać czy w ogóle jest spragniony. Na picie herbatki się nie przygotowywał, sądził że to pewnie próba rozluźnienia przesłuchiwanego i stworzenia przyjemnej, domowej atmosfery, ale jak to zwykle działało w takich sytuacjach: nastąpiło sprzężenie zwrotne i atmosfera tylko się zagęściła. Jeszcze ta dziwna zmiana tematu na struny głosowe i samą materię picia... Dziwaczne. Owszem bardzo w stylu Pana Hucksberry'ego było rozwodzenie się i nadawanie trywialnym codziennym czynnością całkiem śpiewnej nutki, ale tutaj zmiana tematu z kwintesencji, dla której wszyscy tutaj siedzieli, na materię komfortu Warpa była odrobinę zbyt... szybka. Ale może to tylko przewrażliwienie, w końcu wszyscy w pomieszczeniu byli więcej niż zmęczeni.
- Właściwie to przyszedłem tu niedługo po śniadaniu, żeby właśnie nie zmuszać Pana do dokarmiania mnie, niemniej jednak dziękuje, możemy kontynuować. - zerknął na śliczną filiżankę i kiwną ochoczo głową, przygotowując się na kolejne gradobicie pytań, ale po raz kolejny zastąpiło je odbicie od tematu. Znowu na herbatę. I o ile wcześniej Colette zrzucał wyczuwanie spisku na swoje przewrażliwienie, o tyle teraz, kiedy Panowi Charlesowi tak niemiłosiernie zależało na tym, by Warp wypił te (pierdoloną) herbatę, to Smok z automatu uzbroił się w dystans i obudził w sobie nienawiść do Bogu ducha winnego naczynia.
Nie tknie tej filiżanki nawet jeśli mieliby tu wszyscy siedzieć do wieczora.
- Dziękuję, skorzystam, kiedy poczuje pragnienie, a poza tym wolę pic zimną. - wytłumaczył się zgrabnie, ale uprzejmie jak zwykle i przylepił się z powrotem plecami do oparcia krzesła. Nagle zrobiło się koszmarnie niewygodne.

MG: Pan Ollivander nie zupełnie wiedział do czego pije Pan Hucksberry, ale zdawało mu się, jakby to wszystko miało jakiś wyższy cel, dlatego ze swojej strony postanowił poczęstować się herbatą wedle gościnności gospodarza. Siedzenie tu nawet w milczeniu było dla niego męczące. Kiedy wrócił na swoje miejsce chwilową ciszę przerywało tylko ciche postukiwanie eleganckiej łyżeczki o ścianki naczynia.

- Cóż... - zaczął nie bardzo wiedząc co zrobić z tym przerywnikiem. - Ciesze się, że nie będzie Pan ich rozliczać, bo poczułem, że jestem szczery aż zanadto i reszta znajomych zlinczuje mnie za to, że miałem czelność poinformować Pana, że tłuczemy się tu poza Klubem Pojedynków. - zaśmiał się.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Wto Paź 27, 2015 4:58 am
Ostatnie zajęcia nie były tematem dzisiejszego spotkania, dlatego Charles nie wybiegał aż tak w przeszłość. Liczyło się właśnie tu i teraz a w obecnej sytuacji był sędzią - kimś, komu przyszło stwierdzać czy ktoś jest zamieszany w bezsensowną rzeź czy też nie. W tym strumieniu informacji wydających się być bez większego znaczenia, Charles widział coś więcej. Potrafił zanurzyć w ręce w tej zanieczyszczonej wodzie niepotrzebnych słów i wydobyć to, czego akurat potrzebował. Może i Colette Warp był gadatliwym chłopakiem, ale nie odczuł tego dotychczas w taki sposób jak tutaj, kiedy na dobrą sprawę bardziej oczekiwał treściwych odpowiedzi. Nie narzekał jednak, słuchał cierpliwie Puchona, który rozkręcił się niczym spikerka w magicznym radiu, które ostatnio popsuł nauczyciel, rzucając w niego ciężką książkę do podstaw białej magii po jednej z tych męczących nocy. Na stwierdzenie jednak o wsadzaniu czegokolwiek w usta Colette'a, nieomal nie parsknął śmiechem. Zachował jednak kontrolę i jedynie miód w jego oczach pojaśniał. W głowie zaś jego mr Hyde dał znać, że coś nie gra. Delilah postanowiła skomentować to milczeniem.
- Nie robię tego, staram się przede wszystkim zrozumieć a także poznać pańskie myślenie - odparł uprzejmie, głosem pozbawionym wszelkich złośliwości. Palce zatrzymały się, jedna stopa zaś przesunęła się do tyłu. Kiedy Colette skończył, nauczyciel spojrzał w stronę okna, dłonie kierując na swój kark. - Nadinterpretuje pan moje słowa, panie Warp. Nie szkodzi jednak. W dalszej wypowiedzi zresztą rozwinął pan to o co mi chodziło. Dodam jednak, że takowi się pojawili. A właściwie takowa. Dokładnie to Aida Cuthbert. To tak na marginesie.
Po zakończeniu tej wypowiedzi przeszedł płynnie do herbaty, zajął swoje miejsce i rozpoczął picie tego wyjątkowego parującego nektaru wprost z filiżanki. Działał czasem nieoczekiwanie, bawił się atmosferą, przekręcał niektóre rzeczy tak, by nadać im zupełnie inne znaczenie. Coś zaczęło mu nie grać i postanowił przejść na zupełnie inny poziom przesłuchania, ale przy tym nie przesadzić.
- Herbata nie jest posiłkiem, panie Warp - poprawił go delikatnie, posyłając mu nikły, ale jakże uprzejmy uśmiech, który jednak nie objął jego oczu. Palce odziane w sygnety, wędrowały po powierzchni naczynia, zostawiając po sobie niewidoczne ślady. Zupełnie jak świdrujący wzrok profesora, który skierował był w stronę chłopaka. Do uszu Myrnina doszedł szmer poprawianej spódnicy i szaty panny Rhee. Przyjął całkiem obojętnie jego odmowę, sam biorąc łyk herbaty a gęstość atmosfery zdążyła wytworzyć pojedynczą chmurę, która zawisła nad ich głowami. Nie oznaczało to jednak niczego złego. Przynajmniej z takiego założenia wychodził Charles, który z każdą chwilą czuł coraz więcej impulsów, które przechodziły przez jego ciało niczym elektryczność. Niemniej mężczyzna ani nie drgnął, nie skrzywił się ani nie zjeżył.
- Pana strata, na ciepło herbata jaśminowa smakuje lepiej - odparł spokojnie Hucksberry bez krzty emocji. Zgiął kciuka pod dziwnym kątem i z fascynacją przyglądał się jak palec niczym robak zatrzymuje się na wzorze kwiatu. - To jest nieważne na ten moment. Nie będę pana rozliczał z takich rzeczy, bo wtedy Nasze spotkanie tutaj nie miałoby sensu, nie uważa pan? Jesteśmy tutaj z powodu brutalnego morderstwa jedenastu czarodziei. Wiedział pan jak wyglądały błonia, kiedy wróciłem do zamku? Oczywiście nie mam na myśli całych, dość obszernych, zielonych terenów. Chodzi mi o jedną i to sporą część. Mnóstwo krwi, pełno kurzu i ciał, które w większości bardziej przypominały karykatury ludzi niż ich samych; młodych i energicznych osób, które być może teraz spędzałyby czas na konsumpcji ciast w Wielkiej Sali. Kiedy wraz z panną Rhee znaleźliśmy się za ogrodzeniem, które wyczarował dyrektor wraz z resztą grona pedagogicznego, pierwsze co mnie uderzyło był okropny smród spalenizny. Zresztą... już od pierwszych kroków na terenie Hogwartu był on wyczuwalny. Wisiał w powietrzu niczym zepsute mięso. Wiedział pan, że ogień nadal się palił? A oni leżeli tam. Porzuceni przez wszystko i wszystkich. I większość tych twarzy była wykrzywiona z bólu. Poniekąd zazdroszczę panu, że tego nie widział. I życzę panu by nigdy czegoś takiego nie zobaczył - powiedział to wszystko powoli i spokojnie, nie przejmując się włoskami, które najeżyły się na jego plecach i karku.
Przesadzasz, Charlie! PRZESADZASZ! Nie powinieneś... nie powinieneś...
Skarbie, spokojnie. To nic takiego, zaraz będzie po wszystkim.
- Zostawmy to jednak w końcu pan niczego nie widział, jedynie znalazł się... w pewnym oddaleniu od głównego miejsca wydarzeń. Zastawia mnie jednak pewna kwestia, panie Warp, jednak mam nadzieję, że nie pomyśli pan, że jestem niegrzeczny i nieuprzejmy, lecz pańskie wcześniejsze słowa nie dają mi spokoju... - miodowy wzrok wbił się w oczy Warpa a sam mężczyzna delikatnie pochylił się do przodu, palcami muskając swoje ciemne włosy. - Skraj Zakazanego Lasu, pomijając oczywiście kwestię, że na dobrą sprawę uczniowie nie powinni się do niego zbliżać, nie znajduje się aż tak daleko od tamtej partii błoni. Oczywiście z 10 minut spacerkiem będzie i widok mogą ograniczać gałęzie Wierzby Bijącej, ale jestem pewien, że coś mogłoby panu... mignąć. Zwłaszcza, że wedle moich obliczeń i ustaleń, uczniów było tam więcej i przemieszczali się. Świadczy o tym chociażby wypalony fragment przy jeziorze. Dalej... jest pan pewien, że słyszał jedynie piski i jakieś pojedyncze odgłosy? Nic, co by wybuchało? Na dobrą sprawę błonia to przestrzeń otwarta, do tego znalazłem ślady po dość... specyficznym zaklęciu, którego efekt z pewnością rozniósł się echem po większości błoni. Do Zakazanego Lasu zapewne nie dotarło, ale na sam skraj... to inna kwestia. Proszę się zastanowić. I jeśli to nie problem, prosiłbym o sprecyzowanie czasu w jaki pan pojawił się na tej ławeczce a także kiedy pan konkretnie wrócił. To wszystko jest niezbędne. Dam panu chwilę - dokończył Charles i ponownie zajął się herbatą, kierując twarz po raz kolejny w stronę okna i obserwując przelatujące nieopodal ptaszki.



avatar
Oczekujący
Colette Warp

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Wto Paź 27, 2015 12:19 pm
Nie zamierzał się zaperzać, choć niewątpliwie całkiem śmiesznie dla dorosłych musiało wyglądać to, jak bronił się przez wciskaniem mu w usta nie jego przemyśleń.
- Przepraszam... - spokorniał całkiem prędko, widząc, że dorosły z przymrużeniem oka przyjął nieomal dziecinną zdolność Puchona do brania dorosłego za wroga i podprogowego wyciągania w jego stronę bagnetu, zrobionego ze zwiniętych w rulon, posklejanych kartek papieru, kiedy ten przepuszczał coś, co chociażby w małym procencie miało cechy ofensywne. - Po prostu... Chcę odpowiadać za to, co powiedziałem, a nie za to jak mnie zrozumiano. To całkiem spora różnica.
Colette czasem zdarzało się być świadkiem czegoś bardzo dziwnego, kiedy rozmawiał z niektórymi ludźmi – mianowicie pamiętał dokładnie, że podawał im jakieś konkretne informacje, a oni pokracznie go rozumieli i koniec końców musiał prowadzić z nimi dyskusję, w której wcale nie stali po dwóch stronach barykady, ale to w jego interesie nagle było gimnastykowanie się, by ubrać swoje racje w inne słowa tak, by słuchacz wreszcie odpowiednio dobrze go zrozumiał. To nie była cecha głupoty – broń Boże – Colette częściej winę za takie następstwa zrzucał na siebie, ale o ile podczas normalnej przyjacielskiej rozmowy takie niedociągnięcia mogły być naprawione całkiem łatwo, o tyle podczas przesłuchania wszelkie niezrozumienia były niedopuszczalne. Mogłyby nawet zostać wzięte za platanie się w zeznaniach, a tego nie chciał – nie miał zamiaru dać sobie wcisnąć, że był winny tej tragedii, bo nie był – i to przeświadczenie miał wręcz wymalowane na twarzy od pierwszych sekund spędzonych w tym gabinecie. Dlatego postanowił wreszcie przestać się taplać w morzu zabójczej elokwencji i wycisnąć esencje z informacji, jakie posiadał. Aż znowu poprawił się na niewygodnym krześle i chrząknął, trochę zmieszany.
- Cuthbert również? Oh... Chyba jednak nie znam Skorowidza na pamięć tak dobrze, jak myślałem...- skomentował tylko nie mając już na dobrą sprawę co zrobić z tym faktem. Pamiętał, że na jednym z egzaminów z Historii Magii, chyba na trzecim roku Profesor Binns obwieścił, że znajdzie się tam pytanie odnośnie czystych rodów i radziłby nauczyć się ich na pamięć, i pewnie wtedy Warp byłby w stanie wyliczyć wszystkie, się sporo się zmieniło przez te trzy lata.
Cieszył się, że nijak nie uraził Profesora podziękowaniem za poczęstunek – w końcu Pan Huckcberry nie wyglądał na otwarcie tym zirytowanego – i powrócił wielkim skupieniem na jego słowa. Czekał na kolejne pytania albo prośbę o rozwinięcie konkretnych zagadnień czy tematów, ale w chwili, w której wszystkie reflektory Katedralnego Smoka były zwrócone w stronę belfra ten postanowił... obrzucić je mięsem.
Starszy czarodziej rozpędził się i zaczął opowiadać uczniowi o tym co tam widział. Bardzo detalicznie i nieomal namacalnie opisywał ciężki smród spalenizny, który zawisł nad błoniami, ciemny, krztuszący dym, ciała powykręcane w spazmach cierpienia, ziemię śliską i mokrą od krwi, trawę, która już dłużej nie była zielona, ale popaćkana kleksami szkarłatu. Opowiadał malowniczo i z opanowaniem o tym, jak sytuacja mogłaby wyglądać teraz, gdyby oni wszyscy żyli i mogliby biesiadować sobie spokojnie w Wielskiej Sali. Napomknął, że umarli samotni i porzuceni, że nie było tam nikogo, kto mógłby ich uratować czy pomóc im albo dotrzymać towarzystwa w ciągu ostatnich sekund życia... I z uporem maniaka wbijał te informacje jak szpilki w pierś młodego Puchona, raz po raz opuszczając mu coraz więcej krwi i więżąc go coraz mocniej na tym cholernym krześle. Chłopak z wolna zaczął coraz mocniej blednąć, czując jak nagle pożera go to samo uczucie, które opanowało nagle wszystkich, gdy w pełni dotarło do nich to, co stało się tamtego dnia i siedzieli razem w Pokoju Wspólnym milcząc. Żadna cisza w życiu nie była tak pełna hałasu, jak tamta. Chłopak zatrząsł się niekontrolowanie i nie patrzył już na nauczyciela, a zaledwie na nogi jego biurka, czekając, błagając go wręcz całym sobą, by skończył. Nie myślał, że Profesor mógłby podchodzić do tego wszystkiego tak... bez-uczuciowo, ale koniec końców On to wszystko widział. Coś takiego nigdy nie pozostaje bez śladu i chyba... Chyba miał prawo zareagować po swojemu.
Colette na moment nieznośnie zemdliło i zakrył usta dłonią, ale pomocne okazało się dopiero lekkie przyspieszenie oddechu.
Musiał wytrzymać i poczekać, aż Pan Charles skończy. Po prostu musiał, potem mógł wymiotować w toalecie ile chciał. W końcu niezawodnym systemem zachowania, dzięki któremu Smok jeszcze nie zwariował, było odsuwanie od siebie nieprzyjemnych informacji. Ale to nie działało za dobrze, kiedy ktoś o nich przypominał.
- To takie... łatwe teraz. Wypominać to wszystko. - mruknął i oderwał dłoń od ust, prostując się na krześle w miarę możliwości, zielony teraz od nieprzyjemności, jakie fundował mu podsycony presją żołądek. - To był normalny dzień, Profesorze, oczywiście, że coś mi mignęło, to w końcu Szkoła Magii i Czarodziejstwa, ludzie czarują tu na prawo i lewo, i nigdy nie było to wielkim halo. Hałas i nieartykułowane wrzaski wcale nie obudziły we mnie wtedy skojarzenia z rzeźnią, która może dziać się przypuszczalnie kilka minut spacerkiem ode mnie.
Odetchnął głębiej i przełknął ślinę spinając się, by faktycznie nie gadać za dużo jak wcześniej i ograniczyć się tylko do konkretów.
- Słyszałem tam nawet krakanie wron, przypuszczalnie dochodzące z chatki Gajowego, ale z widokiem, było nieco gorzej, mogę Panu nawet pokazać tamto miejcie - przy skraju lasu jest lekka skarpa i można tam wejść w delikatne zagłębienie. Celowo się tam udałem, żeby nikt mnie nie widział i nie przeszkadzał, ale faktycznie zza zwałów ziemi i lekko widocznego czubka Bijącej Wierzby widziałem jakieś światła, ale wtedy nic nie przypominało łuny oznaczającej pożar – może wtedy bym tam pobiegł, ale w tamtej chwili moim pierwszym skojarzeniem było to, że wszystko to jest przypuszczalnie owocem kolejnego żartu, jaki sprezentowała licznej publiczności gruba żartownisiów z Gryffindoru. Nie pchałem się tam, bo sądziłem, że to wszystko dzieje się bliżej szkoły i jeśli już ktoś miał tam zareagować, to na pewno ktoś posiadający ku temu lepsze predyspozycje, niż ja i na pewno zdążył już to do tej pory zrobić. Osobiście nie mam się za żadnego bohatera. - wzruszył delikatnie ramionami. Nikt nie lubił mówić o własnych słabościach, każdy chciał być głównym bohaterem historii i opowiadać tylko o tym, co udało mu się zrobić. A nie o tym czego nie udało...
Pokiwał bezmyślnie głową.
- Sprecyzować czas. - znowu przez moment patrzył na swoje kolana i lekko marszczył brwi, starając się połączyć fakty i i umiejscowić siebie na prawidłowym ciągu przyczynowo-skutkowym, jeszcze dodając w to dokładne godziny. - Nie pamiętam, żebym jadł wtedy obiad, nawet nie tknąłem po wszystkim kolacji, więc sądzę, że musiałem być już na błoniach w porze obiadowej, czyli gdzieś w okolicach godziny czternastej. Tam nie patrzyłem na zegarek, ale na pewno nie czekałem, aż się ściemni więc wróciłem do zamku przypuszczalnie przed osiemnastą. Nic szczególnego po drodze nie widziałem, dopiero dopadł mnie przy wejściu jakiś dziwny, zduszony jakby zapach czegoś palonego. Przypominał nieco smród, jaki towarzyszył paleniu się włosów, ale nawet wtedy nie poleciałem zobaczyć co to takiego. Zresztą z tego, co mi się wydaje, już w okolicach tej godziny były tam pozakładane bariery. Dopiero wewnątrz szkoły skojarzyłem, że coś się zdarzyło, bo wszyscy byli niespokojni i z wyższych pieter, a nawet z lochów przenieśli się na parter i ciężko było się wtedy przecisnąć w tłumie i dowiedzieć czegokolwiek.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Pią Paź 30, 2015 12:25 am
Nawet nie mrugnął, kiedy chłopak przeprosił. Przyjął to ze stoickim spokojem, zaczynając obracać jeden z pierścieni na swoim palcu. Zdążył się już przyzwyczaić, że sporo młodych osób brało dorosłych za swoich wrogów, za tych, którzy nie potrafią ich zrozumieć. Sam był młody i zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że między jednym a drugim światem była sporych rozmiarów przepaść, co nie zmieniało faktu, że bywały momenty, że takie zrzucanie wszelkich problemów na barki tych, którzy już przekroczyli pewną granicę wiekową, bawiły albo wręcz irytowały powtarzalnością zachowań.
- Obie rzeczy są ze sobą powiązane, panie Warp. Nie da się przyjąć czyichś słów bez rozumienia ich, no ewentualnie jeśli jest się pośrednikiem, który nie używa mózgu a jedynie przekazuje dane wypowiedzi dalej w świat. Po to są pytania by uzyskiwać odpowiedzi, by dowiadywać się więcej o czyimś sposobie myślenia i móc spojrzeć na dany temat z perspektywy tej drugiej strony - odparł spokojnie swoim chrapliwym głosem. Niewinny? A czy ktokolwiek w tej szkole ma prawo mówić o niewinności? Kwestia dyskusyjna. Wystarczyło, że Colette coś wiedział, że nie chciał powiedzieć wszystkiego, że tworzył wielką siatkę słów w której nadal była dziura, która nie miała żadnego uzasadnienia. Co prawda, Myrnin nie miał szans by to zrozumieć, by wejść w myśli tego chłopaka i pojąć to, co budziło jego wątpliwości. Był zresztą rozdrażniony - nikt zdawał się nic nie wiedzieć, nie widzieć ani nie słyszeć. Były ledwie drobne strzępki, domniemane scenariusze i chłodne opanowanie. To oznaczało dla Hucksberry'ego jedno - zrobić wszystko by wycisnąć z tej grupy, która mu została do przesłuchania, najwięcej jak tylko może. Popełnił błąd? Może i tak, może i nie. Dla niego w tamtym momencie wydawało się to być słuszne. Do głosu doszedł Mr. Hyde i on poruszył odpowiednimi nićmi w jego głowie, zachęcił do tak kolosalnego kroku. Wiedział, że to nie umknie Garrickowi Ollivanderowi i Carze Rhee. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przecież to jeszcze młody chłopak, który równie dobrze mógłby mieć nadal wąsy z mleka pod nosem po dzisiejszym śniadaniu. Ale wiecie co? Nie potrafił dłużej ich wszystkich usprawiedliwiać z powodu wieku. Zabawili się w dorosłych, zaczęli wymierzać swoje sprawiedliwości, kręcić, obracać kota ogonem i mieszać się w sprawy o których nie mieli pojęcia, sądząc, że doskonale wiedzą, co robią. Nie wrzucał ich wszystkich do jednego worka z mordercami, ale zwyczajnie był tym zmęczony. Tym, że chociaż miał kilka poszlak to i tak śledztwo nie szło tak szybko jak powinno. Skąd miał mieć stuprocentową pewność, że Colette Warp jest bez winy w tym, co stało się na błoniach? Kto mu da gwarancję? Szeptem odpowiem, że nikt. Świat nie był piękny i kolorowy, nie wszyscy byli przyjaźnie nastawieni a nauczyciele nie uczyli życia tylko poprzez rozdawanie krwawych lizaczków z Miodowego Królestwa. Co prawda, normy poprawnego zachowania w obliczu takich wydarzeń były inne, ale czasami odzywał się ten cichutki głosik, który kusząco zachęcał do tego, by spróbować innej metody.
- Uważa pan, że to jest łatwe? Wypominać? Może to i niesprawiedliwe, że padło akurat na pana, ale stało się. Nawet jeśli słowa, które opuściły me usta nie należały do najpiękniejszych - odpowiedział nagle, mrużąc swoje miodowe oczy. - Czyli mam rozumieć, że dla pana każdy wrzask, każdy hałas jest taki sam...? Spokojnie, nie zamierzam się zagłębiać w ten temat.
Słuchał więc dalej, chowając i prostując palce raz za razem, nie zamierzając jednak przerywać jego opowieści. Herbata zdążyła już wystygnąć, ale Charles się tym nie przejął. Pociągnął łyk ze swojej filiżanki i skinął głową w stronę pana Ollivandera, dając mu tym samym znać, że może już oddać różdżkę Colette'owi.
- To wszystko, panie Warp. Dziękuję za poświęcony Nam czas i życzę miłego wieczoru.
I tak oto zakończyło się kolejne przesłuchiwanie, które wpłynęło na Hucksberry'ego bardziej niż poprzednie. Sam do końca nie rozumiał, czym było to spowodowane.
[z/t x2]

Colette Warp: +7 PD, +Złe samopoczucie, możliwe odruchy wymiotne


Ostatnio zmieniony przez Charles Myrnin Hucksberry dnia Wto Lis 03, 2015 12:17 am, w całości zmieniany 1 raz
Riley Acquart
Oczekujący
Riley Acquart

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sob Paź 31, 2015 8:09 am

Sowia poczta wiele ma imion i przybiera przeróżne postacie. Tym razem po szkole zdało się zauważyć dość przerażające straszydło, które kilkukrotnie oblatywało Hogwart w poszukiwaniu odpowiednich odbiorców. Był to oczywiście Izbor, osobista sowa profesora Hucksberry’ego. Na sam widok tego ptaszyska młoda czarownica zdębiała. Dziewczyna widziała już wiele koszmarnych pocztowych posłańców, ale Izbor była naprawdę straszny. Wyglądał tak jakby go piorun trzasnął... albo inne cholerstwo. Ale mniejsza już o wygląd tej uroczej sówki, ważne było przecież to jakie wiadomości z sobą przynosiła. A było to oczywiście wezwanie na przesłuchanie.
Czas nie pozwalał brunetce na wiele. Sowia wiadomość głosiła by czym prędzej zjawić się w gabinecie profesora Charlesa, bo to sprawa niecierpiąca zwłoki. Ale jak tu niezwłocznie ruszyć na przesłuchanie skoro przed momentem wróciło się z indywidualnego treningu Quidditcha. Była spocona jak dziki kot, upaprana w ziemskim pyle i błocie. Czarownica wpadła więc czym prędzej pod prysznic, a chwilę później buszowała w szafie szukając czegoś odpowiedniego do ubrania. Złapała czarną dopasowaną koszulę, krótką spódniczkę równie bogatą w czerń i białe tenisówki. Nie zapomniała oczywiście o krawacie w barwach swojego domu i drobnej biżuterii. Cała stylizacja nie była najwyższych lotów, lecz była o niebo lepsza od brudnego sportowego stroju jaki miała w chwili otrzymania korespondencji. Była spóźniona, mimo wszystko spędziła jeszcze z dwie minutki przed lusterkiem rozczesując włosy po czym wybiegła z dormitorium na wyznaczone spotkanie.
Do gabinetu profesora Hucksberr’ego wpadła jak huragan. Klamka opadła gwałtownie, a drzwi rozwarły się do maksimum możliwości. W pośpiechu nastolatka zapomniała nawet zapukać, tylko od razu wskoczyła do pokoju przesłuchań. Tak to już jest z tą zakręconą Gryfonką.
- Dzień dobry, dzień dobry... - odparła dwukrotnie w podekscytowaniu i skłoniła się leciutko w kierunku zgromadzonych dorosłych czarodziei. Serce w jej piersi biło jak szalone. Trudno jednak powiedzieć czy było to wynikiem strachu przed przesłuchaniem, czy raczej wysiłkiem z pokonanej w biegu drogi - ...Przepraszam za spóźnienie.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Pon Lis 02, 2015 10:36 am
Garrick Ollivander ostatnie przesłuchanie opuścił z mieszanymi uczuciami, przez które miał niemały problem podczas obiadu i próby wmuszenia w siebie pożywienia. Oczywiście nie wątpił w dobre chęci, doświadczenie, ani dbające o uczniów podejście Profesora Hucksberry'ego, ale nawet zerkając wtedy na Panią Rhee, dało się łatwo wyczytać z jej pięknej, egzotycznej twarzy, że i ona nie pochwala okraszania młodych umysłów tak dużą ilością detalicznych informacji na temat śmierci ich przyjaciół. To wszystko można by jednak nadal zrzucić na głębokie zmęczenie Nauczyciela, a to skłaniało do wybaczania pojedynczych... Kiepskich decyzji – to właśnie powtarzał sobie stary różdżkarz, kiedy po raz kolejny przybył na wyznaczone miejsce, przywitał się mrukliwie, choć ze szczerym uprzejmym uśmiechem z jego towarzyszami i zasiadł ciężko przy przydzielonym sobie biurku. Teraz, z tego, co wiedział, miała być kolej jakiejś młodej czarownicy.
Starzy czarodziej mrużąc szare oczy, wsunął na nos swoje okulary na cienkiej oprawce i przyjrzał się gnącej pod naciskiem klamce oraz otwierającym się drzwiom, przez które do pomieszczenia weszła wywołana o poranku Gryfonka. Cała akcja odbyła się tak szybko, że czarodziej aż podskoczył w krzesełku.
To wszystko było nie na jego serce.
Odsapnął i skinął głową dziewczynie, po czym wyciągnął łagodnie rękę w jej stronę, lekkim jej wstrząśnieniem odgarniając nadmiar materiału rękawa z palców.
- Oddaj mi proszę, swoją różdżkę na chwilę, zwrócę ci ją zaraz po przesłuchaniu. - kiwnął pogodnie głową i przyjął magiczny artefakt, oglądając go z namaszczeniem. - Stosunkowo krótka, ale to bez znaczenia, jest bardzo silna w rękach kogoś o silnym charakterze, nacechowanym asertywnością. – mruczał do siebie jak zwykle, tym razem bardzo zadowolony. Sięgnął w końcu po tej chwili melancholii po własną różdżkę i obrzucił własność Pani Acquart zaklęciem Priori Incantatem. Kiwał głową na przewijające się nad czubkiem drewna obrazy i po wszystkim, krótkim machnięciem odwołał widma.
- Wszystko wydaje się być w porządku. Różdżka nie używana szczególnie często, ale nosi znamiona zaklęć użytkowych, nie ma nawet szczególnie dużo zaklęć pojedynkowych. - dodał, tym razem w stronę Pana Charlesa, po czym odłożył artefakt na biurko i czekał na dalszy przebieg przesłuchania.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Wto Lis 03, 2015 12:58 am
Izbor był dla Charlesa niezastąpioną pomocą a na dodatek towarzyszem, którego mężczyzna doceniał w chwilach pełnych samotności o której niełatwo było mówić. Typowe. Czy w okresie najintensywniejszych wezwań uczniów do jego gabinetu powinien się dziwić, że sowa wzbudzała tak żywe i wręcz strachliwe zainteresowanie? Raczej nie. Wygląd tego stworzenia zawsze wzbudzał coś na kształt rozczulenia u Myrnina - jego pióra budziły na myśl rozczochraną z samego rana Delilah. Wracając jednak do meritum tego jakże uroczego dnia, Hucksberry siedział sobie na swoim wygodnym fotelu, rzucając krótkie spojrzenia Ollivanderowi i Carze Rhee, których mieszane uczucia z wczoraj się utrzymywały. U aurorki - i mógł to nawet śmiało stwierdzić - wyczuwał żal pomieszany ze złością. Zapewne, gdy będzie po wszystkim, ta da mu nieźle popalić i wbije swe pazury zajączka wprost w jego głowę. Nie zdziwiłby się zupełnie. W czasie, kiedy oczekiwał na Riley, zdążył zrobić sobie herbatę tak jak reszcie zgromadzonego tu towarzystwa i bez skrępowania pociągał z filiżanki łyk za łykiem. Słońce za oknem zaczęło już zachodzić, kiedy do jego gabinetu wparowała Gryfonka. Podniósł się, odstawiając filiżankę na talerzyk i ukłonił się przed dziewczyną, niemalże groteskowo, ale nadal z wyczuwalnym szacunkiem.
- Dzień dobry, panno Acquart. Nic nie szkodzi, nie jest aż tak pani spóźniona - przywitał się swoim głębokim głosem mężczyzna, kładąc swoje cztery litery na siedzeniu. Skrzyżował nogi i ponownie sięgnął po naczynie wypełnione herbacianym nektarem. Ten aromat wręcz uderzał do głowy, doprawdy. Zlustrował dziewczynę uważnym spojrzeniem i na widok długości jej spódniczki, jedna brew nauczyciela uniosła się do góry.
- Uważam iż pani spódniczka coś zgubiła po drodze, panno Acquart. A dokładnie to kilka centymetrów z którymi z całą pewnością prezentowałaby się lepiej. To tak na marginesie, żeby pani McGonagall nie zrobiło się przykro na tę widoczną nowinę, rozumie pani, prawda? - Dodał spokojnie, ledwo zachowując powagę. Odchrząknął by to zatuszować i się uspokoić po czym wskazał Riley miejsce przed sobą. Kiedy ta oddała swoją różdżkę w ręce pana Ollivandera, który niemalże natychmiast podzielił się informacjami na jej temat, Myrnin oparł swoje łokcie na biurku, skrzyżował dłonie i przyglądał się z zastanowieniem zdyszanej dziewczynie.
- Zacznijmy od czegoś prostego, dobrze? Wedle wyników z przeszukiwań dormitoriów, znaleziono u pani książki z działu ksiąg zakazanych do którego nie miała pani dostępu. Dlaczego pani to zrobiła i skąd padł u pani wybór na „Nekromancję - kontrola ciała i duszy” oraz „Przygotowanie Zwłok”? Prosiłbym od razu o rozwinięcie pani odpowiedzi.


Riley Acquart
Oczekujący
Riley Acquart

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sro Lis 04, 2015 2:01 pm

Czy spódniczka nastolatki rzeczywiście była zbyt krótka? Może odrobinkę. Ale to wszystko wina potencjalnego spóźnienia. W biegu na przesłuchanie spódniczka nieco bardziej przesunęła się po biodrach dziewczyny ku górze, dlatego uwaga nauczyciela mogła wydawać się słuszna. Swoją drogą profesor Charles miał bardzo bystre oko. Aż za bystre, sądząc po detalach którymi się zainteresował. Młoda czarownica chwyciła więc za obrzeża swojej spódniczki i starała się nieco obniżyć jej stan... choćby o centymetr. Później usiadła na wyznaczonym miejscu i oddała różdżkę panu Ollivanderowi. Analiza różdżkarza była krótka, choć treściwa. Przez ten czas serce w piersi dziewczyny nieco osłabło wracając do normalnego tempa pracy. Chwilowa zadyszka najwidoczniej ustąpiła i po paru głębszych wdechach Riley była gotowa na pytania. Pytania, które wcale nie były proste jak zapewniał profesor Hucksberry, bo wymagały rozwinięcia. Brunetka nie wiedziała jak zacząć, ale w końcu wypaliła:
- Ciekawość... to jest przyczyna wszystkich moich problemów. No nie wszystkich, ale z pewnością większości. Oczywiście sama ciekawość nie jest czymś złym o ile nie dotyczy to sfer zakazanych. Niestety zakazane owoce smakują najlepiej, a ja mam słabość do takich rzeczy. Dlatego trafiłam do działu ksiąg zakazanych. Wiem że mogłam oficjalnie wystąpić o pozwolenie na skorzystanie z tego działu, lecz obawiałam się plotek. Już i tak w szkole sporo mówi się o Tym Którego Imienia Niewolno Wymawiać i jego poplecznikach. Że Czarny Pan rośnie w siłę i zagraża społeczeństwu. A ja nie chciałam takiego rozgłosu. Nie chciałam by ktokolwiek łączył mnie i moje zainteresowania ze Śmierciożercami. Ale mniejsza już o plotki... – urwała na moment, szukając w głowie odpowiednich słów. Chwilę później dodała - Czarna Magia to był mój sekret. Od razu dodam, że interesowała mnie tylko teoria. Nic więcej. A wybór padł na Nekromancję, bo ta mroczna dziedzina magii wiele mówi o śmierci, a w zasadzie o jej kontrolowaniu. Paradoksalnie celem nekromancji nie jest śmierć, a nieśmiertelność. Ciekawe prawda?
Znów zamilkła przelatując wzrokiem po zebranych. Chciała wyczuć ich emocje. Negatywne, pozytywne... jakiekolwiek. W swoich wypowiedziach starała się mówić płynnie, choć nie bardzo jej to wychodziło. Później spuściła wzrok i odparła:
- Co się tyczy samych książek, to ja je tylko niepostrzeżenie pożyczyłam. Po przeczytaniu odniosłabym je na miejsce... Przysięgam!
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Sob Lis 07, 2015 2:39 am
Przestrzegał regulaminów wszelkiego rodzaju - zresztą taki był też obowiązek nauczyciela by świecić przykładem i pokazać jak ważne jest trzymanie się tych obowiązujących, czy to w szkole czy też gdzieś indziej, praw. Pomimo najszczerszych chętnych nie był w stanie przymknąć oczu na to, że spódnica przekroczyła dopuszczalną granicę, zwłaszcza, że towarzyszyła im w tym wszystkim wysłanniczka z Ministerstwa. Charles po prostu chciał pokazać jak wielkie znaczenie ma statut w Hogwarcie. Nie patrzył na Riley pod względem czysto fizycznym, tak samo traktował resztę dziewcząt uczęszczających na szkolne zajęcia, wrzucając je wszystkie do worka, któremu towarzyszył skrajnie potoczny napis: "Dzieciaki". To wiele ułatwiało, dzięki temu nie dawał się złapać w pułapki, które często dotykały innych profesorów. Potrafił panować nad sobą na tyle, że ta sztuczka wychodziła mu naprawdę sprawnie. Pierwsze pytania padły i może dla Riley nie wydawały się one najłatwiejsze, jednakże z pewnością były o wiele prostsze od tych, które dopiero miały się pojawić. Myrnin jak zwykle nie poganiał, czekał cierpliwie, przyglądając się Gryfonce przez palce. Kiedy skończyła, chwilę rozmyślał nad jej słowami by sformułować odpowiednią odpowiedź.
- Zakazane owoce bywają też najbardziej trujące. Obawiała się pani plotek i tym samym wpadła pani w błędne koło, skazując siebie na nie. I to nawet w gorszym stopniu, niżeli poprzez poproszenie o zgody jednego z nauczycieli a następnie udanie się do działu ksiąg zakazanych całkowicie legalnie. Właśnie od teorii się zaczyna, panno Acquart. Najpierw jest pragnienie wiedzy, potem jest pragnienie doświadczenia, sprawdzenia. Wcześniej czy później takie myśli atakują czarodzieja, może mi pani wierzyć na słowo. Osoby starsze i bardziej odporne od pani już dały się porwać tajnikom Czarnej Magii, dlaczego więc i panią nie miałoby to spotkać? Oczywiście rozumiem o co pani chodzi, w końcu ożywianie, nieśmiertelność to elementy, które również wchodzą w skład tego, czym się zajmuję. I przed czym właśnie mam Was ostrzegać i bronić.
Zatrzymał się i pociągnął łyka herbaty z filiżanki. Nie miał pojęcia jakie emocje towarzyszyły panu Ollivanderowi i pannie Rhee, ale jemu samemu ciężko było to sprecyzować. Hucksberry starał się zresztą by nie były one nadto odczuwalne i zdefiniowane.
- Ta wiedza nie bez powodu jest zakazana, panno Acquart. Nie bez powodu tylko nieliczni mają wstęp do działu ksiąg zakazanych. Nikt zresztą nie ma szansy zapoznać się z całym materiałem, który się tam znajduje. Nawet nauczyciele powinni być ostrożni, kiedy korzystają z zasobów tej części biblioteki. Nie wątpię, że odniosłaby pani te książki na miejsce, ale niemniej chodzi o sam fakt, że postanowiła pani nielegalnie dostać się do tego działu i na własną rękę zająć się tak niebezpiecznym szczeblem Czarnej Magii. Jestem zawiedziony, panno Acquart, ale to nie ja będę panią rozliczał z tego przewinienia tylko profesor McGonagall. Liczę iż ta sytuacja się nie powtórzy. A teraz... skoro ta sprawa została wyjaśniona, możemy przejść do kolejnej części Naszego dzisiejszego spotkania.
Zatrzymał się i oparł wygodnie o swój fotel, odchrząkając i mrużąc leniwie swe miodowe oczy.
- Co robiła pani 28 marca i czy wiadomo pani coś na temat wydarzenia, które miało wtedy miejsce na błoniach? Czy sądzi pani, że ktokolwiek kogo pani zna, mógłby być w tę sprawę zamieszany? Ma może pani jakieś opinie na temat tego, dlaczego wśród poległych znajdują się Puchoni, Krukoni i Ślizgoni a brakuje Gryfonów, czy też uważa pani to za czysty przypadek? Bardzo proszę o szczerość również w tej kwestii.
Riley Acquart
Oczekujący
Riley Acquart

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Nie Lis 08, 2015 6:08 pm

Słowa profesora Hucksberry’ego na temat toksyczności zakazanych owoców były bardzo ciekawe. Bez wątpienia Czarna Magia zatruła umysły wielu czarodziei. Wiele naprawdę wybitnych jednostek pogrążyło się w mroku bez reszty. Jednak nie należało wrzucać wszystkich poszukiwaczy wiedzy do jednego wora. Nie każdą wiedzę chcemy wykorzystać w taki sposób jakie jest jej przeznaczenie. Nierzadko jest tak, że poznajemy daną dziedzinę by móc się przed nią bronić. By móc rozpoznać co jest dobre, a co złe. Oczywiście to tylko spekulacje, bo wybór nie był jednoznaczny.
Młoda czarownica nie mogła zaprzeczać swoim pragnieniom zdobywania zakazanej wiedzy. Do praktyki było jej jednak daleko. Szczególnie że nekromancja (patrząc organoleptycznie) jest dość obrzydliwą dziedziną magii. Brunetka mogła przedstawić nauczycielowi oraz dwójce pozostałych śledczych swoje kontrargumenty, choć nie chciała. Z dorosłymi czasem trudno się rozmawia. Z racji ich wieku krytycznie podchodzą do przemyśleń młodszych. Zresztą to nie był przecież główny temat tego przesłuchania.
Kolejne pytania według zapewnień profesora Charlesa miały być trudniejsze, lecz nie dla Riley. Nie mogły być, ponieważ nastolatka nie była w ogóle zamieszana w tragedię z dnia 28 marca. Szybko więc przeszła do odpowiedzi.
- 28 marca, nie był dla mnie jakimś szczególnym dniem. Zapowiadał się na miły oraz spokojny. I z pewnością taki by był, gdyby nie tragedia na błoniach. Tego dnia przebudziłam się stosunkowo wcześnie. Naprawdę. Chyba przed siódmą, lecz pewności nie mam. Ucieszyłam się, bo dziewczyny z mojego dormitorium jeszcze smacznie spały, więc łazienkę miałam tylko dla siebie. Po porannej toalecie czekał mnie samotny trening. A mianowicie biegałam po zewnętrznych terenach szkoły by utrzymać kondycję. Błonia były wówczas mega spokojne i opustoszałe. Pewnie dlatego że w tym dniu wypadały odwiedziny w wiosce czarodziei. Większość uczniów chyba szykowała się w tym czasie na wypad...
Brunetka mimowolnie spojrzała na nauczyciela, w jego leniwie mrużące miodowe oczy i zrozumiała że to co mówi nie jest w ogóle istotne. Dlatego postanowiła ominąć szczegóły i nieco przyśpieszyć cykl minionego dnia. Wspomniała więc o prysznicu, o zjedzonych posiłkach, odwiedzinach w sowiarni, odrabianiu zaległych prac domowych, drzemce oraz plotkach w pokoju wspólnym. Był to naprawdę zwykły spokojny dzień. Oczywiście do momentu kiedy prefekt domu nie poinformował wszystkich Gryfonów o zdarzeniu na błoniach. O zbrodni, która nie pozwoliła spać nastolatce tamtej nocy.
- ...Przykro mi, ale nie jestem wstanie Państwu pomóc. Jak wspomniałam, na błoniach byłam z samego rana, ale wówczas było tam bardzo spokojnie. Nie wiem również kto stoi za atakami na uczniów. Nie wyobrażam sobie nawet by ktokolwiek z moich znajomych dokonał takiego zamachu... Mój ojciec jest prawnikiem Wizengamotu i wspominał mi kiedyś o trzech typach osobowościowych potencjalnych morderców. Pierwszy typ to Szaleńca. Osoba która umiłowała sobie ból i pragnie rozlewu krwi za wszelką cenę. Krzywdzi innych nawet bez większych istotnych pobudek. Jest pozbawiona skrupułów i wyrzutów sumienia. Drugi typ mordercy to Upadły Anioł. Z początku pewny siebie zabójca, jednak po dokonanej zbrodni jest wrakiem człowieka, niczym z powieści Fiodora Dostojewskiego pod tytułem ”zbrodnia i kara”. Taka osoba pewnie popełniłaby samobójstwo, albo oddałaby się w ręce sprawiedliwości. A trzeci typ to Bóg Nowego Świata. Zabija bo widzi w tym głębszy sens. Jest narzędziem w rękach Boga. Morduje tylko wybranych, bądź tych którzy stoją mu na drodze... To tak w skrócie. Jeżeli miałabym obstawiać, który typ mordercy najbardziej pasuje do zbrodni na błoniach, to obstawiałabym trójkę. Choć imię wciąż jest dla mnie zagadką. Co się jednak tyczy braku Gryfonów w tej zbrodni, to uważam że był to przypadek.
Sponsored content

Gabinet profesora Hucksberry'ego - Page 3 Empty Re: Gabinet profesora Hucksberry'ego

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach