Go down
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Czw Gru 04, 2014 6:32 pm
Czy można powiedzieć, że tego się spodziewała, przychodząc tutaj? Na pewno nie. W przewidywaniu nieprzewidywanego były bardzo duże luki, na które trzeba było zawsze brać poprawkę, że jednak zostanie się zaskoczonym, lub uzbroić się na tyle dobrze, żeby ciosy jedynie wgniatały zbroje, mając nadzieję, że pozostaną jedynie tymi fizycznymi, ale nadal będziemy mniej więcej wiedzieć, że po prostu zostaniemy prędzej czy później zranieni, nie ważne jaką drogą. Alexandra to miała, czyż nie? Wystarczającą siłę, żeby bawić się pojęciem tego, co można przewidzieć, a czego się nie da, mimo to stara się postawić tą tarczę przed sobą na ataki od tyłu, bo nie wiadomo, kiedy on może nastąpić, zakładamy, że nastąpi, więc wszystko robimy w razie "w".
Przejechał językiem po dolnej wardze - dłoń z pierścieniem opadła mocno na policzek Gryfonki z zapewnieniem, że ślad pozostanie na długo, bolesny - powstrzymał się jedynie przed tym, żeby nie wyłamać jej kości w sile tego uderzenia, jednocześnie pozwalając na to, żeby ostra krawędź ozdoby rodowej na palcu pozostawiła na jej delikatnej skórze podłużną rysę, wraz z mocniejszym obiciem w tym miejscu. Zazwyczaj uderzył tylko w ramach lekcji, tak i to była lekcja upominania niewyparzoności języka, którego to brzydkie nawyki już jej parę razy darował w tej rozmowie - tylko ileż można! W jego geście wszak leżało uczenie dobrych manier swoich młodszych pociech. Zaraz też złapał ją za włosy i szarpnął nią mocno, ściągając z krzesła, kiedy ruszył w kierunku sypialni - różdżka Grace wyrwała się z jej szaty i poleciała w zupełnie innym kierunku, niknąc w ciemnościach drugiego pomieszczenia. Kolejne szarpnięcie i dziewczyna poleciała mocno na drewniane obicie wielkiego łoża. Zacmokał i pokręcił głową z prawdziwie smutnym wyrazem twarzy.
- Niedobrze Grace, jak ty się zwracasz do swojego nauczyciela... Nie jesteś zabawką? Ależ jesteś. Jesteś nic nie wartą muchą, którą mogę zgnieść, jeśli tylko twoje bzyczenie wokół ucha zacznie mnie drażnić. - Wystarczyło same spojrzenie, kiedy ból eksplodował we wnętrzu dziewczyny, rozpalając ją niczym wulkan, skręcając wszystkie wnętrzności, jakby ktoś rzucił na nią Cruciatusa, a przecież Nightray nie trzymał w ręku różdżki. Coś zacisnęło się na jej sercu i płucach, utrudniając oddychanie, nogi i ręce ściskał jakiś ciężar, gotowy zgnieść je na miazgę, choć ciężaru żadnego nie było, a żołądek podchodził do gardła, wokół którego chyba zawijały się jelita, naciskając nań coraz bardziej.
Trwało to ledwie pół minuty.
Pół minuty żywego, rozciągającego się w wieczność koszmaru.
- Ooo, daj spokój, nie bądź takaaa... Możesz zginąć tak czy siak, więc co ci za różnica? A jeśli powiem ci, że twoja chęć zobaczenia go to jedyna szansa na ocalenie jego życia?
Alexandra Grace
Gryffindor
Alexandra Grace

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Czw Gru 04, 2014 7:05 pm
Teraz oficjalnie mogła powiedzieć, że owy nauczyciele nie będzie jej ulubionym. Jak bardzo nie przykro, prawda? Nie spodziewała się tego, jej błąd. Ze strony teoretycznie człowieka wybitnie znającego się na tylu ciekawych rzeczach... spodziewała się czegoś więcej niż zwyczajne brutalności. Jak widać powinna przestać tak doceniać ludzi, bo zawodzi. Przecenianie jest jeszcze gorsze, jak widać. Jak on może uczyć manier skoro samemu jeszcze wiele ma do nadrobienia?
- Taka pamiątka? Co za brak wyrafinowania - Nie takie sposoby działają. A może to ona jest uparta i nie chcę dać innym satysfakcji? I jedno i drugie. Do tego żałowała, że ma długie włosy. Łatwiej się niszczą i jeszcze dają złym ludziom takie pole do popisu. Kolejny powód do wpisania na listę: "Co w sobie zmienić?". Ta akurat nie była długa, ale w tym momencie wydłużyła się o tą jedną pozycję.
Nie da się zaprzeczyć. Bolało. Rozrywało. Skuliła się na podłodze, ale co było najlepsze w tym wszystkim?
Chrząknęła tylko, a po za tym cierpiała w ciszy. Może to i gorsze niż głośna odmiana. Niemy krzyk. Potem tylko puste, głębokie wdechy, bo i nie mając tlenu nie da się krzyczeć.
Mimo wszystko 30 sekund tego wciąż nie było porównywalne z tym, co przeżyła teoretycznie umierając. Uczucie wbijających się kości we wnętrznościach, widok własnej krwi dookoła, wystającej kończyny, niemoc. Niemożność wykonania najmniejszego ruchu. Z tym te pół sekundy był straszne, ale Alex walczy. Nie poddaję się. Uczy na błędach. Poprawia się. Tym razem również. Nie dała się tak szybko położyć na łopatki w sensie przenośnym. Ba! Przecież prawdziwy koszmar zaczyna się w chwili przebudzenia.
Gdy on mówiła, ta się podniosła. Stała na dwóch nogach. Nogi się jej trzęsły przez zaburzenie pracy organizmu, ale nie będzie do niego mówiła z podłogi. Nie ona.
- Przecież powiedziałam, że chcę go zobaczyć. Z pewnością bardziej niż gapić się na kogoś, kto nie ma nawet odwagi rozmawiać ze mną, gdy mam różdżkę. Dużo strachu trzeba w sobie mieć, by bać się nastolatki. Typowy tchórz. Łatwo znęcać się nad kimś, kto jest bezradny, prawda?Zwykły sadysta, czerpiący radość z cierpienia innych. Tylko tchórze tak się dowartościowują. Żałosne. Do tego kobietę i uczennicę. Jak to jest "wygrać" walkę, której nawet nie było? Ja bym się wstydziła. Śmiesz nazywać się wartościowym? Zabawne. Kłamca, narcyz i sadysta, ku ścisłości. Mogę zobaczyć Sahira? - Mówiła z przerwami, bo zbierała powietrze.
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Czw Gru 04, 2014 7:19 pm
Uniósł dłoń z pierścieniem do warg i przejechał językiem po białym złocie, które zostało zbrukane krwią tej bezczelnej, pyskatej niewiasty - ale jemu to w ogóle nie przeszkadzało, małe psiaki zawsze lubiły szczekać, słyszał już takie teksty tyle razy, że nie potrafiły go one rozsierdzić, a może to tylko dlatego, że miał aż taki dobry humor dzisiejszego dnia, bo skończono jego wyczekiwanie, bo wreszcie się zjawiła, o ta właśnie, co tak się odgrażała, że do Nailaha się dokopie? I dokopała, proszę bardzo, do samego stwórcy wampirów, który nadgarstki Krukona spętał niewidzialnymi nićmi, nie pozwalającymi mu zapomnieć, że nie jest wolny i nigdy nie będzie, nawet jeśli on zginie, jego pamięć i przekleństwo, które ze sobą niósł, pozostanie na zawsze wypalone gorącym żelazem w jego sercu i umyśle. Na tym polegała cała finezja wszystkich gier i zabaw. Na niszczeniu. I łamaniu zabawek, żeby potem posklejać je tak, jak się chce.
- Masz rację... Powinienem ci zostawić piękniejszą... - Podszedł do niej, czekając, aż się podniesie - dobrzeee, niech wstaje, kolejna mocna i harda, naginanie takich było ciekawsze... wszystko z takimi było ciekawsze! Złapał jej podbródek w swoją dłoń i zadarł go mocno do góry, obracając ją, by spojrzeć na policzek, na którym zostawił rysę, by do tej podrażnionej, obolałej skóry przyłożyć paznokieć i zacząć na nią naciskać, coraz bardziej i bardziej, aż pierwsza kropla krwi wypłynęła spod niego. Dopiero wtedy przeciągnął nim w górę, tworząc kreskę i taką samą czynność powtórzył kilkukrotnie, nim ją puścił, odchodząc trzy kroki w tył, by z oddali podziwiać swe dzieło, oznaczone napisem angielskiego słowa "zabawka", czyli - "TOY".
- Oczywiście jest to nijakie, ale to nie ma znaczenia, bo na tym świecie nie ma istoty ludzkiej, która mogłaby stawić mi czoła. - I takie były fakty. Aktualnie nikt nie byłby w stanie w normalnym pojedynku z tym diabłem w ludzkiej skórze wygrać. Wciągnął sykliwie powietrze przez zęby, marszcząc nieco nos. - Taka ilość komplementów na raz sprawia, żem gotów się zarumienić. - Ukłonił się dwornie, nim ponownie do niej podszedł i znów szarpnął ją za włosy, rzucając na szafkę stojącą przy otworzonych drzwiach, rzucając na nich zaklęcie maskujące. - Żeby nie było wątpliwości: żartowałem z tym życiem. Sahir potrafi zbyt doskonale cierpieć, żebym potrafił się go pozbyć. - Uśmiechnął się czarująco, zanim jego ręka znów nie pochwyciła jej włosów i nie pociągnął jej do wyjścia.
Alexandra Grace
Gryffindor
Alexandra Grace

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Czw Gru 04, 2014 7:44 pm
Powinien liczyć się z tym, że niektóre zabawki są o wiele bardziej wytrzymałe. Do tego dzieci takie, jak on widzą nawet w kontakcie, czy nożu zabawkę. Da się je popsuć, ale często bez boleści się nie obejdzie. Poświęcenie dla sprawy i takie tam inne. Chociaż nie, to stworzenie raczej nie znało znaczenia tego słowa. To coś było zerem. Pustym i nic nie znaczącym.
Ból i krew. Bo życie nie może być proste i łatwe. Takim jak jemu ktoś musi przysparzać rozrywek. Brakowało tylko jej łez. O tym jednak można pomarzyć. Sama by się gryzła, gdyby normalnie płakała, żeby tego nie robić. Nie da takiej szui satysfakcji.
- Świetnie, sądzę jednak, że jej czegoś ciągle brakuję - Nie była nawet pewna, co on zrobił z jej biedną twarzą. Na liście problemów (kolejna lista! pewnie kiedyś będzie musiała stworzyć ich spis) to było na końcu. Wiedziała jednak, że to nic dobrego i było to wystarczającą motywacją do tego, by to zniszczyć. Przejechała po policzku paznokciami z zamiarem zniszczenia tego "dzieła". Efekt był taki, że miała na twarzy owe słowo, ale przekreślone, krew na twarzy, ręce i ubraniach. W pakiecie ból całej twarzy. Gówniany z Vincenta św. Mikołaj, bo takie prezenty to może sobie zabrać.
- Każdy tak mówi - mruknęła - Szkoda, że nie zdechnąć - W zestawie dostała jeszcze poobijanie.
- Ty też kiedyś będziesz cierpiał - I to było na tyle, jeśli chodzi o jej rozwijanie się krasomówcze. Znowu przeklęte włosy ją udupiły. A potem opuścili pomieszczenie.
/zt x2
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Pią Sty 02, 2015 5:44 pm
- Jak... śmiałeś... podpisać się moim mianem pod tą masakrą? - Zagrzmiał głos twojego mistrza, na którego patrzyłeś z delikatnym uśmiechem, z jawną kpiną, która tylko mocniej wytrącała go z równowagi - wbijał w Ciebie swe złote oczy, nie dowierzał, nie mógł pojąć, co się tam stało, co tam zaszło - niech nie dowierza.
Kolejna pusta buteleczka po eliksirze zniknęła w cieniach drzew Zakazanego Lasu.
Kolejna i ostatnia.
Uniósł na ciebie dłoń - uderzył Cię.
- Oczywiście... Przemoc... - Uśmiechnąłeś się jeszcze wyraźniej, czując pieczenie, czując krew zbierającą się na krańcu wargi, którą przeciąłeś swoim własnym kłem - byłeś bliski do roześmiania się swojemu Mistrzowi w twarz. - To szczyt Twojej dyplomacji.
Zdradzić swego Mistrza?
Ty tego nie mogłeś zrobić.
Zaś Biała Królowa mogła.
Złapał Cię za kraniec kołnierza i rzucił na komodę - ledwo złapałeś równowagę, czy jednak jakimkolwiek kłopotem było spojrzenie mu w oczy..?
Nie.
Z tą samą kpiną - jesteś, oj tak, jesteś i żyjesz, jesteś i umrzesz, czujesz objęcia Siostry za twoimi plecami - niech trzyma Cię mocno, niech przytrzyma jeszcze troszkę...
Władca Nocy, dureń, skończony dureń, któremu od początku wydawało się, że jest nietykalny, przywarł do Ciebie i wbił się kłami w twoją szyję - nie broniłeś się, och nieee, niech pije na zdrowie, nie będziesz mu żałował - obejmujesz go tak, jak Śmierć obejmowała Ciebie - z czułością kochanka, z namiętnością i lekkością zarazem, dostrzegając, jak jaskrawy w rzeczywistości jest ten świat w swej leniwej szarości...
Zabierzesz tego Diabła do Piekieł razem ze swoją grzeszną duszą.
Oderwał się od Ciebie z przerażeniem po długim, długim czasie - osunąłeś się z resztką życia tlącą się w sercu, ciężko oddychają, chłonąłeś jego przerażenie, szczerząc kły w drapieżnym uśmieszku...
- Jak? - I on tracił swe siły, choć właśnie pochłonął twoją krew - dotknął swej twarzy z niedowierzaniem, wypluwając jej część, kiedy jego żołądek nagle skręcił ból - wyssał z ciebie truciznę, która wypaliła już i tak większą część twych wnętrzności - nie przeżyjesz, nie miałeś szans... ale on też tego nie przeżyje.
- Tak, kochany mistrzu... - Wygiąłeś mocniej krańce warg. - Od zawsze byłeś przegrańcem.
Zobaczyłeś śmierć tego, który sam siebie nazywał Śmiercią.
Czy to nie zabawne?


Ostatnio zmieniony przez Sahir Nailah dnia Sob Sty 03, 2015 4:20 pm, w całości zmieniany 2 razy
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Pią Sty 02, 2015 5:52 pm
Skonał - skonał w agoniach, przy takiej ilości krwi, jaką miał, przy takiej mocy - walał się po ścianach, obijał o półki, strącając z nich bardziej i mniej cenne przedmioty, a z każdą minutą duch z niego ulatywał, odprowadzany spojrzeniem tego, który miał być jego sługą, jego podwładnym. który miał go bezwzględnie słuchać - chciałeś dobiec do drzwi, wołać o pomoc - wszystkie te czary, możliwość sterownia światem za pomocą woli nagle stały się trywialne, do niczego nieprzydatne - i gdzie były teraz wszystkie twoje dzieci, których potrzebowałeś? Gdzie wszyscy twoi poddani?
Jesteś sam jak palec.
Wraz z Trupim Jadem połknąłeś Auxilium, a wraz z nim rozkaz, który zabraniał ci uciec z tego pokoju.
Tak oszukany...
Tak stary, a oszukany przez szesnastoletniego wampira...

To, co Nailah zrobił, było o wiele prostsze niż się wydawało - Neve podała mu Auxilium, ponieważ chciał je przyjąć, wydając mu rozkaz zdradzenia swego mistrza, połknięcia Trupiego Jadu gdy już pozbędzie się jej wrogów i dzięki temu zabicia Nightraya - Vincent, konając, wydając ze swych piersi ostatni dech, zaczynał rozumieć to coraz lepiej, choć nie wiedział, jakim cudem Sahir dostał w swoje ręce tak trudne do uwarzenia eliksiry i kto mu w tym pomógł - to nie było istotne.
Istotne było to, że wszystko, co zyskał do tej pory zostało zgaszone.
Zgaszone jednym spojrzeniem bezdennej otchłani, w której przepadł.
Umarł myśląc, że były to najpiękniejsze oczy, jakie widział.
I ostatnie, które przyszło mu zobaczyć.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Czw Sty 08, 2015 5:07 pm
Pędził przed siebie z tym całym arsenałem poszlak, które były dla niego takie kluczowe. Rozpamiętywał wszystko by móc potem to wyciągnąć w ostatecznej rozmowie z człowiekiem, a właściwie z istotą niezwykle niebezpieczną. Ale przecież nie miał czego się bać, prawda? W końcu miał różdżkę, trochę oleju w głowie i umiejętność przemawiania. Charles nie chciał być bohaterem; nie widział siebie w tej roli do którego tak wielu uczniów zdawało się dążyć. On był zwyczajnie błaznem, niczym Stańczyk, który ostro żartował na temat losu i otaczającej go rzeczywistości. Odziany w swoją ciemną szatę, który tańczyła mu wokół łydek, przemierzał szkolne korytarze, rozmyślając na temat ostatnich wydarzeń. W sumie tych najświeższych. Został wezwany kilkakrotnie na miejsca zbrodni, gdzie wszystko wskazywało na działanie 'Władcy Nocy'. Śmierć zadana tym uczniom była śmielsza, bardziej otwarta niż poprzednio, jakby sprawca drwił sobie z nich wszystkich. Z całego Hogwartu i za nic miał wartość życia. Myrnin zgodnie ze słowami Dumbledore'a, oraz Sahira Nailaha, jako głównego podejrzanego wytypował Vincenta Nightray'a. Elementy układanki zdawały się idealnie pasować, tworząc właśnie oblicze profesora Numerologii. Ale coś nie do końca mu pasowało. Coś zdawało się w tym wszystkim zgrzytać, a on ze zmarszczonym czołem ręką machał w wodzie, mając przecież już na wyciągnięcie klucz do tego zamka. Miał przecież sprawcę. Miał już praktycznie motyw. I przede wszystkim - miał dowody. Można by rzec, że nie było mowy, żeby Nightray się z tego wywinął. Kiedy więc Hucksberry stanął przed drzwiami Vincenta, zapukał raz i pchnął automatycznie drzwi, w prawej ręce trzymając różdżkę na wszelki wypadek. Nie był przygotowany na to, co zastał w środku gabinetu. Dwa niezwykle blade ciała poskręcane w dziwaczną pozę spoczywały na ziemi, niczym martwe lalki. Ale w sumie...przecież oboje byli martwi. Martwi odkąd Charles po raz pierwszy miał z nimi do czynienia. Przejechał dłonią po kręconych włosach, zdusił w sobie przekleństwo i sprężystym krokiem ruszył najpierw do Sahira, chcąc sprawdzić, czy będzie jakaś szansa dla tego chłopaka. Wydawało mu się, że jakieś oznaki 'życia' objawiał.
- Zaraz zabiorę pana, panie Nailah do Skrzydła Szpitalnego - rzucił cicho mężczyzna swoim ochrypłym głosem i następnie ruszył do ciała 'Władcy Nocy'. Różdżkę miał uniesioną wysoko nadal - nigdy przecież nic nie wiadomo. Kucnął przy wampirze i mrużąc miodowe tęczówki, zaczął sprawdzać jego stan. Pod nosem też mruczał różne formułki, które miały mu w tym pomóc. Dlaczego to robił? Sam do końca nie wiedział. Możliwe, że po prostu miał niezdrową potrzebę wiedzy. Ale kto może być pewien tego, co siedzi w głowie szaleńca?
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Czw Sty 08, 2015 8:41 pm
Coś nie pasowało, coś było nie tak - co się zmieniło, dlaczego się zmieniło i czemu zarówno Asmita, jak i Marcel, nie chcieli z Tobą rozmawiać, twierdząc, że nic nie wiedzą o żadnym Władcy Nocy? Kłamali, czy może Władca Nocy nie był wcale wampirem? Może nie był nim Nightray? Więc czemu Nailah powiedział coś, co jawnie wskazywało na to, że Władca Nocy to wampir i to czystej krwi? A może to tylko taki tytuł, "mistrz", może tak naprawdę był mu wierny i nie zamierzał go wydawać? Sprawa nie była prosta, a mimo to podjąłeś się jej rozwiązania i działałeś na własną rękę, nie próbując zaciągnąć rady Dumbledora - przecież na Ciebie liczył i właśnie dlatego posłał Cię w korytarze tej szkoły, żebyś się czegoś dowiedział konkretnego, ufał Ci, to też było jego słabą, a jednocześnie silną stroną - zaufanie, którym potrafił obdarzyć ludzi i nieludzi. W dodatku doszły te sprawy morderstw i te plotki nasilające się, Nailah który zniknął ze skrzydła szpitalnego i od tamtego momentu nie pojawił się przez tydzień na lekcjach, jakby się rozpłynął - mistrz znikania i ucieczki, ot co - pani Pomfrey od razu Cię o tym poinformowała, pamiętając, że przyszedłeś się z nim porozumieć. W końcu utknąłeś w punkcie, w którym musiałeś pójść do Nightraya - zaczęło się robić bardzo niebezpiecznie... Zapukałeś, kultura tak nakazywała, przynajmniej minimalna przyzwoitość, a to, coś napotkał we wnętrzu - większość sprzętu powywracana, dwie sylwetki jedne oddychające, jedna zwinięta na podłodze przy biurku, druga opierająca się o komodę z oczyma na wpół otworzonymi skierowanymi na tą poskręcaną sylwetkę i z krwią zdobiącą szyję śmierdzącą rozpadliną - ale nie był to naturalny zapach wampirzej krwi, która przecież znana była z bycia najlepszym narkotykiem - słodkim i zakazanym.
Oczy Nailaha przesunęły się na Ciebie na wpół przytomne - serce mocno mu uderzało, choć nienaturalnie wolno - taka przypadłość rasowa spotęgowana tańczeniem na granicy śmierci i życia - nic nie odpowiedział, nie był w stanie najwyraźniej, ale żył - tak samo zabił puls Nightraya, gdyś do niego podszedł - u niego krew ta też była widoczna, na wargach, na podbródku, brudziła jego koszulę.
- Ooo... goość w mych skromnych progach... - Ledwo mówił, jakby miał wypalone gardło od wewnątrz - jego chrapliwy oddech aż świszczał w płucach. - Chyba na pomoc już za późno...
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Wto Sty 13, 2015 9:27 pm
Zagadki. Wciąż te zagadki. Ale w końcu to jeden z tych dni, kiedy wręcz los sypie nimi ze swojego specjalnego worka. Zresztą Charlesowi to się nie przeszkadzało, o ile sam był ich twórcą. W momencie, kiedy to on musiał się głowić i zastanawiać nad rozwiązaniem, kończyło się to niezbyt przyjemnie. Nagle bum i nie wiadomo, co się z nim zaczynało dziać. Możliwe. Ale czemu nie połączyć jednego z drugim? Skoro Sahir został to wciągnięty, to cała reszta prawdopodobnie również, więc nie powinno to dziwić Hucksberry’ego, prawda? No i jeszcze kwestia tego, że Dumbledore polegał na nim, że oczekiwał rezultatów...nie mógł przecież sobie – od tak – zignorować. I wciąż te morderstwa i jeszcze plotki, które niczym plaga opanowały cały zamek. Co do Krukona ten jakoś nie pojawiał się na zajęciach; pani Pomfrey zresztą poinformowała go o całej zaistniałej sytuacji. Miał jedynie podejrzenia i całe mnóstwo szlaków, które powoli tworzyły jedną całość. Niczym puzzle. Kiedy więc dotarł do gabinetu Nightraya i miał przed sobą cały ten obraz sytuacji, niczym jedno z dzieł Beksińskiego, postanowił działać. I działał więc. Nawet na chwilę zapomniał o tym zapachu, który unosił się w powietrzu, tworząc specyficzną mieszankę atakującą jego nozdrza. Zajmował się zresztą Vincentem by resztki jego funkcji życiowych utrzymać w ryzach, żeby w momencie, kiedy zaniesie Nailaha do Skrzydla Szpitalnego, wampir nie poniósł ostatecznej śmierci. Na słowa nauczyciela Numerologii, uniósł wysoko brwi do góry i mruknął ostatnią formułkę.
- Gotowe. Jeszcze trochę powinien pan pożyć. Właściwie to kwestia jakieś...godziny. Niemniej wystarczająco dużo czasu bym mógł przenieść chłopaka i do pana wrócić – odparł uprzejmie, czując jak ten obrzydliwy zapach wypełnia jego płuca. Następnie podniósł się i ruszył ponownie w stronę Nailaha, wyczarowując czarodziejskie nosze. Charles wraz z uczniem skierował się w stronę wyjścia , chcąc jak najszybciej przetransportować ucznia. Kiedy już znalazł się w Skrzydle Szpitalnym, rzucił lakonicznie kilka słów i ponownie udał się do gabinetu Nightraya. Towarzyszył mu pewien niepokój, a na dodatek Delilah co chwilę śmiała się w jego głowie, jakby cała ta sytuacja dostarczała jej radości.
I zupełnie tego nie rozumiał.
Przekroczył więc próg, zamknął za sobą drzwi i przyklęknął przy długowłosym mężczyźnie, rzucając mu spojrzenie miodowych tęczówek. Myrnin wydawał się być spokojny, jego dusza wręcz trzymała się cała w ryzach. Lecz ile to potrwa? Ile jeszcze zniesie, zanim całkiem oszaleje?
- To teraz porozmawiamy, panie Nightray. O wszystkim. Mniemam, że nie będzie miał pan nic przeciwko, zwłaszcza że okoliczności panu nie sprzyjają. Najlepiej więc byłoby, gdyby zechciał pan współpracować z własnej nieprzymuszonej woli – powiedział po chwili Hucksberry, pozornie beztroskim głosem, lecz w jego oczach pojawiła się szaleńcza iskierka. Czy ktoś byłby w stanie zaryzykować?
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Sro Sty 14, 2015 6:57 pm
Vincent się skrzywił - pięknie, na siłę go przytrzymują przy życiu, żeby tylko go przesłuchać, żeby tylko się dowiedzieć, co wartościowego masz do powiedzenia... Ale to chyba i dobrze. Naprawdę dobrze. Patrząc na Sahira zrozumiałeś, że twój dar, twoje dziedzictwo nie może umrzeć, a złamałeś tego dzieciaka odpowiednią ilość razy, żeby mógł nieść dalej tytuł Władcy Nocy, którego Ciebie pozbawi Śmierć - ŚMIERĆ! Ta sama, którą byłeś nazywany od dawien dawna, tą samą, której emancypacją byłeś - co za żenada... a jednocześnie całkiem przyjemne uczucie. Uśniesz i wreszcie odpoczniesz. Podobało Ci się to zakończenie historii - zwykły dzieciak z ulicy, dzieciak maltretowany od dzieciństwa, zabił kogoś, kto żył od tysiąclecia... Czy to nie brzmiało bajecznie i nieprawdopodobnie?
Uśmiechnąłeś się i zamknąłeś oczy, czekając na powrót profesora - domyślałeś się, że w wypadku tego, co ostatnio Nailah nawyprawiał za twoimi plecami, jesteś głównym podejrzanym - pewnie czarnowłosy dołożył wszelkich starań, aby w końcu Dumbledore do Ciebie dotarł, a i tak naprawdę ty czekałeś na to, aż się zorientują, bo zaczynała ci się nudzić ta maskarada i aktorstwo, jakie musiałeś odgrywać każdego dnia - nie spodziewałeś się co prawda, że przyjdzie ci stanąć w twej grze jako przewrócony pionek, ale cóż - pozostało dołożyć wszelkich starań, aby twe dziedzictwo, twe dzieci, nie zmarły.
Milczałeś przez chwilę, uśmiechnięty, kiedy Charles już do Ciebie wrócił - jego kroki słyszałeś już na korytarzu, potem otworzył drzwi, znów przed tobą kucał - nie odczuwałeś potrzeby nawiązywania kontaktu wzrokowego, twoje wnętrzności się skręcały, wszystko we wnętrzu paliło - paskudna trucizna wyżerała twe wnętrze, a ty mogłeś tylko czekać na koniec... czemu więc nie umilić sobie końca przyjemną pogawędką?
- To Ja byłem Władcą Nocy. To Ja otworzyłem Komnatę Tajemnic. To ja zabiłem Naginii. To ja byłem tym, który zniszczył część więzienia Azkabanu i z niego uciekł... - Masz wszystkie informacje podstawowe, dzięki którym możesz brnąć dalej w historię i wypytywać o szczegóły. Wampir rozchylił swoje miodowe oczy. - Teraz jednak oddałem tytuł Władcy Nocy Nailahowi. I co z tym zrobicie? Zamkniecie go, będziecie pilnować, żeby nie zaczął siać chaosu, z czystych nudów, do jakiego ja sam się dopuściłem? - Zakaszlał, a jego twarz wykrzywił grymas bólu, po wargach potoczyło się parę kropel przeżartej kwasem krwi - wyjątkowo paskudna i nieprzyjemna śmierć... Długa i nieunikniona już w takim stadium rozwoju. Trucizna zresztą, której nie potrafił uwarzyć pierwszy lepszy czarodziej.
Charles Myrnin Hucksberry
Nauka
Charles Myrnin Hucksberry

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Sob Sty 17, 2015 11:09 pm
A czego się spodziewał? Litości? Zrozumienia? Kłamliwych słów o cudach? Charlesowi nie zależało na nim, bo jak miało mu zależeć na kimś, kogo praktycznie nie znał? Nawet jeśli był jego kolegą po fachu to niezbyt dużo to zmieniało. Można by nawet się pokusić o stwierdzenie, iż kompletnie nic. Czyżby Charles Myrnin Hucksberry był bez skrupułów, jeśli w grę wchodziło to, czego akurat potrzebował?
I tak i nie.
To zwyczajnie było za bardzo pogmatwane by móc, aż tak się w to wgłębiać. Dar a może przekleństwo? Pewne granice znaczeniowe zaczynały się właśnie przecierać, aby ustąpić miejsca zupełnie nowym rozważaniom na progu życia i śmierci. Vincentowi zresztą było zdecydowanie bliżej do tego drugiego, niżeli do tego pierwszego. No tak, w końcu on sam...był Śmiercią. Jedna historia się kończyła po to tylko, żeby kolejna mogła się rozpocząć. Ale czy będziesz w stanie śnić tam po drugiej stronie? Czy te wszystkie demony pozwolą Ci na to? Pytań było przecież tak wiele...
Już teraz jego dziedzictwo ulegało rozkładowi, bo ilu tak naprawdę potomków Nightraya zostało na tym świecie? Zaledwie garstka. Tak samo jak ich naturalnych wrogów – wilkołaków.
Słowa, które wypowiedział profesor Numerologii zdawały się nie robić na Myrninie żadnego wrażenia. To były jednak pozory, które pozwalały mu na to by trzymać swe szaleństwo na wodzy. Chwilę później przejechał palcem wskazującym po swojej twarze, której półowa przypadła do gustu ciemnościom. Pan dwie twarze.
- Rozumiem, tak jak przypuszczałem. Cieszę się niezmiernie, iż tę kwestię mamy wyjaśnioną, panie Nightray. Co do pana Nailaha...myślę, iż to nie leży już w pańskim interesie. Zapewniam, że zadbamy by masakra do której pan doprowadził, nie miała już nigdy miejsca. Czy po tym wszystkim odczuwa pan jakąkolwiek namiastkę satysfakcji? Czy też pustka w pańskim wnętrzu jest już zbyt duża by ją zapełnić?
Vincent Nightray
Martwy †
Vincent Nightray

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Nie Sty 18, 2015 5:36 am
Litość? Zrozumienie? Coś takiego nie istniało w jego prywatnej encyklopedii ukrytej w umyśle - on sam litości nie okazywał, ponieważ litość nie była zabawna i nie byłoby zabawnie, gdyby ktoś mu ją okazał - zresztą żył długo, naprawdę długo i chyba po prostu przyszedł na niego czas - nie odczuwał żalu, nawet kiedy przeminął szok i zdziwienie przestał być zły - cieszył się tą chwilą przemijania promieniującą bólem z każdej części jego ciała, kiedy trucizna coraz mocniej wyżerała wnętrzności, rozprowadzana wraz z krwioobiegiem - ktoś normalny dawno by skonał, lecz trudno mówić o tobie w ramach normalności...
- Odczuwam jedynie dumę, że moja marionetka przerosła Mistrza... - Błysnęły przenikliwe, miodowe oczy starego wampira - już ledwo się tliły, agonia brnęła w nieskończoność, lecz niech się ciągnie, nie szkodzi, ból nie był czymś ci obcym - kochałeś go, pielęgnowałeś, pławiłeś się - nie ważne, czy ty go odczuwałeś, czy ktoś inny, wywołany twą dłonią - w każdej formie był doskonały, prowadził do ostateczności i powodował, że można było sięgać po momenty, których normalnie by się nie dotknęło. - Trochę żalu... że tak szybko mój cyrk się zakończył... planowałeś się jeszcze trochę z Voldemortem i Dumbledorem pobawić... ale życie wystarczająco mnie znudziło... - Co tu więcej dodać? Zapełniał pustkę długiej egzystencji własnymi zachciankami, które przelał na Nailaha w największym stopniu, w jakim mógł - zachcianki, które chciał przelać na swojego pupilka, Marcela, ale pupilek ten rozpłynął się w powietrzu, a Tobie nie chciało się za nim gonić, skoro miałeś pod ręką innego...
- Bazyliszku... usłysz mój głos... Zabij... zabij każdego, kto będzie stawał naprzeciw mego ostatniego dziedzictwa... Niech nikt Ci w tym nie przeszkodzi. - Głośny syk rozniósł się po pomieszczeniu, nie niknął na ścianach, przenikał przez nie, zaś temperatura w pomieszczeniu nieprzyjemnie spadła, ogień w kominku przygasnął, z rozpalonych knotów uniósł się dym, kiedy płomienie zgasły - nie zrywał kontaktu wzrokowego, przecież był on tak istotny...
- Mój ostatni +prezent... byście się zbytnio nie nudzili... - Zaśmiał się, chociaż z trudem, tak jak i coraz trudniej było mu wypowiadać jakiekolwiek słowa - pierwsza pomoc, którą Charles mu udzielił, żeby podtrzymać jego funkcje życiowe na jak na dłuższy okres czasu, traciła na swojej efektywności - zresztą przy takiej truciźnie niestety nie można było już w żaden sposób Nightrayowi pomóc - teraz to tylko kwestia minut i ewentualnego ulżenia mu bólu. - Ciesz się ze stanowiska nauczyciela, Charles, póki możesz... klątwa drzemiąca na twoim tronie jest potężniejsza i starsza, niż możesz sobie wyobrazić... - Znowu się zaśmiał... I z tym śmiechem na ustach zmarł, nawet nie mając sił na zamknięcie powiek... Jego ciało zaczęło rozsypywać się w proch, który po nim pozostał - proch i sterta ubrań.
Nic poza tym.
[z/t]

Podsumowanie:
Charles +15PD, +30 fasolek
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Nie Wrz 20, 2015 4:12 pm
Prowadziłaś mnie przez całe życie, słodka Śmierci. Czyż nie było tak...? Nie mówię w tym momencie o jednym z Jeźdźców Apokalipsy, którego brutalne wargi są splamione krwią wielu niewinnych i tych, którzy popełnili drobne czy też większe przestępca.
Mówię dokładnie o Tobie. O Twym pięknie schowanym pod kapturem, gdy swą kosą zbierasz żniwa. Podziwiam Cię z oddali, niczym ta niedoskonała siostra, pragnąc stać się takim Cudem jak Ty. I wariuję od ilości myśli i emocji, które krążą pod moją czaszką skrupulatnie przekraczając wszystkie wyznaczone mi przez ten nędzny świat granice.
Czy to, co uczyniłam Cię wreszcie zadowala? Proszę, powiedz że tak. Że to nie tylko mi się śni. Spełniłam swoją powinność i jego martwe ciało popłynęło dalej ku Tobie. A teraz odgradzam się od Niego dla Ciebie, by dalej nieść Nasze ostateczne słowa ukojenia.
Dodaj mi więc siły, bym nie zbłądziła z tej cudownej ścieżki. Jestem coraz bliżej. Lodowa korona na mej głowie lśni jeszcze jaśniej niż zazwyczaj. Nie chcę stracić wszystkiego z powodu jednego, malutkiego błędu.
Caroline odgarnęła swoje lśniące dzisiejszego dnia włosy z twarzy, zarzucając je na plecy. Długie ciało było wyprostowane i odziane w sweter barwach Slytherinu oraz ciemne, dobrze skrojone spodnie, które przylegały do jej ciągnących się w górę nóg. Na stopach dzisiejszego dnia tkwiły - o dziwo - czarne trzewiki zamiast glanów. Szaty nie ubrała, a różdżka znajdowała się w kieszeni spodni. Więcej nie potrzebowała na spotkanie z Gwendoline. Pod chmurnymi oczami czaiły się ciemne worki świadczące o nieprzespanej w dobrym stylu nocy, a wargi były bledszej barwy niż zazwyczaj. Pokonywała jednak korytarze w lochach bez najmniejszego problemu, co jakiś czas sprawdzając czy nikogo nie ma. Nie miała zamiaru gościć na tym spotkaniu niespodziewanych widzów. Blondynka zaś nie powinna się zgubić, zwłaszcza, ze przekazała jej wszystkie niezbędne informacje odnośnie położenia tego gabinetu. Ślizgonka liczyła, że Tichy jej nie wykiwa i okaże się na tyle inteligentna by trafić do odpowiedniego miejsca, nie każąc jej na siebie zbyt długo czekać. Ostatnimi czasy, C. była jeszcze bardziej niecierpliwa niż zazwyczaj, zwłaszcza odkąd rozpoczęły się przesłuchania. Stanęła więc przed odpowiednimi drzwiami i chwyciła za klamkę, otwierając wrota do starego królestwa Władcy Nocy. Weszła więc do środka, rozglądając się na boki i zauważając, że nadal panuje tu porządek, choć na dużej ilości rzeczy osiadł już kurz. Najwyraźniej nauczyciele postanowili na razie nic z tym miejscem nie robić. Lodowe tęczówki przyjrzały się tytułom poszczególnych książek, po czym spoczęły na interesującym obrazie, który wisiał nad biurkiem o które postanowiła się oprzeć, twarzą zwróconą w stronę tego dzieła.
Teraz pozostało tylko czekać na Tichy.


Ostatnio zmieniony przez Caroline Rockers dnia Pią Paź 02, 2015 2:27 am, w całości zmieniany 1 raz
Gwendoline Tichý
Oczekujący
Gwendoline Tichý

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Pią Wrz 25, 2015 3:58 pm
- Oooooooh, randka dziś wieczorem? Jesteś taka szybka, Gwendoline! Ja bym pewnie musiała się klimatyzować pół roku, zanim złapałbym kontakt z chłopakami. - burczała jedna z dziewczyn otaczających blondynkę, kiedy wszystkie wracały po kolacji do dormitorium.
- Z jakiego jest domu? Jest w drużynie? - dopytywała druga.
- Z Gryffindoru i darujcie, ale na razie reszta tych informacji pozostanie moją słodką tajemnicą. Poprosił o dyskrecję. - zapewniła słodko Francuzka i obserwowała dwie Ślizgonki, jakie puściła przodem przy wrotach do Pokoju Wspólnego. Tamte przeszły parę kroków i z wdziękiem zakręciły w miejscu.
- Ale jutro jest wyjście do Hogsmeade, nie zostaniesz z nami, żebyśmy wspólnie wybrały sobie jakieś ubrania? Byłoby super, gdybyśmy wszystkie wyglądały tak samo!
Bella przypomniała Pannie Tichy o planach z jakich musiała zrezygnować z prawdziwym bólem serca na rzecz swojej tajemniczej randki, która wydawała się być jedynym powodem dostatecznie dobrym, by te bliźniaczki syjamskie trzymały gęby zasunięte i wypytywały o zmyślone w całości szczegóły dopiero po fakcie. No i nie próbowały jej śledzić.
Różowa laleczka wzruszyła delikatnie ramionami.
- Niestety, ale jestem pewna, że nadarzy się inna okazja i wspólnie ułożymy sobie szałowe komplety. - zapewniała wrastając już całą sobą w rolę jednej ze Slytherińskich idiotek, ale musiała przyznać, że tym razem przeszła samą sobie. Słowo „szałowe” odbijało jej się nawet w łazience do której czmychnęła przed psiapsiółkami pod pozorem powinności przygotowania się do spotkania. Korzystając z tego, że już i tak tam była wzięła dłuższy prysznic i ubrała się nieco swobodniej, przede wszystkim zamieniając spódnicę na cieplejsze, jeasnowe spodnie, a koszulę w jasny sweter. Musiała utrzymać atmosferę przygotowania do randki więc siedzenie w łazience do późna zgrabnie usprawiedliwiła układaniem fryzury. Takim sposobem przeczekała największy napływ uczniów do Dormitoriów i wyszła, kiedy została ich ledwie garstka i to tak zajęta własnymi życiami i odrabianiem zadań domowych, że w ogóle nie zwracała uwagi na Gwendoline.
Cały dzień nie widziała nigdzie Rockers, ale nie potrzebowała na szczęście jej asysty. Już zdążyły wymienić się dzień wcześniej wskazówkami gdzie i kiedy powinny spotkać i wypadło akurat na dzisiejszy wieczór. Blondynka wpakowała poskładaną elegancko kartkę do tylnej kieszeni spodni i wzięła ze sobą tylko różdżkę.
Długo szła korytarzami, dokładnie zarysowując w głowię trójwymiarową mapę korytarzy tak, by ta droga nie nałożyła jej się ze ścieżką do Memento albo do składzika dilerów. Trafiła w końcu na wskazane drzwi i te jęknęły nisko, kiedy wsunęła się do środka zatrzaskując je za sobą. Długo nie musiała omiatać gabinetu spojrzeniem by wyhaczyć tam ciemną figurę majaczącą na tle mdławego światła pochodni.
- Wyjątkowo musiało ci się nudzić, że dotarłaś tutaj przede mną. - zauważyła, ale już bez specjalnej słodyczy, która towarzyszyła jej dwa dni temu w Izbie Pamięci. Sama też była już bardzo zmęczona bezowocnymi poszukiwaniami księgi. Zbliżyła się pewnie do rozmówczyni, stając obok jednej z lekko zakurzonych ławek i kładąc na niej rozwiniętą kartkę z naniesioną na niej inkantacją (zapisaną większymi literami) i uwagami na temat zaklęcia. - Venfiero. Uznam, że nie mamy już czasu, bo przesłuchują już trzecią osobę i mogą wydrzeć z szeregu ciebie albo mnie lada dzień, więc bez zbędnej gadaniny radzę przejść od razu do nauki. Ponoć to poziom waszych... OWUTemów, więc nie będzie chyba tak ciężko jak podejrzewałam. - cofnęła się o krok i krótkim zaklęciem Tergeo oczyściła druga ławkę, na której usiadła. Po tym złapała nie za rączkę, ale drugi koniec swojej magicznej broni i wycelowała nią w Caroline. - Bywa złośliwa.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Sob Paź 03, 2015 9:46 am
Nigdy nie rozumiała tych absurdalnie śmiesznych a zarazem żałosnych rytuałów, którym poddawały się te wszystkie jakże dostojne i młode panienki. I to nie tylko te w których płynęła czysta krew, ale też te, które miały w sobie przedziwną mieszankę lub posiadały szlam w swych żyłach, który skrzętnie biegł przez wszystkie linie na ciele. Uważała to za całkowicie zbędne, pozbawione jakiegokolwiek sensu i tego zamierzała się trzymać, nawet jeśli można w jej słowach odkryć nutkę hipokryzji - w końcu pod wpływem pani matki potrafiła bez słowa sprzeciwu schylać głowę, wcierać w siebie zapachowe, zdrowotne kremy, pozwalać na przywdziewanie jej w suknie pełne cuchnącego przepychu i układanie włosów w dziewczęce, przysługujące czystokrwistym przedstawicielkom, fryzury.
A wszystko po to, by przedstawienie trwało w najlepsze.
By ona - uzależniona od rodzicielki marionetka grała najlepiej jak tylko potrafiła.
Na chwilę obecną była ubrana w swoje zwyczajne ubrania, które zapewne wzbudziłyby drwiący grymas Kalipso Enosis - Rockers. Na całe szczęście - i chwała za to Merlinowi - w Hogwarcie była bezpieczna jeszcze przez kilka dobrych tygodni. O ile oczywiście uda jej się upaść bezpiecznie na cztery łapy, chociaż wyczyn ten zdawał się być niemożliwy w świetle tylu skierowanych w jej stronę różdżek. Można byłoby to uznać za zabawne, za pokręcone, za zupełnie nadzwyczajne i godne poświęcenia samej siebie, gdyby nie to, że... właśnie. Gdyby nie to, że jakoś jej się nie uśmiechało zniszczyć dotychczasowych planów i skończyć w dożywotnim więzieniu.
Wargi Czarnego Łabędzia zadrżały, kiedy prostowała palce u obu dłoń, chcąc całkowicie poddać się relaksowi. Chociaż czy można było mówić o jakimkolwiek uspokojeniu własnych zszarganych nerwów w gabinecie zmarłego już Władcy Nocy, kiedy trwały przesłuchiwania...?
Idę przed siebie a pode mną nie pęknie nigdy lód.
Bo ja sama nim jestem.
Wygram, wygram, wygram, wygram. Przecież zawsze wygrywam.
Dlaczego więc tym razem miałoby być inaczej...?
Jej myśli płynęły teraz dość spokojnym torem, kiedy postanowiła skupić się na interpretacji obrazu Śmierci z Braćmi. Gdzieś w odmętach tkwiły przebłyski odnośnie tej baśni, ale były to na tyle mgliste kawałki opowieści, że nie była w stanie wszystkiego połączyć w jedną, prawidłową całość. Już zamierzała odbić się na swoich stopach od tego fragmentu podłogi i skierować się w stronę książek, kiedy drzwi skrzypnęły. C. nie odwróciła się jednak, a światło pochodni ostrożnie musnęło jej, pokryte cieniami rzucanymi przez przedmioty, ciało.
Witamy się po raz kolejny. Nie po raz pierwszy, ale może po raz ostatni?
Obie bawimy się wyśmienicie swoim własnym kosztem.
Stań więc pewnie, Meduzo i poświęć się dla tych milionów.
Może Twoje macki uratują ich przed zimową wichurą.
- Czas jest w cenie - odpowiedziała niemalże znudzonym głosem, gdyby nie kropla zniecierpliwienia, która się tam wkradła. Nadal się nie ruszała, aż do momentu, kiedy blondynka zbliżyła się do niej i położyła na ławce pergamin. Rockers zerknęła na nią kątem oka, wygięła się do tyłu tak, że jej włosy musnęły ławkę a chmurne spojrzenie zostało skierowane na instrukcję związaną z zaklęciem. Nie widziała wyraźnie w tej pozycji, co było wręcz zabawne, o ile nie obłąkane. Wargi wygięły się w akcie chłodnego, wyważonego uśmiechu, a sama Ślizgonka wróciła do pionu, odwracając się zupełnie w stronę Gwendoline i pergaminu.
Zdenerwowanie nie sprzyja osiąganiu wyników.
Nie w tej sytuacji.
Zapamiętałam to dobrze, pani matko?
Cieszę się.
- Dobrze. Jednak zajmie to Nam trochę czasu, tak czy inaczej. - Mruknęła w odpowiedzi, zupełnie nie przejmując się kurzem, który przygarnął cały gabinet dla siebie. Zapewne Filch musiał to wyjątkowo rzadko zaglądać. C. wyciągnęła więc i swoją różdżkę, którą położyła na ławce, nadal jednak zerkając na Tichy, jakby ta w każdym momencie mogła wyskoczyć z czymś niespodziewanym. Kiedy więc ta podała jej swoją magiczną broń, ciemnowłosa uniosła jedną brew do góry i chwyciła ją pewnie. Długie palce przejeżdżały po strukturze różdżki i badały ją dokładnie. - Nie sądzisz, że lepiej by było jakbyś Ty to zrobiła? W końcu jesteś jej prawowitym właścicielem i to właśnie Ciebie będzie ona najlepiej słuchać, Tichy.
Sama zaś Rockers, trzymając w dłoniach różdżkę Gwendoline zajęła się studiowaniem wskazówek z pergaminu, chcąc jak najlepiej przygotować się do tego całego, dziwacznego przedsięwzięcia.
Nie przesadzaj.
W końcu chcesz wyjść z tego cało, prawda Królowo Śniegu?
W imię Nowego Świata.
Sponsored content

Gabinet Profesora Vincenta - Page 3 Empty Re: Gabinet Profesora Vincenta

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach