- Kitty Runcorn
[uczennica] Kitty Runcorn
Pon Maj 26, 2014 8:26 pm
Imię i nazwisko: Katherina Runcorn
Data urodzenia: Drugi Października 1961
Dom w Hogwarcie: Slytherin
Różdżka: czarny dąb, sierść warga, trzynaście i ćwierć cala, sztywna
Widok z Ain Eingarp:
"Co się komu w duszy gra, co kto w swoich widzi snach."
Widzę zapomnienie, nie wiedzę, słodką czystą, upajającą ciemność. Spoglądam w lustro, niczym tafla jeziora, w którą ktoś rzucił kamień. Przez chwile migocze, rozpływa się po czym zmienia swój obraz. Przyglądam się temu z ciekawością, co też zobaczę. Nagle pojawia się przed moimi oczami książka, "Osoby, które zmieniły oblicze świata". Nagle wiatr zaczyna przesuwać strony, Juliusz Cezar, Aleksander Macedoński, Karol Młot, Napoleon, widzę też wiele pomniejszych nazwisk. Jedno przykuwa moją uwagę, Katherina Runcorn. Widząc moje imię mam ochotę wziąć tomiszcze w swe dłonie i dowiedzieć się co też takiego zrobiłam. Wyciągam ręce, ale zamiast szorstkiego, żółtego papieru czuję idealną taflę lustra.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:
Moje szkolne życie... Jakoś nigdy za nim nie przepadałam, wydawało mi się jakieś takie nudne. Siedem lat w jednej klasie z tymi samymi osobami, siedem lat ciągłego patrzenia na te same osoby, przecież nikt normalny nie powinien móc czegoś takiego znieść. Tak samo było ze mną, już po pierwszym roku szkolnym uświadomiłam sobie, że nie samymi lekcjami człowiek żyje i przesiadywaniem w pokoju wspólnym. Pierwszego dnia, drugiego roku rozpoczęły się moje kocie wędrówki po szkole, były one bardzo ciekawe bo w zasadzie codziennie chodząc tym samym traktem, każdego dnia kończyłam go w innym miejscu. Nigdy nie udało mi się powtórzyć jednej trasy dwa razy, mogło być to spowodowane moim kompletnym brakiem orientacji, albo tym, że zamek za każdym razem zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni. Tłumaczyło by to fakt, że jeden obraz potrafiłam mijać czasami nawet pięć razy.
Jednak to nie o tym chcecie słuchać. Was interesują moje stopnie, cóż mogło być gorzej. Nigdy nie przepadałam za marnowaniem czasu nad starymi podręcznikami, czego moje oceny są odpowiednim wskaźnikiem. Wszystko co w większym wymiarze polega na wiedzy teoretycznej niż praktyce idzie mi jak krew z nosa, no dobrze trochę przesadziłam, ale wygląda to mniej więcej tak, że zazwyczaj jadę na wiedzy zapamiętanej na lekcjach, a to już bardzo zależy od tematu i przedmiotu, o ile z eliksirów lub z zaklęć jestem wstanie przytoczyć wszystko w dzień, w nocy o północy to z zielarstwa, albo astronomii nie wychodzi mi to tak dobrze, za dużo informacji do wykucia na blachę.
Przykładowy Post:
Parapety są takie przyjemne, szczególnie gdy do siedzenia na nich człowiek dobrze się przygotuje. Z delikatnym, kocim uśmieszkiem spoglądam na kocyk, kubek z gorącą malinową herbatą i zeszyt. Tak czułam się gotowa do spędzenia najbliższych trzech godzin jak nie lepiej na siedzeniu i rysowaniu, przerywanym raz po raz na spoglądanie za okno i dowiadywanie się co też ciekawego dzieje się w szkole (nic ciekawego, ale to już inna sprawa). Jak dobrze pójdzie może uda mi się nawet zdrzemnąć. Z nieznanych sobie powodów, zawsze gdy z podobnym zamiarem zajmowałam jedną z kanap w pokoju wspólnym, z kamiennych płytek w podłodze albo z komina wychodziło trzydziestu innych uczniów, którzy za punkt honoru obrali sobie nie dać mi nawet chwili spokoju. W takich chwilach powinni się cieszyć, że na terenie szkoły istniał surowy zakaz używania magii po za lekcjami, bo nie ręczę za siebie. No dobra nie przejmowałam się zbytnio tym zakazem, ani całą resztą bezsensownych reguł ustalonych przez nauczycieli tylko po to by pokazać nam jak bardzo mają nas w poważaniu. Prawdziwym powodem był fakt, że mieli przewagę liczebną, a zresztą nigdy nie wiedziałam kiedy ta czy inna znajomość może mi się do czegoś opłacić.
Kiedy w końcu udało mi się wdrapać na parapet, ułożyć tak by całe moje metr pięćdziesiąt trzy żywej wagi opatulone było kocykiem, spoglądam przez okno. Widzę pierwszaków biegających jak nakręcane mugolskie zabawki bez ładu i składu po błoniach, grupkę Krukonów z nosami w jakiś opasłych tomiszczach, kilku Ślizgonów, knujących coś na skraju zakazanego lasu, a nieopodal kilku Gryfonów, którzy planują jak najefektywniej przerwać zielonym ich mroczne spiski. Przyglądając im się z góry nie wiedziałam komu kibicować, w sumie Czerwoni mogli mieć lepszą zabawę, ale czy chwilowa przyjemność była warta posiadania przyszłości wrogów, nie posiadających żadnych skrupułów. Przyglądałam się niektórym Ślizgonom, w ich oczach widziałam czyste szaleństwo, jeszcze większe od tego w moim wnętrzu, dostrzegałam ich rządzę mordu, brak jakichkolwiek wartości moralnych, ludzi zaślepionych rządzą władzy. Czy tym głupiutki Gryfonom naprawdę opłacało się mieć w nich wrogów? Zamyśliłam się na chwilę, ze wzrokiem utkwionym w tamtą grupkę. Nigdy nie przepadałam za Gryfonami. Lubiłam dobrą zabawę, ale dużo bardziej ceniłam swoje życie. Wiedziałam kiedy mądrze jest się wycofać i jak rozkładać swoje karty by w przyszłości nie zamknąć sobie żadnej drogi ucieczki. Świadomość, że żadna ze stron konfliktu nie jest niezwyciężona, sprawiała, że nie identyfikowałam się z żadną. Może jestem tchórzem, ale przynajmniej żywym.
Przeniosłam wzrok dalej, dostrzegłam jak kilku Siódmorocznych Ślizgonów znęca się nad mugolakami z Hufflepuffu, cień gorzkiego uśmiechu, zabawa na poziome kapucynek, niby niedaleko do człowieka, a nadal małpa. W moim domu też rodzice starali mi się wmówić wyższość czystej krwi, ale w moim wychowaniu chyba coś poszło bardzo nie tak jak powinno. Wiedziałam, że jestem kimś wyżej, kimś bardziej wartościowym, ale nie rozumiałam tego, żeby za wszelką cenę tępić szlamy i zdrajców krwi, przecież ktoś powinien móc podziwiać moją wyższość. Jeśli zostali by sami czystokrwiści to bylibyśmy prawie równi, Ziemia nie przeżyłaby takiej zgrai zadufanych w sobie kołków. Po za tym, tak jak w większość ludzi w nich też czasami można było znaleźć coś bardzo ciekawego, może tylko na chwilę, ale czym jesteśmy jak nie chwilą w historii. Nie ukrywam w cale tego, jestem osobą, która lubi wykorzystywać ludzi do własnej uciechy, do chwilowej zabawy, potem gdy ktoś mi się znudzi to drugi człowiek nie ręka nie jest na stałe, łatwo się pozbywam osób, które mnie nudzą.
Znudzona przyglądaniem się temu zoo na dole wróciłam do swojego zeszytu. Pewnie nie zauważyłabym, że popchnęłam łokciem kubek z herbatą, gdybym nagle nie usłyszała jakiegoś trzasku. Nie do końca świadoma co się dzieje zaczęłam rozglądać dookoła i zauważyłam roztrzaskany kubek i wielką kałużę wokół niego. Przyglądając się temu, nachylona nad krawędzią parapetu straciłam równowagę i skończyłam w kałuży pode mną. Zirytowana spojrzałam na rozcięcie z kawałkiem szkła w ręce i na całą siebie mokrą i pachnącą malinami. Moje długie rude kudły były całe mokre i lepkie od płynu. Z wdzięcznością stwierdziłam, że właściwie oprócz rozwalonej ręki nie mam więcej uszkodzeń. Szybko zwinęłam swoje rzeczy i ruszyłam do Skrzydła Szpitalnego, nie bardzo przejmując się wielką kałużą i resztkami kubka.
Data urodzenia: Drugi Października 1961
Dom w Hogwarcie: Slytherin
Różdżka: czarny dąb, sierść warga, trzynaście i ćwierć cala, sztywna
Widok z Ain Eingarp:
"Co się komu w duszy gra, co kto w swoich widzi snach."
Widzę zapomnienie, nie wiedzę, słodką czystą, upajającą ciemność. Spoglądam w lustro, niczym tafla jeziora, w którą ktoś rzucił kamień. Przez chwile migocze, rozpływa się po czym zmienia swój obraz. Przyglądam się temu z ciekawością, co też zobaczę. Nagle pojawia się przed moimi oczami książka, "Osoby, które zmieniły oblicze świata". Nagle wiatr zaczyna przesuwać strony, Juliusz Cezar, Aleksander Macedoński, Karol Młot, Napoleon, widzę też wiele pomniejszych nazwisk. Jedno przykuwa moją uwagę, Katherina Runcorn. Widząc moje imię mam ochotę wziąć tomiszcze w swe dłonie i dowiedzieć się co też takiego zrobiłam. Wyciągam ręce, ale zamiast szorstkiego, żółtego papieru czuję idealną taflę lustra.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:
Moje szkolne życie... Jakoś nigdy za nim nie przepadałam, wydawało mi się jakieś takie nudne. Siedem lat w jednej klasie z tymi samymi osobami, siedem lat ciągłego patrzenia na te same osoby, przecież nikt normalny nie powinien móc czegoś takiego znieść. Tak samo było ze mną, już po pierwszym roku szkolnym uświadomiłam sobie, że nie samymi lekcjami człowiek żyje i przesiadywaniem w pokoju wspólnym. Pierwszego dnia, drugiego roku rozpoczęły się moje kocie wędrówki po szkole, były one bardzo ciekawe bo w zasadzie codziennie chodząc tym samym traktem, każdego dnia kończyłam go w innym miejscu. Nigdy nie udało mi się powtórzyć jednej trasy dwa razy, mogło być to spowodowane moim kompletnym brakiem orientacji, albo tym, że zamek za każdym razem zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni. Tłumaczyło by to fakt, że jeden obraz potrafiłam mijać czasami nawet pięć razy.
Jednak to nie o tym chcecie słuchać. Was interesują moje stopnie, cóż mogło być gorzej. Nigdy nie przepadałam za marnowaniem czasu nad starymi podręcznikami, czego moje oceny są odpowiednim wskaźnikiem. Wszystko co w większym wymiarze polega na wiedzy teoretycznej niż praktyce idzie mi jak krew z nosa, no dobrze trochę przesadziłam, ale wygląda to mniej więcej tak, że zazwyczaj jadę na wiedzy zapamiętanej na lekcjach, a to już bardzo zależy od tematu i przedmiotu, o ile z eliksirów lub z zaklęć jestem wstanie przytoczyć wszystko w dzień, w nocy o północy to z zielarstwa, albo astronomii nie wychodzi mi to tak dobrze, za dużo informacji do wykucia na blachę.
Przykładowy Post:
Parapety są takie przyjemne, szczególnie gdy do siedzenia na nich człowiek dobrze się przygotuje. Z delikatnym, kocim uśmieszkiem spoglądam na kocyk, kubek z gorącą malinową herbatą i zeszyt. Tak czułam się gotowa do spędzenia najbliższych trzech godzin jak nie lepiej na siedzeniu i rysowaniu, przerywanym raz po raz na spoglądanie za okno i dowiadywanie się co też ciekawego dzieje się w szkole (nic ciekawego, ale to już inna sprawa). Jak dobrze pójdzie może uda mi się nawet zdrzemnąć. Z nieznanych sobie powodów, zawsze gdy z podobnym zamiarem zajmowałam jedną z kanap w pokoju wspólnym, z kamiennych płytek w podłodze albo z komina wychodziło trzydziestu innych uczniów, którzy za punkt honoru obrali sobie nie dać mi nawet chwili spokoju. W takich chwilach powinni się cieszyć, że na terenie szkoły istniał surowy zakaz używania magii po za lekcjami, bo nie ręczę za siebie. No dobra nie przejmowałam się zbytnio tym zakazem, ani całą resztą bezsensownych reguł ustalonych przez nauczycieli tylko po to by pokazać nam jak bardzo mają nas w poważaniu. Prawdziwym powodem był fakt, że mieli przewagę liczebną, a zresztą nigdy nie wiedziałam kiedy ta czy inna znajomość może mi się do czegoś opłacić.
Kiedy w końcu udało mi się wdrapać na parapet, ułożyć tak by całe moje metr pięćdziesiąt trzy żywej wagi opatulone było kocykiem, spoglądam przez okno. Widzę pierwszaków biegających jak nakręcane mugolskie zabawki bez ładu i składu po błoniach, grupkę Krukonów z nosami w jakiś opasłych tomiszczach, kilku Ślizgonów, knujących coś na skraju zakazanego lasu, a nieopodal kilku Gryfonów, którzy planują jak najefektywniej przerwać zielonym ich mroczne spiski. Przyglądając im się z góry nie wiedziałam komu kibicować, w sumie Czerwoni mogli mieć lepszą zabawę, ale czy chwilowa przyjemność była warta posiadania przyszłości wrogów, nie posiadających żadnych skrupułów. Przyglądałam się niektórym Ślizgonom, w ich oczach widziałam czyste szaleństwo, jeszcze większe od tego w moim wnętrzu, dostrzegałam ich rządzę mordu, brak jakichkolwiek wartości moralnych, ludzi zaślepionych rządzą władzy. Czy tym głupiutki Gryfonom naprawdę opłacało się mieć w nich wrogów? Zamyśliłam się na chwilę, ze wzrokiem utkwionym w tamtą grupkę. Nigdy nie przepadałam za Gryfonami. Lubiłam dobrą zabawę, ale dużo bardziej ceniłam swoje życie. Wiedziałam kiedy mądrze jest się wycofać i jak rozkładać swoje karty by w przyszłości nie zamknąć sobie żadnej drogi ucieczki. Świadomość, że żadna ze stron konfliktu nie jest niezwyciężona, sprawiała, że nie identyfikowałam się z żadną. Może jestem tchórzem, ale przynajmniej żywym.
Przeniosłam wzrok dalej, dostrzegłam jak kilku Siódmorocznych Ślizgonów znęca się nad mugolakami z Hufflepuffu, cień gorzkiego uśmiechu, zabawa na poziome kapucynek, niby niedaleko do człowieka, a nadal małpa. W moim domu też rodzice starali mi się wmówić wyższość czystej krwi, ale w moim wychowaniu chyba coś poszło bardzo nie tak jak powinno. Wiedziałam, że jestem kimś wyżej, kimś bardziej wartościowym, ale nie rozumiałam tego, żeby za wszelką cenę tępić szlamy i zdrajców krwi, przecież ktoś powinien móc podziwiać moją wyższość. Jeśli zostali by sami czystokrwiści to bylibyśmy prawie równi, Ziemia nie przeżyłaby takiej zgrai zadufanych w sobie kołków. Po za tym, tak jak w większość ludzi w nich też czasami można było znaleźć coś bardzo ciekawego, może tylko na chwilę, ale czym jesteśmy jak nie chwilą w historii. Nie ukrywam w cale tego, jestem osobą, która lubi wykorzystywać ludzi do własnej uciechy, do chwilowej zabawy, potem gdy ktoś mi się znudzi to drugi człowiek nie ręka nie jest na stałe, łatwo się pozbywam osób, które mnie nudzą.
Znudzona przyglądaniem się temu zoo na dole wróciłam do swojego zeszytu. Pewnie nie zauważyłabym, że popchnęłam łokciem kubek z herbatą, gdybym nagle nie usłyszała jakiegoś trzasku. Nie do końca świadoma co się dzieje zaczęłam rozglądać dookoła i zauważyłam roztrzaskany kubek i wielką kałużę wokół niego. Przyglądając się temu, nachylona nad krawędzią parapetu straciłam równowagę i skończyłam w kałuży pode mną. Zirytowana spojrzałam na rozcięcie z kawałkiem szkła w ręce i na całą siebie mokrą i pachnącą malinami. Moje długie rude kudły były całe mokre i lepkie od płynu. Z wdzięcznością stwierdziłam, że właściwie oprócz rozwalonej ręki nie mam więcej uszkodzeń. Szybko zwinęłam swoje rzeczy i ruszyłam do Skrzydła Szpitalnego, nie bardzo przejmując się wielką kałużą i resztkami kubka.
- Rose Madder
Re: [uczennica] Kitty Runcorn
Czw Maj 29, 2014 1:52 pm
Jest parę błędów, takich jak "nie wiedzę", "po za", "w cale". Poza tym, brakuje mi w niektórych miejscach przecinków, ale to akurat jest najmniejszy problem.
Skromnie opisałaś charakter, ale ze względu na to wywyższanie się i kult czystej krwi - niech będzie Slytherin. ;)
Skromnie opisałaś charakter, ale ze względu na to wywyższanie się i kult czystej krwi - niech będzie Slytherin. ;)
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach