Go down
Delancy Devin
Oczekujący
Delancy Devin

[uczennica] Delancy Devin Empty [uczennica] Delancy Devin

Czw Sty 02, 2014 12:12 am
Imię i nazwisko: Delancy Devin
Data urodzenia: 1.12. 1961
Czystość krwi: nieczysta
Dom w Hogwarcie: Gryffindor
Różdżka: 9,5 cali, pióro hipogryfa, głóg
Widok z Ain Eingarp:

Biegłam. Tylko tyle wiedziałam. Ruszałam nogami; stopy nadawały mi rytmu, a mózg nawet nie zdawał sobie sprawy z czynów dolnych partii ciała. Nie poruszałam się jednak tak niezgrabnie jak podczas pościgu pociągu; tym razem każdy mój – nawet najmniejszy – krok był dokładnie wyważony i zaplanowany; rytmiczny ruch bioder przyciągnął uwagę grupki chłopców, których twarzy nie miałam czasu rejestrować, choć byłam pewna, że w ich oczach nie było widać, żadnej kpiny, obrzydzenia czy złości.

A wybiegłam z pociągu, ciągnąc za sobą ciężką walizkę, która była dla mnie niczym piąta, niepotrzebna kończyna, utrudniająca ruchy. Jednak pomimo niechcianego w owej sytuacji bagażu oceniłam swoją sprawność na ponad przeciętną; nie poprzestawałam na oddech czy podobnego typu wygody. W mojej głowie kołatała się tylko jedna myśl, zupełnie jak komary w letni, rześki wieczór, gdy nie można opędzić się od tych małych stworzonek – tysiąc razy od ciebie mniejszych, a jednocześnie tamtego dnia mających nad tobą istotną przewagę.


I właśnie wtedy zauważyłam ciemnowłosą kobietą, którą ramieniem obejmowała ramie, uśmiechającej się nastolatki i żywą machającą swoją dłonią.
Pozwoliłam sobie zauważyć, że biła od nich radość i szczęście, a ich
włosy miały specyficzną, lśniącą aure, otoczona promieniami, zachodzącego słońca.
Przypominała mi ona najgłębsze otchłanie piekła, a jednocześnie był to wyjątkowo ciepły odcień
był bowiem tak czysty i intensywny, zupełnie nie pasujący do zwykłej, przyziemnej strefy.
Ostrożnie zbliżyłam się, pragnąc pozostać cichym ruchem skrzydeł motyla i ku własnej uciesze dostrzegłam, iż rzeczywiście czuła bijące niemal od nich ciepło.
Kątem oka zauważyłam, iż wokół nas zebrała się mała widownia, niczym na ubogim przedstawieniu teatralnym ze skromnym budżetem. Uniosłam wymownie brew w geście namysłu, co też mogłabym zrobić, by zadowolić moją publiczność. Było to dla mnie priorytetem, nie mogłabym zaprzepaścić tej szansy naprawienia własnego wizerunku.
Zerknęłam ostrożnie na gapiów; ich spojrzenia cięły moje ubrania, sprawiały, że czułam się naga oraz bezbronna i choć dziwne, wcale mi to szczególnie nie przeszkadzało.
Gdy, dobiegłam do tej dwójki, najważniejszych osób w moim życiu wpadłam im ramiona i przytulając się do nich zaczęłyśmy się kręcić w kółko, śmiejąc się i płacząc ze szczęścia. Byłyśmy wolne, niezależne i mogłyśmy wszystko.



Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:


< WYRWANE Z DZIENNIKA D.D >

Początek


   Gdy miałam pięć lat musiałam nauczyć się zasypiać w ciemnościach. Sama. W wielkim, pustym i przytłaczającym pokoju, wokół którego były tylko inne wielkie i puste pomieszczenia, w których od wieków nikt nie mieszkał. Od miesiąca nie mieliśmy światła, a prąd mieli nam wyłączyć lada dzień
za nie płacenie zaległych rachunków.

Dlatego spałam na twardej podłodze, na dziurawym materacu z podartym misiem, nasłuchując każdego kolejnego jęku, wołania. Nawet jeśli ów dziewczynka ma tylko pięć lat i boi się potworów czających się w ciemności. Moje  łzy nie rozświetlały nigdy mroku ani nie zmiękczały serca ojca.
Zresztą, nigdy ich nie widział. Matka też nie, choć teraz myślę, że zawsze o nich wiedziała tylko nic nie mogła zrobić, nie mogła pomóc. Matka zawsze była maksymalnie uzależniona od ojca, niezdolna zrobić ani jednego kroku wbrew jego woli.


A ja, przecież byłam tylko dzieckiem, małym, zagubionym. Krótko potem dla własnej ciekawości sprawdziłam, jak głośno muszę krzyczeć, żeby ktoś przyszedł. Bo ja tylko umiałam krzyczeć. W tym czasie oboje rodzice mieli swoje sypialnie na tym samym piętrze, tylko w innym miejscu, obok kuchni, w sumie nie tak daleko ode mnie. Krzyczałam tak długo, aż rozbolało mnie gardło, aż w końcu zmęczyłem się i zamknąłam i to była jedyna rzecz, jaką powtarzałam co nocy. I nikt nawet nie stanął pod drzwiami, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, nikt nie zapukał, nikt do mnie nie zajrzał, nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby mnie pocieszyć, przytulić i powiedzieć, że nie muszę bać się ciemności. Ojciec wyrabiał mi charakter, matka bała się ruszyć.

Tak sobie teraz myślę, że od tego dnia, w którym ojciec zabrał z mojej, nazwijmy to coś sypialnią świecę, stałam się ostatecznie zdana na sama siebie. Nic dziwnego wręcz, że teraz ludzie mają mnie za chorą, pomyloną wariatkę.
Nie uczono mnie, jak ukazywać uczucia, a wręcz przeciwnie - że są one naszą słabością i powinno się je dusić w sobie. Nigdy też nie miałam nikogo, z kim mógłbym porozmawiać. We naszym domu byłam tylko ja, ojciec, matka i później moja młodsza siostra Emily. Która później wypełniała mi we późniejszym dzieciństwie pustkę.

~`

Mając sześć lat umiałam już się samodzielnie ubrać i porządnie zawiązywać sznurowadła. Dostawałam za każdy porządny supełek tylko delikatny, nikły uśmiech matki. Pod jej uważnym okiem uczyła mnie zasad jakie panowały w domu. Uczyła mnie powiedz my, że swojego
rodzaju etykiety, która obowiązywała mnie, wszędzie tam, gdzie pojawił się ojciec. Zarówno podczas zwykłych posiłków jak i na dworze, przy sąsiadach.  Płynnie i bez żadnych problemów musiałam także wykonywać wszystkie czynności prowadzenia domu.
Oswajałam się z tym, choć pustka w sypialni nadal przytłaczała, zarówno w nocy jak i za dnia, ale zrozumiałam, że nie mam innego wyboru, jak się do niej przyzwyczaić i zapełnić ją natłokiem zajęć. Dlatego szybko nauczyłam się prać, sprzątać, gotować i opiekować matką, aby jakoś móc normalnie funkcjonować. Matka za to dziękowała mi tym, że mogłam wymykać się do biblioteki,  gdy jeździłyśmy do miasta, aby czytać i poznawać świat z książek.
Przemycałem z biblioteki niedozwolone księgi, oczywiście niedozwolone tylko dla mnie. Głównie Były to bajki i baśnie, lecz głównie mugolskie, zabierałam je czasem do domu i czytałam je nocami, oświetlając pożółkłe karty nędznym światłem księżyca, które przebijało się przez nie zamknięte drzwi.

~`

      Kiedy skończyłam siedem lat, potrafiłam bezbłędnie wyrecytować historię rodzinną i całe drzewo genealogiczne z uwzględnieniem dat urodzin i ewentualnych zgonów oraz zasług danego przodka. Nie było tego dużo, ale żadne z nich nie miała nic wspólnego z magią.
Potrafiłam również wymknąć się oknem w kuchni  i wspinać się na drzewo obok, aby zejść na dół. , żeby zaznać nieco swobody po drugiej stronie. Biegałam wtedy po lasach i polach, łapałam żaby, pająki, jaszczurki, a potem wsadzałam je do słoika i znosiłam do swojego pokoju, aby mieć namiastkę jakiegoś przyjaciela. Miałam całkiem ładną kolekcję, na widok której ojciec krzywił się z obrzydzeniem, też miałam dziwny pociąg do tego typu istot. Ale najwyżej nie przypadały mu do gustu, bo  później dostałam nauczkę i wyrzucił moich przyjaciół, pozbywając się ich z domu.


~`


W wieku dziesięciu lat byłam niemal wyśmienita jeśli chodzi o wymykanie i ucieczkę z domu. Choć Ojcowska ręka była ciężka, a każda kolejna próba, kończyła się trzy dniową głodówką lub laniem.
Do dziś nie wiem po co to wszystko, jaki był w tym cel. Myślę, że nie było w tym sensu. Byłam dobrą córką, dobrą gospodynią, robiłam wszystko co chciał, jednak wciąż nie spełniałam jego oczekiwań. Ojciec zawsze powtarzał, że go rozczarowuję, mimo że sumiennie wypełniałam jego polecenia, bez szemrania, bez protestu. Robiłam wszystko, czego ode mnie wymagał, trzymałam się wszystkich jego zakazów i nakazów. O drobnych przewinieniach nie wiedział, bo nich nikt prócz matki o nich nie wiedział. Dla niego to wciąż nie było wystarczające. Byłam za słaba, zbyt wrażliwa, mało bezwzględna, tak bardzo do niego niepodobna. Uczuciowa. Ojciec wypluwał to słowo z największą pogardą jak obelgę. Był silnym, budzącym respekt, dumnym człowiekiem, ale bez jakiego okazywania troski, emocji czy empatii. A ja tylko małą, słabą gówniarą, która bała się własnego cienia. Zbytnio przypominałam wrażliwą matkę.
Rozczarowałam go. A ja wtedy nie robiłam nic innego tylko uciekałam


Zawsze ten sam ton. Ostry, rozkazujący, wyprany z emocji. Zawsze to samo spojrzenie. Obce, srogie, bez uczuć. Maska obojętności. Zawsze ten sam człowiek. Niby ta sama krew, ale mógłabym mówić do niego per pan. Dla mnie nie zrobiłoby to różnicy. Dla niego pewnie też.

~*~

28~lipiec

A był to wyjątkowo ponury dzień jak na prawie połowę lata. Deszcz bębnił w szyby od samego rana, a grube warstwy szarych chmur zasłaniały słońce. Chłodny porywisty wiatr dmuchał w okna i powodował, że gałęzie drzew uginały się pod kątami grożącymi złamaniem. Nikt nie wychodził z domów, chodniki były puste.

– Mamo! – zawołałam, zbiegając do kuchni. – Mamo, zobacz!

Wymachiwałam jej przed oczami kawałkiem pergaminu, który trzymałam w dłoni.

– Nancy, Kochanie. Ile razy mam ci powtarzać, abyś nie zbiegała po schodach? Wiesz przecież, że niektóre deski są obluzowane. Jeszcze złamiesz sobie nogę.

– Tak wiem, mamo. Już nie będę – rzekłam z pokorą. – Ale zobacz. Dostałam list. Chyba z jakiejś szkoły. - Uśmiechnęłam się szeroko

– To wspaniale – powiedziała, a na jej ustach pojawił się radosny uśmiech. – Jestem z ciebie taka dumna.


Przytuliła mnie wtedy mocno. A w jej oczach stanęły łzy szczęścia i dumy.

Niedługo muszę iść do pracy, ale jak wrócę wszystko mi opowiesz i pokażesz ten list dobrze ? - Puściła mnie, po czym odsunęła się kawałek dalej. - Moja córka, czarownicą

Nie wiele myśląc pocałowałam matkę w policzek i wybiegłam w ten ulewny deszcz, kierując się w tylko sobie znanym kierunku.

Gdy wróciłam,  miała na twarzy siniaki i zapewne już wtedy  nie spodobało się ojcu to, że jestem
czarownicą.

~ * ~

15~Kwiecień

Wiosna rozpoczęła tego roku wyjątkowo,  nagle i gwałtownie. Temperatura rosła szybko z dnia na dzień, a topiące się ogromne hałdy śniegu, zamieniały się  jedynie  w jedne ogromne kałuże lub małe bagna. Miejsce padającego śniegu zajął deszcz, a słońce coraz częściej wyłaniało się zza chmur.

Wraz ze śniegiem zniknęły wszystkie moje wątpliwości. Miało być już dobrze. Miesiąc przemyśleń to wystarczająco dużo czasu, aby dojść do konkretnego wniosku, że wszystko zmierzało ku lepszemu. Jednak szalę przechylił list od matki.

Córeczko,

U mnie wszystko w porządku, mam się dobrze, chociaż tęsknię za tobą. Ostatnio złapałam drobne przeziębienie, zapewne przez tą zmienną pogodę, ale już jestem zdrowa.

Przykro mi, że nie spotkamy się teraz, podczas ferii Wielkanocnych, ale zostałam zatrzymana, na kilka rutynowych badań i nie wiem kiedy wrócę. Znasz ich zresztą, szukają tylko pretekstu, aby mnie zatrzymać. Nigdy mnie nie słuchają. Jeżeli chcesz zostać na ten czas w Hogwarcie, to oczywiście możesz. Nawet Ci się nie dziwię w końcu masz egzaminy końcowe. Bardzo ciężko mi się z tobą rozstawać, ale w domu nic się nie zmieniło.

Ściskam Cię gorąco,

Ps. Masz ucałowania od Mili

Mama



Matko !!!. Dlaczego kłamałaś?

Postrzępiony kawałek pergaminu, na którym pospiesznie napisała te kilka zdań był dosłownie  przesiąknięty jej słonymi łzami. Uświadomiłam sobie wtedy, że dłużej nie będę tego znosiła, nie zostawię  jej tak. Nie zostawię jej  i Mili na pastwę tego człowieka.  Nigdy!
Będzie cierpiał za wszelkie krzywdy jakie nam wyrządził i za wszystko co tobie zrobił, mamo.
Nie odwiedzisz mnie od tej decyzji. Przyrzekłam ci kiedyś, że będzie cierpiał.


Przykładowy Post:

W tegoroczną wigilię o zmierzchu szła przez las samotna postać otulona w ciemny, gruby, czarny płaszcz przed kolana i szalik w biało-czarno-szare paski chroniący jej twarz przed mroźnym wiatrem. Dłonie w wełnianych rękawiczkach ukryła w kieszeniach płaszcza i pochyliła głowę przed podmuchami wiatru. Postać podążała równym, sprężystym krokiem, nie przejmując się zaspami, które sięgały jej prawie do kolan. Patrzyła prosto przed siebie brązowymi oczami, wąskie usta zaciskając tak mocno, że tworzyły jedynie cienką linię. Wyraźnie się śpieszyła, zapewne chcąc dotrzeć do celu jeszcze przed zapadnięciem zmroku.

W zasypanym śniegiem lesie panowała cisza przerywana jedynie odgłosami jednostajnych stąpnięć, szurania i dość unormowanego oddechu. Wąską, prawie niewidoczną spod nienaruszonej warstwy białego puchu dróżką, przez las, kiedy ciemniał wieczór, wyszła na skraj lasu, rozglądając się dookoła.  Postacią skrytą za ciemnym kapturem, płaszcza, była dziewczyna o, bardzo bladej niemal alabastrowej twarzy i włosach czarnych, niczym pióra kruka, mając nie więcej niż szesnaście, siedemnaście lat. Mimo pośpiesznego kroku, nie wydawała się być wcale zmęczoną podróżą, jedynie co, to może lekko zirytowaną, że noc coraz bliżej, a dom wciąż daleko.

Nagle z głębi lasu wyleciało z głośnym krakaniem stado wron i gawronów, które zaczęło krążyć nad ścieżką i bacznie jej się przyglądać. W końcu ptaki obsiadły nagie korony drzew, przydrożne głazy i pobocze. Były ich dziesiątki, stanowczo zbyt wiele jak na jedno stado, a ich czerń wyraźnie odznaczała się na tle nietkniętego śniegu, że widok ten długo zostawał w pamięci z powodu swego piękna i grozy. Kilka osobników nadal zataczało koła nad lasem i dróżką, część krakała donośnie.

Dziewczyna sama nie zdawała sobie sprawy, że przystanęła. Odruchowo unosząc głowę i przyglądała się ptakom krążącym jeszcze nad nią i  nad drogą, którą podążała do wciąż jeszcze odległego domu. Rozejrzała się wokoło - wśród gawronów, tych siedzących na najwyższych gałęziach drzew, dojrzała kilka olbrzymich osobników, dostojnych i wzbudzających strach. Była jednocześnie zafascynowana i odczuwała lekki niepokój, może nawet graniczący z przerażeniem, do którego nie chciała się przyznać nawet sam przed sobą. Przemknęła jej nawet myśl, że ptaki te zwiastują śmierć. Mimo tego, że nie dowiedziała się tego z lekcji Wróżbiarstwa, za którymi zbytnio nie przepadała. Ptaki leciały może tam, gdzie zwęszyły padlinę. Może gdzieś tam w głębi lasu leżało truchło jelenia, rozciągnięte nawet na kilka stóp przez drapieżnika? Lub gorzej - nieostrożnego podróżnika? Nie bez przyczyny od wieków krążyły wśród ludzi różne pogłoski i mity na temat tych czarnych, budzących lęk ptaszysk. To właśnie one pojawiały się na polach bitew, wznosząc się i osiadając nad nimi, wydziobując trupom oczy. Przynosiły śmierć i informowały o niej - głośno, wyraźnie. Słysząc ich hałaśliwe krakanie, można było spodziewać się wszystkiego co złe, a zwłaszcza najgorszego - czyjejś śmierci.

Dziewczyny, nie łatwo było czym kol wiek zaskoczyć, przestraszyć jednak z wyjątkowym trudem otrząsnęła się z wrażenia, z otępienia myśli i z wyraźnym oporem własnego umysłu wyrwała spod władzy hipnotyzującego wzroku jednego z tych ogromnych ptaków. Z wysiłkiem, który zdziwił nawet ją samą, zmusiła się, żeby wznowić marsz. Będzie ich więcej, pomyślała przelotnie. Zło było znacznie bliżej, niż się niektórym wydawało.

Nancy nie miała się przecież czego bać. To po prostu normalne, zwykłe, czarne ptaki, za którymi nawet przepadała, od kiedy kilka lat temu to one były jej jedynym towarzystwem, które nic nie miało jej do powiedzenia, ale tylko przebywały obok, będąc namiastką przyjaciela.  Co oznaczało, że nie wpatrywała się w ich stada z niezamierzoną fascynacją. Mimo wszystko przyciągały ją. Wiedziała, że nie zrobią jej same krzywdy, to tylko normalne stworzenia. Jednak znacznie przyśpieszyła kroku, mimo wszystko panująca atmosfera nie sprzyjała podziwianiu natury.
Przez te ptaszyska, straciła już wystarczająco sporo czasu, gdyż było już zupełnie ciemno, a gdy stanęła wreszcie przed nie wielkim murkiem, przy którym stał pokrytą czerwoną dachówką, nie wielki, sypiący się z tynku, ceglasty budynek, który był prawie niewidoczny w mroku i tylko dzięki doskonałemu wzrokowi, dziewczyna potrafiła wyłowić jego zarys z gęstniejącej czerni nocy. Przy okazji, z lekką obawą zauważyła, że okolica spowita była mgłą.

Nów. Poniekąd bardziej przerażająca faza księżyca od pełni. Nawet gwiazdy jakby zblakły i przygasły, otulając świat mrokiem. Dziewczyna  wymamrotała cicho lecz na tyle wyraźniej zaklęcie, aby oświetlić sobie drogę dalej. Teraz  bez wahania przeszła przez nie wielki murek. Choć  w kilku oknach budynku paliło się słabe światło, jednak nie było na tyle jasno, aby móc iść i na tyle pewnie się nie czuła, aby rzucać zaklęcia na prawo i lewo. W końcu nie mogła używać magii po za Hogwartem.
W kompletnych ciemnościach i z dość wymuszonym spokojem okolica sprawiała wyjątkowo niepokojące wrażenie, pomimo, że  Nancy nie należała do osób przesadnie strachliwych, jednak nie byłe też na tyle głupią. Tylko głupcy niczego się nie bali. Jakoś tak zawsze zapominała jednak dodać, że prócz nadmiernej ostrożności, zachowywała zdrowy, analityczny umysł.

Gdzieś w ciemności rozległo się nagle nad alejką przeraźliwe krakanie, które w ciszy nocy zabrzmiało bardziej przerażająco niż zwykle, a przynajmniej Nancy odniosła takie wrażenie. I po mimo to nie przyśpieszyła choć miała na to ogromną ochotę. Resztkami woli utrzymała
spokój, ale wszystkie jej mięśnie były napięte i gotowe na gwałtowną reakcję.
Każdy się czegoś bał.
Usłyszała łomot skrzydeł w nieprzeniknionym mroku nocy. Tuż nad sobą. Na szczęście pojedynczych. Co jak co, ale nie miała ochoty na spotkanie się z ich morderczymi szponami i twardym dziobem.  
To było kilka długich minut, które wypełniały huk wielkich skrzydeł młócących powietrze. Dopiero, gdy trzasnęły ciężkie drzwi domu odetchnęła z wyraźną ulgą.
Nareszcie była w domu.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

[uczennica] Delancy Devin Empty Re: [uczennica] Delancy Devin

Pią Sty 03, 2014 11:35 am
[uczennica] Delancy Devin Tom0
Akcept, bardzo ciekawa Karta Postaci!
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach