- Jonathan Avery
[Uczeń] Jonathan Avery
Pon Lis 11, 2013 6:10 pm
Imię i nazwisko:
Jonathan Avery
Data urodzenia:
21 lutego 1960 r.
Czystość krwi:
Czysta od pokoleń.
Dom w Hogwarcie:
Slytherin (kanon)
Różdżka:
12 cali, wiąz, pióro memrotka.
Widok z Ain Eingarp: Jonathan Avery
Data urodzenia:
21 lutego 1960 r.
Czystość krwi:
Czysta od pokoleń.
Dom w Hogwarcie:
Slytherin (kanon)
Różdżka:
12 cali, wiąz, pióro memrotka.
Szczupła dłoń odgarnia z czoła mocno kontrastujący z jego bladością ciemny kosmyk włosów. Na wąskich ustach pojawia się szelmowski uśmiech, a w błękitnych oczach wyraźnie widać rozbawienie. Tak, to on sam. Zerka ponad swoje ramię, uśmiech momentalnie znika z jego warg. Widzi bowiem swoją starszą wersję - ojca. Ten patrzy na niego spod zmarszczonych brwi, a na twarzy maluje się jak zwykle coś na kształt rozczarowanie. Mija chwila, a rysy ojca łagodnieją.
- Dumnie reprezentujesz naszą rodzinę - słyszy w końcu Jonathan, po czym obraz w lustrze się rozmazuje.
- Dumnie reprezentujesz naszą rodzinę - słyszy w końcu Jonathan, po czym obraz w lustrze się rozmazuje.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:
Wiecznie rozkojarzony, bujający w obłokach i przesypiający sporą część lekcji Avery nigdy nie należał do ulubieńców profesorów. Eliksiry i zielarstwo zdecydowanie nie były jego mocną stroną, do dziś kontynuuje je wyłącznie ze względu na widzimisię ojca. Starożytne runy razem z numerologią wykraczały poza obszar rozumowania chłopaka tak bardzo, iż ledwo je zaliczył. Wróżbiarstwo? Nie pamięta z niego za wiele, wyposażeniem podręcznym na ów przedmiot nie była dla niego kryształowa kula, poduszka. Opieka nad magicznymi stworzeniami szła mu przeciętnie, dawał sobie radę bez większych problemów. Tak samo jak z astronomią. Sytuację szkolną ratowały Zaklęcia, w których często zdarzało mu się zdobywać PO. Transmutacje to jego konik, jedyny przedmiot który naprawdę bardzo lubi. Historia magii? Może być. OPCM do tej pory kontynuuje, można więc śmiało założyć, iż idzie mu ona nieźle.
Przykładowy Post:
Zapewne pojawienie się panicza Avery'ego w bibliotece wzięte zostało przez osoby postronne za pomyłkę, efekt zabłądzenia wśród labiryntu korytarzy. Mimo, że poruszał się po zamku od jedenastego roku życia, owo zagubienie się było bardziej prawdopodobne niż to, że zaszczyci swoją obecnością szkolną bibliotekę w celu poszerzenia wiedzy. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę dział, w którym właśnie się znajdował. Przygoda Jonathana z zielarstwem raczej nie należała do najbardziej udanych i pasjonujących, bardziej pasowałoby tu stwierdzenie, że robił wszystko, coby się wymigać od tego przedmiotu. No na litość! On, babranie się w ziemi plus aromatyczny nawóz? Niedoczekanie.
Tym razem jednak postanowił widocznie doprowadzić bibliotekarkę do całkowitego osłupienia, bo skierował się w stronę jednego z regałów i zaczął przeglądać ustawione na nim książki z uwagą godną ucznia Ravenclawu. Zajęło mu to dłuższą chwilę, widocznie niezbyt dobrze obeznany był w temacie. Nareszcie! Jasnobłękitne spojrzenie spoczęło na tomie ustawionym na jednej z wyższych półek, a wąskie wargi wykrzywiły się w czymś bardzo podobnym do uśmiechu. Blada dłoń o długich palcach nie powędrowała do kieszeni, nie wyciągnęła różdżki. Wystarczyło, że oderwał lekko pięty od podłogi i wyciągnął mocniej rękę w górę, a już opasła księga była w jego zasięgu. Przesuwając palcem wskazującym po tytułowych literach na okładce, skierował się w stronę wolnego stolika znajdującego się w kącie pomieszczenia. Usadowił się w miarę wygodnie na twardym drewnianym krześle, po czym otworzył lekko zakurzone tomisko i przewertował kilkanaście kartek, aż odnalazł interesujący go rozdział. Skrzywił się ponownie, delikatnie i jakby nieco boleśnie.
Niestety muszę tutaj zmartwić - a może pocieszyć - zainteresowanych tą anomalią. Jego osobisty stosunek do nauki, w tym i do roślinek, nie zmienił się zupełnie. Za to niesamowite wręcz zainteresowanie wzbudził w nim list, który otrzymał poprzedniego wieczoru i brak dołączonego do niego kieszonkowego. Jak łatwo się domyślić nadawcą był rozwścieczony szkolnymi wynikami syna starszy pan Avery, grożący zaprzestaniem sponsorowania zachcianek swojego pierworodnego i wydziedziczeniem go z rodziny. I o ile to drugie było jedynie czczą pogróżką, to z dotrzymaniem słowa w przypadku wstrzymania funduszy jego ojciec nie miał najmniejszego problemu. O czym bardzo szybko i boleśnie Jon się przekonał, gdy sakiewka, w której zazwyczaj radośnie brzęczały galeony przywitała go kilkoma smętnie wyglądającymi syklami. Skoro marchewka nie działa widocznie trzeba zamienić ją na bat.
Oparł czoło na dłoniach, wpatrując się tępo w książkę. Przyłapał się na tym, iż przewrócił parę stron, jednak nic z nich nie zapamiętał, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Mianowicie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów, w którym zazwyczaj o tej porze był stałym bywalcem brylującym w towarzystwie innych Zielonych. Westchnął ciężko, unosząc spojrzenie przed siebie i natychmiastowo się ożywiając. Dopiero teraz zauważył siedzącą kilka stolików dalej znajomą Krukonkę. No, i oto nauka znowu spadła z piedestału. Zamknął książkę z cichym trzaskiem i podniósł się ze swojego miejsca, w kilku długich krokach przebył odległość dzielącą go od dziewczyny. Odsunął znad czoła niesforny ciemny kosmyk włosów i uśmiechnął się po raz kolejny, tym razem jakoś tak szczerzej.
Gdyby ktoś pofatygował się, by ułożyć listę najbardziej pogodnych Ślizgonów, Jonathan na pewno plasowałby się na jej szczycie. W przeciwieństwie do znajomych z domu Węża i młodocianych arystokratów z czarodziejskich rodzin miał wysoce rozwiniętą mimikę twarzy; nie ograniczała się wyłącznie do grymasów niezadowolenia czy też pogardliwych spojrzeń. A to już coś, możecie wierzyć mi na słowo. Niejednokrotnie spotykał się ze zdziwionymi spojrzeniami ludzi, którzy dopiero co go poznawali. Owszem, był i towarzyski i uprzejmy (no, zazwyczaj); dzięki czemu zawdzięczał swoją popularność w szkolnej społeczności. Ponoć znane nazwisko i konto w Gringotcie, na którym nie brakowało błyszczących monet również mogły się do tego przyczynić, jednak zdecydowanie wolał myśleć, iż chodziło wyłącznie o posiadany przezeń urok osobisty.
- Sarah, jak dobrze cię widzieć! - cóż za entuzjazm buchnął od niego, gdy tylko umieścił swoje szanowne cztery litery na krześle stojącym na przeciwko Krukonki. - Dawno się nie widzieliśmy, co słychać?
Tym razem jednak postanowił widocznie doprowadzić bibliotekarkę do całkowitego osłupienia, bo skierował się w stronę jednego z regałów i zaczął przeglądać ustawione na nim książki z uwagą godną ucznia Ravenclawu. Zajęło mu to dłuższą chwilę, widocznie niezbyt dobrze obeznany był w temacie. Nareszcie! Jasnobłękitne spojrzenie spoczęło na tomie ustawionym na jednej z wyższych półek, a wąskie wargi wykrzywiły się w czymś bardzo podobnym do uśmiechu. Blada dłoń o długich palcach nie powędrowała do kieszeni, nie wyciągnęła różdżki. Wystarczyło, że oderwał lekko pięty od podłogi i wyciągnął mocniej rękę w górę, a już opasła księga była w jego zasięgu. Przesuwając palcem wskazującym po tytułowych literach na okładce, skierował się w stronę wolnego stolika znajdującego się w kącie pomieszczenia. Usadowił się w miarę wygodnie na twardym drewnianym krześle, po czym otworzył lekko zakurzone tomisko i przewertował kilkanaście kartek, aż odnalazł interesujący go rozdział. Skrzywił się ponownie, delikatnie i jakby nieco boleśnie.
Niestety muszę tutaj zmartwić - a może pocieszyć - zainteresowanych tą anomalią. Jego osobisty stosunek do nauki, w tym i do roślinek, nie zmienił się zupełnie. Za to niesamowite wręcz zainteresowanie wzbudził w nim list, który otrzymał poprzedniego wieczoru i brak dołączonego do niego kieszonkowego. Jak łatwo się domyślić nadawcą był rozwścieczony szkolnymi wynikami syna starszy pan Avery, grożący zaprzestaniem sponsorowania zachcianek swojego pierworodnego i wydziedziczeniem go z rodziny. I o ile to drugie było jedynie czczą pogróżką, to z dotrzymaniem słowa w przypadku wstrzymania funduszy jego ojciec nie miał najmniejszego problemu. O czym bardzo szybko i boleśnie Jon się przekonał, gdy sakiewka, w której zazwyczaj radośnie brzęczały galeony przywitała go kilkoma smętnie wyglądającymi syklami. Skoro marchewka nie działa widocznie trzeba zamienić ją na bat.
Oparł czoło na dłoniach, wpatrując się tępo w książkę. Przyłapał się na tym, iż przewrócił parę stron, jednak nic z nich nie zapamiętał, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Mianowicie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów, w którym zazwyczaj o tej porze był stałym bywalcem brylującym w towarzystwie innych Zielonych. Westchnął ciężko, unosząc spojrzenie przed siebie i natychmiastowo się ożywiając. Dopiero teraz zauważył siedzącą kilka stolików dalej znajomą Krukonkę. No, i oto nauka znowu spadła z piedestału. Zamknął książkę z cichym trzaskiem i podniósł się ze swojego miejsca, w kilku długich krokach przebył odległość dzielącą go od dziewczyny. Odsunął znad czoła niesforny ciemny kosmyk włosów i uśmiechnął się po raz kolejny, tym razem jakoś tak szczerzej.
Gdyby ktoś pofatygował się, by ułożyć listę najbardziej pogodnych Ślizgonów, Jonathan na pewno plasowałby się na jej szczycie. W przeciwieństwie do znajomych z domu Węża i młodocianych arystokratów z czarodziejskich rodzin miał wysoce rozwiniętą mimikę twarzy; nie ograniczała się wyłącznie do grymasów niezadowolenia czy też pogardliwych spojrzeń. A to już coś, możecie wierzyć mi na słowo. Niejednokrotnie spotykał się ze zdziwionymi spojrzeniami ludzi, którzy dopiero co go poznawali. Owszem, był i towarzyski i uprzejmy (no, zazwyczaj); dzięki czemu zawdzięczał swoją popularność w szkolnej społeczności. Ponoć znane nazwisko i konto w Gringotcie, na którym nie brakowało błyszczących monet również mogły się do tego przyczynić, jednak zdecydowanie wolał myśleć, iż chodziło wyłącznie o posiadany przezeń urok osobisty.
- Sarah, jak dobrze cię widzieć! - cóż za entuzjazm buchnął od niego, gdy tylko umieścił swoje szanowne cztery litery na krześle stojącym na przeciwko Krukonki. - Dawno się nie widzieliśmy, co słychać?
- Caroline Rockers
Re: [Uczeń] Jonathan Avery
Pon Lis 11, 2013 6:45 pm
Karta Postaci wydaje się być w porządku mimo kilka małych błędów, ale Avatar u Ciebie jest za duży.
Zmniejsz go do wymiarów 250px × 400px.
Akcept, więc!
Zmniejsz go do wymiarów 250px × 400px.
Akcept, więc!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach