Go down
Milda Borgouis
Ministerstwo Magii
Milda Borgouis

Wampiryzm Mildy Empty Wampiryzm Mildy

Pią Gru 28, 2018 10:32 pm
Nazwa genetyki: Wampir
Historia: Rok 1899.
Umówiłam się z koleżankami z uczelni na Ulicy Pokątnej, bo gdzieś było przyjęcie na cześć zakończenia semestru. Jakie było moje zdziwienie, że krzątałam się wokół kamienic w poszukiwaniu właściwego adresu. Mówiłam sama do siebie. Patrzyłam w niebo jakbym tam szukała odpowiedzi, abo chociażby drogi do celu. Było ciemno, mżawka była irytująca. Drażniła moją ciepłą skórę, a błoto między kostkami brudziło mi buty. Wreszcie, żeby nie stać na chłodnej ulicy, podeszłam do kogoś kto wyglądał na miejscowego. Bo chociaż mieszkam tu od dwóch lat, na Pokątnej bywałam dość rzadko, ale po to, by załatwić sprawy finansowe ciotki, czy kupić jakieś materiały dla niej do wyczarowania. Czy to składniki na zupę, czy po prostu udać się do Dziurawego Kotła na spotkania elit. Tak... kiedyś Dziurawy Kocioł był spotkaniem tuzin studentów, czy nawet pracowników Ministerstwa. A ja byłam jedną z wielu, która niczym się nie wyróżniała oprócz francuskim akcentem udając brytyjski. Od razu było po mnie widać, że ze mnie łatwa turystka. Wówczas dowiedziałam się którędy pójść. Przeszłam za Bankiem Gringota w lewo nieopodal Sklepu Olivandera, gdzie kupiłam swoją różdżkę przed rozpoczęciem nauki. Ha! Usłyszałam muzykę jazzową, starą jak świat puszczaną z kurzącego się w kącie gramofonu brata mojej koleżanki. Po wejściu do środka poczułam odór spirytusu typowego dla czarodziejów. Mieszali różne eliksiry z alkoholem, niektórzy półkrwi czarodzieje przynosili zwykłą mugolską wódkę, której nawet nie tknęłam. Ponoć słaba. Mijały godziny, a ja bawiąc się wśród znajomych czułam nagłe rozluźnienie zarazem nagłe muskanie gorącego powietrza. Wszyscy szczęśliwi, że skończyli semestr (niektórzy całe studia) świętowali wolność. Według mnie wolność otrzymam gdy spełnię wymierzony przez siebie cel, a teraz korzystam z samej młodości. Czasy robią się niespokojne, złych ludzi co niemiara... muszę być ostrożna - powtarzam sobie to od momentu gdy poszłam do Akademii. To zabawne, że jedenastoletnie dziecko musi ściskać do piersi narzędzie, którym się broni i czyni cuda dla większego dobra bądź zła.
Po północy wyszłam w obecności rudowłosej koleżanki, która miała fiołkowe oczy trochę niebieskawe, ale nadal fiołkowe. Była śliczną dziewczyną, ukończyła Hogwart i pragnęła zostać aurorem. Czy jej się to udało? Nie pamiętam, bo ostatni raz z nią rozmawiałam, gdy ją zabijałam mijając na ulicy. Odprowadziłam ją do Dziurawego Kotła gdzie spędziła noc, a ja płaciłam za jakąś ziołową herbatę, którą piłam by szybciej wytrzeźwieć. Wtedy poczułam niesamowity chłód z naprzeciw wyszczerbionego stołu brudnego od ziemi, poczerniałego od braku ich mycia. Uniosłam brew, a potem spojrzenie, aby dostrzec kogoś kogo mogłam wprost nazwać osobą starszą ode mnie co najmniej dwie... trzy dekady. Jednak wyglądał młodo, można rzec, na rówieśnika, którym oczywiście nie był, ale... zaintrygował mnie. Czy to była słabość? Nie... Nie wierzyłam w miłość, a przynajmniej tą od pierwszego wejrzenia. Byłam za młoda, nie chciałam wychodzić za mąż, być dobrą czarownicą, która będzie służyć mężowi i czekać z obiadem w obecności gromadki dzieci. Ojciec poddał się. Zaraz po skończeniu siedemnastu lat oznajmiłam, że zamierzam iść na studia. Miałam gdzieś stabilizację i dbanie o dobre imię rodu, który zresztą upadł.
Ten mężczyzna spojrzał na mnie, podrapał się po lekkim zaroście, a jego błyszczące brązowe oczy zmierzyły mnie w taki głodny sposób, że poczułam się naga. Ścisnęłam uda, po czym spuściłam wzrok na kubek z herbatą. Byłam pijana. Nie chciałam zrobić nic głupiego, w szczególności, że byłam sama w Dziurawym Kotle, gdzie pałętało się pełno zniewieściałych czarowników. Szybko zmieniłam zdanie, gdy usłyszałam jego głos:
- Milda, tak? Może odprowadzić cię do domu?
Chciałam natychmiast uciec, ale serce podpowiadało mi, że ten pierwszy raz powinnam zostać i zgodzić się. Więc jak na młodą studentkę przystało - zgodziłam się na ten układ.
Opowiadałam mu o sobie, mówiłam jak bardzo nienawidziłam życia we Francji, bez matki, z ojcem, który choć kochał mnie żarliwie, to nie chciałam żyć bez obecności kobiety. Byłam dojrzewającym owocem, który potrzebował nie tylko wody jak i światła. Kogoś podobnego, kogoś kto mnie zrozumie. I jak również nie należałam do towarzyskich dziewcząt, ślęczałam latami z nosem w książkach brakowało mi dotyku mężczyzny. Nie ojca - a mężczyzny. Jerome - bo tak miał na imię - mógł mi to dać. Prędko zauważyłam u niego ten francuski akcent, bardziej łamał głoski, próbując udać prawdziwego Brytyjczyka. Przy mnie nie musiał. Zadomowiłam się w jego ramionach, szukałam tego cholernego czasu, którego dla mnie jako człowieka było zbyt mało. Nie wiem czy go pokochałam, bo zanim zdążyłam zrozumieć sympatię jaką go darzyłam, zaatakował mnie w trakcie kłótni, bo  spotkał mnie w obecności kolegi, z którym pracowałam na studiach. I nigdy nie przypuszczałabym, że czarownik czystej krwi, okaże się być wampirem z rodu wampirów, licho wie jakiego... Był tajemniczy, zacierał ślady, aż zdecydował zamienić mnie w swoją wampirzycę, którą bardzo chciał wychować. Byłam oporna, niczym jak w Akademii, bardzo ciężko przyszło mi życie nowo narodzonego Dziecka Nocy, ponieważ złość, która mnie przepełniała była tak silna, że zdolna byłam zabić przypadkowo napotkaną osobę. Jerome dbał, abym utrzymała zdrowy rozsądek i udawała przed ciotką, że nadal jestem sobą. Spędzałam z nim mnóstwo czasu na nauce, na kontrolowaniu własnej potrzeby posilania się. Dawał mi własną krew nim mnie opuścił. Pewnego dnia dał mi pierścień, dzięki któremu mogłam wychodzić na słońce, które wydawało się takie irytujące jak dźwięk skrzydeł komara latającego przy uchu. Jerome uważał i utwierdzał mnie w fakcie, że jestem silna. Że poradzę sobie przetrwać najgorszy okres. W lecie tego roku zmarł mój ojciec oddając w ręce cały dom wnukowi swojego brata. Byłam odcięta.
Rok 1901.
Ukończyłam studia. Miałam pójść na kolejne przyjęcie organizowane przez znajomych, ale odmówiłam. Ciotka zaczęła coś podejrzewać. Zrobiłam się nerwowa, starałam się nie pić krwi, a przynajmniej nie w ilości, którą Jerome mi kazał. Zaczęliśmy coraz mniej się widywać, bez przerwy opuszczał mnie z powodów mi nieznanych. Nadal czułam, że mi nie ufa, że nie chciał mnie szczerze, tylko na własność, traktował mnie jak dziwkę, której nie płacił, zaś kazał robić zgoła inne rzeczy. Głód był nie do opanowania. Lamentowałam, błagałam o śmierć, prawie wyrzuciłam pierścień za most, gdyby nie spotkanie z rudowłosą koleżanką, która zmartwiona moim stanem próbowała mi pomóc. Zamiast tego, spotkała ją śmierć. Rozerwałam ją na strzępy, żywiłam się jej ciałem, które spaliłam w lesie. Poczułam wtedy siłę, nagłe zmiany w wyglądzie, poprawę w samopoczuciu, ale i winę, której nie mogłam pozbyć się latami. Jedynie ciotka zrozumiała z kim mieszka od ponad półtora roku. Z wampirem gotowym do mordu. Przyznałam się do morderstwa, byłam gotowa umrzeć ze sprawiedliwym wyrokiem. Sczeznąć w Azkabanie? Nie. Spalenie na stosie. Wbicie kołka w serce, a nawet zatrucie czosnkiem. Ciotka jednak w dniu, w którym widziała mnie bladą, prawie miesiąc po ostatnim posileniu, postanowiła mi pomóc. Wyciągnęła swoje ramię ku mojej twarzy, a spojrzenie, które mi posłała było jak błogosławieństwo matki, dającej córce wyjść za człowieka z miłości. Żywiłam się nią latami, z przerwami, lecz potem zmarła w 1939 roku z wycieńczenia. Wiedziałam, że to przeze mnie, mimo że nigdy mi nie powiedziała tego w twarz. Była wytrwałą i skromną kobietą.
Jak sobie radzi: Po latach trwogi, nauczyłam się hipnotyzować ofiary, którymi żywiłam się na pograniczu z rozsądkiem. Nigdy nie żywiłam się by zabić. Dzięki spineli, którą podarował mi Jerome, gdy odszedł bez słowa - za co jestem mu wdzięczna - mogłam żyć jak zwykły ludzki czarodziej w obecności innych ludzkich istot. Zgłębiałam wiedzę o wampiryzmie i miałam dwie hipotezy dlaczego Jerome mnie opuścił: bliższe relacje ludzi z wampirami były zakazane, a Jerome chciał posmakować zakazanego owocu, którym się stałam. Pewnie ktoś się dowiedział o tym co zrobił, a że po latach go nie spotkałam, zaczęłam podejrzewać, że nie żyje. Znudziłam mu się, stałam się tylko nudną gówniarą, którą obiecał sobie wychować i zostawić, mimo że kochał mnie jako człowieka, a zmienił w wampira bym z nim pozostała.
Kto o tym wie: Żyję wśród ludzi, więc muszą wiedzieć z kim pracują. Jestem kimś szanowanym, nie zagrażam niczyjemu życiu, obowiązuje mnie immunitet do posilania się w do mniej niż litra krwi na miesiąc i ma to być ktoś kto dobrowolnie stawi się u mnie bez używania hipnozy za drobną opłatę. Jako pracownik Ministerstwa, jestem pod ścisłym nadzorem, lecz zauważyłam, że wampiryzm wśród czarodziejów jest coraz bardziej problematyczny, dlatego staram się również dostosować wampiry do świata ludzi... ale jest to dość nadzwyczajny problem, niemalże nie do rozwiązania.
Wybrany atrybut: Nieugiętość

Akceptuję!
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach