- Marlene McKinnon
Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Wto Gru 11, 2018 12:02 am
Pokój na poddaszu miał tą jedną zaletę, że żeby się do niego dostać trzeba było wcześniej pokonać schody. Niby nic, ale jeśli jedyną nagrodą za ten trud, miało być chłodne spojrzenie blondynki i kilka wymamrotanych pod nosem, nieszczególnie miłych słów - nie każdy miał ochotę wlec swój tyłek na górę. Niewielki pokoik stanowił zatem idealną, oderwaną od problemów pozostałych mieszkańców, oazę. Oazę, w której mogła się schować za każdym razem, kiedy miała ochotę kogoś trzasnąć. Dokładnie tak jak dzisiaj.
Z pełną premedytacją spóźniała się więc na umówione z nim spotkanie, wiedząc, że jeżeli teraz zejdzie na dół, powie w końcu o kilka słów za dużo. Tak samo jak wczoraj zrobił to pijany Black.
Próbowała być cierpliwa, serio. Rozumiała co to znaczy stracić rodziców, rozumiała co to znaczy stracić rodzeństwo, rozumiała nawet jak cholernie boli, kiedy straci się kogoś, kogo kiedyś się kochało, no ale kurwa! Ileż można było głaskać go po głowie? Jak długo można było znosić rzucane na odczepnego odpowiedzi i udawać, że wszystko jest okej, za każdym razem, kiedy wracał do domu z podbitym okiem, rozciętą wargą lub posiniaczoną inną częścią ciała? I to po co? Żeby na końcu dowiedzieć się, że i tak wolał rozkleić się przy Evans? Nie żeby miała z tym problem, ale w jakiś dziwny sposób cholernie ją to zirytowało. Może gdyby nie fakt, że dowiedziała się o tym od pijanego Blacka, patrząc na poobijanego Pottera, będąc po sprzeczce z Charlie i idąc właśnie do kuchni żeby w końcu coś zjeść, wzruszyłaby tylko ramionami, ale...No nie wzruszyła. Zdenerwowała się mocno, starannie pielęgnowała to uczucie przez pół nocy, a teraz po prostu miała ochotę wyładować swój gniew. Dlatego właśnie, zamiast zejść na dół i pójść na umówiony trening, siedziała w swoim pokoju i z niespecjalnie zainteresowaną miną przeglądała stary podręcznik do zaklęć.
- James Potter
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Wto Gru 11, 2018 8:33 pm
PAC. PAC. PAC.
Kudłata i zimna łapka Mohera tłukła go po twarzy. Skrzywił się więc w końcu i zniesmaczony przekręcił się na drugi bok.
- Żyje… Daj mi spokój… - wychrypiał i pewnie znowu pogrążyłby się w błogim śnie, gdyby nie kolejny atak zniecierpliwionego kota.
PAC! PAC!
- No co jest?! – otworzył oczy i posłał z nich kilka błyskawic w stronę Mohera. Chwilę mu zajęło nim dostatecznie oprzytomniał i z wścibskiego spojrzenia włochatego towarzysza wywnioskował, że musiał o czymś zapomnieć.
– Trening z Marlene… - z trudem usiadł i spojrzał na zegarek. W tym samym momencie wróciły do niego wspomnienia z ostatniego wieczoru, ból głowy, poczucie zażenowania i wściekłość na samego siebie, że był na tyle głupi by jeszcze wczoraj przed wyjściem zapewnić Marlene, że ich cotygodniowy trening odbędzie się bez zmian. Bo auror to musi być gotowy zawsze i wszędzie… Gówno prawda… Dziś nie czuł się nigdzie gotowy. Nigdzie i na nic. Wsparł głowę na dłoni i jeszcze chwilę poświęcił na kontemplację bólu istnienia nim wstał i wciągnął na siebie losowe rzeczy by w końcu stoczyć się na dół.
Po tej jakże ciężkiej przeprawie dotarł w końcu na werandę. Był kilka minut po czasie, ale Marlene jeszcze nie było, więc na śniadanie postanowił zapalić sobie papierosa siadając na schodku przed domem. Dłonie dalej miał obolałe i zdrętwiałe po jego nieumiejętnej walce wręcz i roztrzaskiwaniu kufli niczym sumo cegły, ale i tak nie wyglądały zapewne tak źle jak jego twarz. Emmelina zapewniła go, że dolegliwości i śliwa spod oka znikną w ciągu kilku dni, więc jedyne czym się martwił to oczywiście zszargana duma, ale i na to nie miał nawet teraz siły. Po jednym papierosie zdecydował się na drugiego, a przy trzecim… usnął. I obudził go dopiero deszcz, gdy chłód jaki ze sobą niósł stał się wystarczająco dokuczliwy, a skręcone, mokre włosy zaczęły tężeć mu niczym sopelki.
James miał bujną wyobraźnię, a w dni takie jak ten, gdy jego umysł nie był zbyt lotny, a wręcz otumaniony, wyobraźnia ta podsuwała mu jedynie pesymistyczne, chociaż dalej barwne, obrazy. A co jeżeli Marlene ktoś zamordował? On tu kima na schodzie niczym menel pod sklepem, a ona… Od śmierci Erin często miewał tego typu napady, więc nawet nie czekał aż to minie, bo wiedział że póki nie przekona się na własne oczy to wcale nie minie i zerwał się na równe nogi by czym prędzej udać się na górę. Zmachał się przy tym niczym fretka uciekająca przez pokrzywy, ale przed samymi drzwiami i tak się zatrzymał by zapukać co by przypadkiem nie przestraszyć zwłok.
- Marlene? – uchylił drzwi i zerknął do środka, a w ręce ściskał mocno różdżkę, chociaż jak się później miało okazać, trzymał ją nie za ten koniec.
Zamiast zmasakrowanego, wyciągniętego ciała przyjaciółki które nawet zdążył sobie wyobrazić, dostrzegł ją żywą i całkowicie przytomną, a już zdecydowanie nie zamordowaną. Odetchnął z ulgą, a ciśnienie które z niego zeszło i wysiłek jakiego się dopuścił biegnąc tutaj tylko wzmożyły jego ból głowy. Uchylił więc sobie szerzej drzwi i wkroczył do środka, by opaść tam na stary, wysłużony fotel który natychmiast odwdzięczył mu się gniotącą w tyłek sprężyną. Nie zdążył jeszcze wypatrzeć błyskawic które tym razem ciskane były w jego stronę.
- Zaklęcia? – nieświadomy burzy która miała nastąpić spojrzał z lekkim zdziwieniem na podręcznik który przeglądała. Podręcznik… Czyżby był na tyle szalony by umówić się z nią na ćwiczenia teoretyczne?
Kudłata i zimna łapka Mohera tłukła go po twarzy. Skrzywił się więc w końcu i zniesmaczony przekręcił się na drugi bok.
- Żyje… Daj mi spokój… - wychrypiał i pewnie znowu pogrążyłby się w błogim śnie, gdyby nie kolejny atak zniecierpliwionego kota.
PAC! PAC!
- No co jest?! – otworzył oczy i posłał z nich kilka błyskawic w stronę Mohera. Chwilę mu zajęło nim dostatecznie oprzytomniał i z wścibskiego spojrzenia włochatego towarzysza wywnioskował, że musiał o czymś zapomnieć.
– Trening z Marlene… - z trudem usiadł i spojrzał na zegarek. W tym samym momencie wróciły do niego wspomnienia z ostatniego wieczoru, ból głowy, poczucie zażenowania i wściekłość na samego siebie, że był na tyle głupi by jeszcze wczoraj przed wyjściem zapewnić Marlene, że ich cotygodniowy trening odbędzie się bez zmian. Bo auror to musi być gotowy zawsze i wszędzie… Gówno prawda… Dziś nie czuł się nigdzie gotowy. Nigdzie i na nic. Wsparł głowę na dłoni i jeszcze chwilę poświęcił na kontemplację bólu istnienia nim wstał i wciągnął na siebie losowe rzeczy by w końcu stoczyć się na dół.
Po tej jakże ciężkiej przeprawie dotarł w końcu na werandę. Był kilka minut po czasie, ale Marlene jeszcze nie było, więc na śniadanie postanowił zapalić sobie papierosa siadając na schodku przed domem. Dłonie dalej miał obolałe i zdrętwiałe po jego nieumiejętnej walce wręcz i roztrzaskiwaniu kufli niczym sumo cegły, ale i tak nie wyglądały zapewne tak źle jak jego twarz. Emmelina zapewniła go, że dolegliwości i śliwa spod oka znikną w ciągu kilku dni, więc jedyne czym się martwił to oczywiście zszargana duma, ale i na to nie miał nawet teraz siły. Po jednym papierosie zdecydował się na drugiego, a przy trzecim… usnął. I obudził go dopiero deszcz, gdy chłód jaki ze sobą niósł stał się wystarczająco dokuczliwy, a skręcone, mokre włosy zaczęły tężeć mu niczym sopelki.
James miał bujną wyobraźnię, a w dni takie jak ten, gdy jego umysł nie był zbyt lotny, a wręcz otumaniony, wyobraźnia ta podsuwała mu jedynie pesymistyczne, chociaż dalej barwne, obrazy. A co jeżeli Marlene ktoś zamordował? On tu kima na schodzie niczym menel pod sklepem, a ona… Od śmierci Erin często miewał tego typu napady, więc nawet nie czekał aż to minie, bo wiedział że póki nie przekona się na własne oczy to wcale nie minie i zerwał się na równe nogi by czym prędzej udać się na górę. Zmachał się przy tym niczym fretka uciekająca przez pokrzywy, ale przed samymi drzwiami i tak się zatrzymał by zapukać co by przypadkiem nie przestraszyć zwłok.
- Marlene? – uchylił drzwi i zerknął do środka, a w ręce ściskał mocno różdżkę, chociaż jak się później miało okazać, trzymał ją nie za ten koniec.
Zamiast zmasakrowanego, wyciągniętego ciała przyjaciółki które nawet zdążył sobie wyobrazić, dostrzegł ją żywą i całkowicie przytomną, a już zdecydowanie nie zamordowaną. Odetchnął z ulgą, a ciśnienie które z niego zeszło i wysiłek jakiego się dopuścił biegnąc tutaj tylko wzmożyły jego ból głowy. Uchylił więc sobie szerzej drzwi i wkroczył do środka, by opaść tam na stary, wysłużony fotel który natychmiast odwdzięczył mu się gniotącą w tyłek sprężyną. Nie zdążył jeszcze wypatrzeć błyskawic które tym razem ciskane były w jego stronę.
- Zaklęcia? – nieświadomy burzy która miała nastąpić spojrzał z lekkim zdziwieniem na podręcznik który przeglądała. Podręcznik… Czyżby był na tyle szalony by umówić się z nią na ćwiczenia teoretyczne?
- Marlene McKinnon
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Sro Gru 12, 2018 1:06 am
Całkowicie żywa, wciąż zdenerwowana i raczej głodna, machinalnie przerzucała kolejne strony książki. Nie oczekiwała od Pottera, że zaniepokojony jej nieobecnością przyjdzie sprawdzić czy wszystko z nią w porządku, właściwie, nie oczekiwała nawet, że uda mu się wstać na umówioną godzinę. Chciała ochłonąć i przeczekać. Zracjonalizować sobie wszystko, co usłyszała od Blacka i wyzbyć się irytującej ciekawości, która kazałaby jej męczyć Pottera o szczegóły spędzonego z Evans wieczoru. Nie zdążyła. Słysząc na schodach jego kroki (Charlie miała o wiele lżejszy chód) zdziwiona spojrzała w kierunku drzwi, chwilę później widząc w nich Jamesa. Słysząc swoje imię, powoli wyprostowała plecy i przez dłuższą chwilę przyglądała się chłopakowi. Od wczoraj niewiele się zmienił, wciąż wyglądał fatalnie i jedyną rzeczą przemawiającą na jego korzyść była ta, że dzisiaj potrafił samodzielnie utrzymać się w pionie. Gratulujemy panie Potter tego wiekopomnego osiągnięcia - przemknęło jej przez myśl, w momencie, w którym drwiące spojrzenie blondynki zatrzymało się na trzymanej przez niego różdżce. Być może, gdyby nie była na niego zła, zauważyłaby malującą się na jego twarzy ulgę, teraz jednak na pierwszy plan wysuwała się wymięta koszula i podbite oko. - Zaklęcia - przytaknęła w końcu, ponownie pochylając się nad książką. W milczeniu przekartkowała kilka stron, aż w końcu, wciąż nie patrząc na Pottera zapytała - co słychać u Evans? - I naprawdę starała się panować na przebijającą w jej głosie niechęcią.
- James Potter
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Sro Gru 12, 2018 8:37 pm
Nawet nie podejrzewał by wrócił wczoraj z klasą. Właściwie to mało pamiętał z samego powrotu, ale w końcu Marlene nie raz widziała go w niezbyt pochlebnym stanie, więc niekoniecznie się tym przejął. O dziwo to nie spił się na samej imprezie, a dopiero w drodze powrotnej Syriusz zadbał by go dostatecznie znieczulić. O tak, na Blacka zawsze można było liczyć w tej kwestii. Szkoda, że w innych chyba niekoniecznie…
Trochę obawiał się poruszenia tematu podręcznika. Co jeżeli rzeczywiście palnął coś wczoraj po powrocie o teorii? Wolał wersję wydarzeń w której Marlene zwyczajnie odpuściła mu dzisiejszy trening. Z przyjemnością wróciłby znowu do łózka, ale na samą myśl pokonania tej całej trasy jeszcze raz aż przechodziły go ciarki. Właściwie to nie był dziś wybredny i nawet ten stary fotel wydawał mu się idealnym miejscem na drzemkę, a ta wredna sprężyna i tak była niczym przy jego dzisiejszych dolegliwościach.
- Mhm… - mruknął tylko w odpowiedzi jakby w obawie, że coś treściwszego podpuściłoby tylko Marlene do kontynuacji tego tematu. Zdecydowanie lepiej będzie gdy zaklęcia poczekają, aż James przynajmniej będzie w stanie trzymać różdżkę za odpowiedni koniec.
Coś jakaś jest dziś nie w sosie… Dopiero w tym momencie zaczął coś podejrzewać i nawet zmarszczył lekko brwi, ale obity łuk brwiowy szybko kazał mu je naprostować. Nie zdążył jednak głębiej się zastanowić, gdy nagle został zaatakowany konkretnym pytaniem. I to takim którego za cholerę się nie spodziewał.
- E… vans? – wychrypiał. Merlinie… Czyżby znowu o niej nawijał po pijanemu? Pobladł i autentycznie zrobiło mu się pierwszy raz dzisiejszego ranka niedobrze – A bo ja wiem? Nie było jej wczoraj… - musiał oprzeć głowę na fotelu, chociaż najbardziej to miał ochotę cały się w niego zapaść. Raczej mało prawdopodobne, by Marlene podejrzewała Lily o obecność na Halloween. Nie w takim miejscu. Nie na takim Halloween. Więc skąd to pytanie? Z pewnością musiał coś o niej mamrotać… Co za kwas… A już myślał, że sam sobie przemówił do rozsądku po ich ostatnim spotkaniu. Spotkaniu które miał nadzieję, że na zawsze zostanie pomiędzy nim, a nią. No i Syriuszem, któremu jako jedynemu był w stanie przyznać się do tego co zaszło. Nikt więcej nie musi wiedzieć, prawda?
Trochę obawiał się poruszenia tematu podręcznika. Co jeżeli rzeczywiście palnął coś wczoraj po powrocie o teorii? Wolał wersję wydarzeń w której Marlene zwyczajnie odpuściła mu dzisiejszy trening. Z przyjemnością wróciłby znowu do łózka, ale na samą myśl pokonania tej całej trasy jeszcze raz aż przechodziły go ciarki. Właściwie to nie był dziś wybredny i nawet ten stary fotel wydawał mu się idealnym miejscem na drzemkę, a ta wredna sprężyna i tak była niczym przy jego dzisiejszych dolegliwościach.
- Mhm… - mruknął tylko w odpowiedzi jakby w obawie, że coś treściwszego podpuściłoby tylko Marlene do kontynuacji tego tematu. Zdecydowanie lepiej będzie gdy zaklęcia poczekają, aż James przynajmniej będzie w stanie trzymać różdżkę za odpowiedni koniec.
Coś jakaś jest dziś nie w sosie… Dopiero w tym momencie zaczął coś podejrzewać i nawet zmarszczył lekko brwi, ale obity łuk brwiowy szybko kazał mu je naprostować. Nie zdążył jednak głębiej się zastanowić, gdy nagle został zaatakowany konkretnym pytaniem. I to takim którego za cholerę się nie spodziewał.
- E… vans? – wychrypiał. Merlinie… Czyżby znowu o niej nawijał po pijanemu? Pobladł i autentycznie zrobiło mu się pierwszy raz dzisiejszego ranka niedobrze – A bo ja wiem? Nie było jej wczoraj… - musiał oprzeć głowę na fotelu, chociaż najbardziej to miał ochotę cały się w niego zapaść. Raczej mało prawdopodobne, by Marlene podejrzewała Lily o obecność na Halloween. Nie w takim miejscu. Nie na takim Halloween. Więc skąd to pytanie? Z pewnością musiał coś o niej mamrotać… Co za kwas… A już myślał, że sam sobie przemówił do rozsądku po ich ostatnim spotkaniu. Spotkaniu które miał nadzieję, że na zawsze zostanie pomiędzy nim, a nią. No i Syriuszem, któremu jako jedynemu był w stanie przyznać się do tego co zaszło. Nikt więcej nie musi wiedzieć, prawda?
- Marlene McKinnon
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Czw Gru 13, 2018 7:10 pm
A może, gdyby chociaż raz, wpadł na pomysł, żeby zapytać ją o zdanie, dowiedziałby się, że blondyna niekoniecznie ma ochotę widywać go co kilka dni w stanie niemal agonalnym? W sensie, łapała, że to jego dom, że jest w nim gościem i że w zasadzie nie ma żadnego prawa żeby układać Potterowi życie, ale halooo, ktoś musiał się tym zająć. Przez ostatnie miesiące stał się dla niej kimś bliskim, był jak brat na którego zawsze mogła liczyć i przykro było obserwować jak się stacza. Wobec Blacka odczuwała głęboką niechęć, no, ale tym też nie podzieliła się z chłopakiem. Wątpiła żeby był zainteresowany tym co myśli na temat jego przyjaciela, a poza tym, nie chciała żeby jej antypatia wobec Syriusza, wpłynęła na ich wzajemne stosunki. Dzisiaj prawdopodobnie miało się to zmienić.
Kątem oka obserwowała jak opada na fotel, jednocześnie dalej wertując podręcznik. Nie, Potter nie wspominał wczoraj o nauce teorii, właściwie o niczym nie wspominał, bo jego pijackiego bełkotu Marlene nie rozpatrywała przecież w kategoriach mowy. Podręcznik był tylko czymś co miało zająć jej myśli i ręce, jak widać, i tak nie spełnił swojej funkcji.
- Evans - powtórzyła chłodno, wbijając w niego swoje spojrzenie. Irytująca, ruda wiewióra, wokół której skaczesz jak tresowana małpka - dodała w myślach, a na głos, nie ukrywając ironii powiedziała - nasza słodka Lily.
Zamknęła podręcznik. - Wiem, że jej wczoraj nie było - żachnęła się, gniewnie mrużąc oczy. - Słyszałam za to o waszym ostatnim spotkaniu - czyżby mógł usłyszeć w jej głosie nutkę pretensji? - Na przyszłość naprawdę radzę Ci nie zwierzać się Syriuszowi z tak intymnych spraw. Rozumiem, że to twój przyjaciel, serio, ale... - urwała. Czy naprawdę właśnie wkopała Blacka? Uch, była na niego wściekła, ale chyba nie najlepszym posunięciem było informowanie Jamesa o tym, że Syriusz zdradził jego sekret? Z drugiej strony, może Potter powinien w końcu przejrzeć na oczy i zauważyć, że przyjaźń z Łapą nie jest dla niego najkorzystniejszą z możliwych opcji? No pewnie Lena, bo z tobą to co innego - pomyślała drwiąco.
- Co ty robisz ze swoim życiem Potter, co? - Spytała, trochę z troską, trochę z gniewem.
Kątem oka obserwowała jak opada na fotel, jednocześnie dalej wertując podręcznik. Nie, Potter nie wspominał wczoraj o nauce teorii, właściwie o niczym nie wspominał, bo jego pijackiego bełkotu Marlene nie rozpatrywała przecież w kategoriach mowy. Podręcznik był tylko czymś co miało zająć jej myśli i ręce, jak widać, i tak nie spełnił swojej funkcji.
- Evans - powtórzyła chłodno, wbijając w niego swoje spojrzenie. Irytująca, ruda wiewióra, wokół której skaczesz jak tresowana małpka - dodała w myślach, a na głos, nie ukrywając ironii powiedziała - nasza słodka Lily.
Zamknęła podręcznik. - Wiem, że jej wczoraj nie było - żachnęła się, gniewnie mrużąc oczy. - Słyszałam za to o waszym ostatnim spotkaniu - czyżby mógł usłyszeć w jej głosie nutkę pretensji? - Na przyszłość naprawdę radzę Ci nie zwierzać się Syriuszowi z tak intymnych spraw. Rozumiem, że to twój przyjaciel, serio, ale... - urwała. Czy naprawdę właśnie wkopała Blacka? Uch, była na niego wściekła, ale chyba nie najlepszym posunięciem było informowanie Jamesa o tym, że Syriusz zdradził jego sekret? Z drugiej strony, może Potter powinien w końcu przejrzeć na oczy i zauważyć, że przyjaźń z Łapą nie jest dla niego najkorzystniejszą z możliwych opcji? No pewnie Lena, bo z tobą to co innego - pomyślała drwiąco.
- Co ty robisz ze swoim życiem Potter, co? - Spytała, trochę z troską, trochę z gniewem.
- James Potter
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Sob Gru 15, 2018 11:06 pm
Och, zaraz co kilka dni… Nie przesadzajmy, może i ostatnio nie grzeszył umiarem, ale i okazji było jakoś wyjątkowo sporo, co nie? A może i nie? Syriusz na swój specyficzny sposób chciał mu pomóc, odciągnąć go od tego wszystkiego co się ostatnio wydarzyło. Może i to nie była jakaś najlepsza metoda, ale zawsze jakaś, przynajmniej się starał. Miał pewnie też gdzieś z tyłu głowy, że gdy James rozpocznie staż to za wiele nie pobaluje, więc… wszyscy znamy Blacka, czyż nie?
Evans. Dziś w ustach Marlene brzmiało to niczym groźba. Ostatni raz rozmawiali o niej w pociągu. Poniekąd coś jej wtedy w związku z nią obiecał i niestety nie mógłby teraz przyznać, że wywiązał się z tej obietnicy, chociaż ta sprawa i bez tego wydawała się już dość jasna. Przynajmniej w teorii. Przynajmniej gdy byli daleko od siebie.
Przyglądał się uważnie Marlene, każdemu jej ruchowi, gestowi, temu jak zamknęła książkę. Już wiedział, że była zła. Zła na niego chociaż miał dziurę w głowie gdy chciał znaleźć powód, a tym bardziej miał ją gdy okazało się, że Lily również miała coś z tym wspólnego.
…ostatnim spotkaniu.
James znieruchomiał. Na chwilę nawet wstrzymał oddech. Czyżby to o tym spotkaniu wczoraj bełkotał? No pięknie… Więc było jeszcze gorzej niż myślał. Tymczasem… okazało się, że było jeszcze gorzej niż gorzej. Jego najwierniejszy psi przyjaciel… Najbardziej kudłaty z kudłatych. Ten który zawsze był obok. Na którym zawsze mógł polegać. Wydał go. Wykłapał tym swoim za długim jęzorem… A niech go pchły pożrą!
Przez moment wpatrywał się w Marlene bezradnym, trochę skołowanym wzrokiem. W końcu jednak opuścił spojrzenie na podłogę i sam pochylił się chowając twarz w dłonie.
Chujowo.
Ile wie? Ile z tego właściwie jest prawdą?
- Mogę chociaż wiedzieć co ci to zapchlone futro naplotło? – podniósł głowę, a głos miał oschły i nieprzyjemny, chociaż w tym momencie bardziej był zły na Blacka niż na Marlene. Miał nawet ochotę pójść i sprać go póki jeszcze spał. Noga zaczęła drgać mu nerwowo, a ręka w końcu znalazła odpowiedni koniec różdżki.
- Co JA robię ze swoim życiem? – teraz już było słychać w jego głosie gniew, być może dlatego że sam podświadomie wiedział, że w wielu sprawach nawalił, a nie należał do typu ludzi którzy lubili być pouczani – Do czego teraz uderzasz?
Evans. Dziś w ustach Marlene brzmiało to niczym groźba. Ostatni raz rozmawiali o niej w pociągu. Poniekąd coś jej wtedy w związku z nią obiecał i niestety nie mógłby teraz przyznać, że wywiązał się z tej obietnicy, chociaż ta sprawa i bez tego wydawała się już dość jasna. Przynajmniej w teorii. Przynajmniej gdy byli daleko od siebie.
Przyglądał się uważnie Marlene, każdemu jej ruchowi, gestowi, temu jak zamknęła książkę. Już wiedział, że była zła. Zła na niego chociaż miał dziurę w głowie gdy chciał znaleźć powód, a tym bardziej miał ją gdy okazało się, że Lily również miała coś z tym wspólnego.
…ostatnim spotkaniu.
James znieruchomiał. Na chwilę nawet wstrzymał oddech. Czyżby to o tym spotkaniu wczoraj bełkotał? No pięknie… Więc było jeszcze gorzej niż myślał. Tymczasem… okazało się, że było jeszcze gorzej niż gorzej. Jego najwierniejszy psi przyjaciel… Najbardziej kudłaty z kudłatych. Ten który zawsze był obok. Na którym zawsze mógł polegać. Wydał go. Wykłapał tym swoim za długim jęzorem… A niech go pchły pożrą!
Przez moment wpatrywał się w Marlene bezradnym, trochę skołowanym wzrokiem. W końcu jednak opuścił spojrzenie na podłogę i sam pochylił się chowając twarz w dłonie.
Chujowo.
Ile wie? Ile z tego właściwie jest prawdą?
- Mogę chociaż wiedzieć co ci to zapchlone futro naplotło? – podniósł głowę, a głos miał oschły i nieprzyjemny, chociaż w tym momencie bardziej był zły na Blacka niż na Marlene. Miał nawet ochotę pójść i sprać go póki jeszcze spał. Noga zaczęła drgać mu nerwowo, a ręka w końcu znalazła odpowiedni koniec różdżki.
- Co JA robię ze swoim życiem? – teraz już było słychać w jego głosie gniew, być może dlatego że sam podświadomie wiedział, że w wielu sprawach nawalił, a nie należał do typu ludzi którzy lubili być pouczani – Do czego teraz uderzasz?
- Marlene McKinnon
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Pon Gru 17, 2018 10:41 pm
Problem chyba polegał na tym, że Marlene miała zupełnie inny system wartości niż Black. Chodziło im co prawda o to samo (szczęśliwy Potter, bezpieczny świat, pełna lodówka), ale metody walki mieli winne. On, jako ten wyluzowany, co rusz wyciągał Jamesa na kolejne imprezy, Ona, jako ta z kijem w dupie, najchętniej posadziłaby go na jakiejś kozetce i z miłym uśmiechem na twarzy, zachęcałaby go dogłębnej analizy wewnętrznych pragnień i rozterek. No cóż, to raczej nie szło ze sobą w parze.
Może i nie do końca panowała nad sobą wymawiając nazwisko Rudej, ale co mogła poradzić na to, że samo wspomnienie Evans sprawiało, że szlag ją trafiał? Przecież to przez nią James był tak rozbity i niepozbierany. Jasne, że śmierć siostry i mamy też miała na to duży wpływ, ale zdaniem McKinnon, gdyby wiewióra była w stanie dojrzeć coś więcej niż tylko czubek własnego nosa, sytuacja Pottera wyglądałaby teraz dużo lepiej. Nawet głupi wiedział, że problemy, które dzieliło się z kimś bliskim doskwierały mniej.
- Nic nie naplotło - wzruszyła ramionami - po prostu powiedział to, o czym Ty mnie poinformować nie raczyłeś. - A to zdecydowanie zabolało bo nie była wstanie zrozumieć czemu na każde jej zatroskane ,,jak się czujesz Jamesa'' otrzymywała oschłe ,,w porządku'' albo ,,to nie twoja sprawa'' podczas gdy jedna wizyta cudownej Evans sprawiła, że chłopak przeżywał emocjonalne katharsis. I to nie tak, że była zazdrosna bo gdyby na przykład otworzył się w ten sposób przed Charlie albo nawet i tym durnowatym Blackiem, cieszyłaby się, że w ogóle opowiada o swoich uczuciach, ale Evans? Tego nie mogła przełknąć. - Syriusz - zaczęło powoli, nieświadomie jeszcze mocniej mrużąc oczy - powiedział, że ona była tutaj jakiś czas po pogrzebie. I że bardzo się przed nią otworzyłeś.
Słysząc ton jego głosu, w obronnym geście skrzyżowała ręce na piersiach i wojowniczo wysunęła podbródek. Pofatygowała się nawet żeby usiąść do niego przodem. - Do czego uderzam? No zastanówmy się, może do tego, że jako przyszły auror nie powinieneś nadużywać alkoholu, a ostatnimi czasy zdarza się to trochę za często? A może chodzi mi o to - wskazała na niego głową - to już któryś raz, kiedy wracasz do domu pobity. Nie wspomnę już o twojej relacji z Charlie - dodała z wyrzutem - i nie mów mi, że to nie moja sprawa - zastrzegła szybko - Charlotte to moja kuzynka i martwię się o nią. - Zagryzła wargi, czując, że to, co najbardziej pragnęła z siebie wydusić, niekoniecznie jest tym, czego Potter powinien słuchać. - I Evans! - Wykrzyknęła w końcu, zrywając się z łóżka. - Latasz dookoła niej, otwierasz się przed nią i liczysz nie wiadomo na co, mimo, że dawno miałeś to zakończyć! A ona? Tylko się tobą bawi. Odtrącałeś mnie przez ostatnie tygodnie, mimo, że cholernie się o Ciebie martwiłam, ale wystarczyło, że ona się pojawiła, a Ty już się rozklejasz. Naprawdę tego nie widzisz? W momencie, w którym najbardziej je potrzebowałeś, zamiast Ci pomóc, ona wpędziła Cię w jeszcze większe poczucie winy, wmówiła Ci, że wasz związek rozpadł się przez Ciebie, a jej, biednej małej Lily, pękło serduszko - prychnęła pogardliwie. - Nie rozumiem czemu po raz kolejny jej na to pozwalasz!
- Jesteś głupi James - dodała ciszej.
I gdzieś tam zdawała sobie sprawę z tego, że to wiewióra powinna była oberwać za swoje zachowanie, ale cóż, wiewióry akurat pod ręką nie było. Był za to Potter.
Może i nie do końca panowała nad sobą wymawiając nazwisko Rudej, ale co mogła poradzić na to, że samo wspomnienie Evans sprawiało, że szlag ją trafiał? Przecież to przez nią James był tak rozbity i niepozbierany. Jasne, że śmierć siostry i mamy też miała na to duży wpływ, ale zdaniem McKinnon, gdyby wiewióra była w stanie dojrzeć coś więcej niż tylko czubek własnego nosa, sytuacja Pottera wyglądałaby teraz dużo lepiej. Nawet głupi wiedział, że problemy, które dzieliło się z kimś bliskim doskwierały mniej.
- Nic nie naplotło - wzruszyła ramionami - po prostu powiedział to, o czym Ty mnie poinformować nie raczyłeś. - A to zdecydowanie zabolało bo nie była wstanie zrozumieć czemu na każde jej zatroskane ,,jak się czujesz Jamesa'' otrzymywała oschłe ,,w porządku'' albo ,,to nie twoja sprawa'' podczas gdy jedna wizyta cudownej Evans sprawiła, że chłopak przeżywał emocjonalne katharsis. I to nie tak, że była zazdrosna bo gdyby na przykład otworzył się w ten sposób przed Charlie albo nawet i tym durnowatym Blackiem, cieszyłaby się, że w ogóle opowiada o swoich uczuciach, ale Evans? Tego nie mogła przełknąć. - Syriusz - zaczęło powoli, nieświadomie jeszcze mocniej mrużąc oczy - powiedział, że ona była tutaj jakiś czas po pogrzebie. I że bardzo się przed nią otworzyłeś.
Słysząc ton jego głosu, w obronnym geście skrzyżowała ręce na piersiach i wojowniczo wysunęła podbródek. Pofatygowała się nawet żeby usiąść do niego przodem. - Do czego uderzam? No zastanówmy się, może do tego, że jako przyszły auror nie powinieneś nadużywać alkoholu, a ostatnimi czasy zdarza się to trochę za często? A może chodzi mi o to - wskazała na niego głową - to już któryś raz, kiedy wracasz do domu pobity. Nie wspomnę już o twojej relacji z Charlie - dodała z wyrzutem - i nie mów mi, że to nie moja sprawa - zastrzegła szybko - Charlotte to moja kuzynka i martwię się o nią. - Zagryzła wargi, czując, że to, co najbardziej pragnęła z siebie wydusić, niekoniecznie jest tym, czego Potter powinien słuchać. - I Evans! - Wykrzyknęła w końcu, zrywając się z łóżka. - Latasz dookoła niej, otwierasz się przed nią i liczysz nie wiadomo na co, mimo, że dawno miałeś to zakończyć! A ona? Tylko się tobą bawi. Odtrącałeś mnie przez ostatnie tygodnie, mimo, że cholernie się o Ciebie martwiłam, ale wystarczyło, że ona się pojawiła, a Ty już się rozklejasz. Naprawdę tego nie widzisz? W momencie, w którym najbardziej je potrzebowałeś, zamiast Ci pomóc, ona wpędziła Cię w jeszcze większe poczucie winy, wmówiła Ci, że wasz związek rozpadł się przez Ciebie, a jej, biednej małej Lily, pękło serduszko - prychnęła pogardliwie. - Nie rozumiem czemu po raz kolejny jej na to pozwalasz!
- Jesteś głupi James - dodała ciszej.
I gdzieś tam zdawała sobie sprawę z tego, że to wiewióra powinna była oberwać za swoje zachowanie, ale cóż, wiewióry akurat pod ręką nie było. Był za to Potter.
- James Potter
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Sro Gru 26, 2018 8:20 pm
Analizował właśnie szparę pomiędzy dwiema klepkami w podłodze usilnie poszukując sposobu jak bezboleśnie przebrnąć przez ten temat. Nie miał zamiaru usprawiedliwiać się Marlene dlaczego nie powiedział jej o wizycie Lily. Nie powinno ją to obchodzić, to była tylko i wyłącznie jego sprawa kto go odwiedza i kiedy. Nawet jeżeli chodziło o Evans. Szczególnie jeżeli chodziło o nią. A przynajmniej tak mu teraz podpowiadały emocje. Dobrze wiedział, że Marlene była do niej uprzedzona i chociaż momentami byłby skłonny ją zrozumieć, tak dziś, w obecnej sytuacji, nawet nie miał zamiaru podejmować takiej próby. Chciał teraz jedynie wyciągnąć z niej ile wiedziała by oszacować jak mocno sprać Blacka. Tyle. Żadnych tłumaczeń. Żadnego usprawiedliwiania się. Żadnego przyznawania do błędu.
- A więc mam ci zdawać raport z każdej wizyty? Prowadzisz jakąś księgę odwiedzin? – rzucił z ironią. Głowa pulsowała mu bólem więc nawet nie musiał robić groźnej miny, uniósł tylko na nią zdenerwowane spojrzenie.
Nigdy nie należał do osób specjalnie wylewnych. Potrafił żartować, bajerować, podrywać, pleść trzy po trzy o wszystkim i o niczym, ale kwestie uczuciowe roztrząsał tylko sam ze sobą. Tego, chociaż pewnie nieświadomie, nauczył go ojciec. James nie widział u niego łez ani po śmierci Erin, ani po śmierci pani Potter. Był zawsze opanowany, silny i taktowny, do tego stopnia, że okazywanie uczuć urosło u Jamesa do rangi słabości. I nie chciał o nich gadać, ani z Marlene, ani z Syriuszem, ani z Charlie, ani tym bardziej z Lily.
- Wcale się nie otworzyłem! – wystrzelił czując jak krew napływa mu do bladych policzków chociaż ciężko powiedzieć czy przy podbitym oku cokolwiek więcej dało się jeszcze dostrzec. Natychmiast oczywiście pożałował tego wybuchu, bo w końcu nie tak to sobie zaplanował. Wstał więc i nerwowo splótł ręce na piersi podchodząc do okna. Nie patrzył na nią, tylko na las, a brwi ze zdenerwowania ściągnął nawet pomimo bólu.
Wysłuchał jej pretensji na temat Blacka i był nawet gotowy zacisnąć zęby do końca, by w momencie gdy wszystko się z niej wyleje, trzasnąć drzwiami i pójść odreagować na ducha winnym Łapie, jednak na wzmiankę o nadużywaniu alkoholu nie wytrzymał i obrócił się w jej stronę parskając ironicznym śmiechem – Za często?! – żachnął się. Nienawidził pouczania, a zabrzmiało to jakby właśnie awansował na rangę alkoholika co tylko wszczyna burdy we wszystkich pobliskich barach – Nawet nie masz pojęcia o co poszło! – i wcale nie miał zamiaru się do tego przyznawać bo było to równie żenujące co beczenie przy Lily – A wczoraj na Halloween nie wypiłem ani jednego kieliszka! – bo nawet nie zdążył wdając się w bójkę niecałe dziesięć minut po przybyciu na miejsce – To był zaledwie łyk – tudzież dziesięć – już po fakcie, na znieczulenie, a że byłem po interwencji uzdrowiciela – dinozaura – to mnie trzepnęło – tak jakby usprawiedliwiało to jego wszystkie inne powroty w podobnym stanie – Zresztą, też mi coś… Tak się składa, że kogoś wczoraj zamordowano na tym Halloween, więc powinnaś się cieszyć, że może w nie najlepszym stanie, ale przynajmniej z niego wróciłem, skoro już tak się o mnie troszczysz – wyrzucił z siebie, a gotowało się już w nim niczym w czeluściach piekielnych – Och, z Charlie, tak? – prychnął i zawiesił się na chwilę, bo ukuło go, że Marlene się o nią martwi. Znowu zrobił coś nie tak? – No świetnie, jeszcze jej w tym zestawieniu brakowało… Lily która najchętniej użyłaby na mnie Obliviate bym dał jej spokój i Charlie która bez słowa ucieka na ponad dwa miesiące na drugi koniec świata tylko dlatego, że ją pocałowałem! – no i chyba chlapnął za dużo. Nie miał pojęcia, czy Lotta podzieliła się tym z Marlene, a on teraz niczym Black wczoraj wyrzucił to z siebie nawet bez chwili zawahania – No może nie tylko dlatego… - dodał już ciszej, jakby miało to cokolwiek zmienić.
Charlie. Tak się składa, że tą swoją ucieczką nieźle go nastraszyła. Gdy pocałował ją na początku wakacji miał chyba nadzieję na coś w rodzaju pocieszenia. Był w rozsypce, a ona przecież zawsze była obok. Nie rozważał tego w kwestii jakichś zobowiązań, czegoś stałego, w końcu nie raz im się to zdarzało. Pocałunki, czasami coś więcej, by zapomnieć o tym prędzej czy później. A jednak tym razem było inaczej. Zniknęła nagle, nie zostawiając nawet głupiej notki, by nikt się nie martwił. Jedyną przesłanką, że zrobiła to umyślnie był fakt, że zniknęły również wszystkie jej rzeczy. Szukali jej, owszem, ale bezskutecznie, aż w końcu nagle pojawiła się w progu jego pokoju. Przyznała że, jak to ujęła, był jednym z powodów, a on przyrzekł sobie, że nigdy więcej do tego nie doprowadzi. Tego, że coś do niej czuł był pewny, ale za nic w świecie nie potrafił tego skategoryzować. Może i wmawiał sobie, że to tylko sentyment. Może i by jej uległ gdyby sama wyszła z inicjatywą. Może. Jednak za nic w świecie nie chciał sprawdzać, czy tym razem może już nie wróci.
I Evans! – zadudniło mu w uszach. No tak, jak już walić to cały magazynek na raz – Nic mi nie wmówiła! – krzyknął, aż poczuł, że zdziera sobie gardło – Po prostu… odeszła! Nie! Ja sam uciekłem! – zaplątał się, aż wkurzył się i sam na siebie – Oboje skapitulowaliśmy – dodał już ciszej, sięgając do kieszeni po paczkę papierosów – Ona też mnie potrzebowała. Albo przynajmniej kogoś i mogłem to być ja – oparł się o ścianę i wsadził sobie papierosa do ust by chwilę później go odpalić – Oboje spieprzyliśmy i oboje nie potrafiliśmy tego naprawić – spojrzenie dalej miał gniewne, ale głos już spokojniejszy – I może tak miało być. Może wcale tego nie chciała i lepiej, że umarło to tak niż jakby tkwiła w tym i bała mi się przyznać, że było to błędem – zaciągnął się uchylając okno – Nie mam pojęcia i wierz mi, też już jestem tym zmęczony i nie chcę tego rozdrapywać. Byłem na nią zły, że nie przyszła na pogrzeb mojej matki i tym bardziej zły, gdy przyszła tu zapłakana by się z nią pożegnać. Bo tak, właśnie po to przyszła skoro tak bardzo chcesz wiedzieć. I nie mam pojęcia dlaczego nie pojawiła się na samym pogrzebie skoro tak bardzo ją to ruszyło. I nie mam pojęcia po co przyszła z tym do mnie skoro mogła pójść na cmentarz. Ale przyszła. I płakała. I zaczęła mówić coś o pożegnaniu… - pokręcił głowa jakby chciał to wszystko wyrzucić z pamięci – Marlene, ja się wcale przed nią nie otworzyłem, tak jak ona nigdy nie otworzyła się przede mną. Poryczałem się, może i przez nią, może i nie… – papieros trochę go uspokoił, szkoda tylko że nie działał przeciwbólowo – Daj mi się z tym wszystkim pogodzić. Z tym, że nie ma Erin, że nie ma mamy, ale i z tym, że Lily kochała Erin, kochała moją matkę, ale nie mnie, a przynajmniej nie tak jak sobie to wyobrażałem – oczy zaszły mu mgłą, ale ani myślał się znowu rozklejać – Nie myśl, że cię odtrącałem, naprawdę doceniam, że jesteś obok. To właśnie obecności potrzebuję. Obecności i czasu. Niczego więcej. – zakończył, odpalając kolejnego papierosa.
- A więc mam ci zdawać raport z każdej wizyty? Prowadzisz jakąś księgę odwiedzin? – rzucił z ironią. Głowa pulsowała mu bólem więc nawet nie musiał robić groźnej miny, uniósł tylko na nią zdenerwowane spojrzenie.
Nigdy nie należał do osób specjalnie wylewnych. Potrafił żartować, bajerować, podrywać, pleść trzy po trzy o wszystkim i o niczym, ale kwestie uczuciowe roztrząsał tylko sam ze sobą. Tego, chociaż pewnie nieświadomie, nauczył go ojciec. James nie widział u niego łez ani po śmierci Erin, ani po śmierci pani Potter. Był zawsze opanowany, silny i taktowny, do tego stopnia, że okazywanie uczuć urosło u Jamesa do rangi słabości. I nie chciał o nich gadać, ani z Marlene, ani z Syriuszem, ani z Charlie, ani tym bardziej z Lily.
- Wcale się nie otworzyłem! – wystrzelił czując jak krew napływa mu do bladych policzków chociaż ciężko powiedzieć czy przy podbitym oku cokolwiek więcej dało się jeszcze dostrzec. Natychmiast oczywiście pożałował tego wybuchu, bo w końcu nie tak to sobie zaplanował. Wstał więc i nerwowo splótł ręce na piersi podchodząc do okna. Nie patrzył na nią, tylko na las, a brwi ze zdenerwowania ściągnął nawet pomimo bólu.
Wysłuchał jej pretensji na temat Blacka i był nawet gotowy zacisnąć zęby do końca, by w momencie gdy wszystko się z niej wyleje, trzasnąć drzwiami i pójść odreagować na ducha winnym Łapie, jednak na wzmiankę o nadużywaniu alkoholu nie wytrzymał i obrócił się w jej stronę parskając ironicznym śmiechem – Za często?! – żachnął się. Nienawidził pouczania, a zabrzmiało to jakby właśnie awansował na rangę alkoholika co tylko wszczyna burdy we wszystkich pobliskich barach – Nawet nie masz pojęcia o co poszło! – i wcale nie miał zamiaru się do tego przyznawać bo było to równie żenujące co beczenie przy Lily – A wczoraj na Halloween nie wypiłem ani jednego kieliszka! – bo nawet nie zdążył wdając się w bójkę niecałe dziesięć minut po przybyciu na miejsce – To był zaledwie łyk – tudzież dziesięć – już po fakcie, na znieczulenie, a że byłem po interwencji uzdrowiciela – dinozaura – to mnie trzepnęło – tak jakby usprawiedliwiało to jego wszystkie inne powroty w podobnym stanie – Zresztą, też mi coś… Tak się składa, że kogoś wczoraj zamordowano na tym Halloween, więc powinnaś się cieszyć, że może w nie najlepszym stanie, ale przynajmniej z niego wróciłem, skoro już tak się o mnie troszczysz – wyrzucił z siebie, a gotowało się już w nim niczym w czeluściach piekielnych – Och, z Charlie, tak? – prychnął i zawiesił się na chwilę, bo ukuło go, że Marlene się o nią martwi. Znowu zrobił coś nie tak? – No świetnie, jeszcze jej w tym zestawieniu brakowało… Lily która najchętniej użyłaby na mnie Obliviate bym dał jej spokój i Charlie która bez słowa ucieka na ponad dwa miesiące na drugi koniec świata tylko dlatego, że ją pocałowałem! – no i chyba chlapnął za dużo. Nie miał pojęcia, czy Lotta podzieliła się tym z Marlene, a on teraz niczym Black wczoraj wyrzucił to z siebie nawet bez chwili zawahania – No może nie tylko dlatego… - dodał już ciszej, jakby miało to cokolwiek zmienić.
Charlie. Tak się składa, że tą swoją ucieczką nieźle go nastraszyła. Gdy pocałował ją na początku wakacji miał chyba nadzieję na coś w rodzaju pocieszenia. Był w rozsypce, a ona przecież zawsze była obok. Nie rozważał tego w kwestii jakichś zobowiązań, czegoś stałego, w końcu nie raz im się to zdarzało. Pocałunki, czasami coś więcej, by zapomnieć o tym prędzej czy później. A jednak tym razem było inaczej. Zniknęła nagle, nie zostawiając nawet głupiej notki, by nikt się nie martwił. Jedyną przesłanką, że zrobiła to umyślnie był fakt, że zniknęły również wszystkie jej rzeczy. Szukali jej, owszem, ale bezskutecznie, aż w końcu nagle pojawiła się w progu jego pokoju. Przyznała że, jak to ujęła, był jednym z powodów, a on przyrzekł sobie, że nigdy więcej do tego nie doprowadzi. Tego, że coś do niej czuł był pewny, ale za nic w świecie nie potrafił tego skategoryzować. Może i wmawiał sobie, że to tylko sentyment. Może i by jej uległ gdyby sama wyszła z inicjatywą. Może. Jednak za nic w świecie nie chciał sprawdzać, czy tym razem może już nie wróci.
I Evans! – zadudniło mu w uszach. No tak, jak już walić to cały magazynek na raz – Nic mi nie wmówiła! – krzyknął, aż poczuł, że zdziera sobie gardło – Po prostu… odeszła! Nie! Ja sam uciekłem! – zaplątał się, aż wkurzył się i sam na siebie – Oboje skapitulowaliśmy – dodał już ciszej, sięgając do kieszeni po paczkę papierosów – Ona też mnie potrzebowała. Albo przynajmniej kogoś i mogłem to być ja – oparł się o ścianę i wsadził sobie papierosa do ust by chwilę później go odpalić – Oboje spieprzyliśmy i oboje nie potrafiliśmy tego naprawić – spojrzenie dalej miał gniewne, ale głos już spokojniejszy – I może tak miało być. Może wcale tego nie chciała i lepiej, że umarło to tak niż jakby tkwiła w tym i bała mi się przyznać, że było to błędem – zaciągnął się uchylając okno – Nie mam pojęcia i wierz mi, też już jestem tym zmęczony i nie chcę tego rozdrapywać. Byłem na nią zły, że nie przyszła na pogrzeb mojej matki i tym bardziej zły, gdy przyszła tu zapłakana by się z nią pożegnać. Bo tak, właśnie po to przyszła skoro tak bardzo chcesz wiedzieć. I nie mam pojęcia dlaczego nie pojawiła się na samym pogrzebie skoro tak bardzo ją to ruszyło. I nie mam pojęcia po co przyszła z tym do mnie skoro mogła pójść na cmentarz. Ale przyszła. I płakała. I zaczęła mówić coś o pożegnaniu… - pokręcił głowa jakby chciał to wszystko wyrzucić z pamięci – Marlene, ja się wcale przed nią nie otworzyłem, tak jak ona nigdy nie otworzyła się przede mną. Poryczałem się, może i przez nią, może i nie… – papieros trochę go uspokoił, szkoda tylko że nie działał przeciwbólowo – Daj mi się z tym wszystkim pogodzić. Z tym, że nie ma Erin, że nie ma mamy, ale i z tym, że Lily kochała Erin, kochała moją matkę, ale nie mnie, a przynajmniej nie tak jak sobie to wyobrażałem – oczy zaszły mu mgłą, ale ani myślał się znowu rozklejać – Nie myśl, że cię odtrącałem, naprawdę doceniam, że jesteś obok. To właśnie obecności potrzebuję. Obecności i czasu. Niczego więcej. – zakończył, odpalając kolejnego papierosa.
- Marlene McKinnon
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Wto Sty 22, 2019 11:28 pm
- Och, przestań! - Żachnęła się. Wzmianka o księdze odwiedzin zdecydowanie ją zakuła. Zazwyczaj przecież nie interesowała się tym kto i kiedy go odwiedzał...Chociaż...No tak, może i czasami, kiedy słyszała dobiegające z salonu rozmowy, z ciekawości zerkała na dół, ale przecież zazwyczaj starała się nie wchodzić Potterowi w drogę. Jasne, zagadywała, wyrażała troskę, martwiła się, ale nigdy nie była przy tym nachalna - ot, taki ich niespisany układ. On nie pytał o Rosiera i jej wakacyjne spotkanie z bratem, ona nie wtrącała się w jego życie towarzyskie. A jednak. Najwyraźniej i tak przeszkadzała mu jej obecność. Nie żeby kiedykolwiek mówił o tym wprost, ale wiedziała, że prędzej czy później w końcu jej to wygarnie. No i wygarnął, w wzburzonej kobiecej głowie jego słowa zabrzmiały niemal jak natychmiastowy nakaz eksmisji. - Naprawdę uważasz, że nie mam nic lepszego do roboty? Bo co? Bo jeśli nie dostałam się na super ekskluzywny staż to to oznacza, że całymi dniami przesiaduję w domu i nie robię nic innego jak tylko nieustannie wtrącam się w sprawy wielmożnego pana Pottera?! - Oho, to ciekawe, do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, że aż tak jej to doskwierało. Niby od czasu do czasu miała jakieś wyrzuty sumienia powodowane tym, że jako jedyna z całego domu nie robiła nic ambitnego, ale nigdy nie było one na tyle duże żeby dzielić się nimi ze światem.
Nie przestraszyła się, kiedy w końcu wybuchnął. Niby powinna bo widok zdenerwowanego Jamesa nie był czymś częstym i być może jego reakcja powinna była dać jej w końcu do myślenia, ale nie tak łatwo było skłonić zdenerwowaną blondynkę do refleksji. Zacisnęła zęby i czując podskórnie, że przyjęta przez nią pozycja nie jest jedną z najlepszych w jakich można się na kogoś wydzierać, gwałtownie zerwała się z łóżka. - Zatem gratuluję panie Potter! - Wykrzyknęła z udawaną radością - tytuł abstynenta roku ląduje u pana. - Prychnęła. - Naprawdę po jednym łyku Black musiał Cię podtrzymywać żebyś nie wyrżnął łbem o podłogę? - To, że Black go trzymał musiało o czymś świadczyć, szczególnie, że sam przecież nie trzymał się najlepiej. Właściwie, trochę nim rzucało. - Po interwencji uzdrowiciela? - Uniosła brwi - Rozumiem, że składała Cię Evans? - Co ona miała z tą dziewczyną? - Widziałeś swoją twarz? Myślę, że ktoś komu prawnie zezwolili na leczenie ludzi nie pozostawiłby Cię w takim stanie. Myślę, że ktokolwiek kto byłby choć trochę odpowiedzialny nie zostawiłby Cię samego, zdanego jedynie na łaskę Blacka! - Kończąc krzyczeć, na chwilę skupiła się na ostatnich słowach chłopaka. Rzeczywiście, powinna była się przejąć. Zupełnie mimowolnie zadrżała i na moment ściszyła głos. - Właśnie o tym mówię, co to za impreza na której zabijają ludzi? Szlajasz się nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim. Narażasz się na niebezpieczeństwo. Źle to wszytko wygląda.
Zaśmiała się, ale zdecydowanie nie był to radosny śmiech. Nie sądziła żeby Evans była w stanie zrobić wszystko byleby tylko Potter dał sobie z nią spokój. W zasadzie, Marlene nie sądziła, żeby Evans była w stanie zrobić cokolwiek. Nie pozbawiłaby przecież pamięci jednej z nielicznych osób, której na niej zależało. - Całowaliście się - powtórzyła głucho, może z lekkim niedowierzaniem. - Dobrze wiedzieć, naprawdę świetnie. Już się bałam, że to mnie miała dosyć, jaka ulga, że chodziło tylko o twoje rozchwianie emocjonalne - chyba nie powinna była tego mówić. Gdyby sama usłyszała podobne słowa pewnie poczułaby się źle. No i aspirowała do roli przyjaciółki Jamesa, a przyjaciele nie powinni byli w ten sposób ujmować spraw. I wiedziała przecież, że jej Lotta też miała dosyć. Pod koniec roku szkolnego zdecydowanie była nieznośna, sytuacja z bratem, ze ślizgonami, z różdżką - wszystko to sprawiało, że nie była najlepszym towarzystwem i wsparciem dla kuzynki. Jakież jednak miała szczęście, że teraz mogła to wszystko zrzucić na Pottera.
- Przestań, przestań, przestań! - Aż się od tego krzyku zasapała. - Nie tłumacz jej. Dlaczego wy wszyscy ciągle jej bronicie? Naprawdę tego nie widzisz? Ty i Snape, jej dwie, pieprzone... - urwała nagle, dochodząc do wniosku, że skoro i James ściszył ton i ona może się na chwilę uspokoić. A może to napływające przez okno świeże powietrze powoli zaczęło oczyszczać jej umysł?
- Ja naprawdę staram się Ciebie zrozumieć - zaczęła na nowo, kiedy chłopak skończył mówić. - Ale to tak nie działa. Ona nie odejdzie, będzie wracała i to naprawdę ty musisz okazać się tym silniejszym, tym, który pierdolnie jej drzwiami przed nosem. Inaczej oboje będziecie tkwili w bardzo toksycznym związku.
- I czas niczego tutaj nie zmieni. Śmierć najbliższych boli całe życie. Minęły ponad dwa lata od kiedy nie ma ze mną rodziców, ale upływ czasu nie sprawił, że to jest łatwiejsze. Musisz nauczyć się z tym żyć, nie uciekać, nie odreagowywać, żyć. - Na koniec języka cisnęły jej się przeprosiny za swój wybuch, ale urażona duma wciąż jeszcze bolała zbyt mocno. Poza tym, nie potrafiła tak nagle zacząć udawać, że znów jest okej. Zdecydowanie bardziej wolała żeby krzyczał, wtedy przynajmniej wciąż miałaby pełne prawo do tego żeby czuć się pokrzywdzoną, teraz natomiast czuła się po prostu podle.
Nie przestraszyła się, kiedy w końcu wybuchnął. Niby powinna bo widok zdenerwowanego Jamesa nie był czymś częstym i być może jego reakcja powinna była dać jej w końcu do myślenia, ale nie tak łatwo było skłonić zdenerwowaną blondynkę do refleksji. Zacisnęła zęby i czując podskórnie, że przyjęta przez nią pozycja nie jest jedną z najlepszych w jakich można się na kogoś wydzierać, gwałtownie zerwała się z łóżka. - Zatem gratuluję panie Potter! - Wykrzyknęła z udawaną radością - tytuł abstynenta roku ląduje u pana. - Prychnęła. - Naprawdę po jednym łyku Black musiał Cię podtrzymywać żebyś nie wyrżnął łbem o podłogę? - To, że Black go trzymał musiało o czymś świadczyć, szczególnie, że sam przecież nie trzymał się najlepiej. Właściwie, trochę nim rzucało. - Po interwencji uzdrowiciela? - Uniosła brwi - Rozumiem, że składała Cię Evans? - Co ona miała z tą dziewczyną? - Widziałeś swoją twarz? Myślę, że ktoś komu prawnie zezwolili na leczenie ludzi nie pozostawiłby Cię w takim stanie. Myślę, że ktokolwiek kto byłby choć trochę odpowiedzialny nie zostawiłby Cię samego, zdanego jedynie na łaskę Blacka! - Kończąc krzyczeć, na chwilę skupiła się na ostatnich słowach chłopaka. Rzeczywiście, powinna była się przejąć. Zupełnie mimowolnie zadrżała i na moment ściszyła głos. - Właśnie o tym mówię, co to za impreza na której zabijają ludzi? Szlajasz się nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim. Narażasz się na niebezpieczeństwo. Źle to wszytko wygląda.
Zaśmiała się, ale zdecydowanie nie był to radosny śmiech. Nie sądziła żeby Evans była w stanie zrobić wszystko byleby tylko Potter dał sobie z nią spokój. W zasadzie, Marlene nie sądziła, żeby Evans była w stanie zrobić cokolwiek. Nie pozbawiłaby przecież pamięci jednej z nielicznych osób, której na niej zależało. - Całowaliście się - powtórzyła głucho, może z lekkim niedowierzaniem. - Dobrze wiedzieć, naprawdę świetnie. Już się bałam, że to mnie miała dosyć, jaka ulga, że chodziło tylko o twoje rozchwianie emocjonalne - chyba nie powinna była tego mówić. Gdyby sama usłyszała podobne słowa pewnie poczułaby się źle. No i aspirowała do roli przyjaciółki Jamesa, a przyjaciele nie powinni byli w ten sposób ujmować spraw. I wiedziała przecież, że jej Lotta też miała dosyć. Pod koniec roku szkolnego zdecydowanie była nieznośna, sytuacja z bratem, ze ślizgonami, z różdżką - wszystko to sprawiało, że nie była najlepszym towarzystwem i wsparciem dla kuzynki. Jakież jednak miała szczęście, że teraz mogła to wszystko zrzucić na Pottera.
- Przestań, przestań, przestań! - Aż się od tego krzyku zasapała. - Nie tłumacz jej. Dlaczego wy wszyscy ciągle jej bronicie? Naprawdę tego nie widzisz? Ty i Snape, jej dwie, pieprzone... - urwała nagle, dochodząc do wniosku, że skoro i James ściszył ton i ona może się na chwilę uspokoić. A może to napływające przez okno świeże powietrze powoli zaczęło oczyszczać jej umysł?
- Ja naprawdę staram się Ciebie zrozumieć - zaczęła na nowo, kiedy chłopak skończył mówić. - Ale to tak nie działa. Ona nie odejdzie, będzie wracała i to naprawdę ty musisz okazać się tym silniejszym, tym, który pierdolnie jej drzwiami przed nosem. Inaczej oboje będziecie tkwili w bardzo toksycznym związku.
- I czas niczego tutaj nie zmieni. Śmierć najbliższych boli całe życie. Minęły ponad dwa lata od kiedy nie ma ze mną rodziców, ale upływ czasu nie sprawił, że to jest łatwiejsze. Musisz nauczyć się z tym żyć, nie uciekać, nie odreagowywać, żyć. - Na koniec języka cisnęły jej się przeprosiny za swój wybuch, ale urażona duma wciąż jeszcze bolała zbyt mocno. Poza tym, nie potrafiła tak nagle zacząć udawać, że znów jest okej. Zdecydowanie bardziej wolała żeby krzyczał, wtedy przynajmniej wciąż miałaby pełne prawo do tego żeby czuć się pokrzywdzoną, teraz natomiast czuła się po prostu podle.
- James Potter
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Czw Sty 24, 2019 12:10 am
James zapewne miałby w głębokim poważaniu wszelkie zainteresowanie jego odwiedzinami, ba, może nawet łechtałoby to jego ego, ale w tym jednym przypadku nawet trącenie tego tematu koniuszkiem języka wyzwalało w nim szewską pasję. On nie pytał jej o Rosiera, nawet o jej brata, chociaż ich wakacyjne spotkanie zapewne również zasłużyło sobie na niemałą kłótnię. Przyglądał się z boku gotowy wkroczyć w momencie w którym będzie go potrzebowała. Tak, do takiej roli był stworzony, w niej się odnajdywał, ale że niby to on potrzebował teraz pomocy? On sobie nie radził? Za nic w świecie!
- Zapomniałaś wspomnieć, że w międzyczasie zmywasz jeszcze kufle – odpyskował, chociaż pewnie gdyby nie emocje to w życiu by jej tego nie wygarnął. Naburmuszył się jak dzieciak któremu właśnie ktoś zabrał zabawkowego znicza i dodał – To o co tyle hałasu, o jedną głupia wizytę Lily, serio? – już go korciło by wyciągnąć Blacka za uszy z łóżka, a nawet zmusić go do tego by wszystko natychmiast odszczekał, chociaż w tym momencie to już nic by to nie naprawiło, bo i tak właśnie się do wszystkiego przyznał. Przyznał… Co za głupie określenie. Przyznawać to się można do winy, a przecież otworzenie drzwi przed Lily nie było niczym takim. Wiedział, że tego potrzebowała, chciał jej pomóc chociaż podświadomie pewnie chciał tym pomóc również sobie. Liczył na wyjaśnienia? Że Lily się usprawiedliwi, a on w końcu ją zrozumie? Naprawdę na to liczył?
Tak, James nie często wybuchał takim gniewem w stosunku do bliskich mu osób. Właściwie to tak potrafił gryźć się tylko z Erin, ale jej już przecież nie było. Zacisnął zęby. Kurwa, jakie to wszystko było niesprawiedliwe. Nawet kłótnie z Rin zostały mu odebrane. Ile teraz by dał by zamienić się z nią miejscami. Ona z pewnością lepiej by sobie z tym wszystkim poradziła. Nie pozwoliłaby odepchnąć się Lily, nawet głupi dom potrafiłaby utrzymać w porządku, nie wspominając już o tym, że w życiu nie dałaby mamie się załamać. Tak, gdyby to Erin żyła to ich mama również dalej by tu była. A ojciec… ojciec w życiu by jej nie zostawił, nawet gdyby Jamesa już nie było.
- Rozwaliłem głowę! – rzucił, chociaż niestety wypity przez niego alkohol zdecydowanie miał dużo większy wpływ na stan w jakim wrócił – Tak, uzdrowiciela – żachnął się – Och, żadna Lily! Nie było jej tam! Już mówiłem! To była… - cholera… Jak ona się nazywała? No przecież mu się przedstawiała… Dlaczego jedyne co teraz przychodzi mu do głowy to dinozaur – Zresztą, nie ważne. Uzdrowiciel. I wcale nie wyglądam tak źle… - zaprzeczył, chociaż tak prawdę mówiąc to wcale się dziś nie oglądał w lustrze. Pamiętał, że oberwał, ba, nawet pamiętał że stracił przytomność, i czuł dalej jakby tłuczek przywalił mu w facjatę, ale żeby zaraz robić z tego takie wielkie halo… - Nie nie wiadomo z kim, tylko z Syriuszem – odparł, chociaż akurat dla Marlene było to marne pocieszenie, ale James ufał mu jak mało komu i wiedział, że nie ma nawet takiej opcji by Black zostawił go w potrzebie. No chyba, że chodziło o utrzymanie czegoś w tajemnicy…
- Erin poszła do Hogsmeade i ją zamordowano, mam przestać wychodzić z domu!? – jebnął z grubej rury i zatkał sobie usta papierosem bezradnie opadając na parapet. Jak większość słów, które dziś rzucił w stronę Marlene, nie chciał ich wypowiadać. To miała być zwykła impreza, a ktoś też już z niej nie wrócił. Tak jak Rin, gdy wykradła się do Hogsmeade. Tyle razy robili to razem… Tyle razy James robił to bez niej… Dlaczego akurat wtedy musiała być tam ona…
No i jeszcze Charlie. Tak, całowali się i jak było słychać z ust Marlene nie ciężko było się domyślić, że wszystko schrzaniło się tylko i wyłącznie przez Pottera. Nie miał jej w tej kwestii nic do dodania skoro akurat tu całkowicie się ze sobą zgadzali. Nie potrafił jednak jej spojrzeć w oczy, palił więc papierosa pozwalając się jej nad sobą powytrząsać – Nie powinienem ci tego mówić, widzisz, wcale nie jestem lepszy od Blacka – skwitował jedynie głosem dużo spokojniejszym niż dotychczas.
Ty i Snape… Marlene wiedziała gdzie uderzyć. Kolejną z rzeczy których James za nic w świecie nie mógł pojąć w Lily była jej relacja ze Severusem, a ostatnim czego zapewne właśnie potrzebował było porównanie go do niego – Ja jej nie bronie! Ja tylko próbuję ją zrozumieć! A może ty powinnaś spróbować zrozumieć mnie?! Mam cię zapytać o Rosiera?! Charlie o Giotto?! A może właśnie Lily o pieprzonego Smarka?! Gdzie tu w tym wszystkim jest rozsądek?! – znowu wybuchł zrywając się z parapetu, a gdy już skończył bezradnie osunął się po ścianie na podłogę i już tam rozpoczął kolejnego papierosa. Znowu unikał jej wzroku, ale może dzięki temu udało mu się na powrót opanować ton. Pierwszy raz od pogrzebu Erin ktoś tak nim wstrząsnął, do tej pory wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem, tudzież nie obchodzili się wcale (pozdrawiam Lily), więc mimo że była to dość agresywna wymiana zdań była mu potrzebna. Może jeszcze nie był gotowy na wnioski, ale z pewnością poruszyło to w nim coś co umiejętnie udawał, że samo się zagoi – Próbuję – bąknął pod nosem niemalże wywieszając białą flagę.
- Zapomniałaś wspomnieć, że w międzyczasie zmywasz jeszcze kufle – odpyskował, chociaż pewnie gdyby nie emocje to w życiu by jej tego nie wygarnął. Naburmuszył się jak dzieciak któremu właśnie ktoś zabrał zabawkowego znicza i dodał – To o co tyle hałasu, o jedną głupia wizytę Lily, serio? – już go korciło by wyciągnąć Blacka za uszy z łóżka, a nawet zmusić go do tego by wszystko natychmiast odszczekał, chociaż w tym momencie to już nic by to nie naprawiło, bo i tak właśnie się do wszystkiego przyznał. Przyznał… Co za głupie określenie. Przyznawać to się można do winy, a przecież otworzenie drzwi przed Lily nie było niczym takim. Wiedział, że tego potrzebowała, chciał jej pomóc chociaż podświadomie pewnie chciał tym pomóc również sobie. Liczył na wyjaśnienia? Że Lily się usprawiedliwi, a on w końcu ją zrozumie? Naprawdę na to liczył?
Tak, James nie często wybuchał takim gniewem w stosunku do bliskich mu osób. Właściwie to tak potrafił gryźć się tylko z Erin, ale jej już przecież nie było. Zacisnął zęby. Kurwa, jakie to wszystko było niesprawiedliwe. Nawet kłótnie z Rin zostały mu odebrane. Ile teraz by dał by zamienić się z nią miejscami. Ona z pewnością lepiej by sobie z tym wszystkim poradziła. Nie pozwoliłaby odepchnąć się Lily, nawet głupi dom potrafiłaby utrzymać w porządku, nie wspominając już o tym, że w życiu nie dałaby mamie się załamać. Tak, gdyby to Erin żyła to ich mama również dalej by tu była. A ojciec… ojciec w życiu by jej nie zostawił, nawet gdyby Jamesa już nie było.
- Rozwaliłem głowę! – rzucił, chociaż niestety wypity przez niego alkohol zdecydowanie miał dużo większy wpływ na stan w jakim wrócił – Tak, uzdrowiciela – żachnął się – Och, żadna Lily! Nie było jej tam! Już mówiłem! To była… - cholera… Jak ona się nazywała? No przecież mu się przedstawiała… Dlaczego jedyne co teraz przychodzi mu do głowy to dinozaur – Zresztą, nie ważne. Uzdrowiciel. I wcale nie wyglądam tak źle… - zaprzeczył, chociaż tak prawdę mówiąc to wcale się dziś nie oglądał w lustrze. Pamiętał, że oberwał, ba, nawet pamiętał że stracił przytomność, i czuł dalej jakby tłuczek przywalił mu w facjatę, ale żeby zaraz robić z tego takie wielkie halo… - Nie nie wiadomo z kim, tylko z Syriuszem – odparł, chociaż akurat dla Marlene było to marne pocieszenie, ale James ufał mu jak mało komu i wiedział, że nie ma nawet takiej opcji by Black zostawił go w potrzebie. No chyba, że chodziło o utrzymanie czegoś w tajemnicy…
- Erin poszła do Hogsmeade i ją zamordowano, mam przestać wychodzić z domu!? – jebnął z grubej rury i zatkał sobie usta papierosem bezradnie opadając na parapet. Jak większość słów, które dziś rzucił w stronę Marlene, nie chciał ich wypowiadać. To miała być zwykła impreza, a ktoś też już z niej nie wrócił. Tak jak Rin, gdy wykradła się do Hogsmeade. Tyle razy robili to razem… Tyle razy James robił to bez niej… Dlaczego akurat wtedy musiała być tam ona…
No i jeszcze Charlie. Tak, całowali się i jak było słychać z ust Marlene nie ciężko było się domyślić, że wszystko schrzaniło się tylko i wyłącznie przez Pottera. Nie miał jej w tej kwestii nic do dodania skoro akurat tu całkowicie się ze sobą zgadzali. Nie potrafił jednak jej spojrzeć w oczy, palił więc papierosa pozwalając się jej nad sobą powytrząsać – Nie powinienem ci tego mówić, widzisz, wcale nie jestem lepszy od Blacka – skwitował jedynie głosem dużo spokojniejszym niż dotychczas.
Ty i Snape… Marlene wiedziała gdzie uderzyć. Kolejną z rzeczy których James za nic w świecie nie mógł pojąć w Lily była jej relacja ze Severusem, a ostatnim czego zapewne właśnie potrzebował było porównanie go do niego – Ja jej nie bronie! Ja tylko próbuję ją zrozumieć! A może ty powinnaś spróbować zrozumieć mnie?! Mam cię zapytać o Rosiera?! Charlie o Giotto?! A może właśnie Lily o pieprzonego Smarka?! Gdzie tu w tym wszystkim jest rozsądek?! – znowu wybuchł zrywając się z parapetu, a gdy już skończył bezradnie osunął się po ścianie na podłogę i już tam rozpoczął kolejnego papierosa. Znowu unikał jej wzroku, ale może dzięki temu udało mu się na powrót opanować ton. Pierwszy raz od pogrzebu Erin ktoś tak nim wstrząsnął, do tej pory wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem, tudzież nie obchodzili się wcale (pozdrawiam Lily), więc mimo że była to dość agresywna wymiana zdań była mu potrzebna. Może jeszcze nie był gotowy na wnioski, ale z pewnością poruszyło to w nim coś co umiejętnie udawał, że samo się zagoi – Próbuję – bąknął pod nosem niemalże wywieszając białą flagę.
- Marlene McKinnon
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Pią Sty 25, 2019 7:11 pm
I bardzo to doceniała. Naprawdę, obecność Jamesa była dla niej w tamtym czasie czymś ważnym. Była wdzięczna, że nie narzucał jej swojej osoby, jednocześnie udzielając ogromnego wsparcia. Dzięki niemu jakoś się trzymała i po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu uwierzyła, że będzie dobrze. I całkowicie przy okazji, jakoś tak zupełnie nieświadomie przelała na niego wszystkie pozytywne uczucia, które kiedyś miała względem swojego brata, chociaż wiedziała, że wcale nie było to dobre. Bo przecież on miał już jedną siostrę, nieco bardziej stabilną emocjonalnie i z całą pewnością nie tak upierdliwą jak McKinnon.
Zabolało, a na jej twarzy pojawił się wyjątkowo smutny uśmiech. Powoli pokiwała głową. - Mhm, więc tak to widzisz - stwierdziła i biorąc nieco głębszy wdech w zamyśle spojrzała za okno. W zasadzie to zadał jej bardzo cele pytanie bo w tej chwili sama nie była do końca pewną o co jej chodzi. Martwiła się o niego, to było pewne, ale przecież martwiła się już od dawna więc dlaczego to dopiero wzmianka o Evans przelała czarę goryczy? Czyżby była o nią w jakiś sposób zazdrosna? Nie, na pewno nie. Po prostu denerwowało ją to w jaki sposób Ruda bawiła się ludźmi, irytowało jak bardzo udawała biedną i wymagała żeby wszyscy skakali dookoła niej. I bolało ją, że James został jedną z jej ofiar, dawał jej się wodzić za nos tylko dlatego, że panna wykreowała się na taką wrażliwą, uroczą i niedostępną. Pozbawiona jednak możliwości niesienia jakiejkolwiek próby pocieszenia, wszakże o żadnej ze swoich obaw Potter nie mówił głośno (a przecież absurdem było to, że Erin poradziłaby sobie lepiej od niego), Marlene ponownie parsknęła ironicznym, całkowicie nieempatycznym śmiechem i chwytając Pottera za włosy zmusiła go, żeby spojrzał w lustro. - Wyglądasz tragicznie - powtórzyła powoli. - Masz podkrążone oczy, nie sypiasz, jesteś nerwowy i zamknięty w sobie. Myślisz, że wszystkie problemy da się rozwiązać uciekając od nich? - Puściła go w końcu i ponownie oddaliła się na bezpieczną odległość. - Moi rodzice zostali zamordowani we własnym domu. - Powiedziała po długiej chwili milczenia. Nieczęsto zdarzało się żeby mówił o śmierci siostry dlatego podskórnie czuła, że nie powinna otwierać ust dopóki nie będzie miała stuprocentowej pewności, że powiedział już wszystko co chciał przekazać. - Idąc tym tokiem rozumowania, nawet tutaj nie jest bezpiecznie. - No i co więcej miała powiedzieć?
Boże, ależ ona była idiotką! Przecież wcale nie chciała wpędzać go w poczucie winy. Spuściła wzrok, wyklinając w myślach własną głupotę. - Powinnam najpierw myśleć, a później mówić - rzuciła gdzieś w podłogę. - Nie uważam, że to twoja wina. Kilka sekund temu nie wiedziałam nawet, że się całowaliście. Jasne, że trochę zawaliłeś - odważyła się w końcu na niego spojrzeć - wchodzisz w nowe relacje nie zamykając tych starych, ale Char jest dorosła, wie komu pakuje język do gardła, wie też komu na to pozwala. No i poza tobą winna jest też pewnie jej rodzina, ojciec, ja. I ona sama też jest sobie trochę winna. Więc nie myśl Potter, że wszystko kręci się wokół Ciebie - dokończyła z kwaśnym uśmiechem. Chyba chciała być zabawna, ale miała wrażenie, że nie do końca jej to wyszło.
Absolutnie nie chciała nigdzie uderzać. To był jedne z jej nielicznych słów, które nie miały na celu go zranić, nie miały też nim wstrząsnąć. Po prostu, od zawsze uważała, że Snape też był ofiarą Evans. - James, próbuję, ale próba zrozumienia niekoniecznie równa się akceptacji i.... - urwała gwałtownie patrząc na niego z przestrachem. Mam cię zapytać o Rosiera... - Nie wiem co mam Ci powiedzieć - pokręciła lekko głową. - Są takie relacje, które nie mają prawa zagrać, po prostu - zrezygnowana wzruszyła ramionami.
- Mam wrażenie James, że za bardzo się tym wszystkim obwiniasz. Jedyną osobą na którą masz wpływ jesteś ty sam i chyba powinieneś pozbyć się w końcu poczucia winy. Nie jesteś odpowiedzialny za niczyją śmierć, nie jesteś odpowiedzialny za decyzje swojego ojca, nie możesz odpowiadać za uczucia Lotty ani za uczucia Evans - dokończyła niemal szeptem.
Zabolało, a na jej twarzy pojawił się wyjątkowo smutny uśmiech. Powoli pokiwała głową. - Mhm, więc tak to widzisz - stwierdziła i biorąc nieco głębszy wdech w zamyśle spojrzała za okno. W zasadzie to zadał jej bardzo cele pytanie bo w tej chwili sama nie była do końca pewną o co jej chodzi. Martwiła się o niego, to było pewne, ale przecież martwiła się już od dawna więc dlaczego to dopiero wzmianka o Evans przelała czarę goryczy? Czyżby była o nią w jakiś sposób zazdrosna? Nie, na pewno nie. Po prostu denerwowało ją to w jaki sposób Ruda bawiła się ludźmi, irytowało jak bardzo udawała biedną i wymagała żeby wszyscy skakali dookoła niej. I bolało ją, że James został jedną z jej ofiar, dawał jej się wodzić za nos tylko dlatego, że panna wykreowała się na taką wrażliwą, uroczą i niedostępną. Pozbawiona jednak możliwości niesienia jakiejkolwiek próby pocieszenia, wszakże o żadnej ze swoich obaw Potter nie mówił głośno (a przecież absurdem było to, że Erin poradziłaby sobie lepiej od niego), Marlene ponownie parsknęła ironicznym, całkowicie nieempatycznym śmiechem i chwytając Pottera za włosy zmusiła go, żeby spojrzał w lustro. - Wyglądasz tragicznie - powtórzyła powoli. - Masz podkrążone oczy, nie sypiasz, jesteś nerwowy i zamknięty w sobie. Myślisz, że wszystkie problemy da się rozwiązać uciekając od nich? - Puściła go w końcu i ponownie oddaliła się na bezpieczną odległość. - Moi rodzice zostali zamordowani we własnym domu. - Powiedziała po długiej chwili milczenia. Nieczęsto zdarzało się żeby mówił o śmierci siostry dlatego podskórnie czuła, że nie powinna otwierać ust dopóki nie będzie miała stuprocentowej pewności, że powiedział już wszystko co chciał przekazać. - Idąc tym tokiem rozumowania, nawet tutaj nie jest bezpiecznie. - No i co więcej miała powiedzieć?
Boże, ależ ona była idiotką! Przecież wcale nie chciała wpędzać go w poczucie winy. Spuściła wzrok, wyklinając w myślach własną głupotę. - Powinnam najpierw myśleć, a później mówić - rzuciła gdzieś w podłogę. - Nie uważam, że to twoja wina. Kilka sekund temu nie wiedziałam nawet, że się całowaliście. Jasne, że trochę zawaliłeś - odważyła się w końcu na niego spojrzeć - wchodzisz w nowe relacje nie zamykając tych starych, ale Char jest dorosła, wie komu pakuje język do gardła, wie też komu na to pozwala. No i poza tobą winna jest też pewnie jej rodzina, ojciec, ja. I ona sama też jest sobie trochę winna. Więc nie myśl Potter, że wszystko kręci się wokół Ciebie - dokończyła z kwaśnym uśmiechem. Chyba chciała być zabawna, ale miała wrażenie, że nie do końca jej to wyszło.
Absolutnie nie chciała nigdzie uderzać. To był jedne z jej nielicznych słów, które nie miały na celu go zranić, nie miały też nim wstrząsnąć. Po prostu, od zawsze uważała, że Snape też był ofiarą Evans. - James, próbuję, ale próba zrozumienia niekoniecznie równa się akceptacji i.... - urwała gwałtownie patrząc na niego z przestrachem. Mam cię zapytać o Rosiera... - Nie wiem co mam Ci powiedzieć - pokręciła lekko głową. - Są takie relacje, które nie mają prawa zagrać, po prostu - zrezygnowana wzruszyła ramionami.
- Mam wrażenie James, że za bardzo się tym wszystkim obwiniasz. Jedyną osobą na którą masz wpływ jesteś ty sam i chyba powinieneś pozbyć się w końcu poczucia winy. Nie jesteś odpowiedzialny za niczyją śmierć, nie jesteś odpowiedzialny za decyzje swojego ojca, nie możesz odpowiadać za uczucia Lotty ani za uczucia Evans - dokończyła niemal szeptem.
- James Potter
Re: Lena i Potter. Jesienna sprzeczka
Nie Sty 27, 2019 6:05 pm
Gdyby można było ugryźć się w język wstecz i cofnąć wypowiedziane w gniewie słowa to James zapewne właśnie skorzystałby z tej opcji. Kątem oka zaobserwował jej reakcję i chociaż McKinnon wlazła mu porządnie za skórę to wcale nie chciał odgryzać się by zobaczyć na jej twarzy smutek.
- Myślę, że stać cię na więcej – dodał więc, zgodnie z prawdą, bo chociaż lubił wpadać do niej na kremowe, to nie wyobrażał sobie Marlene biegającej po barze przez całe życie. Mogłaby spokojnie piastować jakieś wyższe stanowisko, nawet w Ministerstwie, i z pewnością nie dałaby sobie w kaszę dmuchać czego próbkę w tym momencie prezentowała.
No właśnie. To o co ten cały szum? I dlaczego właśnie o Lily? James w życiu by się nie przyznał, że dał się zwieść Evans. Pewnie gdyby usłyszał teraz myśli McKinnon to wybuchłby ironicznym śmiechem próbując wybić jej to wszystko z głowy. On i bycie ofiarą? Cios poniżej pasa, zdecydowanie.
Ostra wymiana słów z Marlene to już było dla niego coś nowego, ale tego że dojdzie do rękoczynów w najśmielszych snach się nawet nie spodziewał. A jednak. Chwyciła go za włosy i niezbyt delikatnie szarpnęła w stronę lustra. No dobra, może trochę przesadzał, po prostu dziewczyny ciągały go za włosy w trochę innych sytuacjach, mówiąc zgoła inne rzeczy, a jeżeli kręciło mu się przy tym w głowie, to raczej nie przez to że miał ją rozwaloną. No i Marlene niestety nie mijała się z prawdą. Rzeczywiście nie wyglądał najlepiej, delikatnie mówiąc, a podkrążone oczy były jego najmniejszym problemem. Gdy już go puściła zarzucił sobie kaptur jakby to miało mu jakkolwiek pomóc i trochę obruszony splótł ręce na piersi. Już miał się odgryźć, że wcale nie ucieka od swoich problemów, ale tak sobie wzajemnie zaprzeczać mogliby w nieskończoność. Czy on uciekał? Żeby to zrobić pewnie musiałby zdiagnozować co właściwie jest jego problemem. Uciekał od Lily, to była prawda, ale nie dlatego tyle pił, palił i ciągle wdawał się w bójki. Czy to też Marlene kategoryzowała jako ucieczkę? Więc po co to robił? Bo był zły na świat? Bo odebrano mu Erin? Zbyt wiele niewiadomych, za mało odpowiedzi.
Nie dodał nic więcej na temat Rin, i tak jak na niego wyrwało mu się wystarczająco wiele. Nie potrafił jeszcze o niej rozmawiać, jeżeli kiedykolwiek w ogóle będzie. Nie było to nawet coś o czym chciałby potrafić mówić. Czy nie oznaczałoby to, że jest z tym wtedy pogodzony? A on przecież nigdy się z tym nie pogodzi, nigdy tego nie zaakceptuje.
- No właśnie… Nie pcham się katowi specjalnie pod kosę, jeżeli będzie chciał mnie zgarnąć, to nawet tu to może zrobić – odwarknął. Nie miał zamiaru zamartwiać się o siebie bo wystarczająco już myślał w tych kategoriach o innych. Nie pomijając przy tym Marlene.
Między nimi zapadła długa chwila milczenia w której zapewne obydwoje przeklinali się za niewyparzone języki. James jednak był zbyt dumny by jako pierwszy do tego się przyznać. Chwała Merlinowi, że McKinnon była w tej kwestii dojrzalsza od niego i przerwała ciszę która zdołała już nawet zgęstnieć. Ich spojrzenia spotkały się chwilę po słowie ‘zawaliłeś’ i Potter utrzymał ten kontakt wzrokowy dumnie znosząc podsumowanie jego relacji z Lottą – Wiem, że paskudnie ją potraktowałem… I dała mi nauczkę – wypuścił głośno powietrze – Po tym wszystkim co ze mną przeszła i tak dziwie się, że jest w stanie mnie nie nienawidzić – dodał gorzko, dopiero z perspektywy czasu był w stanie dostrzec jak bardzo był samolubny w ich relacji – Nie chcę jej ranić – mruknął jeszcze na koniec całkowicie nie zwracając uwagi na jej próbę żartu jakoby nie wszystko miało kręcić się wokół niego.
On natomiast miał nadzieję, że gdy zdoła zrozumieć Lily to sam siebie jakoś odnajdzie w tej relacji. Chyba przestał wierzyć, że między nimi się ułoży, ale może przynajmniej będzie w stanie wtedy się z nią pożegnać? Teraz ciągle dręczyło go, że coś jest nie tak, że nie wie wszystkiego, a on najzwyczajniej w świecie potrzebował wszystkich danych by w końcu ułożyć to w głowie w logiczną całość. Prosty męski schemat, tak różny od kobiecego. Umysł ścisły, który póki nie rozwiąże równania, nie potrafi przestać liczyć.
- Erin kochała Lily… - rzucił w eter jakby chciał zaznaczyć, że przecież nie mogła się tak w stosunku do niej mylić – A Lily kochała Erin, co jeśli w tym tkwi cały problem? Jeżeli coś nie gra to chcę przynajmniej wiedzieć dlaczego… - nie chciał wygarniać jej, że przecież Rosier był potworem, którego nawet nie dało porównać się do Evans, a ona mimo to dała wodzić mu się za nos. No… PÓKI CO nie chciał jej tego wygarniać…
- Może i za nic nie odpowiadam, ale chcę przynajmniej odnaleźć w tym jakiś sens, sprawić by śmierć Erin nie poszła na marne, by ojciec nie zgubił się jak mama, Lotta nie cierpiała przeze mnie jak ja przez Evans, a Evans nie czuła się do czegokolwiek zobowiązana przez Erin… - wyrecytował również szeptem i zgasił nie wiadomo już którego dziś papierosa.
- Myślę, że stać cię na więcej – dodał więc, zgodnie z prawdą, bo chociaż lubił wpadać do niej na kremowe, to nie wyobrażał sobie Marlene biegającej po barze przez całe życie. Mogłaby spokojnie piastować jakieś wyższe stanowisko, nawet w Ministerstwie, i z pewnością nie dałaby sobie w kaszę dmuchać czego próbkę w tym momencie prezentowała.
No właśnie. To o co ten cały szum? I dlaczego właśnie o Lily? James w życiu by się nie przyznał, że dał się zwieść Evans. Pewnie gdyby usłyszał teraz myśli McKinnon to wybuchłby ironicznym śmiechem próbując wybić jej to wszystko z głowy. On i bycie ofiarą? Cios poniżej pasa, zdecydowanie.
Ostra wymiana słów z Marlene to już było dla niego coś nowego, ale tego że dojdzie do rękoczynów w najśmielszych snach się nawet nie spodziewał. A jednak. Chwyciła go za włosy i niezbyt delikatnie szarpnęła w stronę lustra. No dobra, może trochę przesadzał, po prostu dziewczyny ciągały go za włosy w trochę innych sytuacjach, mówiąc zgoła inne rzeczy, a jeżeli kręciło mu się przy tym w głowie, to raczej nie przez to że miał ją rozwaloną. No i Marlene niestety nie mijała się z prawdą. Rzeczywiście nie wyglądał najlepiej, delikatnie mówiąc, a podkrążone oczy były jego najmniejszym problemem. Gdy już go puściła zarzucił sobie kaptur jakby to miało mu jakkolwiek pomóc i trochę obruszony splótł ręce na piersi. Już miał się odgryźć, że wcale nie ucieka od swoich problemów, ale tak sobie wzajemnie zaprzeczać mogliby w nieskończoność. Czy on uciekał? Żeby to zrobić pewnie musiałby zdiagnozować co właściwie jest jego problemem. Uciekał od Lily, to była prawda, ale nie dlatego tyle pił, palił i ciągle wdawał się w bójki. Czy to też Marlene kategoryzowała jako ucieczkę? Więc po co to robił? Bo był zły na świat? Bo odebrano mu Erin? Zbyt wiele niewiadomych, za mało odpowiedzi.
Nie dodał nic więcej na temat Rin, i tak jak na niego wyrwało mu się wystarczająco wiele. Nie potrafił jeszcze o niej rozmawiać, jeżeli kiedykolwiek w ogóle będzie. Nie było to nawet coś o czym chciałby potrafić mówić. Czy nie oznaczałoby to, że jest z tym wtedy pogodzony? A on przecież nigdy się z tym nie pogodzi, nigdy tego nie zaakceptuje.
- No właśnie… Nie pcham się katowi specjalnie pod kosę, jeżeli będzie chciał mnie zgarnąć, to nawet tu to może zrobić – odwarknął. Nie miał zamiaru zamartwiać się o siebie bo wystarczająco już myślał w tych kategoriach o innych. Nie pomijając przy tym Marlene.
Między nimi zapadła długa chwila milczenia w której zapewne obydwoje przeklinali się za niewyparzone języki. James jednak był zbyt dumny by jako pierwszy do tego się przyznać. Chwała Merlinowi, że McKinnon była w tej kwestii dojrzalsza od niego i przerwała ciszę która zdołała już nawet zgęstnieć. Ich spojrzenia spotkały się chwilę po słowie ‘zawaliłeś’ i Potter utrzymał ten kontakt wzrokowy dumnie znosząc podsumowanie jego relacji z Lottą – Wiem, że paskudnie ją potraktowałem… I dała mi nauczkę – wypuścił głośno powietrze – Po tym wszystkim co ze mną przeszła i tak dziwie się, że jest w stanie mnie nie nienawidzić – dodał gorzko, dopiero z perspektywy czasu był w stanie dostrzec jak bardzo był samolubny w ich relacji – Nie chcę jej ranić – mruknął jeszcze na koniec całkowicie nie zwracając uwagi na jej próbę żartu jakoby nie wszystko miało kręcić się wokół niego.
On natomiast miał nadzieję, że gdy zdoła zrozumieć Lily to sam siebie jakoś odnajdzie w tej relacji. Chyba przestał wierzyć, że między nimi się ułoży, ale może przynajmniej będzie w stanie wtedy się z nią pożegnać? Teraz ciągle dręczyło go, że coś jest nie tak, że nie wie wszystkiego, a on najzwyczajniej w świecie potrzebował wszystkich danych by w końcu ułożyć to w głowie w logiczną całość. Prosty męski schemat, tak różny od kobiecego. Umysł ścisły, który póki nie rozwiąże równania, nie potrafi przestać liczyć.
- Erin kochała Lily… - rzucił w eter jakby chciał zaznaczyć, że przecież nie mogła się tak w stosunku do niej mylić – A Lily kochała Erin, co jeśli w tym tkwi cały problem? Jeżeli coś nie gra to chcę przynajmniej wiedzieć dlaczego… - nie chciał wygarniać jej, że przecież Rosier był potworem, którego nawet nie dało porównać się do Evans, a ona mimo to dała wodzić mu się za nos. No… PÓKI CO nie chciał jej tego wygarniać…
- Może i za nic nie odpowiadam, ale chcę przynajmniej odnaleźć w tym jakiś sens, sprawić by śmierć Erin nie poszła na marne, by ojciec nie zgubił się jak mama, Lotta nie cierpiała przeze mnie jak ja przez Evans, a Evans nie czuła się do czegokolwiek zobowiązana przez Erin… - wyrecytował również szeptem i zgasił nie wiadomo już którego dziś papierosa.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|