Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Kantyna Empty Kantyna

Czw Paź 18, 2018 11:36 pm
Magicznie zaklęte pomieszczenie, które jest znacznie większe, niż wydawało by się na pierwszy rzut oka. Najczęściej to właśnie tu spotykają się pracownicy wszystkich działów Ministerstwa. Zapełnia się w porach lunchu oraz po godzinach pracy, kiedy to wszyscy schodzą się na przekąskę. Bar serwuje wszystko od wysokokalorycznych, słodkich bloków czekoladowych po wytrawne sałatki i owoce morza.
Dania są smaczne i niewielkie, same pakują się na wynos.
Daphne Fawley
Ministerstwo Magii
Daphne Fawley

Kantyna Empty Re: Kantyna

Sob Sty 12, 2019 4:51 pm
{ 4 grudnia 1978 }

Zabrzmi to zapewne niedorzecznie, ale Daphne nigdy nie była w kantynie.
Pamiętała mgliście, że pierwszego dnia, przełożony pokazywał jej pokrótce wszystkie departamenty, a na koniec tour de Ministry machnął dłonią w stronę drzwi jadalni, z pomrukiem: "tutaj podobno ktoś jada". Kobieta wzruszyła wtedy tylko ramionami i, zasypując szefa standardowymi pytaniami świeżaka, poszła za nim do biura. Tamtego dnia jedzenie nie było aż tak istotnym punktem programu – i, nie ma co udawać, nadal nie figuruje na szczycie priorytetów Daphne. Zajmowała stanowisko charakteryzujące się nienormowanym czasem pracy; otrzymywała zapytania o tak różnych porach dnia i nocy, że po prostu przywykła do nieregularnych posiłków. Właśnie dlatego kantyna jawiła się Fawley jako tajemnicze miejsce, gdzie pora lunchu była świętością nad świętościami.
A stała właśnie na samym progu pomieszczenia, bo wojna wciąż trwała. Departamenty nie tylko nie zawiesiły broni, ale i wzmocniły linię frontu, wysyłając kolejnych zbrojnych. W ten oto sposób Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów znów padł ofiarą korespondencyjnej przepychanki – listy ponownie pomieszały adresatów, lądując na biurkach niewłaściwych osób. Daphne zacisnęła zęby na widok sterty kopert, z który ledwie jedna rzeczywiście powinna trafić do niej. Reszta dotyczyła pracowników innych działów – w tym Olivera Blishwicka, który, jak udało się ustalić kobiecie, pracował w Kwaterze Aurorów I, jak się dowiedziała przy jego biurku od zaprzyjaźnionego aurora, akurat wybrał się na obiad.
Na szczęście Oliver również nie gustował w tłumach, bo wybrał na posiłek niestandardową godzinę. Daphne odetchnęła w ulgą, gdy jej oczom ukazały się dwa zapełnione stoliki. Problem, że oba okupowali panowie.
Po prawdzie ten list był jedynym, który zdecydowała się przekazać osobiście. Głównym powodem był fakt, że niefortunnie go otworzyła – bardziej z przyzwyczajenia niż rzeczywistej ciekawości. Z samymi aurorami nie miała zbyt często do czynienia – częściej kontaktowali się z nią dyrektorzy departamentów i, sporadycznie, szef Kwatery. Zwykle kontakt dotyczył prawnych regulacji podejrzanych czarodziejów, omówienia środków, które aurorzy mogą podjąć w indywidualnych przypadkach i pomniejszych, stricte zawodowych inspekcji. Bodaj jedynie raz Daphne zdarzyło się uczestniczyć w śledztwie wewnętrznym w Kwaterze Aurorów, ale całość obracała się wokół tak błahej sprawy, że błyskawicznie odpłynęła w zapomnienie. Nie zmieniało to jednak faktu, że kobieta zasadniczo nie interesowała się pracą aurorów. Doceniała ich starania, wspomagała prawnie, wyszukiwała luki, by wspomóc przesłuchania i generalnie dobrze im życzyła.
Trudno zatem opisać ogrom jej zniesmaczenia i oburzenia, gdy odnalazła w korespondencji pana Blishwicka szeroko opisaną ofertę na magiczne wnyki, szeroko wykorzystywane w Rumunii. Doskonale wiedziała, jakie stworzenia czarodzieje tropią w ten sposób w kraju Draculi – i, jakkolwiek dobre zdanie miałaby o Kwaterze Aurorów, nie mogła pozwolić, by zszargali swoją reputację tak niehumanitarnymi sposobami walki.
Dlatego właśnie, zaciskając dłoń na otwartej kopercie, kobieta ruszyła dziarskim krokiem do pierwszego mężczyzny. Na oko liczył trzydzieści lat, ale był barczysty, a pod ubraniem na pewno skrywał wytrenowane ciało aurora. Cicho stukając obcasami dotarła przed jego stolik, przyciszonym głosem przedstawiając swoją sprawę. Jakież było jej zdziwienie, gdy rozmówca zakasłał wymownie i wskazał głową na sąsiada kilka miejsc dalej. Fawley uniosła spojrzenie, by zlokalizować ciemnowłosego młodzieńca. Zmieniła kurs, przepraszając po drodze nieznajomego.
Nie podejrzewałaby, że aurorem może być ktoś tak... młody? Tak, chyba wiek mężczyzny ponosił odpowiedzialność za jej faux pas. Nie wyglądał jak świeżo upieczony absolwent Szkoły Magicznej, ale coś w jego wzroku, sposobie izolowania swojej osoby od otoczenia i oszczędność ruchów kazał Daphne myśleć, że nie jest aurorem. A jednak, pomyślała, przywołując na twarz delikatny uśmiech. Oparła się ręką o stolik, w drugiej obracając opasły list.
Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale poszukuję Pana Oliviera... – szybko zerknęła na kopertę, odszyfrowując dane adresata. – Olivera Blishwicka.
Nim mężczyzna zdołałaby jakkolwiek odpowiedzieć, kobieta kontynuowała łagodnym, spokojnym głosem – a jednak łatwo można zarejestrować lekkie napięcie jej ramion i wyraźne zainteresowanie tematem. - Znalazłam na biurku ofertę z Rumunii, zaadresowaną na to nazwisko. Chciałabym przestrzec przed poważnym błędem i rozlicznymi konsekwencjami prawnymi. – Nie tłumaczyła dlaczego list został otwarty. Zakładała, że coraz głośniejsza wojna departamentów rozgrzeszy nietakt i bezpośredniość.
Oliver Blishwick
Ministerstwo Magii
Oliver Blishwick

Kantyna Empty Re: Kantyna

Sob Sty 12, 2019 11:40 pm
Choć praca w tak wymagającym miejscu jakim było Ministerstwo mogła być źródłem satysfakcji i poczucia spełnienia, czasem dobrze było się zaszyć w spokojnym miejscu, zwłaszcza w trudniejsze dni. Departament w tej chwili wydawał się bardziej nerwowy niż zwykle. Rozmowy pracowników wydawały mu się - a miał oko do takich rzeczy - krótkie i napięte, niektórzy z czarodziejów słynących z radosnego usposobienia łatwiej tracili cierpliwość. Atmosfera była daleka od ideału, przez co dużo ciężej się pracowało. Kilku współpracowników pytało się go o korespondencję, ale Oliver wzruszając ramionami wskazywał im tylko na swoją pustą podstawkę na listy, w duchu będąc bardzo szczęśliwy, że przyczyna zamieszania nie dotknęła bezpośrednio jego osoby.
Azylem od dokumentów oczekujących odpowiedzi oraz podminowanych czarodziejów szukających swoich pilnych depesz była kantyna, w której mógł na spokojnie spędzić kwadrans przed kolejną porcją urzędowych notatek do przejrzenia. Można by pomyśleć, że jako młody, niedoświadczony jeszcze auror powinien spędzać czas w terenie i zaznajamiać się z swoim fachem, ale najwyraźniej bardziej potrzebny był przekładając tony notatek służbowych do uzupełnienia. Co tam Mantykory! Co tam Inferiusy! Najgroźniejszym potworem na świecie była biurokracja.
Jedząc marynowanego węgorza przeglądał Proroka Codziennego. Nie spodziewał się, że praca znajdzie go w tym miejscu, jednak tak zakładając nie brał pod uwagi zdeterminowanej prawniczki z dowodem na rumuńską brutalność w rękach. Słysząc melodyjny głos kobiety podniósł wzrok znad gazety. Choć, mimo jego uroku osobistego nie co dzień był zaskakiwany przez szukające go półwille, to w naturalny sposób na jego twarzy utrzymał się spokój, tak jakby nieprzewidziana rozmowa nie wzbudziła w nim większego zdziwienia niż wyniki sportowe z ostatnich stron Proroka.
- Trafiła pani pod właściwy adres. To ja – odpowiedział czarownicy i posłał jej uśmiech. W założeniu Blishwicka miał być zachęcający, ale przebijało się przez niego zmęczenie do papierzysk oraz nutka kapitulacji. Zaczął godzić się z myślą, że nie ma bez bezpiecznej kryjówki przed biurokratyczną częścią jego pracy.
- Zanim zaczniemy dyskusję o ofercie chętnie bym sprawdził, co wzbudziło w pani wzburzenie. - Wyciągnął dłoń w kierunku listu. Zaczął sobie powoli przypominać całą sprawę związaną z listem. Kilka razy rozmawiał z damą z Departamentu Współpracy Czarodziejów o wymianie doświadczeń z Rumuńskimi aurorami. Oferta, która pechowo trafiła na niewłaściwe biurko, była prawdopodobnie efektem tych prac. Musiał jednak poznać szczegóły nim będzie w stanie przyjąć jakiekolwiek stanowisko.
- Proszę mi wybaczyć pytanie, ale dlaczego list został otwarty? - spytał marszcząc brwi w wyrazie zaniepokojenia. Z całą pewnością nie był weteranem w Ministerstwie, ale nawet on wiedział, że czytanie cudzej korespondencji było co najmniej niegrzeczne, a mogło nawet prowadzić do poważnych problemów jeśli wiadomość zawierała jakieś tajne treści.
Daphne Fawley
Ministerstwo Magii
Daphne Fawley

Kantyna Empty Re: Kantyna

Pon Sty 14, 2019 11:26 am
Biurokracja potrafiła przyszpilić do biurka nie tylko wojowniczych aurorów, ale także audytorów, ministrów, sędziów, nawet gońców. Choć szczegółowa dokumentacja bywała przydatna, zwłaszcza pod kątem spraw wewnętrznych Ministerstwa, pochłaniała czas, energię i determinację pracowników. Daphne zwykle traktowała papierzyska jak osobliwy chrzest bojowy. Pierwsze tygodnie wiązały się przeważnie ze zaznajomieniem się z wymaganymi do uzupełnienia rubryczkami nieskończonego stosu teczek. Dopiero po pewnym okresie pracy przychodziły z pomocą wypracowane nawyki, a po kilku intensywnych miesiącach, formalności uzupełniało się w mgnieniu oka.
Niemniej widząc nutę rezygnacji w oczach mężczyzny, Fawley zrugała się w myślach. Powinna wykazać się minimalnym wyczuciem i cierpliwie poczekać do końca przerwy Olivera, nie kłopocząc jego wolnej chwili swoją osobą. Coraz rzadziej patrzyła na przerwę innych jak na niezbywalne prawo, które powinna należycie respektować. Tłumacząc się przed samą sobą z własnych nieregularnych godzin, spróbowała przyjąć najmniej inwazyjną postawę ciała, na jaką było stać. W duchu jednak cieszyła się, że Blishwick nie odesłał jej z kwitkiem.
Oliver był jeszcze młody, miał swoje plany i ambicje, a, co najważniejsze, nie zaabsorbował najgorszych cech charakteru starszych kolegów z Kwatery. Nie pluj jadem na widok prawników, nie znikał w tumanach kurzu. Wykazywał umiarkowaną chęć współpracy.
Wybacz, że wybrałam tak nieodpowiednią porę – rzuciła jeszcze, przekazując nad stołem kopertę z ofertą. Doskonale wiedziała, że gdyby sprawa dotyczyła innych fantastycznych zwierząt, jej reakcja nie byłaby tak gwałtowna. Wilkołaki szturmem zdobyły jej serce i, jak do tej pory, nikt nie mógł z nimi konkurować o miejsce na podium.
Zajęła miejsce naprzeciwko, bezwiednie prześlizgując dłonią po żakiecie, by wyrównać fałdy. Odkąd podjęła równolegle pracę w kancelarii, asymilowała czarodziejską garderobę z ubiorem mugoli. Niektóre rozwiązania uznawała za eleganckie, jak czarną, ołówkową spódnicę i białą, jedwabną koszulę. Inne, te bardziej egzotyczne, jak spodnie dzwony czy rozkloszowane bluzki z tysiącem frędzli, traktowała bardziej jak ciekawostkę, niż modowy wymóg.
Dopiero gdy mężczyzna zwrócił uwagę na postrzępiony brzeg koperty, zdradzający naruszenie prywatność korespondencji, kobieta drgnęła. Uniosła brew, ale zanim zaserwowała rozmówcy szablonową odpowiedź, nieco złagodniała.
To wynik mojego przyzwyczajenia. Nieczęsto odczuwam tak dotkliwie konsekwencje… – krótką chwilę blondynka szukała odpowiedniego słowa, by, nie wyolbrzymiając konfliktu między departamentami, nie zbagatelizować tej uciążliwiej wojny. – Wewnętrznych scysji. – Przechyliła się lekko, by oprzeć łokieć o brzeg stołu. Nie odrywała wzroku od Olivera, śledząc uważnie, jak zapoznaje się ofertą. – Ponadto korespondencja służbowa z zasady nie jest prywatna. Ściśle tajne przesyłki posiadają osobny obieg. – Istniały także powszechnie znane i stosowane szyfry, zmieniające treść listu dla nieodpowiednich oczu. Niektórzy, jak choćby Minister Magii, miał ponoć własnego gońca od naprawdę istotnych paczek.
Ile było w tym prawdy – Daphne nie paliła się sprawdzać. Nie żałowała jednak, że rozerwała cudzą kopertę. Być może, dzięki temu, Ministerstwo Magii uniknie wysokich sankcji za złamanie prawa fantastycznych zwierząt. I to szczególnie tak newralgicznych, jak wilkołaki.
Oczywiście jeśli oferta była tajna, mogę złożyć pisemne wyjaśnienia przed szefem departamentu – zapewniła na wszelki wypadek, bo ostatnim, czego chciała, to zesłać na kogokolwiek kłopoty z tytułu swoich przyzwyczajeń. W oficjalnym piśmie nie mogłaby się powołać na otwartą bitwę między działami, ale dobrałaby inne argumenty. Wczesną porę, przemęczenie, nieczytelne nazwisko, może nawet nieprawidłowe sortowanie gdzieś na niższych szczeblach. Wolałaby jednak prezentować ferment wokół aurorów, jaki na pewno wywołają wnyki.
Musiała także pamiętać, że to właśnie do Olivera Blishwicka oferta dotarła. Z jakiś względów o nią poprosił lub o niej dyskutował na spotkaniach. Jego stanowisko w kwestii zastosowania tak brutalnych metod może zaważyć na późniejszych procedurach Kwatery.
Oliver Blishwick
Ministerstwo Magii
Oliver Blishwick

Kantyna Empty Re: Kantyna

Wto Sty 15, 2019 6:15 pm
Gazeta wylądowała na rogu stolika, zastąpiona przez list. Oliver zważył w dłoni kopertę i przyjął wygodniejszą pozycję. Odsunął twarz znad talerza, na którym jego ulubione owoce morze mieszały się z ziemniakami, oparł się na wygodniej na krześle. W tej pozycji po raz pierwszy dokładniej przyjrzał się swojej rozmówczyni i jego mina od razu złagodniała. Nie był z tych, którzy na widok willi tracą rozum, padają na kolana i śpiewają serenady, ale dużo łatwiej było mu wybaczyć nieodpowiednią porę profesjonalnie się wysławiającej, elegancko ubranej, pełnej wdzięku damie niż na przykład gburowatemu kierownikowi lub hiperaktywnemu, rozgadanemu stażyście.
- Proszę nie przepraszać, nic się nie stało - zapewnił ją spokojnym, przyjaznym tonem. Znowu się uśmiechnął, znowu z ukrytym pod spodem zmęczeniem, ale tym razem dużo trudniejszym do zauważenia. Z ciekawością obrócił list w dłoniach. Kawałek przerwy został mu zabrany, ale dostał w zamian zagadkę: co to za wiadomość mogła sprawić, że prawniczka postanowiła poświęcić czas i energię na odnalezienie adresata? Nie zwlekając dłużej wyjął zwitek papierów z koperty i wyprostował je przed swoim nosem.
- Rozumiem. Co się stało, to się nie odstanie – odparł na jej szerokie wyjaśnienia z spojrzeniem utkwionym w tekście, z twarzą ukrytą za papierami, które zakrywały jego zakłopotanie. Nie był pewien jak zareagować: czy uznać to za nic ważnego czy może zacząć krzyczeć na głos, że ta oto kobieta siedząca przed nim przeczytała coś, czego nie powinna. Nie wiedział, czy to co mówiła o prywatności korespondencji jest prawdą. Podczas szkolenia nie zaznajamiał się z kruczkami prawnymi dotyczącymi obiegu dokumentów w Ministerstwie, był zbyt zajęty poznawaniem innych rzeczy. Równie dobrze mogła sobie wymyślić usprawiedliwienie na poczekaniu.
Tak jak powiedział, co się wydarzyło, tego się nie cofnie. Czasu się nie cofnie. Skoro już przeczytała o rumuńskiej ofercie, to zamiast szukać winnych równie dobrze mógł porozmawiać na temat jej wątpliwości.
- Jest to efekt projektu departamentu międzynarodowej współpracy czarodziejów. Zakładał wymianę doświadczeń między kwaterą aurorów, a naszym odpowiednikiem w Rumunii. Tematem tej wymiany było głównie to, co w Bukareszcie nazywają „kontrolą populacji wilkołaków” - wyjaśnił pokrótce skąd i z jakiego powodu list został do niego wysłany. W międzyczasie pobieżnie czytał raport oraz specyfikację wnyków. Pomijał co drugie zdanie, starając się tylko odnaleźć ogólny sens dokumentu. Dokładniejszą lekturę chciał zostawić na później, gdyż wciąż liczył na szybkie zakończenie rozmowy z prawniczką i możliwość dokończenia obiadu.
- Wygląda jak… normalna pułapka – powiedział zamyślony po dłuższej chwili. Ciężko było mu mówić, czytać i analizować jednocześnie, stąd też początkowo miał trudność w odnalezieniu bulwersujących informacji. Doczytał się jedynie o wysokiej skuteczności wnyków oraz ich zadaniu unieruchomienia wilkołaka. Dopiero po kolejnych kilku chwilach odnalazł fragmenty, które mówiły o tym, co działo się z ciałem złapanego w pułapkę stworzenia. Nie była to lektura, którą czyta się do posiłku. Nie trzeba było być medykiem by rozumieć, jak duże zagrożenie dla zdrowia niósł ze sobą rumuński wynalazek.
- Och… Już rozumiem. – Opuścił kopertę i spojrzał na kobietę z zrozumieniem. - Treść jest dla mnie tak samo niepokojąca. Proszę mi powiedzieć, ponieważ wspomniała pani o konsekwencjach prawnych, jakie przepisy łamałoby użycie tego wynalazku? - spytał kobiety pochylając się lekko nad stołem. Prawo bywało zagmatwane(pamiętał czasy, kiedy użycie zaklęć niewybaczalnych było zakazane zawsze i wszędzie, nawet w obronie własnej!), potrzebował więc dodatkowych wyjaśnień.
Daphne Fawley
Ministerstwo Magii
Daphne Fawley

Kantyna Empty Re: Kantyna

Pią Sty 18, 2019 4:00 pm
Musiała przyznać, że spokojny uśmiech mężczyzny potrafił zdziałać cuda. Poczuła się nieco lepiej, gdy, po ponownych przeprosinach, Oliver wystosował w jej stronę zrozumiałe spojrzenie i pozwolił zawracać swoją głowę dalej. Zakonotowała w pamięci, by następnym razem rozważniej dobierać porę, albo, co pewnie byłoby najodpowiedniejszym rozwiązaniem w niemal każdym przypadku, listownie prosić o odbiór nieprawidłowo podrzuconej korespondencji.
Odetchnęła w duchu, gdy auror dobrowolnie rozrysował przed nią genezę oferty, obszernie wyjaśniając, skąd tak właściwie się wzięła i z czym bezpośrednio się wiąże. Daphne, choć dysponowała pewną nadprogramową wiedzą o fantastycznych zwierzętach, wolała ją skrzętnie ukrywać. Rzadko odkrywała pełnię posiadanych informacji innym – obecne status quo, gdzie większość czarodziejów bezbłędnie łączyła ją z badaniami zapalonego pasjonata wampusów w USA, idealnie jej odpowiadało. Niemniej czuła się w obowiązku informować o trefnych rozwiązaniach, które w walce ze „szkodnikami”, wybierały kraje Europy.
Kontrola populacji wilkołaków, pomyślała Fawley, tuszując pierwszą falę wściekłości lekkim, nieczytelnym uśmiechem, to nic innego jak ich śmierć. Z boku wydawało się, że niewiele zmienił ton rozmówcy w jej postawie. Wciąż w ruchach kobiety przeważała swoboda, mimika twarzy zdawała się rozluźniona, a oczy były skupione wyłącznie na wertowanej przez czarodzieja ofercie. A jednak w morskich tęczówkach co jakiś czas jaśniały złowróżbne ogniki, a dłoń pod blatem stołu zaciskała się w pięść. Przez ułamek sekundy, gdy Blishwick wypowiedział czarodziejskie zdanie: „wygląda jak normalna pułapka”, Daphne nieomal straciła nad sobą panowanie. Jasna brew drgnęła, a kącik krwistoczerwonych ust uniósł się wyżej w umiarkowanym, pozbawionym wesołości uśmiechu.
To jest słowo klucz: wygląda – zauważyła blondynka, ale kolejną uwagę zachowała dla siebie. Jak przez mgłę przypomniała sobie, że międzynarodowe projekty to piekielnie wydłużony czas oczekiwania na każdy list, miliony bezsensownych pytań, częste nieporozumienia i przejęzyczenia wszelkiej maści. Współpraca z departamentami w Brytyjskim Ministerstwie Magii nie przebiegała tak szybko i sprawnie, jak minister by sobie tego życzył, nie mówiąc już o koordynowanych globalnie akcjach, które zakładały wymianę doświadczeń między krajami Kodeksu Tajności.
Wyciągnięte na powierzchnię podświadomości wspomnienia konsultacji ustaw Ministerstwa Wielkiej Brytanii z MACUSĄ, widocznie załagodziły reakcję kobiety. Olivier mógł równie dobrze nie pamiętać detali ustaleń sprzed kilku listów, stąd też wybiórcze poczytywanie oferty. Trzeba przyznać, że ciężar wyczekującego wzroku prawniczki i fatum pustego żołądka, domagającego się żywszych ruchów sztućcami, z całą pewnością nie sprzyjały zapoznaniu się z lekturą.
A skoro o posiłku mowa…
Daphne zerknęła na znikający z talerza obiad aurora i, chrząkając subtelnie, ściszyła głos.
Opisy są dość drastyczne – powiedziała po chwili, ale zaraz się zorientowała, że wystosowała ostrzeżenie z poważną latencją. Auror najwyraźniej dotarł do procesu rozkładu uwięzionej we wnykach kończyny. A może przeskoczył do statystyk zlokalizowanych zwłok? Fawley wzdrygnęła się mimowolnie, za wszelką cenę odciągając od siebie brutalne obrazy.
Reakcja Olivera pozytywnie zaskoczyła kobietę. Spodziewała się zażartej dyskusji na temat egzekwowania humanitarnego podejścia względem wilkołaków, ale widocznie auror miał na tyle stabilny kręgosłup moralny, że zamierzał potraktować jej początkowe uwagi poważnie. Daphne odnotowała w pamięci, by baczyć na jego nazwisko. Być może będzie potrzebować porady prawnej.
Nade wszystkim Uchwałę o Ochronie Magicznych Stworzeń. – Specjalnie posłużyła się międzynarodowym sformułowaniem, by nie plątać wyjaśnień prawnymi kruczkami, które na przestrzeni lat zadomowiły się zarówno w paragrafach dotyczących trytonów, jak i centaurów i wilkołaków. – Zależnie od regionu czarodziejskiego świata, wilkołak uchodzi za zwierzę lub za istotę. Na pewno Pan wie, czym różnią się obie definicje. – Pół-wila odruchowo odgarnęła z czoła niesforne pasmo włosów, nie podejmując tematu rozumności poszczególnych stworzeń. – W Wielkiej Brytanii nie mamy usystematyzowanej kategorii wilkołaków – są zaliczane zarówno do zwierząt, jak i do istot. Oznacza to, że nieadekwatne środki użyte przeciwko wilkołakom zostaną zgłoszone do Wydziału Istot, nie Zwierząt.
Oliver Blishwick
Ministerstwo Magii
Oliver Blishwick

Kantyna Empty Re: Kantyna

Nie Sty 27, 2019 5:32 pm
- Skąd pewność, że jest to w sferze kompetencji Wydziału Istot? Jak sama Pani wspomniała definicja wilkołaków jest u nas skomplikowana - łagodny ton głosu oraz zmieszane spojrzenie sugerowały, że nie chciał iść na wojnę. Prawdę mówiąc wolałby, by jego rozmówczyni miała rację. Odpowiedni protest od czarodziejów zajmującymi się istotami mógłby pomóc w szybkim odrzuceniu propozycji z Rumunii. Oliver obawiał się jednak, że analiza prawna przyznająca w tym przypadku Wydziałowi Istot większe kompetencje niż Wydziałowi Stworzeń była tylko pobożnym życzeniem wrażliwej kobiety. Nie było mu bezpośrednio powiedziane, że miał do czynienia z doświadczoną prawniczką, więc on – auror mający mleko pod nosem – postanowił przedstawić inną możliwą interpretację prawa, mniej korzystną, ale według niego bardziej prawdopodobną do bycia prawdziwą.
- Z tego co rozumiem, to w trakcie przemiany traktuje się je jak stworzenia, a pułapka, choć można o niej wiele złego powiedzieć, to jednak jest zaprojektowana z myślą o złapaniu wilkołaków w ich groźniejszej formie. - Mówiąc to obrócił list i na jednej ze stron wskazał na fragment, który mówił, że wnyki aktywowane są przez blask księżyca w pełni. - Tak więc na mój rozum wszelkie zażalenia  powinny trafić do Wydziału Zwierząt, bardziej skłonnego do przymknięcia oczu na niehumanitarne... metody – zawahał się i odsunął talerz na róg stołu, bez zamiaru wrócenia do posiłku po tym, jak w jego myślach ponownie zagnieździły mu się opisy owych „metod”. Szanse na odzyskanie apetytu były zerowe. List, niedbale złożony do koperty, wylądował obok niedokończonego węgorza.
- Niedługo dostanę wiadomość z datą spotkania, na którym będzie omawiana ta propozycja. Wtedy zapadnie rozstrzygnięcie – poinformował ją stukając palcami o blat stolika. Pomagało mu to zebrać myśli, które zaczęły krążyć wokół tego, co może zrobić, by pomóc w odrzuceniu pomysłu sprowadzenia rumuńskich pułapek.
- Oczywiście zgłoszę tam swój sprzeciw, ale proszę wziąć pod uwagę, że jestem młodym aurorem z niewielkim doświadczeniem. Moje zdanie nie będzie kluczowe przy podejmowaniu decyzji – wyznał szczerze: niewiele mógł zrobić sam. W gronie bardziej doświadczonych kolegów jego opinia, nie poparta niczym innym, nie będzie miała żadnej siły przebicia.
Daphne Fawley
Ministerstwo Magii
Daphne Fawley

Kantyna Empty Re: Kantyna

Pon Lut 04, 2019 2:09 pm
Rejestr Wilkołaków i Brygada Ścigania funkcjonują pod nadzorem Wydziału Zwierząt – wyjaśniła kobieta, starając się przybrać neutralny wyraz twarzy. – Służby Pomocy Wilkołakom odpowiadają przed Wydziałem Istot. – Właśnie dlatego zdefiniowanie wilkołaka w Ministerstwie Magii było tak problematyczne i konfliktogenne. Radykał ścierał się z humanistą; łatwo było się potknąć o niestosowną terminologię. Co więcej, należało dobierać definicję w zależności od wydziału.
Daphne uśmiechnęła się słabo, ukradkowo spoglądając na fragment listu, który wskazywał mężczyzna. Nie potrafiła podważyć skuteczności czarodziejskich wnyków. Nie było to też jej celem, gdy zdecydowała się zawojować w sprawie wilkołaków. Jej myśli krążyły nieco dalej – podążyły w kierunku analiz, które dowodziły, że wnyki były pułapką śmiertelną. Łapały w swoje sidła wilkołaki, s zabijały czarodziejów.
Nie kwestionuję jej użyteczności – powiedziała ostrożnie kobieta, świadoma, że opiera się wyłącznie na przedstawionej ofercie, nie na wnikliwych badaniach odpowiednich biegłych. – Neguję ich zastosowanie. Są pułapką na wilkołaka i to pułapką śmiertelną. Co oznacza, że finalnie we wnykach nie znajdziesz stworzenia czy istoty, a człowieka – spuentowała, wzdychając ciężko.
Wiedziała, że Wydział Stworzeń będzie bagatelizować sprawę, a Wydział Istot podejdzie do niej nad wyraz ostrożnie i zapobiegawczo. Eksperymentowano nad metodami zneutralizowania wilkołaków, ale projekt raczkował. Nie zdobywał sympatyków, a tym samym brakowało mu sponsorów.
Na krótko jej twarz zdradziła, że blondynka doskonale zdaje sobie sprawę z patowej sytuacji. Szybko jednak przybrała umiarkowanie przyjazny wyraz, w myślach próbując przypomnieć sobie aktualną hierarchię Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Gdzieś między szczeblami znajdowała się osoba decyzyjna.
Rozumiem – skinęła głową, rozkładając ich położenie na czynniki pierwsze. Daphne nie miała mocy sprawczej – była konsultantką prawą i być może, poproszona o opinię, byłaby w stanie nakłonić kogokolwiek do zmiany obranej ścieżki. Jednak prawdopodobieństwo, że poproszą akurat ją o poradę, była niewiarygodnie niska. – Na miejscu zwolennika aktywnej walki z wilkołakami poprosiłabym o poradę prawną osobę, której przekonania byłyby zgodne z prezentowaną ofertą – nakreśliła od siebie, chrząkając zaraz nerwowo. – Oczywiście sam możesz poprosić o niezależną opinię prawną – zasugerowała delikatnie. – Twoja opinia, poprawna stanem prawnym, mogłaby przemówić innym do rozumu.
Sponsored content

Kantyna Empty Re: Kantyna

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach