- Rosie Bell
[uczennica] Rosie Bell
Pią Paź 04, 2013 12:15 pm
Imię i nazwisko: Rosemary Bell, niezwykle patetycznie imię jak na tak prostą dziewczynę.
Data urodzenia: 06.09.1960r.
Czystość krwi: półkrwi
Dom w Hogwarcie: Hufflepuff
Różdżka: Piękne 10 ¼ cala czarnego bzu o wdzięcznym rdzeniu ze złotych piórek znikacza. Bywa złośliwa w cudzych rękach.
Widok z Ain Eingarp: Najskrytsze serca pragnienie. Lustro to prędzej nazwałaby słodkim narzędziem tortur, niż magicznym zwierciadłem dającym nadzieję. Była w nim wysoka, piękna i uśmiechnięta. Poruszając się z gracją prawdziwej damy niczym gwiazda ze starego romansu, kierowała kroki ku rudemu zachodowi słońca na którego tle majaczył ciemny zarys męskiej sylwetki.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Należy do grona tych uczniów, którzy starają się zbyt często; za mocno. Być może dlatego często jest niesłusznie posądzana o bycie zarozumiałą. Po prostu usilnie dąży do jakiejś nieuchwytnej doskonałości, którą sama sobie uroiła. Nie jest najlepszym z uczniów, zaklęcia idą jej dużo słabiej niż transmutacja, a na miotle utrzymuje się cudem, jednak żarliwość jej starań często rekompensuje pojawiąjące się tu i ówdzie braki. Niewątpliwie bystra, prędzej zobaczysz ją głowiącą się nad łamigłówką niż grającą w eksplodującego durnia.
Przykładowy Post:
Powolny spacer pomiędzy zajęciami poprowadził ją bezwiednie tam, gdzie najchętniej spędzała czas. Pierwszy podmuch wiatru, odgarniając kosmyki włosów z jej twarzy wpuścił pod jej nos lekki uśmieszek. Usiadła na jednej z ław na szkolnym dziedzińcu. Jesienna pogoda budziła w niej silnie nostalgiczne przemyślenia.
Kim jestem? Kamieniem milowym dwóch światów.
Uśmiechnęła się do siebie na samo wspomnienie tegorocznych wakacji, spędzonych na prostych mugolskich przyjemnościach jak muzyczne festiwale czy noce spędzone na dachu niebieskiego garbusa w letnim kinie w jej miasteczku. Obserwowała teraz dokazujących sobie uczniów myśląc który świat tak na prawdę jest bardziej magiczny - ten tu, za grubymi murami szkoły, pełen zaklęć i uroków, czy tam na zewnątrz, gdzie zwykli ludzie borykają się w zwykły sposób ze swoimi problemami.
Położyła się na siedzisku, a ciemne włosy rozsypały się łagodną kaskadą, tworząc wokół jej głowy ciemną aureolę. Słońce zagrało jej na nosie, tańcząc wesoło pomiędzy nielicznymi piegami i zmuszając do zamknięcia ciemnych oczu. Widziała pulsującą siatkę żył swoich powiek. Tak czerwoną, organiczną, żywą.
Kim jestem? Tysiącem komórek, nazwanych organizmem przez starych greków. Ustrojowymi płynami, organami, pulsującym sercem.
Żywa - kiedy można poczuć się bardziej żywą niż w pełnym jesiennym słońcu, głaskana chłodnym wiatrem, słysząc szum suchych liści pełzających po bruku. No... można, ale nie jest to proste. Wciąż bolała ją głowa od tego głupiego kremowego piwa, na które wczoraj znów się skusiła. Nieodpowiedzialne toto i na dodatek słabe. Po raz kolejny przegrała z namowami kolegów z domu - tych gorszych kolegów. Następnym razem będę mądrzejsza.
Czas uciekał szybko, niewdzięcznie, słońce bardzo po macoszemu dzieliło się swoim żarem, a wiatr coraz bardziej lubieżnie wdzierał się między poły jej ubrań. Podniosła ramiona, chowając szyję głębiej w kołnierz, jakby to miało w ogóle w czymkolwiek pomóc; uratować przed chłodem i pozwolić zostać tu na jeszcze kilka minut.
Kim jestem? Myszą. Uciekam.
Otwierając oczy podniosła się na nogi. Wyprostowała się dumnie, podnosząc podbródek wyżej i spoglądając na młodszych uczniów z dziwną powagą i łagodnością. Filozoficzne myśli niespokojnie kręciły się w jej głowie. Co dalej, dokąd teraz, co teraz. Odpowiedzi wydawały się proste, bo przecież - czas na lekcje, ale pytanie pozostawiało po sobie posmak czegoś trudniejszego. Czegoś głębszego, sięgającego kolebki jej osobowości, tam, gdzie perspektywa przyszłości jawiła się tylko czarną plamą pod wygiętym kształtem znaku zapytania.
Data urodzenia: 06.09.1960r.
Czystość krwi: półkrwi
Dom w Hogwarcie: Hufflepuff
Różdżka: Piękne 10 ¼ cala czarnego bzu o wdzięcznym rdzeniu ze złotych piórek znikacza. Bywa złośliwa w cudzych rękach.
Widok z Ain Eingarp: Najskrytsze serca pragnienie. Lustro to prędzej nazwałaby słodkim narzędziem tortur, niż magicznym zwierciadłem dającym nadzieję. Była w nim wysoka, piękna i uśmiechnięta. Poruszając się z gracją prawdziwej damy niczym gwiazda ze starego romansu, kierowała kroki ku rudemu zachodowi słońca na którego tle majaczył ciemny zarys męskiej sylwetki.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Należy do grona tych uczniów, którzy starają się zbyt często; za mocno. Być może dlatego często jest niesłusznie posądzana o bycie zarozumiałą. Po prostu usilnie dąży do jakiejś nieuchwytnej doskonałości, którą sama sobie uroiła. Nie jest najlepszym z uczniów, zaklęcia idą jej dużo słabiej niż transmutacja, a na miotle utrzymuje się cudem, jednak żarliwość jej starań często rekompensuje pojawiąjące się tu i ówdzie braki. Niewątpliwie bystra, prędzej zobaczysz ją głowiącą się nad łamigłówką niż grającą w eksplodującego durnia.
Przykładowy Post:
Powolny spacer pomiędzy zajęciami poprowadził ją bezwiednie tam, gdzie najchętniej spędzała czas. Pierwszy podmuch wiatru, odgarniając kosmyki włosów z jej twarzy wpuścił pod jej nos lekki uśmieszek. Usiadła na jednej z ław na szkolnym dziedzińcu. Jesienna pogoda budziła w niej silnie nostalgiczne przemyślenia.
Kim jestem? Kamieniem milowym dwóch światów.
Uśmiechnęła się do siebie na samo wspomnienie tegorocznych wakacji, spędzonych na prostych mugolskich przyjemnościach jak muzyczne festiwale czy noce spędzone na dachu niebieskiego garbusa w letnim kinie w jej miasteczku. Obserwowała teraz dokazujących sobie uczniów myśląc który świat tak na prawdę jest bardziej magiczny - ten tu, za grubymi murami szkoły, pełen zaklęć i uroków, czy tam na zewnątrz, gdzie zwykli ludzie borykają się w zwykły sposób ze swoimi problemami.
Położyła się na siedzisku, a ciemne włosy rozsypały się łagodną kaskadą, tworząc wokół jej głowy ciemną aureolę. Słońce zagrało jej na nosie, tańcząc wesoło pomiędzy nielicznymi piegami i zmuszając do zamknięcia ciemnych oczu. Widziała pulsującą siatkę żył swoich powiek. Tak czerwoną, organiczną, żywą.
Kim jestem? Tysiącem komórek, nazwanych organizmem przez starych greków. Ustrojowymi płynami, organami, pulsującym sercem.
Żywa - kiedy można poczuć się bardziej żywą niż w pełnym jesiennym słońcu, głaskana chłodnym wiatrem, słysząc szum suchych liści pełzających po bruku. No... można, ale nie jest to proste. Wciąż bolała ją głowa od tego głupiego kremowego piwa, na które wczoraj znów się skusiła. Nieodpowiedzialne toto i na dodatek słabe. Po raz kolejny przegrała z namowami kolegów z domu - tych gorszych kolegów. Następnym razem będę mądrzejsza.
Czas uciekał szybko, niewdzięcznie, słońce bardzo po macoszemu dzieliło się swoim żarem, a wiatr coraz bardziej lubieżnie wdzierał się między poły jej ubrań. Podniosła ramiona, chowając szyję głębiej w kołnierz, jakby to miało w ogóle w czymkolwiek pomóc; uratować przed chłodem i pozwolić zostać tu na jeszcze kilka minut.
Kim jestem? Myszą. Uciekam.
Otwierając oczy podniosła się na nogi. Wyprostowała się dumnie, podnosząc podbródek wyżej i spoglądając na młodszych uczniów z dziwną powagą i łagodnością. Filozoficzne myśli niespokojnie kręciły się w jej głowie. Co dalej, dokąd teraz, co teraz. Odpowiedzi wydawały się proste, bo przecież - czas na lekcje, ale pytanie pozostawiało po sobie posmak czegoś trudniejszego. Czegoś głębszego, sięgającego kolebki jej osobowości, tam, gdzie perspektywa przyszłości jawiła się tylko czarną plamą pod wygiętym kształtem znaku zapytania.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach