Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
- Mistrz Labiryntu
Nawiedzony dom
Wto Sie 28, 2018 10:44 pm
Nawiedzony dom
Bardzo znane miejsce wśród młodych czarodziejów, które raczej żartobliwie jest określane jako nawiedzone - rzadko kto wierzy, żeby rzeczywiście dom był opanowany przez jakieś złe moce. Jest zabezpieczony przeróżnymi zaklęciami i żeby się do niego dostać trzeba mieć albo klucz albo specjalne zaproszenie na jedną z organizowanych tam imprez. Odbywają się one bardzo regularnie, ale tylko nieliczni mają szansę by móc się tam bawić - wszystko bowiem zależy od osoby do której trafi klucz. Ponoć lubi się przemieszczać pomiędzy poszczególnymi "wybrańcami", którzy poniekąd piastują rolę właścicieli tego starego budynku.
Na co dzień dom wygląda normalnie, ale przy każdej organizowanej tam imprezie zmienia się nie do poznania. Znajduje się na uboczu, obok zaniedbanego parku.
Na co dzień dom wygląda normalnie, ale przy każdej organizowanej tam imprezie zmienia się nie do poznania. Znajduje się na uboczu, obok zaniedbanego parku.
- Mistrz Gry
Re: Nawiedzony dom
Wto Sie 28, 2018 11:05 pm
Mówi się że to miejsce jest nawiedzone. Coś jednak sprawia, że niektórzy i tak tutaj przychodzą i dają się ponieść uciechom różnego rodzaju. Pierwszy jednak raz zostało urządzone Halloween. Dom wygląda strasznie, z zewnątrz pokryty podejrzanie wyglądającą naroślą i pajęczynami, wokół budynku latają nietoperze. Są również zaczarowane figurki przestawiające różne straszne monstra - począwszy od wilkołaków, wydających z siebie głośne ryki, gdy ktoś podchodził bliżej a skończywszy na bazyliszkach, którym, jeśli spojrzysz w oczy, zamienisz się na chwilę w kamień. W środku zaś znajduje się powiększony salon z parkietem do tańca, muzyka sączy się z gramofonu, wszyscy poprzebierani tak, że nie można poznać kto jest kim. Wątpliwe, żebyś kogokolwiek stąd znał. Właściwie to dziwne, że otrzymałeś zaproszenie. Czyżby przypadek, znajomości a może... przeznaczenie? Wszystko zdaje się możliwe. Do twoich uszu trafia rozmowa jakichś gości, że miejsce to zostało dobrane starannie. Ponoć często, w różnych pomieszczeniach, można znaleźć ślady aktywności duchów i poltergeistów. Miejsce dziwów. Ty też się przebrałeś, musiałeś, inaczej by cię nie wpuścili. Jak więc to wszystko się potoczy? Oprócz rozbudowanego, naładowanego młodymi ludźmi salonu, dostępna jest również mała kuchnia w której roi się od paskudnego żarcia, choć ci co chętnie wyciągają po nie ręce, nie narzekają. Niektórzy sprawiają wrażenie jakby odlecieli. W wąskim korytarzu, dzięki któremu możesz wejść do salonu lub kuchni, są jeszcze schody. Jedne prowadzą na górę, najpewniej do sypialni i łazienki, drugie na dół, do piwnicy. Gdzie idziesz, co robisz?
~
Z miejsca jest to uznawane jako mały event. Nie ma żadnych zapisów, powyższy post interpretujecie według własnej woli. Możecie dodać coś do siebie, dołożyć NPCów, dokładnie opisać swój strój, włączyć się w rozmowę i tak dalej. Proszę jedynie o to by podkreślać istotne, waszym zdaniem, kwestie, które mogą mi się przydać przy pisaniu kolejnych postów. Wchodzenie w interakcje jak najbardziej wskazane. Przy kolejnych postach, jeśli nic nie będzie wam nic przychodzić do głowy, dodam kilka propozycji.
Za kreatywność, rozwijanie wątków, daję więcej Punktów Doświadczenia. Plus, jeśli ktoś posiada jakiś istotny przedmiot przy sobie, niech wpisze go pod postem i podkreśli.
~
Z miejsca jest to uznawane jako mały event. Nie ma żadnych zapisów, powyższy post interpretujecie według własnej woli. Możecie dodać coś do siebie, dołożyć NPCów, dokładnie opisać swój strój, włączyć się w rozmowę i tak dalej. Proszę jedynie o to by podkreślać istotne, waszym zdaniem, kwestie, które mogą mi się przydać przy pisaniu kolejnych postów. Wchodzenie w interakcje jak najbardziej wskazane. Przy kolejnych postach, jeśli nic nie będzie wam nic przychodzić do głowy, dodam kilka propozycji.
Za kreatywność, rozwijanie wątków, daję więcej Punktów Doświadczenia. Plus, jeśli ktoś posiada jakiś istotny przedmiot przy sobie, niech wpisze go pod postem i podkreśli.
- Robyn Nott
Re: Nawiedzony dom
Pią Sie 31, 2018 4:09 pm
Odetta z "Jeziora Łabędzi". Jak ironicznie.
Już w momencie, gdy po raz pierwszy przeczytała otrzymane w niewiadomych okolicznościach zaproszenie, była pewna, że pójdzie. A konkretniej – że chciałaby pójść. Wiedziała bowiem, że wiele zależy tutaj od Radu i jego dobrej woli, którą próbowała przeciągnąć na swoją korzyść licznymi prośbami, namowami czy nawet błaganiem. Słodkie oczka, czułe słówka, kanapki do łóżka – robiła wszystko, byle tylko zgodził się jej towarzyszyć.
Dziewczyna sama nie wiedziała dlaczego tak właściwie tak bardzo chce pójść. Nie była żadnym amatorem strachu czy potworów, nie należała też do śmietanki towarzyskiej, dla której takie imprezy są chlebem powszednim. A może właśnie fakt, że to nie było coś, czym zazwyczaj się zajmowała tak bardzo zmotywowało ją do pójścia. Już z zewnątrz budynek wyglądał klimatycznie, a w środku wcale nie pozostawał dłużny. Przechodząc obok figury wilkołaka wzdrygnęła się, gdy zaryczał niemal jak prawdziwy. Złapała Radu pod ramię i nawet jeśli próbował się wyrywać, to stanowczo wzmocniła uścisk.
Minęła schody i ruszyła prosto do salonu rozglądając się z zaciekawieniem po twarzach i przebraniach gości. Nie znała lub nie rozpoznawała nikogo, co akurat nie sprawiało jej w zakłopotanie. Wolała być w pomieszczeniu pełnym nieznajomych niż ludzi, którzy myślą, że ją znają i mają już z góry wyrobione o niej zdanie. Poprawiła białą maskę wenecką, którą miała zawieszoną na twarzy oraz odgarnęła niewidzialne okruchy na sukience. Miała oczywiście schowaną pod nią, przyczepioną do pończochy, różdżkę. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie wybrałby się na imprezę Halloween-ową bez różdżki. Jeśli zaś chodzi o jej przebranie, to natchniona muzyką ze słynnego baletu zdecydowała przebrać się za księżniczkę łabędzi - miała na sobie delikatną, sięgającą do kostek białą sukienkę, wyżej wymienioną maskę oraz rude włosy ozdobione perłowymi koralikami i piórami, a na nogach białe baleriny. Sama suknia również była ozdobiona przeróżnymi koralikami i piórkami, szczególnie w okolicach dość mocno wycietego dekoltu. Niestety musiała mieć na sobie również płaszcz, bo angielska pogoda nie pozwalała na pozostanie całkowicie wiernym postaci, za którą próbowała się przebrać.
– Rozpoznajesz kogoś? – zapytała cicho, niemal na ucho, swojego partnera. Gdy już tutaj byli za bardzo nie wiedziała, co powinni ze sobą zrobić. Z marzeniami często tak bywa, że gdy dochodzi do ich spełnienia, to człowiek nie potrafi sobie za bardzo przypomnieć czego od nich oczekiwał.
Już w momencie, gdy po raz pierwszy przeczytała otrzymane w niewiadomych okolicznościach zaproszenie, była pewna, że pójdzie. A konkretniej – że chciałaby pójść. Wiedziała bowiem, że wiele zależy tutaj od Radu i jego dobrej woli, którą próbowała przeciągnąć na swoją korzyść licznymi prośbami, namowami czy nawet błaganiem. Słodkie oczka, czułe słówka, kanapki do łóżka – robiła wszystko, byle tylko zgodził się jej towarzyszyć.
Dziewczyna sama nie wiedziała dlaczego tak właściwie tak bardzo chce pójść. Nie była żadnym amatorem strachu czy potworów, nie należała też do śmietanki towarzyskiej, dla której takie imprezy są chlebem powszednim. A może właśnie fakt, że to nie było coś, czym zazwyczaj się zajmowała tak bardzo zmotywowało ją do pójścia. Już z zewnątrz budynek wyglądał klimatycznie, a w środku wcale nie pozostawał dłużny. Przechodząc obok figury wilkołaka wzdrygnęła się, gdy zaryczał niemal jak prawdziwy. Złapała Radu pod ramię i nawet jeśli próbował się wyrywać, to stanowczo wzmocniła uścisk.
Minęła schody i ruszyła prosto do salonu rozglądając się z zaciekawieniem po twarzach i przebraniach gości. Nie znała lub nie rozpoznawała nikogo, co akurat nie sprawiało jej w zakłopotanie. Wolała być w pomieszczeniu pełnym nieznajomych niż ludzi, którzy myślą, że ją znają i mają już z góry wyrobione o niej zdanie. Poprawiła białą maskę wenecką, którą miała zawieszoną na twarzy oraz odgarnęła niewidzialne okruchy na sukience. Miała oczywiście schowaną pod nią, przyczepioną do pończochy, różdżkę. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie wybrałby się na imprezę Halloween-ową bez różdżki. Jeśli zaś chodzi o jej przebranie, to natchniona muzyką ze słynnego baletu zdecydowała przebrać się za księżniczkę łabędzi - miała na sobie delikatną, sięgającą do kostek białą sukienkę, wyżej wymienioną maskę oraz rude włosy ozdobione perłowymi koralikami i piórami, a na nogach białe baleriny. Sama suknia również była ozdobiona przeróżnymi koralikami i piórkami, szczególnie w okolicach dość mocno wycietego dekoltu. Niestety musiała mieć na sobie również płaszcz, bo angielska pogoda nie pozwalała na pozostanie całkowicie wiernym postaci, za którą próbowała się przebrać.
– Rozpoznajesz kogoś? – zapytała cicho, niemal na ucho, swojego partnera. Gdy już tutaj byli za bardzo nie wiedziała, co powinni ze sobą zrobić. Z marzeniami często tak bywa, że gdy dochodzi do ich spełnienia, to człowiek nie potrafi sobie za bardzo przypomnieć czego od nich oczekiwał.
- Radu Rhydderch
Re: Nawiedzony dom
Pią Sie 31, 2018 5:18 pm
Z jednej strony nie było rzeczy, której nie znosiłby bardziej niż wychodzenie z domu - no, może poza nim samym. Z drugiej, okazja do brylowania wydawała się być ostatnią przyjemnością tego nędznego życia, które wiódł i mimo, że zgrywał uparcie, że bardzo nie chce z Robyn nigdzie iść, mimo, że namawiała go dobrych kilka dni, wiedział, że na pewno pójdzie już kiedy tylko o tym przyjęciu wspomniała. Jeśli chodziło o kwestię przebrania, Rhydderch uważał się za zbyt zatwardziałego dandysa, by pójść w kicz i lansiarstwo przeciętnych przebrań Halloweenowych. Niby lord Byron na zamku Chillon, w eleganckim czarnym fraku wykończonym złotymi elementami, rozwianym platynowym włosem, z laską w ręku i w żelaznej masce prezentował się trochę niczym królewicz, który zabłądził w tak obskurne i straszne okolice, jakimi jawił się ogród opuszczonego domu, a trochę upiór z azylu dla umysłowo chorych.
O ironio, mógłby nos marszczyć, prychnąć z niesmakiem na ten bluszcz i pajęczyny, prawdą jednak był fakt, że nawiedzony dom prezencją wcale tak mocno nie odbiegał od jego rodzinnego domu, a można nawet posilić się na zakład, że pluszczu i dziur w dachu w posiadłości Rhydderchów było znacznie więcej niż w tym o tu-tu przybytku zabaw i rozkoszy.
Figury jakimi udekorowane było przejście do drzwi były spektakularne, w sensie, jak w spektaklu i osiągały zamierzony cel skoro Nott podskoczyła niczym gąska, brakowało piśnięcia gdy złapała za Radowy mankiet.
- No już. - poklepał ją pocieszająco po dłoni marszcząc się odrobinę. Miał okazję poznać jednego wilkołaka, był leniwym fiutem i przesadzał z alkoholem (czyli tak bardzo inaczej niż sam Rado, wiadomo czemu się nienawidzili) a w okolicach pełni zaczynał strasznie śmierdzieć. Co prawda był szlachcicem z dobrego domu, Rhydderch podejrzewał jednak, że zeżarł swoją rodzinę bo nie widział innych członków może z rok już..! Choć widywałby ich pewnie, gdyby sam wychodził z domu...
Podążali za... kimś, korytarzem w kierunku schodów, mijając kuchnię na widok której Złoty Książę wywrócił oczami tak, że go zabolały. Pomijając fakt, że jedzenie było przykrym obowiązkiem, koniecznym do bezawaryjnego funkcjonowania - to jedzenie, te dania w kuchni wyglądały tak paskudnie, że nie zjadłby tego za żadne pieniądze. Nawet, jeśli Robyn bardzo bardzo ładnie go o to poprosi.
- Hm? - na chwilę zapomniał już o uwieszonej swego ramienia damie, spojrzawszy więc na nią po raz kolejny tego wieczoru z ukontentowaniem uznał, że wygląda bardzo dobrze - choć w opuszkach palców pulsowała mu straszna chęć udekorowania tej niewinnej bieli bardziej żywiołowymi kolorami karmazynu i purpury. Zboczenie, nazwijmy to, zawodowe?- Niech się zastanowię. - choć rozglądał się niezbyt gorliwie, a wszyscy goście nosili maski i przebrania, był w stanie wyłowić z tłumu kilka charakterystycznych postaci. Wysoki młodzieniec z lekkim garbem to syn szefa departamentu transportu magicznego. Mimo, ze rudy kolor włosów najwyraźniej magicznie przerobił na hebanową czerń, jego nerwowy tik lewej ręki, no i garb, rozpoznałby wszędzie. Dalej, nierozłączne siostry Bulstrode, różnica wieku między nimi to ponad dziewięć lat, a dalej uparcie twierdzą, że są bliźniaczkami - nawet dziś ubrały się tak samo. Im bardziej się przyglądał tym więcej zauważał mimo wyraźnie wielkich starań poniektórych znajomych szlacheckiej socjety by pozostać anonimowym.
- Nie, chyba nikogo. - powiedział wracając spojrzeniem do Robyn- Wszyscy są doskonale przebrani. - z wewnętrznej kieszeni fraka wydobył swoją piersiówkę bez dna by pociągnąć łyk, czy dwa. Może pięć.
O ironio, mógłby nos marszczyć, prychnąć z niesmakiem na ten bluszcz i pajęczyny, prawdą jednak był fakt, że nawiedzony dom prezencją wcale tak mocno nie odbiegał od jego rodzinnego domu, a można nawet posilić się na zakład, że pluszczu i dziur w dachu w posiadłości Rhydderchów było znacznie więcej niż w tym o tu-tu przybytku zabaw i rozkoszy.
Figury jakimi udekorowane było przejście do drzwi były spektakularne, w sensie, jak w spektaklu i osiągały zamierzony cel skoro Nott podskoczyła niczym gąska, brakowało piśnięcia gdy złapała za Radowy mankiet.
- No już. - poklepał ją pocieszająco po dłoni marszcząc się odrobinę. Miał okazję poznać jednego wilkołaka, był leniwym fiutem i przesadzał z alkoholem (czyli tak bardzo inaczej niż sam Rado, wiadomo czemu się nienawidzili) a w okolicach pełni zaczynał strasznie śmierdzieć. Co prawda był szlachcicem z dobrego domu, Rhydderch podejrzewał jednak, że zeżarł swoją rodzinę bo nie widział innych członków może z rok już..! Choć widywałby ich pewnie, gdyby sam wychodził z domu...
Podążali za... kimś, korytarzem w kierunku schodów, mijając kuchnię na widok której Złoty Książę wywrócił oczami tak, że go zabolały. Pomijając fakt, że jedzenie było przykrym obowiązkiem, koniecznym do bezawaryjnego funkcjonowania - to jedzenie, te dania w kuchni wyglądały tak paskudnie, że nie zjadłby tego za żadne pieniądze. Nawet, jeśli Robyn bardzo bardzo ładnie go o to poprosi.
- Hm? - na chwilę zapomniał już o uwieszonej swego ramienia damie, spojrzawszy więc na nią po raz kolejny tego wieczoru z ukontentowaniem uznał, że wygląda bardzo dobrze - choć w opuszkach palców pulsowała mu straszna chęć udekorowania tej niewinnej bieli bardziej żywiołowymi kolorami karmazynu i purpury. Zboczenie, nazwijmy to, zawodowe?- Niech się zastanowię. - choć rozglądał się niezbyt gorliwie, a wszyscy goście nosili maski i przebrania, był w stanie wyłowić z tłumu kilka charakterystycznych postaci. Wysoki młodzieniec z lekkim garbem to syn szefa departamentu transportu magicznego. Mimo, ze rudy kolor włosów najwyraźniej magicznie przerobił na hebanową czerń, jego nerwowy tik lewej ręki, no i garb, rozpoznałby wszędzie. Dalej, nierozłączne siostry Bulstrode, różnica wieku między nimi to ponad dziewięć lat, a dalej uparcie twierdzą, że są bliźniaczkami - nawet dziś ubrały się tak samo. Im bardziej się przyglądał tym więcej zauważał mimo wyraźnie wielkich starań poniektórych znajomych szlacheckiej socjety by pozostać anonimowym.
- Nie, chyba nikogo. - powiedział wracając spojrzeniem do Robyn- Wszyscy są doskonale przebrani. - z wewnętrznej kieszeni fraka wydobył swoją piersiówkę bez dna by pociągnąć łyk, czy dwa. Może pięć.
- Abel Attaway
Re: Nawiedzony dom
Pią Sie 31, 2018 8:37 pm
Nie znałem się na zabawie, bliżej mi było do sztywności trzonka od miotły niż gibkiego, elastycznego tworzywa zabawkowej różdżki. Otrzymując zaproszenie zdziwiłem się, gotów podejrzewać o najgorsze Radu. Poczciwego Radu, którego sowy latały wokół mnie podczas przerw od pracy, kiedy w spokoju chciałem zjeść posiłek. Coś mi jednak w tym zaproszeniu nie pasowało, to nie był styl mojego nawiedzonego przyjaciela - ależ by się obraził za te moje myśli - tylko kogoś, kogo nie miałem przyjemności poznać. Przynajmniej sobie nie przypominałem.
Moim początkowym planem na Halloween, po pracy, było spędzenie wieczoru w knajpie; pogranie w zaczarowany bilard, pożartowanie ze starymi bywalcami dotkniętymi efektami różnych zaklęć. Dodatkowy palec, nos, oko? Wzrok modliszki? Ogon? Standard, prawda? To w końcu był magiczny świat, w nim to były zaledwie błahostki. Zaproszenie jednak kusiło, bo chyba za bardzo dałem się porwać tej mojej codzienności. Co mi szkodziło iść? I tak pewnie za wyjątkiem Radu, który zdążył mi obwieścić, że wybiera się tam z Robyn - jakże inaczej? - nikogo tam nie znałem. Odnośnie stroju coś mnie naszło, chyba wiedziałem w jaką stronę powinienem z tym iść. Nie w klasycyzm, nie w elegancję, nie w typowość, chciałem i oczekiwałem po sobie czegoś więcej. W pracy spełniałem swoje kryteria, mój wizerunek był nieskazitelny, dlatego dzisiejszego dnia, roku 1978, chciałem poszaleć na tyle na ile mogłem. Kupiłem materiały z którymi poszedłem do mojej znajomej znającej się na szyciu. Miałem szczęście, bo jej współlokatorka znająca się na malowaniu, zgodziła się zadbać o to bym wyglądał jak najbardziej prawdopodobnie. Człowiek smok. Prostota, nic wyszukiwanego, a jednak była w tym siła, tajemnicza moc. Dzisiejszego dnia byłem mniej szary niż zwykle. Moim strojem była ciemnozielona szata ze złotymi przebłyskami, a buty, srebrne, kończyły się czymś, co przypominało pazur. Oczy stałe się dzikie, zwierzęce, ale ich barwa była taka sama, użyto do tego zaklęć. Włosy, potraktowane eliksirem, nie były już dłużej ułożone a nastroszone, wręcz postrzępione. Paznokcie zmieniły się w krótkie szpony, skóra zyskała ciemny, zielony odcień. Gabrielle własnoręcznie stworzyła łuski; tylko połowa twarzy w nich była, ale szyja i ręce były pokryte nimi w całości. Zęby zostały zachowane. Człowiek smok. Nie bałem się tak iść ulicą i tak przecież nikt mnie nie pozna. Podziękowałem im, ucałowałem policzki tak jak sobie tego życzyły i wyszedłem na ulicę. Skrywałem się w cieniu, unikałem mugoli i kiedy w końcu przeniosłem się za sprawą świstoklika w odpowiednią część Anglii, znalazłem leżącego na ziemi mężczyznę. Nie wyglądał zbyt dobrze, możliwe, że był pijany, ale i tak postanowiłem mu pomóc.
- Zmierza pan na przyjęcie? Może w takim razie pójdzie pan ze mną? - zaproponowałem uprzejmie, bo tam na miejscu, nawet jeśli coś byłoby z nim nie tak, mogliby mu tam pomóc. Nie znałem się na magii leczniczej to nie chciałem ryzykować. Pomogłem mu wstać, raczej nie mówiłem dużo, a jeśli o coś mnie pytał, odpowiadałem zdawkowo. Zauważając w końcu budynek, stwierdziłem, że naprawdę się postarali. Ciekawiło mnie czy Radu ze swoją ulubienicą byli już w środku. Być może, kto wie? Spojrzałem na jegomościa, który szedł obok mnie.
- I co pan sądzi? - spytałem, zauważając jak ktoś z powodu figurki bazyliszka zamienia się w kamień. Zapowiadała się długa noc dla człowieka smoka. Wszedłem do środka, rozglądając się zaskoczony, że aż tyle ludzi się pojawiło. Zajrzałem z zaciekawieniem do powiększonego salonu i odkryłem, że parkiet pęka w szwach. Powinienem pójść zatańczyć? To chyba nie jest dobra strategia.
- Kuchnia? - rzuciłem głośno, bo muzyka dawała popalić i uniosłem jedną brew do góry, rozglądając się. Nigdzie nie mogłem dostrzec Radu.
Moim początkowym planem na Halloween, po pracy, było spędzenie wieczoru w knajpie; pogranie w zaczarowany bilard, pożartowanie ze starymi bywalcami dotkniętymi efektami różnych zaklęć. Dodatkowy palec, nos, oko? Wzrok modliszki? Ogon? Standard, prawda? To w końcu był magiczny świat, w nim to były zaledwie błahostki. Zaproszenie jednak kusiło, bo chyba za bardzo dałem się porwać tej mojej codzienności. Co mi szkodziło iść? I tak pewnie za wyjątkiem Radu, który zdążył mi obwieścić, że wybiera się tam z Robyn - jakże inaczej? - nikogo tam nie znałem. Odnośnie stroju coś mnie naszło, chyba wiedziałem w jaką stronę powinienem z tym iść. Nie w klasycyzm, nie w elegancję, nie w typowość, chciałem i oczekiwałem po sobie czegoś więcej. W pracy spełniałem swoje kryteria, mój wizerunek był nieskazitelny, dlatego dzisiejszego dnia, roku 1978, chciałem poszaleć na tyle na ile mogłem. Kupiłem materiały z którymi poszedłem do mojej znajomej znającej się na szyciu. Miałem szczęście, bo jej współlokatorka znająca się na malowaniu, zgodziła się zadbać o to bym wyglądał jak najbardziej prawdopodobnie. Człowiek smok. Prostota, nic wyszukiwanego, a jednak była w tym siła, tajemnicza moc. Dzisiejszego dnia byłem mniej szary niż zwykle. Moim strojem była ciemnozielona szata ze złotymi przebłyskami, a buty, srebrne, kończyły się czymś, co przypominało pazur. Oczy stałe się dzikie, zwierzęce, ale ich barwa była taka sama, użyto do tego zaklęć. Włosy, potraktowane eliksirem, nie były już dłużej ułożone a nastroszone, wręcz postrzępione. Paznokcie zmieniły się w krótkie szpony, skóra zyskała ciemny, zielony odcień. Gabrielle własnoręcznie stworzyła łuski; tylko połowa twarzy w nich była, ale szyja i ręce były pokryte nimi w całości. Zęby zostały zachowane. Człowiek smok. Nie bałem się tak iść ulicą i tak przecież nikt mnie nie pozna. Podziękowałem im, ucałowałem policzki tak jak sobie tego życzyły i wyszedłem na ulicę. Skrywałem się w cieniu, unikałem mugoli i kiedy w końcu przeniosłem się za sprawą świstoklika w odpowiednią część Anglii, znalazłem leżącego na ziemi mężczyznę. Nie wyglądał zbyt dobrze, możliwe, że był pijany, ale i tak postanowiłem mu pomóc.
- Zmierza pan na przyjęcie? Może w takim razie pójdzie pan ze mną? - zaproponowałem uprzejmie, bo tam na miejscu, nawet jeśli coś byłoby z nim nie tak, mogliby mu tam pomóc. Nie znałem się na magii leczniczej to nie chciałem ryzykować. Pomogłem mu wstać, raczej nie mówiłem dużo, a jeśli o coś mnie pytał, odpowiadałem zdawkowo. Zauważając w końcu budynek, stwierdziłem, że naprawdę się postarali. Ciekawiło mnie czy Radu ze swoją ulubienicą byli już w środku. Być może, kto wie? Spojrzałem na jegomościa, który szedł obok mnie.
- I co pan sądzi? - spytałem, zauważając jak ktoś z powodu figurki bazyliszka zamienia się w kamień. Zapowiadała się długa noc dla człowieka smoka. Wszedłem do środka, rozglądając się zaskoczony, że aż tyle ludzi się pojawiło. Zajrzałem z zaciekawieniem do powiększonego salonu i odkryłem, że parkiet pęka w szwach. Powinienem pójść zatańczyć? To chyba nie jest dobra strategia.
- Kuchnia? - rzuciłem głośno, bo muzyka dawała popalić i uniosłem jedną brew do góry, rozglądając się. Nigdzie nie mogłem dostrzec Radu.
- Emmelina Vance
Re: Nawiedzony dom
Nie Wrz 02, 2018 10:34 pm
Nie bywała w złym humorze. To byłoby tak prawdopodobne, jak to, że można oberwać prosto w tętnice podobojczykkową srebrnym sztyletem we kwiatowy wzorek (konkretnie słoneczniki) z Maroka, który został wytworzony rękami rzemieślnika z Galapagos pochodzenia żydowskiego, a który zmarł przed 300 laty. Niby nie da się określić prawdopodobieństwa tego zdarzenia losowego aczkolwiek, czy możeby być przekonani, że brzmi aż tak niezwykle, by wydarzyć się nie mogło? No nie do końca. Ostatecznie jednak ta cała historia nie sprowadza się do złego humoru Emmeliny Vance. Ten sztylet wciąż pozostaje bardziej prawdopodobnym biegiem zdarzeń niż to. Puneta jest jednak taka, że mimo tego, iż to, co czuła nie jest jednoznacznie negatywne to było... dziwnie.
Nie miała przekonania, co do tego, dlaczego. Zabawa z okazji Halloween nie brzmi przecież źle. Praca w sumie też nie dała jej w kość jakoś szczególnie. Przyzwyczaiła się do martwienia o losy przyszłych pokoleń i świata. Dzielnica w której żyła jakoś tak przycichła ostatnim czasem. No niby robi się idealnie! Spokojnie.
Tyle, że czy brak jakichkolwiek niezwykłych zdarzeń oznacza cokolwiek dobrego? Obstawałaby bardziej przy teorii, że ta cisza przed burzą przyniesie niedługo jakiś kataklizm. Tsunami kłopotów. Przed każdą lepiej zorganizowaną akcją, gdzie dzieje się coś złego musi upłynąć trochę czasu. Przemyślenie, opracowanie planu. Jak więc przygotować się na to, czego przewidzieć nie można? Znowóż - bardziej prawdopodobny jest ten sztylet! Przynajmniej posiedliśmy chwilowo jakieś fakty o jego potencjalnym istnieniu. Brak jakichkolwiek - kogo się obawiać, komu nie ufać, kogo powstrzymać... jest zdecydowanie bardziej kłopotliwy. Nie da się jednak przetrwać w ciągłym strachu. Każdy musi się jakoś relaksować i chyba nic w tym dziwnego, że taka przyjemna okazja, jak to zostaje wykorzystywana przez ludzi. Tak więc i panna Vance zdecydowała, że to brzmi jak jakiś plan! W końcu nie była pesymistką ani nie zwariowała jeszcze na punkcie myślenia o potencjalnym nieznanym wrogu z imienia. Życie toczyło się dalej w tej ciszy i tyle. Szła więc samotnie - o co znowóż miała pretensje jej ukochana matula (tak, wierzcie lub nie, ale nawet w pewnym wieku rodzice wciąż martwią się stanem waszych relacji międzyludzkich, szczególnie, kiedy chcieliby mieć już jakiegoś dziedzica swej niewielkiej, ale wciąż fortuny, a wy wciąż praujecie i nie opowiadacie im o żadnym zacnym jegomościu) - i tak oto się pojawiła. Zatrzymała się tuż za wejściem w swoim wdzianku dinozaura. Nie, to nie żart. Miała kuperek z ogonem, który ciągnie się za nią, a jej głowa była gdzieś głęboko w kostumie, że z trudem szło oglądać jej twarz, ponieważ miał ten kostium także długą szyję i głowę. Zaczarowała również oczy na głowie dinozaura, by mrugały i poruszały się, jakby naprawdę przyglądał się światu. Zostawiła jednak ręce na wierchu, nie ukrywając ich w tym stroju, co by móc normalnie funkcjonować, gdyby chciała się na przykład czegoś napić. Miała trochę problemów, by wejść przez drzwi w swoim stroju przedstawiciela zauropodomorfów, ale ostatecznie ciężko oddychając stanęła niedaleko wejścia, zastanawiając się, co dalej ze sobą począć.
Nie miała przekonania, co do tego, dlaczego. Zabawa z okazji Halloween nie brzmi przecież źle. Praca w sumie też nie dała jej w kość jakoś szczególnie. Przyzwyczaiła się do martwienia o losy przyszłych pokoleń i świata. Dzielnica w której żyła jakoś tak przycichła ostatnim czasem. No niby robi się idealnie! Spokojnie.
Tyle, że czy brak jakichkolwiek niezwykłych zdarzeń oznacza cokolwiek dobrego? Obstawałaby bardziej przy teorii, że ta cisza przed burzą przyniesie niedługo jakiś kataklizm. Tsunami kłopotów. Przed każdą lepiej zorganizowaną akcją, gdzie dzieje się coś złego musi upłynąć trochę czasu. Przemyślenie, opracowanie planu. Jak więc przygotować się na to, czego przewidzieć nie można? Znowóż - bardziej prawdopodobny jest ten sztylet! Przynajmniej posiedliśmy chwilowo jakieś fakty o jego potencjalnym istnieniu. Brak jakichkolwiek - kogo się obawiać, komu nie ufać, kogo powstrzymać... jest zdecydowanie bardziej kłopotliwy. Nie da się jednak przetrwać w ciągłym strachu. Każdy musi się jakoś relaksować i chyba nic w tym dziwnego, że taka przyjemna okazja, jak to zostaje wykorzystywana przez ludzi. Tak więc i panna Vance zdecydowała, że to brzmi jak jakiś plan! W końcu nie była pesymistką ani nie zwariowała jeszcze na punkcie myślenia o potencjalnym nieznanym wrogu z imienia. Życie toczyło się dalej w tej ciszy i tyle. Szła więc samotnie - o co znowóż miała pretensje jej ukochana matula (tak, wierzcie lub nie, ale nawet w pewnym wieku rodzice wciąż martwią się stanem waszych relacji międzyludzkich, szczególnie, kiedy chcieliby mieć już jakiegoś dziedzica swej niewielkiej, ale wciąż fortuny, a wy wciąż praujecie i nie opowiadacie im o żadnym zacnym jegomościu) - i tak oto się pojawiła. Zatrzymała się tuż za wejściem w swoim wdzianku dinozaura. Nie, to nie żart. Miała kuperek z ogonem, który ciągnie się za nią, a jej głowa była gdzieś głęboko w kostumie, że z trudem szło oglądać jej twarz, ponieważ miał ten kostium także długą szyję i głowę. Zaczarowała również oczy na głowie dinozaura, by mrugały i poruszały się, jakby naprawdę przyglądał się światu. Zostawiła jednak ręce na wierchu, nie ukrywając ich w tym stroju, co by móc normalnie funkcjonować, gdyby chciała się na przykład czegoś napić. Miała trochę problemów, by wejść przez drzwi w swoim stroju przedstawiciela zauropodomorfów, ale ostatecznie ciężko oddychając stanęła niedaleko wejścia, zastanawiając się, co dalej ze sobą począć.
- Greg Avery
Re: Nawiedzony dom
Pon Wrz 03, 2018 12:04 pm
Ostatnimi czasy życie Grega nie było usłane różami. Nie chodziło tu nawet o to, że wszystko wywróciło się do góry nogami, a Grindelwald gryzł piach - Avery skończył na ulicy. Okupował co prawda swoją starą kamienicę, wciąż dumnie stojącą przy jednej z mugolskich ulic, ale ostatecznie nie miał w tych czasach zbyt wiele do roboty, a utknął. I to potężnie, bo pozbawiony planów i narzędzi niezbędnych do powrotu i naprawienia tej idiotycznej rzeczywistości. "Lord Voldemort"? Kto to w ogóle był i za kogo się uważał? Takich chłystków za swoich czasów kasował w...
Z zamyślenia wyrwał go jakiś młodzieniec. Czyżby się upił? Chyba tak, bo nogi chybotały mu na boki, kiedy próbował stawiać pierwsze niepewne kroki. Dmuchnął w grzywkę przyglądając się Attawayowi. Był na pewno uprzejmiejszy od Caroline, więc zaplusował w oczach Francuza dość mocno.
- Grégoire Avery - wydusił z siebie podając mu rękę, nie do końca rozumiejąc gdzie właściwie zmierzają, ale nie uznał tego za szczególny problem. Gdzie niby mogły bawić się jakieś dzieciaki? Jaki był w ogóle dziś dzień? Najwyraźniej jego ostatni, bo dekoracje wskazywały na zbliżającą się apokalipsę.
- Interesujący wybór figur ogrodowych - stwierdził widząc szereg zszokowanych, skamieniałych postaci. Nie rozwal przypadkiem jakiegoś posągu, bo znowu skończysz w Azkabanie, zanotował w głowie drapiąc się przy tym po lekko zarośniętej brodzie. Swoją drogą, czy znalazł się przypadkiem w miejscu spotkania jakiejś sekty... a może potańcówki kanibali? Naprawdę próbował wierzyć, że to impreza halloweenowa, ale chyba się jeszcze nie obudził. Nie mogąc znieść dźwięków przycinającego przez moment gramofonu ruszył za Attawayem, nie widząc innej drogi ucieczki.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś młodzieniec. Czyżby się upił? Chyba tak, bo nogi chybotały mu na boki, kiedy próbował stawiać pierwsze niepewne kroki. Dmuchnął w grzywkę przyglądając się Attawayowi. Był na pewno uprzejmiejszy od Caroline, więc zaplusował w oczach Francuza dość mocno.
- Grégoire Avery - wydusił z siebie podając mu rękę, nie do końca rozumiejąc gdzie właściwie zmierzają, ale nie uznał tego za szczególny problem. Gdzie niby mogły bawić się jakieś dzieciaki? Jaki był w ogóle dziś dzień? Najwyraźniej jego ostatni, bo dekoracje wskazywały na zbliżającą się apokalipsę.
- Interesujący wybór figur ogrodowych - stwierdził widząc szereg zszokowanych, skamieniałych postaci. Nie rozwal przypadkiem jakiegoś posągu, bo znowu skończysz w Azkabanie, zanotował w głowie drapiąc się przy tym po lekko zarośniętej brodzie. Swoją drogą, czy znalazł się przypadkiem w miejscu spotkania jakiejś sekty... a może potańcówki kanibali? Naprawdę próbował wierzyć, że to impreza halloweenowa, ale chyba się jeszcze nie obudził. Nie mogąc znieść dźwięków przycinającego przez moment gramofonu ruszył za Attawayem, nie widząc innej drogi ucieczki.
- Helen Weston
Re: Nawiedzony dom
Czw Wrz 06, 2018 11:09 pm
Zaproszenie, a na nim krwistoczerwony atrament, czy małe latające po kartce nietoperze, zdaniem Helen stanowiły element doskonale przemyślanej akcji - prowokacji. Wampirzyca na zabawie halloweenowej, brzmiało przecież jak doskonałej klasy żart, igłę wbitą w sam środek rodzącego się ruchu równościowego, który przecież żądał, by wszyscy mogli mieć równy start w przyszłość, nawet jeżeli wyruszyli w tę podróż prawie sto pięćdziesiąt lat temu, a nadal wyglądali na dwadzieścia pięć lat. Mogli dodać jeszcze do tego darmowy kurs ostrzenia wideł albo szybką lekcję jak stworzyć pochodnię na potwora z nogi od krzesła w niecałe trzydzieści sekund i udało by im się połączyć przyjemne z pożytecznym.
Nawet teraz, kiedy w swej sięgającej ziemi sukni, brnęła w stronę miejsca odbycia się „balangi”, czuła, że nie wyjdzie z tego nic dobrego. Wzrokiem pozbawionym zainteresowanie spogląda na mijane rzeźby, zatrzymując się chwilę dłużej przy tej przedstawiającej wilkołaka. Na ten karykaturalny obrazek, dłoń zaciska się jej w pięść, a martwe serce zaczyna bić szybciej. Tak ich widzieli, jako krwiożercze potwory? Stereotypy, z każdej strony otaczały ją hordy obrazków wyjętych żywcem z osiemnastego wieku, brakowało tylko ukrytego w mroku Van Hellsinga z wymierzoną w pierś wilkołaka strzelbą.
Nie powinna tam iść, wiedziała to, a mimo wszystko ubrała się jak głupia, nałożyła nawet maskę, która przypominała uroczy pyszczek zająca i po co, by na ostatniej prostej stwierdzić, że to nie ma sensu i ona zawraca. Kij, który miała wbity w swoją dupę, wyraźnie dawał się jej w siwe znaki, nie pozwalając czerpać przyjemności z otaczającej ją mieszaniny kiczu i grozy.
Z ustami, spiętymi w wąską kreskę przekracza próg mieszkania, wprowadzając do środka atmosferę jak przed rozpętaniem się burzy. Zirytowanym spojrzeniem przesuwa po zebranych w środku osobach, nie znajdując w sobie potrzeby by podchodzić do kogokolwiek. Plując sobie w twarz, za lekkomyślnie podjętą decyzję o pojawieniu się, Weston wolnym krokiem stara się wmieszać w tłum poprzebieranych postaci.
Nawet teraz, kiedy w swej sięgającej ziemi sukni, brnęła w stronę miejsca odbycia się „balangi”, czuła, że nie wyjdzie z tego nic dobrego. Wzrokiem pozbawionym zainteresowanie spogląda na mijane rzeźby, zatrzymując się chwilę dłużej przy tej przedstawiającej wilkołaka. Na ten karykaturalny obrazek, dłoń zaciska się jej w pięść, a martwe serce zaczyna bić szybciej. Tak ich widzieli, jako krwiożercze potwory? Stereotypy, z każdej strony otaczały ją hordy obrazków wyjętych żywcem z osiemnastego wieku, brakowało tylko ukrytego w mroku Van Hellsinga z wymierzoną w pierś wilkołaka strzelbą.
Nie powinna tam iść, wiedziała to, a mimo wszystko ubrała się jak głupia, nałożyła nawet maskę, która przypominała uroczy pyszczek zająca i po co, by na ostatniej prostej stwierdzić, że to nie ma sensu i ona zawraca. Kij, który miała wbity w swoją dupę, wyraźnie dawał się jej w siwe znaki, nie pozwalając czerpać przyjemności z otaczającej ją mieszaniny kiczu i grozy.
Z ustami, spiętymi w wąską kreskę przekracza próg mieszkania, wprowadzając do środka atmosferę jak przed rozpętaniem się burzy. Zirytowanym spojrzeniem przesuwa po zebranych w środku osobach, nie znajdując w sobie potrzeby by podchodzić do kogokolwiek. Plując sobie w twarz, za lekkomyślnie podjętą decyzję o pojawieniu się, Weston wolnym krokiem stara się wmieszać w tłum poprzebieranych postaci.
- Robyn Nott
Re: Nawiedzony dom
Sob Wrz 08, 2018 1:08 am
Podążyła za wzrokiem Radu i oglądała zebranych tutaj czarodziejów, chociaż w przeciwieństwie do niego, nie potrafiła rozpoznać nikogo; nawet kobiety w średnim wieku, która tydzień temu spędziła cztery godziny na wybieraniu różdżki dla swojego dziecka, bo zdążyło już zniszczyć tą zakupioną we wrześniu. Oczywiście kobieta była święcie przekonana, że to wina różdżki, a nie pośladków dzieciaka, które się na nim znalazły, dlatego teraz domagała się porządnego egzemplarzu.
Robyn jednak nie dostrzegła spod jej maski tych samych, wrednych oczu, które gapiły się na nią spod byka w sklepie, dlatego uśmiechnęła się do niej niepewnie, jak do nieznajomego, i uwierzyła swojemu partnerowi, gdy zapewnił ją, że wszyscy są doskonale przebrani. Być może niezdolność zobaczenia prawdziwych twarzy otaczających ją ludzi wynikała z tego, że Robyn nigdy nie była specjalnie zainteresowana rzeczywistością. Lubiła w swojej głowie romantyzować i wybielać to, co na co dzień widziała; podobnie przecież robiła z samym Radu, na którego wady zwyczajnie odwracała wzrok.
– Zapowiada się więc interesujący wieczór – przyznała z ulgą, przy okazji specjalnie ignorując fakt, że Radu już zaczął proces otumaniania się alkoholem. Kto wie, może tym razem zrobi się po nim miły i szarmancki? Może nawet uda im się zatańczyć jeden taniec w tej iście makabrycznej inscenizacji?
– Zastanawiam się tylko, gdzie jest gospodarz – powiedziała na głos zanim zdążyła uświadomić sobie w głowie swój błąd logiczny. Doskonale przecież wiedziała, że żadnego gospodarza tutaj nie ma. – Mam na myśli – zaczęła doprecyzowywać na wypadek, gdyby Radu uznał ją za lekko upośledzoną umysłowo. – kto to wszystko zorganizował i rozesłał nam zaproszenia.
"Rozesłał mi, tak konkretniej" dokończyła w myślach.
Gdyby to Radu dostał tajemnicze zaproszenie, to nie byłaby w żadnym stopniu zdziwiona. Ona przecież nie należała do żadnego kręgu szlachty czarodziejskiej, a nawet wręcz przeciwnie – jest z niego boleśnie wykluczona ze względu na swoją połowę mugolskich genów. Nie miała też zbyt wielu przyjaciół z czasów szkolnych, bo z większością kontakt jej się boleśnie urwał. Tak naprawdę miała tylko Radu i swojego ojca.
Czasami zastanawiała się, która z tych opcji jest gorsza.
Robyn jednak nie dostrzegła spod jej maski tych samych, wrednych oczu, które gapiły się na nią spod byka w sklepie, dlatego uśmiechnęła się do niej niepewnie, jak do nieznajomego, i uwierzyła swojemu partnerowi, gdy zapewnił ją, że wszyscy są doskonale przebrani. Być może niezdolność zobaczenia prawdziwych twarzy otaczających ją ludzi wynikała z tego, że Robyn nigdy nie była specjalnie zainteresowana rzeczywistością. Lubiła w swojej głowie romantyzować i wybielać to, co na co dzień widziała; podobnie przecież robiła z samym Radu, na którego wady zwyczajnie odwracała wzrok.
– Zapowiada się więc interesujący wieczór – przyznała z ulgą, przy okazji specjalnie ignorując fakt, że Radu już zaczął proces otumaniania się alkoholem. Kto wie, może tym razem zrobi się po nim miły i szarmancki? Może nawet uda im się zatańczyć jeden taniec w tej iście makabrycznej inscenizacji?
– Zastanawiam się tylko, gdzie jest gospodarz – powiedziała na głos zanim zdążyła uświadomić sobie w głowie swój błąd logiczny. Doskonale przecież wiedziała, że żadnego gospodarza tutaj nie ma. – Mam na myśli – zaczęła doprecyzowywać na wypadek, gdyby Radu uznał ją za lekko upośledzoną umysłowo. – kto to wszystko zorganizował i rozesłał nam zaproszenia.
"Rozesłał mi, tak konkretniej" dokończyła w myślach.
Gdyby to Radu dostał tajemnicze zaproszenie, to nie byłaby w żadnym stopniu zdziwiona. Ona przecież nie należała do żadnego kręgu szlachty czarodziejskiej, a nawet wręcz przeciwnie – jest z niego boleśnie wykluczona ze względu na swoją połowę mugolskich genów. Nie miała też zbyt wielu przyjaciół z czasów szkolnych, bo z większością kontakt jej się boleśnie urwał. Tak naprawdę miała tylko Radu i swojego ojca.
Czasami zastanawiała się, która z tych opcji jest gorsza.
- Radu Rhydderch
Re: Nawiedzony dom
Sob Wrz 08, 2018 11:57 pm
Biednej Robyn od odwracania wzroku przed wadami Rhyddercha pozostaje na niego po prostu nie patrzeć, bo nawet jego zalety są nimi skażone bezpowrotnie. Myślisz, że on o tym nie wie? Ognista paliła w gardło, ale to nie specjalnie wybierany trunek, alkohol to alkohol, ma robić robotę, a Radu czuł, że dzisiejszego wieczora - bardziej niż zwykle - siebie znienawidzi.
- Nawet bardzo. - powiedział chowając piersiówkę w kieszeń. Samego dziedzica fakt, że zaproszenia nie otrzymał nie zdziwiło wcale. Nie to, że by w ogóle je rozpatrzył gdyby takowe wpadło mu w ręce, jednakże ród Rhydderchów od dawna był wykluczony z hermetycznych towarzyskich spotkań wyższych sfer. Jeszcze jego rodzice, nawet dziadkowie, nosili piętno przekleństwa swojego nazwiska, a powodów ku temu było conajmniej kilka. Od pokoleń szeptano o bliskich relacjach jego rodziny z mugolami, niejednokrotnie widywano mugoli przybywających do rhydderchowych posiadłości (szkoda, że nikt nie zauważył, że nigdy z nich nie wychodzili) poza tym, za co dziękować mógł swojemu ojcu, badania jakimi zajmowali się przez ostatnich kilka dekad na zawsze nadały im miano społecznych pariasów. Bo to brzydkie, bo ktoś słyszał od kogoś, bo fe, bo tak się nie godzi, to nie jest godne wyższych klas. Carado nie do końca wiedział jakimi to bezbożnymi eksperymentami o których szeptało się niegdyś w kuluarach zajmowali się jego krewniacy, był jednak zbyt zadufany w sobie, by pozwolić, żeby to gówno mu się wlewało do łódki. Musiał więc obejść się smakiem nie dostając zaproszenia, musiał zadrzeć nosa pod sufit, kiedy Robyn tak ochoczo podzieliła się swoim, musiał, po prostu musiał marudzić do ostatniej chwili, a teraz - musiał, pod groźbą śmierci na miejscu, przetrwać ten wieczór. Jedno czego nie musiał to być trzeźwym.
- Pewnie jakiś wariat. - uśmiechnął się do swojej pięknej partnerki z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Wariat wariata zawsze wyniucha, co. Z dwojga złego chyba lepiej znany diabeł, niż nieznany blady cień obietnicy miłości, ale komu oceniać porywy serca młodziutkiej dziewczyny. Uniósł lekko dłoń obejmując jej podbródek i nachylając się lekko, w końcu stojąc przy jej drobnej postaci był niemal półolbrzymem. W stalowej masce odbijało się światło setek świec wirujących pod magicznie zaklętym sufitem, opuszką kciuka musnął jej dolną wargę- Co nie znaczy, że nie będziemy się doskonale bawić, Robyn. - najgorsze w tych słodkich obietnicach było to, że mimo romantycznych gestów oraz mimo wielokrotnych doświadczeń, trudno było ocenić czy tym razem mówiąc "bawić" miał na myśli zabawę, a jeśli zabawę to jaką konkretnie. Spektrum przyjemności Rhydercha było bowiem bardzo szerokie, a jednocześnie wyjątkowo dobrze sprecyzowane. I nie zawsze wiązało się z przyjemnościami w jako takim rozumowaniu reszty społeczeństwa.
Wędrując między gośćmi w nieznanym sobie kierunku uznał, że może wypada zapoznać się z wystrojem lokalu skoro to taka przebierana impreza, a jako artysta przecież lubił sztukę w różnych jej formach. Dostrzegając znajomą postać podszedł do niej swobodnym choć wcale nie pospiesznym krokiem. Nigdy nie krygował się przed najazdem na cudzą przestrzeń osobistą, Helen Weston jednak zdawała się nigdy nie być zaskoczona najściem. Jakby wyczuwała ludzi z daleka.
- Serdecznie witam. - powiedział kłaniając się lekko, zaglądając kobiecie w oczy skryte za maską - Robyn, poznaj Helen. - powiedział zwracając się do swojej partnerki- Moją... - ta pauza była nie na miejscu Radu- ...najistotniejszą klientkę ostatnimi czasy. Miło Cię tu widzieć. Pyszna zabawa, prawda? - uśmiechnął się spod zimnej osłony twarzy. O tyle o ile umiał artykułować odpowiednie do miejsca i towarzystwa zdania, wyraźnie podlał to pytanie kwaśnym aromatem kpiny. Weston bowiem wyglądała na umęczoną byciem tu znacznie bardziej niż on sam - na swoje usprawiedliwienie miał jednak alkohol.
- Nawet bardzo. - powiedział chowając piersiówkę w kieszeń. Samego dziedzica fakt, że zaproszenia nie otrzymał nie zdziwiło wcale. Nie to, że by w ogóle je rozpatrzył gdyby takowe wpadło mu w ręce, jednakże ród Rhydderchów od dawna był wykluczony z hermetycznych towarzyskich spotkań wyższych sfer. Jeszcze jego rodzice, nawet dziadkowie, nosili piętno przekleństwa swojego nazwiska, a powodów ku temu było conajmniej kilka. Od pokoleń szeptano o bliskich relacjach jego rodziny z mugolami, niejednokrotnie widywano mugoli przybywających do rhydderchowych posiadłości (szkoda, że nikt nie zauważył, że nigdy z nich nie wychodzili) poza tym, za co dziękować mógł swojemu ojcu, badania jakimi zajmowali się przez ostatnich kilka dekad na zawsze nadały im miano społecznych pariasów. Bo to brzydkie, bo ktoś słyszał od kogoś, bo fe, bo tak się nie godzi, to nie jest godne wyższych klas. Carado nie do końca wiedział jakimi to bezbożnymi eksperymentami o których szeptało się niegdyś w kuluarach zajmowali się jego krewniacy, był jednak zbyt zadufany w sobie, by pozwolić, żeby to gówno mu się wlewało do łódki. Musiał więc obejść się smakiem nie dostając zaproszenia, musiał zadrzeć nosa pod sufit, kiedy Robyn tak ochoczo podzieliła się swoim, musiał, po prostu musiał marudzić do ostatniej chwili, a teraz - musiał, pod groźbą śmierci na miejscu, przetrwać ten wieczór. Jedno czego nie musiał to być trzeźwym.
- Pewnie jakiś wariat. - uśmiechnął się do swojej pięknej partnerki z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Wariat wariata zawsze wyniucha, co. Z dwojga złego chyba lepiej znany diabeł, niż nieznany blady cień obietnicy miłości, ale komu oceniać porywy serca młodziutkiej dziewczyny. Uniósł lekko dłoń obejmując jej podbródek i nachylając się lekko, w końcu stojąc przy jej drobnej postaci był niemal półolbrzymem. W stalowej masce odbijało się światło setek świec wirujących pod magicznie zaklętym sufitem, opuszką kciuka musnął jej dolną wargę- Co nie znaczy, że nie będziemy się doskonale bawić, Robyn. - najgorsze w tych słodkich obietnicach było to, że mimo romantycznych gestów oraz mimo wielokrotnych doświadczeń, trudno było ocenić czy tym razem mówiąc "bawić" miał na myśli zabawę, a jeśli zabawę to jaką konkretnie. Spektrum przyjemności Rhydercha było bowiem bardzo szerokie, a jednocześnie wyjątkowo dobrze sprecyzowane. I nie zawsze wiązało się z przyjemnościami w jako takim rozumowaniu reszty społeczeństwa.
Wędrując między gośćmi w nieznanym sobie kierunku uznał, że może wypada zapoznać się z wystrojem lokalu skoro to taka przebierana impreza, a jako artysta przecież lubił sztukę w różnych jej formach. Dostrzegając znajomą postać podszedł do niej swobodnym choć wcale nie pospiesznym krokiem. Nigdy nie krygował się przed najazdem na cudzą przestrzeń osobistą, Helen Weston jednak zdawała się nigdy nie być zaskoczona najściem. Jakby wyczuwała ludzi z daleka.
- Serdecznie witam. - powiedział kłaniając się lekko, zaglądając kobiecie w oczy skryte za maską - Robyn, poznaj Helen. - powiedział zwracając się do swojej partnerki- Moją... - ta pauza była nie na miejscu Radu- ...najistotniejszą klientkę ostatnimi czasy. Miło Cię tu widzieć. Pyszna zabawa, prawda? - uśmiechnął się spod zimnej osłony twarzy. O tyle o ile umiał artykułować odpowiednie do miejsca i towarzystwa zdania, wyraźnie podlał to pytanie kwaśnym aromatem kpiny. Weston bowiem wyglądała na umęczoną byciem tu znacznie bardziej niż on sam - na swoje usprawiedliwienie miał jednak alkohol.
- James Potter
Re: Nawiedzony dom
Nie Wrz 09, 2018 11:44 pm
Mmm… Halloween w angielskiej wrzeszczącej? Brzmiało wyśmienicie! Nie był to jego pierwszy raz, gdy zjawił się przed nawiedzonym domem, do którego zaproszenie, w jego mniemaniu, było nie małym prestiżem. Łapy również nie trzeba było namawiać, tak więc wcisnęli swoje poślady w misternie przygotowane kostiumy i po setce Ognistej zaszczycili eventową parcelę swoja obecnością.
- Patrz! Jest i Lupin! – zażartował Black mijając jedną z wilkołaczych kukieł i klepiąc ją przy tym w ramię. Głośny ryk jednak szybko przegonił go dalej, a chwilę później ich oczom ukazała się w całej swej okazałości frontowa elewacja celu ich dzisiejszej podróży. Wystarczająco mrocznie wyglądała nocą i bez tej całej charakteryzacji, ale jak za każdym razem, tak i dziś organizatorzy nie zawiedli ich oczekiwań.
Nim James nawet zdążył wejść do środka, Syriusz już znalazł sobie tajemniczą nieznajomą za którą postanowił powęszyć, także Potter chcąc nie chcąc postanowił sam trochę się rozejrzeć by odnaleźć drogocenny wodopój i najchętniej zaprzyjaźnić się z nim na dłużej. Pierwszy raz od pogrzebu mamy postanowił wyrwać się na imprezę i duże znaczenie miał tu fakt, że wszyscy mieli przywdziać kostiumy. Zwykle lubił panoszyć się w towarzystwie, ale dziś skrycie swej tożsamości bardzo mu odpowiadało. Pozornie prosty czarny strój wieńczyła maska na głowie podobna do kominiarki w której zamiast wycięcia na oczy znajdowały się pociągłe świecące ślepia (niczym u Venoma, ale on przecież o tym nie wiedział). Tak, ten jakże misterny strój kosztował Jamesa całe pół godziny roboty, a i tak nie był w stanie powiedzieć za co się właściwie przebrał, ale czy było to ważne? Spektakularnie natomiast wyglądał dym papierosowy w poświacie emanującej z jego czachy, co chłopcy odkryli już w drodze na imprezę gdy postanowili sobie trochę przykopcić, także James dodał małą modyfikację do swego kostiumu i z jego oczu cały czas wydobywała się iluzja dymu by podkręcić trochę efekt.
Wspiął się na schody werandy ze swą dosłownie dymiącą czachą i poprawiając kołnierz skórzanej kurtki o mało nie wpadł na grzebiącego się w drzwiach dinozaura.
Tak.
Dinozaura.
Przystanął na chwilę i z mimowolnym uśmiechem na ustach których i tak nie było widać, przyglądał się całemu temu zdarzeniu. Tak się składa, że bardzo lubił dinozaury. Miał nawet swoją małą drużynę drewnianych figurek tych stworzeń, które jeszcze w Hogwarcie często posyłał na Łapę gdy ten nie mógł zwlec się z łózka na poranny trening.
Łep trochę w lewo… Nie, nie tak… Ogon do góry… Co tu się…
- Może pomogę?! – rzucił w końcu i nie czekając na odpowiedź chwycił gada za ogon i przepchnął przez drzwi – Voilà! – otrzepał ręce w teatralnym geście gdy byli już wewnątrz i posłał swój olśniewający uśmiech, jak się po gadzich łapkach okazało, niewieście dzierżącej skórę tego prehistorycznego gada. No tak… Dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież żadnego uśmiechu nie widziała, więc odchrząknął i dodał – Uroczy kostium! – trochę było wewnątrz głośno, więc mówił podniesionym głosem o ile nawet nie krzyczał. Obok również ktoś rozmawiał niemalże się drąc, że miejsce świetnie pasuje na Halloween, bo roi się tu od duchów i poltergeistów. Jego towarzyszka wielkiego wejścia również musiała to słyszeć, a że po latających w tę i z powrotem oczach dinozaura ciężko było stwierdzić jak na to zareagowała, zagadał – Byłaś już tu kiedyś?! Może masz ochotę na coś na… ząb, czy też zębisko… wiem gdzie jest kuchnia! – nie to żeby chciał się pochwalić iż jest tu stałym bywalcem, ale sam był ciekaw co za obrzydlistwa skołowali organizatorzy, a i gdzie żarcie tam i wodopój.
- Patrz! Jest i Lupin! – zażartował Black mijając jedną z wilkołaczych kukieł i klepiąc ją przy tym w ramię. Głośny ryk jednak szybko przegonił go dalej, a chwilę później ich oczom ukazała się w całej swej okazałości frontowa elewacja celu ich dzisiejszej podróży. Wystarczająco mrocznie wyglądała nocą i bez tej całej charakteryzacji, ale jak za każdym razem, tak i dziś organizatorzy nie zawiedli ich oczekiwań.
Nim James nawet zdążył wejść do środka, Syriusz już znalazł sobie tajemniczą nieznajomą za którą postanowił powęszyć, także Potter chcąc nie chcąc postanowił sam trochę się rozejrzeć by odnaleźć drogocenny wodopój i najchętniej zaprzyjaźnić się z nim na dłużej. Pierwszy raz od pogrzebu mamy postanowił wyrwać się na imprezę i duże znaczenie miał tu fakt, że wszyscy mieli przywdziać kostiumy. Zwykle lubił panoszyć się w towarzystwie, ale dziś skrycie swej tożsamości bardzo mu odpowiadało. Pozornie prosty czarny strój wieńczyła maska na głowie podobna do kominiarki w której zamiast wycięcia na oczy znajdowały się pociągłe świecące ślepia (niczym u Venoma, ale on przecież o tym nie wiedział). Tak, ten jakże misterny strój kosztował Jamesa całe pół godziny roboty, a i tak nie był w stanie powiedzieć za co się właściwie przebrał, ale czy było to ważne? Spektakularnie natomiast wyglądał dym papierosowy w poświacie emanującej z jego czachy, co chłopcy odkryli już w drodze na imprezę gdy postanowili sobie trochę przykopcić, także James dodał małą modyfikację do swego kostiumu i z jego oczu cały czas wydobywała się iluzja dymu by podkręcić trochę efekt.
Wspiął się na schody werandy ze swą dosłownie dymiącą czachą i poprawiając kołnierz skórzanej kurtki o mało nie wpadł na grzebiącego się w drzwiach dinozaura.
Tak.
Dinozaura.
Przystanął na chwilę i z mimowolnym uśmiechem na ustach których i tak nie było widać, przyglądał się całemu temu zdarzeniu. Tak się składa, że bardzo lubił dinozaury. Miał nawet swoją małą drużynę drewnianych figurek tych stworzeń, które jeszcze w Hogwarcie często posyłał na Łapę gdy ten nie mógł zwlec się z łózka na poranny trening.
Łep trochę w lewo… Nie, nie tak… Ogon do góry… Co tu się…
- Może pomogę?! – rzucił w końcu i nie czekając na odpowiedź chwycił gada za ogon i przepchnął przez drzwi – Voilà! – otrzepał ręce w teatralnym geście gdy byli już wewnątrz i posłał swój olśniewający uśmiech, jak się po gadzich łapkach okazało, niewieście dzierżącej skórę tego prehistorycznego gada. No tak… Dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież żadnego uśmiechu nie widziała, więc odchrząknął i dodał – Uroczy kostium! – trochę było wewnątrz głośno, więc mówił podniesionym głosem o ile nawet nie krzyczał. Obok również ktoś rozmawiał niemalże się drąc, że miejsce świetnie pasuje na Halloween, bo roi się tu od duchów i poltergeistów. Jego towarzyszka wielkiego wejścia również musiała to słyszeć, a że po latających w tę i z powrotem oczach dinozaura ciężko było stwierdzić jak na to zareagowała, zagadał – Byłaś już tu kiedyś?! Może masz ochotę na coś na… ząb, czy też zębisko… wiem gdzie jest kuchnia! – nie to żeby chciał się pochwalić iż jest tu stałym bywalcem, ale sam był ciekaw co za obrzydlistwa skołowali organizatorzy, a i gdzie żarcie tam i wodopój.
- Helen Weston
Re: Nawiedzony dom
Pon Wrz 10, 2018 5:20 am
Bombardowana z każdej strony tysiącami bodźców, Helen z trudem starała się zachować spokój. Zbyt głośna muzyka, irytujące rozmowy otaczających ją czarodziei, ledwie słyszalne gdzieś na granicy świadomości, przynosiły na myśl brzęczenie grubego, denerwującego komara, a to wszystko przez orkiestrę złożoną z kilkudziesięciu różnych serc. Każde biło w swoim tempie, a razem i osobno, stanowiły jedną z najpiękniejszych melodii jakie wampirzyca kiedykolwiek słyszała. Wsłuchana w tą niezauważalną dla otaczających ją ludzi piosenkę, Weston z prawie stuprocentową pewnością mogła wskazać wszystkich nad i pod ciśnieniowców, a w cichym miejscu, tych z największą szansą zejścia przed czterdziestką z powodu zawału. Bycie małym przenośnym wykrywaczem zakrzepów w miejscu tak tłocznym, dusznym i pełnym hałasów, było prawdziwą karą boską, którą tępa kobieta, sama z własnej nieprzymuszonej woli zrzuciła na swoje ramiona.
By ukryć przed samą sobą, wokół jakiego tematu nieustannie krążą jej myśli, rozgląda się dookoła. Niewidzące spojrzenie przesuwa z jednej mijającej ją pary na drugą, narzucając na siebie odgórne zastanawianie się na tematy zgoła ją nie interesujące, kim są, co tu robią, a w dalszej perspektywie dokąd zmierzają. Nie skupia się na ich kreacjach, najmodniejszych fryzurach prosto z francuskich wybiegów, czy koronkowych wstawkach, ale na zaróżowionej na policzkach skórze, unoszącemu się wokół nich zapachowi krwi. Kto by przypuszczał jak wiele z nich postanowi dzisiaj wystawić cierpliwość wampirzycy na próbę. Tyle przypadkowych zadrapań, zacięć przy goleniu, czy co miesięcznej kobiecej przypadłości, sprawiało, że Helen powoli zaczynała wariować w swoich próbach nie myślenia.
Rozkojarzona, za wszelką cenę starająca się wyrzucić z głowy wszystkie myśli o TYM. Dopiero, kiedy w ostatniej niemal chwili, wyczuwa zbliżający się w jej stronę znajomy zapach, niczym tonący brzytwy odwraca się w tamtą stronę. Radu poznaje po zapachu, nawet nie skupiając się na twarzy, wymusza na swych ustach delikatny uśmiech, kiedy niebieskie spojrzenie pada na Rhyddercha i jego uroczą towarzyszkę.
- Dobry wieczór Caradogu… – mówi spokojnie, nie dając po sobie poznać do jakiego stanu doprowadza ją przebywanie w tak tłocznym miejscu. Kiedy przedstawia ją Robyn Nott – Helen przez chwilę zastanawia się kim dla siebie są towarzyszami, narzeczonymi? Uświadamiając sobie bezsensowność tego pytania, kobieta uświadamia sobie, jaki ślad na jej umyśle pojawił się od życia między czarodziejami. - Helen Weston, miło mi pannę poznać. – Sili się na uśmiech. Delikatny zapach perfum zmieszany z słodkim zapachem osocza, silniejszy ze względu na bliskość, dołącza się do zestawu męczących ją bodźców. - Doskonała, chociaż nie mam porównania. Ostatnimi czasy nie często mam szansę bywać w towarzystwie. – Dawniej wszystkie dzieci Marii Lucylli hiszpańskiej wampirzycy czystej krwi i jej wieloletniego kochanka Charlesa Temple’a były zapraszane na wszystkie bale, nie tylko wampirze ale także ludzkie. Maria Lucyllia była zjawiskową kobietą, a jej pojawienie się na balu, oznaczało, że będzie on udany. W tamtych czasach łatwiej było się ukrywać, chociaż polowania były częstsze. Współcześnie ludzie woleli wykluczać, ograniczać im prawa i traktować jak obywateli drugiej kategorii, zamiast jawnie z nimi walczyć, zaostrzonymi kołkami. - Panno Robyn, ma panienka piękną kreację, będzie mi musiała podać namiary na swojego krawca. – Dodaje na pozór tylko po to by podtrzymać rozmowę, spodziewa się jednak, że po ostatnich zamieszaniach na pokątnej, nie jest już miłym gościem salony Madame Malkin.
By ukryć przed samą sobą, wokół jakiego tematu nieustannie krążą jej myśli, rozgląda się dookoła. Niewidzące spojrzenie przesuwa z jednej mijającej ją pary na drugą, narzucając na siebie odgórne zastanawianie się na tematy zgoła ją nie interesujące, kim są, co tu robią, a w dalszej perspektywie dokąd zmierzają. Nie skupia się na ich kreacjach, najmodniejszych fryzurach prosto z francuskich wybiegów, czy koronkowych wstawkach, ale na zaróżowionej na policzkach skórze, unoszącemu się wokół nich zapachowi krwi. Kto by przypuszczał jak wiele z nich postanowi dzisiaj wystawić cierpliwość wampirzycy na próbę. Tyle przypadkowych zadrapań, zacięć przy goleniu, czy co miesięcznej kobiecej przypadłości, sprawiało, że Helen powoli zaczynała wariować w swoich próbach nie myślenia.
Rozkojarzona, za wszelką cenę starająca się wyrzucić z głowy wszystkie myśli o TYM. Dopiero, kiedy w ostatniej niemal chwili, wyczuwa zbliżający się w jej stronę znajomy zapach, niczym tonący brzytwy odwraca się w tamtą stronę. Radu poznaje po zapachu, nawet nie skupiając się na twarzy, wymusza na swych ustach delikatny uśmiech, kiedy niebieskie spojrzenie pada na Rhyddercha i jego uroczą towarzyszkę.
- Dobry wieczór Caradogu… – mówi spokojnie, nie dając po sobie poznać do jakiego stanu doprowadza ją przebywanie w tak tłocznym miejscu. Kiedy przedstawia ją Robyn Nott – Helen przez chwilę zastanawia się kim dla siebie są towarzyszami, narzeczonymi? Uświadamiając sobie bezsensowność tego pytania, kobieta uświadamia sobie, jaki ślad na jej umyśle pojawił się od życia między czarodziejami. - Helen Weston, miło mi pannę poznać. – Sili się na uśmiech. Delikatny zapach perfum zmieszany z słodkim zapachem osocza, silniejszy ze względu na bliskość, dołącza się do zestawu męczących ją bodźców. - Doskonała, chociaż nie mam porównania. Ostatnimi czasy nie często mam szansę bywać w towarzystwie. – Dawniej wszystkie dzieci Marii Lucylli hiszpańskiej wampirzycy czystej krwi i jej wieloletniego kochanka Charlesa Temple’a były zapraszane na wszystkie bale, nie tylko wampirze ale także ludzkie. Maria Lucyllia była zjawiskową kobietą, a jej pojawienie się na balu, oznaczało, że będzie on udany. W tamtych czasach łatwiej było się ukrywać, chociaż polowania były częstsze. Współcześnie ludzie woleli wykluczać, ograniczać im prawa i traktować jak obywateli drugiej kategorii, zamiast jawnie z nimi walczyć, zaostrzonymi kołkami. - Panno Robyn, ma panienka piękną kreację, będzie mi musiała podać namiary na swojego krawca. – Dodaje na pozór tylko po to by podtrzymać rozmowę, spodziewa się jednak, że po ostatnich zamieszaniach na pokątnej, nie jest już miłym gościem salony Madame Malkin.
- Emmelina Vance
Re: Nawiedzony dom
Pon Wrz 10, 2018 9:34 am
Dinozaury to niesamowite stworzenia. Prawdopodobnie, gdyby nie fakt, że wymarły to cieszyłyby się wielką popuarlnością. Może smoki mają jakieś wspólne korzenie z nimi? Któż to może wiedzieć! Emmelina jednak po doświadczeniu z drzwiami zrozumiała, czemu podczas zlodowacenia nie wymarły tylko najmniejsze osobniki. Ewolucja po prostu wiedziała, że tak ogromne stworzenia są naprawdę nieporęczne. Może to okrutne, ale jednak świat mądrze rozplanował sobie, co powinno po tym świecie chodzić, by go nie zadeptać.
Nie miała szansy się co prawda zgodzić na tę pomoc jegomościa, ale bardzo ją doceniała, tak ostatecznie! W końcu udało jej się przepchnąć, a to nie lada wyzwanie w tej całej zabudowie. Odetchnęła już z ulgą i po chwili mogła zobaczyć, któż taki był dla niej tak miły. Oczywiście niewiele zobaczyła, zaledwie słyszała. Ale to zawsze coś, prawda? Będzie miała w pamięci te kawałki kostiumu, które udaje się dostrzec przez szyję dinozaura.
- Dziękuje za miłe słowo! Jak i za pomoc. Niezdara ze mnie - krzyknęła wreszcie przez ten hałas. Nie była pewna, czy dostatecznie głośno, bo dźwięk rozchodzi się jeszcze przez ten cudownie nieprzemyślany kostium, a raczej przemyślany za mocno, więc trudno stwierdzić, jak szybko i czy w ogóle coś dociera do rozmówcy. Wiedziała, że niedługo będzie musiała się pozbyć chociaż góry, by móc normalnie funkcjonować. Ale to za moment.
-Powiedzmy, że tak. Prowadź więc. Gdziekolwiek gdzie jest trochę ciszej! - I znowu pokrzyczała, wierząc, że chociaż usłyszał zgodę na spacer przez ten budynek. Tylko tyle już by wystarczyło.
Kiedy zaś prędzej, czy później, udało im się wyruszyć w kierunku kuchni zaczęła od środka zajmować się górą kostiumu wygłaszając równocześnie wewnętrzne modlitwy, by nie wywalić się na tej trasie. Miejsce co prawda trochę znała, ale minęło naprawdę... wiele, nim była tutaj ostatnim razem. Wydaje jej się, że wybrała się tutaj już nawet jako mała dziewczynka z tatą. Jakiś ich sąsiad z Doliny Godryka urządzał jakieś przyjęcie tego dnia. Wtedy wierzyła, że jest nawiedzone. Potem, będąc nastolatką, a potem... potem zaczęła pracować i w sumie to niewiele innego robiła, może raz tutaj była. Jakieś pięć lat temu albo trzy albo dwa, kto to może wiedzieć? Nie pamiętała już wiele z takich rzeczy, bo nigdy nie wydawały się na tyle istotne. To tylko jakieś dziwne przyjęcia.
Zresztą to też takie jest. Przyszła na nie w stroju dinozaura i utknęła w drzwiach. Ale przynajmniej znalazła sobie rozmówcę! Który wydawał się naprawde uprzejmy. Doceniała miłych ludzi, bo to od małej zmiany zaczynają się te wielkie, więc mogło się wydawać chociaż, że świat ma jakąś świetlaną przyszłość. Albo chociaż jaśniejszą.
Nie miała szansy się co prawda zgodzić na tę pomoc jegomościa, ale bardzo ją doceniała, tak ostatecznie! W końcu udało jej się przepchnąć, a to nie lada wyzwanie w tej całej zabudowie. Odetchnęła już z ulgą i po chwili mogła zobaczyć, któż taki był dla niej tak miły. Oczywiście niewiele zobaczyła, zaledwie słyszała. Ale to zawsze coś, prawda? Będzie miała w pamięci te kawałki kostiumu, które udaje się dostrzec przez szyję dinozaura.
- Dziękuje za miłe słowo! Jak i za pomoc. Niezdara ze mnie - krzyknęła wreszcie przez ten hałas. Nie była pewna, czy dostatecznie głośno, bo dźwięk rozchodzi się jeszcze przez ten cudownie nieprzemyślany kostium, a raczej przemyślany za mocno, więc trudno stwierdzić, jak szybko i czy w ogóle coś dociera do rozmówcy. Wiedziała, że niedługo będzie musiała się pozbyć chociaż góry, by móc normalnie funkcjonować. Ale to za moment.
-Powiedzmy, że tak. Prowadź więc. Gdziekolwiek gdzie jest trochę ciszej! - I znowu pokrzyczała, wierząc, że chociaż usłyszał zgodę na spacer przez ten budynek. Tylko tyle już by wystarczyło.
Kiedy zaś prędzej, czy później, udało im się wyruszyć w kierunku kuchni zaczęła od środka zajmować się górą kostiumu wygłaszając równocześnie wewnętrzne modlitwy, by nie wywalić się na tej trasie. Miejsce co prawda trochę znała, ale minęło naprawdę... wiele, nim była tutaj ostatnim razem. Wydaje jej się, że wybrała się tutaj już nawet jako mała dziewczynka z tatą. Jakiś ich sąsiad z Doliny Godryka urządzał jakieś przyjęcie tego dnia. Wtedy wierzyła, że jest nawiedzone. Potem, będąc nastolatką, a potem... potem zaczęła pracować i w sumie to niewiele innego robiła, może raz tutaj była. Jakieś pięć lat temu albo trzy albo dwa, kto to może wiedzieć? Nie pamiętała już wiele z takich rzeczy, bo nigdy nie wydawały się na tyle istotne. To tylko jakieś dziwne przyjęcia.
Zresztą to też takie jest. Przyszła na nie w stroju dinozaura i utknęła w drzwiach. Ale przynajmniej znalazła sobie rozmówcę! Który wydawał się naprawde uprzejmy. Doceniała miłych ludzi, bo to od małej zmiany zaczynają się te wielkie, więc mogło się wydawać chociaż, że świat ma jakąś świetlaną przyszłość. Albo chociaż jaśniejszą.
- Robyn Nott
Re: Nawiedzony dom
Wto Wrz 11, 2018 1:11 pm
Robyn była wprost oczarowana.
Czasami zastanawiała się, w przypływach większej świadomości, czy przypadkiem faktycznie nie znajduje się pod jakimś urokiem. W końcu jak może tak bardzo kochać kogoś, drżeć pod każdym jego dotykiem i być na każde jego skinienie, a jednocześnie tak bardzo się go bać? Strach jednak już bezpowrotnie zmieszał się z podnieceniem, bo z Radu nigdy nie można było mieć całkowitej pewności, o czym konkretnie teraz mówi. Obiecując jej "doskonałą zabawę" mógł mieć na myśli naprawdę wiele rzeczy, w większości oznaczające niezbyt przyjemny dla dziewczyny finisz.
Zamiast jednak rozprawiać się zbyt długo nad jego słowami, które w ostatecznym rozrachunku nie umywały się do czynów, podążyła za nim wiernie snując długą, białą suknią po podłodze. Przed wyjściem Robyn zaczarowała ją tak, żeby nie zbierała całego możliwego kurzu, dlatego nie martwiła się, że za godzinę z białego łabędzia zamieni się w brzydkie kaczątko.
Uśmiechnęła się szeroko do koleżanki Radu, a na jej prawym policzku utworzył się delikatny dołeczek - jedyna pozostałość po pulchnej za dziecka twarzy. Robyn zawsze była urodziwa – tak, "urodziwa" z pewnością było odpowiednim słowem. Nie wpisywała się w kanon piękna, który można zobaczyć na obrazach czy na manekinach w witrynach sklepowych, ale zawsze miała w sobie coś, co rozczulało każdego, kto na nią patrzył. Pewnie tylko i wyłącznie dzięki temu jej rodzina nie zarządziła publicznego ukamienowania dziewczyny, chociaż taki wniosek padł w stronę jej ojca. Robyn była nieszkodliwa, więc pozostawiono ją w świętym spokoju i zadowolili się udawaniem, że nie istnieje.
– Robyn Nott – przedstawiła się trochę ściszając głos, gdy doszła do nazwiska; jakby się bała, że ktoś usłyszy i doniesie, że się nim posługuje. – Mi również jest bardzo miło.
Nie kłamała. Robyn zawsze lubiła poznawać nowe osoby. Jako Puchonka łatwo łapała kontakt z nieznajomymi, a na dodatek rozmowy z obcymi zawsze wprawiały ją w lepszy nastrój. Lubiła sobie dopowiadać więcej niż oni sami jej mówili. Ileż to razy podczas mniejszego ruchu w sklepie siedziała obserwując przez witrynę przechodniów i wymyślając im ciekawe życiorysy w swojej własnej głowie.
Zarumieniła się lekko słysząc komplement o swojej kreacji i posłała Radu krótkie, aczkolwiek dość wymowne spojrzenie.
– To prezent od Radu – wyjaśniła dotykając wolną ręką miękkiego materiału sukienki. Była ona tak delikatna i lekka, że czasami Robyn mogła zapomnieć, że w ogóle ma ją na sobie. Oczywiście paradowanie nago przy tylu nieznajomych nie leżało w jej naturze, więc nie były to komfortowe sekundy.
Poprawiła delikatnie maskę, która po raz kolejny zsunęła jej się ze swojego miejsca, i skupiła ponownie wzrok na Helen.
– Czyli kupujesz obrazy Radu? – zapytała z zaciekawieniem, może nawet lekką naiwnością w głosie.
Czasami zastanawiała się, w przypływach większej świadomości, czy przypadkiem faktycznie nie znajduje się pod jakimś urokiem. W końcu jak może tak bardzo kochać kogoś, drżeć pod każdym jego dotykiem i być na każde jego skinienie, a jednocześnie tak bardzo się go bać? Strach jednak już bezpowrotnie zmieszał się z podnieceniem, bo z Radu nigdy nie można było mieć całkowitej pewności, o czym konkretnie teraz mówi. Obiecując jej "doskonałą zabawę" mógł mieć na myśli naprawdę wiele rzeczy, w większości oznaczające niezbyt przyjemny dla dziewczyny finisz.
Zamiast jednak rozprawiać się zbyt długo nad jego słowami, które w ostatecznym rozrachunku nie umywały się do czynów, podążyła za nim wiernie snując długą, białą suknią po podłodze. Przed wyjściem Robyn zaczarowała ją tak, żeby nie zbierała całego możliwego kurzu, dlatego nie martwiła się, że za godzinę z białego łabędzia zamieni się w brzydkie kaczątko.
Uśmiechnęła się szeroko do koleżanki Radu, a na jej prawym policzku utworzył się delikatny dołeczek - jedyna pozostałość po pulchnej za dziecka twarzy. Robyn zawsze była urodziwa – tak, "urodziwa" z pewnością było odpowiednim słowem. Nie wpisywała się w kanon piękna, który można zobaczyć na obrazach czy na manekinach w witrynach sklepowych, ale zawsze miała w sobie coś, co rozczulało każdego, kto na nią patrzył. Pewnie tylko i wyłącznie dzięki temu jej rodzina nie zarządziła publicznego ukamienowania dziewczyny, chociaż taki wniosek padł w stronę jej ojca. Robyn była nieszkodliwa, więc pozostawiono ją w świętym spokoju i zadowolili się udawaniem, że nie istnieje.
– Robyn Nott – przedstawiła się trochę ściszając głos, gdy doszła do nazwiska; jakby się bała, że ktoś usłyszy i doniesie, że się nim posługuje. – Mi również jest bardzo miło.
Nie kłamała. Robyn zawsze lubiła poznawać nowe osoby. Jako Puchonka łatwo łapała kontakt z nieznajomymi, a na dodatek rozmowy z obcymi zawsze wprawiały ją w lepszy nastrój. Lubiła sobie dopowiadać więcej niż oni sami jej mówili. Ileż to razy podczas mniejszego ruchu w sklepie siedziała obserwując przez witrynę przechodniów i wymyślając im ciekawe życiorysy w swojej własnej głowie.
Zarumieniła się lekko słysząc komplement o swojej kreacji i posłała Radu krótkie, aczkolwiek dość wymowne spojrzenie.
– To prezent od Radu – wyjaśniła dotykając wolną ręką miękkiego materiału sukienki. Była ona tak delikatna i lekka, że czasami Robyn mogła zapomnieć, że w ogóle ma ją na sobie. Oczywiście paradowanie nago przy tylu nieznajomych nie leżało w jej naturze, więc nie były to komfortowe sekundy.
Poprawiła delikatnie maskę, która po raz kolejny zsunęła jej się ze swojego miejsca, i skupiła ponownie wzrok na Helen.
– Czyli kupujesz obrazy Radu? – zapytała z zaciekawieniem, może nawet lekką naiwnością w głosie.
- Radu Rhydderch
Re: Nawiedzony dom
Wto Wrz 11, 2018 9:15 pm
Warto pielęgnować ten ślad na umyśle, Helen, jeśli Twoim zawodem jest poprawa stosunków czarodziejsko-wampirzych. Warto znać takie odruchy, warto dbać o te schematy myślowe, te działania, warto takie rzucać słodkie zdania, komplementy sukienek, w których przecież nigdy nie chciałabyś wystąpić. Weston w bieli, łabędzica, to byłby dopiero bal.
- To tak jak ja. - przyznaje Rhydderch, któremu do towarzyskich spotkań i imprezek zawsze jest daleko, ale i tak zgrywa panicza, któremu za brylowaniem tęskno, który łaskawie się pojawia i swoją osobą uszlachetnia charakter przyjęcia. Jakby się nienawidził i jak bardzo nie chciałby umrzeć, patrząc po zachowaniu niektórych młodzieńców jego pokolenia (tak, o was mówię, szlachetne paniczyki za dwa grosze) wciąż miał w sobie kurtuazję i elegancję, o których mówi się w kontekście dawno nieżyjącego rycerstwa.
Ujął dwa kieliszki dyniowego - jak zgadywał po kolorze i tematyce przyjęcia - szampana, licząc na to, że to nie piccolo i zaoferował je swoim towarzyszkom. Osobiście nie lubił szampana, ani dyni, ani Halloween. W zasadzie to niczego nie lubił, więc sięgnął po swoją piersiówkę, która zawsze była w stanie wpłynąć pozytywnie na ten stan rzeczy.
Uniósł nieco zaskoczony brwi na stwierdzenie Robyn, kiedy zasugerowała, że jej sukienka jest prezentem od niego. Słodki alkohol już rozwadniał krew w żyłach, chrząknął więc przypominając sobie, że rzeczywiście dawał na coś hajs i chyba miała to być kreacja na dziś.
- Muszę mieć dobry gust? - powiedział żartobliwie, spoglądając pytająco na Helen. Jeśli chodziło o kreacje w jakich najbardziej sobie Nott umiłował, były one utkane z blizn, krwiaków i sińców, które na jej alabastrowej skórze prezentowały się po prostu bajecznie - fakt jednak faktem, w takim stroju adamowym prawdopodobnie zwracałaby na siebie zbyt dużo uwagi w tym miejscu w którym się znajdowali. A jeśli była rzecz, której Dziedzic nie znosił bardziej niż niemożności posiadania czegoś, co chciał mieć, było to zainteresowanie innych ludzi rzeczami, które do niego należały. Zazdrość to taka niska cecha charakteru i tak bardzo szlachciątku nie przystoi gotować się na widok łakomych oczu oglądających się za jego partnerką, a jednak. Jak zwierze, mimo, że doskonale to ukrywał, jeżył mu się włos na karku a palce zaciskały się na ozdobionej ptasią głową lasce.
Spojrzał na Helen, w kierunku której padło konkretne pytanie. Sam był ciekaw jak ją postrzegać, jako klientkę? Egzotyczną znajomą? Mecenasa sztuki? I kiedy się jej tak przyglądał, muzyka grała gdzieś na dalszym planie jego świadomości, odgłosy rozmów w tle, ciężar dłoni Robyn na jego przedramieniu, wszystko cichło i bladło. Zmarszczył lekko brwi. Kim ta kobieta właściwie dla niego jest.
- To tak jak ja. - przyznaje Rhydderch, któremu do towarzyskich spotkań i imprezek zawsze jest daleko, ale i tak zgrywa panicza, któremu za brylowaniem tęskno, który łaskawie się pojawia i swoją osobą uszlachetnia charakter przyjęcia. Jakby się nienawidził i jak bardzo nie chciałby umrzeć, patrząc po zachowaniu niektórych młodzieńców jego pokolenia (tak, o was mówię, szlachetne paniczyki za dwa grosze) wciąż miał w sobie kurtuazję i elegancję, o których mówi się w kontekście dawno nieżyjącego rycerstwa.
Ujął dwa kieliszki dyniowego - jak zgadywał po kolorze i tematyce przyjęcia - szampana, licząc na to, że to nie piccolo i zaoferował je swoim towarzyszkom. Osobiście nie lubił szampana, ani dyni, ani Halloween. W zasadzie to niczego nie lubił, więc sięgnął po swoją piersiówkę, która zawsze była w stanie wpłynąć pozytywnie na ten stan rzeczy.
Uniósł nieco zaskoczony brwi na stwierdzenie Robyn, kiedy zasugerowała, że jej sukienka jest prezentem od niego. Słodki alkohol już rozwadniał krew w żyłach, chrząknął więc przypominając sobie, że rzeczywiście dawał na coś hajs i chyba miała to być kreacja na dziś.
- Muszę mieć dobry gust? - powiedział żartobliwie, spoglądając pytająco na Helen. Jeśli chodziło o kreacje w jakich najbardziej sobie Nott umiłował, były one utkane z blizn, krwiaków i sińców, które na jej alabastrowej skórze prezentowały się po prostu bajecznie - fakt jednak faktem, w takim stroju adamowym prawdopodobnie zwracałaby na siebie zbyt dużo uwagi w tym miejscu w którym się znajdowali. A jeśli była rzecz, której Dziedzic nie znosił bardziej niż niemożności posiadania czegoś, co chciał mieć, było to zainteresowanie innych ludzi rzeczami, które do niego należały. Zazdrość to taka niska cecha charakteru i tak bardzo szlachciątku nie przystoi gotować się na widok łakomych oczu oglądających się za jego partnerką, a jednak. Jak zwierze, mimo, że doskonale to ukrywał, jeżył mu się włos na karku a palce zaciskały się na ozdobionej ptasią głową lasce.
Spojrzał na Helen, w kierunku której padło konkretne pytanie. Sam był ciekaw jak ją postrzegać, jako klientkę? Egzotyczną znajomą? Mecenasa sztuki? I kiedy się jej tak przyglądał, muzyka grała gdzieś na dalszym planie jego świadomości, odgłosy rozmów w tle, ciężar dłoni Robyn na jego przedramieniu, wszystko cichło i bladło. Zmarszczył lekko brwi. Kim ta kobieta właściwie dla niego jest.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|