Strona 2 z 2 • 1, 2
- Abel Attaway
Re: R. Rhydderch A. Attaway || lato 1976 Nielegalne wyścigi hipogryfów
Sro Cze 13, 2018 10:26 pm
Alkohol i wspomnienia nie były dobrym połączeniem. Miałem wystarczającą ilość czasu by przyswoić sobie tę cenną lekcję, nauczyć się by nie działać pochopnie i sprawdzać każdą tiarę przed zakupem. Nie żeby koszmar nocy letniej miał być tiarą, daleko mu do niej było, lecz gdybym miał przedstawiać ludzi za pomocą materiału, jasnowłosy byłby szalem, który w każdym momencie mógłby zacisnąć się wokół szyi. Szal dusiciel, magiczna pułapka. Oto więc był ten los nieszczęsny, co to bawił się ludzkimi tragediami, tworzył absurdalne baśnie i podstępy, wrzucał losowo wybranych ludzi w paszczę kelpie. Jak stary, jak młody mógł być? Ten bogin złośliwy, bohater tragiczny wyciągnięty z pierwszych stron powieści romantycznej. Za dużo myślałem, rozważałem, za mało działałem. Gdzie emocje? Brakowało mi ich, brakowało ujścia, choć sam sobie taki los zgotowałem. Musiałem być spokojny, nie dawać nic po sobie poznać. Wyjaśniałem, lecz nie zmuszałem go do zmiany zachowania - wiedziałem, że to tak nie działa, kiedy używasz sformułowań w stylu "musisz". Oprócz wiedzy, którą wyniosłem z domu, sporo nauczyła mnie też szkoła i moje własne doświadczenia, bez tego z całą pewnością nie stawiłbym czoła dzisiejszym wyzwaniom. Zaraz, zaraz, co też mi za uśmiech nowo poznany jegomość posłał? Miałem się obawiać? Pewnie w oczach coś na kształt zdziwienia mi mignęło.
- Po prostu ją sobie cenię. Niczym najcenniejszą walutę - sprostowałem, może odrobinę zażartowałem, choć to nie do końca był żart. Salazar Slytherin by pewnie nie dowierzał, ja sam nie dowierzałem, że takie zainteresowanie wzbudzam u tego, co imię Radu nosił. Więcej drobnych niż on miał rzęs trzymałem w kieszeni, bo w istocie policzyłem jego rzęsy.
Oglądanie hipogryfów walczących o zwycięstwo było niemalże odprężające w porównaniu do tej cichej batalii pomiędzy mną a moim towarzyszem. Schowałem twarz za skrzyżowanymi dłońmi i myślami byłem przy tej bieli, trójce. Trójka musiała zająć najwyższe miejsce.
- Sporo wiesz, że tak nieformalnie się do ciebie zwrócę. Ile więc postawiłeś? Na którego? Określiłeś liczbę ofiar, prędkość? - nie mogłem spojrzeć, trochę mnie onieśmielał. Nie mógł się dowiedzieć, Radu o nazwisku, które nie było mi znane.
Jeden z hipogryfów uderzył w drugiego za co otrzymał potężny cios skrzydłami i wraz z jeźdźcem poleciał w dół. Tego zdołali uratować.
- Sprawia ci to przyjemność?
- Po prostu ją sobie cenię. Niczym najcenniejszą walutę - sprostowałem, może odrobinę zażartowałem, choć to nie do końca był żart. Salazar Slytherin by pewnie nie dowierzał, ja sam nie dowierzałem, że takie zainteresowanie wzbudzam u tego, co imię Radu nosił. Więcej drobnych niż on miał rzęs trzymałem w kieszeni, bo w istocie policzyłem jego rzęsy.
Oglądanie hipogryfów walczących o zwycięstwo było niemalże odprężające w porównaniu do tej cichej batalii pomiędzy mną a moim towarzyszem. Schowałem twarz za skrzyżowanymi dłońmi i myślami byłem przy tej bieli, trójce. Trójka musiała zająć najwyższe miejsce.
- Sporo wiesz, że tak nieformalnie się do ciebie zwrócę. Ile więc postawiłeś? Na którego? Określiłeś liczbę ofiar, prędkość? - nie mogłem spojrzeć, trochę mnie onieśmielał. Nie mógł się dowiedzieć, Radu o nazwisku, które nie było mi znane.
Jeden z hipogryfów uderzył w drugiego za co otrzymał potężny cios skrzydłami i wraz z jeźdźcem poleciał w dół. Tego zdołali uratować.
- Sprawia ci to przyjemność?
- Radu Rhydderch
Re: R. Rhydderch A. Attaway || lato 1976 Nielegalne wyścigi hipogryfów
Nie Lip 08, 2018 10:54 pm
Alkohol nie był dobrym katalizatorem w większości życiowych przypadków, jedynie wtedy, kiedy jest Ci już zupełnie wszystko jedno i nie ma takiej rzeczy, które byłaby w stanie Cię poniżyć bądź wznieść na wyżyny samozadowolenia okazuje się, że stan upojenia i stan trzeźwości nie mają między sobą większej różnicy. Przynajmniej w mniemaniu Malarza, ten to w zasadzie bardzo często był pijany, choć dramaty odstawiał piekielne zarówno na trzeźwo jak i w stanie spożycia, w związku z czym trudno było określić kiedy który stan jest obecny.
Szal dusiciel, magiczna pułapka.
Po szczerości, gdybyś mu Ablu słodki taki komplement sprzedał w tej chwili Radu ucieszyłby się jak dziecko, to przecież takie poetyckie a on taki artysta wielki, na pewno by docenił to porównanie.
- Fizyczność nic nie znaczy. - powiedział zagadkowo. Bliskość, dalekość, siła czy słabość, oczywistość wyglądu czy jego nie-oczywistość. Trudno było stwierdzić, czy mówił do rzeczy bo choć rzeczywiście fizyczności jako takiej nie miał określonej, co fakt faktem było powodem konsternacji ich pierwszego spotkania, tak jednocześnie niesamowicie o swój wizerunek dbał, chorobliwie wręcz pilnując czystości paznokci i gładkości skóry. Hipokryta pozbawiony hipokryzji, człowiek bez sensu pełen sensu, Radu Rhydderch.
- Kocham nieformalności. - zaśmiał się wesoło- Mógłbym Pana, Panie Ablu najdroższy zaskoczyć niejednokrotnie tym ile i o czym wiem. - puścił mu kolejne tego dnia perskie oko. Radu, studnia wiedzy bez dna.- Ruda dwunastka. - odparł z lekkością- Obstawiłem rudą dwunastkę, dużo za dużo i stanowczo za mało jednocześnie. - westchnął- Ten sport nie jest wart straconych nań pieniędzy, przy tym sprawia mi ogromną radość wydawanie galeonów na takie przaśne uciechy, aż wstyd się przyznać. - poruszył ramionami jak podekscytowana nastolatka.
Szlachcic, patrz go, pan wielki, nie zniża się do plebejskiego poziomu zabaw sportowych, ale jednak ostatni grosz zapłaciłby, żeby patrzeć jak spadają, nogi łamią, karki skręcają w rapsodii jęków i dźwięków, oklasków i krzyków strachu. Czysta poezja.
- Co? - spojrzał pytająco na Atawaya. Przyjemność? Nagle jego oczy, w tym świetle słońca migoczącego ponad linią drzew, wydały się strasznie zmęczone i smutne. Oczy, które nie znają przyjemności, choć cała postać zdaje się wyglądać na ich personifikację.
Szal dusiciel, magiczna pułapka.
Po szczerości, gdybyś mu Ablu słodki taki komplement sprzedał w tej chwili Radu ucieszyłby się jak dziecko, to przecież takie poetyckie a on taki artysta wielki, na pewno by docenił to porównanie.
- Fizyczność nic nie znaczy. - powiedział zagadkowo. Bliskość, dalekość, siła czy słabość, oczywistość wyglądu czy jego nie-oczywistość. Trudno było stwierdzić, czy mówił do rzeczy bo choć rzeczywiście fizyczności jako takiej nie miał określonej, co fakt faktem było powodem konsternacji ich pierwszego spotkania, tak jednocześnie niesamowicie o swój wizerunek dbał, chorobliwie wręcz pilnując czystości paznokci i gładkości skóry. Hipokryta pozbawiony hipokryzji, człowiek bez sensu pełen sensu, Radu Rhydderch.
- Kocham nieformalności. - zaśmiał się wesoło- Mógłbym Pana, Panie Ablu najdroższy zaskoczyć niejednokrotnie tym ile i o czym wiem. - puścił mu kolejne tego dnia perskie oko. Radu, studnia wiedzy bez dna.- Ruda dwunastka. - odparł z lekkością- Obstawiłem rudą dwunastkę, dużo za dużo i stanowczo za mało jednocześnie. - westchnął- Ten sport nie jest wart straconych nań pieniędzy, przy tym sprawia mi ogromną radość wydawanie galeonów na takie przaśne uciechy, aż wstyd się przyznać. - poruszył ramionami jak podekscytowana nastolatka.
Szlachcic, patrz go, pan wielki, nie zniża się do plebejskiego poziomu zabaw sportowych, ale jednak ostatni grosz zapłaciłby, żeby patrzeć jak spadają, nogi łamią, karki skręcają w rapsodii jęków i dźwięków, oklasków i krzyków strachu. Czysta poezja.
- Co? - spojrzał pytająco na Atawaya. Przyjemność? Nagle jego oczy, w tym świetle słońca migoczącego ponad linią drzew, wydały się strasznie zmęczone i smutne. Oczy, które nie znają przyjemności, choć cała postać zdaje się wyglądać na ich personifikację.
- Abel Attaway
Re: R. Rhydderch A. Attaway || lato 1976 Nielegalne wyścigi hipogryfów
Pon Lip 09, 2018 7:30 pm
Ten Radu to był nierozsądnym człowiekiem. Jak nic tak go widziałem, jako wyjątkowy okaz nierozwagi, nieuporządkowania. Stan upojenia alkoholowego nie miał nic wspólnego ze stanem trzeźwości, mogłem się założyć, że pijany pan był mniej dramatyczny, może nawet bardziej ckliwy. Cóż, nie byłem pewien, ale teraz nie wyglądał na pijanego, choć i jego oczy były dla mnie nieznajome - może dobrze udawał? Grał? Musiał się wzruszać, kiedy ledwo widział i miał zaburzoną koordynację ruchową, zużywał zapewne wszystkie serwetki w tym swoim pałacu. I dusił ludzi, dusił swoją służbę jak przystało na tak niebezpieczny szal. Niemalże trujący. Na to mógłbym postawić moje drobniaki. Szal dusiciel, Boa, zaraz skoczy i mnie obezwładni. Dużo węży widziałem w życiu, ale jeszcze nigdy takiego dusiciela. Dobrze się ukrywał w tym sektorze, dopóki nie postanowił wychylić ciekawskiej głowy. Dziwny, patrzył mi w oczy tak pewnie, sprzedawał swoje podejrzane słowa i czekał na reakcje. Za duże zobowiązanie. Niczego nie dostanie niemądry szlachcic. Zanim się obejrzałem, mój kieliszek był już pusty. Rozprostowałem lekkomyślnie nogi, ziewnąłem, zasłaniając dłonią usta. Już nie były moje dłonie ze sobą połączone, pozycja uległa zmianie.
- Każdy patrzy na to inaczej. Ty, ja, panowie po prawej - skierowałem tam powoli swoje spojrzenie, zauważając jak lekkomyślnie wyciągają różdżki i zaczynają czarować. Błysnęło.
Bardziej bez sensu, Radu był niemalże abstrakcyjny, jak przerysowany obrazek w książce dla dzieci. Może to jednak ciekawiej? Może tak powinno zostać? Komiczny z niego elegant. Za zadbany elegant. Mężczyznom nie wypada, moim zdaniem. Za dużo kombinuje.
- To co wiesz, tak na przykład? Jakie informacje skrywasz? - grzeczne zainteresowanie, ale istniało ryzyko o którym Radu nie mógł wiedzieć. Że ja sam gram, udaję. Kiwam głową tak, jakbym rozumiał rzeczywiście, dlaczego ta dwunastka była jego faworytem. Nie rozumiem. Oprócz brutalności, nie za wiele miał do zaoferowania.
- Ale się przyznajesz. Uważam, że dwunastka nie wygra. Stracisz tylko pieniądze - dodałem po krótszej chwili. - Widzę na podium biel. Trójkę.
Ma więc poezję w tych dziwnych miejscach, czynnościach. Zawsze tak u niego wygląda? Tłum krzyczy, hipogryfy walczą żarliwie i coraz bardziej i coraz częściej ktoś schodzi z polany. To krwawa walka. One zawsze wymagają poświęceń. Niedługo nastąpi koniec.
- To widowisko, patrzenie, ten sport - wyjaśniłem, nie dodając więcej, choć chodziło mi to po głowie. Jak smutne? Jaki powód? Dlaczego się ujawniły? Wstrząsnęło mną, zawiesiłem się jak mugolska maszyna. Więcej krzyków, a ja tylko się patrzę, trochę nawet mrużę oczy. Moja twarz to jedno wielkie zaskoczenie. Oczy. Na pewno przegra wszystkie swoje pieniądze.
Sięgam szybko po kieliszek z tacy zaczarowanej. Wypijam od razu duszkiem by pozbyć się tego nagłego poruszenia. Sięgam po drugi i umieszczam w jego dłoni, zaś wolną ręką z kieszeni spodni wyciągam pomiętą czekoladową żabę i kładę mu na kolanach.
- Czekoladę dobrze popija się alkoholem. Spróbuj.
- Każdy patrzy na to inaczej. Ty, ja, panowie po prawej - skierowałem tam powoli swoje spojrzenie, zauważając jak lekkomyślnie wyciągają różdżki i zaczynają czarować. Błysnęło.
Bardziej bez sensu, Radu był niemalże abstrakcyjny, jak przerysowany obrazek w książce dla dzieci. Może to jednak ciekawiej? Może tak powinno zostać? Komiczny z niego elegant. Za zadbany elegant. Mężczyznom nie wypada, moim zdaniem. Za dużo kombinuje.
- To co wiesz, tak na przykład? Jakie informacje skrywasz? - grzeczne zainteresowanie, ale istniało ryzyko o którym Radu nie mógł wiedzieć. Że ja sam gram, udaję. Kiwam głową tak, jakbym rozumiał rzeczywiście, dlaczego ta dwunastka była jego faworytem. Nie rozumiem. Oprócz brutalności, nie za wiele miał do zaoferowania.
- Ale się przyznajesz. Uważam, że dwunastka nie wygra. Stracisz tylko pieniądze - dodałem po krótszej chwili. - Widzę na podium biel. Trójkę.
Ma więc poezję w tych dziwnych miejscach, czynnościach. Zawsze tak u niego wygląda? Tłum krzyczy, hipogryfy walczą żarliwie i coraz bardziej i coraz częściej ktoś schodzi z polany. To krwawa walka. One zawsze wymagają poświęceń. Niedługo nastąpi koniec.
- To widowisko, patrzenie, ten sport - wyjaśniłem, nie dodając więcej, choć chodziło mi to po głowie. Jak smutne? Jaki powód? Dlaczego się ujawniły? Wstrząsnęło mną, zawiesiłem się jak mugolska maszyna. Więcej krzyków, a ja tylko się patrzę, trochę nawet mrużę oczy. Moja twarz to jedno wielkie zaskoczenie. Oczy. Na pewno przegra wszystkie swoje pieniądze.
Sięgam szybko po kieliszek z tacy zaczarowanej. Wypijam od razu duszkiem by pozbyć się tego nagłego poruszenia. Sięgam po drugi i umieszczam w jego dłoni, zaś wolną ręką z kieszeni spodni wyciągam pomiętą czekoladową żabę i kładę mu na kolanach.
- Czekoladę dobrze popija się alkoholem. Spróbuj.
- Radu Rhydderch
Re: R. Rhydderch A. Attaway || lato 1976 Nielegalne wyścigi hipogryfów
Pon Lip 16, 2018 10:08 pm
Tyle, że ani serwetek w dworze nie było, ani służby do duszenia, przykra prawda, na chwilę obecną nawet Robyn brak, bo toć dopiero poznać ją będzie miał okazję, dzięki temu dżentelmenowi w swetrze-bez-swetra.
Zadawanie pytań, panie Attaway, tak bezpardonowo, kiedy myśli pana przed chwilą galopowały w kierunku zbyt zadbanych elegantów i niemęskich mężczyzn, to jak proszenie się o przygodę, a zapewniam, że Rhydderch zabrałby pana na takie koko dżambo, że by pan sam sobie w twarz nie umiał spojrzeć przez tydzień.
Co najmniej.
- Wiem, że pracujesz w banku. Jesteś dobry z zaklęć ale masz tajemnicę, której pewnie szybo mi nie zdradzisz. - powiedział przyglądając się podniebnym harcom hipogryfów. Żadna nadzwyczajna wiedza, zadawał się z goblinami z którymi nikt się nie zadaje bo to chciwe chuje, nie wyglądał na liczykrupę więc pewnie w ochronie, a byle kogo do ochrony Gringotta nie zatrudniano. Tę część o tajemnicy tak sobie strzelił, choć zazwyczaj trafiał na ludzi na tyle zadufanych w sobie, by dopisali sobie resztę bajki. Może trafił może nie, na dwoje babka wróżyła, jak te fałszywe wieszczki, które przepowiadają przyszłość opowiadając o samych niewiadomych w taki sposób, by Twoja wyobraźnia dopisała sobie resztę. - Poza tym umiem zmontować trzycylindrowy silnik z wałkami wyrównoważającymi i znam ...dwa, dwa wymarłe języki - wystawił palce- Sanskryt wedyjski i etnoklet słowiński. Wymieniać dalej, czy już nic więcej nie chcesz wiedzieć? - zapytał z rozbawieniem. Taka ciekawość, panie Attaway najdroższy, a to on miał być tym napastującym, kiedy to z pana tyle pytań się sypie jakbyś pan nie dowierzał w istnienie tego cudaka na patyku.
- Mam więc nadzieję, że trójka wygra i cała w bieli pozostanie. - skinął głową. Myśl o przegranym zakładzie, utracie pieniędzy jakoś nie wzruszała go specjalnie. Możliwe, że robił to celowo, próbując przebimbać już cały calutki rodowy dobytek. Wtedy zapewne mógłby bez wyrzutów popełnić samobójstwo i rozdział-porażka zatytułowany Rhydderch Family byłby zamknięty.
I tu nagle ta żaba, znikać, Radu oczy roztwiera zdziwione, a przecież zdziwić go wcale nie jest łatwo. Patrzy się na Abelka zbity z pantałyku, wypadałoby podziękować, ale bogowie przecież nie dziękują za dary, wierni powinni składać dary czołobitnie czołem bijąc. Bierze żabę w rękę mimo, że pomiętolona i z lekkim zająknięciem dopytuje się nie kryjąc zaskoczenia.
- Dla... mnie? - temu Radu nikt prezentów nigdy nie dawał, wiesz Abel, nigdy w sumie, nawet za życia rodziców. Nawet na gwiazdkę!
Zadawanie pytań, panie Attaway, tak bezpardonowo, kiedy myśli pana przed chwilą galopowały w kierunku zbyt zadbanych elegantów i niemęskich mężczyzn, to jak proszenie się o przygodę, a zapewniam, że Rhydderch zabrałby pana na takie koko dżambo, że by pan sam sobie w twarz nie umiał spojrzeć przez tydzień.
Co najmniej.
- Wiem, że pracujesz w banku. Jesteś dobry z zaklęć ale masz tajemnicę, której pewnie szybo mi nie zdradzisz. - powiedział przyglądając się podniebnym harcom hipogryfów. Żadna nadzwyczajna wiedza, zadawał się z goblinami z którymi nikt się nie zadaje bo to chciwe chuje, nie wyglądał na liczykrupę więc pewnie w ochronie, a byle kogo do ochrony Gringotta nie zatrudniano. Tę część o tajemnicy tak sobie strzelił, choć zazwyczaj trafiał na ludzi na tyle zadufanych w sobie, by dopisali sobie resztę bajki. Może trafił może nie, na dwoje babka wróżyła, jak te fałszywe wieszczki, które przepowiadają przyszłość opowiadając o samych niewiadomych w taki sposób, by Twoja wyobraźnia dopisała sobie resztę. - Poza tym umiem zmontować trzycylindrowy silnik z wałkami wyrównoważającymi i znam ...dwa, dwa wymarłe języki - wystawił palce- Sanskryt wedyjski i etnoklet słowiński. Wymieniać dalej, czy już nic więcej nie chcesz wiedzieć? - zapytał z rozbawieniem. Taka ciekawość, panie Attaway najdroższy, a to on miał być tym napastującym, kiedy to z pana tyle pytań się sypie jakbyś pan nie dowierzał w istnienie tego cudaka na patyku.
- Mam więc nadzieję, że trójka wygra i cała w bieli pozostanie. - skinął głową. Myśl o przegranym zakładzie, utracie pieniędzy jakoś nie wzruszała go specjalnie. Możliwe, że robił to celowo, próbując przebimbać już cały calutki rodowy dobytek. Wtedy zapewne mógłby bez wyrzutów popełnić samobójstwo i rozdział-porażka zatytułowany Rhydderch Family byłby zamknięty.
I tu nagle ta żaba, znikać, Radu oczy roztwiera zdziwione, a przecież zdziwić go wcale nie jest łatwo. Patrzy się na Abelka zbity z pantałyku, wypadałoby podziękować, ale bogowie przecież nie dziękują za dary, wierni powinni składać dary czołobitnie czołem bijąc. Bierze żabę w rękę mimo, że pomiętolona i z lekkim zająknięciem dopytuje się nie kryjąc zaskoczenia.
- Dla... mnie? - temu Radu nikt prezentów nigdy nie dawał, wiesz Abel, nigdy w sumie, nawet za życia rodziców. Nawet na gwiazdkę!
- Abel Attaway
Re: R. Rhydderch A. Attaway || lato 1976 Nielegalne wyścigi hipogryfów
Czw Lip 19, 2018 2:27 am
Tyle radości dzięki mnie zazna, a jeszcze nie śmiałem wysnuć takich planów jak to między nami się potoczy, co się wydarzy. Dużo radości, żalu, złości? A może niczego, jak w większości znajomości? Bezowocnie. Aż chciałoby się powiedzieć jaka szkoda, no ale przecież jeszcze nic się nie wydarzyło, po prostu sobie siedzimy i czekamy. Na koniec, na zwycięstwo, może na przerwanie tego łańcuchu absurdalności. Nie będzie więc pytań i tak zresztą one nie dotrą do niego, nasze umysły nie mają połączenia. Ponoć istnieje taki eliksir, który pozwala na połączenie snów, nie chciałem jednak go testować. Tym bardziej na sobie. I na nim. Myśl, że cokolwiek mogłoby nas łączyć wzbudzała we mnie pewnego rodzaju niechęć. Nawet nie do końca wiedziałem dlaczego. Chyba tak po prostu. To nie pora na przygodę, zresztą gdzie on by mógł wyciągnąć, jak poprowadzić. Na rozgrywki Quidditcha? Do podejrzanego baru, gdzie oglądałby jak kłóci się z ludźmi, jak po różdżkę sięga i zaczyna grozić i dramatyzować? Wyglądał na takiego, co dramatyzuje. Jak nic, niech strzeli piorun na polanie, jeśli nie mam racji i ten jasnowłosy hipogryf nie jest mistrzem robienia zamieszania. Powinienem się ukryć, zniknąć z zasięgu jego wzroku, zachować się tak jak powinna zachować się mgła. Rozpłynąć się. Jutro i tak nie będę mógł spojrzeć sobie w twarz. Przez siebie. Przez tego pana obok.
- Tajemnic nie zdradza się szybko. Nikomu. Nie na tym to polega? Chowamy sekrety przed innymi niczym najcenniejsze skarby – może nawet uśmiechnąłem się nikle, bo jak to przecież pasowało do sytuacji. Do mnie. Neutralność. Trzeba udawać, że wcale jego wnioski nie zaskoczyły, nie dać mu poczucia władzy. Neutralność. – Możliwe, że ja nie mam żadnych tajemnic, Radu. Wiesz, nie myślałem nad tym. Ale, muszę przyznać że twoje trzecie oko robi wrażenie.
Spojrzałem na jego czoło jakby właśnie pokazało się to trzecie oko jak u prawdziwego jasnowidza wyciągniętego z legend. Może nawet ośmieliłem się dać pstryczka w to czoło, bo w istocie miałem tutaj do czynienia z cudakiem na patyku. A takich wszak trzeba traktować inaczej. Znowu zwróciłem twarz w stronę polany.
- Możesz mówić dalej, to zawsze jakieś urozmaicenie wyścigów, nie sądzisz? Powiedz coś w tych wymarłych językach, bo mnie zaciekawiłeś – dodałem jeszcze, bo niech ma uciechę, chociażby tymczasową. Ludzie tacy jak on zawsze się cieszą jak się im okazuje zainteresowanie. Tak jak dzieciom. Kiwnąłem głową, bo i na to liczyłem, chociaż pojedynek stawał się coraz bardziej zażarty. Tłum wstrzymał oddech, moje serce chyba również stanęło. A tu... jeszcze nie! Jeszcze nie koniec! Gwałtowny zakręt, sędziowie dają znać, że nadal jest szansa. Z tego wszystkiego potrzebny mi trzeci kieliszek. Chętnie korzystam, nie odrywając wzroku od hipogryfów. Trochę mnie kark swędzi od jego spojrzenia. Nie widzę go, ale pewnie prycha albo już wyrzucił tę żabę. Co? Co on powiedział? Chwilę mi zajęło odpowiedzenie mu, udałem że tak mnie pochłonął atak rudych skrzydeł w stronę trójki.
- Dla ciebie, a dla kogo innego? No spróbuj. Najpierw czekolada, tylko nie wpychaj od razu całej żaby, bo cię zemdli, a potem alkohol. Zapamiętasz?
Do Gwiazdki jeszcze daleko, a ja już zostałem Świętym Mikołajem.
- Tajemnic nie zdradza się szybko. Nikomu. Nie na tym to polega? Chowamy sekrety przed innymi niczym najcenniejsze skarby – może nawet uśmiechnąłem się nikle, bo jak to przecież pasowało do sytuacji. Do mnie. Neutralność. Trzeba udawać, że wcale jego wnioski nie zaskoczyły, nie dać mu poczucia władzy. Neutralność. – Możliwe, że ja nie mam żadnych tajemnic, Radu. Wiesz, nie myślałem nad tym. Ale, muszę przyznać że twoje trzecie oko robi wrażenie.
Spojrzałem na jego czoło jakby właśnie pokazało się to trzecie oko jak u prawdziwego jasnowidza wyciągniętego z legend. Może nawet ośmieliłem się dać pstryczka w to czoło, bo w istocie miałem tutaj do czynienia z cudakiem na patyku. A takich wszak trzeba traktować inaczej. Znowu zwróciłem twarz w stronę polany.
- Możesz mówić dalej, to zawsze jakieś urozmaicenie wyścigów, nie sądzisz? Powiedz coś w tych wymarłych językach, bo mnie zaciekawiłeś – dodałem jeszcze, bo niech ma uciechę, chociażby tymczasową. Ludzie tacy jak on zawsze się cieszą jak się im okazuje zainteresowanie. Tak jak dzieciom. Kiwnąłem głową, bo i na to liczyłem, chociaż pojedynek stawał się coraz bardziej zażarty. Tłum wstrzymał oddech, moje serce chyba również stanęło. A tu... jeszcze nie! Jeszcze nie koniec! Gwałtowny zakręt, sędziowie dają znać, że nadal jest szansa. Z tego wszystkiego potrzebny mi trzeci kieliszek. Chętnie korzystam, nie odrywając wzroku od hipogryfów. Trochę mnie kark swędzi od jego spojrzenia. Nie widzę go, ale pewnie prycha albo już wyrzucił tę żabę. Co? Co on powiedział? Chwilę mi zajęło odpowiedzenie mu, udałem że tak mnie pochłonął atak rudych skrzydeł w stronę trójki.
- Dla ciebie, a dla kogo innego? No spróbuj. Najpierw czekolada, tylko nie wpychaj od razu całej żaby, bo cię zemdli, a potem alkohol. Zapamiętasz?
Do Gwiazdki jeszcze daleko, a ja już zostałem Świętym Mikołajem.
- Radu Rhydderch
Re: R. Rhydderch A. Attaway || lato 1976 Nielegalne wyścigi hipogryfów
Pią Wrz 07, 2018 10:15 pm
Jakieś lęki Tobą, Attaway, powodzą skoro tak wzdragasz się przed jakimkolwiek kontaktem z Rhydderchem na poziomie mentalnym. A przecież do prawdziwej przyjaźni, zaufania, trzeba czegoś więcej niż uścisku dłoni raz na rok przy okazji wyścigów. Dramat to jest drugie imię tego paniczyka, ale przecież nie znikąd, tylko jak możesz to wiedzieć, skoro wszystko co teraz dostajesz to taka doskonała gra aktorska. Przy tych włosach złotych, fraku eleganckim, zupełnie z minionego stulecia, profilu tak subtelnym, że nawet Ciebie zmylił, jak przy tym wszystkim, niosąc na barkach ciężar własnej prezencji nie nauczyć się nią operować w sposób jakiś. Czy ktokolwiek uwierzyłby, że Radu rąbie drewno? Że dźwiga ciężary, że jest doskonałym pływakiem. Tak lekko ocenić go po okładce, a on zbyt leniwy, zbyt zblazowany, żeby w ogóle, jakkolwiek zaprzeczyć, wpada miękko w tę rolę jak w rękawiczkę na miarę szytą, rozsiada się, wygodnie mu tak. Wygodnie.
Przygląda się zbity z tropu szlachcic zwykłej, nieco wgniecionej czekoladowej żabie i zaraz ją zjada ze smakiem by po chwili popić według przykazu. Czekolada. Radu nigdy nie przepadał za czekoladą, ale i to nie dlatego, że mu nie smakowała. Jako dzieciak nie miał wielu okazji próbować słodyczy, nikt go nimi nie rozpieszczał, a on sam czuł się byt ważny, żeby innym dzieciom w szkole zazdrościć hojnych paczek od rodziców. W życiu dorosłym znacznie bardziej polubił landrynki, cukiereczki pudrowe i żelki, ale czekolada? Topi się w palcach, klei do wszystkiego, ma słodki, słodki zapach cukru. To chyba trochę jak przyjaciele, nie?
- Tajemnic nie zdradza się szybko. - powtórzył tym samym co Abel tonem. Jak szybko się dziecinka uczy co. Obserwował z gasnącą uwagą fruwające hipogryfy, wprost proporcjonalnie do tłumu, który zdawał się teraz wrzeć niemal, kiedy wyścig zbliżał się ku końcowi. Stracone porywy serca, chwilowa ekstaza obserwowania ludzkich tragedii zgaszona czekoladową żabą, bo choć przyglądał się latającym stworzeniom i na nich siedzącym zawodnikom, to dużo bardziej fascynował go ten flejtuch tuż obok. Darczyńca z przypadku, w przepoconym t-shircie.
- Ruda dwunastka. - wskazał palcem hipogryfa sięgającego mety - Nigdy nie wątp w bulimików. Bardziej niż ktokolwiek wiedzą co to znaczy dyscyplina i zwycięstwo. - wyciągnął z kieszeni fraka bilecik z nadrukiem swojego zakładu, który zaraz wcisnął Ablowi w rękę- To za żabę. Jeszcze sę spotkamy, panie Attaway. - powiedział puszczając mu bardzo dwuznaczne oko po czym tak jak przyszedł tak poszedł.
2x z/t koniec retro.
Przygląda się zbity z tropu szlachcic zwykłej, nieco wgniecionej czekoladowej żabie i zaraz ją zjada ze smakiem by po chwili popić według przykazu. Czekolada. Radu nigdy nie przepadał za czekoladą, ale i to nie dlatego, że mu nie smakowała. Jako dzieciak nie miał wielu okazji próbować słodyczy, nikt go nimi nie rozpieszczał, a on sam czuł się byt ważny, żeby innym dzieciom w szkole zazdrościć hojnych paczek od rodziców. W życiu dorosłym znacznie bardziej polubił landrynki, cukiereczki pudrowe i żelki, ale czekolada? Topi się w palcach, klei do wszystkiego, ma słodki, słodki zapach cukru. To chyba trochę jak przyjaciele, nie?
- Tajemnic nie zdradza się szybko. - powtórzył tym samym co Abel tonem. Jak szybko się dziecinka uczy co. Obserwował z gasnącą uwagą fruwające hipogryfy, wprost proporcjonalnie do tłumu, który zdawał się teraz wrzeć niemal, kiedy wyścig zbliżał się ku końcowi. Stracone porywy serca, chwilowa ekstaza obserwowania ludzkich tragedii zgaszona czekoladową żabą, bo choć przyglądał się latającym stworzeniom i na nich siedzącym zawodnikom, to dużo bardziej fascynował go ten flejtuch tuż obok. Darczyńca z przypadku, w przepoconym t-shircie.
- Ruda dwunastka. - wskazał palcem hipogryfa sięgającego mety - Nigdy nie wątp w bulimików. Bardziej niż ktokolwiek wiedzą co to znaczy dyscyplina i zwycięstwo. - wyciągnął z kieszeni fraka bilecik z nadrukiem swojego zakładu, który zaraz wcisnął Ablowi w rękę- To za żabę. Jeszcze sę spotkamy, panie Attaway. - powiedział puszczając mu bardzo dwuznaczne oko po czym tak jak przyszedł tak poszedł.
2x z/t koniec retro.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|