Strona 1 z 2 • 1, 2
- Bernard Collard
Re: Łaźnia
Sro Lis 08, 2017 11:01 am
| po cmentarzu
| 23 lipca, późne popołudnie
Oszołomiony… byłem nadal, kiedy docierałem do domu. Uderzenie o płytę nagrobną, zaklęcie, strach o Velle, o naszą wolność… Starałem się dotrzeć do domu jak najszybciej. Wizja aurorów zniewalających moją małą Velle… Na dodatek podróżowałem siecią fiuuu. Ale tak było najszybciej bez różdżki. Ale tak było najlepiej – miałem przynajmniej taką nadzieję.
Korytarze zdawały się być dłuższe. Dotąd znajoma mi posiadłość, jakoby znana od podszewki, stała się dla mnie bezlitosnym budynkiem. Korytarze ciągnęły się w nieskończoność, pomieszczenia przejmowały wymarłością, a tego paskudnika-skrzata nigdzie nie było, jak gdyby go również aresztowano za współudział. Straszne. Przerażające. Gdzie była Velle.
Nadzieją pozostawało jeszcze jej nieświadome ukrycie się wśród licznych kniei moich ogrodów – tego się trzymałem. Chwila, ile czasu minęło? Alyssa Meadowes podróżowała samochodem – dodatkowa utrata czasu. Ba!, i jeszcze była w szoku. W szoku ludzie zwykle nie robili tego, co powinni. Czasami wręcz przeciwnie. Zakląłem paskudnie, otwierając drzwi i czują niewyobrażalną ulgę, bo znalazłem tego przeklętego rudzielca. Kto by pomyślał, że właśnie bierze kąpiel? Ja mogłem pomyśleć! Przecież ją kochałem. Wyglądała ślicznie nawet w wannie…
Skup się, Bernard. Ktoś jest zagrożony, kogoś musimy zabić.
Złapałem za szlafrok rzucony na oparcie fotela. Ach, czas również okazywał się być paskudnikiem. Velle musiała być zaskoczona.
- Wstawaj, mała. Musisz uciekać – rzuciłem, próbując nie brzmieć znowu tak rozgorączkowanie. Modliłem się, by nie zachciało jej się zadawać pytania. Jej wargi właśnie to mówiły, kiedy patrzyła na mnie. Lekko rozwarte… A może tak naprawdę szykowały się do pocałunku? Witałem ją pocałunkiem, prawda? Nie było czasu na pocałunek! Kochałem ją, zasługiwała na wszystko, co dobre, zaś brak zwyczajowego pocałunku był niedobry…? Plus, tak na marginesie, bardzo pragnąłem to zrobić. Siła wyższa.
Pochyliłem się i pocałowałem. Z zapamiętaniem i pożegnaniem… Spostrzegłem się zbyt późno, jeszcze później uświadomiłem sobie, że to też niedobrze.
- Velle… Coś poszło nie tak. Wybacz – szepnąłem, kładąc dłoń na jej policzki. Pogładziłem lekko z bólem w oczach. – Zbieraj się – pospieszyłem ją jeszcze.
| 23 lipca, późne popołudnie
Oszołomiony… byłem nadal, kiedy docierałem do domu. Uderzenie o płytę nagrobną, zaklęcie, strach o Velle, o naszą wolność… Starałem się dotrzeć do domu jak najszybciej. Wizja aurorów zniewalających moją małą Velle… Na dodatek podróżowałem siecią fiuuu. Ale tak było najszybciej bez różdżki. Ale tak było najlepiej – miałem przynajmniej taką nadzieję.
Korytarze zdawały się być dłuższe. Dotąd znajoma mi posiadłość, jakoby znana od podszewki, stała się dla mnie bezlitosnym budynkiem. Korytarze ciągnęły się w nieskończoność, pomieszczenia przejmowały wymarłością, a tego paskudnika-skrzata nigdzie nie było, jak gdyby go również aresztowano za współudział. Straszne. Przerażające. Gdzie była Velle.
Nadzieją pozostawało jeszcze jej nieświadome ukrycie się wśród licznych kniei moich ogrodów – tego się trzymałem. Chwila, ile czasu minęło? Alyssa Meadowes podróżowała samochodem – dodatkowa utrata czasu. Ba!, i jeszcze była w szoku. W szoku ludzie zwykle nie robili tego, co powinni. Czasami wręcz przeciwnie. Zakląłem paskudnie, otwierając drzwi i czują niewyobrażalną ulgę, bo znalazłem tego przeklętego rudzielca. Kto by pomyślał, że właśnie bierze kąpiel? Ja mogłem pomyśleć! Przecież ją kochałem. Wyglądała ślicznie nawet w wannie…
Skup się, Bernard. Ktoś jest zagrożony, kogoś musimy zabić.
Złapałem za szlafrok rzucony na oparcie fotela. Ach, czas również okazywał się być paskudnikiem. Velle musiała być zaskoczona.
- Wstawaj, mała. Musisz uciekać – rzuciłem, próbując nie brzmieć znowu tak rozgorączkowanie. Modliłem się, by nie zachciało jej się zadawać pytania. Jej wargi właśnie to mówiły, kiedy patrzyła na mnie. Lekko rozwarte… A może tak naprawdę szykowały się do pocałunku? Witałem ją pocałunkiem, prawda? Nie było czasu na pocałunek! Kochałem ją, zasługiwała na wszystko, co dobre, zaś brak zwyczajowego pocałunku był niedobry…? Plus, tak na marginesie, bardzo pragnąłem to zrobić. Siła wyższa.
Pochyliłem się i pocałowałem. Z zapamiętaniem i pożegnaniem… Spostrzegłem się zbyt późno, jeszcze później uświadomiłem sobie, że to też niedobrze.
- Velle… Coś poszło nie tak. Wybacz – szepnąłem, kładąc dłoń na jej policzki. Pogładziłem lekko z bólem w oczach. – Zbieraj się – pospieszyłem ją jeszcze.
- Velle Collard
Re: Łaźnia
Sro Lis 08, 2017 9:43 pm
To był dobry dzień na realizację planu, który Velle sobie założyła. Wyliczyła wszystko już wcześniej, poukładała w głowie i nie było mowy, że ktoś mógłby jej przekroczyć. Nie było też miejsca na nieprzewidziane wypadki i zdawało się, że ich uniknie. Przynajmniej rano tak się zdawało. I kiedy wróciła z pracy też nic nie zapowiadało, że jej plan się posypie. Jeszcze przez kolejną godzinę zdawało się, że wszystko gra, Velle krok po kroku wykonywała zaplanowane czynności.
Bąbelki jeszcze się jej nie znudziły przez ponad dwadzieścia lat życia, nadal bawiły ją tak samo, jak za pierwszym razem. Przypatrywała się, jak wanna wypełnia się wodą, jak wszędzie latają te mydlane bańki i zastanawiała się, po co właściwie jeszcze pracuje. Może dlatego, że dzięki temu miała jeszcze jakąś styczność z innymi ludźmi, bo gdyby zrezygnowała z pracy, to jej życie byłoby ograniczone tylko do Bernarda, domu i tego paskudnego skrzata (którego nazywała paskudnym, ale tak naprawdę uważała go za uroczego – zawsze lubiła takie szkaradztwa). Problem w tym, że Velle nie miała kompletnie nic przeciwko temu, by mieć takie „ograniczone” życie. I pewnie dlatego w ogóle się nad tą kwestią zastanawiała, powtarzając sobie w głowie, że przecież daliby radę tylko we dwójkę z tymi wszystkimi roślinkami.
Kiedy uznała, że piany jest już wystarczająco dużo (aż za dużo), po prostu ułożyła się w wannie. Nie miała pojęcia, kiedy Bernard wróci ani nawet gdzie był, ale miała zamiar tak poleżeć dosyć długo. A potem doprowadzić się do satysfakcjonującego stanu, żeby go zainteresować sobą w odpowiedni sposób.
Nie sądziła jednak, że wróci tak szybko, bo minęło może kilkanaście minut błogiego spokoju, gdy drzwi się otworzyły, a Velle sięgnęła od razu do różdżki leżącej na brzegu wanny. Taki odruch. Tym razem wprawdzie nie musiała się przed niczym bronić, ale nigdy nic nie wiadomo.
Skupiła wzrok na mężu, a lekkie uniesienie brwi i ogólny wyraz twarzy świadczyły o tym, że niewiele rozumiała i była co najmniej zdziwiona. Wpadł ot tak, oświadczył, że trzeba uciekać, trudno było więc cokolwiek zrozumieć. Mimo zaufania, ogromnego zaufania wręcz, którym się darzyli, nie byłaby sobą, gdyby o nic nie spytała. Nawet jeśli była gotowa bez szemrania zrobić to, co mówił, to jakieś wyjaśnienia jednak zawsze się należały. Chciała więc coś powiedzieć, ale nie zdążyła.
Co jak co, ale tego typu „przerywanie wypowiedzi” (której akurat tym razem jeszcze nawet nie zaczęła) akurat bardzo lubiła. Praktycznie od razu szerzej rozchyliła usta, chcąc, by wynikło z tego coś głębszego, uniosła rękę i, nie zważając na to, że jest mokra, że po prostu kapie z niej woda, ułożyła dłoń na szyi Bernarda. A kiedy jednak się odsunął, Velle była wyraźnie rozczarowana.
Coś poszło nie tak. Zapewne mówił wcześniej, co planuje tego dnia, ale była tak skupiona na tych swoich wyliczeniach i kalendarzykach, że wyleciało jej to z głowy.
- Co zrobiłeś? – spytała. To było najważniejsze, dowiedzieć się, o co chodzi i co dokładnie poszło nie tak. Powiodła spojrzeniem najpierw po twarzy Bernarda, potem spojrzała na ogół, próbując coś wywnioskować.- Daj mi ten szlafrok – poleciła zaskakująco stanowczym tonem.
Sekundę później sama odsunęła dłoń Bernarda, a potem zgarnęła mokre włosy w dłoń i wykręciła je, bo wiedziała, że zaraz będzie z nich kapać woda na wszystko wokół.
- Bernard Collard
Re: Łaźnia
Czw Lis 09, 2017 11:19 pm
Krocząc wśród strumieni rzek i ciał rzuconych niedbale przez los czy też moje ciosy, nigdy nie byłem tak blisko uczucia, które w tej chwili niemalże mnie paraliżowało. Działało od wewnątrz, nieprzyjemnie, jak gdyby było trucizną… Sumienie! A przecież każdego dnia miałem świadomość tego, że ją narażam. Może nie myślałem o tym nagminnie, ale… wiedziałem, co robię, jakie jest ryzyko i jaki może mieć koniec. Za nic w świecie nie chciałem tego.
A teraz stałem z tą groźbą niemalże twarzą w twarz, patrzyłem na możliwie najbardziej niewinną ofiarę tych wszystkich okrutności, które uczyniłem, i… nie miałem pojęcia, co zrobić. Ktoś wziął, nacisnął magiczny guziczek i Bernard stał wryty, ogłupiały i zawstydzony. Jak miałem patrzeć w te śliczne, duże oczęta, skoro przeze mnie mogły stracić swój dotychczasowy blask? Jak mogłem w ogóle pozwolić na podobne niebezpieczeństwo? Ugh! Nie znosiłem siebie w tej chwili, szczególnie kiedy miałem widok na całe jej ciało – zgrabne, delikatne i tak bardzo przeze mnie kochane.
- Chciałem się jej pozbyć w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Coś mnie podkusiło… Rozmawiałem z nią, ale mi uciekła, oszołomiła, zabrała różdżkę… Velle, przepraszam cię. To nie powinno się zdarzyć, powinienem był się powstrzymać – stwierdziłem zrozpaczony, przyklękając, by się w nią wtulić. Jakoś tak… poczułem, że właśnie tego potrzebowałem, by jakoś to znieść, by jakoś ją przeprosić za całą tą sytuację, za to, że musiała uciekać z domu. – Musisz się gdzieś zaszyć na jakiś czas. Nie wiem, na ile… Musze to skończyć. Nie wiem, czy już kogoś poinformowała. Po prostu chcę, byś była bezpieczna – kontynuowałem nieco chaotycznie. Kiedy tak trzymałem ją w swoich ramionach, nie wyobrażałem sobie rozstania. Jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli Alyssa zgłosiła… Po prostu być może to moje ostatnie zbliżenie z nią. Musiałem ją dorwać, ale wpierw powinienem dopilnować, że Velle jest bezpieczna.
- Nie możesz tu zostać – powtórzyłem i z bólem serca puściłem ją ze swego uścisku. O, ja przeklęty! Cóż żem uczynił? To jakiś koszmar! – W razie czego Andrew powinien ci pomóc – dodałem jeszcze nieco niepewny, bo nie wiedziałem, jak właściwie zareagowałby na fakt, że poluję sobie na nieczystych czarodziejów, że pozbawiam ich życia, by oczyścić swoją krew. Myślę, że jednak nie przekreśliłby tak szybko tych lat… tak jak ja nie chciałem przekreślić tych, które miałem spędzić u boku mojej Velle.
A teraz stałem z tą groźbą niemalże twarzą w twarz, patrzyłem na możliwie najbardziej niewinną ofiarę tych wszystkich okrutności, które uczyniłem, i… nie miałem pojęcia, co zrobić. Ktoś wziął, nacisnął magiczny guziczek i Bernard stał wryty, ogłupiały i zawstydzony. Jak miałem patrzeć w te śliczne, duże oczęta, skoro przeze mnie mogły stracić swój dotychczasowy blask? Jak mogłem w ogóle pozwolić na podobne niebezpieczeństwo? Ugh! Nie znosiłem siebie w tej chwili, szczególnie kiedy miałem widok na całe jej ciało – zgrabne, delikatne i tak bardzo przeze mnie kochane.
- Chciałem się jej pozbyć w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Coś mnie podkusiło… Rozmawiałem z nią, ale mi uciekła, oszołomiła, zabrała różdżkę… Velle, przepraszam cię. To nie powinno się zdarzyć, powinienem był się powstrzymać – stwierdziłem zrozpaczony, przyklękając, by się w nią wtulić. Jakoś tak… poczułem, że właśnie tego potrzebowałem, by jakoś to znieść, by jakoś ją przeprosić za całą tą sytuację, za to, że musiała uciekać z domu. – Musisz się gdzieś zaszyć na jakiś czas. Nie wiem, na ile… Musze to skończyć. Nie wiem, czy już kogoś poinformowała. Po prostu chcę, byś była bezpieczna – kontynuowałem nieco chaotycznie. Kiedy tak trzymałem ją w swoich ramionach, nie wyobrażałem sobie rozstania. Jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli Alyssa zgłosiła… Po prostu być może to moje ostatnie zbliżenie z nią. Musiałem ją dorwać, ale wpierw powinienem dopilnować, że Velle jest bezpieczna.
- Nie możesz tu zostać – powtórzyłem i z bólem serca puściłem ją ze swego uścisku. O, ja przeklęty! Cóż żem uczynił? To jakiś koszmar! – W razie czego Andrew powinien ci pomóc – dodałem jeszcze nieco niepewny, bo nie wiedziałem, jak właściwie zareagowałby na fakt, że poluję sobie na nieczystych czarodziejów, że pozbawiam ich życia, by oczyścić swoją krew. Myślę, że jednak nie przekreśliłby tak szybko tych lat… tak jak ja nie chciałem przekreślić tych, które miałem spędzić u boku mojej Velle.
- Velle Collard
Re: Łaźnia
Pią Lis 10, 2017 7:53 am
Do Velle jakoś nigdy nie dotarło, że mogłaby być w jakiś sposób zagrożona. Zdawać by się mogła, że była totalnie ponad tym, jakby to, co robił Bernard, działo się w całkiem innej czasoprzestrzeni. Nawet jeśli czasem mu pomagała (raczej słownie niż dosłownie – przecież nigdy nikogo nie tknęła), to jednak w jej własnej głowie zupełnie jej to nie dotyczyło. Równocześnie tak bardzo wierzyła W Bernarda, że nigdy nie przyszło jej na myśl, że istnieją również konsekwencje tego typu działań.
Ale teraz, kiedy coś nie szło zgodnie z planem, planem prowadzącym do szczęśliwego życia, Velle nie spanikowała, tylko zachowała niewzruszoną minę. Wygrzebała się w wanny, jak zawsze lekko się zaczerwieniła, bo to była jej naturalna reakcja na spojrzenie Berniego skupione na jej ciele i zawinęła się w puchaty szlafrok. Uniosła lekko brwi, nie rozumiejąc wyjaśnień wyrwanych z kontekstu.
- Kogo pozbyć? – spytała, bo to była kluczowa kwestia. Sekundę po wypowiedzeniu tego pytania przypomniała sobie, że coś wspominał. Bez konkretów, oczywiście, ale tak ogólnie.- Tej uzdrowicielki? – dopytała, wyciągając ręce, by następnie przytulić go tak właściwie do swojego brzucha. Wsunęła palce w ciemne włosy i chwilą głaskała Berniego po głowie.
- Zabrała ci różdżkę? – w głosie Velle zabrzmiał lekki niepokój. Różdżka była ważna, bo to był chyba sposób, by zidentyfikować czarodzieja… Chyba, bo Velle nie miała pojęcia, jak to właściwie działa w Ministerstwie Magii, ale jeśli ta uzdrowicielka zaniosłaby do nich różdżkę… Chyba mogły być kłopoty, trzeba więc było ją odzyskać. Albo chociaż zniszczyć.- Poczekaj, poczekaj – odezwała się już łagodnie i całkowicie spokojnie.- Powiedz mi, jak ona się nazywa. Jeśli pracuje w Mungu, to powinnam ją znać – to była kluczowa kwestia, musiała się dowiedzieć, o kogo tak właściwie chodziło, kto był niedoszłą ofiarą Bernarda. Prócz tego, Velle chciała wiedzieć wszystko. Jak najdokładniej, ze szczegółami. Wtedy dopiero będzie można rozeznać się w sytuacji.- Jesteś teraz Collardem, nie Nightmarem, uspokój się – nakazała tym swoim tonem, który nie pozwalał na sprzeciw, bo jakikolwiek sprzeciw oznaczałby, że Velle będzie zła. Zignorowała nawet to, że zazwyczaj słowa „uspokój się” dają inny efekt od oczekiwanego, a człowiek ani trochę się wtedy nie uspokaja, bo zamiast tego jest jeszcze bardziej nerwowy. Dłoń ułożyła na policzku Bernarda, gestem nakłaniając go, by uniósł głowę.- Nigdzie nie będę uciekać. Musisz mi powiedzieć dokładnie, ze szczegółami, jak to wszystko przebiegło.
Cofnęła się o krok, gdy ją puścił. Błądziła spojrzeniem po całej jego postaci przez kilka sekund, a usta miała zaciśnięte, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Plan. Najważniejszy w tym momencie był plan. A żeby go stworzyć, musiała się dowiedzieć, co dokładnie się działo. Minuta po minucie, sekunda po sekundzie.
- Jesteś cały brudny – zauważyła jeszcze.
Ale teraz, kiedy coś nie szło zgodnie z planem, planem prowadzącym do szczęśliwego życia, Velle nie spanikowała, tylko zachowała niewzruszoną minę. Wygrzebała się w wanny, jak zawsze lekko się zaczerwieniła, bo to była jej naturalna reakcja na spojrzenie Berniego skupione na jej ciele i zawinęła się w puchaty szlafrok. Uniosła lekko brwi, nie rozumiejąc wyjaśnień wyrwanych z kontekstu.
- Kogo pozbyć? – spytała, bo to była kluczowa kwestia. Sekundę po wypowiedzeniu tego pytania przypomniała sobie, że coś wspominał. Bez konkretów, oczywiście, ale tak ogólnie.- Tej uzdrowicielki? – dopytała, wyciągając ręce, by następnie przytulić go tak właściwie do swojego brzucha. Wsunęła palce w ciemne włosy i chwilą głaskała Berniego po głowie.
- Zabrała ci różdżkę? – w głosie Velle zabrzmiał lekki niepokój. Różdżka była ważna, bo to był chyba sposób, by zidentyfikować czarodzieja… Chyba, bo Velle nie miała pojęcia, jak to właściwie działa w Ministerstwie Magii, ale jeśli ta uzdrowicielka zaniosłaby do nich różdżkę… Chyba mogły być kłopoty, trzeba więc było ją odzyskać. Albo chociaż zniszczyć.- Poczekaj, poczekaj – odezwała się już łagodnie i całkowicie spokojnie.- Powiedz mi, jak ona się nazywa. Jeśli pracuje w Mungu, to powinnam ją znać – to była kluczowa kwestia, musiała się dowiedzieć, o kogo tak właściwie chodziło, kto był niedoszłą ofiarą Bernarda. Prócz tego, Velle chciała wiedzieć wszystko. Jak najdokładniej, ze szczegółami. Wtedy dopiero będzie można rozeznać się w sytuacji.- Jesteś teraz Collardem, nie Nightmarem, uspokój się – nakazała tym swoim tonem, który nie pozwalał na sprzeciw, bo jakikolwiek sprzeciw oznaczałby, że Velle będzie zła. Zignorowała nawet to, że zazwyczaj słowa „uspokój się” dają inny efekt od oczekiwanego, a człowiek ani trochę się wtedy nie uspokaja, bo zamiast tego jest jeszcze bardziej nerwowy. Dłoń ułożyła na policzku Bernarda, gestem nakłaniając go, by uniósł głowę.- Nigdzie nie będę uciekać. Musisz mi powiedzieć dokładnie, ze szczegółami, jak to wszystko przebiegło.
Cofnęła się o krok, gdy ją puścił. Błądziła spojrzeniem po całej jego postaci przez kilka sekund, a usta miała zaciśnięte, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Plan. Najważniejszy w tym momencie był plan. A żeby go stworzyć, musiała się dowiedzieć, co dokładnie się działo. Minuta po minucie, sekunda po sekundzie.
- Jesteś cały brudny – zauważyła jeszcze.
- Bernard Collard
Re: Łaźnia
Pią Lis 10, 2017 11:55 pm
Niestety, jej nakaz nie działał na mnie uspokajająca. Co za różnica, czy byłem Collardem, czy Nightmarem? W każdym przypadku nasze życie było zagrożone z mojego powodu, zaś ona jak na złość – podobnie też ja… – wszystko przeciągała. Nie wiem, co sobie myślałem, ale chyba że wszystkie błędy jakoś same się naprawią i nikt nie będzie wiedział o dzisiejszych wydarzeniach już o świcie następnego ranka. Ułudy, głupie nadzieje! Co były warte? Nic kompletnie. Musiałem po prostu zrobić to sam. Wrócić na Nokturn, odnaleźć tę dziewczynę i dokończyć to, co zacząłem.
- Zabrała mi różdżkę. I opowiem ci wszystko, ale na… Po prostu się zbieraj, wycieraj… Gdzie są ręczniki? – zapytałem, rozglądając się wokół. Wstałem gwałtownie z podłogi, przez co znowu zamroczyło mi się na chwilę przed oczami. Wszystko było jednak w porządku. Znaczy nie wszystko… Prawie nic nie było. – PASKUDNIK! – krzyknąłem po skrzata wzburzony, choć ręczniki spoczywały sobie po prostu w szafce. Leżały pewnie niewinnie świeże i czyste.
- Marjorie Alyssa Meadowes. Robi jakieś badania… Nie wiem jakie dokładnie. Mieszka na Nokturnie – wyrecytowałem, uświadamiając sobie o tych ręcznikach w szafce i klnąc, kiedy skrzat-biedak pojawił się tuż obok. Natychmiast go odwołałem, sam zaś sięgnąłem po to, co chciałem. Jeden ręcznik podałem żonie, drugim zacząłem wycierać jej włosy.
- Zabrała mi różdżkę. Jakie to beznadziejne… – podjąłem, kręcąc głową. Miałem ochotę tulić się do Velle, ale nie mogłem. Musiała zniknąć, ja zaś musiałem to dokończyć. – Podłożyłem jej bukiet kwiatów, wiązankę zostawiłem u jej matki na cmentarzu. Chciałem zobaczyć jej reakcję, kiedy ją zauważy. Nie mogłem się jakoś powstrzymać i towarzyszyłem jej na cmentarzu. Znała mnie trochę z widzenia. Pomogła mi niedawno, bo jest właśnie uzdrowicielką. A potem… Nie wiem sam. Wkurzony byłem na nią, wpadłem w szał. Nikogo nie było. Dorwała swoją różdżkę… Oszołomiła mnie, uderzyłem plecami o nagrobek. Pewnie stąd ten syf. Trochę się poobijałem – wyznałem, przerywając suszenie jej rudych pukli. Pomacałem głowę z tyłu. Mogła być rozwalona, a ja nawet nie zwróciłem nań uwagi na cmentarzu, ani w sklepie przy kominku. Byłem dziś zbyt rozkojarzony.
- Velle, proszę cię… Musisz się gdzieś ukryć. Ta moja krew wszystko psuje… Moglibyśmy żyć szczęśliwie, ale wszystko psuje. Nie jesteś tu bezpieczna – uświadomiłem sobie, patrząc na swoje dłonie. Również były nieco ubrudzone od ziemi. – Pójdziemy do Andrew. Ogarnie ci jakiś domek w Szkocji... Gdziekolwiek, byle z dala stąd. Ma kontakty. Dam ci oszczędności – mówiłem bez przerwy na spokojny oddech.
- Zabrała mi różdżkę. I opowiem ci wszystko, ale na… Po prostu się zbieraj, wycieraj… Gdzie są ręczniki? – zapytałem, rozglądając się wokół. Wstałem gwałtownie z podłogi, przez co znowu zamroczyło mi się na chwilę przed oczami. Wszystko było jednak w porządku. Znaczy nie wszystko… Prawie nic nie było. – PASKUDNIK! – krzyknąłem po skrzata wzburzony, choć ręczniki spoczywały sobie po prostu w szafce. Leżały pewnie niewinnie świeże i czyste.
- Marjorie Alyssa Meadowes. Robi jakieś badania… Nie wiem jakie dokładnie. Mieszka na Nokturnie – wyrecytowałem, uświadamiając sobie o tych ręcznikach w szafce i klnąc, kiedy skrzat-biedak pojawił się tuż obok. Natychmiast go odwołałem, sam zaś sięgnąłem po to, co chciałem. Jeden ręcznik podałem żonie, drugim zacząłem wycierać jej włosy.
- Zabrała mi różdżkę. Jakie to beznadziejne… – podjąłem, kręcąc głową. Miałem ochotę tulić się do Velle, ale nie mogłem. Musiała zniknąć, ja zaś musiałem to dokończyć. – Podłożyłem jej bukiet kwiatów, wiązankę zostawiłem u jej matki na cmentarzu. Chciałem zobaczyć jej reakcję, kiedy ją zauważy. Nie mogłem się jakoś powstrzymać i towarzyszyłem jej na cmentarzu. Znała mnie trochę z widzenia. Pomogła mi niedawno, bo jest właśnie uzdrowicielką. A potem… Nie wiem sam. Wkurzony byłem na nią, wpadłem w szał. Nikogo nie było. Dorwała swoją różdżkę… Oszołomiła mnie, uderzyłem plecami o nagrobek. Pewnie stąd ten syf. Trochę się poobijałem – wyznałem, przerywając suszenie jej rudych pukli. Pomacałem głowę z tyłu. Mogła być rozwalona, a ja nawet nie zwróciłem nań uwagi na cmentarzu, ani w sklepie przy kominku. Byłem dziś zbyt rozkojarzony.
- Velle, proszę cię… Musisz się gdzieś ukryć. Ta moja krew wszystko psuje… Moglibyśmy żyć szczęśliwie, ale wszystko psuje. Nie jesteś tu bezpieczna – uświadomiłem sobie, patrząc na swoje dłonie. Również były nieco ubrudzone od ziemi. – Pójdziemy do Andrew. Ogarnie ci jakiś domek w Szkocji... Gdziekolwiek, byle z dala stąd. Ma kontakty. Dam ci oszczędności – mówiłem bez przerwy na spokojny oddech.
- Velle Collard
Re: Łaźnia
Sob Lis 11, 2017 1:08 pm
Velle musiała mieć w sobie bardzo dużo cierpliwości. Nigdy wcześniej tego nie zauważyła, dopiero teraz dotarło do niej, że we wszystkich trudniejszych sytuacjach próbowała najpierw zrozumieć, co się stało, wyciszyć sytuację, a przede wszystkim uspokoić Bernarda. Aktualna sytuacja była najtrudniejsza ze wszystkich, nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, ale Velle nie poddała się panice i nie zaczęła też wrzeszczeć na Bernarda, co byłoby wyrazem zdenerwowania i złości, że on panikuje i jej się to udziela.
Nie mogłaby jednak powiedzieć, że nie odczuła irytacji, bo owszem, nuta tego uczucia się w niej pojawiła. Miała ochotę przewrócić oczami, rzucić ironiczny komentarz, a jakimś cudem jak zwykle zachowywała spokój. Irytujący spokój, więc mogliby się irytować wzajemnie. Zadziwiające, bo przecież rzadko się o cokolwiek kłócili.
- No przecież mam szlafrok, nie mam po co się wycierać, ręczniki leżą… - urwała i aż drgnęła po tym głośnym wezwaniu skrzata.- Na Merlina, weźże go zostaw, przecież haftuje obrus! – nie miała bladego pojęcia, po co w ogóle kazała skrzatowi haftować obrus, bo przecież nie używali obrusów. Chyba po to, by go czymkolwiek zająć. Ale teraz haftowanie wydawało się ważniejsze, choć cokolwiek innego byłoby ważniejsze, byle tylko Paskudnik się tym zajął i nie przychodził z ręcznikami.
Już chciała coś powiedzieć, ale słysząc nazwisko dosłownie zesztywniała. W pierwszej chwili wydawało jej się to naprawdę złym zbiegiem okoliczności, bo znajomość niedoszłej ofiary Bernarda mogła wszystko skomplikować. Głównym problemem mogło być łatwe wskazanie napastnika. Velle próbowała sobie teraz przypomnieć, czy kiedykolwiek wspominała o Bernardzie w pracy. Stała tak sztywno, pozwalając wycierać sobie włosy. Zapatrzyła się na guziki koszuli Bernarda, choć prawdopodobnie nawet ich nie widziała. Nic nie widziała w tamtym momencie. Bo z drugiej strony… Odzyskanie różdżki mogło być jednak trochę łatwiejsze, bo znalezienie zupełnie obcej osoby i przemówienie do niej mogło być nawet niemożliwe.
Potrząsnęła lekko głową, unosząc też rękę, żeby powstrzymać dalszą pomoc w wycieraniu włosów.
- Czym cię wkurzyła? Zaplanowałeś to wszystko w ogóle? Czy coś cię tknęło i tak po prostu dziś rano stwierdziłeś, że to zrobisz i poszedłeś? Mówiłeś jej, jak się nazywasz? Podawałeś jakieś szczegóły, po których można cię zidentyfikować? – dosłownie zasypała Bernarda pytaniami.- Kiedy ci pomogła? Czemu ja o tym nie wiem? I czemu w ogóle wybrałeś akurat ją? – nigdy wcześniej nie ingerowała w dobór ofiar. Nigdy. Ale teraz musiała wiedzieć. Nie powinien wybierać osób, które Velle znała. To było niebezpieczne.- Przecież ja ją znam, przez to można wszystko szybciej skojarzyć.
Na usta cisnęło jej się „coś ty w ogóle narobił”, ale powstrzymała się. To by nic nie wniosło, a być może sprawiłoby, że tylko by się pokłócili. Teraz ważniejsze było wybrnięcie z tej sytuacji, rozegranie jej tak, aby życie mogło się toczyć tak, jak do tej pory.
- Powiedziałam już przed chwilą, że nie będę uciekać. Nie będę się chować – znów pojawiła się w jej głosie ta stanowczość. Velle wyciągnęła ręce, ułożyła dłonie po obu stronach szyi męża i spróbowała go nakłonić, aby lekko się pochylił. Skupiła spojrzenie najpierw na jego ustach na kilka sekund, potem przeniosła je na oczy.- Masz taką samą krew jak moja, ona nic nie psuje – powiedziała bezmyślnie, nie zdając sobie sprawy, jak to mogło zabrzmieć.- Zastanów się, czy chcesz nową różdżkę, czy chcesz odzyskać tamtą. Nie ruszamy się stąd. Załatwię to. Coś wymyślę. Rozumiesz? Wszystko naprawię.
Nie mogłaby jednak powiedzieć, że nie odczuła irytacji, bo owszem, nuta tego uczucia się w niej pojawiła. Miała ochotę przewrócić oczami, rzucić ironiczny komentarz, a jakimś cudem jak zwykle zachowywała spokój. Irytujący spokój, więc mogliby się irytować wzajemnie. Zadziwiające, bo przecież rzadko się o cokolwiek kłócili.
- No przecież mam szlafrok, nie mam po co się wycierać, ręczniki leżą… - urwała i aż drgnęła po tym głośnym wezwaniu skrzata.- Na Merlina, weźże go zostaw, przecież haftuje obrus! – nie miała bladego pojęcia, po co w ogóle kazała skrzatowi haftować obrus, bo przecież nie używali obrusów. Chyba po to, by go czymkolwiek zająć. Ale teraz haftowanie wydawało się ważniejsze, choć cokolwiek innego byłoby ważniejsze, byle tylko Paskudnik się tym zajął i nie przychodził z ręcznikami.
Już chciała coś powiedzieć, ale słysząc nazwisko dosłownie zesztywniała. W pierwszej chwili wydawało jej się to naprawdę złym zbiegiem okoliczności, bo znajomość niedoszłej ofiary Bernarda mogła wszystko skomplikować. Głównym problemem mogło być łatwe wskazanie napastnika. Velle próbowała sobie teraz przypomnieć, czy kiedykolwiek wspominała o Bernardzie w pracy. Stała tak sztywno, pozwalając wycierać sobie włosy. Zapatrzyła się na guziki koszuli Bernarda, choć prawdopodobnie nawet ich nie widziała. Nic nie widziała w tamtym momencie. Bo z drugiej strony… Odzyskanie różdżki mogło być jednak trochę łatwiejsze, bo znalezienie zupełnie obcej osoby i przemówienie do niej mogło być nawet niemożliwe.
Potrząsnęła lekko głową, unosząc też rękę, żeby powstrzymać dalszą pomoc w wycieraniu włosów.
- Czym cię wkurzyła? Zaplanowałeś to wszystko w ogóle? Czy coś cię tknęło i tak po prostu dziś rano stwierdziłeś, że to zrobisz i poszedłeś? Mówiłeś jej, jak się nazywasz? Podawałeś jakieś szczegóły, po których można cię zidentyfikować? – dosłownie zasypała Bernarda pytaniami.- Kiedy ci pomogła? Czemu ja o tym nie wiem? I czemu w ogóle wybrałeś akurat ją? – nigdy wcześniej nie ingerowała w dobór ofiar. Nigdy. Ale teraz musiała wiedzieć. Nie powinien wybierać osób, które Velle znała. To było niebezpieczne.- Przecież ja ją znam, przez to można wszystko szybciej skojarzyć.
Na usta cisnęło jej się „coś ty w ogóle narobił”, ale powstrzymała się. To by nic nie wniosło, a być może sprawiłoby, że tylko by się pokłócili. Teraz ważniejsze było wybrnięcie z tej sytuacji, rozegranie jej tak, aby życie mogło się toczyć tak, jak do tej pory.
- Powiedziałam już przed chwilą, że nie będę uciekać. Nie będę się chować – znów pojawiła się w jej głosie ta stanowczość. Velle wyciągnęła ręce, ułożyła dłonie po obu stronach szyi męża i spróbowała go nakłonić, aby lekko się pochylił. Skupiła spojrzenie najpierw na jego ustach na kilka sekund, potem przeniosła je na oczy.- Masz taką samą krew jak moja, ona nic nie psuje – powiedziała bezmyślnie, nie zdając sobie sprawy, jak to mogło zabrzmieć.- Zastanów się, czy chcesz nową różdżkę, czy chcesz odzyskać tamtą. Nie ruszamy się stąd. Załatwię to. Coś wymyślę. Rozumiesz? Wszystko naprawię.
- Bernard Collard
Re: Łaźnia
Nie Lis 12, 2017 7:12 pm
Nie miałem pojęcia, co się ze mną działo. Nie poznawałem sam siebie. Trochę tak, jak gdybym trafił w ciało swojego własnego brata bliźniaka, ale takiego, który stracił kontrolę nad życiem, spanikowanego i też ostro wkurwionego. Nieistotne, czy na siebie, czy na świat, czy na żonę, którą przecież kochał nad życie. Spierdolił, a ja właśnie czułem to, że spierdoliłem ostro, a ona jeszcze zasypywała mnie pytaniami, jak gdyby to miało pomóc! Nie pomoże, nic nie pomoże! Mimo to jednak zacząłem nawet odpowiadać na nie, ale… Czułem się tak bardzo niecierpliwy, a ona na dodatek nie chciała mnie posłuchać i uciec stąd daleko, ocalić siebie. Czemu nie chciała tego zrobić?
- Przedstawiłem się chyba jako Adair… Nie wiem. Po prostu ci nie powiedziałem! To nie było nic istotnego, lekkie zadrapanie. I nic nie załatwisz, bo musisz wyjechać – stwierdziłem, zabierając jej ciepłe dłonie ze swojej szyi. Jakby tego wszystkiego było mało, zaczęła mnie nękać jakaś migrena… Ten jeden raz odwróciłem się od swojej żony. Nie mogłem na nią patrzeć. Nie chciałem się na nią złościć, szczególnie że nie była tu niczemu winna. Jak można było się złościć na Velle? Jakaś abstrakcja. Nie chciałem tego przeświadczenia niszczyć.
Może właśnie dlatego zrobiłem tych kilka kolejnych wściekłych kroków i uderzyłem z otwartej dłoni w szafę? Albo to może przez spostrzeżenie, iż nie za bardzo mi szło z myśleniem? W tak istotnej chwili?
- Gdzieś powinienem mieć różdżkę mamy. Cholera! Tamtą zabiłem ojca… Wszystkie te lata… Rozumiesz to, Velle? Rozumiesz mnie?! Ona nie rozumiała! Tym właśnie mnie wkurwiła! Brakiem zrozumienia! Bo jestem przecież zwykłym mordercą, nic nieznaczącym człowiekiem… – mówiłem, odwracając się w trakcie z powrotem do niej, do tego mojego słońca. Spojrzałem na swoje dłonie. Zniesmaczyło mnie to. – Mam brudną krew. To obrzydliwe, odrażające… – wyszemrałem, drapiąc nadgarstki. Nie raz się zastanawiałem, czy opuszczenie jej nie załatwiłoby sprawy, ale nie pomogłoby. Nie pomogłoby. Ten syf miałem zapisany głębiej. Nie tylko krew, ale też ciało, dusza... WSZYSTKO! Musiałem to naprawić, musiałem to zrobić, inaczej oszaleję.
- Przedstawiłem się chyba jako Adair… Nie wiem. Po prostu ci nie powiedziałem! To nie było nic istotnego, lekkie zadrapanie. I nic nie załatwisz, bo musisz wyjechać – stwierdziłem, zabierając jej ciepłe dłonie ze swojej szyi. Jakby tego wszystkiego było mało, zaczęła mnie nękać jakaś migrena… Ten jeden raz odwróciłem się od swojej żony. Nie mogłem na nią patrzeć. Nie chciałem się na nią złościć, szczególnie że nie była tu niczemu winna. Jak można było się złościć na Velle? Jakaś abstrakcja. Nie chciałem tego przeświadczenia niszczyć.
Może właśnie dlatego zrobiłem tych kilka kolejnych wściekłych kroków i uderzyłem z otwartej dłoni w szafę? Albo to może przez spostrzeżenie, iż nie za bardzo mi szło z myśleniem? W tak istotnej chwili?
- Gdzieś powinienem mieć różdżkę mamy. Cholera! Tamtą zabiłem ojca… Wszystkie te lata… Rozumiesz to, Velle? Rozumiesz mnie?! Ona nie rozumiała! Tym właśnie mnie wkurwiła! Brakiem zrozumienia! Bo jestem przecież zwykłym mordercą, nic nieznaczącym człowiekiem… – mówiłem, odwracając się w trakcie z powrotem do niej, do tego mojego słońca. Spojrzałem na swoje dłonie. Zniesmaczyło mnie to. – Mam brudną krew. To obrzydliwe, odrażające… – wyszemrałem, drapiąc nadgarstki. Nie raz się zastanawiałem, czy opuszczenie jej nie załatwiłoby sprawy, ale nie pomogłoby. Nie pomogłoby. Ten syf miałem zapisany głębiej. Nie tylko krew, ale też ciało, dusza... WSZYSTKO! Musiałem to naprawić, musiałem to zrobić, inaczej oszaleję.
- Velle Collard
Re: Łaźnia
Pon Lis 13, 2017 9:08 pm
Velle musiała zadawać pytania. Musiała znać szczegóły, żeby ułożyć jakiś sensowny plan, który wyciągnąłby ich z tej sytuacji, dzięki któremu nie ponieśliby żadnych konsekwencji tego, co zrobił Bernard. Prócz tego miała nadzieję, że szczegóły tej historii wcale nie będą jakoś wybitnie straszne, że nie będzie musiała mieć zbyt dużych wyrzutów sumienia, tylko da radę usprawiedliwić się w głowie sama przed sobą, dzięki czemu w miarę spokojnie będzie mogła spojrzeć Alyssie w pracy w oczy, powtarzając sobie w myślach, że „przecież ostatecznie nic wielkiego jej nie zrobił”. Fakt, Velle miała lekko wadliwe sumienie, ale gdyby przyszło jej się spotkać twarzą w twarz z którąś z ofiar męża, to na pewno czułaby się bardzo, ale to bardzo głupio. Bo choć nie robiła tego bezpośrednio, nawet w tym nie uczestniczyła, to przecież go kryła i pozwalała mu na to.
Chciała teraz wygłosić tyrad na temat tego, ze tak nie można, że nie można atakować ludzi, którzy są dobrzy, którzy pomagają innym, znaczą coś dla innych ludzi i tak po prostu coś wnoszą o tego świata, bo lepiej pozbywać się tych, którzy są źli, niszczą wszystko wokół siebie ranią innych na potęgę i po których nikt nie będzie płakał. To byłoby takie mniejsze zło w jej dziwacznym pojmowaniu. Obawiała się jednak, że w obecnej chwili do Bernarda i tak niewiele by dotarło.
- Jako Adair… Ale mężem Velle Collard jest Bernard Collard, nie Adair Nightmare, chyba nikt tego nie skojarzy… - zdążyła powiedzieć tylko tyle, próbując znaleźć drobiazgi, które pomogłyby im się jakoś wykręcić od tego wszystkiego albo może raczej jej samej pomogłyby się wykręcić i nie dać powiązać z tą sytuacją. Chwilę później wyraźnie drgnęła, gdy Bernard uderzył o szafkę. Przymknęła oczy na kilka sekund i sobie cicho odetchnęła, tak ledwie słyszalnie.
- Tak, rozumiem – powiedziała spokojnie, choć tak naprawdę kompletnie nic nie rozumiała. Ale teraz powiedziałaby wszystko, aby tylko uspokoić Bernarda, obiecałaby też wszystko, nawet jeśli było to niemożliwe.- To może czas przestać nim być? – zasugerowała trochę niepewnie, podchodząc bliżej.- Zostaw. Nie ruszaj teraz – powiedziała łagodnie, łapiąc Bernarda za ręce.- Chodź się umyć. Jesteś cały brudny – powtórzyła to, co zdążyła zauważyć już wcześniej.- Nawet dziesięciu minut nie posiedziałam w wannie, zanim przyszedłeś – puściła jego ręce, mając nadzieję, że nie wróci do drapania, że nie będzie nerwowo robił czego w tym stylu, po czym sięgnęła dłońmi do koszuli, chcąc rozpiąć kilka guziczków.- Więc woda jest jeszcze ciepła.
Chciała teraz wygłosić tyrad na temat tego, ze tak nie można, że nie można atakować ludzi, którzy są dobrzy, którzy pomagają innym, znaczą coś dla innych ludzi i tak po prostu coś wnoszą o tego świata, bo lepiej pozbywać się tych, którzy są źli, niszczą wszystko wokół siebie ranią innych na potęgę i po których nikt nie będzie płakał. To byłoby takie mniejsze zło w jej dziwacznym pojmowaniu. Obawiała się jednak, że w obecnej chwili do Bernarda i tak niewiele by dotarło.
- Jako Adair… Ale mężem Velle Collard jest Bernard Collard, nie Adair Nightmare, chyba nikt tego nie skojarzy… - zdążyła powiedzieć tylko tyle, próbując znaleźć drobiazgi, które pomogłyby im się jakoś wykręcić od tego wszystkiego albo może raczej jej samej pomogłyby się wykręcić i nie dać powiązać z tą sytuacją. Chwilę później wyraźnie drgnęła, gdy Bernard uderzył o szafkę. Przymknęła oczy na kilka sekund i sobie cicho odetchnęła, tak ledwie słyszalnie.
- Tak, rozumiem – powiedziała spokojnie, choć tak naprawdę kompletnie nic nie rozumiała. Ale teraz powiedziałaby wszystko, aby tylko uspokoić Bernarda, obiecałaby też wszystko, nawet jeśli było to niemożliwe.- To może czas przestać nim być? – zasugerowała trochę niepewnie, podchodząc bliżej.- Zostaw. Nie ruszaj teraz – powiedziała łagodnie, łapiąc Bernarda za ręce.- Chodź się umyć. Jesteś cały brudny – powtórzyła to, co zdążyła zauważyć już wcześniej.- Nawet dziesięciu minut nie posiedziałam w wannie, zanim przyszedłeś – puściła jego ręce, mając nadzieję, że nie wróci do drapania, że nie będzie nerwowo robił czego w tym stylu, po czym sięgnęła dłońmi do koszuli, chcąc rozpiąć kilka guziczków.- Więc woda jest jeszcze ciepła.
- Bernard Collard
Re: Łaźnia
Nie Lis 19, 2017 11:39 pm
Nie Adair był mężem Velle Collard, tylko Bernard, Bernard Collard – powtarzałem to sobie niczym swego rodzaju mantrę. Próbowałem to jakoś przyswoić, uwierzyć, że to może się udać, że… Miałoby się udać? Straciłem swoją różdżkę – niepodważalny dowód w sprawie i wskazywał prosto na mnie. Byłem, krótko mówiąc, jedną nogą w Azkabanie i nic nie miało tego zmienić. Ewentualnie szybka śmierć Alyssy, o ile jeszcze nie zdążyła naskarżyć na mnie aurorom, ani komukolwiek innemu. Nie rozumiałem, jak mogłem sobie pozwolić na bycie miękkim w takiej sytuacji, przy tej dziewczynie… Czemu musiała okazać się najbardziej toporna, najmniej przygotowana na śmierć? I czemu, przede wszystkim, pozwoliłem sobie na chwilę słabości? Praktycznie prosiłem się o to, co się stało, jak gdyby miało mnie zbawić, pomóc mi dotrzeć do celu. Nijak nie miało. Jedynie wszystko psuło…
…i kiedy tak miałem przed sobą Velle, taki wściekły, a zarazem bezbronny, całym sercem żałowałem, że naraziłem ją na to wszystko. Wkurwiało mnie niezmiernie to, iż nie słuchała się mnie w kwestii ucieczki, ale też w pewien sposób mi tym imponowała. Uparcie, zrozumienie i pewność siebie w takim niewielkim ciałku, takim kruchym i jakże kochanym przeze mnie. Szczerze? Serce mi miękło, kiedy tak wpatrywałem się w nią, kiedy wspominałem te wszystkie wspólne chwile, które razem spędziliśmy, kiedy myślałem o tym, jaka była moja rudowłosa piękność. Była niewinna, a zarazem bezsprzecznie mi oddana… Nie wiem, czemu los postawił mnie na jej drodze, ale zdecydowanie na to nie zasługiwała, na takie życie w niepewności. Kim ja byłem? Pragnąłem dawać jej wszystko, zamiast tego dostawała TO!
- Gdzie masz różdżkę? – zapytałem szeptem, aczkolwiek stanowczo, kiedy zajęła się odpinaniem guzików mojej koszuli. – Zabiję każdego, kto będzie chciał cię unieszczęśliwić – stwierdziłem sztucznie spokojny. Mógł to być jednak prawdziwy, chłodny spokój. Nie potrafiłem zidentyfikować jego pochodzenia. Może tak naprawdę po prostu starałem się usilnie nie myśleć o tym, co zrobiłem? Odcinałem się od tego po prostu, jak gdyby nie było wcale czymś okropnym w skutkach?
Z pewnością wcale nie dotarły do mnie słowa Velle od tym, iż mogłem w każdej chwili przestać być zwykłym mordercą, nic nieznaczącym człowiekiem… Mowa o brudzie? Jedynie została gdzieś tam przelotem wspomniana w ramach stwierdzenia, iż brudu mojej krwi nie można było od tak zmyć. Skoncentrowałem się po prostu na jej dziewczęcych wargach i myśli, że od teraz poradzę sobie z każdym przeciwnikiem. Cóż, nawet jeśli wparowałaby tu armia składająca się z samych Marjorie Alyss Meadowes.
Uśmiechnąłem się zagadkowo i objąłem Velle uwolnionymi rękoma.
- Udało mi się tak szybko wyrwać cię z wanny? Kto by pomyślał… – odparłem dla rozluźnienia atmosfery, starając się poddać rozbawieniu, całej tej sytuacji związanej z kąpielowym szałem mojej żony. Nie wiem, czy było to tak do końca możliwe w tej chwili, ale pochyliłem się, by pocałować ją namiętnie, by za wszelką cenę poczuć na języku jej delikatny smak. – Jak to się stało? – zapytałem, jedynie na chwilę przerywając tę przyjemną czynność. Miałem ukochać moment, kiedy troski kompletnie odpłyną w dal, odegnane jej bliskością i niewinnymi żarcikami.
…i kiedy tak miałem przed sobą Velle, taki wściekły, a zarazem bezbronny, całym sercem żałowałem, że naraziłem ją na to wszystko. Wkurwiało mnie niezmiernie to, iż nie słuchała się mnie w kwestii ucieczki, ale też w pewien sposób mi tym imponowała. Uparcie, zrozumienie i pewność siebie w takim niewielkim ciałku, takim kruchym i jakże kochanym przeze mnie. Szczerze? Serce mi miękło, kiedy tak wpatrywałem się w nią, kiedy wspominałem te wszystkie wspólne chwile, które razem spędziliśmy, kiedy myślałem o tym, jaka była moja rudowłosa piękność. Była niewinna, a zarazem bezsprzecznie mi oddana… Nie wiem, czemu los postawił mnie na jej drodze, ale zdecydowanie na to nie zasługiwała, na takie życie w niepewności. Kim ja byłem? Pragnąłem dawać jej wszystko, zamiast tego dostawała TO!
- Gdzie masz różdżkę? – zapytałem szeptem, aczkolwiek stanowczo, kiedy zajęła się odpinaniem guzików mojej koszuli. – Zabiję każdego, kto będzie chciał cię unieszczęśliwić – stwierdziłem sztucznie spokojny. Mógł to być jednak prawdziwy, chłodny spokój. Nie potrafiłem zidentyfikować jego pochodzenia. Może tak naprawdę po prostu starałem się usilnie nie myśleć o tym, co zrobiłem? Odcinałem się od tego po prostu, jak gdyby nie było wcale czymś okropnym w skutkach?
Z pewnością wcale nie dotarły do mnie słowa Velle od tym, iż mogłem w każdej chwili przestać być zwykłym mordercą, nic nieznaczącym człowiekiem… Mowa o brudzie? Jedynie została gdzieś tam przelotem wspomniana w ramach stwierdzenia, iż brudu mojej krwi nie można było od tak zmyć. Skoncentrowałem się po prostu na jej dziewczęcych wargach i myśli, że od teraz poradzę sobie z każdym przeciwnikiem. Cóż, nawet jeśli wparowałaby tu armia składająca się z samych Marjorie Alyss Meadowes.
Uśmiechnąłem się zagadkowo i objąłem Velle uwolnionymi rękoma.
- Udało mi się tak szybko wyrwać cię z wanny? Kto by pomyślał… – odparłem dla rozluźnienia atmosfery, starając się poddać rozbawieniu, całej tej sytuacji związanej z kąpielowym szałem mojej żony. Nie wiem, czy było to tak do końca możliwe w tej chwili, ale pochyliłem się, by pocałować ją namiętnie, by za wszelką cenę poczuć na języku jej delikatny smak. – Jak to się stało? – zapytałem, jedynie na chwilę przerywając tę przyjemną czynność. Miałem ukochać moment, kiedy troski kompletnie odpłyną w dal, odegnane jej bliskością i niewinnymi żarcikami.
- Velle Collard
Re: Łaźnia
Pon Lis 20, 2017 8:00 pm
-Moja różdżka cię nie posłucha – poinformowała spokojnie, choć w sumie powinien o tym wiedzieć, o ile kiedykolwiek próbował z niej korzystać. Nie rozumiała, dlaczego teraz o nią zapytał, ale logicznym wydawało jej się, że będzie chciał z niej skorzystać. Cóż, nie był to zbyt dobry pomysł, bo wydawała się aż do przesady uparta i lojalna właścicielce. Tak samo zresztą, jak i Velle, uparta i lojalna, w tym przypadku akurat lojalna względem Bernarda.-Leży na wannie – dodała, bo skoro chciał wiedzieć, to odpowiedziała na pytanie.
Na chwilę zacisnęła usta, ale powstrzymała sę od komentarzy. Kiedyś nie potrafiła, kiedyś mówiła wszystko, o czym tylko pomyślała, z czasem nauczyła się, że niektórych rzeczy nie trzeba mówić na głos, bo wywołają tylko niepotrzebne kłótnie, a ostatnie, czego teraz potrzebowali, to się kłócić.
- Nie musisz, jestem szczęśliwa – powiedziała jedynie.
Nic złego nie działo się w jej otoczeniu, nie poza domem. Tak naprawdę jedyna sobą, która mogła Velle unieszczęśliwić, był właśnie Bernard. Kiedy jest się z kimś tak blisko, kiedy łączy się życie, wtedy jest się najbardziej podatnym na zranienie właśnie ze strony tej osoby, która znaczy dla nas najwięcej. Kilku elementów układanki jeszcze Velle brakowało do pełni szczęścia, były zależne właśnie od Bernarda i tym samym czyniły go jedyną osobą, która mogła stanąć na drodze do szczęścia Velle. Sytuacja była o tyle dziwna, że równocześnie był też jedyną osobą, która mogła jej to szczęście dać, bo bez niego wszystko by się posypało.
Velle miała zamiar wpakować go teraz do tej wanny, żeby faktycznie się umył, ale sama nie zamierzała w tym uczestniczyć. Musiała wyjść, zająć się czymś innym, łazienka ją przytłaczała w tym momencie. Musiała też wszystko obmyślić. Była zadowolona z tego, że udało jej się odwrócić uwagę Bernarda od tego wszystkiego, choć wcale się jakoś specjalnie nie postarała. Chciała, aby skupił się na niej chociaż na chwilę i, jak się okazało, wcale nie musiała go zachęcać. Ale nie było tak, że jednie stała i robiła wszystko automatycznie, a myślami odpłynęła nie wiadomo gdzie. Fakt, usta z początku rozchyliła automatycznie, ale zaraz zaangażowała się w pocałunek.
-Nie wiem – szepnęła w trakcie chwilowej przerwy, bo, doprawdy nie miała pojęcia, jak to się stało, o cokolwiek tak w ogóle chodziło.
Ręce same powędrowały w dół, palce trochę opornie radziły sobie z kolejnymi guzikami, bo uwaga Velle była skupiona na czymś zgoła innym, ale w końcu skończyła rozpinać koszulę.
Wcale nie miała ochoty się odsuwać, ale musiała. Musiała wrócić do rzeczywistości, zająć się problemem, a to, na co się teraz zapowiadało, mogło jedynie odwlec rozwiązanie problemu, bo na pewno nie sprawiłoby, że zniknąłby całkiem. Poza tym, sama Velle była rozkojarzona przez natłok emocji, niekoniecznie pozytywnych emocji.
- Umyj się – powiedziała łagodnie, minimalnie odsuwając głowę. Cmoknęła jeszcze Bernarda w kącik ust.-Ja poszukam różdżki twojej matki i zaraz wrócę – trąciła jeszcze nosem jego nos, bo dopadł ją nagły napływ czułości, po czym już całkiem się odsunęła.
Na chwilę zacisnęła usta, ale powstrzymała sę od komentarzy. Kiedyś nie potrafiła, kiedyś mówiła wszystko, o czym tylko pomyślała, z czasem nauczyła się, że niektórych rzeczy nie trzeba mówić na głos, bo wywołają tylko niepotrzebne kłótnie, a ostatnie, czego teraz potrzebowali, to się kłócić.
- Nie musisz, jestem szczęśliwa – powiedziała jedynie.
Nic złego nie działo się w jej otoczeniu, nie poza domem. Tak naprawdę jedyna sobą, która mogła Velle unieszczęśliwić, był właśnie Bernard. Kiedy jest się z kimś tak blisko, kiedy łączy się życie, wtedy jest się najbardziej podatnym na zranienie właśnie ze strony tej osoby, która znaczy dla nas najwięcej. Kilku elementów układanki jeszcze Velle brakowało do pełni szczęścia, były zależne właśnie od Bernarda i tym samym czyniły go jedyną osobą, która mogła stanąć na drodze do szczęścia Velle. Sytuacja była o tyle dziwna, że równocześnie był też jedyną osobą, która mogła jej to szczęście dać, bo bez niego wszystko by się posypało.
Velle miała zamiar wpakować go teraz do tej wanny, żeby faktycznie się umył, ale sama nie zamierzała w tym uczestniczyć. Musiała wyjść, zająć się czymś innym, łazienka ją przytłaczała w tym momencie. Musiała też wszystko obmyślić. Była zadowolona z tego, że udało jej się odwrócić uwagę Bernarda od tego wszystkiego, choć wcale się jakoś specjalnie nie postarała. Chciała, aby skupił się na niej chociaż na chwilę i, jak się okazało, wcale nie musiała go zachęcać. Ale nie było tak, że jednie stała i robiła wszystko automatycznie, a myślami odpłynęła nie wiadomo gdzie. Fakt, usta z początku rozchyliła automatycznie, ale zaraz zaangażowała się w pocałunek.
-Nie wiem – szepnęła w trakcie chwilowej przerwy, bo, doprawdy nie miała pojęcia, jak to się stało, o cokolwiek tak w ogóle chodziło.
Ręce same powędrowały w dół, palce trochę opornie radziły sobie z kolejnymi guzikami, bo uwaga Velle była skupiona na czymś zgoła innym, ale w końcu skończyła rozpinać koszulę.
Wcale nie miała ochoty się odsuwać, ale musiała. Musiała wrócić do rzeczywistości, zająć się problemem, a to, na co się teraz zapowiadało, mogło jedynie odwlec rozwiązanie problemu, bo na pewno nie sprawiłoby, że zniknąłby całkiem. Poza tym, sama Velle była rozkojarzona przez natłok emocji, niekoniecznie pozytywnych emocji.
- Umyj się – powiedziała łagodnie, minimalnie odsuwając głowę. Cmoknęła jeszcze Bernarda w kącik ust.-Ja poszukam różdżki twojej matki i zaraz wrócę – trąciła jeszcze nosem jego nos, bo dopadł ją nagły napływ czułości, po czym już całkiem się odsunęła.
- Bernard Collard
Re: Łaźnia
Sro Lis 22, 2017 12:21 am
Pomimo tego, że jeszcze chwilę temu złościłem się na Velle i jej niespieszność oraz upartość, teraz stwierdzałem, iż miała rację. Kąpiel nie tylko miała mnie oczyścić z cmentarnego błota, ale także rozluźnić, pozwalając myślom płynąć wartkimi i owocnymi potokami, zamiast się blokować co i rusz. Plus, mogłem być z nią. Może te ostatnie chwile. Jeśli wiedziałbym, że na sto procent do końca dnia zostanę aresztowany, a następnie odeskortowany do Azkabanu, to właśnie ze swoją żoną chciałbym spędzić te ostatnie chwile wolności. Może jeszcze zamordowałbym winnych zaistniałej sytuacji, ale to lekko zaczynało przestawać się liczyć w obliczu Velle. Dziwne. Miała na mnie większy wpływ niż mógłbym przewidywać.
Niezbyt za to podobał mi się fakt, iż różdżka mojej żony była bardzo oporna na innych właścicieli. Fakt, wiedziałem o tym, ale chwilowo uciekło z moich myśli. Pragnąłem zapewnić je bezpieczeństwo, zaś z tym kawałkiem drewna nie miało mi być to dano. Może właśnie dlatego nie buntowałem się, kiedy postanowiła iść poszukać różdżki mojej matki. Nie miałem pojęcia, gdzie ta się znajdowała, ani czy przypadkiem nie jest gdzieś głęboko zakopana, ale pokładałem nadzieję w żonie, niechętnie wypuszczając ją ze swoich ramion.
- Wracaj szybko. Kiedy już się umyję, będę musiał dokończyć to, co zacząłem – stwierdziłem, tym samym dając jej do zrozumienia, że wyjdę i być może – przy tych gorszych wiatrach – nigdy więcej mnie nie zobaczy. Ta myśl mnie mroziła. Nie chciałem myśleć w podobnych kategoriach, dlatego też nie mówiłem wprost, kiedy zdejmowałem koszulę ze swoich ramion. Po prostu chciałem tu być, a potem załatwić tamto i wrócić do Velle, być przy niej i jej nie opuszczać jak najdłużej.
Cmoknąłem ją jeszcze w policzek, co mi z kolei uświadomiło, iż nie chciałem się z nią teraz rozstawać, zaś szukanie różdżki matki było na nic. Nawet nie miałem pojęcia, gdzie miałaby jej szukać…
- Albo zostań. Chodź. Przytul – stwierdziłem, łapiąc ją za dłoń i przyciągając do siebie. Przytuliłem ją do siebie, w którymś momencie zsuwając z jej ramion szlafrok. Pragnąłem czuć pod palcami jej delikatną skórę, piękne kształty, w tym delikatnie zakreślone kości. – I tak jej nie znajdziesz, nie ma sensu. Muszę odzyskać swoją różdżkę – odparłem. Schyliłem się dosyć bardzo, by cmoknąć ją w szyję, a raczej dosyć niegrzecznie obcałować.
Kiedy się umyję, będę musiał wyjść… i być może nigdy już nie wrócić. Choć nie myślałem o tym, jakaś nutka pożegnania była przeze mnie odczuwalna.
Niezbyt za to podobał mi się fakt, iż różdżka mojej żony była bardzo oporna na innych właścicieli. Fakt, wiedziałem o tym, ale chwilowo uciekło z moich myśli. Pragnąłem zapewnić je bezpieczeństwo, zaś z tym kawałkiem drewna nie miało mi być to dano. Może właśnie dlatego nie buntowałem się, kiedy postanowiła iść poszukać różdżki mojej matki. Nie miałem pojęcia, gdzie ta się znajdowała, ani czy przypadkiem nie jest gdzieś głęboko zakopana, ale pokładałem nadzieję w żonie, niechętnie wypuszczając ją ze swoich ramion.
- Wracaj szybko. Kiedy już się umyję, będę musiał dokończyć to, co zacząłem – stwierdziłem, tym samym dając jej do zrozumienia, że wyjdę i być może – przy tych gorszych wiatrach – nigdy więcej mnie nie zobaczy. Ta myśl mnie mroziła. Nie chciałem myśleć w podobnych kategoriach, dlatego też nie mówiłem wprost, kiedy zdejmowałem koszulę ze swoich ramion. Po prostu chciałem tu być, a potem załatwić tamto i wrócić do Velle, być przy niej i jej nie opuszczać jak najdłużej.
Cmoknąłem ją jeszcze w policzek, co mi z kolei uświadomiło, iż nie chciałem się z nią teraz rozstawać, zaś szukanie różdżki matki było na nic. Nawet nie miałem pojęcia, gdzie miałaby jej szukać…
- Albo zostań. Chodź. Przytul – stwierdziłem, łapiąc ją za dłoń i przyciągając do siebie. Przytuliłem ją do siebie, w którymś momencie zsuwając z jej ramion szlafrok. Pragnąłem czuć pod palcami jej delikatną skórę, piękne kształty, w tym delikatnie zakreślone kości. – I tak jej nie znajdziesz, nie ma sensu. Muszę odzyskać swoją różdżkę – odparłem. Schyliłem się dosyć bardzo, by cmoknąć ją w szyję, a raczej dosyć niegrzecznie obcałować.
Kiedy się umyję, będę musiał wyjść… i być może nigdy już nie wrócić. Choć nie myślałem o tym, jakaś nutka pożegnania była przeze mnie odczuwalna.
- Velle Collard
Re: Łaźnia
Sro Lis 22, 2017 2:14 pm
Velle całkiem inaczej zrozumiała to, co Bernard powiedział. Pocałował ją tak nagle, a potem całował zaskakująco zachłannie, aż jej brakowało tchu. I przez to pomyślała, ze rzeczywiście musi szybko wrócić, że on chce, aby szybko wróciła, bo chce kontynuować to, co zaczął i właśnie to porządnie skończyć. Co zresztą bardzo jej odpowiadało, bo dzięki temu mogła przecież zrealizować swój plan, który układała przez pół dnia, a który teraz zszedł na całkowicie dalszy plan przez to, co się stało i czym musiała się zacząć. Nawet jej do głowy nie przyszło, że miał zamiar po prostu wyjść i dokończyć swoje polowanie na Alyssę, tym razem z innym efektem.
Zdążyła zrobić ledwie jeden krok w stronę drzwi, potem tylko westchnęła i pozwoliła się przytulić. Nie tylko na to pozwoliła, pozwoliła też na pozbycie się szlafroka, pozwoliła się dotykać i pozwoliła się całować, choć zdecydowanie nie było jej to na rękę, bo teraz miała przecież iść poszukać różdżki, a Bernard miał się w tym czasie umyć. W przeciwieństwie do niego, Velle wiedziała, co trzyma we własnym domu i gdzie się to znajduje, choć czasem było to mgliste pojęcie, zważywszy na to, że nie mieszkała tu przecież od zawsze, a dopiero od kilku lat. Mogła się jednak wspomóc małym Accio i różdżka by się szybko znalazła.
- Swoją też odzyskasz, ale tymczasowo przyda ci się inna – wyraziła swoje zdanie, próbując zachować jako-taką trzeźwość umysłu, bo niestety, dłonie błądzące po ciele i usta na szyi jednak sprawiały, że nie mogła się skupić. Odruchowo odchyliła głowę, aby ułatwić dostęp do szyi, to naprawdę było silniejsze od niej, a ciało reagowało praktycznie samo, spychając na bok racjonalne myśli. Zmusiła się jednak do logicznego myślenia, choć już, już sama unosiła ręce, chcąc dotknąć Bernarda.- Zaraz wrócę – powtórzyła, starając się brzmieć trochę bardziej stanowczo.- Zaraz dokończysz. Po prostu się umyj teraz. A ja zaraz coś wymyślę i jakoś się wygrzebiemy z tej sytuacji.
Zdążyła zrobić ledwie jeden krok w stronę drzwi, potem tylko westchnęła i pozwoliła się przytulić. Nie tylko na to pozwoliła, pozwoliła też na pozbycie się szlafroka, pozwoliła się dotykać i pozwoliła się całować, choć zdecydowanie nie było jej to na rękę, bo teraz miała przecież iść poszukać różdżki, a Bernard miał się w tym czasie umyć. W przeciwieństwie do niego, Velle wiedziała, co trzyma we własnym domu i gdzie się to znajduje, choć czasem było to mgliste pojęcie, zważywszy na to, że nie mieszkała tu przecież od zawsze, a dopiero od kilku lat. Mogła się jednak wspomóc małym Accio i różdżka by się szybko znalazła.
- Swoją też odzyskasz, ale tymczasowo przyda ci się inna – wyraziła swoje zdanie, próbując zachować jako-taką trzeźwość umysłu, bo niestety, dłonie błądzące po ciele i usta na szyi jednak sprawiały, że nie mogła się skupić. Odruchowo odchyliła głowę, aby ułatwić dostęp do szyi, to naprawdę było silniejsze od niej, a ciało reagowało praktycznie samo, spychając na bok racjonalne myśli. Zmusiła się jednak do logicznego myślenia, choć już, już sama unosiła ręce, chcąc dotknąć Bernarda.- Zaraz wrócę – powtórzyła, starając się brzmieć trochę bardziej stanowczo.- Zaraz dokończysz. Po prostu się umyj teraz. A ja zaraz coś wymyślę i jakoś się wygrzebiemy z tej sytuacji.
- Bernard Collard
Re: Łaźnia
Czw Lis 23, 2017 12:53 am
Ach, tonąłem w jej zapachu, w jej dziewczęcej delikatności. Jej ciało było drobne i takie miękkie… Czasami miałem wrażenie, iż mógłbym z ciągłym, nieprzerwanym zachwytem dotykać całą wieczność. Zdawała się być taka młodziutka, jeszcze młodsza niż wskazywał na to jej wiek. Może przesadzałem w ocenie, ale widziałem w niej kogoś kompletnie innego niż siebie. Oczywiście, różniliśmy się płcią i takimi tam fizycznymi kruczkami, jednakże na dodatek sam w sobie czułem się znacznie starszym niż faktycznie byłem. Tak, jak gdyby lata nie wiedzieć kiedy odbiły piętno na mojej duszy, zwaliły na nią ciężar, zbyt wcześnie zabrały lata dziecięcej niewinności. Ona? Lśniła niczym anioł – nie potrafiłem widzieć tego inaczej, niźli sceny brutala-mnie odbierającego jej to, co w niej najlepsze. Obawiałem się, że ten blask zniknie, iż potwierdzi się moja wizja Velle z Azkabanu.
Tym bardziej pragnąłem chłonąć to wszystko, co odbierałem, będąc tu z nią. Tym bardziej pragnąłem wysłać ją na drugi koniec świata. Tyle sprzecznych uczuć, kiedy ostatecznie nie ja podejmowałem tu decyzje. Choć nie wiem, jak bardzo miało mi się to nie podobać, to właśnie ten mały skrzat rzucał w tym domu rozkazy. Sam też nie mogłem tego odwlekać w nieskończoność.
- Jest jedno wygrzebanie się z tej sytuacji. Pójdę, zabiję ją i wszystkich, którym pisnęła choćby słówko o mnie i całym zdarzeniu. Tyle – stwierdziłem chłodno, przestając obsypywanie Velle pocałunkami. – Nic nie musisz robić, oprócz ewentualnej ucieczki – dodałem, choć znałem jej uparcie. Zostanie.
- Przyniesiesz mi czyste ubranie? – zapytałem, zmieniając temat. Nie chciałem się kłócić, ani robić coś wbrew niej. Przynajmniej jeśli chodziło o ten cały napad czułości i usilnej potrzeby pożegnania się z nią. Z tymi słowami odsunąłem się od niej i zacząłem zdejmować spodnie, by widziała, że na serio skapitulowałem i zamierzałem zrobić to, co należało.
W końcu wszedłem też do wanny wypełnionej wodą. Nadal była ciepła, ale nie potrafiła uspokoić myśli, które znów się wzburzyły i nie dawały mi spokoju. Lepiej byłoby, gdyby ona… Ale miała rację. Sam nie wiem, czym się kierowałem, chcąc to wszystko przedłużać. Tak się nie dało, nie mogłem tego przekładać.
Kiedy Velle wyszła z pokoju, zanurzyłem się w wodzie. Próbowałem opanować ten chaos, próbowałem włączyć do gry Adaira. Zdecydowanie bardziej nadawał się do załatwienia czarnej roboty, nie panikował, nie baczył na nic. Po prostu szedł przed siebie. Ja byłem Adairem, więc mogłem to uczynić w każdej chwili.
Tym bardziej pragnąłem chłonąć to wszystko, co odbierałem, będąc tu z nią. Tym bardziej pragnąłem wysłać ją na drugi koniec świata. Tyle sprzecznych uczuć, kiedy ostatecznie nie ja podejmowałem tu decyzje. Choć nie wiem, jak bardzo miało mi się to nie podobać, to właśnie ten mały skrzat rzucał w tym domu rozkazy. Sam też nie mogłem tego odwlekać w nieskończoność.
- Jest jedno wygrzebanie się z tej sytuacji. Pójdę, zabiję ją i wszystkich, którym pisnęła choćby słówko o mnie i całym zdarzeniu. Tyle – stwierdziłem chłodno, przestając obsypywanie Velle pocałunkami. – Nic nie musisz robić, oprócz ewentualnej ucieczki – dodałem, choć znałem jej uparcie. Zostanie.
- Przyniesiesz mi czyste ubranie? – zapytałem, zmieniając temat. Nie chciałem się kłócić, ani robić coś wbrew niej. Przynajmniej jeśli chodziło o ten cały napad czułości i usilnej potrzeby pożegnania się z nią. Z tymi słowami odsunąłem się od niej i zacząłem zdejmować spodnie, by widziała, że na serio skapitulowałem i zamierzałem zrobić to, co należało.
W końcu wszedłem też do wanny wypełnionej wodą. Nadal była ciepła, ale nie potrafiła uspokoić myśli, które znów się wzburzyły i nie dawały mi spokoju. Lepiej byłoby, gdyby ona… Ale miała rację. Sam nie wiem, czym się kierowałem, chcąc to wszystko przedłużać. Tak się nie dało, nie mogłem tego przekładać.
Kiedy Velle wyszła z pokoju, zanurzyłem się w wodzie. Próbowałem opanować ten chaos, próbowałem włączyć do gry Adaira. Zdecydowanie bardziej nadawał się do załatwienia czarnej roboty, nie panikował, nie baczył na nic. Po prostu szedł przed siebie. Ja byłem Adairem, więc mogłem to uczynić w każdej chwili.
- Velle Collard
Re: Łaźnia
Czw Lis 23, 2017 9:42 am
Velle dosłownie zesztywniała, słysząc groźbę. Bo to była groźba. Nie wobec niej, ale groźba. Że pójdzie i zabije wszystkich. Do tego dopuścić nie mogła, to było najgorsze rozwiązanie z możliwych. Właściwie to nie było żadne rozwiązanie, taki czyn sprawiłby raczej, ze ugrzęźliby w kłopotach jeszcze głębiej zamiast się z nich wykaraskać.
- Nikogo dzisiaj nie zabijesz. Ani jutro. Ani przez cały tydzień – to był ten jej ton, po którym nie należało się sprzeciwiać, bo to groziło… No, groziło złością Velle Collard, a tego nikt nie chciał doświadczyć.- Przyniosę – odpowiedziała jeszcze na zadane pytanie, po czym schyliła się po szlafrok, którego Bernard zdążył ją już pozbawić, narzuciła go na siebie i wyszła.
Była kompletnie rozkojarzona. Wbrew temu, co jej się zdawało, zupełnie nie miała głowy do szukania różdżki. Zmusiła się jednak, aby pójść na strych, bo zdawało jej się, że właśnie tam ona się znajdzie. Nie pomyliła się, wystarczyło ją przywołać, a kilka sekund później miała w dłoni już dwie różdżki. Szybko wróciła na dół, poszła jeszcze po czyste ubrania, ale zamiast zanieść ja Bernardowi, skierowała się do kuchni. Ułożyła je na stole, po czym usiadła przy nim, podpierając się łokciami o blat i pochylając głowę na tyle, by móc wsunąć palce w jeszcze wilgotne włosy.
Musiała coś wymyślić.
Było jej wstyd. Tak okropnie wstyd.
Jak miała pójść następnego dnia do pracy i spojrzeć Alyssie w oczy? O ile w ogóle przyszłaby do pracy. Co jej powiedzieć, jak to wszystko wyjaśnić? Velle się tym przejmowała, choć nie to było teraz najważniejsze. Ale owszem, pomyślała też o tym, czy ostatecznie nic jej się nie stało, choć ze słów Bernarda wynikało, że nic jej nie zrobił. Jedynie trochę nastraszył.
Ile czasu minęło od tego momentu…? Uznała, że wystarczająco dużo, aby aurorzy zdążyli tu wpaść, o ile zostałby im zgłoszony atak. Ale nadal ich tu nie było, więc Velle mogła przypuszczać, że Ministerstwo nic jeszcze nie wie. Gdyby ją samą ktoś zaatakował i udałoby jej się uciec, to też wcale nie pobiegłaby tego zgłosić. Najpierw przybiegłaby do Bernarda, aby mu o wszystkim opowiedzieć, licząc na to, że jej pomoże i się tym zajmie. To byłoby silniejsze od niej, odruchowe, iść do osoby, przy której czuła się bezpiecznie, a nie zawiadamiać służby. Oczywiście, Velle nie miała pewności, że każdy postąpiłby tak samo, no i nie znała Alyssy na tyle, by przewidzieć, co mogłaby zrobić, ale skoro nikt się jeszcze nie pojawił, aby aresztować Bernarda… Poza tym, przecież nie podał swojego nazwiska. Ale miała jego różdżkę… Wszystko było takie poplątane, a Velle miała coraz większy bałagan w głowie, coraz więcej głupich pomysłów, co powiedzieć, aby uniewinnić Bernarda.
Jedyną opcją wydawało jej się zmyślenie historii, w której ktoś by go do tego zmuszał. Albo… Albo podszywał się pod niego? I może to wcale nie było takie głupie, jak jej się zdawało w pierwszej chwili?
- Nikogo dzisiaj nie zabijesz. Ani jutro. Ani przez cały tydzień – to był ten jej ton, po którym nie należało się sprzeciwiać, bo to groziło… No, groziło złością Velle Collard, a tego nikt nie chciał doświadczyć.- Przyniosę – odpowiedziała jeszcze na zadane pytanie, po czym schyliła się po szlafrok, którego Bernard zdążył ją już pozbawić, narzuciła go na siebie i wyszła.
Była kompletnie rozkojarzona. Wbrew temu, co jej się zdawało, zupełnie nie miała głowy do szukania różdżki. Zmusiła się jednak, aby pójść na strych, bo zdawało jej się, że właśnie tam ona się znajdzie. Nie pomyliła się, wystarczyło ją przywołać, a kilka sekund później miała w dłoni już dwie różdżki. Szybko wróciła na dół, poszła jeszcze po czyste ubrania, ale zamiast zanieść ja Bernardowi, skierowała się do kuchni. Ułożyła je na stole, po czym usiadła przy nim, podpierając się łokciami o blat i pochylając głowę na tyle, by móc wsunąć palce w jeszcze wilgotne włosy.
Musiała coś wymyślić.
Było jej wstyd. Tak okropnie wstyd.
Jak miała pójść następnego dnia do pracy i spojrzeć Alyssie w oczy? O ile w ogóle przyszłaby do pracy. Co jej powiedzieć, jak to wszystko wyjaśnić? Velle się tym przejmowała, choć nie to było teraz najważniejsze. Ale owszem, pomyślała też o tym, czy ostatecznie nic jej się nie stało, choć ze słów Bernarda wynikało, że nic jej nie zrobił. Jedynie trochę nastraszył.
Ile czasu minęło od tego momentu…? Uznała, że wystarczająco dużo, aby aurorzy zdążyli tu wpaść, o ile zostałby im zgłoszony atak. Ale nadal ich tu nie było, więc Velle mogła przypuszczać, że Ministerstwo nic jeszcze nie wie. Gdyby ją samą ktoś zaatakował i udałoby jej się uciec, to też wcale nie pobiegłaby tego zgłosić. Najpierw przybiegłaby do Bernarda, aby mu o wszystkim opowiedzieć, licząc na to, że jej pomoże i się tym zajmie. To byłoby silniejsze od niej, odruchowe, iść do osoby, przy której czuła się bezpiecznie, a nie zawiadamiać służby. Oczywiście, Velle nie miała pewności, że każdy postąpiłby tak samo, no i nie znała Alyssy na tyle, by przewidzieć, co mogłaby zrobić, ale skoro nikt się jeszcze nie pojawił, aby aresztować Bernarda… Poza tym, przecież nie podał swojego nazwiska. Ale miała jego różdżkę… Wszystko było takie poplątane, a Velle miała coraz większy bałagan w głowie, coraz więcej głupich pomysłów, co powiedzieć, aby uniewinnić Bernarda.
Jedyną opcją wydawało jej się zmyślenie historii, w której ktoś by go do tego zmuszał. Albo… Albo podszywał się pod niego? I może to wcale nie było takie głupie, jak jej się zdawało w pierwszej chwili?
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|