- Mistrz Labiryntu
Apteka Sluga i Jiggersa
Pon Wrz 02, 2013 12:57 pm
Założona w 1207 roku apteka od pokoleń zaopatruje czarownice i czarodziejów we wszelkie magiczne medykamenty oraz składniki do eliksirów.
- Cornelia Selwyn
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Pią Maj 22, 2015 10:10 am
/czwartek, 2 kwietnia 1978/
Miała serdecznie dość Hogwartu i panującego w nim klimatu. Za każdym razem, gdy w jej myślach pojawiał się obraz masakry na błoniach robiło jej się niedobrze. Jednocześnie jej ciało wypełniała wściekłość. Zimna furia, która wypuszczona na zewnątrz mogłaby spowodować niemałe zniszczenia. Dlatego musiała opuścić szkołę chociaż na jeden dzień, by nabrać dystansu. Odetchnąć powietrzem, w którym nie wyczuwa zapachu spalenizny i czarnej magii - bo taka właśnie woń unosiła się nad błoniami od kilku dni. Zostawiła Skrzydło w rękach Poppy, odebrała od Albusa sakiewkę szkolnego złota na poczynienie niezbędnych zakupów i wyruszyła do Londynu, by osobiście się tym zająć. Dyrektor nie odmówiłby jej, nawet gdyby miał na to ochotę. W jej oczach musiała odbijać się ta niemożliwa do opanowania wściekłość. Nie wiedziała czy w jego mądrych oczach dostrzegała odbicie swoich własnych emocji, czy może dyrektor Hogwartu też nosił w sobie tą lodowatą, niemożliwą do uspokojenia furię. Ktokolwiek był winny, odpowie za to. Ale to nie leżało już w gestii Cornelii i kobieta nie miała najmniejszego zamiaru przejmować się już tym wszystkim. Zwłaszcza przez te najbliższe godziny.
Na Pokątnej pojawiła się chwilę po otwarciu sklepów. Włosy miała upięte w elegancki kok, który doskonale uzupełniał całokształt jej dzisiejszego wyglądu. Londyn to Londyn, wypadało więc prezentować się odpowiednio. Czarna szata panny Selwyn doskonale podkreślała jej kobiecą sylwetkę, a delikatne zdobienia z koronki na rękawach i dekolcie przykuwały uwagę, ale każdy postronny obserwator szybko odwracał wzrok, widząc jej lodowate spojrzenie. Stukając obcasami przemierzała ulicę, kierując swoje kroki do apteki. Głowę trzymała wysoko, sylwetkę miała nienaganną. Prawdziwa dama. Prawdziwa Selwyn! Tylko ktoś kto znał ją dobrze, mógłby poprawnie odczytać cały ten teatrzyk. Cornelia zawsze kryła swoje uczucia pod maską. Tą maską była właśnie ta wyniosła i dumna kobieta, którą prezentowała światu. Tak było bezpieczniej dla niej i dla innych. Nie mogła miotać w nich klątwami, bo przecież to nieeleganckie. Więc powtarzała sobie, że jest damą. I to naprawdę jej pomagało.
W aptece wzbudziła pewny popłoch. Młoda pracownica speszyła się rzeczowym i oschłym tonem starszej czarownicy. Ręce drżały jej niespokojnie, gdy odważała składniki, które dyktowała jej Nelia. Ona jednocześnie z przerażeniem uświadamiała sobie jak bardzo przypomina w tej chwili własną matkę. Ta myśl nieco złagodziła jej zachowanie, co aptekarka przyjęła z niekrytą ulgą. Czas uciekał, więc resztą swojego zamówienia zostawiła dziewczynie, obiecując, że wróci po nie późnym popołudniem. Do tego czasu wszystkie eliksiry, maści i składniki miały być schludnie zapakowane do kufrów, które potem pielęgniarka przewiezie do szkoły.
Opuściła pachnącą ziołami aptekę, ale nie uszła daleko. Zatrzymała się zaraz za progiem i zerknęła na zegarek. W jej spojrzeniu pojawiła się jakaś cieplejsza nuta i chyba niecierpliwość. A może niepokój? Wysłała list z bardzo niewielkim wyprzedzeniem, nie miała pewności czy Killian znajdzie dla niej czas. Był vice ministrem, do cholery! A naginanie grafiku do jej zachcianek i potrzeb, wybitnie nie pasowało do jego osoby. Praca zawsze była przecież najważniejsza... Ale czy na pewno? Tego Cornelia miała zamiar się dowiedzieć. Od ich rozmowy minął ponad tydzień. Najwyższy czas to wyjaśnić. Nie miała siły na kolejne zagadki.
Czujnie rozglądała się po Pokątnej, usiłując złowić w tłumie znajomą sylwetkę, swego drogiego pana Rackhama.
Miała serdecznie dość Hogwartu i panującego w nim klimatu. Za każdym razem, gdy w jej myślach pojawiał się obraz masakry na błoniach robiło jej się niedobrze. Jednocześnie jej ciało wypełniała wściekłość. Zimna furia, która wypuszczona na zewnątrz mogłaby spowodować niemałe zniszczenia. Dlatego musiała opuścić szkołę chociaż na jeden dzień, by nabrać dystansu. Odetchnąć powietrzem, w którym nie wyczuwa zapachu spalenizny i czarnej magii - bo taka właśnie woń unosiła się nad błoniami od kilku dni. Zostawiła Skrzydło w rękach Poppy, odebrała od Albusa sakiewkę szkolnego złota na poczynienie niezbędnych zakupów i wyruszyła do Londynu, by osobiście się tym zająć. Dyrektor nie odmówiłby jej, nawet gdyby miał na to ochotę. W jej oczach musiała odbijać się ta niemożliwa do opanowania wściekłość. Nie wiedziała czy w jego mądrych oczach dostrzegała odbicie swoich własnych emocji, czy może dyrektor Hogwartu też nosił w sobie tą lodowatą, niemożliwą do uspokojenia furię. Ktokolwiek był winny, odpowie za to. Ale to nie leżało już w gestii Cornelii i kobieta nie miała najmniejszego zamiaru przejmować się już tym wszystkim. Zwłaszcza przez te najbliższe godziny.
Na Pokątnej pojawiła się chwilę po otwarciu sklepów. Włosy miała upięte w elegancki kok, który doskonale uzupełniał całokształt jej dzisiejszego wyglądu. Londyn to Londyn, wypadało więc prezentować się odpowiednio. Czarna szata panny Selwyn doskonale podkreślała jej kobiecą sylwetkę, a delikatne zdobienia z koronki na rękawach i dekolcie przykuwały uwagę, ale każdy postronny obserwator szybko odwracał wzrok, widząc jej lodowate spojrzenie. Stukając obcasami przemierzała ulicę, kierując swoje kroki do apteki. Głowę trzymała wysoko, sylwetkę miała nienaganną. Prawdziwa dama. Prawdziwa Selwyn! Tylko ktoś kto znał ją dobrze, mógłby poprawnie odczytać cały ten teatrzyk. Cornelia zawsze kryła swoje uczucia pod maską. Tą maską była właśnie ta wyniosła i dumna kobieta, którą prezentowała światu. Tak było bezpieczniej dla niej i dla innych. Nie mogła miotać w nich klątwami, bo przecież to nieeleganckie. Więc powtarzała sobie, że jest damą. I to naprawdę jej pomagało.
W aptece wzbudziła pewny popłoch. Młoda pracownica speszyła się rzeczowym i oschłym tonem starszej czarownicy. Ręce drżały jej niespokojnie, gdy odważała składniki, które dyktowała jej Nelia. Ona jednocześnie z przerażeniem uświadamiała sobie jak bardzo przypomina w tej chwili własną matkę. Ta myśl nieco złagodziła jej zachowanie, co aptekarka przyjęła z niekrytą ulgą. Czas uciekał, więc resztą swojego zamówienia zostawiła dziewczynie, obiecując, że wróci po nie późnym popołudniem. Do tego czasu wszystkie eliksiry, maści i składniki miały być schludnie zapakowane do kufrów, które potem pielęgniarka przewiezie do szkoły.
Opuściła pachnącą ziołami aptekę, ale nie uszła daleko. Zatrzymała się zaraz za progiem i zerknęła na zegarek. W jej spojrzeniu pojawiła się jakaś cieplejsza nuta i chyba niecierpliwość. A może niepokój? Wysłała list z bardzo niewielkim wyprzedzeniem, nie miała pewności czy Killian znajdzie dla niej czas. Był vice ministrem, do cholery! A naginanie grafiku do jej zachcianek i potrzeb, wybitnie nie pasowało do jego osoby. Praca zawsze była przecież najważniejsza... Ale czy na pewno? Tego Cornelia miała zamiar się dowiedzieć. Od ich rozmowy minął ponad tydzień. Najwyższy czas to wyjaśnić. Nie miała siły na kolejne zagadki.
Czujnie rozglądała się po Pokątnej, usiłując złowić w tłumie znajomą sylwetkę, swego drogiego pana Rackhama.
- Killian Rackham
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Pią Maj 22, 2015 11:05 am
Skrobanie pióra po pergaminie było jedynym głośnym odgłosem w gabinecie, w którym od samego rana panowała niezmącona cisza. Nikt nie śmiał zajmować dzisiaj głowy wiceministra po tym, gdy wpadł do Ministerstwa w ponurym humorze, nie omieszkując rzucić przy tym kilku złośliwych uwag w kierunku napotkanych osób. Dla własnego bezpieczeństwa nikt nie chciał spotykać się z nim sam na sam, w dodatku na niewielkiej przestrzeni gabinetu. Jedynym przerywnikiem ponurej ciszy było stukanie w szybę wielkiego kruka, który niespełna godzinę temu przyniósł list. Killian zerknął na zegarek, ale do umówionej godziny 10 pozostało jeszcze sporo czasu, więc sięgnął po pióro i zaczął odpisywać swojej siostrzenicy.
Zaskakujące koleje losu, trzeba przyznać, jego mugolska kuzynka adoptowała dziecko, które okazało się równie magiczne jak on sam. Przypadek? Wiele razy się nad tym zastanawiał, nie wierząc w przypadki, ani w tak wielkie zbiegi okoliczności, ale tym razem naprawdę nic nie wskazywało na to, by los po prostu nie zechciał spłatać im figla. I mimo że tak naprawdę nie łączyło ich żadne pokrewieństwo, a jedynie suchy zapis w umowie adopcyjnej, Killian był dumny z przyszywanej siostrzenicy, zwłaszcza że tak jak on trafiła do Krukonów.
Dłoń na pergaminie zatrzymała się nagle w bezruchu, a on sam zmarszczył brwi, gdy przypomniał sobie o tym, co się ostatnio działo w Hogwarcie. Szanował Dumbledore'a, ale po takim wybryku jego dni mogły być właściwie policzone. Chwilę później przecięte zmarszczką złości czoło rozpogodziło się, a ponure oblicze Killiana na nowo zajaśniało niewielkim uśmiechem, gdy zerknął na mały zwitek pergaminu, który otrzymał wczoraj. Czym prędzej dokończył list do Sherisse, nie mogąc się powstrzymać na końcu od małej uwagi o pielęgniarce i świadomie dając dziewczynie kolejny powód do spekulacji (i plotek z matką, ale tym akurat niewiele się przejmował).
Chociaż zegar wskazywał niespełna dziewiątą, a teleportacja pod wskazane przez Cornelię miejsce zajęłaby kilka sekund, nie mógł już dłużej usiedzieć na miejscu. Zdecydowanie przydałaby mu się chwila odprężenia i spokoju od tego całego szaleństwa, które zdawało się nagle wszystkich opanować. Na całe szczęście to nie on był odpowiedzialny za sprawy edukacyjne, ale w głębi ducha współczuł wszystkim tym, którzy teraz stawali na głowie, by uspokoić spanikowanych rodziców. Jak to dobrze, że sam nie miał dzieci, bo pewnie nie mógłby się teraz na niczym innym skupić. A pomyśleć, a Hogwart jest uważany za takie bezpieczne miejsce...
Poprawił swój garnitur, strzepując z mankietów jakiś niewidoczny pyłek. Ministerstwo nie upadnie, gdy wiceminister zrobi sobie godzinę przerwy. Należało mu się po tym, gdy ostatnie dni spędzał praktycznie we własnym biurze, a jego sen ograniczał się do krótkich drzemek. Głuchy odgłos teleportacji przerwał ciszę, gdy Killian zniknął z gabinetu, chwilę później materializując swoją osobę na środku ulicy. Jakaś stara wiedźma skrzeknęła piskliwie w geście protestu, ale chłodne spojrzenie mężczyzny usadziło ją na miejscu i odeszła, pomrukując tylko coś pod nosem. Rozejrzał się dookoła, apteka znajdowała się kilkadziesiąt metrów w górę ulicy, ale wyczekiwanie pod nią przez całą godzinę było dość desperackim krokiem. Zamiast tego przysiadł w jednym z ogródków wystawionych na chodniku, a kelner już po sekundzie stał nad nim z kartą menu. Killian zamówił pierwszą z brzegu rzecz i machnął ręką, by mu więcej nie przeszkadzano, utkwiwszy przy tym wzrok w majaczących się w oddali drzwiach do apteki.
Miał wrażenie, że upływające minuty są latami, a on starzeje się powoli, siedząc przy stoliku, ale gdy wysoka, ciemna postać kobiety otworzyła drzwi, nie miał wątpliwości, że to właśnie ta osoba, na którą czekał. Nie poderwał się jednak gwałtownie z miejsca i nie pobiegł za nią, ale dalej cierpliwie czekał, nieco mniej cierpliwie odmierzając kolejne minuty, które na szczęście płynęły już nieco szybciej. Wbrew pozorom Cornelia nie zabawiła w środku długo, a wychodząc nie tachała ze sobą wielkich toreb, co pozwoliło mu przypuszczać, że jedynie złożyła zamówienie, które odbierze później. I może nawet pozwoli sobie pomóc z jego transportem do Hogwartu... Na tę myśl oczy Killiana lekko rozbłysły i wstał od stolika, pewnym krokiem zmierzając w stronę apteki w ślad za kobietą, która rozglądała się teraz dookoła.
Nie musiał niczego udawać, ani uśmiechu na twarzy, ani entuzjazmu w swoich ruchach, ani szczęśliwych błysków w oku. Jeśli miał spędzić najbliższy czas z jeszcze-panną-Selwyn, to zamierzał w pełni to wykorzystać i czerpać z tego jak najwięcej radości. To zdecydowanie lepsza alternatywa od pogrążania się w ponurej stagnacji i panice, czego przez ostatnie dni był ciągłym świadkiem. Skinął głową kilku czarodziejom, których mijał; jeden nawet przystanął, najwyraźniej chcąc zamienić z nim kilka słów, ale Killian nawet się nie zatrzymał, wpatrzony w przybliżającą się z każdym jego krokiem kobiecą sylwetkę.
- W normalnych okolicznościach to byłby chyba ten moment, gdy rzucamy się sobie w ramiona, nie zważając na nikogo obok – powiedział swobodnym tonem, gdy stanął tuż przed nią, spoglądając w oczy, które śniły mu się po nocach i na moment pozwalały zapomnieć o otaczającej go rzeczywistości. Nie czekając na pozwolenie ujął jej dłoń i lekko musnął ustami jej wierzch, nie opuszczając jej jednak natychmiast, wciąż trzymając w swoim męskim uścisku. - Ale w naszych okolicznościach mogę sobie pozwolić jedynie na tyle. - Nie musiał mówić nic więcej, by wiedziała, że o wiele bardziej wolałby wybrać opcję numer dwa. Niemniej ich widok na środku najbardziej tłocznej czarodziejskiej ulicy na Wyspach był i tak dość specyficzny, nawet bez entuzjastycznego obejmowania się na przywitanie.
Zaskakujące koleje losu, trzeba przyznać, jego mugolska kuzynka adoptowała dziecko, które okazało się równie magiczne jak on sam. Przypadek? Wiele razy się nad tym zastanawiał, nie wierząc w przypadki, ani w tak wielkie zbiegi okoliczności, ale tym razem naprawdę nic nie wskazywało na to, by los po prostu nie zechciał spłatać im figla. I mimo że tak naprawdę nie łączyło ich żadne pokrewieństwo, a jedynie suchy zapis w umowie adopcyjnej, Killian był dumny z przyszywanej siostrzenicy, zwłaszcza że tak jak on trafiła do Krukonów.
Dłoń na pergaminie zatrzymała się nagle w bezruchu, a on sam zmarszczył brwi, gdy przypomniał sobie o tym, co się ostatnio działo w Hogwarcie. Szanował Dumbledore'a, ale po takim wybryku jego dni mogły być właściwie policzone. Chwilę później przecięte zmarszczką złości czoło rozpogodziło się, a ponure oblicze Killiana na nowo zajaśniało niewielkim uśmiechem, gdy zerknął na mały zwitek pergaminu, który otrzymał wczoraj. Czym prędzej dokończył list do Sherisse, nie mogąc się powstrzymać na końcu od małej uwagi o pielęgniarce i świadomie dając dziewczynie kolejny powód do spekulacji (i plotek z matką, ale tym akurat niewiele się przejmował).
Chociaż zegar wskazywał niespełna dziewiątą, a teleportacja pod wskazane przez Cornelię miejsce zajęłaby kilka sekund, nie mógł już dłużej usiedzieć na miejscu. Zdecydowanie przydałaby mu się chwila odprężenia i spokoju od tego całego szaleństwa, które zdawało się nagle wszystkich opanować. Na całe szczęście to nie on był odpowiedzialny za sprawy edukacyjne, ale w głębi ducha współczuł wszystkim tym, którzy teraz stawali na głowie, by uspokoić spanikowanych rodziców. Jak to dobrze, że sam nie miał dzieci, bo pewnie nie mógłby się teraz na niczym innym skupić. A pomyśleć, a Hogwart jest uważany za takie bezpieczne miejsce...
Poprawił swój garnitur, strzepując z mankietów jakiś niewidoczny pyłek. Ministerstwo nie upadnie, gdy wiceminister zrobi sobie godzinę przerwy. Należało mu się po tym, gdy ostatnie dni spędzał praktycznie we własnym biurze, a jego sen ograniczał się do krótkich drzemek. Głuchy odgłos teleportacji przerwał ciszę, gdy Killian zniknął z gabinetu, chwilę później materializując swoją osobę na środku ulicy. Jakaś stara wiedźma skrzeknęła piskliwie w geście protestu, ale chłodne spojrzenie mężczyzny usadziło ją na miejscu i odeszła, pomrukując tylko coś pod nosem. Rozejrzał się dookoła, apteka znajdowała się kilkadziesiąt metrów w górę ulicy, ale wyczekiwanie pod nią przez całą godzinę było dość desperackim krokiem. Zamiast tego przysiadł w jednym z ogródków wystawionych na chodniku, a kelner już po sekundzie stał nad nim z kartą menu. Killian zamówił pierwszą z brzegu rzecz i machnął ręką, by mu więcej nie przeszkadzano, utkwiwszy przy tym wzrok w majaczących się w oddali drzwiach do apteki.
Miał wrażenie, że upływające minuty są latami, a on starzeje się powoli, siedząc przy stoliku, ale gdy wysoka, ciemna postać kobiety otworzyła drzwi, nie miał wątpliwości, że to właśnie ta osoba, na którą czekał. Nie poderwał się jednak gwałtownie z miejsca i nie pobiegł za nią, ale dalej cierpliwie czekał, nieco mniej cierpliwie odmierzając kolejne minuty, które na szczęście płynęły już nieco szybciej. Wbrew pozorom Cornelia nie zabawiła w środku długo, a wychodząc nie tachała ze sobą wielkich toreb, co pozwoliło mu przypuszczać, że jedynie złożyła zamówienie, które odbierze później. I może nawet pozwoli sobie pomóc z jego transportem do Hogwartu... Na tę myśl oczy Killiana lekko rozbłysły i wstał od stolika, pewnym krokiem zmierzając w stronę apteki w ślad za kobietą, która rozglądała się teraz dookoła.
Nie musiał niczego udawać, ani uśmiechu na twarzy, ani entuzjazmu w swoich ruchach, ani szczęśliwych błysków w oku. Jeśli miał spędzić najbliższy czas z jeszcze-panną-Selwyn, to zamierzał w pełni to wykorzystać i czerpać z tego jak najwięcej radości. To zdecydowanie lepsza alternatywa od pogrążania się w ponurej stagnacji i panice, czego przez ostatnie dni był ciągłym świadkiem. Skinął głową kilku czarodziejom, których mijał; jeden nawet przystanął, najwyraźniej chcąc zamienić z nim kilka słów, ale Killian nawet się nie zatrzymał, wpatrzony w przybliżającą się z każdym jego krokiem kobiecą sylwetkę.
- W normalnych okolicznościach to byłby chyba ten moment, gdy rzucamy się sobie w ramiona, nie zważając na nikogo obok – powiedział swobodnym tonem, gdy stanął tuż przed nią, spoglądając w oczy, które śniły mu się po nocach i na moment pozwalały zapomnieć o otaczającej go rzeczywistości. Nie czekając na pozwolenie ujął jej dłoń i lekko musnął ustami jej wierzch, nie opuszczając jej jednak natychmiast, wciąż trzymając w swoim męskim uścisku. - Ale w naszych okolicznościach mogę sobie pozwolić jedynie na tyle. - Nie musiał mówić nic więcej, by wiedziała, że o wiele bardziej wolałby wybrać opcję numer dwa. Niemniej ich widok na środku najbardziej tłocznej czarodziejskiej ulicy na Wyspach był i tak dość specyficzny, nawet bez entuzjastycznego obejmowania się na przywitanie.
- Cornelia Selwyn
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Pią Maj 22, 2015 12:05 pm
Odnalazła go w tłumie bez większego trudu i sam jego widok wystarczył, by jej nieukierunkowana złość ze śnieżycy zmieniła się w pojedynczy płatek śniegu i ukryła się gdzieś głęboko na dnie podświadomości. Pewnie w końcu wróci, ale na pewno nie stanie się to w najbliższych godzinach. Jej oczy pojaśniały, blade usta ułożyły się w ciepłym uśmiechu, a w ruchy wkradła się niezwykła lekkość. Starając się nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, bez większego pośpiechu ruszyła w jego stronę. Ona również pozdrowiła po drodze kilka osób, ale z nią raczej nikt nie miał ochoty rozmawiać. Nie była kimś kogo towarzystwa się szukało. Nie niosła ze sobą żadnych korzyści czy to towarzyskich, czy w interesach. Mogła co najwyżej cieszyć oko, jak piękny klejnot w szkatułce. Nic sobie z tego nie robiła. Wiele lat temu przestała się przejmować tym co sobie o niej myślą i co za jej plecami szepcze się na salonach. Choć może teraz najwyższy czas znów zacząć się o to troszczyć? Nie chciała swoją osobą sprowadzać kłopotów na głowę Killiana. Pracowała też na dobrą pozycję swojej córki... Choć nie, to złe słowo. Pracowała na nieco lepszą pozycję dla swojej pociechy. Bo dobra to ona nigdy nie będzie. Nie dla dziecka półkrwi, bękarta z nieprawego łoża i córki czarnej owcy rodziny. Ale mogła przynajmniej udawać skruszoną, by w finalnym przedstawieniu oszukać ich wszystkich i zmusić do uwierzenia, że wróciła na słuszną drogę. Prawda - jakakolwiek by ona nie była - powinna obchodzić tylko ją i te kilka najbliższych osób, które nosiła w swoim sercu.
- Mój drogi, jak dobrze Cię widzieć. - przywitała go ciepłym tonem, pozwalając ująć swoją dłoń i ucałować ją. Jej palce na chwilę zacisnęły się na jego, wyraźnie nie chcąc ich uwolnić. Przedłużała ten drobny gest jak długo się dało, spragniona każdego, nawet najmniejszego okruchu bliskości. Słodka Morgano, dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo za nim tęskniła przez ten przeklęty tydzień! Nie miała na szczęście zbyt wiele czasu, by tęsknić świadomie, ale to cały czas było gdzieś z tyłu jej głowy. Wspomnienie jego uśmiechu, głosu, zapachu. Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie.
- Gwarantuję Ci, że na tym padaniu w ramiona nasze powitanie by się nie zakończyło. - dodała półgłosem z uśmiechem, który można by było uznać za złośliwy, gdyby nie to, że niósł za sobą obietnicę wielu bardzo przyjemnych rzeczy. Choć zdecydowanie nieprzeznaczonych dla oczu tłumu wypełniającego Pokątną. Pewne zainteresowanie, które wzbudzali w czasie swojego spotkania w Hogsmeade, było niczym w porównaniu z nieustannymi ostrzałem spojrzeń w Londynie. Była tego bardziej niż świadoma. Praktycznie wszyscy kojarzyli już twarz Killiana z gazet, ale nie wiedzieli pewnie kim jest jego towarzyszka. Ale Cornelia w ciągu tych kilku minut zdołała już odnaleźć w tłumie przynajmniej trójkę mniej lub bardziej znajomych twarzy. Matka jak nic się dowie... Razem z nią cała reszta magicznej elity. Bezczelna Selwyn, wodząca za nos vice ministra! A może to on uwodzi ją? Kolumna towarzyska w Proroku Codziennym będzie mieć na nich używanie. Te niekoniecznie wesołe myśli odbiły się na jej twarzy w lekkim skrzywieniu ust.
- Mam czas do popołudnia. Zaproponujesz jakieś bardziej ustronne miejsce? Za chwile zjedzą nas tu żywcem. - wbiła w niego spojrzenie fiołkowych oczu i choć w jej głosie pobrzmiewało niezadowolenie, po wyrazie jej twarzy było widać, że właściwie nie miałaby nic przeciwko byciu zjadaną tak długo jak on był obok.
- Mój drogi, jak dobrze Cię widzieć. - przywitała go ciepłym tonem, pozwalając ująć swoją dłoń i ucałować ją. Jej palce na chwilę zacisnęły się na jego, wyraźnie nie chcąc ich uwolnić. Przedłużała ten drobny gest jak długo się dało, spragniona każdego, nawet najmniejszego okruchu bliskości. Słodka Morgano, dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo za nim tęskniła przez ten przeklęty tydzień! Nie miała na szczęście zbyt wiele czasu, by tęsknić świadomie, ale to cały czas było gdzieś z tyłu jej głowy. Wspomnienie jego uśmiechu, głosu, zapachu. Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie.
- Gwarantuję Ci, że na tym padaniu w ramiona nasze powitanie by się nie zakończyło. - dodała półgłosem z uśmiechem, który można by było uznać za złośliwy, gdyby nie to, że niósł za sobą obietnicę wielu bardzo przyjemnych rzeczy. Choć zdecydowanie nieprzeznaczonych dla oczu tłumu wypełniającego Pokątną. Pewne zainteresowanie, które wzbudzali w czasie swojego spotkania w Hogsmeade, było niczym w porównaniu z nieustannymi ostrzałem spojrzeń w Londynie. Była tego bardziej niż świadoma. Praktycznie wszyscy kojarzyli już twarz Killiana z gazet, ale nie wiedzieli pewnie kim jest jego towarzyszka. Ale Cornelia w ciągu tych kilku minut zdołała już odnaleźć w tłumie przynajmniej trójkę mniej lub bardziej znajomych twarzy. Matka jak nic się dowie... Razem z nią cała reszta magicznej elity. Bezczelna Selwyn, wodząca za nos vice ministra! A może to on uwodzi ją? Kolumna towarzyska w Proroku Codziennym będzie mieć na nich używanie. Te niekoniecznie wesołe myśli odbiły się na jej twarzy w lekkim skrzywieniu ust.
- Mam czas do popołudnia. Zaproponujesz jakieś bardziej ustronne miejsce? Za chwile zjedzą nas tu żywcem. - wbiła w niego spojrzenie fiołkowych oczu i choć w jej głosie pobrzmiewało niezadowolenie, po wyrazie jej twarzy było widać, że właściwie nie miałaby nic przeciwko byciu zjadaną tak długo jak on był obok.
- Killian Rackham
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Pią Maj 22, 2015 1:59 pm
Gdyby Killian czytał jakiekolwiek romanse (a nie nie czytał, chyba że bardzo dawno, więc się nie liczy i to wielka nieprawda), to swoje uczucia w tym momencie mógłby określić równie poetycko, jak autorzy tychże romantycznych wypocin. Niemniej Killian Rackham był obecnie twardo stąpającym po ziemi urzędnikiem ministerstwa, ograniczył się więc do rzucenia Cornelii długiego, przeciągłego spojrzenia, jakby chciał nim sięgnąć w sam głąb jej duszy i sprawdzić, czy przez ostatnie dni w ich relacjach coś uległo zmianie. Cichy pomruk zadowolenia wyrwał mu się z gardła, gdy poczuł, jak kobieta sama przytrzymuje jego dłoń, dając mu wyraźny sygnał, że jego delikatny, nieco niepewny – a w pewnym sensie też i nieśmiały ze względu na otaczających ich ludzi – dotyk palców został odebrany nad wyraz pozytywnie.
Świat dookoła nagle przestał mieć znaczenie, zupełnie nie licząc się dla tej dwójki, zbyt zaaferowanej samą sobą, by zwracać uwagę na coś tak przyziemnego, jak znajome i mniej znajome twarze wpatrujące się w nich z rosnącą ciekawością. To już nie było czyste wścibstwo Madame Rosmerty, z którym musieli się mierzyć w Hogsmeade; tym razem jedno spojrzenie, przelotnie na nich skierowane, mogło wywołać poważną burzę w arystokratycznych salonach. Killian o to nie dbał, przez ostatnie lata udowadniając, że walki na szczycie wielopokoleniowych dynastii czarodziejskich są poza jego zainteresowaniem i że sam, mimo że pochodził z mugolskiej rodziny, jest w stanie osiągnąć od nich znacznie więcej. Co niekiedy wiązało się z upokorzeniem czystokrwistych czarodziejów, pomijanych przy awansach wtedy, gdy on piął się w górę po urzędniczej drabinie.
- Z pewnością wymusiłbym na Tobie wcześniejsze spotkanie, gdyby nie pewne... - urwał, przypominając sobie nagle jej prośbę z listu i zrobił skruszoną minę, a jego twarz ponownie rozpogodziła się w uśmiechu. On sam wyrwał się z Ministerstwa, by odetchnąć świeżością i zaciągnąć się powietrzem przesyconym wolnością od jakichkolwiek problemów. Jeśli Cornelia pragnęła teraz tego samego, to nie mogła lepiej trafić. - Ale nie wątpię, że w najbliższej przyszłości to odrobimy – nieco ironiczny uśmieszek wdarł się w kąciki jego ust, gdy podszedł bliżej i ujął ją pod rękę, jakby robił to nie pierwszy raz. Faktycznie nie robił, ale pierwszy raz ten gest miał takie publiczne, symboliczne znaczenie. Nawet jeśli w zaułkach bocznych uliczek kryli się reporterzy Proroka, mogli im strzelać zdjęcia do woli.
On sam nie miał nic do stracenia, osiągnął właściwie wszystko, co było do osiągnięcia i sukcesywnie umacniał swoją pozycję. Nie był jednak ślepy: chociaż chwilowo magiczna arystokracja była w odwrocie, a cały czarodziejski świat aż uginał się od haseł równości i dawania większych możliwości mugolakom, to coraz poważniejsze incydenty, znikanie osób i powoli szerząca się panika świadczyły o czymś zupełnie innym. Nie chciał się tym jednak przejmować, nie, kiedy miał obok siebie Cornelię.
- Mówiąc o ustronnym miejscu masz na myśli jakąś restaurację, ławkę w parku, mój gabinet, czy moje mieszkanie? - przelewający się przez ulicę tłum stanowił bardzo barwne zjawisko czarodziejów i czarownic o przeróżnym kolorze skóry i jeszcze bardziej kolorowych szatach. Przez chwilę Killian miał wrażenie, że gdzieś obok zaryczał nawet smok, ale był to tylko pomruk wydany przez jakiś przestarzały egzemplarz krztuszącego się latającego dywanu. - W Ministerstwie mógłbym pokazać Ci miejsce, w którym miałabyś pewną pracę, gdybyś się tylko tak nie upierała przy tym swoim Hogwarcie – uniósł brwi, wyraźnie dając do zrozumienia, że ich ostatnia rozmowa wcale nie straciła na aktualności. A teraz, po ostatnich wypadkach, argument o bezpieczeństwie Hogwartu przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
Świat dookoła nagle przestał mieć znaczenie, zupełnie nie licząc się dla tej dwójki, zbyt zaaferowanej samą sobą, by zwracać uwagę na coś tak przyziemnego, jak znajome i mniej znajome twarze wpatrujące się w nich z rosnącą ciekawością. To już nie było czyste wścibstwo Madame Rosmerty, z którym musieli się mierzyć w Hogsmeade; tym razem jedno spojrzenie, przelotnie na nich skierowane, mogło wywołać poważną burzę w arystokratycznych salonach. Killian o to nie dbał, przez ostatnie lata udowadniając, że walki na szczycie wielopokoleniowych dynastii czarodziejskich są poza jego zainteresowaniem i że sam, mimo że pochodził z mugolskiej rodziny, jest w stanie osiągnąć od nich znacznie więcej. Co niekiedy wiązało się z upokorzeniem czystokrwistych czarodziejów, pomijanych przy awansach wtedy, gdy on piął się w górę po urzędniczej drabinie.
- Z pewnością wymusiłbym na Tobie wcześniejsze spotkanie, gdyby nie pewne... - urwał, przypominając sobie nagle jej prośbę z listu i zrobił skruszoną minę, a jego twarz ponownie rozpogodziła się w uśmiechu. On sam wyrwał się z Ministerstwa, by odetchnąć świeżością i zaciągnąć się powietrzem przesyconym wolnością od jakichkolwiek problemów. Jeśli Cornelia pragnęła teraz tego samego, to nie mogła lepiej trafić. - Ale nie wątpię, że w najbliższej przyszłości to odrobimy – nieco ironiczny uśmieszek wdarł się w kąciki jego ust, gdy podszedł bliżej i ujął ją pod rękę, jakby robił to nie pierwszy raz. Faktycznie nie robił, ale pierwszy raz ten gest miał takie publiczne, symboliczne znaczenie. Nawet jeśli w zaułkach bocznych uliczek kryli się reporterzy Proroka, mogli im strzelać zdjęcia do woli.
On sam nie miał nic do stracenia, osiągnął właściwie wszystko, co było do osiągnięcia i sukcesywnie umacniał swoją pozycję. Nie był jednak ślepy: chociaż chwilowo magiczna arystokracja była w odwrocie, a cały czarodziejski świat aż uginał się od haseł równości i dawania większych możliwości mugolakom, to coraz poważniejsze incydenty, znikanie osób i powoli szerząca się panika świadczyły o czymś zupełnie innym. Nie chciał się tym jednak przejmować, nie, kiedy miał obok siebie Cornelię.
- Mówiąc o ustronnym miejscu masz na myśli jakąś restaurację, ławkę w parku, mój gabinet, czy moje mieszkanie? - przelewający się przez ulicę tłum stanowił bardzo barwne zjawisko czarodziejów i czarownic o przeróżnym kolorze skóry i jeszcze bardziej kolorowych szatach. Przez chwilę Killian miał wrażenie, że gdzieś obok zaryczał nawet smok, ale był to tylko pomruk wydany przez jakiś przestarzały egzemplarz krztuszącego się latającego dywanu. - W Ministerstwie mógłbym pokazać Ci miejsce, w którym miałabyś pewną pracę, gdybyś się tylko tak nie upierała przy tym swoim Hogwarcie – uniósł brwi, wyraźnie dając do zrozumienia, że ich ostatnia rozmowa wcale nie straciła na aktualności. A teraz, po ostatnich wypadkach, argument o bezpieczeństwie Hogwartu przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Cornelia Selwyn
xxx
Sob Maj 23, 2015 8:46 pm
Cornelia nie próbowała ubierać swoich uczuć w słowa. Były zbyt ulotne, wciąż zdawały jej się delikatne jak motyle. Bała się, że jeśli spróbuje nadać im imiona, umkną przed nią w popłochu. Dlatego tylko albo aż czuła. Napawała się jego obecnością, nie tracąc czasu na refleksje, na które przyjdzie przecież czas, gdy wróci już do zamku i zniknie w swoim gabinecie na czas nocnego dyżuru. Właśnie w nocy myślała najwięcej. Gdy w Skrzydle Szpitalnym słychać było miarowe oddechy uczniów i tykanie stojącego na jej biurku zegara. Iście angielskim zwyczajem wpijała wtedy ogromne ilości herbaty i rozważała wiele spraw. W ciągu dnia zwykle nie miała na to czasu, bo zawsze coś było do zrobienia - ktoś przychodził z rozbitą głową, tu rozlał się eliksir czy wybuchł kociołek. Pełne ręce roboty! Ale noce były tylko dla niej. Spokojne i często bezsenne. Od lat zmagała się z insomnią, ale jako pielęgniarka nie mogła leczyć jej odpowiednimi eliksirami. Kamienny sen nie wchodził w grę w jej zawodzie. Sen musiała mieć wszak lekki, by w każdej chwili móc zerwać się z łóżka i nieść niezbędną pomoc. To właśnie jej profesja wpędziła ją w ten problem, i gdyby miała sama udzielić sobie porady lekarskiej nakazałaby sobie natychmiastową zmianę pracy.
- Tak wiem. - odparła krótko, a po jej bladej twarzy przemknął jakiś niespokojny cień, jakby myśli, które obiecała sobie odrzucić na czas tego spotkania znów zaczęły domagać się jej pełnej uwagi. Nie musiał kończyć tego zdania, by wiedziała co miał na myśli. Na szczęście w porę się powstrzymał! Cornelia zaczerpnęła głęboko powietrza i szybko odgoniła od siebie niechciane obrazy. Najwyraźniej jej się udało, bo na jej usta wrócił uśmiech, który bezgłośnie zapewniał, że wszystko jest w porządku i nie musi się o nią martwić. Ujęła go pod ramię, a jej uśmiech nieco się powiększył, bo ten drobny gest był dla niej nadzwyczaj wymowny. Killian najwyraźniej za nic miał sobie jej nieciekawą pozycję wśród śmietanki towarzyskiej i to wiele dla niej znaczyło. Bo dotąd zawsze trzymała się gdzieś na uboczu, nie chcąc rzucać swojego cienia na jego karierę. Ale ten czas dobiegł już najwyraźniej końca.
- Oczywiście, że nadrobimy! Tylko uważaj, bo jeszcze zaczniesz mieć mnie dość. - rzuciła pół żartem, pół serio. Jednocześnie skinęła głową kolejnej znajomej czarownicy, która tak często bywała na herbatkach u jej matki. Stara matrona minę miała dość jednoznacznie zaciekawioną. Merlinie! Jeśli reporterzy Proroka jeszcze nie czają się w zaułkach, to lada moment zaczną. Ktoś życzliwy pewnie dał im już znać, że od samego rana można na Pokątnej uchwycić takie niezwykłe i rzadkie widoki jak pan Rackham z piękną towarzyszką.
- Mam na myśli miejsce, w którym nie będę się czuła jak eksponat na wystawie. To mój jedyny warunek, poza tym zdaję się w pełni na Ciebie, mój drogi. - powiedziała spokojnie. Zupełnie machinalnie przesuwała przy tym palcami po jego nadgarstku, jakby kusiło ją by najzwyczajniej w świecie wziąć go za rękę. Ale przecież to takie nieeleganckie! Damie nie przystoi...
- Jeśli myślisz, że będę Ci parzyć kawę w kusej szacie, to od razu zapomnij. - parsknęła ze złośliwym uśmieszkiem wkradającym się na wargi. - Nie stać Cię na mnie, pamiętasz? - dodała, ale widać było, że tylko się z nim droczy. Biorąc pod uwagę obecne zajścia w szkole magii i czarodziejstwa, pewnie z chęcią rozpatrzyłaby podjecie się innego zajęcia. Najpierw jednak musiałaby dostać taką propozycję, którą potraktowałaby serio.
[ztx2]
/okej, nie jest to raczej mój najlepszy post. Ale poprawię się!
- Tak wiem. - odparła krótko, a po jej bladej twarzy przemknął jakiś niespokojny cień, jakby myśli, które obiecała sobie odrzucić na czas tego spotkania znów zaczęły domagać się jej pełnej uwagi. Nie musiał kończyć tego zdania, by wiedziała co miał na myśli. Na szczęście w porę się powstrzymał! Cornelia zaczerpnęła głęboko powietrza i szybko odgoniła od siebie niechciane obrazy. Najwyraźniej jej się udało, bo na jej usta wrócił uśmiech, który bezgłośnie zapewniał, że wszystko jest w porządku i nie musi się o nią martwić. Ujęła go pod ramię, a jej uśmiech nieco się powiększył, bo ten drobny gest był dla niej nadzwyczaj wymowny. Killian najwyraźniej za nic miał sobie jej nieciekawą pozycję wśród śmietanki towarzyskiej i to wiele dla niej znaczyło. Bo dotąd zawsze trzymała się gdzieś na uboczu, nie chcąc rzucać swojego cienia na jego karierę. Ale ten czas dobiegł już najwyraźniej końca.
- Oczywiście, że nadrobimy! Tylko uważaj, bo jeszcze zaczniesz mieć mnie dość. - rzuciła pół żartem, pół serio. Jednocześnie skinęła głową kolejnej znajomej czarownicy, która tak często bywała na herbatkach u jej matki. Stara matrona minę miała dość jednoznacznie zaciekawioną. Merlinie! Jeśli reporterzy Proroka jeszcze nie czają się w zaułkach, to lada moment zaczną. Ktoś życzliwy pewnie dał im już znać, że od samego rana można na Pokątnej uchwycić takie niezwykłe i rzadkie widoki jak pan Rackham z piękną towarzyszką.
- Mam na myśli miejsce, w którym nie będę się czuła jak eksponat na wystawie. To mój jedyny warunek, poza tym zdaję się w pełni na Ciebie, mój drogi. - powiedziała spokojnie. Zupełnie machinalnie przesuwała przy tym palcami po jego nadgarstku, jakby kusiło ją by najzwyczajniej w świecie wziąć go za rękę. Ale przecież to takie nieeleganckie! Damie nie przystoi...
- Jeśli myślisz, że będę Ci parzyć kawę w kusej szacie, to od razu zapomnij. - parsknęła ze złośliwym uśmieszkiem wkradającym się na wargi. - Nie stać Cię na mnie, pamiętasz? - dodała, ale widać było, że tylko się z nim droczy. Biorąc pod uwagę obecne zajścia w szkole magii i czarodziejstwa, pewnie z chęcią rozpatrzyłaby podjecie się innego zajęcia. Najpierw jednak musiałaby dostać taką propozycję, którą potraktowałaby serio.
[ztx2]
/okej, nie jest to raczej mój najlepszy post. Ale poprawię się!
- Mistrz Gry
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Nie Lip 30, 2017 8:48 am
Apteka otworzyła szeroko swoje drzwi. I tak by się dzisiaj nie zamykały. Każdy czarodziej miał coś do kupienia w aptece. Od składników na eliksiry po gotowe mikstury. Nawet czarodzieje często woleli leczyć się samodzielnie, zamiast stać w kolejce do uzdrowiciela.
Jedna osoba podchodziła do okienka, kolejna odchodziła z zapasem leków i innych mikstur powierzając zielarzowi informację na temat swoich schorzeń lub upodobań.
Na niektóre składniki wymagane jest odpowiednie pozwolenie i kwalifikacje, więc mogą one nie zostać sprzedane niektórym czarodziejom. Ta sama zasada dotyczy eliksirów.
Ceny asortymentu w trakcie promocji klasyfikują się między kilkoma knutami do 5 galeonów. O cenę produktów należy pytać zielarzy przy okienku.
Jedna osoba podchodziła do okienka, kolejna odchodziła z zapasem leków i innych mikstur powierzając zielarzowi informację na temat swoich schorzeń lub upodobań.
Na niektóre składniki wymagane jest odpowiednie pozwolenie i kwalifikacje, więc mogą one nie zostać sprzedane niektórym czarodziejom. Ta sama zasada dotyczy eliksirów.
Ceny asortymentu w trakcie promocji klasyfikują się między kilkoma knutami do 5 galeonów. O cenę produktów należy pytać zielarzy przy okienku.
- ELIKSIRY:
Eliksir Blixt
Eliksir Ninde
Eliksir Postarzający
Eliksir Powój
Eliksir Prawdy
Eliksir Rozdymający
Eliksir Uzdrawiający
Eliksir Wyostrzający Poczucie Humoru
Eliksir Zapomnienia
Wywar Dekompresyjny
Wywar dla spetryfikowanych
Eliksir Bujnego Owłosienia
Eliksir Brzydoty
Eliksir Kurczący
Eliksir Nietoperze Ucho
Eliksir Oko Kota
Eliksir Pazur
Eliksir Rogu
Eliksir Rosnący
Eliksir Skurczający
Eliksir Zmieniający Kolor Włosów
Eliksir Zwinności
Bełkoczący Napój
Eliksir Anserrmo
Eliksir Czuwania
Eliksir Dobrego Powodzenia
Eliksir Euforii
Eliksir Grantactus
Eliksir Kefalisto
Eliksir Lumentus
Eliksir Pomieszania
Eliksir Słodkiego Snu
Eliksir Spokoju
Eliksir Zamieć
Felix Felicis
Somni Serum
Veritaserum
Woda Księżycowa
Wywar Zamraczający
Antidotum na odpadanie kończyn i zanik kości
Eliksir Neelama
Eliksir Pieprzowy
Eliksir Tasadur
Eliksir Trzeźwości
Eliksir Vermiculo
Eliksir Wiggenowy
Enelya Aladrion
Napój Leczący Czyraki
Napój Z Czyraków
Szkiele-Wzro
Wywar z mniszka lekarskiego
Eliksir Kameleona
Eliksir Niewidzialności
Eliksir Spokojnego Sumienia
Eliksir Nienawiści
Wywar Żywej Śmierci
Amortencja
Eliksir Miłosny na Absyncie
- SKŁADNIKI ROŚLINNE:
- Akonit
Aloes
Akebia pięciolistkowa
Aralia groniasta
Arcydzięgiel żółtawy
Arnika górska
Asfodelus
Babka zwyczajna
Belladonna
Berberka
Blekot
Cebula zwyczajna
Ciemiernik czarny
Chmiel
Cykoria
Cynamonowiec cejloński
Czarna jagoda
Czosnek pospolity
Czyrakobulwa
Dzika róża
Dziurawiec zwyczajny
Figa abisyńska
Fiołek wonny
Gencjana
Ginatia
Głóg jednoszyjkowy
Grubosz magiczny
Grzybówka złototrzonowa
Han
Hikoria
Hyzop lekarski
Imbir
Irys
Jałowiec
Jarzębina
Jaskółcze ziele
Jemioła
Kalina
Kapryforium
Karpik
Konieczyna biała
Kora drzewa Wiggen
Krwawnik
Krwiściąg lekarski
Kulczyba
Korzeń pimentu
Lawenda
Listownica
Mak
Mandragora
Mięta
Mimbulus Mimbletonia
Mirt
Mniszek lekarski
Muchomor cesarski
Muchomor sromotnikowy
Opium
Piołun
Pokrzywa
Przestęp
Rdest ptasi
Składnik standardowy
Skrzyp
Skrzeloziele
Stokrotka
Szałwia
Szmaciak gałęzisty
Szyszki chmielu
Ślaz
Świetlik
Tojad żółty
Waleriana
Werbena
Wilcza jagoda
Wnykopieńki
Wybuchająca jagoda
Zimejka
Zarodniki grzyba
- SKŁADNIKI ODZWIERZĘCE:
- błona lotna
dżdżownice
ektoplazma
gruczoły jadowe pająka
język ropuchy
kły wampira
kły węża
kolce jeżowca
krew jednorożca
krew nietoperza
krew trolla
krew trytona
kwas ginatzy
larwa komara
łuska smoka
łuska trytona
mucha siatkoskrzydła
oczy diabła morskiego
ogon jaszczurki
oko bazyliszka
otwornice
pajęczyna
pancerz chitynowy
pijawka
płetwa trytona
rogate ślimaki
serce krokodyla
sierść wilka
sierść wilkołaka
skarabeusz
skorupa żółwia
skórka boomslanga
sproszkowany kieł węża jadowitego
sproszkowany róg dwurożca
suszone ogony szczurów
suszone pająki
szczurze ogony
szczurza wątroba
szpik kostny
śledziona nietoperza
ślizgacz
śluz gumochłona
świerszcz
świetlik
ucho chochlika kornwalijskiego
wątroba wilka
żabi skrzek
żądło szerszenia
- SKŁADNIKI NIEORGANICZNE:
- Absynt
Arszenik
Bezoar
Biały ocet
Calcium equum
Cienisty pył
Fosfor
Gwiezdny pył
Kamień księżycowy
Kamień Saargo
Księżycowe drobiny
Optima mater
Perła
Roztwór rtęciowy
Siarka
Świetlisty pył
Winny kamień
Woda księżycowa
Woda z rzeki Lete
- Sage Greyback
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Sob Sie 26, 2017 3:33 pm
|po Madame Shrew, u której jest zastój [ostatni post 16.08]
Eliksir przeciw migrenie, jaki za ostatnim razem udało mu się zdobyć nie tylko późno w nocy, ale także na Nokturnie - co samo w sobie było najprawdopodobniej szczytem szczytów - był... Cóż, wystarczyło chyba stwierdzić, że jego działanie było zdecydowanie adekwatne do miejsca zakupienia. Owszem, Greyback jak najbardziej nie mógł narzekać na to, iż mikstura nie spowodowała zniknięcia bólu, ale raczej nie chodziło mu o jednoczesną utratę przytomności na kolejne kilkanaście godzin.
Całe szczęście, zażył te paskudztwo już w swoim przyciasnym mieszkaniu na jeszcze ciaśniejszej kanapie, więc ocknął się tylko trochę poobijany po upadku na podłogę, nie wyrąbaniu się tyłem na twardy chodnik czy od razu w dziupli gnid handlujących ludzkimi organami. Szczerze nie wątpił bowiem w to, by ktokolwiek nie wykorzystał okazji do ograbienia całkowicie niekontaktującego człowieka... Czy to z pieniędzy, których wtedy nie miał, czy to z - jakże przecież wspaniałego - wnętrza, czy ostatecznie również z jakiejkolwiek godności.
Z tego przeciekawego doświadczenia wyciągnął jednak jedną niezmiernie istotną lekcję - eliksiry z Nokturnu może i były skuteczne, ale aż nazbyt niepewne w skutkach ubocznych. No cóż, mógł się tego spodziewać. Nie sądził także, by jego stopa szybko ponownie postała w tamtejszym sklepie. Dlatego też ruszył na Pokątną, postanawiając wyposażyć się w jak najbardziej obfite zapasy czegoś stosunkowo bezpiecznego i najlepiej w miarę działającego. I choć powinien już być co najmniej ekspertem w dziedzinie mikstur przeciwbólowych, daleko mu było od klienta, który dokładnie wiedział, czego potrzebował. Miało to swoje źródło w czymś naprawdę tak prozaicznym, że aż banalnym. Tyle razy korzystając z najbardziej popularnych wywarów, Sage zwyczajnie uodpornił się na większość z nich. Żeby działały, musiałby popijać podwójnie końskie dawki. Sam w sobie był w końcu sporych rozmiarów, przez co już na samym początku pił tego wszystkiego więcej niż zgraja magicznych karzełków.
Wchodząc zatem do apteki, liczył na dwie rzeczy... Sprawną i skuteczną pomoc oraz, cóż, niewiele niepotrzebnych pytań, bo zwyczajnie nie lubił mówić. Jak na złość, w środku nie było jednak żadnych innych klientów, a takie okoliczności sprzyjały wesołym gadkom. Najwyraźniej nie dane mu było tego uniknąć. Podszedł więc do lady, stając przy niej i odchrząkając głośno, by wywabić jakiegoś niewinnego aptekarza z jego kryjówki na zapleczu, po czym - nie ściągając okularów przeciwsłonecznych, zaś dłonie trzymając w kieszeniach długiego płaszcza - zaczął rozglądać się po półkach za kontuarem.
Eliksir przeciw migrenie, jaki za ostatnim razem udało mu się zdobyć nie tylko późno w nocy, ale także na Nokturnie - co samo w sobie było najprawdopodobniej szczytem szczytów - był... Cóż, wystarczyło chyba stwierdzić, że jego działanie było zdecydowanie adekwatne do miejsca zakupienia. Owszem, Greyback jak najbardziej nie mógł narzekać na to, iż mikstura nie spowodowała zniknięcia bólu, ale raczej nie chodziło mu o jednoczesną utratę przytomności na kolejne kilkanaście godzin.
Całe szczęście, zażył te paskudztwo już w swoim przyciasnym mieszkaniu na jeszcze ciaśniejszej kanapie, więc ocknął się tylko trochę poobijany po upadku na podłogę, nie wyrąbaniu się tyłem na twardy chodnik czy od razu w dziupli gnid handlujących ludzkimi organami. Szczerze nie wątpił bowiem w to, by ktokolwiek nie wykorzystał okazji do ograbienia całkowicie niekontaktującego człowieka... Czy to z pieniędzy, których wtedy nie miał, czy to z - jakże przecież wspaniałego - wnętrza, czy ostatecznie również z jakiejkolwiek godności.
Z tego przeciekawego doświadczenia wyciągnął jednak jedną niezmiernie istotną lekcję - eliksiry z Nokturnu może i były skuteczne, ale aż nazbyt niepewne w skutkach ubocznych. No cóż, mógł się tego spodziewać. Nie sądził także, by jego stopa szybko ponownie postała w tamtejszym sklepie. Dlatego też ruszył na Pokątną, postanawiając wyposażyć się w jak najbardziej obfite zapasy czegoś stosunkowo bezpiecznego i najlepiej w miarę działającego. I choć powinien już być co najmniej ekspertem w dziedzinie mikstur przeciwbólowych, daleko mu było od klienta, który dokładnie wiedział, czego potrzebował. Miało to swoje źródło w czymś naprawdę tak prozaicznym, że aż banalnym. Tyle razy korzystając z najbardziej popularnych wywarów, Sage zwyczajnie uodpornił się na większość z nich. Żeby działały, musiałby popijać podwójnie końskie dawki. Sam w sobie był w końcu sporych rozmiarów, przez co już na samym początku pił tego wszystkiego więcej niż zgraja magicznych karzełków.
Wchodząc zatem do apteki, liczył na dwie rzeczy... Sprawną i skuteczną pomoc oraz, cóż, niewiele niepotrzebnych pytań, bo zwyczajnie nie lubił mówić. Jak na złość, w środku nie było jednak żadnych innych klientów, a takie okoliczności sprzyjały wesołym gadkom. Najwyraźniej nie dane mu było tego uniknąć. Podszedł więc do lady, stając przy niej i odchrząkając głośno, by wywabić jakiegoś niewinnego aptekarza z jego kryjówki na zapleczu, po czym - nie ściągając okularów przeciwsłonecznych, zaś dłonie trzymając w kieszeniach długiego płaszcza - zaczął rozglądać się po półkach za kontuarem.
- Ezra Greyback
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Sro Sie 30, 2017 10:44 pm
Chwilę po tym, jak z Alyssą poszli do jej mieszkania, dziewczyna wręczyła mu sakiewkę z monetami, a także karteczkę z nazwami eliksirów, które miał kupić. Nie mógł udawać, że nie był przestraszony, ale mimo wszystko zgodził się, skoro to miało jakoś pomóc. Ucieszyło go również, że blondynka obiecała dołączyć do niego jak tylko załatwi jakąś sprawę, a on nie miał powodu, by jej nie ufać.
I choć nie dosięgał za bardzo do lady, to wspiął się na palcach stóp i postukał kilkakrotnie o ladę, by zwrócić na siebie uwagę. Był niecierpliwy - to miał we krwi, dlatego te kilka sekund oczekiwania były dla niego najgorsze. A on sam - o mało nie zniósł jajka. Gdy jednak pojawiła się sprzedawczyni, Ezra podał jejkarteczkę z nazwami eliksirów: Eliksir Wiggenowy, Eliksir Lumentus i Eliksir Vermiculo, a potem wręczył mężczyźnie należne monety. Nie czekając zbyt długo na Alyssę, którą po chwili zobaczył przez szybę - Ezra chwycił pakunek do rączki i prędko wybiegł z apteki, potrącając Sage'a po drodze i nawet nie żegnając się z ekspedientką. Po prostu wybiegł, jak oparzony, by głośnym krzykiem poinformować Alyssę, że udało mu się kupić lekarstwa.
/zt
I choć nie dosięgał za bardzo do lady, to wspiął się na palcach stóp i postukał kilkakrotnie o ladę, by zwrócić na siebie uwagę. Był niecierpliwy - to miał we krwi, dlatego te kilka sekund oczekiwania były dla niego najgorsze. A on sam - o mało nie zniósł jajka. Gdy jednak pojawiła się sprzedawczyni, Ezra podał jejkarteczkę z nazwami eliksirów: Eliksir Wiggenowy, Eliksir Lumentus i Eliksir Vermiculo, a potem wręczył mężczyźnie należne monety. Nie czekając zbyt długo na Alyssę, którą po chwili zobaczył przez szybę - Ezra chwycił pakunek do rączki i prędko wybiegł z apteki, potrącając Sage'a po drodze i nawet nie żegnając się z ekspedientką. Po prostu wybiegł, jak oparzony, by głośnym krzykiem poinformować Alyssę, że udało mu się kupić lekarstwa.
/zt
- Mistrz Gry
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Sro Wrz 13, 2017 6:12 pm
Rachunek:
Ezra Greyback:
~Odejmuje osoba, która pieniążki chłopcowi dała~
1x Eliksir Wiggenowy (6 sykli i 9 knutów)
1x Eliksir Lumentus (10 sykli i 14 knutów)
1x Eliksir Vermiculo (8 sykli i 25 knutów)
Razem: 1 galeon, 8 sykli i 19 knutów
Ezra Greyback:
~Odejmuje osoba, która pieniążki chłopcowi dała~
1x Eliksir Wiggenowy (6 sykli i 9 knutów)
1x Eliksir Lumentus (10 sykli i 14 knutów)
1x Eliksir Vermiculo (8 sykli i 25 knutów)
Razem: 1 galeon, 8 sykli i 19 knutów
- Pandora Sayre
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Wto Wrz 26, 2017 4:03 pm
|po ognisku
Uwielbiałam swoją pracę do tego stopnia, że przychodziłam do niej nawet wtedy, gdy mnie nie potrzebowano. Tego dnia miałam mieć wolne, jednak świadomość tego, że cały świat stał przede mną otworem, a ja wciąż nie zbadałam jego znacznej części, napawał mnie ekscytacją. Tego dnia zamierzałam po prostu spędzić cały dzień w aptece i przyglądać się pracy Maestrowi, być może samej korzystając z felernych, zepsutych eliksirów, które nie nadawały się do sprzedaży i spróbować je ulepszyć.
Badałam właśnie różnice między łzą feniksa, a łzą trytona, gdy wydarzył się pewien nieprzyjemny wypadek. W całym zamieszaniu związanym z wybuchem kociołka i rozbiciem kilkunastu fiolek, po raz pierwszy pozostawiono mnie całkiem samą w aptece. Dzielnie nałożyłam na siebie biały fartuszek z logo apteki, po czym zabrałam się za uprzątnięcie całego bałaganu, pozostając czujną, w razie gdyby aptekę odwiedził jakiś klient.
– Uważaj, żeby nie zbić fiolek! – krzyknęłam tylko za małym, ciemnowłosym chłopczykiem, który niczym oparzony opuścił moje miejsce pracy. Prawdopodobnie stałabym tak jeszcze przez chwilę, ubolewając, że mój malutki klient uciekł z pomieszczenia, nawet nie wdając się ze mną w dyskusję, gdyby nie fakt, że wybuch kociołka znowu się powtórzył. I choć widziałam przez okno, że w kierunku apteki zbliża nieznajomy mężczyzna, nie mogłam przecież tego nie sprawdzić… Pech jednak chciał, że gdy tylko weszłam do zaplecza, jakaś fioletowa, lepka maź ochlapała moją twarz. Jedyny plus całej sytuacji to fakt, że teraz pachniałam świeżym, naprawdę intensywnym wrzosem. Byłam w kropce. Z jednej strony słyszałam kroki ze strony sklepu, a z drugiej to ohydne coś lepiło mi się do włosów. Zaklęcie chłoczyść nie podziałało tak, jakbym sobie tego życzyła. Co prawda większość cieczy wyparowała z mojej twarzy, jednak wrzosowe zabarwienie pozostało, w wyniku czego moje srebrne włosy w niektórych miejscach były agresywnie fioletowe, a na policzkach pojawiły się ranki i zakurzone ślady. Nie miałam jednak wyjścia – musiałam wreszcie obsłużyć tego zniecierpliwionego klienta. Dlatego, z podniesionym podbródkiem wyłoniłam się z zaplecza, godząc mężczyznę szerokim uśmiechem.
– W czymś mogę pomóc? – spytałam natychmiastowo, by potem wyrecytować znaną mi na pamięć formułkę: – Obecnie mamy zniżkę na eliksiry miłosne. Wystarczy kropla, a Pańska wybranka straci dla Pana głowę. Czy mam zapakować ten eliksir? – pewnym siebie krokiem podeszłam do półki z eliksirami miłosnymi, by ściągnąć z półki fiolkę z amortencją, a następnie wystawić ją w kierunku klienta. – Z pewnością rozwiążę problemy związane z brakiem snu i niedotlenieniem.
Uwielbiałam swoją pracę do tego stopnia, że przychodziłam do niej nawet wtedy, gdy mnie nie potrzebowano. Tego dnia miałam mieć wolne, jednak świadomość tego, że cały świat stał przede mną otworem, a ja wciąż nie zbadałam jego znacznej części, napawał mnie ekscytacją. Tego dnia zamierzałam po prostu spędzić cały dzień w aptece i przyglądać się pracy Maestrowi, być może samej korzystając z felernych, zepsutych eliksirów, które nie nadawały się do sprzedaży i spróbować je ulepszyć.
Badałam właśnie różnice między łzą feniksa, a łzą trytona, gdy wydarzył się pewien nieprzyjemny wypadek. W całym zamieszaniu związanym z wybuchem kociołka i rozbiciem kilkunastu fiolek, po raz pierwszy pozostawiono mnie całkiem samą w aptece. Dzielnie nałożyłam na siebie biały fartuszek z logo apteki, po czym zabrałam się za uprzątnięcie całego bałaganu, pozostając czujną, w razie gdyby aptekę odwiedził jakiś klient.
(…)
– Uważaj, żeby nie zbić fiolek! – krzyknęłam tylko za małym, ciemnowłosym chłopczykiem, który niczym oparzony opuścił moje miejsce pracy. Prawdopodobnie stałabym tak jeszcze przez chwilę, ubolewając, że mój malutki klient uciekł z pomieszczenia, nawet nie wdając się ze mną w dyskusję, gdyby nie fakt, że wybuch kociołka znowu się powtórzył. I choć widziałam przez okno, że w kierunku apteki zbliża nieznajomy mężczyzna, nie mogłam przecież tego nie sprawdzić… Pech jednak chciał, że gdy tylko weszłam do zaplecza, jakaś fioletowa, lepka maź ochlapała moją twarz. Jedyny plus całej sytuacji to fakt, że teraz pachniałam świeżym, naprawdę intensywnym wrzosem. Byłam w kropce. Z jednej strony słyszałam kroki ze strony sklepu, a z drugiej to ohydne coś lepiło mi się do włosów. Zaklęcie chłoczyść nie podziałało tak, jakbym sobie tego życzyła. Co prawda większość cieczy wyparowała z mojej twarzy, jednak wrzosowe zabarwienie pozostało, w wyniku czego moje srebrne włosy w niektórych miejscach były agresywnie fioletowe, a na policzkach pojawiły się ranki i zakurzone ślady. Nie miałam jednak wyjścia – musiałam wreszcie obsłużyć tego zniecierpliwionego klienta. Dlatego, z podniesionym podbródkiem wyłoniłam się z zaplecza, godząc mężczyznę szerokim uśmiechem.
– W czymś mogę pomóc? – spytałam natychmiastowo, by potem wyrecytować znaną mi na pamięć formułkę: – Obecnie mamy zniżkę na eliksiry miłosne. Wystarczy kropla, a Pańska wybranka straci dla Pana głowę. Czy mam zapakować ten eliksir? – pewnym siebie krokiem podeszłam do półki z eliksirami miłosnymi, by ściągnąć z półki fiolkę z amortencją, a następnie wystawić ją w kierunku klienta. – Z pewnością rozwiążę problemy związane z brakiem snu i niedotlenieniem.
- Sage Greyback
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Sob Wrz 30, 2017 6:30 pm
Sam niezbyt dokładnie wiedział, jakiego widoku spodziewał się na wejściu do apteki, jednakże witająca go pustka nie była taka zła, jak ktokolwiek mógłby sądzić. Z pewnością stanowiła naprawdę miłą odmianę wobec trącających go dzieciaków - przepełnionych mieszaniną energii i wrodzonej wrzaskliwości - oraz gwarnych ulic. Cisza była... Cisza była niczym muzyka dla jego nadwrażliwych uszu. Problem w tym, iż Sage jednocześnie potrzebował zostać obsłużony. Najlepiej dokładnie tak jak lubił - konkretnie, sprawnie, bez zbytniego gadania. Profesjonalnie. Niestety, pech chciał, że od wejścia zaserwowano mu kompletnie inny scenariusz. Z początku nie spodziewał się tylko, jak bardzo miał być on dziwaczny...
Potrzebował kilku dłuższych chwil i parunastu mocno skonsternowanych mrugnięć, by pojąć, że dziewczyna przed nim wcale nie była wytworem jego mocno spapranego umysłu. Zdecydowanie nie wyglądała Greybackowi na aptekarkę. Znacznie bardziej już na byłą pacjentkę-uciekinierkę z oddziału zamkniętego w Mungu. Ta jej twarz, te włosy... Profilaktycznie rozejrzał się po pomieszczeniu, jak gdyby chcąc sprawdzić, czy ktoś zwyczajnie go nie wkręcał. Z tego powodu poniekąd pominął też zresztą część nazbyt rozpromienionego monologu fiołkowej blondynki, momentalnie przerywając jej jednak gestem dłoni, gdy dostrzegł, że ta zaczęła się zapędzać.
- To jakaś sugestia? - Spytał wyjątkowo sucho, mierząc ją spojrzeniem. Ani przesadnie zainteresowanym, ani wrogim, po prostu... Niewzruszenie neutralnym.
Potrzebował kilku dłuższych chwil i parunastu mocno skonsternowanych mrugnięć, by pojąć, że dziewczyna przed nim wcale nie była wytworem jego mocno spapranego umysłu. Zdecydowanie nie wyglądała Greybackowi na aptekarkę. Znacznie bardziej już na byłą pacjentkę-uciekinierkę z oddziału zamkniętego w Mungu. Ta jej twarz, te włosy... Profilaktycznie rozejrzał się po pomieszczeniu, jak gdyby chcąc sprawdzić, czy ktoś zwyczajnie go nie wkręcał. Z tego powodu poniekąd pominął też zresztą część nazbyt rozpromienionego monologu fiołkowej blondynki, momentalnie przerywając jej jednak gestem dłoni, gdy dostrzegł, że ta zaczęła się zapędzać.
- To jakaś sugestia? - Spytał wyjątkowo sucho, mierząc ją spojrzeniem. Ani przesadnie zainteresowanym, ani wrogim, po prostu... Niewzruszenie neutralnym.
- Pandora Sayre
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Pią Lis 03, 2017 8:25 pm
Dwie fiołeczki z eliksirem miłosnym znajdowały się już w malutkim pudełeczku, które miałam zamiar przyozdobić kolorową wstążeczką i równie pięknym fiołkowym papierem. Na pierwszy rzut oka, mężczyzna którego miałam obsługiwać, wydawał się zagubioną duszą, którą trzeba było wspomóc paroma specyfikami. Być może problemy miłosne, które notabene prowadziły do zapadniętych oczu i niezbyt sympatycznego wyrazu twarzy, nie mogły być tylko i wyłącznie jego winą, bo przecież… przecież każdy medal miał dwie strony. Dlatego, gdy unosiłam w powietrze ręce, w których znajdował się papier fiołkowy w białe jednorożce, a z kolei w drugiej kremowy z ruszającą się podobizną chochlika, by dać klientowi możliwość wyboru… jego uniesiona dłoń sprawiła, że moje serce zabiło szybciej. Deja vu. Zamrugałam głupio oczami, choć słowa z ust mężczyzny nie dotknęły mnie aż tak bardzo, jak… wspomnienie czegoś, czego usilnie nie mogłam sobie przypomnieć. Spod przymrużonych, bijących brakiem zaufania oczu, przyjrzałam mu się z niezwykłą dokładnością.
– Nie chcę Pana urazić, ale nie wygląda Pan najkorzystniej. Na kilometr czuć zawód miłosny, wymieszany z butelką taniego, zapewne najgorszej jakości alkoholu. Dlatego też proponuję perfumy z Puszka, z pewnością pomogą powrócić Pana aurze na właściwe miejsce – i choć beztrosko wzruszyłam ramionami, świadomość, że znałam skądś tego mężczyznę, wręcz wbijała mnie w podłogę! Za pewne z niezwykle bladym wyrazem na twarzy, posłałam mu grzeczny, wręcz wymuszony uśmiech i z nieudolnie figlarnym głosem, zagaiłam:
– To jak będzie…?
– Nie chcę Pana urazić, ale nie wygląda Pan najkorzystniej. Na kilometr czuć zawód miłosny, wymieszany z butelką taniego, zapewne najgorszej jakości alkoholu. Dlatego też proponuję perfumy z Puszka, z pewnością pomogą powrócić Pana aurze na właściwe miejsce – i choć beztrosko wzruszyłam ramionami, świadomość, że znałam skądś tego mężczyznę, wręcz wbijała mnie w podłogę! Za pewne z niezwykle bladym wyrazem na twarzy, posłałam mu grzeczny, wręcz wymuszony uśmiech i z nieudolnie figlarnym głosem, zagaiłam:
– To jak będzie…?
- Sage Greyback
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Pią Lis 10, 2017 5:36 pm
Szczerze nie rozumiał tego, jak można było do tego stopnia się narzucać. Przecież praktycznie całym sobą, poprzez całą swoją postawę pokazywał blondynie, że zdecydowanie nie chciał jej bzdurnych miksturek. Nie interesowały go fioleczki z kolorową zawartością, barwne papierki czy inne wstążeczki. Nigdy w życiu nie pokusiłby się także o wykorzystywanie eliksirów miłosnych, bo... Niby po cholerę miałby to robić?
Było mu dostatecznie dobrze na własną rękę. Nie musiał wściekać się o komentarze jakiejś jęczącej pannicy, która niechybnie chciałaby pomóc mu się zmienić. Pasowało mu jego ciasne, ciemne mieszkanie w kamienicy, naprawdę lubił swój wszechobecny bałagan, całkiem pokaźny zapas alkoholu w czymś na kształt barku zrobionego ze starej komody. Lubił to, iż wszystkie jego skarpetki były czarne i na tyle zniszczone, że nawet nie musiał specjalnie dobierać ich w pary, bo wyglądały praktycznie tak samo. Ponadto pasowało mu oszczędzanie na ogrzewaniu, mycie się najzwyklejszym szarym mydłem bez dodatków i płukanie zębów wódką.
Nie potrzebował przyganiać sobie zbędnego problemu w postaci kogokolwiek, kto niechybnie miałby mu zacząć jęczeć nad uchem. I nawet w przypadku, kiedy potrzebował trochę sobie ulżyć - nawet on miał w końcu swoje potrzeby - wystarczyło nijak się nie starać, tylko postawić ze dwa mocniejsze drinki. Nie mówiąc już nic o tym, iż w niektórych przypadkach wystarczała sama woda udająca alkohol, bo głupie dziewuszyska leciały na wygląd rodem z szemranej dzielnicy.
Nie, jeśli chodziło o jakiekolwiek starania - czy to te całkowicie w porządku, czy też z pomocą tandetnych i niekoniecznie działających eliksirów - miał to już zdecydowanie za sobą. Raz w życiu związał się z kimś na poważnie, nie żałował tego przez dłuższy czas, po czym życie dosłownie kopnęło go z półobrotu prosto w twarz. Może sprzedawczyni nie myliła się aż tak bardzo, jeśli chodziło o zawód miłosny, ale nie był on taki, o jakim niewątpliwie myślała.
- Dziewczyno... - Zaczął niekoniecznie przyjemnym tonem, ostatecznie machając jednak ręką i wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby. - Czy dasz mi święty spokój i przejdziemy już do tego, czego naprawdę potrzebuję, jeśli kupię od ciebie te eliksirki?
Było mu dostatecznie dobrze na własną rękę. Nie musiał wściekać się o komentarze jakiejś jęczącej pannicy, która niechybnie chciałaby pomóc mu się zmienić. Pasowało mu jego ciasne, ciemne mieszkanie w kamienicy, naprawdę lubił swój wszechobecny bałagan, całkiem pokaźny zapas alkoholu w czymś na kształt barku zrobionego ze starej komody. Lubił to, iż wszystkie jego skarpetki były czarne i na tyle zniszczone, że nawet nie musiał specjalnie dobierać ich w pary, bo wyglądały praktycznie tak samo. Ponadto pasowało mu oszczędzanie na ogrzewaniu, mycie się najzwyklejszym szarym mydłem bez dodatków i płukanie zębów wódką.
Nie potrzebował przyganiać sobie zbędnego problemu w postaci kogokolwiek, kto niechybnie miałby mu zacząć jęczeć nad uchem. I nawet w przypadku, kiedy potrzebował trochę sobie ulżyć - nawet on miał w końcu swoje potrzeby - wystarczyło nijak się nie starać, tylko postawić ze dwa mocniejsze drinki. Nie mówiąc już nic o tym, iż w niektórych przypadkach wystarczała sama woda udająca alkohol, bo głupie dziewuszyska leciały na wygląd rodem z szemranej dzielnicy.
Nie, jeśli chodziło o jakiekolwiek starania - czy to te całkowicie w porządku, czy też z pomocą tandetnych i niekoniecznie działających eliksirów - miał to już zdecydowanie za sobą. Raz w życiu związał się z kimś na poważnie, nie żałował tego przez dłuższy czas, po czym życie dosłownie kopnęło go z półobrotu prosto w twarz. Może sprzedawczyni nie myliła się aż tak bardzo, jeśli chodziło o zawód miłosny, ale nie był on taki, o jakim niewątpliwie myślała.
- Dziewczyno... - Zaczął niekoniecznie przyjemnym tonem, ostatecznie machając jednak ręką i wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby. - Czy dasz mi święty spokój i przejdziemy już do tego, czego naprawdę potrzebuję, jeśli kupię od ciebie te eliksirki?
- Mistrz Gry
Re: Apteka Sluga i Jiggersa
Nie Mar 04, 2018 7:12 pm
Zakończenie sesji pomiędzy Sage'm a Pandorą z powodu zbyt długiego zwlekania z postami.
[z/t x2]
[z/t x2]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach