- Mistrz Labiryntu
Bar "Pod Krzywym Łokciem"
Wto Paź 17, 2017 9:07 pm
Jeden z barów w Glasgow, który dostępny jest tylko dla czarodziejów. W środku bardzo ciemny, subtelnie oświetlony przez klimatyczne lampy oliwne, stworzony w całości z bardzo trwałego drewna. Starta i nieco popękana, w dodatku skrzypiąca podłoga to stała wizytówka tego miejsca. Na samym środku dość sporego pomieszczenia znajduje się bar z różnymi alkoholami - magicznymi i tymi zwykłymi. Po lewej stronie od niego znajduje się kilka stolików różnej wielkości, a po prawej o dziwo trzy stoły bilardowe, które są bardziej rozrywką mugolską, niż magiczną, dlatego są bardzo rzadko oblegane.
A skąd nazwa? Ponoć niegdyś pewien wędrowiec z krzywym łokciem otworzył w okolicy butelkę piwa za jego pomocą. I to właśnie zainspirowało właściciela - Joeya Chicago do nadania takiej nazwy.
A skąd nazwa? Ponoć niegdyś pewien wędrowiec z krzywym łokciem otworzył w okolicy butelkę piwa za jego pomocą. I to właśnie zainspirowało właściciela - Joeya Chicago do nadania takiej nazwy.
- Mistrz Gry
Re: Bar "Pod Krzywym Łokciem"
Czw Paź 18, 2018 7:57 pm
Misja Walizka - początek.
List dosięgnął go wieczorem, dość późnym jak na podróże i fakt bycia wciąż niepewnym w swoim czasoprzestrzennym zagubieniu. Listopad to czas melancholii, czas poszukiwania, czas spacerowania złotymi alejkami wysłanymi suchym liściem szeleszczącym pod butami przechodniów. O tej godzinie urok parkowej alei prowadzącej do Krzywego Łokcia nie był tak czarujący jak w ciągu dnia, wciąż jednak nastrój wisiał w powietrzu, plącząc się miedzy starymi latarniami niczym zagubiony, tak jak Greg, podróżnik. List był krótki, znajomy znajomego tego pijaka spotkanego w dziurawym kotle powiedział siostrze bratanicy wnuczki kuzynki żony Joeya Chicago, że Król Badziewia i Wszelkich Transakcji wrócił do Szkocji. Jeśli panicz Avery szukał kogoś u kogo mógłby nabyć towar luksusowy, mniej luksusowy, byle jaki czy unikatowy jedno było pewne - Król Badziewi to miał, a jeśli nie miał, to wiedział gdzie to zdobyć.
Dostać się nocą, znienacka, do takiej meliny w szemranej dzielnicy Glassgow nie było łatwo, a czy było warto? Nasz podróżnik doświadczony wszak nie tylko w przemierzaniu przestrzeni ale i czasu musiał wysilić swe talenta by owego Badziewi Króla przydybać na miejscu nim ten zawinie się w swoje niekończące się podróże w poszukiwaniu skarbów. Jeden plus i kwintesencja zarazem postaci tego handlarza był taki, że po każdym takim epizodzie zasiadał przy kuflu ciężkiego ale, popijał je ognistą i opowiadał jakież to niestworzone przygody spotkał na swej drodze.
Nie inaczej było i dziś, zaraz po przekroczeniu progu tego wątpliwej klasy lokum można było dostrzec pana Króla, który rozsiadłszy się na ławie niczym hurysa czekająca na swego paszę, nie bacząc na piankę oblepiającą bujny wąs ciągnął jakąś historię z tak silnym szkockim akcentem, że trudno było zgadnąć o czym właściwie jest. Nikt co prawda mu się nie przysłuchiwał, być może dlatego fakt ten nie sprawiał nikomu problemu, jedynie właściciel, Chicago Joe, zerkał na gościa polerując od niechcenia szeroki, dębowy kontuar.
Nikt tu Averego nie znał - nie to, żeby gdziekolwiek indziej go znali - nikt się go nie spodziewał, nikt go nie wyglądał. Jedynie Joey miał blade pojęcie, że ktoś się z Królem zjawi rozmawiać, wszak siostra bratanicy wnuczki kuzynki jego żony zapowiedziała takowego gościa w liście równie krótkim i zwięzłym jak ten w kieszeni Grega.
- Greg Avery
Re: Bar "Pod Krzywym Łokciem"
Nie Sty 06, 2019 5:50 pm
Avery nigdy nie uchodził za mistrza zarządzania i współpracy, chociaż z jakiegoś powodu gromadził wokół siebie dość pokaźne liczby osób. Wmawiał sobie, że to po prostu efekt boffo i próbował brnąć przez życie dalej, nie stroniąc od korzystania z przywilejów jakie dawały różne kontakty. No bo proszę - niby znajdował się w tych czasach bardzo krótko i nie dane mu było okręcić się wokół dawnych znajomych, a uzyskał informację o człowieku, którego szukał, chociaż jeszcze o tym nie wiedział.
Niewiele miał Avery do stracenia - pusty sklep, niezaopatrzony i jeszcze nie do końca jego, stał i kurzył się latami czekając na zagubionego właściciela. Kilka dni przeznaczonych na podróż do Szkocji na pewno by go nie zbawiła, więc nie przejmując się zupełnie niczym - wyjechał. Wątpliwym i tak było, aby ktokolwiek w Londynie zechciał go szukać.
Przekroczywszy próg miejscówki w której miał odnaleźć nietypowego handlarza rozejrzał się po pomieszczeniu w sposób rozsądny. Nie zwykł robić sobie kłopotów bez powodu, a nieraz mu w podobnym miejscu gębę obito. Tylko hej - najwyraźniej czasy mocno się zmieniły. Już lata trzydzieste szokowały go swoimi zmianami, ale teraz, nawet w obliczu wojny czuł się bezpieczniej niż kiedykolwiek wcześniej. A był w tak wielu miejscach... Zlokalizował wąsatego jegomościa dość szybko, więc ruszył w jego kierunku spokojnie, bez zbędnego pośpiechu. Coś mówił, nie wiadomo do kogo. Może do siebie, może do nikogo. Skinął do niego głową, mając nadzieję, że przerwie mu monolog. Był nawet skłonny odrobinę poczekać, chociaż na pewno nie planował spędzić tutaj zbyt długiego czasu, szczególnie, że ten mógł jedynie mylnie wpisywać się w opis króla jaki został mu przedstawiony.
- Witam szanownego pana - rzucił w jego stronę, ścigając uprzednio z głowy dość pstrokaty kapelusz. - Gregoire Avery - przedstawił się od razu, chociaż rzucanie tak znanym nazwiskiem przy tak wyjątkowo nieznanej i młodej twarzy... Cóż, mogło nie być do końca rozsądne. Nie wyglądało jednak na to aby się tym w choćby najmniejszym stopniu przejmował. Dał też mężczyźnie do zrozumienia, że chce się do niego przysiąść.
Sprawiał wrażenie trochę zmarnowanego. Ostatecznie spędził trochę czasu na podróży i chętnie sam umoczył twarz w kuflu jakiegoś trunku. Czas płynął jednak nieubłaganie, a przejście od razu do rzeczy nie brzmiało jak najgorsze z możliwych rozwiązań, o ile jegomość nie okaże się kolejnym dziwakiem.
Niewiele miał Avery do stracenia - pusty sklep, niezaopatrzony i jeszcze nie do końca jego, stał i kurzył się latami czekając na zagubionego właściciela. Kilka dni przeznaczonych na podróż do Szkocji na pewno by go nie zbawiła, więc nie przejmując się zupełnie niczym - wyjechał. Wątpliwym i tak było, aby ktokolwiek w Londynie zechciał go szukać.
Przekroczywszy próg miejscówki w której miał odnaleźć nietypowego handlarza rozejrzał się po pomieszczeniu w sposób rozsądny. Nie zwykł robić sobie kłopotów bez powodu, a nieraz mu w podobnym miejscu gębę obito. Tylko hej - najwyraźniej czasy mocno się zmieniły. Już lata trzydzieste szokowały go swoimi zmianami, ale teraz, nawet w obliczu wojny czuł się bezpieczniej niż kiedykolwiek wcześniej. A był w tak wielu miejscach... Zlokalizował wąsatego jegomościa dość szybko, więc ruszył w jego kierunku spokojnie, bez zbędnego pośpiechu. Coś mówił, nie wiadomo do kogo. Może do siebie, może do nikogo. Skinął do niego głową, mając nadzieję, że przerwie mu monolog. Był nawet skłonny odrobinę poczekać, chociaż na pewno nie planował spędzić tutaj zbyt długiego czasu, szczególnie, że ten mógł jedynie mylnie wpisywać się w opis króla jaki został mu przedstawiony.
- Witam szanownego pana - rzucił w jego stronę, ścigając uprzednio z głowy dość pstrokaty kapelusz. - Gregoire Avery - przedstawił się od razu, chociaż rzucanie tak znanym nazwiskiem przy tak wyjątkowo nieznanej i młodej twarzy... Cóż, mogło nie być do końca rozsądne. Nie wyglądało jednak na to aby się tym w choćby najmniejszym stopniu przejmował. Dał też mężczyźnie do zrozumienia, że chce się do niego przysiąść.
Sprawiał wrażenie trochę zmarnowanego. Ostatecznie spędził trochę czasu na podróży i chętnie sam umoczył twarz w kuflu jakiegoś trunku. Czas płynął jednak nieubłaganie, a przejście od razu do rzeczy nie brzmiało jak najgorsze z możliwych rozwiązań, o ile jegomość nie okaże się kolejnym dziwakiem.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|