Strona 1 z 2 • 1, 2
- Marjorie Greyback
I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Pon Sie 21, 2017 11:23 pm
[wątek zakończony]
Czas akcji: późny wieczór 02/03.04.1978 roku
Miejsce akcji: Dziurawy Kocioł
Uczestnicy: Alec Greyback, Marjorie Meadowes, Pandora Sayre
[tu powinno być ostrzeżenie o braku przyzwoitości i dorosłych treściach, ale wiem, że i tak je pominiecie;
nie, nie będzie figur geometrycznych]
Czas akcji: późny wieczór 02/03.04.1978 roku
Miejsce akcji: Dziurawy Kocioł
Uczestnicy: Alec Greyback, Marjorie Meadowes, Pandora Sayre
[tu powinno być ostrzeżenie o braku przyzwoitości i dorosłych treściach, ale wiem, że i tak je pominiecie;
nie, nie będzie figur geometrycznych]
- Alec Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 10:03 am
Piątkowa noc, a może już sobotni wieczór? Alec kompletnie stracił poczucie czasu, o upływie którego początkowo sygnalizowały go puste szklaneczki wypitego alkoholu, jednak nie trudno się było domyślić, że wyjątkowo szybko stracił rachubę. Nie należał do ludzi, którzy znali swój umiar, a powstrzymywać się, czy kontrolować po prostu nie miał zamiaru. W końcu miał wolne.
Mały Ezra, który z nim zamieszkiwał i nie wyglądało na to, że miało się to kiedykolwiek zmienić spędzał weekend ze starymi Bulstrode’ami. Mieli go nauczyć dobrych manier, ale Alec doskonale wiedział, co się kryło za tymi słowami. Sam to kiedyś przechodził, tylko może w nieco ostrzejszej wersji. Nie było mu jednak ani trochę szkoda brata. Zarówno dla najmłodszego z Greybacków, jak i dla samego Allectusa najlepiej by było, gdyby ta dziecięca niewinność przepadła wyjątkowo szybko. Szczerze mówiąc – Alec nie miał ani chęci, ani cierpliwości do wychowywania tego chłopaka, o czym świadczyły częste wybuchy gniewu i krzyki, więc im szybciej ciotka Freyr przemówi mu do rozsądku i nauczy prawdy o tym świecie – tym lepiej.
Alec nie ukrywał, że wyjątkowo mu to pasowało. Nie musiał już czekać do wieczora – aż dziecko spało, by wymknąć się z domu i rozpocząć nocne życie. Dlatego przez ten weekend pracował wyjątkowo ciężko, prawie w ogóle nie goszcząc w swoim domu. Wrócił jedynie w sobotę koło 11, by się przespać, po czym znowu ruszył na ulicę śmiertelnego Nokturnu. Najzwyczajniej w świecie, tego wieczoru chciał się po prostu napić. A może, bardziej akuratnie – dopić, bo nie ukrywam, że po skończonej piątkowej pracy siedział na dworze o suchym pysku. W jego żyłach wciąż krążył wypity wczoraj alkohol. Biały Wiwern ominął szerokim łukiem, przypominając sobie, że miał tam dość sporą listę długów, a w tym momencie nie miał ochoty ich spłacać. Udał się, więc dalej. Początkowo bez celu krążył po magicznej dzielnicy Londynu, wypalając jednego papierosa po drugim, aż wreszcie trafił przed szyld do Dziurawego Kotła.
Pieprzyć to – po prostu pieprzyć. Chciał się rozerwać, a tak się składało, że to tutaj przebywało najwięcej czarodziejów – w tym, na jego szczęście, kobiet. Zajął miejsce przy barze, nie ściągając nawet z ramion skórzanej, czarnej kurtki, po czym zażyczył sobie szklankę ognistej whisky. Ukradkiem spojrzał tylko na zegar, który akurat wskazywał godzinę 15. Potem po prostu już tylko domawiał i dopijał kolejne szklaneczki – paskudnej, smoczej wódki. Jedyne przerwy, jakie sobie robił to wyjście na papierosa, czy do łazienki, by opłukać sobie twarz lodowatą wodą. Nawet nie zauważył, kiedy za oknem pojawiła się głęboka czerń, a zegar przesunął swoją wskazówkę na godzinę 23…
Mały Ezra, który z nim zamieszkiwał i nie wyglądało na to, że miało się to kiedykolwiek zmienić spędzał weekend ze starymi Bulstrode’ami. Mieli go nauczyć dobrych manier, ale Alec doskonale wiedział, co się kryło za tymi słowami. Sam to kiedyś przechodził, tylko może w nieco ostrzejszej wersji. Nie było mu jednak ani trochę szkoda brata. Zarówno dla najmłodszego z Greybacków, jak i dla samego Allectusa najlepiej by było, gdyby ta dziecięca niewinność przepadła wyjątkowo szybko. Szczerze mówiąc – Alec nie miał ani chęci, ani cierpliwości do wychowywania tego chłopaka, o czym świadczyły częste wybuchy gniewu i krzyki, więc im szybciej ciotka Freyr przemówi mu do rozsądku i nauczy prawdy o tym świecie – tym lepiej.
Alec nie ukrywał, że wyjątkowo mu to pasowało. Nie musiał już czekać do wieczora – aż dziecko spało, by wymknąć się z domu i rozpocząć nocne życie. Dlatego przez ten weekend pracował wyjątkowo ciężko, prawie w ogóle nie goszcząc w swoim domu. Wrócił jedynie w sobotę koło 11, by się przespać, po czym znowu ruszył na ulicę śmiertelnego Nokturnu. Najzwyczajniej w świecie, tego wieczoru chciał się po prostu napić. A może, bardziej akuratnie – dopić, bo nie ukrywam, że po skończonej piątkowej pracy siedział na dworze o suchym pysku. W jego żyłach wciąż krążył wypity wczoraj alkohol. Biały Wiwern ominął szerokim łukiem, przypominając sobie, że miał tam dość sporą listę długów, a w tym momencie nie miał ochoty ich spłacać. Udał się, więc dalej. Początkowo bez celu krążył po magicznej dzielnicy Londynu, wypalając jednego papierosa po drugim, aż wreszcie trafił przed szyld do Dziurawego Kotła.
Pieprzyć to – po prostu pieprzyć. Chciał się rozerwać, a tak się składało, że to tutaj przebywało najwięcej czarodziejów – w tym, na jego szczęście, kobiet. Zajął miejsce przy barze, nie ściągając nawet z ramion skórzanej, czarnej kurtki, po czym zażyczył sobie szklankę ognistej whisky. Ukradkiem spojrzał tylko na zegar, który akurat wskazywał godzinę 15. Potem po prostu już tylko domawiał i dopijał kolejne szklaneczki – paskudnej, smoczej wódki. Jedyne przerwy, jakie sobie robił to wyjście na papierosa, czy do łazienki, by opłukać sobie twarz lodowatą wodą. Nawet nie zauważył, kiedy za oknem pojawiła się głęboka czerń, a zegar przesunął swoją wskazówkę na godzinę 23…
- Marjorie Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 11:08 am
Wieczorna wyprawa do Dziurawego Kotła była w całości zainicjowana nie przez Meadowes, a przez jej obecną towarzyszkę - dokładniej rzecz biorąc, młodszą kuzynkę Aly - której nagle w głowie zaświtało coś w rodzaju chodźmy trochę zaszaleć, będzie fajnie, na co starsza blondynka zwyczajnie nie mogła zareagować odmową. To było małe święto Pandory, drobne uczczenie sukcesów dziewczyny, i choć Alyssa znacznie bardziej skłaniała się ku dalszemu siedzeniu w domu - zwłaszcza z tymi wszystkimi słodyczami, jakie napiekły przez trzy wspólnie spędzone godziny - niż ku wypadom na miasto... Nie potrzebowała specjalnego poganiania czy przekonywania, by ugiąć się pod naciskiem tego proszącego spojrzenia. Nie należała do typowych imprezowiczek, w żadnym razie nie chciała udawać się na podryw, ale kufel miodu pitnego z wkładką ognistej i szklaneczka miodu pitnego nikomu jeszcze nikomu nie zaszkodziły...
Cóż, opcjonalnie trzy kufle, po których była na tyle zasłodzona, iż jedna szklaneczka zdecydowanie jej nie wystarczyła... Zwłaszcza że Panda jakimś cudem wyprosiła od barmana całą butelkę, przynosząc ją z dumą do stolika i nie chcąc słyszeć nie. A skoro tego nie chciała, Meadowes przymknęła się po dwóch czy trzech próbach odsunięcia szkła od szyjki butelki. Miód pitny nie był przecież aż tak mocny, by mógł jakoś specjalnie zaszkodzić, prawda? Nie uważała, by ten, jaki dotychczas piła na spotkaniach ze znajomymi, był jakoś specjalnie mocny, a w Dziurawym Kotle? Pierwszy łyczek był zdecydowanie najgorszy do przełknięcia, zaś każdy kolejny już tylko przyjemnie palił ją w gardle. Nim się obejrzała, opróżniły całą zdobycz. Sama nie spodziewała się, że pójdzie im to tak szybko, a brak alkoholu będzie na tyle odczuwalny. Z już nieco zbyt pijackim chichotem, poinformowała zatem Pandę, że pójdzie złożyć kolejne zamówienie.
Przepychając się przez gęstniejący tłum i chybocząc na nogach - alkohol, obcisła sukienka i szpilki, na których totalnie nie umiało się chodzić, nie były raczej zbyt dobrym połączeniem; była zbyt podpita, by narzekać, że wyraziła zgodę na wylaszczenie się jak na wybieg mody - dotarła wreszcie do kontuaru, wpychając się w dziurę pomiędzy ramionami siedzących przy nim klientów, a wręcz opadając górą ciała na drewnianą ladę. Dostanie swojego zamówienia nie zajęło jej zbyt długo, jednak spędziła ten czas na rozglądaniu się dookoła, dostrzegając coś - poza butelką miodu - czym musiała podzielić się z kuzynką, gdy tylko powróciła do stolika. Wpierw jednak pociągnęła spory łyk wprost przez szklaną szyjkę.
- Widzisz tego gościa? Tam, o? - Szepnęła, choć przez jej stan trzeźwości... Cóż, był to raczej dosyć teatralny szept w towarzystwie złapania kuzynki za ramiona i przekręcenia we wskazanym kierunku. - To mój były, czaisz? Ten, z którym mieszkałam. Świat... Londyn to jednak jest taaaaki tyyyyci. - Zakończyła, podśmiewając się pod nosem, bo jakimś - zapewne alkoholowym - cudem wprawiło ją to teraz w niezwykłą wesołość. Po chwili jednak dodała w dalszym rozweseleniu.
- Co to był za facet, Panda, co to był za facet... Skoczyłabym w ogień za tym gnojkiem... - Mruknęła odrobinę tęsknie, świdrując spojrzeniem plecy Aleca i nalewając sobie szklaneczkę miodu, by zaraz znowu się rozchichotać.
Cóż, opcjonalnie trzy kufle, po których była na tyle zasłodzona, iż jedna szklaneczka zdecydowanie jej nie wystarczyła... Zwłaszcza że Panda jakimś cudem wyprosiła od barmana całą butelkę, przynosząc ją z dumą do stolika i nie chcąc słyszeć nie. A skoro tego nie chciała, Meadowes przymknęła się po dwóch czy trzech próbach odsunięcia szkła od szyjki butelki. Miód pitny nie był przecież aż tak mocny, by mógł jakoś specjalnie zaszkodzić, prawda? Nie uważała, by ten, jaki dotychczas piła na spotkaniach ze znajomymi, był jakoś specjalnie mocny, a w Dziurawym Kotle? Pierwszy łyczek był zdecydowanie najgorszy do przełknięcia, zaś każdy kolejny już tylko przyjemnie palił ją w gardle. Nim się obejrzała, opróżniły całą zdobycz. Sama nie spodziewała się, że pójdzie im to tak szybko, a brak alkoholu będzie na tyle odczuwalny. Z już nieco zbyt pijackim chichotem, poinformowała zatem Pandę, że pójdzie złożyć kolejne zamówienie.
Przepychając się przez gęstniejący tłum i chybocząc na nogach - alkohol, obcisła sukienka i szpilki, na których totalnie nie umiało się chodzić, nie były raczej zbyt dobrym połączeniem; była zbyt podpita, by narzekać, że wyraziła zgodę na wylaszczenie się jak na wybieg mody - dotarła wreszcie do kontuaru, wpychając się w dziurę pomiędzy ramionami siedzących przy nim klientów, a wręcz opadając górą ciała na drewnianą ladę. Dostanie swojego zamówienia nie zajęło jej zbyt długo, jednak spędziła ten czas na rozglądaniu się dookoła, dostrzegając coś - poza butelką miodu - czym musiała podzielić się z kuzynką, gdy tylko powróciła do stolika. Wpierw jednak pociągnęła spory łyk wprost przez szklaną szyjkę.
- Widzisz tego gościa? Tam, o? - Szepnęła, choć przez jej stan trzeźwości... Cóż, był to raczej dosyć teatralny szept w towarzystwie złapania kuzynki za ramiona i przekręcenia we wskazanym kierunku. - To mój były, czaisz? Ten, z którym mieszkałam. Świat... Londyn to jednak jest taaaaki tyyyyci. - Zakończyła, podśmiewając się pod nosem, bo jakimś - zapewne alkoholowym - cudem wprawiło ją to teraz w niezwykłą wesołość. Po chwili jednak dodała w dalszym rozweseleniu.
- Co to był za facet, Panda, co to był za facet... Skoczyłabym w ogień za tym gnojkiem... - Mruknęła odrobinę tęsknie, świdrując spojrzeniem plecy Aleca i nalewając sobie szklaneczkę miodu, by zaraz znowu się rozchichotać.
- Pandora Sayre
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 5:38 pm
Wszystko co powiedziałam Alyssie o moich alkoholowych libacjach i podbojach… znacznie mijało się z prawdą. Szczerze mówiąc, unikałam wysokoprocentowych trunków, niczym ognia, obawiając się, że działają niczym światło na jajka w wylęgarni. Przecież nie mogłam pozwolić, by te motyle uformowały się wewnątrz mnie i latały, jak głupie, powodując niekontrolowane chichoty i czkawki. Z drugiej jednak strony… motyle.. przecież były takie piękne. A ja beztrosko łapałam je na każdej polanie i łące, tańcząc na wilgotnej od rosy trawie.
To właśnie ta wizja sprawiła, że zaciągnęłam Alyssę do Dziurawego Kotła. Ubrana w zwiewną, białą, niemal przezroczystą sukieneczkę z bufiastymi rękawami, przekonałam barmana do podarowania nam butelki pitnego miodu. Co prawda byłam już pełnoletnia, jednak fakt, że żyłam na jawie odejmował mi lat. Potem już tylko piłyśmy, a ja całkowicie pogubiłam się w ilości spożywanego alkoholu. Jedynie wiedziałam, że chcę więcej. Słodycz, jaką czułam w ustach zmuszała mnie do chichotania i uchylania warg, w celu wypuszczenia powietrza melodyjnym gwizdem. Nie wiedziałam, co dokładnie alkohol ze mną robił, ale czułam się, jak w psychodelicznym śnie, gdzie moje wszystkie ruchy są opóźnione, a dźwięki i obrazy dochodzą do mnie po dłuższej chwili. Wpatrywałam się w wyciągniętą rękę, poruszając delikatnie palcami i zachwycając się nad każdym jednym mięśniem, który mi to umożliwia. Prawdopodobnie nawet nie zarejestrowałam, kiedy moja kuzynka zniknęła po drugą butelkę, ani kiedy nalała mi następny kieliszek. Dopiero, gdy nachalnie zaczęła mną obracać na wszystkie strony, leniwie podążyłam wzrokiem, tam gdzie mi nakazywała. Zmrużyłam nieco błękitne tęczówki, wbijając spojrzenie w skórzane plecy (tak, zajęło mi parę dobrych minut, by ogarnąć, że to jest kurtka a nie jego prawdziwa skóra…. Co za barbarzyńca! Przerabiać zwierzęta na kurtkę, phi) i nieco dłuższe, czarne włosy Greybacka, które jakby tonęły w chmurze tytoniowego dymu.
– Słodki Hiacyncie, gdzie oni go trzymają? W piwnicy? – mruknęłam sennym, cichutkim głosikiem, zupełnie jakbym to nie ja była uznawana za osobę, którą trzymają z dala od najmniejszej strużki naturalnego światła. Może i byłam blada, ale ilekroć patrzyłam w lustro to nie widziałam w nim – jak to twierdzili moi rówieśnicy – trupa, a białą królową, której ciało zostało utworzone z płatków kremowych róż, włosy z dzikich stokrotek, natomiast oczy z delikatnego wrzosu.
Nie spuszczając sceptycznego spojrzenia z sylwetki wspomnianego chłopaka zmarszczyłam nieco nosek, zupełnie jakbym wąchała otoczenie:
– On rzeczywiście pachnie Ponurakiem – stwierdziłam beztrosko, przekrzywiając głowę nieco w lewo i jakby całkowicie ignorując słowa kuzynki. Alkohol, który płynął w moich żyłach, niczym malutkie elfiki mącił w mojej głowie, energicznie machając rękoma, by wywrócić mój mózg do góry nogami. Czułam, jak to robił i nawet wzniosłam oczy ku górze, jakby próbując swoim pogardliwym spojrzeniem przestraszyć tą bezkształtną masę, ale bynajmniej nie osiągnęłam oczekiwanego efektu. Pozostało mi jedynie cichutko westchnąć i rozmyślać nad niezbyt smaczną aurą mężczyzny. Zupełnie nie potrafiłam zrozumieć, co moja kuzynka widziała w tej potępionej, podziurawionej duszy. Nachyliłam się nieco do niej, początkowo mając w planach ją przytulić do swojej piersi i trząść jej delikatnymi ramionami, mając wrażenie, że podziałam na nią tak jak alkohol na mój mózg, a wspominany mężczyzna wyleci z jej uszu niczym para wodna, ale u licha, jedynie uszczypnęłam ją w nadgarstek – po to, by wreszcie na mnie spojrzała.
– Na moje trzecie oko, to on… potrzebuje trochę promyków słońca w swoim życiu, jeśli wiesz co mam na myśli. – i nawet jeśli nie wiedziała, ciągnęłam dalej swoim sennym głosikiem: -Powinnaś się przywitać, być ponad to! - i była to cudowna porada, od cudownej osoby, która miała tyyyyyle do czynienie z chłopakami. Wewnątrz mnie krzyczał głos: nie słuchaj jej, Alysso! Ona nawet nigdy nie miała chłopaka!, ale zapiłam go pitnym miodem.
To właśnie ta wizja sprawiła, że zaciągnęłam Alyssę do Dziurawego Kotła. Ubrana w zwiewną, białą, niemal przezroczystą sukieneczkę z bufiastymi rękawami, przekonałam barmana do podarowania nam butelki pitnego miodu. Co prawda byłam już pełnoletnia, jednak fakt, że żyłam na jawie odejmował mi lat. Potem już tylko piłyśmy, a ja całkowicie pogubiłam się w ilości spożywanego alkoholu. Jedynie wiedziałam, że chcę więcej. Słodycz, jaką czułam w ustach zmuszała mnie do chichotania i uchylania warg, w celu wypuszczenia powietrza melodyjnym gwizdem. Nie wiedziałam, co dokładnie alkohol ze mną robił, ale czułam się, jak w psychodelicznym śnie, gdzie moje wszystkie ruchy są opóźnione, a dźwięki i obrazy dochodzą do mnie po dłuższej chwili. Wpatrywałam się w wyciągniętą rękę, poruszając delikatnie palcami i zachwycając się nad każdym jednym mięśniem, który mi to umożliwia. Prawdopodobnie nawet nie zarejestrowałam, kiedy moja kuzynka zniknęła po drugą butelkę, ani kiedy nalała mi następny kieliszek. Dopiero, gdy nachalnie zaczęła mną obracać na wszystkie strony, leniwie podążyłam wzrokiem, tam gdzie mi nakazywała. Zmrużyłam nieco błękitne tęczówki, wbijając spojrzenie w skórzane plecy (tak, zajęło mi parę dobrych minut, by ogarnąć, że to jest kurtka a nie jego prawdziwa skóra…. Co za barbarzyńca! Przerabiać zwierzęta na kurtkę, phi) i nieco dłuższe, czarne włosy Greybacka, które jakby tonęły w chmurze tytoniowego dymu.
– Słodki Hiacyncie, gdzie oni go trzymają? W piwnicy? – mruknęłam sennym, cichutkim głosikiem, zupełnie jakbym to nie ja była uznawana za osobę, którą trzymają z dala od najmniejszej strużki naturalnego światła. Może i byłam blada, ale ilekroć patrzyłam w lustro to nie widziałam w nim – jak to twierdzili moi rówieśnicy – trupa, a białą królową, której ciało zostało utworzone z płatków kremowych róż, włosy z dzikich stokrotek, natomiast oczy z delikatnego wrzosu.
Nie spuszczając sceptycznego spojrzenia z sylwetki wspomnianego chłopaka zmarszczyłam nieco nosek, zupełnie jakbym wąchała otoczenie:
– On rzeczywiście pachnie Ponurakiem – stwierdziłam beztrosko, przekrzywiając głowę nieco w lewo i jakby całkowicie ignorując słowa kuzynki. Alkohol, który płynął w moich żyłach, niczym malutkie elfiki mącił w mojej głowie, energicznie machając rękoma, by wywrócić mój mózg do góry nogami. Czułam, jak to robił i nawet wzniosłam oczy ku górze, jakby próbując swoim pogardliwym spojrzeniem przestraszyć tą bezkształtną masę, ale bynajmniej nie osiągnęłam oczekiwanego efektu. Pozostało mi jedynie cichutko westchnąć i rozmyślać nad niezbyt smaczną aurą mężczyzny. Zupełnie nie potrafiłam zrozumieć, co moja kuzynka widziała w tej potępionej, podziurawionej duszy. Nachyliłam się nieco do niej, początkowo mając w planach ją przytulić do swojej piersi i trząść jej delikatnymi ramionami, mając wrażenie, że podziałam na nią tak jak alkohol na mój mózg, a wspominany mężczyzna wyleci z jej uszu niczym para wodna, ale u licha, jedynie uszczypnęłam ją w nadgarstek – po to, by wreszcie na mnie spojrzała.
– Na moje trzecie oko, to on… potrzebuje trochę promyków słońca w swoim życiu, jeśli wiesz co mam na myśli. – i nawet jeśli nie wiedziała, ciągnęłam dalej swoim sennym głosikiem: -Powinnaś się przywitać, być ponad to! - i była to cudowna porada, od cudownej osoby, która miała tyyyyyle do czynienie z chłopakami. Wewnątrz mnie krzyczał głos: nie słuchaj jej, Alysso! Ona nawet nigdy nie miała chłopaka!, ale zapiłam go pitnym miodem.
- Marjorie Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 5:41 pm
- Na Nokturnie. - Odpowiedziała z mlaśnięciem, akurat w tym samym momencie zlizując słodycz miodu pitnego ze swoich warg, jakby zupełnie nie zrozumiała tego nieco retorycznego wydźwięku wypowiedzi Pandory.
I choć to na kuzynkę starała się zwracać największą uwagę, nie mogła praktycznie nic poradzić na to, jak bardzo Alec przyciągał jej wzrok... Do tego stopnia, że w pewnym momencie całkowicie straciła skupienie na tym, co jeszcze mówiła druga blondynka, wgapiając się tylko w Greybacka. Słyszała szum wypełniający jej uszy, a w nim także ten cichuteńki podszept głosiku, który mówił jej, że nie powinna wtedy tak łatwo z nich zrezygnować. Nie była jednak osobą upijającą się na smutno, by pogrążać się przy tym w żalu i otępieniu. Wręcz przeciwnie, gdy już piła, wpadała raczej w ten pogodny humor z nutką szaleństwa i rozpierającej ją energii. Dlatego po chwili ten smęcący szept w jej zadziwiająco lekkiej głowie został wyparty przez coś innego... Przez niesamowitą ochotę, by tak po prostu posłać mężczyźnie drinka...
- Psz... Przż... Przep... Pszrzep... Przeszep... Przeperośśinowego... - Wymruczała, a właściwie wybulgotała do siebie, kilka razy usiłując zachować prawidłowe brzmienie wyrazu, jednak ostatecznie się przy tym poddając. Zwłaszcza że w jej zaćmionym umyśle przekaz ten brzmiał wyjątkowo jasno, prawidłowo i dobrze. Tylko słownie niekoniecznie jej to wychodziło, ale przecież nie musiało, prawda?
Miała takie miękkie nogi... Jak z waty cukrowej? Lubiła watę cukrową, wata cukrowa była dobra... Tak jako jak lunaparki, w których ją sprzedawali... Różową, słodką, klejącą się do palców chmurkę na patyku, własny kawałek nieba zaledwie za funta. Chciała go, chciała taki obłoczek i chciała tu, teraz... Albo wesołe miasteczko, je także chciała, najlepiej w jakimś fajnym towarzystwie. Pandy? Panda była dla niej przemiła, więc zasługiwała na przejażdżkę wspólnym wagonikiem. Nie to, co Alec, przez którego pięć lat temu wybrała się do filiżanki ze spodkiem. Tej wielkiej, przykrej, smutnej filiżanki, którą dało się kręcić i która poza tym sama kręciła się na talerzyku, a talerzyk na wielkiej tacce. Pamiętała, że było jej wtedy tak okropnie, tak paskudnie okropnie, że wypełniała środek filiżanki swoimi łzami i czuła się jak... Jak ciasteczko? Czuła się jak niechciany biszkopcik, którego on... No, nie chciał. Dlaczego nie chciał biszkopcika? Biszkopciki były dobre, tak samo jak wata cukrowa i lunaparki, tylko nie filiżanki w lunaparkach, bo one były przykre. Biszkopciki z watą cukrową w lunaparkach, to dopiero było coś. A to wszystko w wielkiej bezie. Musiała o tym powiedzieć Pandorze, bo Panda była jak taka beza. Może nie aż taaaaka, ale duża, biała i słodka, i taka leciutka. Ona też czuła się teraz tak leciutko! Jak wata cukrowa! A Greyback... Alec musiał być taką lukrecją. Nikt nie lubił lukrecji, ale ona ją lubiła. Lukrecja była specyficzna, ale fajna, no, poza herbatką lukrecjową. Nikt nie lubił herbatki lukrecjowej, ona też jej nie lubiła. Jak po nim płakała, to musiała być jak taka herbatka lukrecjowa, wyrzucać ją z siebie i pewnie właśnie dlatego nikt nie dosiadł się do jej filiżanki. Filiżanki pełne lukrecjowej herbatki były niefajne. Dlaczego Alec sprawił, że się w takiej topiła? Jak mucha, która była jednocześnie biszkopcikiem, ale nie mogła zrobić sobie z niego tratwy, bo tonęła i on też tonął. Czy to w ogóle miało sens? Tak, na pewno go miało. Pandora musiała jej przytaknąć, ale zamiast tego...
Uszczypnęła Alyssę w nadgarstek, sprawiając tym samym, że Meadowes aż podskoczyła w górę, wyrwana z myśli o biszkopcikach, lukrecjach, bezach, watach cukrowych i herbatkach, które zapewne w tym momencie by się wylały. Blondynka oderwała spojrzenie od pleców mężyczyzny, przenosząc je na kuzynkę i otwierając usta... Coraz szerzej z każdym słowem wypowiadanym przez Pandę, która brzmiała zupełnie tak, jakby się na tym wszystkim bardzo dobrze znała, co niechybnie było najprawdziwszą z prawd. Sayre była teraz dla Meadowes jak swoiste guru, jak Beza Życiowych Prawd, jak mówiący dementor z waty cukrowej... Tylko taki dobry, którego aż chciało się ucałować w oba policzki. Dojście do tego, co powinna zrobić, nie było dla Meadowes przy tym aż tak jasne. Zwłaszcza że wspomnienie o lukrecji i słowa o promykach słonecznych wywołały u Aly głównie jedno... Szczere pytanie.
- Żeby przeperowerowadzać fotkosyntetyzanie? - Spytała z pijacką pewnością, tak tylko gwoli upewnienia się, że o to właśnie chodziło jej towarzyszce, o fotosyntezę. Nie okazało się to jednak dokładnie tym, bowiem wtedy Pandora powiedziała coś jeszcze, a Alyssa opadła podbródkiem na stolik, mrugając w niezrozumieniu i patrząc na Aleca przez półprzezroczystą ciecz z butelki. Praktycznie nic przy tym nie widziała, ale co tam.
- Nie lubi mnie już. - Burknęła, wydymając wargi i nie unosząc głowy. - A nawet ze mną nie potańczył.
I choć to na kuzynkę starała się zwracać największą uwagę, nie mogła praktycznie nic poradzić na to, jak bardzo Alec przyciągał jej wzrok... Do tego stopnia, że w pewnym momencie całkowicie straciła skupienie na tym, co jeszcze mówiła druga blondynka, wgapiając się tylko w Greybacka. Słyszała szum wypełniający jej uszy, a w nim także ten cichuteńki podszept głosiku, który mówił jej, że nie powinna wtedy tak łatwo z nich zrezygnować. Nie była jednak osobą upijającą się na smutno, by pogrążać się przy tym w żalu i otępieniu. Wręcz przeciwnie, gdy już piła, wpadała raczej w ten pogodny humor z nutką szaleństwa i rozpierającej ją energii. Dlatego po chwili ten smęcący szept w jej zadziwiająco lekkiej głowie został wyparty przez coś innego... Przez niesamowitą ochotę, by tak po prostu posłać mężczyźnie drinka...
- Psz... Przż... Przep... Pszrzep... Przeszep... Przeperośśinowego... - Wymruczała, a właściwie wybulgotała do siebie, kilka razy usiłując zachować prawidłowe brzmienie wyrazu, jednak ostatecznie się przy tym poddając. Zwłaszcza że w jej zaćmionym umyśle przekaz ten brzmiał wyjątkowo jasno, prawidłowo i dobrze. Tylko słownie niekoniecznie jej to wychodziło, ale przecież nie musiało, prawda?
Miała takie miękkie nogi... Jak z waty cukrowej? Lubiła watę cukrową, wata cukrowa była dobra... Tak jako jak lunaparki, w których ją sprzedawali... Różową, słodką, klejącą się do palców chmurkę na patyku, własny kawałek nieba zaledwie za funta. Chciała go, chciała taki obłoczek i chciała tu, teraz... Albo wesołe miasteczko, je także chciała, najlepiej w jakimś fajnym towarzystwie. Pandy? Panda była dla niej przemiła, więc zasługiwała na przejażdżkę wspólnym wagonikiem. Nie to, co Alec, przez którego pięć lat temu wybrała się do filiżanki ze spodkiem. Tej wielkiej, przykrej, smutnej filiżanki, którą dało się kręcić i która poza tym sama kręciła się na talerzyku, a talerzyk na wielkiej tacce. Pamiętała, że było jej wtedy tak okropnie, tak paskudnie okropnie, że wypełniała środek filiżanki swoimi łzami i czuła się jak... Jak ciasteczko? Czuła się jak niechciany biszkopcik, którego on... No, nie chciał. Dlaczego nie chciał biszkopcika? Biszkopciki były dobre, tak samo jak wata cukrowa i lunaparki, tylko nie filiżanki w lunaparkach, bo one były przykre. Biszkopciki z watą cukrową w lunaparkach, to dopiero było coś. A to wszystko w wielkiej bezie. Musiała o tym powiedzieć Pandorze, bo Panda była jak taka beza. Może nie aż taaaaka, ale duża, biała i słodka, i taka leciutka. Ona też czuła się teraz tak leciutko! Jak wata cukrowa! A Greyback... Alec musiał być taką lukrecją. Nikt nie lubił lukrecji, ale ona ją lubiła. Lukrecja była specyficzna, ale fajna, no, poza herbatką lukrecjową. Nikt nie lubił herbatki lukrecjowej, ona też jej nie lubiła. Jak po nim płakała, to musiała być jak taka herbatka lukrecjowa, wyrzucać ją z siebie i pewnie właśnie dlatego nikt nie dosiadł się do jej filiżanki. Filiżanki pełne lukrecjowej herbatki były niefajne. Dlaczego Alec sprawił, że się w takiej topiła? Jak mucha, która była jednocześnie biszkopcikiem, ale nie mogła zrobić sobie z niego tratwy, bo tonęła i on też tonął. Czy to w ogóle miało sens? Tak, na pewno go miało. Pandora musiała jej przytaknąć, ale zamiast tego...
Uszczypnęła Alyssę w nadgarstek, sprawiając tym samym, że Meadowes aż podskoczyła w górę, wyrwana z myśli o biszkopcikach, lukrecjach, bezach, watach cukrowych i herbatkach, które zapewne w tym momencie by się wylały. Blondynka oderwała spojrzenie od pleców mężyczyzny, przenosząc je na kuzynkę i otwierając usta... Coraz szerzej z każdym słowem wypowiadanym przez Pandę, która brzmiała zupełnie tak, jakby się na tym wszystkim bardzo dobrze znała, co niechybnie było najprawdziwszą z prawd. Sayre była teraz dla Meadowes jak swoiste guru, jak Beza Życiowych Prawd, jak mówiący dementor z waty cukrowej... Tylko taki dobry, którego aż chciało się ucałować w oba policzki. Dojście do tego, co powinna zrobić, nie było dla Meadowes przy tym aż tak jasne. Zwłaszcza że wspomnienie o lukrecji i słowa o promykach słonecznych wywołały u Aly głównie jedno... Szczere pytanie.
- Żeby przeperowerowadzać fotkosyntetyzanie? - Spytała z pijacką pewnością, tak tylko gwoli upewnienia się, że o to właśnie chodziło jej towarzyszce, o fotosyntezę. Nie okazało się to jednak dokładnie tym, bowiem wtedy Pandora powiedziała coś jeszcze, a Alyssa opadła podbródkiem na stolik, mrugając w niezrozumieniu i patrząc na Aleca przez półprzezroczystą ciecz z butelki. Praktycznie nic przy tym nie widziała, ale co tam.
- Nie lubi mnie już. - Burknęła, wydymając wargi i nie unosząc głowy. - A nawet ze mną nie potańczył.
- Pandora Sayre
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 6:23 pm
Nokturn, Nokturn, Nokturn… brzmiało tak dziwnie znajomo, tak… po francusku. W mojej głowie praktycznie od razu zaczęło rozbrzmiewać dokładnie to słowo z tym charakterystycznym, niezbyt udolnym akcentem. Nocturne. Oczami wyobraźni widziałam wysoką latarnię i granatowe niebo, które co chwilę przecinały spadające gwiazdy. Księżyc lśnił wybitnie jasno, zupełnie jakby bawił się ze słońcem w grę kto zrobi to lepiej. Postanowiłam pozwolić sobie na króciutką wycieczkę w głąb mojego umysłu. Delikatnie stawiałam stopy na brukowej kostce, przekrzywiając głowę w bok, by uraczyć uśmiechem mężczyznę, który śpiewał pod oknem serenadę dla swojej długowłosej kochanki. Nie byłam do końca pewna, ale gdy tak obracałam głowę przez ramię, widziałam jak spuszcza długi warkocz przez balkon i woła mu po imieniu Robert, Robert!. Westchnęłam, więc cichutko, nie mogąc uwierzyć, że kochanek Alyssy pochodził z tak wspaniałego miejsca. Czy Allectus też śpiewał jej serenady? Czy to dlatego z nim zerwała, bo narobił jej takiego obciachu, że wszystkim wmawiała, jakim jest gnojkiem?
– Oooh. – westchnęłam z rozmarzeniem, wpatrując się w twarz kuzynki spod zwężonych oczu, a potem dodałam cichym, sennym głosikiem: – Czy on pisał Ci poezję?
A potem ponownie znalazłam się na jawie. Nocturne wydawało się być cudownym miejscem, wręcz zapragnęłam, oh, zamieszkać wśród tych wszystkich romantyków, którzy znali się na życiu lepiej niż ktokolwiek inny. Na pewno bójki o charakterze miłosnym były tam porządkiem dziennym i choć zawsze byłam przeciwko jakiejkolwiek przemocy, teraz miękły mi kolana. To był dobry pomysł z tymi przeprosinami, zdecydowanie.
– Powinnaś dołączyć liścik – kiwnęłam z przekonaniem głową, chcąc pouczyć moją starszą kuzynkę – Allectusie, którego oczy są ciemniejsze od burzowego nieba, porzuć tę barbarzyńsko zdobytą, skórzaną kurtkę i… – musiałam zmrużyć oczy, by zmusić się do trzeźwego myślenia – I kochaj mnie o zachodzie słońca w ogrodzie pełnym róż… – prawdopodobnie kolejne słowa wydobyłyby się z moich ust, ale wzruszona nagle zamilkłam, kończąc wypowiedź tym charakterystycznym – trochę zbyt teatralnym – wytarciem niewidzialnej łezki z prawego oka.
I gdy Alyssa myślała o watach cukrowych, bezach i lunaparkach, w mojej głowie były przeprowadzane bardzo poważne kalkulacje. Romantyk, ale dupek, ale z Nocturne, a jednak nosi na sobie skórę zwierząt, oooh. Jak można było być romantykiem, śpiewającym serenady i mieszkającym pod pięknym granatowym niebem, a jednocześnie nosić na sobie skórzane kurtki? To ze sobą po prostu nie współgrało… I tym razem wbijając wzrok w plecy Allectusa, pałałam totalnym brakiem zaufania. Coś mi tutaj wyraźnie śmierdziało i bynajmniej nie był to zapach Ponuraka. Jeśli jednak mowa o tym zapachu to… przypomniałam sobie w tym momencie tego paskudnego Blacka, który śmiał się z moich opowieści o insygniach. Heliosie, nie wiem skąd ta okropna wizja w mojej głowie, ale widziałam, jak na mnie patrzył tym drwiącym spojrzeniem i… zaraz-zaraz, pachniał siarką! Musiałam zmarszczyć nosek, by pociągnąć nim w powietrzu w celu wywąchania zapachu, prześladującego mnie w Dziurawym Kotle i… to zdecydowanie była ta sama siarka.
– A więc to tak! – wykrzyknęłam wzburzonym tonem głosu, kiwając się na boki. To właśnie tak pachniała zdrada! Siarką. Nie mogłam dużej usiedzieć na miejscu po tym genialnym odkryciu, za którego należał mi się Order Merlina najwyższego stopnia, musiałam jednak powiedzieć o tym Alyssie. Sęk, w tym, że gdy tylko otworzyłam usta, leśne elfy tak namąciły mi w głowie, że o wszystkim zapomniałam.
– Musiał tańczyć… po śpiewaniu serenady – skarciłam ją cichym głosikiem, wdychając ciężko powietrze. – Bo się wyśmiewałaś, głupiutka. Pocz…czej, naprawię to – i sięgnęłam po leżącą na stoliku różdżką którą (mimo poważnej utraty równowagi) machnęłam mocno w powietrze, sprawiając, że strumyk światła ugodził w siedzącego Allectusa… No prawie w niego, dokładniej… coś jakby świsnęło mu koło ucha, ale wystarczyło, by jego wielkie ciało zaczęło się obracać w naszym kierunku. A ja… tak po prostu pisnęłam, po czym z okrzykiem na ustach: „- UCIEEEEEEKAJ, TO ROGOGON – zawinęłam się i zachwianym, niezdranie potykającym się i przewracającym innych ludzi krokiem – zwiałam na górę, prosto do swojego pokoju. Jedynie przez ramię dostrzegłam, że Alyssa została na swoim miejscu, ale nie było czasu na ratowanie kuzynki. Przepadła. Na każdej bitwie ponosi się straty. Najwidoczniej musiałam sobie znaleźć nową kuzynkę…
/zt
– Oooh. – westchnęłam z rozmarzeniem, wpatrując się w twarz kuzynki spod zwężonych oczu, a potem dodałam cichym, sennym głosikiem: – Czy on pisał Ci poezję?
A potem ponownie znalazłam się na jawie. Nocturne wydawało się być cudownym miejscem, wręcz zapragnęłam, oh, zamieszkać wśród tych wszystkich romantyków, którzy znali się na życiu lepiej niż ktokolwiek inny. Na pewno bójki o charakterze miłosnym były tam porządkiem dziennym i choć zawsze byłam przeciwko jakiejkolwiek przemocy, teraz miękły mi kolana. To był dobry pomysł z tymi przeprosinami, zdecydowanie.
– Powinnaś dołączyć liścik – kiwnęłam z przekonaniem głową, chcąc pouczyć moją starszą kuzynkę – Allectusie, którego oczy są ciemniejsze od burzowego nieba, porzuć tę barbarzyńsko zdobytą, skórzaną kurtkę i… – musiałam zmrużyć oczy, by zmusić się do trzeźwego myślenia – I kochaj mnie o zachodzie słońca w ogrodzie pełnym róż… – prawdopodobnie kolejne słowa wydobyłyby się z moich ust, ale wzruszona nagle zamilkłam, kończąc wypowiedź tym charakterystycznym – trochę zbyt teatralnym – wytarciem niewidzialnej łezki z prawego oka.
I gdy Alyssa myślała o watach cukrowych, bezach i lunaparkach, w mojej głowie były przeprowadzane bardzo poważne kalkulacje. Romantyk, ale dupek, ale z Nocturne, a jednak nosi na sobie skórę zwierząt, oooh. Jak można było być romantykiem, śpiewającym serenady i mieszkającym pod pięknym granatowym niebem, a jednocześnie nosić na sobie skórzane kurtki? To ze sobą po prostu nie współgrało… I tym razem wbijając wzrok w plecy Allectusa, pałałam totalnym brakiem zaufania. Coś mi tutaj wyraźnie śmierdziało i bynajmniej nie był to zapach Ponuraka. Jeśli jednak mowa o tym zapachu to… przypomniałam sobie w tym momencie tego paskudnego Blacka, który śmiał się z moich opowieści o insygniach. Heliosie, nie wiem skąd ta okropna wizja w mojej głowie, ale widziałam, jak na mnie patrzył tym drwiącym spojrzeniem i… zaraz-zaraz, pachniał siarką! Musiałam zmarszczyć nosek, by pociągnąć nim w powietrzu w celu wywąchania zapachu, prześladującego mnie w Dziurawym Kotle i… to zdecydowanie była ta sama siarka.
– A więc to tak! – wykrzyknęłam wzburzonym tonem głosu, kiwając się na boki. To właśnie tak pachniała zdrada! Siarką. Nie mogłam dużej usiedzieć na miejscu po tym genialnym odkryciu, za którego należał mi się Order Merlina najwyższego stopnia, musiałam jednak powiedzieć o tym Alyssie. Sęk, w tym, że gdy tylko otworzyłam usta, leśne elfy tak namąciły mi w głowie, że o wszystkim zapomniałam.
– Musiał tańczyć… po śpiewaniu serenady – skarciłam ją cichym głosikiem, wdychając ciężko powietrze. – Bo się wyśmiewałaś, głupiutka. Pocz…czej, naprawię to – i sięgnęłam po leżącą na stoliku różdżką którą (mimo poważnej utraty równowagi) machnęłam mocno w powietrze, sprawiając, że strumyk światła ugodził w siedzącego Allectusa… No prawie w niego, dokładniej… coś jakby świsnęło mu koło ucha, ale wystarczyło, by jego wielkie ciało zaczęło się obracać w naszym kierunku. A ja… tak po prostu pisnęłam, po czym z okrzykiem na ustach: „- UCIEEEEEEKAJ, TO ROGOGON – zawinęłam się i zachwianym, niezdranie potykającym się i przewracającym innych ludzi krokiem – zwiałam na górę, prosto do swojego pokoju. Jedynie przez ramię dostrzegłam, że Alyssa została na swoim miejscu, ale nie było czasu na ratowanie kuzynki. Przepadła. Na każdej bitwie ponosi się straty. Najwidoczniej musiałam sobie znaleźć nową kuzynkę…
/zt
- Marjorie Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 7:41 pm
Wyrwana nagle z najgłębszego zamyślenia i zmuszona do ponownego skierowania uwagi na Pandorę, na samym początku kompletnie nie zrozumiała tego, co mówiła do niej kuzynka. Co prawda, wciąż jeszcze prowadziły konwersację - mimo że była ona wyjątkowo często przerywana na dłuższe momenty poalkoholowego odlotu do krainy snów, wyobrażeń i marzeń na jawie - jednakże skupienie się na niej nie przychodziło Meadowes zbyt łatwo. Myślami nadal pozostawała w całkiem innym miejscu, w zupełnie innym czasie, a także może i nawet w innej rzeczywistości... W tej, w której błędy popełnione w związku z Allectusem nigdy nie miały miejsca... W tej, w której on nie był Śmierciożercą, nie zabijał w imię spaczonych ideologii, ona zaś trwała w swej obietnicy, nigdy nie odchodząc. W innym życiu nie pozwoliłby jej na to, nie dałby jej tak łatwo zniknąć, uciec.
O ile inaczej byłoby, gdyby pandorowy Nokturn faktycznie był takim miejscem. O ile nie byłby tak do cna zalany patologią, przemocą, przestępstwami, tragediami i ludzkimi traumami. Być może wtedy to wszystko wyglądałoby całkowicie inaczej. I naprawdę nie musiała być w związku z zadeklarowanym romantykiem, księciem na białej miotle czy kimś takim. Jej wersja Aleca w zupełności wystarczała Alyssie, ponieważ była tylko nieco inna, odrobinę mniej doświadczona życiem, zdecydowanie mniej uprzedzona do ludzi i świata. Jeszcze jakiś czas temu - cóż, jeszcze kilka godzin wcześniej - blondynka nadal trwała przy myśli, iż gdyby dano jej szansę, by wymazać pierwsze chwile spędzone z tym człowiekiem, momenty tak bardzo wpływające na późniejsze zakochanie w kimś o kilka klas społecznych wyżej... Zrobiłaby to. Teraz? Być może Pandora miała na nią taki wpływ, prawdopodobnie chodziło także o niepoliczalne ilości szklanek alkoholu, jakie wspólnie wypiły, ale Meadowes nie była już tego taka pewna.
- Pisał mi... - Zaczęła wreszcie, powoli domyślając się, o co chodziło Pandorze... Choć nie było to przecież takie trudne, prawda? Jej kuzynka nie mogła spytać o mniej skomplikowaną czynność, zaś Alyssa... Alyssa mogła odpowiedzieć już trochę mniej powoli, przeciągle i dekoncentrująco, krótko mówiąc... Odpowiedź Meadowes padła być może w nieco niezrozumiały sposób. Ale przynajmniej szczery, ha! Szczerość była ważna, prawda? Nawet po związku, nawet w związku rodzinnym. Co nie? Tak? - Listy... - Mruknęła, wzdychając powoli i nieco zbyt marzycielsko, jak na to, co zaraz dopowiedziała tym samym tonem. - Zakupów...
To było nie tak bardzo romantyczne? Całkowicie brakowało temu chociaż nuty romantyzmu? Z pewnością nie był on taki, jaki sobie z Pandorą wymarzyły, latami nakręcając jedna drugą, opowiadając sobie wzajemnie o książętach i smokach, o miłości od pierwszego wejrzenia, królewnach w kryształowych wierzach, białych miotłach, koniach pędzących po dzikiej plaży, różach przynoszonych bez okazji... Meadowes była romantyczką, być może nie aż taką jak jej kuzynką, ale wciąż... Jednak paradoksalnie, cóż, była w stanie pokochać kogoś, kto prawdopodobnie nigdy nie napisałby jej wiersza, nie zaśpiewał piosenki, nie zagrał na gitarze, nie zrobił wykwintnej kolacji przy świecach i nie zabrałby ją nad ocean, by kochać się z nią pod gwiazdami na białym piasku. Póki je miała, zwykłe życie nie było takie złe, nie wyglądało jak bajka, ale mimo to pragnęła go wtedy jak mało czego... Potem zaś wszystko się posypało, a ona pozostała w kawałeczkach... Jak skruszony biszkopcik upuszczony na podłogę.
- Listek? - Spytała odrobinę nieprzytomnie, słysząc szum w uszach, który częściowo zagłuszał jej marzycielskie szepty kuzynki. Rozejrzała się też bezradnie wokół siebie, usiłując odnaleźć jakiś listek, choćby nawet taki przyniesiony na podeszwie buta jednego z klientów. Skoro Pandora - królowa romansu - uważała, że należało napisać coś na listku, a nie na przykład na serwetce, Alyssa zamierzała tego wysłuchać. Jak na złość, nie było jeszcze jesieni, o czym blondynka przypomniała sobie minutę później, gdy zdążyła już nawet obejrzeć podłogę pod stolikiem. - Mogę to wydrapać na kooorze? - Wpadła wreszcie na jakąś alternatywę dla tego nieszczęsnego listka, by moment później wydąć wargi, wyjątkowo intensywnie potrząsając przy tym głową. - Jego kurtka tak łaaadnie na nim wygląda. Lubię... Lubiła... Lubięłam ją z niego zdejmować... Na daaachu, pod gwiazdaami... - Westchnęła przeciągle, na moment dając się porwać snom na jawie, o jakich opowiadała jej Pandora.
To bowiem byłby sen, tylko sen, wyłącznie sen... Gdyż, bo, ponieważ Greyback nie był pyszną, orzeźwiającą bergamotkowo-wiśniowo-werbenową herbatką do jej maślanego biszkopcika, okazując się być najpaskudniejszą podstępną lukrecją, która nie przyjmowała tego całego miodu, jakim chciała osłodzić mu życie. Był jak zwykła czarna herbata, której nie lubiła bez towarzystwa dodatków, bez jakiś przepysznych owocowych akcentów. A ona była jak maślany herbatniczek z dodatkiem mleka... Dla kogoś, kto nie tolerował laktozy.
Zamyślona, nie pojęła, w którym momencie jej kuzynka postanowiła wrzasnąć ze wzburzenia, jednak sama Alyssa prawie zwaliła się przez to z krzesła. No... W porządku... Zapewne zrobiłaby to prędzej czy później, nawet nie zauważając, kiedy zaczęła samoistnie przechylać się w bok, ale przez Pandorę ponownie podskoczyła na krześle, rozglądając się dookoła, jakby ta zakomunikowała jej, że na Dziurawy Kocioł postanowiły napaść zbuntowane i mocno wkurzone Nargle. Nie było ich, więc Meadowes ponownie oparła się o stół, wbijając spojrzenie w butelkę i to, co za szkłem.
- Nie śpie... - ...wał. Chciała odpowiedzieć, zbierając się do swojej opóźnionej odpowiedzi, gdy nagle Panda wystrzeliła jak z procy, wrzeszcząc coś o smoku i uciekając w bliżej nieokreślonym kierunku. Dla starszej blondynki był to zaś moment, gdy kieliszek miodu pitnego przestał jej wystarczać. Smok nie smok... Może miał ją porwać? Jak księżniczkę? Chciała taką być, chciała być księżniczką ocaloną przez księcia, którego najpierw - oczywiście - spytałaby o to, czy faktycznie nim był. Wpierw jednak postanowiła pociągnąć łyczek z butelki... Czy smoki lubiły słodkie?
O ile inaczej byłoby, gdyby pandorowy Nokturn faktycznie był takim miejscem. O ile nie byłby tak do cna zalany patologią, przemocą, przestępstwami, tragediami i ludzkimi traumami. Być może wtedy to wszystko wyglądałoby całkowicie inaczej. I naprawdę nie musiała być w związku z zadeklarowanym romantykiem, księciem na białej miotle czy kimś takim. Jej wersja Aleca w zupełności wystarczała Alyssie, ponieważ była tylko nieco inna, odrobinę mniej doświadczona życiem, zdecydowanie mniej uprzedzona do ludzi i świata. Jeszcze jakiś czas temu - cóż, jeszcze kilka godzin wcześniej - blondynka nadal trwała przy myśli, iż gdyby dano jej szansę, by wymazać pierwsze chwile spędzone z tym człowiekiem, momenty tak bardzo wpływające na późniejsze zakochanie w kimś o kilka klas społecznych wyżej... Zrobiłaby to. Teraz? Być może Pandora miała na nią taki wpływ, prawdopodobnie chodziło także o niepoliczalne ilości szklanek alkoholu, jakie wspólnie wypiły, ale Meadowes nie była już tego taka pewna.
- Pisał mi... - Zaczęła wreszcie, powoli domyślając się, o co chodziło Pandorze... Choć nie było to przecież takie trudne, prawda? Jej kuzynka nie mogła spytać o mniej skomplikowaną czynność, zaś Alyssa... Alyssa mogła odpowiedzieć już trochę mniej powoli, przeciągle i dekoncentrująco, krótko mówiąc... Odpowiedź Meadowes padła być może w nieco niezrozumiały sposób. Ale przynajmniej szczery, ha! Szczerość była ważna, prawda? Nawet po związku, nawet w związku rodzinnym. Co nie? Tak? - Listy... - Mruknęła, wzdychając powoli i nieco zbyt marzycielsko, jak na to, co zaraz dopowiedziała tym samym tonem. - Zakupów...
To było nie tak bardzo romantyczne? Całkowicie brakowało temu chociaż nuty romantyzmu? Z pewnością nie był on taki, jaki sobie z Pandorą wymarzyły, latami nakręcając jedna drugą, opowiadając sobie wzajemnie o książętach i smokach, o miłości od pierwszego wejrzenia, królewnach w kryształowych wierzach, białych miotłach, koniach pędzących po dzikiej plaży, różach przynoszonych bez okazji... Meadowes była romantyczką, być może nie aż taką jak jej kuzynką, ale wciąż... Jednak paradoksalnie, cóż, była w stanie pokochać kogoś, kto prawdopodobnie nigdy nie napisałby jej wiersza, nie zaśpiewał piosenki, nie zagrał na gitarze, nie zrobił wykwintnej kolacji przy świecach i nie zabrałby ją nad ocean, by kochać się z nią pod gwiazdami na białym piasku. Póki je miała, zwykłe życie nie było takie złe, nie wyglądało jak bajka, ale mimo to pragnęła go wtedy jak mało czego... Potem zaś wszystko się posypało, a ona pozostała w kawałeczkach... Jak skruszony biszkopcik upuszczony na podłogę.
- Listek? - Spytała odrobinę nieprzytomnie, słysząc szum w uszach, który częściowo zagłuszał jej marzycielskie szepty kuzynki. Rozejrzała się też bezradnie wokół siebie, usiłując odnaleźć jakiś listek, choćby nawet taki przyniesiony na podeszwie buta jednego z klientów. Skoro Pandora - królowa romansu - uważała, że należało napisać coś na listku, a nie na przykład na serwetce, Alyssa zamierzała tego wysłuchać. Jak na złość, nie było jeszcze jesieni, o czym blondynka przypomniała sobie minutę później, gdy zdążyła już nawet obejrzeć podłogę pod stolikiem. - Mogę to wydrapać na kooorze? - Wpadła wreszcie na jakąś alternatywę dla tego nieszczęsnego listka, by moment później wydąć wargi, wyjątkowo intensywnie potrząsając przy tym głową. - Jego kurtka tak łaaadnie na nim wygląda. Lubię... Lubiła... Lubięłam ją z niego zdejmować... Na daaachu, pod gwiazdaami... - Westchnęła przeciągle, na moment dając się porwać snom na jawie, o jakich opowiadała jej Pandora.
To bowiem byłby sen, tylko sen, wyłącznie sen... Gdyż, bo, ponieważ Greyback nie był pyszną, orzeźwiającą bergamotkowo-wiśniowo-werbenową herbatką do jej maślanego biszkopcika, okazując się być najpaskudniejszą podstępną lukrecją, która nie przyjmowała tego całego miodu, jakim chciała osłodzić mu życie. Był jak zwykła czarna herbata, której nie lubiła bez towarzystwa dodatków, bez jakiś przepysznych owocowych akcentów. A ona była jak maślany herbatniczek z dodatkiem mleka... Dla kogoś, kto nie tolerował laktozy.
Zamyślona, nie pojęła, w którym momencie jej kuzynka postanowiła wrzasnąć ze wzburzenia, jednak sama Alyssa prawie zwaliła się przez to z krzesła. No... W porządku... Zapewne zrobiłaby to prędzej czy później, nawet nie zauważając, kiedy zaczęła samoistnie przechylać się w bok, ale przez Pandorę ponownie podskoczyła na krześle, rozglądając się dookoła, jakby ta zakomunikowała jej, że na Dziurawy Kocioł postanowiły napaść zbuntowane i mocno wkurzone Nargle. Nie było ich, więc Meadowes ponownie oparła się o stół, wbijając spojrzenie w butelkę i to, co za szkłem.
- Nie śpie... - ...wał. Chciała odpowiedzieć, zbierając się do swojej opóźnionej odpowiedzi, gdy nagle Panda wystrzeliła jak z procy, wrzeszcząc coś o smoku i uciekając w bliżej nieokreślonym kierunku. Dla starszej blondynki był to zaś moment, gdy kieliszek miodu pitnego przestał jej wystarczać. Smok nie smok... Może miał ją porwać? Jak księżniczkę? Chciała taką być, chciała być księżniczką ocaloną przez księcia, którego najpierw - oczywiście - spytałaby o to, czy faktycznie nim był. Wpierw jednak postanowiła pociągnąć łyczek z butelki... Czy smoki lubiły słodkie?
- Alec Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 8:28 pm
Gdy kilka metrów dalej, na drugim końcu pomieszczenia, da wstrętne chochliki zaśmiewały się w najlepsze i snuły niedorzeczne, nierealne historie na jego temat, on w spokoju popijał smoczą wódkę. Co prawda robił sobie teraz o wiele dłuższe przerwy, spędzając nad jednym kieliszkiem zdecydowanie więcej czasu niż na samym początku, to jednak wystarczyło, by rzec, że był porządnie wstawiony. Jeszcze nie urżnięty, nie na tyle by stracić pamięć, czy mieć większe problemy z koncentracją, mową, lub chodzeniem, aczkolwiek wolał nie testować swojej równowagi, bawiąc się w feniksa. Tak się składało, że więcej teraz czasu spędzał na paleniu papierosów niż piciu wódki, ale bynajmniej miało mu i jego świadomości wyjść to na dobre.
W pewnym momencie – nie wiedząc nawet kiedy - po prostu pogrążył się w myślach. Do niedawna nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale z chwilą śmierci ojca – to on stał się pełnoprawnym dziedzicem rodu Greyback. Dźwigał na ramionach cały ten ciężar związany z magicznym światem, niesfornym rodzeństwem, sytuacją materialną… O ironio, że właśnie przepuszczał 1/5 swojej wypłaty na marny alkohol. Cóż, poradzić. Najbardziej jednak nie dawała mu spokoju sytuacja z Ezrą. Zawalił, autentycznie zawalił, godząc się przyjąć go pod swój dach. Potem już.. po prostu został przyciśnięty do muru przez wuja i bum, nabawił się ciężaru, zostając pełnoprawnym opiekunem Esdrasa. Widział jedynie w oczach swojego przyrodniego brata Duncana dezaprobatę i pożałowanie. Najwidoczniej bardziej nadawał się na tego przeklętego dziedzica rodu.
Gorzki smak wódki wypalał mu właśnie podniebienie, gdy poczuł, jak coś.. jakby śwista mu koło ucha. Początkowo nie wiedział, czy to się jedynie działo w jego głowie, wywołane zbyt dużą ilością alkoholu, czy faktycznie coś najzwyczajniej w świecie kopnęło go w płatek prawego ucha – i pewnie by to zignorował, gdyby nie fakt, że po chwili na końcu sali wybuchło zamieszanie. Instynktownie przekrzywił głowę w tamtym kierunku i przy akompaniamencie krzyków o jakimś smoku, dostrzegł Alyssę. Z różdżką na stole. Był zbyt pijany, by zastanowić się dwa razy, a gdyby to zrobił to doszedłby do wniosku, że nie powinien pod żadnym warunkiem reagować na jej marne zaczepki. A mimo to, cuchnąc gorzałą i silnym tytoniem, wstał ociężale z taboretu i powolnym, nieco chwiejnym krokiem ruszył w jej kierunku. Mimo małej odległości, zajęło mu to wyjątkowo dużo czasu – a może, może po prostu mu się tylko tak wydawało? Nie mógł jednak nic poradzić na to, że całym spojrzeniem pochłaniał tak niepodobny do niej wygląd. Zbyt krótka sukienka i wysokie buty sprawiły, że podrapał się w zamyśleniu po szyi. Może to jednak nie była ona? Może to była tylko zjawa? Przystanął. Przed nią. Dosłownie – kilka centymetrów od niej, rzucając swoim wielkim ciałem cień na jej kruchą sylwetkę. A potem, po długim milczeniu i przetarciu twarzy dłonią, odchrząknął.
– W. Czymś. Pomóc? – wypowiedział zachrypniętym od alkoholu, a także nieco prześmiewczym, aczkolwiek donośnym tonem głosu, wskazując skinięciem głowy na jej różdżkę. Nie potrafił nawet powstrzymać wymownie wznoszącej się brwi, a potem.. powrócił do niej spojrzeniem. I choć jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jego czarne oczy zabłysnęły dziwnym blaskiem. Alec Greyback dosłownie pożerał ją wzrokiem. Dziewczyna była niczym owieczka przy drapieżnym wilku.
W pewnym momencie – nie wiedząc nawet kiedy - po prostu pogrążył się w myślach. Do niedawna nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale z chwilą śmierci ojca – to on stał się pełnoprawnym dziedzicem rodu Greyback. Dźwigał na ramionach cały ten ciężar związany z magicznym światem, niesfornym rodzeństwem, sytuacją materialną… O ironio, że właśnie przepuszczał 1/5 swojej wypłaty na marny alkohol. Cóż, poradzić. Najbardziej jednak nie dawała mu spokoju sytuacja z Ezrą. Zawalił, autentycznie zawalił, godząc się przyjąć go pod swój dach. Potem już.. po prostu został przyciśnięty do muru przez wuja i bum, nabawił się ciężaru, zostając pełnoprawnym opiekunem Esdrasa. Widział jedynie w oczach swojego przyrodniego brata Duncana dezaprobatę i pożałowanie. Najwidoczniej bardziej nadawał się na tego przeklętego dziedzica rodu.
Gorzki smak wódki wypalał mu właśnie podniebienie, gdy poczuł, jak coś.. jakby śwista mu koło ucha. Początkowo nie wiedział, czy to się jedynie działo w jego głowie, wywołane zbyt dużą ilością alkoholu, czy faktycznie coś najzwyczajniej w świecie kopnęło go w płatek prawego ucha – i pewnie by to zignorował, gdyby nie fakt, że po chwili na końcu sali wybuchło zamieszanie. Instynktownie przekrzywił głowę w tamtym kierunku i przy akompaniamencie krzyków o jakimś smoku, dostrzegł Alyssę. Z różdżką na stole. Był zbyt pijany, by zastanowić się dwa razy, a gdyby to zrobił to doszedłby do wniosku, że nie powinien pod żadnym warunkiem reagować na jej marne zaczepki. A mimo to, cuchnąc gorzałą i silnym tytoniem, wstał ociężale z taboretu i powolnym, nieco chwiejnym krokiem ruszył w jej kierunku. Mimo małej odległości, zajęło mu to wyjątkowo dużo czasu – a może, może po prostu mu się tylko tak wydawało? Nie mógł jednak nic poradzić na to, że całym spojrzeniem pochłaniał tak niepodobny do niej wygląd. Zbyt krótka sukienka i wysokie buty sprawiły, że podrapał się w zamyśleniu po szyi. Może to jednak nie była ona? Może to była tylko zjawa? Przystanął. Przed nią. Dosłownie – kilka centymetrów od niej, rzucając swoim wielkim ciałem cień na jej kruchą sylwetkę. A potem, po długim milczeniu i przetarciu twarzy dłonią, odchrząknął.
– W. Czymś. Pomóc? – wypowiedział zachrypniętym od alkoholu, a także nieco prześmiewczym, aczkolwiek donośnym tonem głosu, wskazując skinięciem głowy na jej różdżkę. Nie potrafił nawet powstrzymać wymownie wznoszącej się brwi, a potem.. powrócił do niej spojrzeniem. I choć jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jego czarne oczy zabłysnęły dziwnym blaskiem. Alec Greyback dosłownie pożerał ją wzrokiem. Dziewczyna była niczym owieczka przy drapieżnym wilku.
- Marjorie Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 8:51 pm
Pociągając znacznie większy łyk miodu pitnego niż z początku zamierzała, zachybotała się w tył, balansując tylko na dwóch nogach starego krzesła z niezbyt ładnego i chyba jeszcze mniej czystego drewna. Stolik nie wyglądał znacznie lepiej, choć - co dziwne, nie wtedy, gdy leżała na nim policzkiem - dopiero teraz zaczęła to dostrzegać, zastanawiając się cichutko na głos, czy nie było to aby odrobinę niehigieniczne. Smok przy tym nie miał jeszcze najwyraźniej okazji tego spalić, przez co miała dostatecznie dużo czasu, by zacząć analizować ciemne kropki na starej i bardzo porysowanej powierzchni blatu, na którym już wcześniej ludzie wyryli najróżniejsze napisy, znaczki czy inne obrazki.
Ją jednak zdecydowanie najbardziej przyciągały dwie zadziwiająco regularne plamki z ciemniejszymi obwódkami i nieco jaśniejszymi punkcikami wewnątrz okręgów. Były takie... Dosłownie wołały do niej, by coś z nimi zrobiła, wykorzystała je do czegoś, zaczerpnęła z nich najczystszy możliwy rodzaj pijackiej inspiracji. Nim Alyssa zdążyła dobrze się nad tym zastanowić, w jej palcach zabłyszczał pojedynczy klucz do pokoju na górnym piętrze Dziurawego Kotła. Być może mieszkała w Londynie, jednakże doskonale wiedziała, jak ciężko mogło być z powrotem do domu, więc profilaktycznie wynajęła dwa pokoje na jedną noc - jeden dla siebie i jeden dla świętującej Pandory.
W przeciwieństwie do młodszej blondynki, nie zamierzała jednak uciekać przed rogogonami. Wręcz przeciwnie, niecierpliwie czekała na smoka, który porwałby ją do wieży i tym samym zapoczątkowałby największy, najbardziej magiczny romans w życiu Meadowes. Klucz nie znalazł się w jej dłoni z powodu chęci powrotu do pokoju. On miał stać się nie do końca stabilnym narzędziem w rękach artystki, która zaczęła wydrapywać malutkie, bardzo delikatne kreseczki dookoła dwóch dostrzeżonych przez nią punkcików... Oczu. Magnetycznie czarnych oczu, które dyskretnie wyłaniały się na brudnej powierzchni stołu spod brzegu ostrzejszego czubka klucza... A przynajmniej tak właśnie wyglądało to w jej własnych oczach, bowiem o ile zazwyczaj miała jakieś tam zdolności artystyczne, o tyle teraz była zbyt otumaniona, by skupić się na czymś więcej niż tylko kilku nieudolnych kreskach.
Była jednak z pewnością na tyle zajęta tym, co robiła, iż nadejście Greybacka nie od razu przykuło jej uwagę. Dopiero wtedy, gdy wyciągnęła dłoń przed siebie - jednocześnie nie przestając skrobać kluczem po stoliku - aby ponownie chwycić butelkę z alkoholem, dostrzegła, że nie widzi już za nią reszty baru, tylko ciemny materiał... Zmarszczyła więc brwi, odrywając klucz od stolika i unosząc głowę w górę. Niemal od razu jej wzrok spoczął na charakterystycznie wyraźnie zarysowanych obojczykach, a następnie na szyi i wreszcie wprost na ciemnych oczach mężczyzny. Sama nie wiedziała, gdy jej wargi lekko się rozchyliły, pozwalając cichemu westchnieniu wydostać się na zewnątrz. Poza tym... Cóż, czuła się tak, jakby nagle straciła mowę, nie odzyskując jej nawet wtedy, gdy do jej uszu dotarło pytanie. Milczała jak ta syrenka, która oddała głos za możliwość spotkania ze swoim księciem...
Był nim? Był jej księciem? Co tu robił? Przecież nie dawała mu żadnego znaku, nie miał szans zauważyć jej w tłumie, gdy tak siedział tyłem do wnętrza sali. Co to było? Przeznaczenie? Pandora niechybnie nazwałaby to przeznaczeniem, zaś Aly nie mogła dobrać idealnego określenia, walcząc z szumem coraz bardziej ogarniającym jej lekką głowę. I nim powiodła wzrokiem za spojrzeniem Aleca - kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego patrzył na różdżkę Pandory - na jej ustach wykwitł uśmiech. Powolny i błogi, ale także zadziwiająco... Zapraszający? Tajemniczy? Nadal do końca nie wiedziała, dlaczego wysłał go tu do niej los, ale z pewnością miał w tym swój zamysł. A Meadowes nie zamierzała się temu sprzeciwiać...
- A w czym... Chcesz pomóc? - Szepnęła, mimowolnie zakładając nogę na nogę i muskając jego kolano czubkiem szpilki. Był jeszcze bardziej magnetyczny niż to zapamiętała, nie mogąc oderwać teraz wzroku od jego ciemnych oczu. Automatycznie i niezbyt świadomie ponownie przeciągnęła językiem po wargach, zlizując z nich trochę słodyczy miodu. - Kuzynka mi wypuffnęła. - Oznajmiła mu powoli i bez większego sensu, bo przecież o to nie pytał. - Dlaczemu paczysz na jej różdżkę?
Ją jednak zdecydowanie najbardziej przyciągały dwie zadziwiająco regularne plamki z ciemniejszymi obwódkami i nieco jaśniejszymi punkcikami wewnątrz okręgów. Były takie... Dosłownie wołały do niej, by coś z nimi zrobiła, wykorzystała je do czegoś, zaczerpnęła z nich najczystszy możliwy rodzaj pijackiej inspiracji. Nim Alyssa zdążyła dobrze się nad tym zastanowić, w jej palcach zabłyszczał pojedynczy klucz do pokoju na górnym piętrze Dziurawego Kotła. Być może mieszkała w Londynie, jednakże doskonale wiedziała, jak ciężko mogło być z powrotem do domu, więc profilaktycznie wynajęła dwa pokoje na jedną noc - jeden dla siebie i jeden dla świętującej Pandory.
W przeciwieństwie do młodszej blondynki, nie zamierzała jednak uciekać przed rogogonami. Wręcz przeciwnie, niecierpliwie czekała na smoka, który porwałby ją do wieży i tym samym zapoczątkowałby największy, najbardziej magiczny romans w życiu Meadowes. Klucz nie znalazł się w jej dłoni z powodu chęci powrotu do pokoju. On miał stać się nie do końca stabilnym narzędziem w rękach artystki, która zaczęła wydrapywać malutkie, bardzo delikatne kreseczki dookoła dwóch dostrzeżonych przez nią punkcików... Oczu. Magnetycznie czarnych oczu, które dyskretnie wyłaniały się na brudnej powierzchni stołu spod brzegu ostrzejszego czubka klucza... A przynajmniej tak właśnie wyglądało to w jej własnych oczach, bowiem o ile zazwyczaj miała jakieś tam zdolności artystyczne, o tyle teraz była zbyt otumaniona, by skupić się na czymś więcej niż tylko kilku nieudolnych kreskach.
Była jednak z pewnością na tyle zajęta tym, co robiła, iż nadejście Greybacka nie od razu przykuło jej uwagę. Dopiero wtedy, gdy wyciągnęła dłoń przed siebie - jednocześnie nie przestając skrobać kluczem po stoliku - aby ponownie chwycić butelkę z alkoholem, dostrzegła, że nie widzi już za nią reszty baru, tylko ciemny materiał... Zmarszczyła więc brwi, odrywając klucz od stolika i unosząc głowę w górę. Niemal od razu jej wzrok spoczął na charakterystycznie wyraźnie zarysowanych obojczykach, a następnie na szyi i wreszcie wprost na ciemnych oczach mężczyzny. Sama nie wiedziała, gdy jej wargi lekko się rozchyliły, pozwalając cichemu westchnieniu wydostać się na zewnątrz. Poza tym... Cóż, czuła się tak, jakby nagle straciła mowę, nie odzyskując jej nawet wtedy, gdy do jej uszu dotarło pytanie. Milczała jak ta syrenka, która oddała głos za możliwość spotkania ze swoim księciem...
Był nim? Był jej księciem? Co tu robił? Przecież nie dawała mu żadnego znaku, nie miał szans zauważyć jej w tłumie, gdy tak siedział tyłem do wnętrza sali. Co to było? Przeznaczenie? Pandora niechybnie nazwałaby to przeznaczeniem, zaś Aly nie mogła dobrać idealnego określenia, walcząc z szumem coraz bardziej ogarniającym jej lekką głowę. I nim powiodła wzrokiem za spojrzeniem Aleca - kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego patrzył na różdżkę Pandory - na jej ustach wykwitł uśmiech. Powolny i błogi, ale także zadziwiająco... Zapraszający? Tajemniczy? Nadal do końca nie wiedziała, dlaczego wysłał go tu do niej los, ale z pewnością miał w tym swój zamysł. A Meadowes nie zamierzała się temu sprzeciwiać...
- A w czym... Chcesz pomóc? - Szepnęła, mimowolnie zakładając nogę na nogę i muskając jego kolano czubkiem szpilki. Był jeszcze bardziej magnetyczny niż to zapamiętała, nie mogąc oderwać teraz wzroku od jego ciemnych oczu. Automatycznie i niezbyt świadomie ponownie przeciągnęła językiem po wargach, zlizując z nich trochę słodyczy miodu. - Kuzynka mi wypuffnęła. - Oznajmiła mu powoli i bez większego sensu, bo przecież o to nie pytał. - Dlaczemu paczysz na jej różdżkę?
- Alec Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 10:23 pm
Był tylko mężczyzną. Choć będąc trzeźwym na pewno nie pozwoliłby się tak okrutnie podejść, teraz, gdy jego krew wymieszana była ze spirytusem, a w jego głowie zmącony obraz, nie miał dużo do gadania. Ona wysyłała sygnały – on odbierał je niczym najlepsza krótkofalówka. Zawsze znał się na kobietach. Może w szkole nie był jakimś wybitnym uczniem, o niezbyt wielu i w dodatku słabo rozwiniętych talentach – na tym jednym się znał, to jedno potrafił. Potrafił być totalnym dupkiem, a mimo wszystko sprawić, że kobiety go pragnęły, chciały jego towarzystwa, lgnęły do niego niczym mucha do światła – nawet jeśli on tego nie życzył.
Z Alyssą zawsze było tak samo. Traktował ją beznadziejnie, mówił co myślał, nie szczędząc w słowach, totalnie ją ignorował, a mimo to ona chciała zwalczyć jego złą naturę i naprowadzić na tę dobrą drogę. Początkowo przeklinał swój los, ale niestety – dość szybko jej uległ. Najwidoczniej miała w sobie coś niezwykłego, czemu nawet on nie miał się oprzeć. Teraz, teraz miało być podobnie. Wystarczyło jedno spojrzenie przez ramię, ogarnięcie wzrokiem jej delikatnej twarzyczki i lśniących w świetle lamp blond włosów, by zmusić go do podniesienia zacnych czterech liter z krzesła i zgaszenia papierosa. Teraz to on lgnął – jakby we śnie, co chwilę tracąc równowagę i godząc mijanych czarodziejów łokciami – w jej kierunku. Znał się na kobietach. Na tyle, by wiedzieć, że jej skupiony wyraz twarzy, rzeźbienie kluczykiem to jedynie gierka… Uwodziła go na odległość, sprawiała, że jego zmysły zaczęły buzować, igrała z nim, a on ślepo się z tym godził. Był zbyt pijany, by stawić jakikolwiek opór. Po prostu – stając naprzeciwko niej, jakby dawał jej pozwolenie do tego wszystkiego. I choć wyraz jego twarzy był nieprzejednany, postawa jak zwykle nonszalancka, nie mógł ukryć, że jej odważne zachowanie mu się nie podobało. Zawsze tego od niej oczekiwał. Nie od pierwszej lepszej dziuni z Nokturnu, tylko od niej. To przy niej czuł, że… jest panem swojego losu, jednocześnie pozostając uwięzionym w dziwnych, emocjonalnych kajdankach. To za seksem z nią – z nikim innym, tęsknił w najgorszych koszmarach. To były okropne, przytłaczające noce – sesje długich alkoholowych zabaw – podobnych do tej dzisiejszej, z tą różnicą, że odnalazł to czego pragnął. Siedziała na krześle, tak po prostu szturchając go butem i przygryzając niewinnie swoje czerwone, pełne wargi. Alec nie potrafił powstrzymać uchylających się ust, z których wydobył się cichy świst powietrza. Działała na niego. Jak nigdy.
– W czymkolwiek zechcesz – odparł z aroganckim, tak bardzo typowym dla siebie uśmiechem. W tonie jego głosu dało się usłyszeć tę zadziorną nutę, ale również tajemniczą, spokojną, magnetyzującą… Sam nawet nie miał teraz nad tym kontroli. Był zbyt pijany. I choć wciąż doskonale wiedział, jak sprawy między nimi się potoczyły, nie mógł dbać o to mniej. Po prostu, najzwyczajniej w świecie jej pragnął. Teraz, w tym cholernym momencie. Nie zrozumiał nic, co powiedziała o puffaniu i kuzynce, ale czy to było istotne? Chciał wykorzystać ten moment, tylko to się liczyło.
– Pomyślałem, że zechcesz mi pokazać, które drzwi otwiera ten o to… kluczyk – mówił zachrypniętym, aczkolwiek głębokim tonem głosu, nie odrywając wzroku z jej błękitnych, świecących oczu. Nie wykonał przy tym żadnego ruchu, poza przekrzywieniem głowy i zwilżeniem ust koniuszkiem języka. Po prostu ją chłonął, od stóp do głów, wiedząc, że niebawem mu ulegnie. Przecież musiała… Doskonale wiedział, że też tego chciała. Merlinie, czy ona zawsze była taka pociągająca?
Z Alyssą zawsze było tak samo. Traktował ją beznadziejnie, mówił co myślał, nie szczędząc w słowach, totalnie ją ignorował, a mimo to ona chciała zwalczyć jego złą naturę i naprowadzić na tę dobrą drogę. Początkowo przeklinał swój los, ale niestety – dość szybko jej uległ. Najwidoczniej miała w sobie coś niezwykłego, czemu nawet on nie miał się oprzeć. Teraz, teraz miało być podobnie. Wystarczyło jedno spojrzenie przez ramię, ogarnięcie wzrokiem jej delikatnej twarzyczki i lśniących w świetle lamp blond włosów, by zmusić go do podniesienia zacnych czterech liter z krzesła i zgaszenia papierosa. Teraz to on lgnął – jakby we śnie, co chwilę tracąc równowagę i godząc mijanych czarodziejów łokciami – w jej kierunku. Znał się na kobietach. Na tyle, by wiedzieć, że jej skupiony wyraz twarzy, rzeźbienie kluczykiem to jedynie gierka… Uwodziła go na odległość, sprawiała, że jego zmysły zaczęły buzować, igrała z nim, a on ślepo się z tym godził. Był zbyt pijany, by stawić jakikolwiek opór. Po prostu – stając naprzeciwko niej, jakby dawał jej pozwolenie do tego wszystkiego. I choć wyraz jego twarzy był nieprzejednany, postawa jak zwykle nonszalancka, nie mógł ukryć, że jej odważne zachowanie mu się nie podobało. Zawsze tego od niej oczekiwał. Nie od pierwszej lepszej dziuni z Nokturnu, tylko od niej. To przy niej czuł, że… jest panem swojego losu, jednocześnie pozostając uwięzionym w dziwnych, emocjonalnych kajdankach. To za seksem z nią – z nikim innym, tęsknił w najgorszych koszmarach. To były okropne, przytłaczające noce – sesje długich alkoholowych zabaw – podobnych do tej dzisiejszej, z tą różnicą, że odnalazł to czego pragnął. Siedziała na krześle, tak po prostu szturchając go butem i przygryzając niewinnie swoje czerwone, pełne wargi. Alec nie potrafił powstrzymać uchylających się ust, z których wydobył się cichy świst powietrza. Działała na niego. Jak nigdy.
– W czymkolwiek zechcesz – odparł z aroganckim, tak bardzo typowym dla siebie uśmiechem. W tonie jego głosu dało się usłyszeć tę zadziorną nutę, ale również tajemniczą, spokojną, magnetyzującą… Sam nawet nie miał teraz nad tym kontroli. Był zbyt pijany. I choć wciąż doskonale wiedział, jak sprawy między nimi się potoczyły, nie mógł dbać o to mniej. Po prostu, najzwyczajniej w świecie jej pragnął. Teraz, w tym cholernym momencie. Nie zrozumiał nic, co powiedziała o puffaniu i kuzynce, ale czy to było istotne? Chciał wykorzystać ten moment, tylko to się liczyło.
– Pomyślałem, że zechcesz mi pokazać, które drzwi otwiera ten o to… kluczyk – mówił zachrypniętym, aczkolwiek głębokim tonem głosu, nie odrywając wzroku z jej błękitnych, świecących oczu. Nie wykonał przy tym żadnego ruchu, poza przekrzywieniem głowy i zwilżeniem ust koniuszkiem języka. Po prostu ją chłonął, od stóp do głów, wiedząc, że niebawem mu ulegnie. Przecież musiała… Doskonale wiedział, że też tego chciała. Merlinie, czy ona zawsze była taka pociągająca?
- Marjorie Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Wto Sie 22, 2017 11:09 pm
Sama nie wiedziała, czym to właściwie było. Zrządzeniem losu, jego ironią czy byle gierką, która miała na celu zadrwienie sobie z nieporadnych ludzkich marionetek znajdujących się w rękach jakiejś większej siły... Być może na początku tego wieczoru, godzinę lub dwie wcześniej, gdy alkohol nie buzował jeszcze tak mocno w jej żyłach, przeanalizowałaby całą sytuację. Kiedy jednak podchodziła do baru po drugą butelkę miodu pitnego, nie była już tą logiczną wersją ciebie, tracąc odpowiedzialność z każdą wypitą szklaneczką palącego ją w gardło płynu. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie upiła, jeszcze nigdy tak bardzo nie straciła nad sobą kontroli, jeszcze nigdy... Nie czuła braku wyrzutów sumienia z powodu czegoś, co było dla niej zakazane, co powinno całkowicie ją odrzucać.
- Nawet jeśli będzie to nieodpowiednie...?
Podjęła grę... Nigdy - nawet kilka lat wcześniej - nie była na to tak chętna, zwłaszcza że teraz czuła nie tylko lekkość w głowie, a także w słowach. Chociaż język nieco jej się plątał, kolejne fragmenty wypowiedzi przychodziły Alyssie znacznie łatwiej niż kiedykolwiek, prawie że bez większego zastanowienia, bez zbytecznego trudu. Po prostu mówiła, łapiąc się na tym, iż czubek jej buta nadal muskał materiał na kolanie Aleca, choć jej oczy nieustannie wpatrzone były w jego ciemne tęczówki.
- Nie pamiętam numeru... - Odpowiedziała powoli, nieświadoma tego, jak flirciarsko brzmiała. Na co dzień uznawała się wręcz za tak nieudolną w sprawach flirtu jak tylko jakakolwiek kobieta mogła być. Tym razem jednak kąciki jej ust były nieco uniesione, błyszczące oczy słały mężczyźnie spojrzenie spod pomalowanych rzęs, a piersi przyozdobione matczynym wisiorkiem unosiły się w głębokich oddechach.
Aly całkowicie straciła już przy tym zainteresowanie żłobieniem drobnych rysek w powierzchni blatu, choć nie odłożyła klucza, trzymając go zawieszonego na palcu i pobrzękując nim, gdy tak raz po raz uderzał o - o ironio - metalową blaszkę z wytłaczanym numerkiem. Meadowes jednak cały czas dobrze wiedziała, gdzie powinna iść. Chodziło jej wyłącznie o podtrzymanie dyskusji, w której znowu się odezwała, czując dreszcz przechodzący ją od karku po okolice kości ogonowej. Ton głosu Aleca dosłownie ją elektryzował, a jego oczy nieustannie magnetycznie przyciągały spojrzenie... Zaczerpnęła głęboki wdech, wydychając alkohol, gdy cała sala zakołysała się razem z nią... A może to tylko ona się zachybotała? Co za różnica, odpowiedź i tak rozbrzmiewała już w jej ustach pociągniętych szminką o odcieniu wiśniowej czerwieni.
- Co będę miała, jeśli ci je pokażę...? - Nie czekała jednak zbyt długo na odpowiedź, stawiając obie stopy na podłodze i powoli stając na nogi, przy czym niebezpiecznie zagibotała się na szpilkach, momentalnie łapiąc ręką brzeg kurtki mężczyzny i przytrzymując się go. Teraz była już naprawdę blisko niego. Nie metry, nie centymetry, a tuż przy nim. Milimetry dzieliły ją od jego szyi pokrytej drapiącym zarostem, którą nagle zapragnęła pocałować. Nie zrobiła tego, jednak palce jej dłoni mocniej zacisnęły się na szorstkiej fakturze czarnej skóry, którą miał na sobie. Na moment wstrzymała oddech, zaraz odwracając wzrok i przenosząc go na resztkę miodu pitnego w butelce, na której położyła rękę, odchylając się nieco w tył, aby złapać szkło.
- Drinka? - Spytała, tym razem czując ucisk w gardle, chmurę tak dobrze znanych zapachów otaczającą ją w tej chwili. Brakowało jej tylko nacisku dłoni... Ich dotyku na jej ciele. Czy był aż tak niedomyślny, by wreszcie jej nie dotknąć?
- Nawet jeśli będzie to nieodpowiednie...?
Podjęła grę... Nigdy - nawet kilka lat wcześniej - nie była na to tak chętna, zwłaszcza że teraz czuła nie tylko lekkość w głowie, a także w słowach. Chociaż język nieco jej się plątał, kolejne fragmenty wypowiedzi przychodziły Alyssie znacznie łatwiej niż kiedykolwiek, prawie że bez większego zastanowienia, bez zbytecznego trudu. Po prostu mówiła, łapiąc się na tym, iż czubek jej buta nadal muskał materiał na kolanie Aleca, choć jej oczy nieustannie wpatrzone były w jego ciemne tęczówki.
- Nie pamiętam numeru... - Odpowiedziała powoli, nieświadoma tego, jak flirciarsko brzmiała. Na co dzień uznawała się wręcz za tak nieudolną w sprawach flirtu jak tylko jakakolwiek kobieta mogła być. Tym razem jednak kąciki jej ust były nieco uniesione, błyszczące oczy słały mężczyźnie spojrzenie spod pomalowanych rzęs, a piersi przyozdobione matczynym wisiorkiem unosiły się w głębokich oddechach.
Aly całkowicie straciła już przy tym zainteresowanie żłobieniem drobnych rysek w powierzchni blatu, choć nie odłożyła klucza, trzymając go zawieszonego na palcu i pobrzękując nim, gdy tak raz po raz uderzał o - o ironio - metalową blaszkę z wytłaczanym numerkiem. Meadowes jednak cały czas dobrze wiedziała, gdzie powinna iść. Chodziło jej wyłącznie o podtrzymanie dyskusji, w której znowu się odezwała, czując dreszcz przechodzący ją od karku po okolice kości ogonowej. Ton głosu Aleca dosłownie ją elektryzował, a jego oczy nieustannie magnetycznie przyciągały spojrzenie... Zaczerpnęła głęboki wdech, wydychając alkohol, gdy cała sala zakołysała się razem z nią... A może to tylko ona się zachybotała? Co za różnica, odpowiedź i tak rozbrzmiewała już w jej ustach pociągniętych szminką o odcieniu wiśniowej czerwieni.
- Co będę miała, jeśli ci je pokażę...? - Nie czekała jednak zbyt długo na odpowiedź, stawiając obie stopy na podłodze i powoli stając na nogi, przy czym niebezpiecznie zagibotała się na szpilkach, momentalnie łapiąc ręką brzeg kurtki mężczyzny i przytrzymując się go. Teraz była już naprawdę blisko niego. Nie metry, nie centymetry, a tuż przy nim. Milimetry dzieliły ją od jego szyi pokrytej drapiącym zarostem, którą nagle zapragnęła pocałować. Nie zrobiła tego, jednak palce jej dłoni mocniej zacisnęły się na szorstkiej fakturze czarnej skóry, którą miał na sobie. Na moment wstrzymała oddech, zaraz odwracając wzrok i przenosząc go na resztkę miodu pitnego w butelce, na której położyła rękę, odchylając się nieco w tył, aby złapać szkło.
- Drinka? - Spytała, tym razem czując ucisk w gardle, chmurę tak dobrze znanych zapachów otaczającą ją w tej chwili. Brakowało jej tylko nacisku dłoni... Ich dotyku na jej ciele. Czy był aż tak niedomyślny, by wreszcie jej nie dotknąć?
- Alec Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Sro Sie 23, 2017 8:09 am
-Cokolwiek – na moment zawiesił głos, czując dziwną suchość w ustach. Gorąc, jaki teraz wypełniał całe jego ciało sprawiał, że ciężej mu się oddychało, ale za żadne skarby nie spuszczał wzroku z jej twarzy, choć – jak nie trudno się domyślić – miał niezwykłą ochotę tak po prostu złapać ją za tę nogę, by swoimi spierzchniętymi ustami muskać ostrożnie jej delikatną skórę, najlepiej poczynając od wierzchu stopy, a kończąc na wewnętrznej stronie ud. - … sobie zażyczysz – dokończył pewnym siebie, aczkolwiek niezwykle nonszalanckim głosem.
Ciężko już mu było ukrywać to co w tym momencie się z nim działo i sam nie wiedział, jakim cudem wciąż się powstrzymywał przed rzuceniem na Alyssę i zrzuceniem z niej tej cholernej, wyzywającej – a jednak w tym momencie odrobinę zbyt dużo zakrywającej – sukienki. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział ją w tej wersji, bo Meerlin mu świadkiem – gdyby widział, to dziewczyna nigdy by nie odeszła. Głęboko westchnął, tocząc wewnętrzną walkę ze swoimi gałkami ocznymi, które co rusz spadały na odsłonięty dekolt blondwłosej Meadowes. To nie tak, że się wstydził, ba! Nie dbał o to, że go przyłapie. Chciał jednak patrzeć na jej figlarną twarzyczkę, wyczytać z niej myśli, emocje, dowiedzieć się, jak bardzo ona chce tego samego…
– Całe szczęście, że napisali go na kluczu – odpowiedział jej nieco rozbawionym tonem głosu, wykrzywiając usta w zadziornym, ale także – co było do niego niepodobne – niezwykle szerokim uśmiechu. Za często tutaj przebywał, za często jego pijackie libacje kończyły się w pokojach na górze, by dać się tak łatwo podejść. I mierząc ją swoim ciemnym, błyszczącym z pożądania spojrzeniem, przekrzywił nieco głowę w bok. Ot niby z ciekawości, ale w głównej mierze przyglądał się jej nogom z uchylonymi ustami, by przygryźć je dopiero wtedy, gdy dotarł spojrzeniem do podwiniętej nieco sukienki. Prawdopodobnie by się tak dalej przyglądał, z tym samym aroganckim uśmiechem na ustach, gdyby się nie odezwała.
Jak we śnie, wzniósł nieco podbródek, by wymienić z nią spojrzenie, ale nie wiedzieć czemu zatrzymał swój wzrok na jej ustach. Pięknych, czerwonych, pociągających ustach. I znowu, o zgrozo, przez jego całe, wielkie ciało przeszła fala gorąca. Nie było sensu już zgrywać dupka, jakim był. W tym momencie obiecałby jej dosłownie wszystko, tylko po to by zaprowadziła go do tego cholernego pokoju i pozwoliła zrobić to, w czym był najlepszy.
– Wszystko, czego tylko zapragniesz – doskonale wiedział, że nie miał zamiaru dotrzymać tej obietnicy, ale czy to miało znacznie? Była pijana, on był pijany, kto by się przejmował tego typu stwierdzeniami. Kiedy ich usta się dotkną, dziewczyna momentalnie zapomni o tych słowach i wszyscy będą szczęśliwi. I wtedy się podniosła, co było dla Aleca dość niespodziewane. Pozwolił jej się złapać za swoją kurtkę, jedynie asekuracyjnie podtrzymując dłonią jej łokieć, ale bynajmniej dawała sobie radę bez jego malutkiej pomocy. Teraz jednak byli zdecydowanie za blisko i dziewczyna powinna się liczyć z tym, że Allectus nie będzie się powstrzymywał wiecznie. Delikatnie się garbiąc, spoglądał natarczywie w jej piękne, błękitne oczy, ale to nie one mieszały mu w głowie. To silny zapach jej perfum, a także alkohol, buzowały w jego ciele. I gdy ona się nachylała, on nachylił się za nią, by ustami delikatnie, niemalże niewyczuwalnie, dotknąć płatka jej ucha.
– Myślę, że wystarczy już alkoholu – powiedział cichym, niezwykle głębokim głosem, czując jak serce kołacze mu w klatce piersiowej z prędkością światła. Wciąż delikatnie zahaczał nosem o płatek jej ucha, a swoim kilkudniowym zarostem drażnił jej podbródek, ale oprócz tego nie robił nic. Tylko czekał na decyzję, która miała być… nieunikniona.
Ciężko już mu było ukrywać to co w tym momencie się z nim działo i sam nie wiedział, jakim cudem wciąż się powstrzymywał przed rzuceniem na Alyssę i zrzuceniem z niej tej cholernej, wyzywającej – a jednak w tym momencie odrobinę zbyt dużo zakrywającej – sukienki. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział ją w tej wersji, bo Meerlin mu świadkiem – gdyby widział, to dziewczyna nigdy by nie odeszła. Głęboko westchnął, tocząc wewnętrzną walkę ze swoimi gałkami ocznymi, które co rusz spadały na odsłonięty dekolt blondwłosej Meadowes. To nie tak, że się wstydził, ba! Nie dbał o to, że go przyłapie. Chciał jednak patrzeć na jej figlarną twarzyczkę, wyczytać z niej myśli, emocje, dowiedzieć się, jak bardzo ona chce tego samego…
– Całe szczęście, że napisali go na kluczu – odpowiedział jej nieco rozbawionym tonem głosu, wykrzywiając usta w zadziornym, ale także – co było do niego niepodobne – niezwykle szerokim uśmiechu. Za często tutaj przebywał, za często jego pijackie libacje kończyły się w pokojach na górze, by dać się tak łatwo podejść. I mierząc ją swoim ciemnym, błyszczącym z pożądania spojrzeniem, przekrzywił nieco głowę w bok. Ot niby z ciekawości, ale w głównej mierze przyglądał się jej nogom z uchylonymi ustami, by przygryźć je dopiero wtedy, gdy dotarł spojrzeniem do podwiniętej nieco sukienki. Prawdopodobnie by się tak dalej przyglądał, z tym samym aroganckim uśmiechem na ustach, gdyby się nie odezwała.
Jak we śnie, wzniósł nieco podbródek, by wymienić z nią spojrzenie, ale nie wiedzieć czemu zatrzymał swój wzrok na jej ustach. Pięknych, czerwonych, pociągających ustach. I znowu, o zgrozo, przez jego całe, wielkie ciało przeszła fala gorąca. Nie było sensu już zgrywać dupka, jakim był. W tym momencie obiecałby jej dosłownie wszystko, tylko po to by zaprowadziła go do tego cholernego pokoju i pozwoliła zrobić to, w czym był najlepszy.
– Wszystko, czego tylko zapragniesz – doskonale wiedział, że nie miał zamiaru dotrzymać tej obietnicy, ale czy to miało znacznie? Była pijana, on był pijany, kto by się przejmował tego typu stwierdzeniami. Kiedy ich usta się dotkną, dziewczyna momentalnie zapomni o tych słowach i wszyscy będą szczęśliwi. I wtedy się podniosła, co było dla Aleca dość niespodziewane. Pozwolił jej się złapać za swoją kurtkę, jedynie asekuracyjnie podtrzymując dłonią jej łokieć, ale bynajmniej dawała sobie radę bez jego malutkiej pomocy. Teraz jednak byli zdecydowanie za blisko i dziewczyna powinna się liczyć z tym, że Allectus nie będzie się powstrzymywał wiecznie. Delikatnie się garbiąc, spoglądał natarczywie w jej piękne, błękitne oczy, ale to nie one mieszały mu w głowie. To silny zapach jej perfum, a także alkohol, buzowały w jego ciele. I gdy ona się nachylała, on nachylił się za nią, by ustami delikatnie, niemalże niewyczuwalnie, dotknąć płatka jej ucha.
– Myślę, że wystarczy już alkoholu – powiedział cichym, niezwykle głębokim głosem, czując jak serce kołacze mu w klatce piersiowej z prędkością światła. Wciąż delikatnie zahaczał nosem o płatek jej ucha, a swoim kilkudniowym zarostem drażnił jej podbródek, ale oprócz tego nie robił nic. Tylko czekał na decyzję, która miała być… nieunikniona.
- Marjorie Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Sro Sie 23, 2017 11:18 am
- Mhm... - Utrzymując kontakt wzrokowy jeszcze przez krótką chwilę, posłała mu jedno z najbardziej intensywnych, a zarazem także zaskakująco wyzywających - przynajmniej jak na nią; zawsze przecież kryła się z podobnymi rzeczami, będąc wręcz znaną ze znacznie delikatniejszych zaczepek - spojrzeń i ponownie oblizała wargi. Tym razem nie zlizywała z nich jednak słodyczy miodu, tym razem zwilżała je tylko dla samego gestu, ruchu, przyciągnięcia wzroku Aleca, gdy jej własne spojrzenie zsunęło się niżej - na szyję, lekko umięśniony tors ukryty pod koszulką widoczną pod rozpiętą kurtką, później jeszcze odrobinę, na moment zatrzymując się na okolicach sprzączki od paska, kilka sekund później powracając do ciemnych oczu w towarzystwie lekko uniesionego kącika ust.
Nie kryła się z tym, jak na nią działał... O ile intensywniej teraz, gdy stanowił dla niej swoiście zakazany owoc, gdy w jej ciele buzował alkohol sprawiający, iż wszystkim, o czym teraz myślała, było przekraczanie pewnych granic. Z nim, tylko i wyłącznie z nim, bo nawet w takim stanie wiedziała, że nie pokazałaby kluczyka pierwszemu lepszemu podpitemu klientowi baru. Tak właściwie, wszyscy inny mogliby nagle zniknąć, przestać istnieć, a ona nawet by tego nie zauważyła. Pod ich spojrzeniami czuła się z początku tak... Brudna... Nie nosiła podobnych ubrań, mając z nich w szafie tylko tę jedną sukienkę - nową, przedtem jeszcze z metką, którą Pandora szybciutko zerwała podczas monologu o tym, że takie ciuchy idealnie łapały książąt, tak jak łapacze snów pochłaniały koszmary, tylko bardziej pozytywnie, no - zakupioną w przypływie odwagi tudzież kompletnego szaleństwa... Tak samo zresztą szpilki, które miała na sobie, pochodziły z tego samego okresu, co sukienka. O ironio losu, okresu jej związku z tym samym mężczyzną, który teraz pochłaniał ją wzrokiem, wzbudzając w niej nie poczucie nadmiernego odsłonięcia, a gorąco.
Chciała być dla niego atrakcyjna wtedy, teraz także pragnąc odczuwać jego gwałtownie rosnące zainteresowanie, zwłaszcza że ona sama też miała swoje nieczyste myśli... Im dłużej ze sobą przebywali - ciało przy ciele, oddech przy oddechu, tuż na wyciągnięcie dłoni - tym mniej potrafiła zapanować nad samą sobą. Nad myślami o tych ciemnych oczach, które pragnęła widzieć jeszcze bardziej pociemniałe, uwodzicielsko zarysowanych wargach idealnych do rozgorączkowanych pocałunków, silnych ramionach i tej niepozornej sprzączce będącej tam tak bardzo nie na miejscu, proszącej o rozpięcie. Aly czuła, że pękła... Metaforycznie, oczywiście, ostatecznie odpychając od siebie ten irytujący głosik resztek rozsądku. Nie był jej do niczego potrzebny. Potrzebowała Aleca... Po tylu latach oddalenia nadal go potrzebowała. Tak samo jak on jej. Nie była w stanie dłużej od tego uciekać, nie teraz, nie tak.
- To nasz szcząsiwy dzień... - Odpowiedziała cicho, prawie mrucząco, jednak słyszalnie. No, przynajmniej dla tego jednego ucha w okolicy, dla którego te słowa - poprzekręcane, ale jednak - były przeznaczone. Zaraz też odrobinę się poprawiła, sekundę później dodając... - Wieczór. - Choć tak naprawdę czuła, że chciała zamienić to na noc, ją zaś po chwili w resztę życia. Był jej księciem... Prawda? Musiał nim być, każdy by to potwierdził i nie musiała nawet pytać. Czekała na niego tak długo, tak bardzo, aby był przy niej, gdy smoki zajmowały salę Dziurawego Kotła. Wcześniej próbowała wymazać go z pamięci, zapomnieć o ich wspólnym życiu, ale teraz nie chciała już tego robić. Pożądała go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek... Fizycznie i psychicznie. Sprawiał, że pomieszczenie nie było już tak szare i paskudne, powodował u niej zawroty głowy i kołatanie w sercu... To musiało coś znaczyć, a ona uparcie przestała dopuszczać do siebie myśl, iż faktycznie znaczyło... Cóż, zbyt duże ilości miodu pitnego w organizmie. To po prostu było przeznaczenie, a z przeznaczeniem się nie walczyło. Poddawało mu się i doceniało to, co oferowało. Zwłaszcza jeśli było to ponownie rozpalające się - a może nigdy nie wygasłe do końca? - uczucie.
- Chcę ciebie. - Mruknęła zdecydowanie, stojąc już jeszcze bliżej niego i przygryzając dolną wargę. - I watę cukrową... Ale ciebie bardziej... Czy to głupie? - Wiedząc, co miał jej odpowiedzieć, wciąż postanowiła upewnić się, że dobrze odczytywała wyraz jego oczu... Choć tak właściwie wcale tego nie potrzebowała, moment później czując ciepłe muśnięcie i igiełki zarostu mężczyzny drapiące jej skórę. Grzecznie - choć na oślep, co poskutkowało wywróceniem i rozlaniem resztki miodu - odstawiła butelkę na stół, chybocząc się nagle ponownie... Tym razem już całym ciężarem ciała opierając się o pierś Greybacka i utrzymując na czubkach szpilek. Spojrzała na niego od dołu.
- Pocałuj mnie... Chcę się z tobą całować. Sam na sam. - Zakomunikowała z taką otwartością, z jaką tylko była z stanie to zrobić. - Chodźmy stąd. - Stwierdziła jeszcze, dosłownie przysięgając, że po alkoholu stabilniej trzymała się na szpilkach niż robiła to na trzeźwo. Pociągając teraz Aleca za sobą i... O losie, pociągając nie za rękę, a za brzeg paska od spodni. Gdyby nie była pijana, momentalnie spłonęłaby ze wstydu... Teraz nie miało to znaczenia.
Nie kryła się z tym, jak na nią działał... O ile intensywniej teraz, gdy stanowił dla niej swoiście zakazany owoc, gdy w jej ciele buzował alkohol sprawiający, iż wszystkim, o czym teraz myślała, było przekraczanie pewnych granic. Z nim, tylko i wyłącznie z nim, bo nawet w takim stanie wiedziała, że nie pokazałaby kluczyka pierwszemu lepszemu podpitemu klientowi baru. Tak właściwie, wszyscy inny mogliby nagle zniknąć, przestać istnieć, a ona nawet by tego nie zauważyła. Pod ich spojrzeniami czuła się z początku tak... Brudna... Nie nosiła podobnych ubrań, mając z nich w szafie tylko tę jedną sukienkę - nową, przedtem jeszcze z metką, którą Pandora szybciutko zerwała podczas monologu o tym, że takie ciuchy idealnie łapały książąt, tak jak łapacze snów pochłaniały koszmary, tylko bardziej pozytywnie, no - zakupioną w przypływie odwagi tudzież kompletnego szaleństwa... Tak samo zresztą szpilki, które miała na sobie, pochodziły z tego samego okresu, co sukienka. O ironio losu, okresu jej związku z tym samym mężczyzną, który teraz pochłaniał ją wzrokiem, wzbudzając w niej nie poczucie nadmiernego odsłonięcia, a gorąco.
Chciała być dla niego atrakcyjna wtedy, teraz także pragnąc odczuwać jego gwałtownie rosnące zainteresowanie, zwłaszcza że ona sama też miała swoje nieczyste myśli... Im dłużej ze sobą przebywali - ciało przy ciele, oddech przy oddechu, tuż na wyciągnięcie dłoni - tym mniej potrafiła zapanować nad samą sobą. Nad myślami o tych ciemnych oczach, które pragnęła widzieć jeszcze bardziej pociemniałe, uwodzicielsko zarysowanych wargach idealnych do rozgorączkowanych pocałunków, silnych ramionach i tej niepozornej sprzączce będącej tam tak bardzo nie na miejscu, proszącej o rozpięcie. Aly czuła, że pękła... Metaforycznie, oczywiście, ostatecznie odpychając od siebie ten irytujący głosik resztek rozsądku. Nie był jej do niczego potrzebny. Potrzebowała Aleca... Po tylu latach oddalenia nadal go potrzebowała. Tak samo jak on jej. Nie była w stanie dłużej od tego uciekać, nie teraz, nie tak.
- To nasz szcząsiwy dzień... - Odpowiedziała cicho, prawie mrucząco, jednak słyszalnie. No, przynajmniej dla tego jednego ucha w okolicy, dla którego te słowa - poprzekręcane, ale jednak - były przeznaczone. Zaraz też odrobinę się poprawiła, sekundę później dodając... - Wieczór. - Choć tak naprawdę czuła, że chciała zamienić to na noc, ją zaś po chwili w resztę życia. Był jej księciem... Prawda? Musiał nim być, każdy by to potwierdził i nie musiała nawet pytać. Czekała na niego tak długo, tak bardzo, aby był przy niej, gdy smoki zajmowały salę Dziurawego Kotła. Wcześniej próbowała wymazać go z pamięci, zapomnieć o ich wspólnym życiu, ale teraz nie chciała już tego robić. Pożądała go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek... Fizycznie i psychicznie. Sprawiał, że pomieszczenie nie było już tak szare i paskudne, powodował u niej zawroty głowy i kołatanie w sercu... To musiało coś znaczyć, a ona uparcie przestała dopuszczać do siebie myśl, iż faktycznie znaczyło... Cóż, zbyt duże ilości miodu pitnego w organizmie. To po prostu było przeznaczenie, a z przeznaczeniem się nie walczyło. Poddawało mu się i doceniało to, co oferowało. Zwłaszcza jeśli było to ponownie rozpalające się - a może nigdy nie wygasłe do końca? - uczucie.
- Chcę ciebie. - Mruknęła zdecydowanie, stojąc już jeszcze bliżej niego i przygryzając dolną wargę. - I watę cukrową... Ale ciebie bardziej... Czy to głupie? - Wiedząc, co miał jej odpowiedzieć, wciąż postanowiła upewnić się, że dobrze odczytywała wyraz jego oczu... Choć tak właściwie wcale tego nie potrzebowała, moment później czując ciepłe muśnięcie i igiełki zarostu mężczyzny drapiące jej skórę. Grzecznie - choć na oślep, co poskutkowało wywróceniem i rozlaniem resztki miodu - odstawiła butelkę na stół, chybocząc się nagle ponownie... Tym razem już całym ciężarem ciała opierając się o pierś Greybacka i utrzymując na czubkach szpilek. Spojrzała na niego od dołu.
- Pocałuj mnie... Chcę się z tobą całować. Sam na sam. - Zakomunikowała z taką otwartością, z jaką tylko była z stanie to zrobić. - Chodźmy stąd. - Stwierdziła jeszcze, dosłownie przysięgając, że po alkoholu stabilniej trzymała się na szpilkach niż robiła to na trzeźwo. Pociągając teraz Aleca za sobą i... O losie, pociągając nie za rękę, a za brzeg paska od spodni. Gdyby nie była pijana, momentalnie spłonęłaby ze wstydu... Teraz nie miało to znaczenia.
- Alec Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Sro Sie 23, 2017 12:03 pm
Pomimo tego, co mówił, czy myślał… nie potrafił zapomnieć o Alyssie przez naprawdę długi czas. Zaraz po tym, jak wyprowadziła się z ich wspólnego mieszkania nie dopuszczał do siebie myśli, że zniknęła. Miała przecież wrócić, jak zawsze zresztą, by robić mu rano śniadanie do pracy i paradować nago po mieszkaniu, gdy zapominała wziąć ręcznika do łazienki. W tamtym okresie nie bywał w domu praktycznie w ogóle. Początkowo nocował na ulicy, bo brakowało mu sił na dojście do kamienicy, jednak z upływem kolejnych tygodni diametralnie zmieniał miejsce zamieszkania, wpraszając się na noce do poznanych tego samego wieczoru kobiet. Moment, w którym całkowicie się z niej otrząsł i zaczął więcej czasu spędzać w mieszkaniu przypadał na końcówkę 1974. Chociaż wciąż czuł zapach jej perfum w łazience i doskwierała mu pustka, związana z pustą szafą, to nie myślał już o niej prawie w ogóle. Czasem, kiedy jego kochanka nie należała do najbardziej lotnych w wiadomej dziedzinie, miał czas by powrócić myślami do ciepłego ciała Meadowes i do spojrzenia jej błękitnych oczu, z których biła przerażająca jak dla niego czułość, a której nie doświadczył już nigdy później. Ale to zanikało, by z czasem totalnie wyparować. Aż do teraz. Najwyraźniej musiał ją tylko zobaczyć, by wzniecić dawno ugaszony ogień, który – po tych wszystkich latach musiał się jeszcze ledwo tlić.
Znał ją, znał ją wystarczająco, by widzieć, jak na nią działał. Doskonale wiedział, że prostując się, zaczepiając spojrzenie na jego ciele, ona po prostu go pragnęła. I, co najgorsze, wciąż kochała. I może, gdyby nie to spojrzenie to łatwiej byłoby mu się tak po prostu opanować, ale odkąd nie dzielił z nią łóżka, nikt nigdy nie patrzył na niego dokładnie w ten sposób. Oczywiście, zdarzały się dziewczyny o wiele bardziej doświadczone w flirtach i w ogóle przez samą naturę, ale tylko Alyssa wiedziała, czego on tak naprawdę potrzebował.
– W rzeczy samej – tylko skończ już gadać, Meadowes. Oboje wiedzieli – w mniemaniu Aleca – że to potrwa tylko jedną noc. Rozstali się z konkretnego powodu i tego nie dało się w żaden sposób zmienić, ale.. mogli na tę jedną noc o tym zapomnieć, prawda? Nie było w tym przecież nic złego. Mogli się dotykać, całować, jak za dawnych lat, a potem odejść w godności i nigdy do siebie nie powrócić. Może i był pijany, ale pamiętał moment rozstania, tym bardziej powód. Ale w tym momencie miał to po prostu gdzieś. Czystość, a raczej nieczystość jej krwi, nie grała teraz roli.
– Hm? – spytał z rozkojarzeniem, marszcząc brwi, jakby próbując zrozumieć sens wspomnianej waty cukrowej. Ale czy był, jakikolwiek… sens? Alyssa była zbyt pijana, by myśleć trzeźwo i to było jego przewagą. Moralny człowiek wiedziałby, że nie można jej wykorzystać w tej małej chwili słabości, ale Alec nie należał do tego typu ludzi. Była po prostu blisko, tak blisko, że musiała czuć bicie jego serca – zwłaszcza, że policzkiem przytulała się do jego klatki piersiowej. I w tym momencie… po raz kolejny przeszła go fala ciepła, tym razem jednak zupełnie inna – taka, którą poczuł te pięć lat temu, gdy pierwszy raz pozwoliła mu być tak blisko. I choć dłoń ułożył na jej kości ogonowej, by po chwili nieznacznie zsunąć ją na prawy pośladek dziewczyny, wciąż nie spuszczał wzroku z jej twarzy. A wtedy zakomunikowała mu jedno stwierdzenie, z którym nie miał zamiaru się kłócić. Z zadziornym uśmiechem i poluzowaną szlufką podążył – chwiejnym, aczkolwiek w miarę szybkim krokiem – za nią. Nie wiedział nawet, kiedy wdrapali się schodami na piętro z pokojami, ale doskonale zarejestrował fakt, gdy przytknął swoje spierzchnięte wargi do jej szyi (kiedy ona mocowała się z kluczem i drzwiami), składając na niej coraz to zachłanniejsze i gorętsze pocałunki, natomiast prawą dłonią niekontrolowanie położył na jej udzie, tym samym odważnie podsuwając sukienkę Meadowes. Miał gdzieś, że byli na korytarzu. Chciał ją teraz, w tym momencie.
Znał ją, znał ją wystarczająco, by widzieć, jak na nią działał. Doskonale wiedział, że prostując się, zaczepiając spojrzenie na jego ciele, ona po prostu go pragnęła. I, co najgorsze, wciąż kochała. I może, gdyby nie to spojrzenie to łatwiej byłoby mu się tak po prostu opanować, ale odkąd nie dzielił z nią łóżka, nikt nigdy nie patrzył na niego dokładnie w ten sposób. Oczywiście, zdarzały się dziewczyny o wiele bardziej doświadczone w flirtach i w ogóle przez samą naturę, ale tylko Alyssa wiedziała, czego on tak naprawdę potrzebował.
– W rzeczy samej – tylko skończ już gadać, Meadowes. Oboje wiedzieli – w mniemaniu Aleca – że to potrwa tylko jedną noc. Rozstali się z konkretnego powodu i tego nie dało się w żaden sposób zmienić, ale.. mogli na tę jedną noc o tym zapomnieć, prawda? Nie było w tym przecież nic złego. Mogli się dotykać, całować, jak za dawnych lat, a potem odejść w godności i nigdy do siebie nie powrócić. Może i był pijany, ale pamiętał moment rozstania, tym bardziej powód. Ale w tym momencie miał to po prostu gdzieś. Czystość, a raczej nieczystość jej krwi, nie grała teraz roli.
– Hm? – spytał z rozkojarzeniem, marszcząc brwi, jakby próbując zrozumieć sens wspomnianej waty cukrowej. Ale czy był, jakikolwiek… sens? Alyssa była zbyt pijana, by myśleć trzeźwo i to było jego przewagą. Moralny człowiek wiedziałby, że nie można jej wykorzystać w tej małej chwili słabości, ale Alec nie należał do tego typu ludzi. Była po prostu blisko, tak blisko, że musiała czuć bicie jego serca – zwłaszcza, że policzkiem przytulała się do jego klatki piersiowej. I w tym momencie… po raz kolejny przeszła go fala ciepła, tym razem jednak zupełnie inna – taka, którą poczuł te pięć lat temu, gdy pierwszy raz pozwoliła mu być tak blisko. I choć dłoń ułożył na jej kości ogonowej, by po chwili nieznacznie zsunąć ją na prawy pośladek dziewczyny, wciąż nie spuszczał wzroku z jej twarzy. A wtedy zakomunikowała mu jedno stwierdzenie, z którym nie miał zamiaru się kłócić. Z zadziornym uśmiechem i poluzowaną szlufką podążył – chwiejnym, aczkolwiek w miarę szybkim krokiem – za nią. Nie wiedział nawet, kiedy wdrapali się schodami na piętro z pokojami, ale doskonale zarejestrował fakt, gdy przytknął swoje spierzchnięte wargi do jej szyi (kiedy ona mocowała się z kluczem i drzwiami), składając na niej coraz to zachłanniejsze i gorętsze pocałunki, natomiast prawą dłonią niekontrolowanie położył na jej udzie, tym samym odważnie podsuwając sukienkę Meadowes. Miał gdzieś, że byli na korytarzu. Chciał ją teraz, w tym momencie.
- Marjorie Greyback
Re: I say no one has to know what we do, his hands are in my hair, his clothes are in my room | P.S., A.M. & A.G.
Sro Sie 23, 2017 2:45 pm
Ze wszystkich miejsc, ze wszystkich osób w Londynie, ze wszystkich klientów przebywających tego wieczoru w Dziurawym Kotle... Musieli wpaść właśnie na siebie. Czym to było, jeśli nie rzutem przeznaczenia? Spotkali się przypadkiem, zupełnie tak jak osiemnaście lat wcześniej. I choć pomiędzy nimi powinna trwać niezburzalna bariera stworzona z utraconego czasu, niezamierzanych i niechcianych słów wypowiedzianych w gniewie, skrajnie różnych poglądów, całkowicie innej przynależności oraz nieodpowiedniego pochodzenia... Alyssa już jej nie wyczuwała, zupełnie tak, jakby te wszystkie elementy nie istniały... Bo przecież nie musiały, prawda?
Zmieniła się przez te lata, a doświadczenie sprawiło, iż dostrzegała już teraz, że nigdy nie chodziło o czerń czy biel. We wszystkim była szarość - jasna, ciemna, pośrednia... Setki, jeśli nie tysiące różnych odcieni pozornie jednego koloru. Gdzieś tam bardzo głęboko, cóż, praktycznie przez cały czas wiedziała, że nigdy nie przestała kochać tego człowieka. Nawet jeśli był Śmierciożercą, to zwyczajnie nie wchodziło w grę. Była do niego za mocno przywiązana, zbyt wiele razem przeszli, aby potrafiła - ot tak, praktycznie na zawołanie ojca czy kogokolwiek, komu się to nie podobało - przestać żywić uczucia do Aleca. Zwłaszcza teraz, kiedy myśl o potencjalnych konsekwencjach czy nieprawidłowościach była najprawdopodobniej ostatnią, jaka mogłaby zagościć w głowie Meadowes, ta wiedziała jedno... Jeśli tylko pragnął jej tak bardzo, jak ona jego, była w stanie przełknąć wszystko, co ich poróżniło. Chciała, by rzeczywiście był jej księciem... Nawet bez białej miotły. Chciała zacząć wszystko od nowa.
Tęskniła. Sama nie wiedziała, jak mocno, dopóki go nie zobaczyła. Przy nim czuła się nie tylko sobą, czuła się... Żywa. Być może często doprowadzał ją do irytacji, miał te swoje nieznośne nawyki, wielokrotnie odzywał się do niej z sarkazmem czy ironią, ale nadal uważała go za bliskiego ideałowi. Jej ideałowi. Tamten moment sprzed lat odebrał Alyssie jakby część duszy, stworzył ranę w piersi, która nie zagoiła się do tej pory. A teraz? Blondynka odczuwała zawroty w głowie, suchość w gardle, miękkość w nogach, dreszcze przechodzące po całym jej ciele, a świat przy tym wszystkim był o stokroć piękniejszy.
Ponura sala Dziurawego Kotła nabrała żywszych kolorów, ludzie dookoła stali się jakby życzliwsi, dym papierosowy zaczął przypominać anielskie chmurki, ba!, jeden z tych nadmiernie otyłych gburów - ten sam, który prawie nie stratował jej podczas zamawiania alkoholu w barze - stał się nagle przesłodkim kupidynkiem. Mało brakowało, a stara szafa grająca zaczęłaby wydobywać z siebie niebiańskie trele. Jej kuzynka momentalnie zdiagnozowałaby to jako bajkowe zakochanie, pierwszy z brzegu magomedyk uznałby, że nie należało już chyba mówić o stężeniu alkoholu we krwi, tylko krwi w alkoholu, a Alyssa? Aly czuła się, jakby wirowała.
- Luubisz mniee? - Spytała przeciągle, nie mogąc zbytnio bez mrugania utrzymać spojrzenia na jednym punkcie, ale starając się nadal spoglądać prosto w twarz mężczyzny... Będąc wpatrzoną w niego teraz niczym w najpiękniejszy obrazek. I choć przytrzymywał ją za łokcie, muskał płatek jej ucha i drażnił ją zarostem, to jej zdecydowanie nie wystarczało. Na krótką chwilę objęła go ramionami za szyję, kontynuując. - Poluubisz mniee? - Uznała jednak, że trzymanie rąk uniesionych tak wysoko nie było zbyt dobre dla jej równowagi, bo było jej jakby ciężej utrzymać się w pionowej pozycji, więc zaraz powróciła do wcześniejszego trzymania dłoni na jego kurtce, palcami lekko wkradając się na koszulkę.
- Nie rób hm, nie lubię, gdy robisz hm... Ani hmm. - Stwierdzając to w taki sposób, że chyba nawet najmniej spostrzegawcza osoba domyśliłaby się po tym, jak bardzo Alyssa Meadowes była pijana, wydęła wargi, po czym jeszcze bardziej przytuliła się do niego. Lubiła wdychać ten zapach, nawet jeśli nienawidziła tych jego fajek. Sprawiał, że czuła się dosłownie jak w domu, jak w prawdziwym domu - tym, który chciała mieć właśnie z nim. I wiedziała, przynajmniej według swojej aktualnej pokrętnej logiki, że on też mógł tego chcieć. Tak bardzo łomotało mu serce...
Wystarczyło tylko, by ponownie spróbowali, o co nie było wcale tak trudno, prawda? Skoro już znaleźli się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, chciała do niego wrócić. Właśnie teraz, znowu czując ciepło jego ciała przy swoim i otulając się mocną, ostrą wonią tego jedynego mężczyzny. Dlatego nie pomyślała o proteście, gdy położył rękę na jej pośladku, czując falę gorąca i prądy w podbrzuszu. Mógł ją dotykać, mógł ją całować, bo była jego. Tylko i wyłącznie jego, oboje tego chcieli. Poza tym... Upłynęło tyle lat, prawda? Ludzie się zmieniali, poglądy się zmieniały i nie wyglądało na to, by jej pochodzenie miało już aż tak wielkie znaczenie. Zachowanie mężczyzny wskazywało na coś wręcz przeciwnego, przez co Meadowes była jeszcze pewniejsza siebie, otwarcie przystając na pokazanie drzwi, które otwierał ten kluczyk.
Zwyczajnie pociągnęła Aleca za sobą, stawiając dosyć pewne kroki na wiśniowych szpilkach i jakimś cudem nie zaliczając ani jednej wywrotki podczas wchodzenia po schodach. Los najwyraźniej faktycznie chciał ich razem, a ona nie mogła mu odmówić. Tak samo jak nie potrafiła odmówić brunetowi, który zaczął całować ją jeszcze na korytarzu, dosyć skutecznie rozpraszając blondynkę podczas otwierania pokoju. Trafiając wreszcie kluczem do zamka, obróciła się przodem do mężczyzny, zmuszając go tym samym, by przestał obsypywać pocałunkami jej szyję. Zamiast tego, cóż, chciała czegoś większego... Łapiąc go za kołnierz bluzki i przyciągając do poziomu swoich ust, by pocałować go głęboko, pociągając zębami za wargę, którą liznęła zaczepnie czubkiem języka. Wolną, niezajętą kluczem rękę położyła na tej samej dłoni, jaką sunął po jej udzie, szybkim ruchem przesuwając ją na zamek u góry sukienki.
- Zostaniesz na noc? - Nie musiała o to pytać, a jednak w jej ustach było to równoznaczne nie z pytaniem go, czy chciał spędzić z nią wieczór, lecz z całkowitym przyzwoleniem na to, by razem byli. Potrzebowała zresztą zaledwie kilkunastu sekund, by przekręcić kluczyk w zamku, ciągnąc mężczyznę do środka i przyciskając go w pocałunku do wewnętrznej strony drzwi, które zamknęły się z hukiem. Teraz to ona obsypywała Aleca pocałunkami, na szpilkach sięgając znacznie wyżej niż kiedykolwiek, choć jej dłonie i tak zatrzymały się na zapięciu jego paska.
Zmieniła się przez te lata, a doświadczenie sprawiło, iż dostrzegała już teraz, że nigdy nie chodziło o czerń czy biel. We wszystkim była szarość - jasna, ciemna, pośrednia... Setki, jeśli nie tysiące różnych odcieni pozornie jednego koloru. Gdzieś tam bardzo głęboko, cóż, praktycznie przez cały czas wiedziała, że nigdy nie przestała kochać tego człowieka. Nawet jeśli był Śmierciożercą, to zwyczajnie nie wchodziło w grę. Była do niego za mocno przywiązana, zbyt wiele razem przeszli, aby potrafiła - ot tak, praktycznie na zawołanie ojca czy kogokolwiek, komu się to nie podobało - przestać żywić uczucia do Aleca. Zwłaszcza teraz, kiedy myśl o potencjalnych konsekwencjach czy nieprawidłowościach była najprawdopodobniej ostatnią, jaka mogłaby zagościć w głowie Meadowes, ta wiedziała jedno... Jeśli tylko pragnął jej tak bardzo, jak ona jego, była w stanie przełknąć wszystko, co ich poróżniło. Chciała, by rzeczywiście był jej księciem... Nawet bez białej miotły. Chciała zacząć wszystko od nowa.
Tęskniła. Sama nie wiedziała, jak mocno, dopóki go nie zobaczyła. Przy nim czuła się nie tylko sobą, czuła się... Żywa. Być może często doprowadzał ją do irytacji, miał te swoje nieznośne nawyki, wielokrotnie odzywał się do niej z sarkazmem czy ironią, ale nadal uważała go za bliskiego ideałowi. Jej ideałowi. Tamten moment sprzed lat odebrał Alyssie jakby część duszy, stworzył ranę w piersi, która nie zagoiła się do tej pory. A teraz? Blondynka odczuwała zawroty w głowie, suchość w gardle, miękkość w nogach, dreszcze przechodzące po całym jej ciele, a świat przy tym wszystkim był o stokroć piękniejszy.
Ponura sala Dziurawego Kotła nabrała żywszych kolorów, ludzie dookoła stali się jakby życzliwsi, dym papierosowy zaczął przypominać anielskie chmurki, ba!, jeden z tych nadmiernie otyłych gburów - ten sam, który prawie nie stratował jej podczas zamawiania alkoholu w barze - stał się nagle przesłodkim kupidynkiem. Mało brakowało, a stara szafa grająca zaczęłaby wydobywać z siebie niebiańskie trele. Jej kuzynka momentalnie zdiagnozowałaby to jako bajkowe zakochanie, pierwszy z brzegu magomedyk uznałby, że nie należało już chyba mówić o stężeniu alkoholu we krwi, tylko krwi w alkoholu, a Alyssa? Aly czuła się, jakby wirowała.
- Luubisz mniee? - Spytała przeciągle, nie mogąc zbytnio bez mrugania utrzymać spojrzenia na jednym punkcie, ale starając się nadal spoglądać prosto w twarz mężczyzny... Będąc wpatrzoną w niego teraz niczym w najpiękniejszy obrazek. I choć przytrzymywał ją za łokcie, muskał płatek jej ucha i drażnił ją zarostem, to jej zdecydowanie nie wystarczało. Na krótką chwilę objęła go ramionami za szyję, kontynuując. - Poluubisz mniee? - Uznała jednak, że trzymanie rąk uniesionych tak wysoko nie było zbyt dobre dla jej równowagi, bo było jej jakby ciężej utrzymać się w pionowej pozycji, więc zaraz powróciła do wcześniejszego trzymania dłoni na jego kurtce, palcami lekko wkradając się na koszulkę.
- Nie rób hm, nie lubię, gdy robisz hm... Ani hmm. - Stwierdzając to w taki sposób, że chyba nawet najmniej spostrzegawcza osoba domyśliłaby się po tym, jak bardzo Alyssa Meadowes była pijana, wydęła wargi, po czym jeszcze bardziej przytuliła się do niego. Lubiła wdychać ten zapach, nawet jeśli nienawidziła tych jego fajek. Sprawiał, że czuła się dosłownie jak w domu, jak w prawdziwym domu - tym, który chciała mieć właśnie z nim. I wiedziała, przynajmniej według swojej aktualnej pokrętnej logiki, że on też mógł tego chcieć. Tak bardzo łomotało mu serce...
Wystarczyło tylko, by ponownie spróbowali, o co nie było wcale tak trudno, prawda? Skoro już znaleźli się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, chciała do niego wrócić. Właśnie teraz, znowu czując ciepło jego ciała przy swoim i otulając się mocną, ostrą wonią tego jedynego mężczyzny. Dlatego nie pomyślała o proteście, gdy położył rękę na jej pośladku, czując falę gorąca i prądy w podbrzuszu. Mógł ją dotykać, mógł ją całować, bo była jego. Tylko i wyłącznie jego, oboje tego chcieli. Poza tym... Upłynęło tyle lat, prawda? Ludzie się zmieniali, poglądy się zmieniały i nie wyglądało na to, by jej pochodzenie miało już aż tak wielkie znaczenie. Zachowanie mężczyzny wskazywało na coś wręcz przeciwnego, przez co Meadowes była jeszcze pewniejsza siebie, otwarcie przystając na pokazanie drzwi, które otwierał ten kluczyk.
Zwyczajnie pociągnęła Aleca za sobą, stawiając dosyć pewne kroki na wiśniowych szpilkach i jakimś cudem nie zaliczając ani jednej wywrotki podczas wchodzenia po schodach. Los najwyraźniej faktycznie chciał ich razem, a ona nie mogła mu odmówić. Tak samo jak nie potrafiła odmówić brunetowi, który zaczął całować ją jeszcze na korytarzu, dosyć skutecznie rozpraszając blondynkę podczas otwierania pokoju. Trafiając wreszcie kluczem do zamka, obróciła się przodem do mężczyzny, zmuszając go tym samym, by przestał obsypywać pocałunkami jej szyję. Zamiast tego, cóż, chciała czegoś większego... Łapiąc go za kołnierz bluzki i przyciągając do poziomu swoich ust, by pocałować go głęboko, pociągając zębami za wargę, którą liznęła zaczepnie czubkiem języka. Wolną, niezajętą kluczem rękę położyła na tej samej dłoni, jaką sunął po jej udzie, szybkim ruchem przesuwając ją na zamek u góry sukienki.
- Zostaniesz na noc? - Nie musiała o to pytać, a jednak w jej ustach było to równoznaczne nie z pytaniem go, czy chciał spędzić z nią wieczór, lecz z całkowitym przyzwoleniem na to, by razem byli. Potrzebowała zresztą zaledwie kilkunastu sekund, by przekręcić kluczyk w zamku, ciągnąc mężczyznę do środka i przyciskając go w pocałunku do wewnętrznej strony drzwi, które zamknęły się z hukiem. Teraz to ona obsypywała Aleca pocałunkami, na szpilkach sięgając znacznie wyżej niż kiedykolwiek, choć jej dłonie i tak zatrzymały się na zapięciu jego paska.
- Sponsored content
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|