- Alec Greyback
Hot summer nights, mid July, when you and I were forever wild...| Alec G. & Alyssa M.
Nie Sie 13, 2017 9:53 pm
Czas akcji: koniec sierpnia 1973 – środek nocy
Miejsce akcji: kawalerka na ostatnim piętrze kamienicy
Uczestnicy: Alec Greyback, Alyssa Meadowes
~*~
Miejsce akcji: kawalerka na ostatnim piętrze kamienicy
Uczestnicy: Alec Greyback, Alyssa Meadowes
~*~
Zdumiewający jest fakt, jak szybko człowiek może się do czegoś, lub kogoś przyzwyczaić. Alec nigdy nie wierzył w tego typu bzdety, ba! Według niego człowiek był niczym plastelina, glina, która łatwo przystosowuje się do danej sytuacji, by po chwili przybrać zupełnie inny kształt. Choć sam bronił się przed tym rękoma i nogami (wręcz całym sobą, a nawet! i połową innych ludzi) nie potrafił dłużej przed sobą ukrywać, że on również jest niezwykle plastyczny. Obecność Alyssy w tym mieszkaniu stała się dla niego nierozerwalnym fragmentem jego codzienności. Nie potrafił już nawet wyobrazić sobie, jak wyglądałby jego dzień, gdyby blondynka pewnego dnia postanowiła wyparować. W pewnym momencie to jej bezapelacyjne wkraczanie do kuchni z samego rana i mówienie mu, że papieros i kawa to nie śniadanie oraz, że zaraz spóźni się do pracy stały się rutyną. Tak samo, jak kanapka zawinięta w biały papier i odgarnianie mu włosów z czoła, gdy tylko pochylał się, by włożyć buty na nogi. A potem po prostu zwisała z jego szyi i teraz to on pełnił rolę budzika, upominając blondynkę, że zaraz spóźni się do pracy przez te jej głupie miłostki. Tak. To była jego codzienność.
Od pewnej nocy zaczął też przychylniej patrzeć na Alyssę. Wracanie do domu wiązało się ze swego rodzaju głęboko odczuwalną (duszoną w sobie, ale odczuwalną) radością. I mimo, że przekraczał próg mieszkania bez cienia jakichkolwiek emocji to widok, jak krząta się w kuchni i po raz kolejny przypala mu obiad były… były pokrzepiające. Tego dnia nie było inaczej. Już na klatce schodowej czuł smród przypalonego mięsa, do którego smaku już się nawet przyzwyczaił, a który – o dziwo - nie wywoływał w nim żadnych negatywnych emocji – jedynie pobłażliwy uśmiech. A potem to już po prostu go męczyła. O papierosy, o wyniesienie śmieci, o opuszczanie deski w toalecie. Ona jęczała – on wywracał oczami i pstrykał zapalniczkę, by znowu pozwolić zapachowi tytoniowemu wypełnić całe mieszkanie.
Najbardziej jednak lubił wieczory. Szarzejące niebo i ostatni wypalony papieros skutecznie sygnalizował, że już czas zmierzać do sypialni. Przeważnie musiał czekać aż dziewczyna się skończy myć, jednak tego dnia natrafił na siedzącą już na łóżku Meadowes, która wycierała blond włosy czerwonym ręcznikiem. Potem już było schematycznie – uwodził ją, w zamian pozwalając dziewczynie zasnąć w swoich objęciach.
(...)
Było grubo po północy. Alec otworzył leniwie powieki, by powoli i niezauważalnie wyślizgnąć się z łóżka. Plan był prosty, zresztą.. taki sam jak co noc, więc co mogło pójść nie tak? Ostrożnie usiadł na skraju łóżka, prostując się przesadnie, natomiast wzrokiem omiatając pokój, by zlokalizować wszystkie przygotowane do swojej nocnej przechadzki rzeczy. Lubił tę swoją niezależność. Ba! Pozwalało mieć to pewną przewagę nad Meadowes, a także świadomość, że dziewczyna nie ma nad nim żadnej kontroli. Sięgnął na szafkę nocną, by wyciągnąć z pudełeczka własnoręcznie skręconego papierosa, gdy poczuł, jak włoski mu się jeżą na karku. Zmrużył ostrożnie oczy i przekręcił głowę do tyłu, by po chwili natrafić na lśniącą w ciemności parę oczu. Alec zmarszczył brwi, co sprawiło, że między nimi pojawiła się pionowa zmarszczka, po czym wciąż mając nieodpalonego papierosa między zębami wychrypiał zaspanym głosem: – Dlaczego jeszcze nie śpisz?
- Marjorie Greyback
Re: Hot summer nights, mid July, when you and I were forever wild...| Alec G. & Alyssa M.
Nie Sie 13, 2017 11:24 pm
Ktoś inny najprawdopodobniej po raz tysięczny powiedziałby jej, że istniało wiele ścieżek, którymi mogła podążać, że nie musiała porzucać szkoły, że nie należało całkowicie odcinać się od rodziny i próbować pozostawić przeszłość za sobą, że popełniała błąd za błędem, że dalej kręciła się na tej szalonej karuzeli, nie mając na niej ani odrobiny stabilizacji, zamiast spróbować zeskoczyć... Ale ona tak tego nie odbierała. Paradoksalnie, była bardziej szczęśliwa niż kiedykolwiek. Zawodziła ojca, przyjaciół, nauczycieli ze szkolnej kadry, którzy w nią wierzyli... A jednak to nie wtedy, kiedy stosowała się do tych wszystkich porad, naprawdę cieszyła się życiem. Po stokroć bardziej wolała przypalać mięso - zastanawiając się nad tym, jakiej wielkości garści powinna być garstka majeranku - albo nasłuchiwać dziwnych dźwięków dochodzących z łazienki i niechybnie wydawanych przez strasznie wredną, złowieszczą pralkę, aniżeli siedzieć z kolejną książką w zimnych ceglanych murach ojcowskiej kamienicy.
Uwielbiała zgłębiać tajniki wiedzy uzdrowicielskiej, wypytywać znajomych magomedyków o nurtujące ją kwestie, ale żaden z nich nie powiedziałby jej tyle o życiu, ile dowiedziała się od starej aptekarki z Nokturnu. I żaden, ale to żaden nie byłby w stanie dać jej tyle - uparcie zarzekając się, że tego nie robił - co ponurak, z którym mieszkała. Sama nie wiedziała, kiedy dokładnie to wszystko nabrało takiej a nie innej formy, lecz mogła powiedzieć, że stworzyli coś na kształt domu. Nijak nieprzypominającego ideału, a jednak takiego, w którym czuła się dobrze. Wymieniając firanki, kupując kwiatki od drobnej sprzedawczyni siedzącej zazwyczaj przy bocznych drzwiach Dziurawego Kotła, układając obrusy i serwetki, paląc zapachowe - i głównie antytytoniowe - świeczki...
A przede wszystkim - zachowując się jak typowa dziewczyna w poważniejszym związku, choć nigdy, przenigdy nie usłyszała tego słowa na serio padającego z ust Aleca. I chociaż naprawdę pragnęła je usłyszeć, ani myślała odchodzić z tego powodu, tłumacząc sobie milczenie jako przejaw trudnej przeszłości i czekając. Tworzyli własne schematy, rytuały, przyzwyczajenia... Kiedyś przecież musiał jej to powiedzieć. Nie mógł tego wiecznie unikać. Tymczasem jednak to ona głaskała go po policzkach, przytulała, wieszała się mu na szyi, skakała na plecy, śmiała się i czule dokazywała. Takie okazywanie uczuć jak najbardziej jej pasowało, nawet jeśli w zamian otrzymywała przewracanie oczami i niezadowolone prychnięcia.
Było dobrze, było naprawdę dobrze. Nie chciała tego zmieniać. Każdy dzień przynosił ze sobą zarówno stare zwyczaje, jak i powiew świeżości, coś nowego, odżywczego. Nie popadała w stagnację, nie miała jak poddać się rutynie. I może faktycznie - tak jak zarzucił jej jeden z dawnych przyjaciół - jej związek był jak coraz szybsze kręcenie się na niestabilnej i rozpędzonej karuzeli, ale nie zrezygnowałaby z niego, nie zrezygnowałaby z Aleca. Za bardzo kochała ich poranki i wieczory. Takie jak tego dnia. Przynajmniej do czasu, gdy nie nadeszła noc...
Co z tego, iż nie spała? Będąc już na jawie, wciąż czuła się jak w głębokim śnie. Nie wiedziała, co było realne, co zaś stanowiło tylko wytwór jej własnego umysłu. Dopiero głos Greybacka, jego spojrzenie na nią, nieodpalony papieros pomiędzy zębami... To jakby odrobinę wybudziło ją z transu, w którym trwała przez... Długą chwilę? Sama nie do końca wiedziała, ile czasu siedziała tak pomiędzy poduszkami. Minutę? Dwie? Dziesięć? Piętnaście? Idea czasu jakby się dla niej teraz rozmyła, a otaczający ich mrok niczego nie ułatwiał. Nie miała też pojęcia, co powinna odpowiedzieć mężczyźnie. Wiedziała o tym, co robił praktycznie każdego wieczoru. Doszła do tego jakiś czas temu, zaledwie dzień po ich pierwszym zbliżeniu, jakby wyczulił nim ją na swoją obecność.Choć starał się być bezszelestny, często budził ją wyślizgiwaniem się z łóżka, jednakże nie dawała mu wtedy żadnego znaku przytomności. Udawała śpiącą, oddychając powoli i miarowo, a potem - gdy już ponownie do niej wracał - sennie przytulając się do niego, by nie puścić go aż do rana. Teraz było jednak całkowicie inaczej.
Bardzo powoli mrugając rozszerzonymi i wyjątkowo błyszczącymi oczami, prawie niezauważalnie potrząsnęła głową, by rozchylić tylko leciutko bladoróżowe usta poplamione wąską strużką krwi, która nie ciekła jej już z nosa, jednak pozostawiła po sobie bardzo wyraźny ciemniejący ślad. Blondynka nie odpowiedziała, oddychając z westchnieniem, moment później ze świstem zaciągając powietrze. Raz po raz, raz po raz wydychała chłodniejsze powietrze, jakie wlatywało przez okno, prawie się nim zachłystując, dopóki ponownie nie zamrugała oczami. Wbiła bardziej przytomne spojrzenie wprost w nierozżarzony czubek alecowego papierosa, drugą rękę przykładając sobie do lewego nozdrza.
- Nie mogę zasnąć. - Mruknęła bez przekonania, co prawda przerywając ciszę, jednak raczej nie łudząc się, iż uda jej się sprzedać mu takie wyjaśnienie. Nie chciała pytań, obawiała się ich, potrzebując tylko jednego. - Przytul mnie. - Wyciągając wątłe ramiona w kierunku mężczyzny, poprosiła szeptem.
Uwielbiała zgłębiać tajniki wiedzy uzdrowicielskiej, wypytywać znajomych magomedyków o nurtujące ją kwestie, ale żaden z nich nie powiedziałby jej tyle o życiu, ile dowiedziała się od starej aptekarki z Nokturnu. I żaden, ale to żaden nie byłby w stanie dać jej tyle - uparcie zarzekając się, że tego nie robił - co ponurak, z którym mieszkała. Sama nie wiedziała, kiedy dokładnie to wszystko nabrało takiej a nie innej formy, lecz mogła powiedzieć, że stworzyli coś na kształt domu. Nijak nieprzypominającego ideału, a jednak takiego, w którym czuła się dobrze. Wymieniając firanki, kupując kwiatki od drobnej sprzedawczyni siedzącej zazwyczaj przy bocznych drzwiach Dziurawego Kotła, układając obrusy i serwetki, paląc zapachowe - i głównie antytytoniowe - świeczki...
A przede wszystkim - zachowując się jak typowa dziewczyna w poważniejszym związku, choć nigdy, przenigdy nie usłyszała tego słowa na serio padającego z ust Aleca. I chociaż naprawdę pragnęła je usłyszeć, ani myślała odchodzić z tego powodu, tłumacząc sobie milczenie jako przejaw trudnej przeszłości i czekając. Tworzyli własne schematy, rytuały, przyzwyczajenia... Kiedyś przecież musiał jej to powiedzieć. Nie mógł tego wiecznie unikać. Tymczasem jednak to ona głaskała go po policzkach, przytulała, wieszała się mu na szyi, skakała na plecy, śmiała się i czule dokazywała. Takie okazywanie uczuć jak najbardziej jej pasowało, nawet jeśli w zamian otrzymywała przewracanie oczami i niezadowolone prychnięcia.
Było dobrze, było naprawdę dobrze. Nie chciała tego zmieniać. Każdy dzień przynosił ze sobą zarówno stare zwyczaje, jak i powiew świeżości, coś nowego, odżywczego. Nie popadała w stagnację, nie miała jak poddać się rutynie. I może faktycznie - tak jak zarzucił jej jeden z dawnych przyjaciół - jej związek był jak coraz szybsze kręcenie się na niestabilnej i rozpędzonej karuzeli, ale nie zrezygnowałaby z niego, nie zrezygnowałaby z Aleca. Za bardzo kochała ich poranki i wieczory. Takie jak tego dnia. Przynajmniej do czasu, gdy nie nadeszła noc...
(...)
Siedziała przysunięta prawie pod samą ścianę, garbiąc się odrobinę zbyt mocno i kurczowo ściskając palcami - podciągnięty prawie pod samą szyję - brzeg pościeli. Nie było zimno... Wręcz przeciwnie, to była jedna z cieplejszych nocy tego lata, a jednak Meadowes czuła ogarniający ją przenikliwy chłód. I choć sama nie słyszała tego dźwięku, mając uszy wypełnione dziwnym szumem, dolne zęby Alyssy ledwie słyszalnie uderzały o górne, wprawiając jej jasnoróżowe wargi w drganie. Zdawała się być przy tym nieobecna, bo i właśnie tak było. Choć wpatrywała się prosto w Aleca, równie dobrze mężczyzna mógłby w tym momencie odejść niezauważony, bowiem patrzyła przez niego, jakby wcale go nie dostrzegając. Co z tego, iż nie spała? Będąc już na jawie, wciąż czuła się jak w głębokim śnie. Nie wiedziała, co było realne, co zaś stanowiło tylko wytwór jej własnego umysłu. Dopiero głos Greybacka, jego spojrzenie na nią, nieodpalony papieros pomiędzy zębami... To jakby odrobinę wybudziło ją z transu, w którym trwała przez... Długą chwilę? Sama nie do końca wiedziała, ile czasu siedziała tak pomiędzy poduszkami. Minutę? Dwie? Dziesięć? Piętnaście? Idea czasu jakby się dla niej teraz rozmyła, a otaczający ich mrok niczego nie ułatwiał. Nie miała też pojęcia, co powinna odpowiedzieć mężczyźnie. Wiedziała o tym, co robił praktycznie każdego wieczoru. Doszła do tego jakiś czas temu, zaledwie dzień po ich pierwszym zbliżeniu, jakby wyczulił nim ją na swoją obecność.Choć starał się być bezszelestny, często budził ją wyślizgiwaniem się z łóżka, jednakże nie dawała mu wtedy żadnego znaku przytomności. Udawała śpiącą, oddychając powoli i miarowo, a potem - gdy już ponownie do niej wracał - sennie przytulając się do niego, by nie puścić go aż do rana. Teraz było jednak całkowicie inaczej.
Bardzo powoli mrugając rozszerzonymi i wyjątkowo błyszczącymi oczami, prawie niezauważalnie potrząsnęła głową, by rozchylić tylko leciutko bladoróżowe usta poplamione wąską strużką krwi, która nie ciekła jej już z nosa, jednak pozostawiła po sobie bardzo wyraźny ciemniejący ślad. Blondynka nie odpowiedziała, oddychając z westchnieniem, moment później ze świstem zaciągając powietrze. Raz po raz, raz po raz wydychała chłodniejsze powietrze, jakie wlatywało przez okno, prawie się nim zachłystując, dopóki ponownie nie zamrugała oczami. Wbiła bardziej przytomne spojrzenie wprost w nierozżarzony czubek alecowego papierosa, drugą rękę przykładając sobie do lewego nozdrza.
- Nie mogę zasnąć. - Mruknęła bez przekonania, co prawda przerywając ciszę, jednak raczej nie łudząc się, iż uda jej się sprzedać mu takie wyjaśnienie. Nie chciała pytań, obawiała się ich, potrzebując tylko jednego. - Przytul mnie. - Wyciągając wątłe ramiona w kierunku mężczyzny, poprosiła szeptem.
- Alec Greyback
Re: Hot summer nights, mid July, when you and I were forever wild...| Alec G. & Alyssa M.
Czw Sie 17, 2017 9:29 am
Alec nie miał zielonego pojęcia o świadomości Alyssy, co do jego nocnych przechadzek. Czasami jedynie w ciemności czuł na sobie spojrzenie, ale gdy tylko obracał głowę przez ramię blondynka wciąż leżała w tej samej pozycji, smacznie chrapiąc. Dlatego bezkarnie kontynuował swój rytuał, nie zaprzątając sobie głowy myślą, co by było gdyby dziewczyna odkryła jego sekret.
Ona spała – on wychodził, ona przewracała się na bok – on spotykał się z niewzbudzającymi zaufania ludźmi, ona przytulała się do zimnej poduszki – on palił papierosy na środku śmiertelnego Nokturnu… Jedynie gdzieś pośród tego jego wymykania się w środku nocy, powód dla którego to robił całkowicie się zmienił. W pewnym momencie odkrył, że już nie uciekał, a wyjścia te zaczął traktować bardziej jak obowiązek niż odpoczynek. Myśl o powrocie do ciepłego łóżka, którego połowę zajmowało nagie ciało Meadowes i o bliskości, jaką mieli osiągnąć w tym samym momencie, w którym on z powrotem wsunął się pod kołdrę, a ona przytulała się policzkiem do jego torsu, jednocześnie ogrzewając go swoimi piersiami, sprawiała, że chciał wracać. Często nie potrafił zasnąć jeszcze przez kilka dłuższych chwil, całym swoim wzrokiem omiatając jej idealne biodra, wgłębienie między obojczykami, posiniaczone kolana, kształtne pośladki i walcząc ze sobą, by nie zbudzić jej ze snu swoimi paskudnymi myślami. Zazwyczaj przegrywał tę walkę, obejmując ją mocniej w talii i delikatnie przesuwając dłonią po jej pośladku. Czy to możliwe, żeby był… Nonsens, blondynka jest tylko kulą u nogi. …w niej zakochany…? Prychnął. To tylko fascynacja. W końcu od dłuższego czasu chciał ją uwieść, wręcz marzył o bliskości z nią, a teraz kiedy wreszcie mu się to udało… nie chciał tak szybko z tego zrezygnować. Był jednak przekonany, że niebawem Meadowes po prostu mu się znudzi, a on wróci do swojego prawdziwego życia.
Gdy więc Alec obrócił się przez ramię i tym razem nie dostrzegł śpiącej dziewczyny, a siedzącą i wpatrującą się w niego pustym, obojętnym spojrzeniem, autentycznie zbladł, by po chwili zmarszczyć brwi. Początkowo pomyślał o lunatykowaniu, dopiero po kilku sekundach jego myśli pogrążyły czarniejsze scenariusze. Czy to możliwe, że została otruta? Nie wyglądała dłużej, jak ona. Zastygła w ruchu, a jej spojrzenie niczym już nie przypominało wesołego, figlarnego błysku. Stawało się dziwnie upiorne, jak u trupa. Alec wyciągnął rękę po różdżkę, by jednym machnięciem odpalić najbliższą lampkę nocną, po czym wycharczał:
– Meadowes? – ale wtedy już zobaczył, że z jej nosa puściła krew i nawet nie wiedział, kiedy ale znalazł się tuż przy jej boku, kucając przy jej stronie łóżka i ostrożnie chwytając dziewczynę za podbródek.
– Merlinie, ty krwawisz – a potem po prostu uniósł jej podbródek do góry i wytarł czerwoną ciecz jedyną rzeczą, którą miał pod ręką, a tak się składało, że była to – przyszykowana na przechadzkę – koszulka. Choć papieros wciąż śmiesznie podskakiwał między jego zębami, Greyback jakby stracił całkowitą ochotę na odpalenie. Nie miał pojęcia, ile dokładnie minęło czasu, ale sekundy dłużyły mu się niemiłosiernie i byłby skłonny uwierzyć, gdyby ktoś postanowił mu wmówić, że trwało to miesiącami. Gdy Alyssa w końcu się odezwała czas, jakby wrócił na właściwe tory. Co prawda nie uwierzył w jej bajeczkę, ale nie oponował, gdy wyciągnęła ramiona w jego kierunku. Odłożył koszulkę, którą jeszcze chwilę temu tamował jej krwotok, na małą szafeczkę, po czym wsunął się z powrotem do łóżka, kładąc swoją dłoń na wysokości jej kości ogonowej i jednocześnie przysuwając dziewczynę do siebie.
– Miałaś wizję? – spytał zachrypniętym głosem, przesuwając palce nieco niżej, tak, że robił opuszkami palców malutkie kółeczka na jej pośladkach. – Co się wydarzyło?
Ona spała – on wychodził, ona przewracała się na bok – on spotykał się z niewzbudzającymi zaufania ludźmi, ona przytulała się do zimnej poduszki – on palił papierosy na środku śmiertelnego Nokturnu… Jedynie gdzieś pośród tego jego wymykania się w środku nocy, powód dla którego to robił całkowicie się zmienił. W pewnym momencie odkrył, że już nie uciekał, a wyjścia te zaczął traktować bardziej jak obowiązek niż odpoczynek. Myśl o powrocie do ciepłego łóżka, którego połowę zajmowało nagie ciało Meadowes i o bliskości, jaką mieli osiągnąć w tym samym momencie, w którym on z powrotem wsunął się pod kołdrę, a ona przytulała się policzkiem do jego torsu, jednocześnie ogrzewając go swoimi piersiami, sprawiała, że chciał wracać. Często nie potrafił zasnąć jeszcze przez kilka dłuższych chwil, całym swoim wzrokiem omiatając jej idealne biodra, wgłębienie między obojczykami, posiniaczone kolana, kształtne pośladki i walcząc ze sobą, by nie zbudzić jej ze snu swoimi paskudnymi myślami. Zazwyczaj przegrywał tę walkę, obejmując ją mocniej w talii i delikatnie przesuwając dłonią po jej pośladku. Czy to możliwe, żeby był… Nonsens, blondynka jest tylko kulą u nogi. …w niej zakochany…? Prychnął. To tylko fascynacja. W końcu od dłuższego czasu chciał ją uwieść, wręcz marzył o bliskości z nią, a teraz kiedy wreszcie mu się to udało… nie chciał tak szybko z tego zrezygnować. Był jednak przekonany, że niebawem Meadowes po prostu mu się znudzi, a on wróci do swojego prawdziwego życia.
Gdy więc Alec obrócił się przez ramię i tym razem nie dostrzegł śpiącej dziewczyny, a siedzącą i wpatrującą się w niego pustym, obojętnym spojrzeniem, autentycznie zbladł, by po chwili zmarszczyć brwi. Początkowo pomyślał o lunatykowaniu, dopiero po kilku sekundach jego myśli pogrążyły czarniejsze scenariusze. Czy to możliwe, że została otruta? Nie wyglądała dłużej, jak ona. Zastygła w ruchu, a jej spojrzenie niczym już nie przypominało wesołego, figlarnego błysku. Stawało się dziwnie upiorne, jak u trupa. Alec wyciągnął rękę po różdżkę, by jednym machnięciem odpalić najbliższą lampkę nocną, po czym wycharczał:
– Meadowes? – ale wtedy już zobaczył, że z jej nosa puściła krew i nawet nie wiedział, kiedy ale znalazł się tuż przy jej boku, kucając przy jej stronie łóżka i ostrożnie chwytając dziewczynę za podbródek.
– Merlinie, ty krwawisz – a potem po prostu uniósł jej podbródek do góry i wytarł czerwoną ciecz jedyną rzeczą, którą miał pod ręką, a tak się składało, że była to – przyszykowana na przechadzkę – koszulka. Choć papieros wciąż śmiesznie podskakiwał między jego zębami, Greyback jakby stracił całkowitą ochotę na odpalenie. Nie miał pojęcia, ile dokładnie minęło czasu, ale sekundy dłużyły mu się niemiłosiernie i byłby skłonny uwierzyć, gdyby ktoś postanowił mu wmówić, że trwało to miesiącami. Gdy Alyssa w końcu się odezwała czas, jakby wrócił na właściwe tory. Co prawda nie uwierzył w jej bajeczkę, ale nie oponował, gdy wyciągnęła ramiona w jego kierunku. Odłożył koszulkę, którą jeszcze chwilę temu tamował jej krwotok, na małą szafeczkę, po czym wsunął się z powrotem do łóżka, kładąc swoją dłoń na wysokości jej kości ogonowej i jednocześnie przysuwając dziewczynę do siebie.
– Miałaś wizję? – spytał zachrypniętym głosem, przesuwając palce nieco niżej, tak, że robił opuszkami palców malutkie kółeczka na jej pośladkach. – Co się wydarzyło?
- Marjorie Greyback
Re: Hot summer nights, mid July, when you and I were forever wild...| Alec G. & Alyssa M.
Czw Sie 17, 2017 7:31 pm
Nie wiedziała, w której chwili Alec pojawił się tuż przy niej. Nie zarejestrowała tego - ani wzrokiem, ani świadomością - nie odpowiadając także na początkową część jego słów. Nie zamierzała go zaniepokoić czy przestraszyć, nie spodziewając się nadejścia kolejnej wyczerpującej fizycznie i psychicznie wizji, bowiem ta złapała ją jeszcze w półśnie. Najważniejsze było jednak to, jak bardzo potrzebowała dotyku, pocieszenia, kojącego ciepła, gdy wreszcie wyrwała się z tego koszmaru na jawie. Poszukując tego właśnie u najbliższej osoby, jaką w ostatnim czasie był dla niej właśnie Greyback. Ufała mu, obdarzając go uczuciami i nie bojąc się tego stwierdzić albo okazać w jeden z tysiąca sposobów, jakie tkwiły w jej głowie.
Nigdy tak naprawdę nie miała wzoru tej idealnej pary ludzi. Jej matka nie żyła, ojciec był skończonym cynikiem, zaś z jego bratem i żoną Howarda nie miała na tyle mocno do czynienia, by nauczyć się od nich jakichkolwiek wzorców, choć w oczach Meadowes byli najbliżsi temu ideałowi. Starała się więc jak mogła, biorąc poprawki na to, co mogłoby spotkać się nie z pobłażliwym i pełnym politowania wywracaniem oczami, a z realną złością. Chociaż zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, nie tylko cieleśnie, nie zamierzała chwilowo wyciągać tematu nocnych wypraw Aleca, póki wracał do niej po nie aż tak długim czasie, obejmując ją i obdarzając czułością, odwzajemnianym pożądaniem. Los jednak miał inne plany, nie czekając na to, aż mężczyzna sam powie blondynce o swych wypadach, tylko rzucając ją w wir czegoś więcej niż tylko nocnych koszmarów.
Wciąż oddychając inaczej, bardziej nierówno niż zwykle, milcząco pokiwała głową, którą zaraz oparła czołem o ramię Aleca, wzdychając ciężko. Zarówno same wizje - często tak nieskładne, zamglone albo składające się ze zbyt szybko uciekających, nazbyt ostrych i kolorowych migawek - jak i opowiadanie o nich... To nie było coś, czego by chciała. Szczerze nienawidziła tego daru, nadal nie do końca umiejąc sobie z nim radzić. Próbowała tylko żyć tak, jakby wcale go nie miała, doświadczając jednak sytuacji podobnych do tej obecnej, co było nieprzyjemne zarówno dla niej, jak i dla całego otoczenia. Ostatnie wspomniane w zbyt wielu przypadkach pragnęło wiedzieć, o co chodziło. Nie dziwiła się temu, ale najchętniej wolałaby do tego nie wracać. Zazwyczaj wymigiwała się więc z wykorzystaniem jakiejś wymówki, mniej lub bardziej twórczej, albo zmieniała temat...
Jednak nie tym razem. To był dla niej inny rodzaj rozmowy, chociaż naprawdę wolałaby, żeby Alec nigdy nie poruszył tego tematu. Czuła się wobec niego poniekąd zobowiązana do szczerości, a za szczerością szła właśnie odpowiedź. Chodziło o to, ile ona wiedziała na temat jego przypadłości i że od jakiegoś czasu uczestniczyła w większości zdarzeń związanych z kolejnymi pełniami. Uciekanie w uniki, milczenie lub inne rodzaje darowania sobie wątpliwej przyjemnością, jaką miały być próby interpretacji doznanej wizji, nie byłoby w porządku. Miała tego świadomość. Tak samo jak tego, iż jeśli chciała zbudować coś trwałego, musiała być szczera. Mogła jednak dobrać słowa tak, by zgadzały się z prawdą, ale nie powodowały u niej aż tak wielkiej blokady. Zwyczajnie po cichutku wydusiła je z siebie.
- Nie rozumiem tego. - Szepnęła, mocniej przytulając się do mężczyzny, choć nie była w stanie zapleść palców swoich dłoni na jego plecach, jak pragnęła to zrobić. Poprzestała więc na przylgnięciu do niego, powolnym wdychaniu znajomego zapachu i próbach dojścia do siebie. Po dłuższej chwili dopowiedziała też jeszcze ciszej. - Ale ta kobieta... Blondynka... Blondynka i dziecko, nie znam ich, nie wiem, dlaczego akurat oni. Boję się, że zginą. Boję się, że to właśnie to, a ja nie rozumiem. - Miewała wizje różnego rodzaju. Począwszy od tych dobrych, poprzez te wyglądające na dobre, na złe, na tragiczne, na niepojęte i niepokojące... Ostatnia zdawała się łączyć cztery rodzaje w jedną całość. I choć Alyssa wolałaby to zrobić, nie potrafiła wyprzeć jej z pamięci.
- Nie chcę o tym myśleć. - Kolejne westchnięcie wydostało się z jej ust, gdy dziewczyna przeniosła palce dłoni na tył głowy obejmującego ją mężczyzny, przeczesując jego włosy, jakby robiła to z kocim futerkiem. To ją uspokajało. To... I ten dotyk. Nawet jeśli czuła go nisko na pośladkach. - Opowiedz mi coś. - Poprosiła. - Coś dobrego, żebym mogła się z tego wszystkiego wybudzić...
Nigdy tak naprawdę nie miała wzoru tej idealnej pary ludzi. Jej matka nie żyła, ojciec był skończonym cynikiem, zaś z jego bratem i żoną Howarda nie miała na tyle mocno do czynienia, by nauczyć się od nich jakichkolwiek wzorców, choć w oczach Meadowes byli najbliżsi temu ideałowi. Starała się więc jak mogła, biorąc poprawki na to, co mogłoby spotkać się nie z pobłażliwym i pełnym politowania wywracaniem oczami, a z realną złością. Chociaż zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej, nie tylko cieleśnie, nie zamierzała chwilowo wyciągać tematu nocnych wypraw Aleca, póki wracał do niej po nie aż tak długim czasie, obejmując ją i obdarzając czułością, odwzajemnianym pożądaniem. Los jednak miał inne plany, nie czekając na to, aż mężczyzna sam powie blondynce o swych wypadach, tylko rzucając ją w wir czegoś więcej niż tylko nocnych koszmarów.
Wciąż oddychając inaczej, bardziej nierówno niż zwykle, milcząco pokiwała głową, którą zaraz oparła czołem o ramię Aleca, wzdychając ciężko. Zarówno same wizje - często tak nieskładne, zamglone albo składające się ze zbyt szybko uciekających, nazbyt ostrych i kolorowych migawek - jak i opowiadanie o nich... To nie było coś, czego by chciała. Szczerze nienawidziła tego daru, nadal nie do końca umiejąc sobie z nim radzić. Próbowała tylko żyć tak, jakby wcale go nie miała, doświadczając jednak sytuacji podobnych do tej obecnej, co było nieprzyjemne zarówno dla niej, jak i dla całego otoczenia. Ostatnie wspomniane w zbyt wielu przypadkach pragnęło wiedzieć, o co chodziło. Nie dziwiła się temu, ale najchętniej wolałaby do tego nie wracać. Zazwyczaj wymigiwała się więc z wykorzystaniem jakiejś wymówki, mniej lub bardziej twórczej, albo zmieniała temat...
Jednak nie tym razem. To był dla niej inny rodzaj rozmowy, chociaż naprawdę wolałaby, żeby Alec nigdy nie poruszył tego tematu. Czuła się wobec niego poniekąd zobowiązana do szczerości, a za szczerością szła właśnie odpowiedź. Chodziło o to, ile ona wiedziała na temat jego przypadłości i że od jakiegoś czasu uczestniczyła w większości zdarzeń związanych z kolejnymi pełniami. Uciekanie w uniki, milczenie lub inne rodzaje darowania sobie wątpliwej przyjemnością, jaką miały być próby interpretacji doznanej wizji, nie byłoby w porządku. Miała tego świadomość. Tak samo jak tego, iż jeśli chciała zbudować coś trwałego, musiała być szczera. Mogła jednak dobrać słowa tak, by zgadzały się z prawdą, ale nie powodowały u niej aż tak wielkiej blokady. Zwyczajnie po cichutku wydusiła je z siebie.
- Nie rozumiem tego. - Szepnęła, mocniej przytulając się do mężczyzny, choć nie była w stanie zapleść palców swoich dłoni na jego plecach, jak pragnęła to zrobić. Poprzestała więc na przylgnięciu do niego, powolnym wdychaniu znajomego zapachu i próbach dojścia do siebie. Po dłuższej chwili dopowiedziała też jeszcze ciszej. - Ale ta kobieta... Blondynka... Blondynka i dziecko, nie znam ich, nie wiem, dlaczego akurat oni. Boję się, że zginą. Boję się, że to właśnie to, a ja nie rozumiem. - Miewała wizje różnego rodzaju. Począwszy od tych dobrych, poprzez te wyglądające na dobre, na złe, na tragiczne, na niepojęte i niepokojące... Ostatnia zdawała się łączyć cztery rodzaje w jedną całość. I choć Alyssa wolałaby to zrobić, nie potrafiła wyprzeć jej z pamięci.
- Nie chcę o tym myśleć. - Kolejne westchnięcie wydostało się z jej ust, gdy dziewczyna przeniosła palce dłoni na tył głowy obejmującego ją mężczyzny, przeczesując jego włosy, jakby robiła to z kocim futerkiem. To ją uspokajało. To... I ten dotyk. Nawet jeśli czuła go nisko na pośladkach. - Opowiedz mi coś. - Poprosiła. - Coś dobrego, żebym mogła się z tego wszystkiego wybudzić...
- Alec Greyback
Re: Hot summer nights, mid July, when you and I were forever wild...| Alec G. & Alyssa M.
Pią Sie 18, 2017 8:57 pm
Nie był cierpliwy. Nigdy nie słynął z tej cechy i raczej prędko nie miało się to zmienić. Dlatego wpatrywał się w nią natrętnie, przez cały czas gryząc i tak już spierzchnięte wargi, cudem powstrzymując się przed ponaglaniem dziewczyny, a nawet i krzyczeniem na nią. Każda kolejna sekunda go po prostu okropnie drażniła, jakby była upierdliwą szpilką, wbijającą się w jego zacne cztery litery, a on za cholerę nie mógł nic z tym zrobić. Czy to właśnie tak wyglądało zamartwianie się? Jeśli tak, to podziękowałby i wybrał w zamian szklankę ognistej. I gdy tylko Alyssa jeszcze raz go spyta, dlaczego jest dla niej taki nieczuły, nie miał mieć żadnych skrupułów. To, co się działo w tym momencie było dla niego po prostu nienormalne, niekomfortowe. To nie był on. On nigdy nie chciał tak się czuć, nigdzie się na to nie pisał. A teraz, u licha pozwalał się przytulać blondwłosej dziewczynie i dać jej tyle czasu ile potrzebowała, by cokolwiek powiedzieć.. I po prostu sięgnął dłonią po odstawionego wcześniej papierosa, po czym bezceremonialnie wepchnął go sobie do ust i zaczął macać ręką po szafce nocnej w poszukiwaniu zapalniczki.
– Blondynka? – spytał, spod uniesionej brwi, jakby nagle zastygając w bezruchu. Oczywiście, tylko na moment bo już chwilę później patrzył na nią bardziej pobłażliwie, nic poważnie, jakby chciał jej przez to powiedzieć, że to są jedynie bajeczki. Zły sen. Koszmar.
– To chyba nie byłaś ty, co? – spytał ze słyszalną w głosie rezerwą i odpalił w końcu tego papierosa, nie zważając nawet na to, że był w miejscu, gdzie palić nie powinien. Ale musiała to w tym momencie zrozumieć.. Nie chciał jej robić na złość, ale to w sumie była jej wina. Gdyby nie odwaliła takiego cyrku, to paliłby teraz spokojnie na środku Nokturnu, a nie w łóżku. Ale tego powiedzieć jej nie mógł.
– Daj spokój, to pewnie tylko zły sen. Nikt nie umrze, bo niby czemu? A jeśli nawet.. ludzie codziennie giną, nic wielkiego – i wzruszył lekceważąco ramionami. On tego nie rozumiał, bo był zupełnie inny niż Alyssa. Dla niego śmierć była na porządku dziennym, a los innych ludzi go nie wzruszał. Jakoś nie przypominał sobie, by ktokolwiek ubolewał nad losem jego i jego rodziny. To nie tak, że to on był nieczuły na ludzką krzywdę. Pewnie jako dziecko posiadał w sobie jakąś namiastkę empatii. Teraz jednak.. cóż, wyleczył się z tego, bezpowrotnie.
– Nie powinnaś – w tym się z nią zgodził, ponownie zaciągając się papierosem i sunąc odważniej po jej udach, ot – by ją rozgrzać. Potem jednak usłyszał tę prośbę, dotyczącą opowieści i wręcz zmarszczył brwi, patrząc na nią spode łba. Zupełnie, jakby chciał jej przekazać, że postradała wszystkie rozumy. No bo co ona znowu wymyśliła, Merlinie. Ale mimo wszystko, odłożył zapalonego, dymiącego się papierosa na szafkę nocną i zaczął mówić:
– Miałem wtedy chyba 6, może nawet 7 lat – nie był dobry w opowiadaniu historii, dlatego niemal od razu się zaciął, w poszukiwaniu odpowiednich słów. Kilka razy otwierał usta i je z powrotem zamykał, ale jednak postanowił kontynuować – Marzec, wiesz, ostatnie dni zimy, brak jakichkolwiek zapasów.. nie było najlepiej w domu. Nie mieliśmy co jeść. Mijały dwa tygodnie, a codziennie jadaliśmy tylko jeden, marny posiłek. I.. – znowu przerwał, wznosząc wzrok ku górze, by na sekundę wbić go w sufit, jednocześnie przesuwając dłoń z ud dziewczyny na jej kość ogonową – Ojciec wymyślił sobie kolację dla znajomych, – tu prychnął pod nosem - przyniósł do domu jakieś świeże jedzenie, a potem wyszedł. Cóż.. Astoria najwidoczniej nie potrafiła się oprzeć, bo dość szybko dorwała się do chleba i szynki i po prostu zaczęła jeść jak jakieś wygłodzone zwierzę. Wszystko, by jej uszło na sucho, gdyby nie nakrył ją pupilek ojca Seth – i wręcz wywrócił ze złością oczami, ale z jakiegoś powodu na jego twarzy zaczął malować się szeroki uśmiech – Powiem ojcu, wywali Cię z domu, będziesz głodować – typowa gadka, ale cóż.. na Astorię nie miała zadziałać, bo złapała go za nędzne łachy i zbiła na kwaśne jabłko. Płakał, jak dziewczynka, błagając ją, by przestała. Posłuchała, po dziesięciu minutach i przywaliła mu pięścią w nos. A po wszystkim? Zmusiła do złożenia wieczystej przysięgi, że nigdy jej nie wyda. I jak się nie trudno domyślić, kolacja ojca nie doszła do skutku, a winę poniósł nie kto inny, jak Seth – i po prostu parsknął śmiechem, ponownie wkładając sobie papierosa do ust. Chociaż nie miał pojęcia, czy dokładnie o to chodziło Alyssie, ale cóż.. nie mogła mu odmówić chęci spełnienia (chyba po raz pierwszy) jej prośby.
– Blondynka? – spytał, spod uniesionej brwi, jakby nagle zastygając w bezruchu. Oczywiście, tylko na moment bo już chwilę później patrzył na nią bardziej pobłażliwie, nic poważnie, jakby chciał jej przez to powiedzieć, że to są jedynie bajeczki. Zły sen. Koszmar.
– To chyba nie byłaś ty, co? – spytał ze słyszalną w głosie rezerwą i odpalił w końcu tego papierosa, nie zważając nawet na to, że był w miejscu, gdzie palić nie powinien. Ale musiała to w tym momencie zrozumieć.. Nie chciał jej robić na złość, ale to w sumie była jej wina. Gdyby nie odwaliła takiego cyrku, to paliłby teraz spokojnie na środku Nokturnu, a nie w łóżku. Ale tego powiedzieć jej nie mógł.
– Daj spokój, to pewnie tylko zły sen. Nikt nie umrze, bo niby czemu? A jeśli nawet.. ludzie codziennie giną, nic wielkiego – i wzruszył lekceważąco ramionami. On tego nie rozumiał, bo był zupełnie inny niż Alyssa. Dla niego śmierć była na porządku dziennym, a los innych ludzi go nie wzruszał. Jakoś nie przypominał sobie, by ktokolwiek ubolewał nad losem jego i jego rodziny. To nie tak, że to on był nieczuły na ludzką krzywdę. Pewnie jako dziecko posiadał w sobie jakąś namiastkę empatii. Teraz jednak.. cóż, wyleczył się z tego, bezpowrotnie.
– Nie powinnaś – w tym się z nią zgodził, ponownie zaciągając się papierosem i sunąc odważniej po jej udach, ot – by ją rozgrzać. Potem jednak usłyszał tę prośbę, dotyczącą opowieści i wręcz zmarszczył brwi, patrząc na nią spode łba. Zupełnie, jakby chciał jej przekazać, że postradała wszystkie rozumy. No bo co ona znowu wymyśliła, Merlinie. Ale mimo wszystko, odłożył zapalonego, dymiącego się papierosa na szafkę nocną i zaczął mówić:
– Miałem wtedy chyba 6, może nawet 7 lat – nie był dobry w opowiadaniu historii, dlatego niemal od razu się zaciął, w poszukiwaniu odpowiednich słów. Kilka razy otwierał usta i je z powrotem zamykał, ale jednak postanowił kontynuować – Marzec, wiesz, ostatnie dni zimy, brak jakichkolwiek zapasów.. nie było najlepiej w domu. Nie mieliśmy co jeść. Mijały dwa tygodnie, a codziennie jadaliśmy tylko jeden, marny posiłek. I.. – znowu przerwał, wznosząc wzrok ku górze, by na sekundę wbić go w sufit, jednocześnie przesuwając dłoń z ud dziewczyny na jej kość ogonową – Ojciec wymyślił sobie kolację dla znajomych, – tu prychnął pod nosem - przyniósł do domu jakieś świeże jedzenie, a potem wyszedł. Cóż.. Astoria najwidoczniej nie potrafiła się oprzeć, bo dość szybko dorwała się do chleba i szynki i po prostu zaczęła jeść jak jakieś wygłodzone zwierzę. Wszystko, by jej uszło na sucho, gdyby nie nakrył ją pupilek ojca Seth – i wręcz wywrócił ze złością oczami, ale z jakiegoś powodu na jego twarzy zaczął malować się szeroki uśmiech – Powiem ojcu, wywali Cię z domu, będziesz głodować – typowa gadka, ale cóż.. na Astorię nie miała zadziałać, bo złapała go za nędzne łachy i zbiła na kwaśne jabłko. Płakał, jak dziewczynka, błagając ją, by przestała. Posłuchała, po dziesięciu minutach i przywaliła mu pięścią w nos. A po wszystkim? Zmusiła do złożenia wieczystej przysięgi, że nigdy jej nie wyda. I jak się nie trudno domyślić, kolacja ojca nie doszła do skutku, a winę poniósł nie kto inny, jak Seth – i po prostu parsknął śmiechem, ponownie wkładając sobie papierosa do ust. Chociaż nie miał pojęcia, czy dokładnie o to chodziło Alyssie, ale cóż.. nie mogła mu odmówić chęci spełnienia (chyba po raz pierwszy) jej prośby.
- Marjorie Greyback
Re: Hot summer nights, mid July, when you and I were forever wild...| Alec G. & Alyssa M.
Pią Sie 18, 2017 11:20 pm
Ponownie bardzo lekko pokiwała głową, wtulając nos w ciepłe wgłębienie na szyi Aleca, choć drapał ją swoim coraz to mocniejszym zarostem. Lubiła jednak oba te wrażenia - ukłucia igiełek na jej skórze i charakterystyczny zapach towarzyszący mężczyźnie; wolałaby go bez tej tytoniowej woni, jednak niespecjalnie była w stanie odwieść towarzysza od dalszego popalania przy każdej możliwej okazji - jakich jej teraz dostarczał. Dzięki nim czuła się bezpieczna, dzięki niemu potrafiła zacząć się uspokajać. Robiła to bardzo powoli, ale mimo wszystko... Powracanie do stabilności psychicznej przychodziło jej znacznie łatwiej, gdy mogła tak po prostu przytulić się do kogoś, wyczuwając jego miarowe bicie serca.
- Dziecko musiało być jej, tej blondynki. Wyglądało na spore. - Wyburczała dosyć niewyraźnie, wciąż kryjąc twarz w okolicach obojczyków Greybacka. Powiedziała to przy tym w taki sposób, iż kolejne jej słowa nie powinny być specjalnie potrzebne, chociaż i tak wydostały się z ust Alyssy. - Wizje nie są wyraźne, ale to nie mogłam być ja. Przecież nie planujemy dzieci. - Proste stwierdzenie, jakie wręcz z naiwną pewnością padło z ust blondynki, nie mogło być mniej skomplikowane i bardziej odruchowe. Biorąc pod uwagę jakąkolwiek wersję wizji na najbliższą przyszłość, nijak nie zaliczała do niej opcji zajścia w ciążę czy urodzenia dziecka. Zwyczajnie nie. Nie chodziło nawet o wiek, stan budżetu albo coś w tym rodzaju. Być może wypadki - a raczej wpadki - chodziły po ludziach, jednakże pomyślenie, iż to właśnie ona mogłaby być elementem własnej wizji, że to mogłoby być jej dziecko... Nie wchodziło w grę. I - tak, prezentowała tym samym dosyć typowe podejście mi się to nie zdarzy, jednakże wolała je od jakiegokolwiek innego.
Tym razem, jakby na jeszcze dodatkowe potwierdzenie jej wcześniejszych słów, znacząco pokręciła głową, unosząc ją ociupinę, gdy do jej nozdrzy doszedł intensywnie papierosowy zapach. Spojrzenie Meadowes momentalnie skierowało się w stronę mężczyzny, zatrzymując na żarzącym się czubku zapalonego papierosa. Nie palił w pościeli, czyż nie? Nie zamierzała jednak chwilowo zwracać mu na to uwagi, postanawiając na moment przełknąć swoją niechęć do fajek, ponieważ okoliczności faktycznie mogły sprzyjać ich wypalaniu. Postanowiła tylko wywrócić oczami, wzdychając z wyraźną przyganą, ale dając mu czas na pozaciąganie się dymem. Zamiast odzywać się w tym temacie, pokiwała zatem, jakby naprawdę była w stanie uwierzyć w to, iż wszystko tylko jej się śniło. Być może wypieranie tego w ten sposób nie było aż takim złym pomysłem. Cóż, na pewno lepszym niż inne.
- Mhm. - Mruknęła, ponownie przytulając policzek do jego rozgrzanej skóry i szepcząc znowu. - Masz rację, nie ma takiego powodu. - Być może byłoby to nawet całkiem pokrzepiające, gdyby nie fakt, iż z kolejnym fragmentem jego wypowiedzi także się zgadzała. Zdecydowanie zbyt mocno, warto dodać. - Ale to nie nic wielkiego. Nie chcę cię stracić, codziennie się tego boję. - Nie mógł odmówić jej szczerości, bowiem był to zwyczajnie kolejny z tekstów, jakimi obdarzała go na co dzień. Tak samo jak on dosyć chętnie szukał u niej stricte fizycznej bliskości, ona postanawiała okazywać mu także taką bardziej duchową, romantyczną. Spodziewała się wywracania oczami albo parskania, ale fakt był faktem - czasy stawały się coraz trudniejsze, atmosfera w społeczeństwie była bliska wybuchu z napięcia, Nokturn także nie należał do najbezpieczniejszych miejsc, a nocne wyprawy oznaczały zwiększone ryzyko. Fajki fajkami, lecz to właśnie gwałtownej straty w tragicznych okolicznościach tak bardzo się obawiała. Nie mogła powiedzieć, by jej teraz o tym przypomniał, ponieważ ta myśl nieustannie obijała się Alyssie wewnątrz czaszki, ale na pewno ponownie skierował na to uwagę dziewczyny, która tylko ponownie na niego spojrzała.
Dostrzegła przy tym, iż nie był zbyt zadowolony z prośby, jaką do niego wypowiedziała - choć ciągle się od niej nie odsunął, coraz odważniej muskając palcami jej skórę - zamierzając ją nawet odwołać, bo może faktycznie oczekiwała od niego nieco zbyt wiele... Gdy wreszcie zaczął mówić. Powoli, przerywając raz po raz, ale snując opowieść. Niekoniecznie wyjątkowo dobrą, jednak liczyły się intencje, zwłaszcza że to działało i Meadowes faktycznie zaczęła wsłuchiwać się w jego zachrypnięty głos, chłonąc treść opowiadania. Sama nie wiedziała, kiedy na jej ustach ponownie pojawił się uśmiech, choć nie mógł się on równać z tym na twarzy Aleca. Nieczęsto widziała go takiego, jeszcze rzadziej słysząc tak naturalny śmiech rozmiękczający jej serce i poprawiający humor. Mimowolnie stawała się przylepna, chociaż już nie z taką desperacją jak wcześniej.
Tym razem - pozostając nadal do niego przytulona - przesunęła się w bok, wdrapując mu się na kolana i siadając na nich okrakiem... No, na tyle, na ile pozwalała cienka atłasowa koszulka nocna z całą masą koronek, która podwinęła się jej gdzieś do połowy ud. Nie poprzestała jednak na tym, sięgając palcami w kierunku ust mężczyzny i zwyczajnie wyjmując mu papierosa z ust, by jedną ręką przygasić go w doniczce kwiatka stojącego na szafce, drugą wplatając w jego włosy i całując go powolnie.
- Należało mu się. - Stwierdziła z nieco większą pogodą ducha, nadal zachowując paskudne obrazy w pamięci, ale wyrywając się już nieco z tego otępienia i rozdrgania. - Zawsze wolałam jego brata, który - jak na złość - mówi mi o sobie stanowczo zbyt mało. Całus za anegdotkę? Co ty na to? Uwielbiam, gdy się uśmiechasz, jeszcze bardziej, gdy coś opowiadasz, a nie wiem, czy jeszcze zasnę...
- Dziecko musiało być jej, tej blondynki. Wyglądało na spore. - Wyburczała dosyć niewyraźnie, wciąż kryjąc twarz w okolicach obojczyków Greybacka. Powiedziała to przy tym w taki sposób, iż kolejne jej słowa nie powinny być specjalnie potrzebne, chociaż i tak wydostały się z ust Alyssy. - Wizje nie są wyraźne, ale to nie mogłam być ja. Przecież nie planujemy dzieci. - Proste stwierdzenie, jakie wręcz z naiwną pewnością padło z ust blondynki, nie mogło być mniej skomplikowane i bardziej odruchowe. Biorąc pod uwagę jakąkolwiek wersję wizji na najbliższą przyszłość, nijak nie zaliczała do niej opcji zajścia w ciążę czy urodzenia dziecka. Zwyczajnie nie. Nie chodziło nawet o wiek, stan budżetu albo coś w tym rodzaju. Być może wypadki - a raczej wpadki - chodziły po ludziach, jednakże pomyślenie, iż to właśnie ona mogłaby być elementem własnej wizji, że to mogłoby być jej dziecko... Nie wchodziło w grę. I - tak, prezentowała tym samym dosyć typowe podejście mi się to nie zdarzy, jednakże wolała je od jakiegokolwiek innego.
Tym razem, jakby na jeszcze dodatkowe potwierdzenie jej wcześniejszych słów, znacząco pokręciła głową, unosząc ją ociupinę, gdy do jej nozdrzy doszedł intensywnie papierosowy zapach. Spojrzenie Meadowes momentalnie skierowało się w stronę mężczyzny, zatrzymując na żarzącym się czubku zapalonego papierosa. Nie palił w pościeli, czyż nie? Nie zamierzała jednak chwilowo zwracać mu na to uwagi, postanawiając na moment przełknąć swoją niechęć do fajek, ponieważ okoliczności faktycznie mogły sprzyjać ich wypalaniu. Postanowiła tylko wywrócić oczami, wzdychając z wyraźną przyganą, ale dając mu czas na pozaciąganie się dymem. Zamiast odzywać się w tym temacie, pokiwała zatem, jakby naprawdę była w stanie uwierzyć w to, iż wszystko tylko jej się śniło. Być może wypieranie tego w ten sposób nie było aż takim złym pomysłem. Cóż, na pewno lepszym niż inne.
- Mhm. - Mruknęła, ponownie przytulając policzek do jego rozgrzanej skóry i szepcząc znowu. - Masz rację, nie ma takiego powodu. - Być może byłoby to nawet całkiem pokrzepiające, gdyby nie fakt, iż z kolejnym fragmentem jego wypowiedzi także się zgadzała. Zdecydowanie zbyt mocno, warto dodać. - Ale to nie nic wielkiego. Nie chcę cię stracić, codziennie się tego boję. - Nie mógł odmówić jej szczerości, bowiem był to zwyczajnie kolejny z tekstów, jakimi obdarzała go na co dzień. Tak samo jak on dosyć chętnie szukał u niej stricte fizycznej bliskości, ona postanawiała okazywać mu także taką bardziej duchową, romantyczną. Spodziewała się wywracania oczami albo parskania, ale fakt był faktem - czasy stawały się coraz trudniejsze, atmosfera w społeczeństwie była bliska wybuchu z napięcia, Nokturn także nie należał do najbezpieczniejszych miejsc, a nocne wyprawy oznaczały zwiększone ryzyko. Fajki fajkami, lecz to właśnie gwałtownej straty w tragicznych okolicznościach tak bardzo się obawiała. Nie mogła powiedzieć, by jej teraz o tym przypomniał, ponieważ ta myśl nieustannie obijała się Alyssie wewnątrz czaszki, ale na pewno ponownie skierował na to uwagę dziewczyny, która tylko ponownie na niego spojrzała.
Dostrzegła przy tym, iż nie był zbyt zadowolony z prośby, jaką do niego wypowiedziała - choć ciągle się od niej nie odsunął, coraz odważniej muskając palcami jej skórę - zamierzając ją nawet odwołać, bo może faktycznie oczekiwała od niego nieco zbyt wiele... Gdy wreszcie zaczął mówić. Powoli, przerywając raz po raz, ale snując opowieść. Niekoniecznie wyjątkowo dobrą, jednak liczyły się intencje, zwłaszcza że to działało i Meadowes faktycznie zaczęła wsłuchiwać się w jego zachrypnięty głos, chłonąc treść opowiadania. Sama nie wiedziała, kiedy na jej ustach ponownie pojawił się uśmiech, choć nie mógł się on równać z tym na twarzy Aleca. Nieczęsto widziała go takiego, jeszcze rzadziej słysząc tak naturalny śmiech rozmiękczający jej serce i poprawiający humor. Mimowolnie stawała się przylepna, chociaż już nie z taką desperacją jak wcześniej.
Tym razem - pozostając nadal do niego przytulona - przesunęła się w bok, wdrapując mu się na kolana i siadając na nich okrakiem... No, na tyle, na ile pozwalała cienka atłasowa koszulka nocna z całą masą koronek, która podwinęła się jej gdzieś do połowy ud. Nie poprzestała jednak na tym, sięgając palcami w kierunku ust mężczyzny i zwyczajnie wyjmując mu papierosa z ust, by jedną ręką przygasić go w doniczce kwiatka stojącego na szafce, drugą wplatając w jego włosy i całując go powolnie.
- Należało mu się. - Stwierdziła z nieco większą pogodą ducha, nadal zachowując paskudne obrazy w pamięci, ale wyrywając się już nieco z tego otępienia i rozdrgania. - Zawsze wolałam jego brata, który - jak na złość - mówi mi o sobie stanowczo zbyt mało. Całus za anegdotkę? Co ty na to? Uwielbiam, gdy się uśmiechasz, jeszcze bardziej, gdy coś opowiadasz, a nie wiem, czy jeszcze zasnę...
- Sponsored content
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach