Strona 2 z 2 • 1, 2
- Marjorie Greyback
Re: If I lay here, if I just lay here, would you lie with me and just forget the world?
Wto Lip 25, 2017 12:58 am
Choć nie mógł tego zobaczyć, blondynka uśmiechnęła się, słysząc taką odpowiedź. Przecież oboje dosyć dobrze wiedzieli się, iż właśnie to miał - lub coś bardzo podobnego - na myśli. Zbyt dobrze go znała, by nie zaznajomić się z tym niepohamowanym pragnieniem fizycznej bliskości. Być może grymasił, marudził się i wściekał za każdym razem, gdy próbowała wyciągnąć na wierzch bardziej duchowe aspekty ich relacji, jednakże wszelkie bariery w drugą stronę mogłyby nie istnieć. Czerpała z tego satysfakcję - nie potrafiła zaprzeczyć, iż balansowanie na krawędzi nie było dla Alyssy czymś takim jak obecne drażnienie jej dla Aleca. W tym tkwił też zresztą jej problem, ponieważ jednocześnie badała pole manewru, jeśli chodziło o pocałunki czy bardziej intymny dotyk i nie chciała przekraczać pewnej granicy. Przez to czuła się nieco zwodnicza. Przynajmniej do momentu powzięcia tej jednej decyzji, bo teraz podobne wrażenie zaczynało odpuszczać. Wciąż jednak grała i... Najwyraźniej ugrała śniadanie.
- Naleśniki? Hmm? - Mruknęła, robiąc przy tym zdecydowanie niecną minę i unosząc jeden kącik ust, choć ton jej głosu znacznie bardziej odpowiadałby typowemu niewiniątku. - Z czekoladą? I owocami? - Nie jej wina, że wprost uwielbiała miękkie, puszyste i ciepłe placuszki naleśnikowe, a skoro już Alec sam zaoferował się do roli kucharza... Jakże mogłaby go - i siebie, no, głównie siebie - zawieść i nie wykorzystać tego w stu procentach? Takie śniadanie marzyło jej się już od dłuższego czasu, zwłaszcza że sama notorycznie ponosiła klęskę przy próbach usmażenia naleśników, więc nawet w przypadku, w którym miałaby przegiąć takim życzeniem... Zdecydowała się na nie. Zamierzając ewentualnie ugrać cokolwiek przy pomocy przeciągłych spojrzeń rzucanych spod rzęs oraz tym, do czego to wszystko prowadziło - na ten moment, cóż, obściskiwankami, pocałunkami, dotykiem...
- To wyzwanie? - Pytanie, jakie padło z ust dziewczyny, równie dobrze mogło pozostać niewypowiedziane. Nie potrzebowała ani tego, ani jakiejkolwiek odpowiedzi. Tak naprawdę wyszeptała je wyłącznie po to, by odwrócić uwagę Aleca od tego cichego westchnienia, jakie wydostało się spomiędzy jej warg, gdy ponownie musnął jej skórę swoimi rozgrzanymi ustami. Nadal przecież zgrywała obrażoną i nie tak łatwo dostępną. Nie chciała tak łatwo porzucić tej pozy, bo skoro mężczyzna mógł porównać ją do inferiusa... Ona mogła nieco go jeszcze przetrzymać. A przynajmniej to siedziało jej w głowie do czasu, gdy Greyback nie postanowił własnoręcznie jej do siebie obrócić. Wtedy nie miała już innego wyjścia, niż tylko pokazać to, jaki miał na nią wpływ. Nie potrafiła mu tego odmówić, gdy w ten sposób ją dotykał, a w jego oczach - bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - widoczne było pożądanie. Gdyby tylko potrafił się przy tym pogodzić z jej chęcią wyrażania uczuć...
- Nie chcesz tego. Tak naprawdę wcale tego nie chcesz i ja to wiem. Tęskniłbyś, gdybym zniknęła. - Odparła z niezwykłą pewnością siebie, niezgorszona jego typowym podejściem, mając przy tym na myśli to, iż mógł mówić praktycznie wszystko, co chciał, ale ona i tak nie zamierzała uwierzyć w tę całą uporczywą niechęć do bycia obdarzanym jakimikolwiek cieplejszymi uczuciami. Zbyt mocno zaznajomiła się już z alecowymi pokazówkami, by nie reagować na nie - choćby nawet nieznacznym, mimo że zazwyczaj dosyć teatralnym - wywróceniem oczami i pobłażliwym prychnięciem.
Tym razem jednak wyłącznie zmarszczyła nos, jednocześnie powoli mrugając i tym samym przerywając ich drobną bitwę na spojrzenia. Nie miała jednak jakiegoś specjalnego wrażenia, by wyszła z tego na przegranej pozycji, ponieważ wolna wola wciąż gwarantowała jej możliwość bycia upartą w swoich deklaracjach. Kto wie, czy przy tym jeszcze nie bardziej zawziętą niż Alec ze swoimi tekstami o zmądrzeniu i innymi podobnymi zagrywkami. Nie mogła w tym temacie jednoznacznie zawyrokować, bo jej towarzysz był zdeterminowany jak mało kto, więc posłużyła się tylko argumentem poniekąd wyjętym mu z ust. Jak dobrze, że nieświadomie jej takich dostarczał.
- Poza tym nie nabiorę rozumu, bo przecież jestem głupią Krukonką, czyż nie? - Postanawiając odbić w niego jego własny argument, uśmiechnęła się z nieskrywaną satysfakcją. - No i... - Zaczęła, dodatkowo przedłużając pierwszy wyraz i niespodziewanie stukając go palcem wskazującym w czubek nosa, jakby drażniła się z niesfornym chłopcem, a nie wyrośniętym mężczyzną. - Ktoś musi pilnować, żebyście z sąsiadami nie zaczęli się nawzajem pożerać. - Wbrew pozorom, miała się nie tyle za rozsądną osobę, co za kogoś, kto aż tak łatwo nie eksponował negatywnych emocji. W przeciwieństwie do Aleca i jego dostrzegalnych humorków, zazwyczaj starała się stłumić je w sobie, nadrabiając to wręcz niespożytą ilością energii.
I choć być może nie była jakimś kosmicznym społeczniakiem, dogadywała się z otoczeniem na tyle dobrze, iż pożyczenie cukru nie stanowiło większego problemu. Czuła się z tego na swój sposób dumna, co zdarzało jej się nawet - tak jak na przykład teraz - w różny sposób eksponować. Może odeszła ze szkoły, może nie miała przez to spełnić swoich dawnych marzeń o zostaniu uzdrowicielką, jednakże nie żałowała. Była szczęśliwa w tym bardziej dorosłym życiu. Owszem, brakowało jej Hogwartu, siedzenia w szkolnej bibliotece, słuchania opowieści nauczycieli czy tej myśli, iż czekała ją fascynująca przyszłość związana z medycyną. Nie potrafiła kłamać, iż nie odczuwała podobnego braku. Był on jednak do wypełnienia, nie był niezastępowalny.
Zamieniała pustkę na spędzanie czasu z osobą, którą kochała. Uzupełniała ją pracą, w której najprawdopodobniej nie sposób było doznać rutyny. Obserwowała Nokturn z góry, stojąc na balkonie i przypatrując się ludziom, pomiędzy którymi jeszcze jakiś czas temu przemykała się z dreszczem przerażenia przechodzącym po jej ciele. I jeśli kiedykolwiek miałaby wybrać, w tej chwili - jak przez praktycznie cały czas - czuła, iż wolała właśnie takie życie od egzystencjonowania - nie, nie życia, a właśnie egzystencji - jakie uskuteczniał jej ojciec, gdy jeszcze go widywała. Wybierała nawet alecowe humorki, drobne sprzeczki i spięcia pomiędzy nimi, całą nieprzewidywalność związaną z ich relacją. Gdyby tylko jeszcze choć raz potrafił spojrzeć jej prosto w oczy i bez grymasów nazwać to związkiem... Ale sama przecież wybrała te drobne kroczki, byleby tylko z nim być.
Ku jej szczęśliwości, to działało. Być może z początku nie tak widocznie, jednak z czasem... Z czasem czuła się pewniejsza kierunku, w jakim zmierzali. Zwłszcza wtedy, gdy widziała choćby cień prawdziwego uśmiechu na wargach Aleca. Nie złośliwego, nie sarkastycznego, nie w formie przerysowanego grymasu - takiego uśmiechu, który u niego uwielbiała i który czynił go jeszcze atrakcyjniejszym. Z uśmiechem było mu nawet bardziej niż do twarzy. Do tego stopnia, iż powodowało to u niej jeszcze szybsze bicie serca, suchość w gardle i uczucie miękkości w nogach. Co mogła na to poradzić? Tym bardziej, iż łechtało to także jej próżność, bo przyczyniała się do tego nieczęstego zjawiska, jakim były uniesione kąciki ust mężczyzny. Był wszystkim, czego mogła chcieć, autentycznie go kochając. Czy to teraz, czy w jakimkolwiek innym wydaniu. Ha!, nawet gdy się na niego złościła. Powiedziała to raz, powiedziała kolejne, choć obecnie była na to ociupinę zbyt zajęta. Otumaniał ją całą tą bliskością i pocałunkami, i autentycznie była teraz w stanie stwierdzić, iż czuła się jak głupia Krukonka.
Tym razem wiedziała też, że przyszedł czas na to, by posunąć się dalej, poza znajomą jej granicę. Co prawda, nie widziała w sobie zbytnio tej zmiany, jaką dostrzegał u niej Alec, jednakże czuła się równie pewna, co i skołowana. Zwłaszcza wtedy, gdy towarzysz odpowiedział na kolejne pogłębiające się muśnięcia jej ust, łącząc ich wargi w gorącym, namiętnym pocałunku. Pierwszym, drugim i każdym kolejnym. Straciła resztki złudnego opanowania, całując go żarliwie i jeszcze bardziej zachłannie, podczas gdy jej dłonie błądziły po jego plecach, pieszcząc skórę, a palce od czasu do czasu jeszcze bardziej czochrały włosy na głowie. Pod opuszkami czuła to, jak był napięty, choć jednocześnie przecież rozluźniony. Oboje tego chcieli. Po co więc było dłużej czekać, trwonić być może drogocenny czas?
Nie zaprotestowała, gdy ponownie ją uniósł. Wydając z siebie niezadowolone sapnięcie wyłącznie z powodu tego, iż musiał się od niej odsunąć, jedną ręką niecierpliwie pomagając mu pozbawieniu jej sukienki. Cóż, z resztą jednak musiał poradzić sobie sam. Dostarczając Alyssie tym samym nowych doznań, na które czekała, pragnąc przy tym powrócić do pocałunków i ponownie przylgnąć do Aleca... Którego plany nijak się z tym nie pokrywały, wzbudzając jej ciało w delikatne drżenie, zaś serce wprawiając w jeszcze szybsze bicie. A to wszystko na zwykłej, starej kuchennej szafce, której nigdy nie podejrzewałaby o udział w czymś podobnym.
- Naleśniki? Hmm? - Mruknęła, robiąc przy tym zdecydowanie niecną minę i unosząc jeden kącik ust, choć ton jej głosu znacznie bardziej odpowiadałby typowemu niewiniątku. - Z czekoladą? I owocami? - Nie jej wina, że wprost uwielbiała miękkie, puszyste i ciepłe placuszki naleśnikowe, a skoro już Alec sam zaoferował się do roli kucharza... Jakże mogłaby go - i siebie, no, głównie siebie - zawieść i nie wykorzystać tego w stu procentach? Takie śniadanie marzyło jej się już od dłuższego czasu, zwłaszcza że sama notorycznie ponosiła klęskę przy próbach usmażenia naleśników, więc nawet w przypadku, w którym miałaby przegiąć takim życzeniem... Zdecydowała się na nie. Zamierzając ewentualnie ugrać cokolwiek przy pomocy przeciągłych spojrzeń rzucanych spod rzęs oraz tym, do czego to wszystko prowadziło - na ten moment, cóż, obściskiwankami, pocałunkami, dotykiem...
- To wyzwanie? - Pytanie, jakie padło z ust dziewczyny, równie dobrze mogło pozostać niewypowiedziane. Nie potrzebowała ani tego, ani jakiejkolwiek odpowiedzi. Tak naprawdę wyszeptała je wyłącznie po to, by odwrócić uwagę Aleca od tego cichego westchnienia, jakie wydostało się spomiędzy jej warg, gdy ponownie musnął jej skórę swoimi rozgrzanymi ustami. Nadal przecież zgrywała obrażoną i nie tak łatwo dostępną. Nie chciała tak łatwo porzucić tej pozy, bo skoro mężczyzna mógł porównać ją do inferiusa... Ona mogła nieco go jeszcze przetrzymać. A przynajmniej to siedziało jej w głowie do czasu, gdy Greyback nie postanowił własnoręcznie jej do siebie obrócić. Wtedy nie miała już innego wyjścia, niż tylko pokazać to, jaki miał na nią wpływ. Nie potrafiła mu tego odmówić, gdy w ten sposób ją dotykał, a w jego oczach - bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - widoczne było pożądanie. Gdyby tylko potrafił się przy tym pogodzić z jej chęcią wyrażania uczuć...
- Nie chcesz tego. Tak naprawdę wcale tego nie chcesz i ja to wiem. Tęskniłbyś, gdybym zniknęła. - Odparła z niezwykłą pewnością siebie, niezgorszona jego typowym podejściem, mając przy tym na myśli to, iż mógł mówić praktycznie wszystko, co chciał, ale ona i tak nie zamierzała uwierzyć w tę całą uporczywą niechęć do bycia obdarzanym jakimikolwiek cieplejszymi uczuciami. Zbyt mocno zaznajomiła się już z alecowymi pokazówkami, by nie reagować na nie - choćby nawet nieznacznym, mimo że zazwyczaj dosyć teatralnym - wywróceniem oczami i pobłażliwym prychnięciem.
Tym razem jednak wyłącznie zmarszczyła nos, jednocześnie powoli mrugając i tym samym przerywając ich drobną bitwę na spojrzenia. Nie miała jednak jakiegoś specjalnego wrażenia, by wyszła z tego na przegranej pozycji, ponieważ wolna wola wciąż gwarantowała jej możliwość bycia upartą w swoich deklaracjach. Kto wie, czy przy tym jeszcze nie bardziej zawziętą niż Alec ze swoimi tekstami o zmądrzeniu i innymi podobnymi zagrywkami. Nie mogła w tym temacie jednoznacznie zawyrokować, bo jej towarzysz był zdeterminowany jak mało kto, więc posłużyła się tylko argumentem poniekąd wyjętym mu z ust. Jak dobrze, że nieświadomie jej takich dostarczał.
- Poza tym nie nabiorę rozumu, bo przecież jestem głupią Krukonką, czyż nie? - Postanawiając odbić w niego jego własny argument, uśmiechnęła się z nieskrywaną satysfakcją. - No i... - Zaczęła, dodatkowo przedłużając pierwszy wyraz i niespodziewanie stukając go palcem wskazującym w czubek nosa, jakby drażniła się z niesfornym chłopcem, a nie wyrośniętym mężczyzną. - Ktoś musi pilnować, żebyście z sąsiadami nie zaczęli się nawzajem pożerać. - Wbrew pozorom, miała się nie tyle za rozsądną osobę, co za kogoś, kto aż tak łatwo nie eksponował negatywnych emocji. W przeciwieństwie do Aleca i jego dostrzegalnych humorków, zazwyczaj starała się stłumić je w sobie, nadrabiając to wręcz niespożytą ilością energii.
I choć być może nie była jakimś kosmicznym społeczniakiem, dogadywała się z otoczeniem na tyle dobrze, iż pożyczenie cukru nie stanowiło większego problemu. Czuła się z tego na swój sposób dumna, co zdarzało jej się nawet - tak jak na przykład teraz - w różny sposób eksponować. Może odeszła ze szkoły, może nie miała przez to spełnić swoich dawnych marzeń o zostaniu uzdrowicielką, jednakże nie żałowała. Była szczęśliwa w tym bardziej dorosłym życiu. Owszem, brakowało jej Hogwartu, siedzenia w szkolnej bibliotece, słuchania opowieści nauczycieli czy tej myśli, iż czekała ją fascynująca przyszłość związana z medycyną. Nie potrafiła kłamać, iż nie odczuwała podobnego braku. Był on jednak do wypełnienia, nie był niezastępowalny.
Zamieniała pustkę na spędzanie czasu z osobą, którą kochała. Uzupełniała ją pracą, w której najprawdopodobniej nie sposób było doznać rutyny. Obserwowała Nokturn z góry, stojąc na balkonie i przypatrując się ludziom, pomiędzy którymi jeszcze jakiś czas temu przemykała się z dreszczem przerażenia przechodzącym po jej ciele. I jeśli kiedykolwiek miałaby wybrać, w tej chwili - jak przez praktycznie cały czas - czuła, iż wolała właśnie takie życie od egzystencjonowania - nie, nie życia, a właśnie egzystencji - jakie uskuteczniał jej ojciec, gdy jeszcze go widywała. Wybierała nawet alecowe humorki, drobne sprzeczki i spięcia pomiędzy nimi, całą nieprzewidywalność związaną z ich relacją. Gdyby tylko jeszcze choć raz potrafił spojrzeć jej prosto w oczy i bez grymasów nazwać to związkiem... Ale sama przecież wybrała te drobne kroczki, byleby tylko z nim być.
Ku jej szczęśliwości, to działało. Być może z początku nie tak widocznie, jednak z czasem... Z czasem czuła się pewniejsza kierunku, w jakim zmierzali. Zwłszcza wtedy, gdy widziała choćby cień prawdziwego uśmiechu na wargach Aleca. Nie złośliwego, nie sarkastycznego, nie w formie przerysowanego grymasu - takiego uśmiechu, który u niego uwielbiała i który czynił go jeszcze atrakcyjniejszym. Z uśmiechem było mu nawet bardziej niż do twarzy. Do tego stopnia, iż powodowało to u niej jeszcze szybsze bicie serca, suchość w gardle i uczucie miękkości w nogach. Co mogła na to poradzić? Tym bardziej, iż łechtało to także jej próżność, bo przyczyniała się do tego nieczęstego zjawiska, jakim były uniesione kąciki ust mężczyzny. Był wszystkim, czego mogła chcieć, autentycznie go kochając. Czy to teraz, czy w jakimkolwiek innym wydaniu. Ha!, nawet gdy się na niego złościła. Powiedziała to raz, powiedziała kolejne, choć obecnie była na to ociupinę zbyt zajęta. Otumaniał ją całą tą bliskością i pocałunkami, i autentycznie była teraz w stanie stwierdzić, iż czuła się jak głupia Krukonka.
Tym razem wiedziała też, że przyszedł czas na to, by posunąć się dalej, poza znajomą jej granicę. Co prawda, nie widziała w sobie zbytnio tej zmiany, jaką dostrzegał u niej Alec, jednakże czuła się równie pewna, co i skołowana. Zwłaszcza wtedy, gdy towarzysz odpowiedział na kolejne pogłębiające się muśnięcia jej ust, łącząc ich wargi w gorącym, namiętnym pocałunku. Pierwszym, drugim i każdym kolejnym. Straciła resztki złudnego opanowania, całując go żarliwie i jeszcze bardziej zachłannie, podczas gdy jej dłonie błądziły po jego plecach, pieszcząc skórę, a palce od czasu do czasu jeszcze bardziej czochrały włosy na głowie. Pod opuszkami czuła to, jak był napięty, choć jednocześnie przecież rozluźniony. Oboje tego chcieli. Po co więc było dłużej czekać, trwonić być może drogocenny czas?
Nie zaprotestowała, gdy ponownie ją uniósł. Wydając z siebie niezadowolone sapnięcie wyłącznie z powodu tego, iż musiał się od niej odsunąć, jedną ręką niecierpliwie pomagając mu pozbawieniu jej sukienki. Cóż, z resztą jednak musiał poradzić sobie sam. Dostarczając Alyssie tym samym nowych doznań, na które czekała, pragnąc przy tym powrócić do pocałunków i ponownie przylgnąć do Aleca... Którego plany nijak się z tym nie pokrywały, wzbudzając jej ciało w delikatne drżenie, zaś serce wprawiając w jeszcze szybsze bicie. A to wszystko na zwykłej, starej kuchennej szafce, której nigdy nie podejrzewałaby o udział w czymś podobnym.
- Alec Greyback
Re: If I lay here, if I just lay here, would you lie with me and just forget the world?
Czw Lip 27, 2017 9:21 pm
– Nie – odparł machinalnie, ale bez żadnej złośliwości. Co prawda zmarszczył brwi, zupełnie jakby blondynka powiedziała coś wybitnie głupiego, nie oderwał jednak rąk od jej delikatnych ramion. Czuł bijące od niej ciepło, które powoli zaczęło go przeszywać. Miał wrażenie jakby to wszystko, przechodziło teraz na niego. To co ona odczuwała… udzielało się też jemu. I mistrz kontroli, jakim zazwyczaj był, prawdopodobnie nie pochwalał tego zjawiska, ale jeszcze bardziej zezłościłby go fakt, że Alecowi się to naprawdę zaczynało podobać.
– Jestem prostym człowiekiem z prostymi umiejętnościami. Jajecznica albo nic – i nawet kącik jego ust drgnął lekko ku górze, ale bynajmniej nie było spowodowane to zbliżającym się wielkimi krokami pokazem jego wybitnych kulinarnych umiejętności. Z tym się już pogodził. Niechętnie, ale pogodził, zwłaszcza, że był teraz prawie pewien, że to on dostanie SWOJE długo wyczekiwane śniadanie jako pierwszy. (XDDDDDDDDDDDDD) Dla takiego celu był w stanie znieść rozbicie kilku jajek na patelni i agresywne mieszanie drewnianą łyżką w patelni.
– Skądże – nie, nie było to wyzwanie, ale nie chciał jej w tym momencie powiedzieć, że brak jej trajkotania przez równe dwa miesiące byłby dla niego czystą ulgą. Często nie mógł wręcz znieść tego, że jej buzia się nigdy nie zamykała. Zazwyczaj raczył ją dość nieprzyjemnym spojrzeniem, ale wtedy ona – o zgrozo! – gadała jeszcze więcej. I się kleiła. O tak, podchodziła od tyłu i wieszała mu się na szyi, a on czuł tylko jak ciśnienie się mu podnosi. Nie znosił też, gdy chodziła do łazienki szczelnie opatulona i krzyczała coś do niego spod prysznica, a on nie mógł nawet tam wejść i zrobić z nią porządku. A jeszcze bardziej nie brakowałoby mu jej zimnych stóp, które ogrzewała sobie w zgięciach jego kolan i kiedy jej blond włosy lądowały w jego ustach, za każdym razem gdy kładła maleńką głowę na jego klatce piersiowej.
– Zrobiłbym wielką imprezę – odparł z uśmiechem. Nie prześmiewczym, a dziwnie czułym. Być może bliskość i podniecenie, jakie odczuwał zmiękczyły na tę chwilę jego serce. Choć wmawiał sobie, że nie zależy mu na Alyssie, a jej nieobecność byłaby dla niego niezauważalna, w głębi serca były jakieś śmieszne malutkie komórki, które miały swoje komórki, a te z kolei pewnie miały mikroskopijne jąderka – tam, to właśnie tam odczuwał okropny lęk, przed tym, że Meadowes może przydarzyć się coś złego. To właśnie to cholernie niepotrzebne i uciążliwe wrażenie sprawiało, że tak często prowokował między nimi kłótnie o jej lekceważące podejście co do pełni, a także samej ulicy Nokturna. Wiedział, do czego ludzie mieszkający tutaj byli zdolni, zwłaszcza gdy w obiektywie pojawiała się drobna, nieszkodliwa, ładna blondynka. Wiedział, do czego zdolny był on sam. I nie potrafił zaakceptować tego, że Meadowes jest tak głupia i lekkomyślna w swoich zachowaniach. Teraz jednak nie był dobry czas na tego typu rozmyślania. I doprawdy parsknął cichym śmiechem, słysząc jej podsumowanie.
– Najgłupszą, jaką znam – skwitował, uparcie przyciskając swoje usta do jej warg. Tylko po to, by przestała mówić. Alysso, co z Tobą? Nie czujesz tej atmosfery? Mówiła dalej, ale on nie był niczym zrażony. Usilnie muskał wargami jej usta, by zaprzestać w niej serię tak drażniących zwierzeń, jednocześnie zbywał te stwierdzenia cichymi, znudzonymi pomrukami. Mhm. Mmmm. Yhy.
Po prostu ją całował, a ona wreszcie mu uległa. Był spragniony, był cholernie spragniony bliskości. I – choć zdarzyło mu się to po raz pierwszy – chciał tej bliskości z konkretną osobą. Chciał z nią – z Alyssą. Nie pierwszą, lepszą panienką z Nokturnu, którą był w stanie uwieść jednym drinkiem, tylko z irytującą, gadającą za dużo blondynką o niesfornych lokach. Był nawet w stanie wybaczyć jej te zimne stopy, świętoszkowanie w drodze do łazienki i kosmyki włosów, które często lądowały w jego buzi. Chciał tylko i wyłącznie ją. Pierwszy raz – bez zbędnego trajkotania o sąsiadach, bez humorów i obrażania, bez zwodzenia i odpychania Aleca, gdy ten ręką zbliżał się do jej pośladków – pierwszy raz mieli istnieć tylko oni. I początkowo był cholernie zdziwiony, gdy jego dłoń, która majstrowała przy sukience dziewczyny nie została zdzielona malutką rączką Meadowes, potem jednak nie miał zamiaru już się ograniczać. Widział zgodę w jej oczach, widział chęć, widział też zadowolenie. Dlatego odważył się pozbawić dziewczynę sukienki. I gdy i to nie spotkało się ze sprzeciwem – cóż, miał już pewność. Całował jej szyję i obojczyki, jednocześnie ściskając dłońmi jej uda i czuł, jak ciepło które bije od siedzącej na kuchennych meblach Alyssy wręcz parzy jego ciało.
Greyback powoli przesunął dłonią z uda do kolan dziewczyny, wyczuwając pod opuszkami palców delikatne grudki – gęsią skórkę, a potem sama jego ręka na moment zadrżała. Nie odrywając ust od jej skóry, wziął płytki oddech, po czym zębami zsunął ramiączka stanika z jej ramion.
- Je…eś …kna – była piękna, ale nie chciał wypowiedzieć tego na głos. Było to instynktowne. Próbował to stłumić, ale pomimo wrodzonej głupoty, Alyssa była inteligenta i musiała wiedzieć, jak wielkie wrażenie na nim robiła za każdym razem gdy ją widział. Powrócił ustami do jej ust na kilka sekund. Gdy składał na jej ustach namiętny pocałunek, drugą dłoń położył na jej plecach i przesunął nią wzdłuż kręgosłupa dziewczyny, by w końcu zatrzymać się przy zapięciu stanika. Nigdy nie miał z tym większych problemów, teraz jednak musiał do tego podejść trzy razy. Denerwował się. Nie ze strachu, po prostu było to dla niego.. cóż, jeszcze wczoraj nieosiągalne, a teraz to co chciał miał wystawione jak na dłoni. Oderwał się od jej ust, by wziąć głęboki oddech, a także delikatnie przygryźć dolną wargę blondynki, jednocześnie spuszczając wzrok niżej – na jej jędrne, piękne piersi. Potem po prostu położył jedną rękę pod jej pośladki, a drugą na jej plecy i z lekkością zniósł ją z mebli kuchennych, przenosząc dziewczynę na rękach przez próg – aż do sypialni.
– Jestem prostym człowiekiem z prostymi umiejętnościami. Jajecznica albo nic – i nawet kącik jego ust drgnął lekko ku górze, ale bynajmniej nie było spowodowane to zbliżającym się wielkimi krokami pokazem jego wybitnych kulinarnych umiejętności. Z tym się już pogodził. Niechętnie, ale pogodził, zwłaszcza, że był teraz prawie pewien, że to on dostanie SWOJE długo wyczekiwane śniadanie jako pierwszy. (XDDDDDDDDDDDDD) Dla takiego celu był w stanie znieść rozbicie kilku jajek na patelni i agresywne mieszanie drewnianą łyżką w patelni.
– Skądże – nie, nie było to wyzwanie, ale nie chciał jej w tym momencie powiedzieć, że brak jej trajkotania przez równe dwa miesiące byłby dla niego czystą ulgą. Często nie mógł wręcz znieść tego, że jej buzia się nigdy nie zamykała. Zazwyczaj raczył ją dość nieprzyjemnym spojrzeniem, ale wtedy ona – o zgrozo! – gadała jeszcze więcej. I się kleiła. O tak, podchodziła od tyłu i wieszała mu się na szyi, a on czuł tylko jak ciśnienie się mu podnosi. Nie znosił też, gdy chodziła do łazienki szczelnie opatulona i krzyczała coś do niego spod prysznica, a on nie mógł nawet tam wejść i zrobić z nią porządku. A jeszcze bardziej nie brakowałoby mu jej zimnych stóp, które ogrzewała sobie w zgięciach jego kolan i kiedy jej blond włosy lądowały w jego ustach, za każdym razem gdy kładła maleńką głowę na jego klatce piersiowej.
– Zrobiłbym wielką imprezę – odparł z uśmiechem. Nie prześmiewczym, a dziwnie czułym. Być może bliskość i podniecenie, jakie odczuwał zmiękczyły na tę chwilę jego serce. Choć wmawiał sobie, że nie zależy mu na Alyssie, a jej nieobecność byłaby dla niego niezauważalna, w głębi serca były jakieś śmieszne malutkie komórki, które miały swoje komórki, a te z kolei pewnie miały mikroskopijne jąderka – tam, to właśnie tam odczuwał okropny lęk, przed tym, że Meadowes może przydarzyć się coś złego. To właśnie to cholernie niepotrzebne i uciążliwe wrażenie sprawiało, że tak często prowokował między nimi kłótnie o jej lekceważące podejście co do pełni, a także samej ulicy Nokturna. Wiedział, do czego ludzie mieszkający tutaj byli zdolni, zwłaszcza gdy w obiektywie pojawiała się drobna, nieszkodliwa, ładna blondynka. Wiedział, do czego zdolny był on sam. I nie potrafił zaakceptować tego, że Meadowes jest tak głupia i lekkomyślna w swoich zachowaniach. Teraz jednak nie był dobry czas na tego typu rozmyślania. I doprawdy parsknął cichym śmiechem, słysząc jej podsumowanie.
– Najgłupszą, jaką znam – skwitował, uparcie przyciskając swoje usta do jej warg. Tylko po to, by przestała mówić. Alysso, co z Tobą? Nie czujesz tej atmosfery? Mówiła dalej, ale on nie był niczym zrażony. Usilnie muskał wargami jej usta, by zaprzestać w niej serię tak drażniących zwierzeń, jednocześnie zbywał te stwierdzenia cichymi, znudzonymi pomrukami. Mhm. Mmmm. Yhy.
Po prostu ją całował, a ona wreszcie mu uległa. Był spragniony, był cholernie spragniony bliskości. I – choć zdarzyło mu się to po raz pierwszy – chciał tej bliskości z konkretną osobą. Chciał z nią – z Alyssą. Nie pierwszą, lepszą panienką z Nokturnu, którą był w stanie uwieść jednym drinkiem, tylko z irytującą, gadającą za dużo blondynką o niesfornych lokach. Był nawet w stanie wybaczyć jej te zimne stopy, świętoszkowanie w drodze do łazienki i kosmyki włosów, które często lądowały w jego buzi. Chciał tylko i wyłącznie ją. Pierwszy raz – bez zbędnego trajkotania o sąsiadach, bez humorów i obrażania, bez zwodzenia i odpychania Aleca, gdy ten ręką zbliżał się do jej pośladków – pierwszy raz mieli istnieć tylko oni. I początkowo był cholernie zdziwiony, gdy jego dłoń, która majstrowała przy sukience dziewczyny nie została zdzielona malutką rączką Meadowes, potem jednak nie miał zamiaru już się ograniczać. Widział zgodę w jej oczach, widział chęć, widział też zadowolenie. Dlatego odważył się pozbawić dziewczynę sukienki. I gdy i to nie spotkało się ze sprzeciwem – cóż, miał już pewność. Całował jej szyję i obojczyki, jednocześnie ściskając dłońmi jej uda i czuł, jak ciepło które bije od siedzącej na kuchennych meblach Alyssy wręcz parzy jego ciało.
Greyback powoli przesunął dłonią z uda do kolan dziewczyny, wyczuwając pod opuszkami palców delikatne grudki – gęsią skórkę, a potem sama jego ręka na moment zadrżała. Nie odrywając ust od jej skóry, wziął płytki oddech, po czym zębami zsunął ramiączka stanika z jej ramion.
- Je…eś …kna – była piękna, ale nie chciał wypowiedzieć tego na głos. Było to instynktowne. Próbował to stłumić, ale pomimo wrodzonej głupoty, Alyssa była inteligenta i musiała wiedzieć, jak wielkie wrażenie na nim robiła za każdym razem gdy ją widział. Powrócił ustami do jej ust na kilka sekund. Gdy składał na jej ustach namiętny pocałunek, drugą dłoń położył na jej plecach i przesunął nią wzdłuż kręgosłupa dziewczyny, by w końcu zatrzymać się przy zapięciu stanika. Nigdy nie miał z tym większych problemów, teraz jednak musiał do tego podejść trzy razy. Denerwował się. Nie ze strachu, po prostu było to dla niego.. cóż, jeszcze wczoraj nieosiągalne, a teraz to co chciał miał wystawione jak na dłoni. Oderwał się od jej ust, by wziąć głęboki oddech, a także delikatnie przygryźć dolną wargę blondynki, jednocześnie spuszczając wzrok niżej – na jej jędrne, piękne piersi. Potem po prostu położył jedną rękę pod jej pośladki, a drugą na jej plecy i z lekkością zniósł ją z mebli kuchennych, przenosząc dziewczynę na rękach przez próg – aż do sypialni.
- Marjorie Greyback
Re: If I lay here, if I just lay here, would you lie with me and just forget the world?
Pią Lip 28, 2017 1:05 am
Cóż, nie mogła powiedzieć, że nie była w stanie przewidzieć podobnej odpowiedzi. Umiejętności kucharskie Aleca wciąż jeszcze były dla niej dosyć wielką niewiadomą, ponieważ nie popisywał się nimi ani chętnie, ani często, ale naleśniki... Statystycznie jedna na dwie osoby potrafiła je zrobić, a skoro Alyssa tego nie umiała... Liczyła, naprawdę liczyła na umiejętności Greybacka, które on sam pogrzebał jednym, krótkim i bardzo wymownym nie. Nie dając jej przy tym nawet cienia szansy na zamruganie niebieskimi oczami - dużymi i proszącymi - bowiem już po chwili sprowadził swoje kucharskie talenty na jeszcze bardziej jednoznaczny poziom. Prosty człowiek, proste umiejętności, ale...
- Ale naleśniki przecież są proste... - Jęknęła tonem zawiedzionego dziecka, które właśnie ostatkami sił usiłowało przekonać dorosłego, że ta lalka nie jest taka droga, a ta brukselka naprawdę nie musi tu być. I choć jej argument być może nie był aż takim inwalidą, stawał się nim w ustach tej jednej konkretnej osoby, która raz po raz robiła złe ciasto, przylepiała placuszki do patelni, paliła je, paliła patelnię, paliła mieszkanie... No, może tak naprawdę nie paliła mieszkania, ale kiedyś była tego dosyć blisko, gdy zasłonka zajęła się ogniem. A warto dodać, iż wcale nie zamierzała wtedy robić płonących naleśników. Dlatego też pragnęła, by ktoś umiał to zrobić za nią. Ha!, dosyć jasno określony ktoś, dla kogo przygotowanie jajecznicy oznaczało najwyraźniej szczyt wyjątkowego kucharzenia. Nie to, by jej nie lubiła, zwłaszcza w wykonaniu zaserwowanym specjalnie dla niej, tylko naleśniki... Czekolada... Owoce... Może trochę bitej śmietany...
Lekko mrużąc oczy, pokręciła głową z miną, jaka zdecydowanie wystarczała, by przekazać mu dezaprobatę. Bardziej rozbawioną, zdecydowanie czułą, a jednak dezaprobatę. Mógł się przecież nieco postarać, jeśli chciał zaciągnąć ją do łóżka, co bez dwóch zdań chodziło mu po głowie. Za dobrze znała zarówno jego, jak i sposoby interpretacji jego zachowań, gestów czy słów, aby myśleć jeszcze, iż mieli to skończyć tak jak zwykle - na pocałunkach, na dotyku nieprzekraczającym pewnej granicy. Czuła to całą sobą, czuła to nawet w najmniejszym kawałeczku skóry rozpalonym pod dotknięciami dłoni Aleca i... I podobało jej się to na tyle, żeby stwierdzić, iż - na Merlina - niech już miał te swoje popisy z jajecznicą. Śniadanie, jakie ugrała, nie było dla niej aż takie istotne.
- Z pomidorami. - Mruknęła, choć zrobiła to wyłącznie z czystej przekory, bo skoro już ze sobą handlowali, ostatnie słowo nie powinno brzmieć jak zwykłe jajka bez ładu i składu roztłuczone na patelnie, a następnie przerzucone na pierwszy lepszy talerz. - Na ładnym talerzu... - Dodała więc jeszcze, ostatecznie formułując również ostatnie życzenie dotyczące śniadania, które mężczyzna zapewne zamierzał zjeść z nią w łóżku. - I z bekonem. - Nie lubiła mięsa aż tak bardzo, jednakże wiedziała, że to lubił i nie chciała, by męczył się z jakąś wyjątkową porcją właśnie dla niej, brudząc tysiące naczyń i opuszczając ją na zbyt długo. Skoro postanowiła podjąć taką a nie inną decyzję, chciała, żeby nie polegała ona na szybkim powrocie do zwyczajnego biegu rzeczywistości. Może była wręcz beznadziejnie niepoprawną romantyczką, ale... No, cóż. Po prostu nią była. To zapewne nigdy nie miało ulec zmianie.
Tak samo zresztą jak cała otoczka temu towarzysząca, wszystkie jej zachowania. Chociaż nigdy nie doświadczyła ciepła ze strony ojca, nie miała szczęśliwego domu, nie widziała specjalnych wzorców wśród znanych przez nią par - bo i nie ładowała im się z butami w prywatne życie - starała się zachowywać tak jak powinna zachowywać się osoba darząca kogoś uczuciem. Nie miała problemów z eksponowaniem tego, iż kochała swojego zgryźliwego emocjonalnego zaangażowańca, dlatego na porządku dziennym były dla niej niektóre gesty. Do tego stopnia, że z czasem zaczęła przyzwyczajać się też do tych wszystkich reakcji na nie. Do wywracania oczami, gdy całowała go na dobranoc, następnie wygodnie się w niego wtulając, by dosyć spokojnie zasnąć z głową na jego piersi. Nigdy zresztą nie zorientowała się przy tym, jak bardzo musiała drażnić go w nos rozczochranymi włosami, ups. Do parskania na nią, gdy uskuteczniała przytulanie się do niego od tyłu, do niechętnego przymuszania go ruchem dłoni, by schylił się do niej na tyle, żeby mogła swobodnie pogłaskać go po policzku. Do obdarzania jej niezadowolonym spojrzeniem, gdy rzucała mu się na szyję, do dezaprobaty, gdy wcześniej kończyła zmianę w Dziurawym Kotle i postanawiała wstąpić do niego do pracy, by zanieść mu coś ciepłego do jedzenia.
Reakcji było równie wiele, co sytuacji, lecz gdy niektóre pomysły spontanicznie przychodziły jej do głowy, pewne rzeczy planowała przez dłuższy czas. Tym bardziej starając się pomijać wtedy alecowe wyrazy niezgody z jej uczynkami. Bowiem zamierzała być właśnie z nim. Nie z jego lepszą wersją, tylko po prostu z nim. Czy to w domu, czy na Nokturnie. Czy w normalny dzień, czy podczas pełni księżyca - swoją drogą, swego czasu znacznie bardziej lubiąc jego wilkołacze ja. Mimo że na nią parskał, prychał i warczał, nadal starała się być tym wsparciem akceptującym cały stan rzeczy, nie tylko jego część, nie okazjonalnym. Czego najwyraźniej nie potrafił lub nie chciał zrozumieć, tym mocniejsze wyzwalając w niej pokłady wrodzonego uporu. Zdawała sobie sprawę z tego, na co się pisała. Wiedziała o tym nie od jakiegoś momentu ich związku, lecz jeszcze na długo przed samym początkiem. A doświadczona osobiście samotność, jakiej swego czasu doznała, jeszcze bardziej wpływała na decyzję Alyssy. Czy to czyniło z niej nierozważną głupią Krukonkę? Być może, ale jednocześnie przynajmniej mogła dodać do tego dopisek lojalna.
I cóż. Wedle wszelkich przekonań, nie była wcale aż tak bardzo świętoszkowata. Z początku odczuwała tylko dziwną nieśmiałość związaną ze wspólnym zamieszkaniem i zmianą tego stanu rzeczy, w którym nie dzielili prywatnej przestrzeni, nie spali razem w łóżku, nie korzystali z tej samej łazienki. Bądź co bądź, był jej pierwszym prawdziwym chłopakiem. Niezależnie od tego, jak na to spoglądać. Czy to uznając szkolny bal w siódmej klasie za początek ich związku, a następnie przerwę, podczas której przez chwilę spotykała się z jego młodszym bratem - naprawdę chcąc wymazać ten rodział z pamięci - i ponowny powrót do siebie. Czy to pomijając ten krótki epizod z wykorzystywaniem towarzystwa Aly, by wywołać zazdrość na byłej dziewczynie, nadal przyjmując właśnie Aleca, nie Setha, za realnego partnera.
Na samym początku czuła się tym trochę zmieszana, lekko zagubiona w tym całym wspólnym życiu, zaś... Później? Później nadal biegała do łazienki owinięta niczym Eskimos w najzimniejszą porę dnia, stając pod niekoniecznie gorącym prysznicem i zaczynając myśleć nad tym, co powinna zrobić. Ba!, kilka razy była o krok od tego, by zawołać mężczyznę do siebie, czując potrzebę bycia z nim bliżej niż dotychczas, jednak w ostatniej chwili rezygnując i posługując się jakąś wymówką - na przykład chęcią przymknięcia okna w pokoju, by nie przewiało jej, gdy wyjdzie spod prysznica z mokrymi włosami. Co tu wiele mówić... Zwyczajnie tchórzyła. Dopiero w ostatnim czasie zaczynając sypiać w cieńszej, krótszej koszulce i bardziej skąpej - choć nadal nie tak bardzo jak u większości odważniejszych dziewczyn - bieliźnie, którą miała w swoich rzeczach tak naprawdę już od dłuższego czasu.
Po prostu była strasznym tchórzem, mimo że na co dzień nie zamykały jej się usta, a ramiona przy pierwszej lepszej okazji obejmowały szyję Aleca, by mogła go przytulić. Ten dzień był jednak inny. Nie przyznawała się do tego otwarcie, ale mimo wszystko - to właśnie sobie obiecała. Gdyby tylko mężczyzna nieustannie nie wyzwalał w niej przekory, chęci do odpowiedzenia mu, do wyrzucenia z siebie kolejnych i kolejnych zdań, niczym typowa gaduła. Nawet w momencie, w którym teksty te należałoby odrzucić na bok, ponieważ wcale nie były potrzebne, ponieważ liczyły się gesty i przyciskanie warg do jego warg. On mówił, ona odpowiadała, ona mówiła, on odpowiadał... I nie była w stanie ot tak przerwać tej rozmowy, milknąc i w całości oddając się jego pocałunkom. Teraz było dokładnie tak samo, czerpała satysfakcję z muśnięć ust Aleca, prawie niewyczuwalnie drżała w jego ramionach, ale mówiła. Choć tym razem było to jedno słowo.
- Największą? - Spytała miękko, wykrzywiając kącik ust w rozczulonym uśmieszku. Zawsze musiał tak robić, nawet w podobnych momentach, bo najwyraźniej po prostu uwielbiał trwać przy swojej grze. Kompletnie mu na niej nie zależało, czyż nie? Zrobiłby przyjęcie z okazji jej odejścia, a tak naprawdę, to z bliżej nieokreślonej przyczyny, bo pewnie nawet nie zauważyłby, że zniknęła, nieprawdaż? I tak dalej, i tak dalej... Starał się to eksponować gdzieś pomiędzy podkreślaniem tego, jak niemądra była. A jednak razem byli. A jednak bardzo dobrze odczuwała to, jak bardzo jej pragnął. Chcąc go równie mocno, jeszcze bardziej gwałtownie, jeśli nie stwierdzić, iż na swój sposób prymitywnie, bo...
Traciła głowę, naprawdę traciła głowę, przestając skupiać myśli w składne formy. Każdy kolejny wygłodniały, namiętny pocałunek i każde muśnięcie gorącego, wręcz parzącego ciała przyciśniętego do niej - wszystko to coraz bardziej oddalało ją od jakiegokolwiek racjonalizmu. Czuła mętlik w głowie, słyszała szum w uszach, przez który przebijało się głośne łomotanie serca... Jej? Jego? Ich obojga? Nie wiedziała tego, nie nad tym chciała się zastanawiać. Nadal mówiła, łapiąc krótkie chwile na słowa między pocałunkami. Starała się tak po prostu nie ulec pożądaniu, kontrolować jakoś wrzącą krew, jakiej się po sobie nie spodziewała, ale na dłuższą metę nie była w stanie z tym walczyć. Nie chciała zresztą tego robić. Uległa, bo ona także tego potrzebowała. To był ich czas, bo... Jeśli nie teraz, to kiedy? Sytuacja na zewnątrz zaogniała się, nawet ona - zazwyczaj niepoprawna optymistka - to wiedziała.
I nie tchórzyła więcej, nie odpychała, nie odtrącała. To nie była wyłącznie kwestia jej przyzwolenia. Ona... Zwyczajnie nie byłaby w stanie odpuścić w takiej chwili. Czuła to gdzieś pod skórą swojego rozdygotanego ciała. Nie ukrywała błysku w pociemniałych z pożądania oczach ani nie powstrzymywała jękliwego świstu, jaki wydostał się spomiędzy jej warg - opuchniętych i zaróżowionych od pocałunków, oczekujących na kolejne, którymi Alec obsypywał jednak jej dekolt. To miał być najgorętszy dzień lata i - na Merlina! - nieszczęsny prezenter radiowy nawet nie wyobrażał sobie, jak wielką miał rację. Myśl o tym - tak irracjonalna i w pewnym sensie zwyczajnie idiotyczna - wywołała jeszcze większy uśmiech na twarzy Alyssy, zaś jej ciało zadygotało jeszcze bardziej... Tym razem jednak od chichotu, jaki starała się stłumić, wodząc palcem po zarysie zarośniętej szczęki Greybacka. Pragnęła go. Z minuty na minutę coraz bardziej, gdy on drażnił się z nią, nie powracając do jej ust. Czuła jak jego dłonie ściskają jej uda - mocno, ale nie boleśnie - samej nadal przygarniając go do siebie, chcąc więcej tego uzależniającego dotyku, który tak bardzo ją odurzał.
- Pozwól mi się kochać... - Szepnęła naprawdę cicho, słysząc te krótkie, urywane słowa komplementu. Czy chodziło jej o teraz, czy o dalszą przyszłość... Czy miała na myśli fizyczność, czy coś bardziej platonicznego... Wyszeptała to, łapiąc płytkie,szybkie oddechy, gdy ją rozbierał. I choć zapięcie jej stanika stanowiło problem, sama nie wiedziała, w którym momencie pozbawił ją tej części bielizny. W jednej chwili zatapiała się tylko w kolejnym upragnionym pocałunku, pociągając go zębami za wargę, w następnej zaś to on jej ją przygryzał, kierując wzrok na biust Aly. A ona - mimo tego wszystkiego - nadal nie mogła powstrzymać rumieńca, jakim oblała się od policzków aż po dekolt. Mając przy tym tak nieracjonalną, ale silną chęć, by czymś się zakryć. O ile jednak nie była w stanie zmienić tego, jak bardzo różowo-czerwona się teraz stała, o tyle nie pozwoliła tchórzostwu ponownie przejąć steru.
Uniesiona, westchnęła przeciągle, łapiąc spojrzenie Aleca i uśmiechając się do niego najpiękniej, jak tylko umiała. Był jej. Nie wiedziała, czym sobie na to zasłużyła, a jednak do siebie należeli i nie chciała, by kiedykolwiek uległo to zmianie. Obejmując go ramionami za szyję i oplatając nogi w pasie, ułatwiając tym samym to, czego oboje chcieli - drogę do łóżka. Tej miękkiej pościeli, w której Alec chciał z nią wylądować... I wcale nie palił...
- Ale naleśniki przecież są proste... - Jęknęła tonem zawiedzionego dziecka, które właśnie ostatkami sił usiłowało przekonać dorosłego, że ta lalka nie jest taka droga, a ta brukselka naprawdę nie musi tu być. I choć jej argument być może nie był aż takim inwalidą, stawał się nim w ustach tej jednej konkretnej osoby, która raz po raz robiła złe ciasto, przylepiała placuszki do patelni, paliła je, paliła patelnię, paliła mieszkanie... No, może tak naprawdę nie paliła mieszkania, ale kiedyś była tego dosyć blisko, gdy zasłonka zajęła się ogniem. A warto dodać, iż wcale nie zamierzała wtedy robić płonących naleśników. Dlatego też pragnęła, by ktoś umiał to zrobić za nią. Ha!, dosyć jasno określony ktoś, dla kogo przygotowanie jajecznicy oznaczało najwyraźniej szczyt wyjątkowego kucharzenia. Nie to, by jej nie lubiła, zwłaszcza w wykonaniu zaserwowanym specjalnie dla niej, tylko naleśniki... Czekolada... Owoce... Może trochę bitej śmietany...
Lekko mrużąc oczy, pokręciła głową z miną, jaka zdecydowanie wystarczała, by przekazać mu dezaprobatę. Bardziej rozbawioną, zdecydowanie czułą, a jednak dezaprobatę. Mógł się przecież nieco postarać, jeśli chciał zaciągnąć ją do łóżka, co bez dwóch zdań chodziło mu po głowie. Za dobrze znała zarówno jego, jak i sposoby interpretacji jego zachowań, gestów czy słów, aby myśleć jeszcze, iż mieli to skończyć tak jak zwykle - na pocałunkach, na dotyku nieprzekraczającym pewnej granicy. Czuła to całą sobą, czuła to nawet w najmniejszym kawałeczku skóry rozpalonym pod dotknięciami dłoni Aleca i... I podobało jej się to na tyle, żeby stwierdzić, iż - na Merlina - niech już miał te swoje popisy z jajecznicą. Śniadanie, jakie ugrała, nie było dla niej aż takie istotne.
- Z pomidorami. - Mruknęła, choć zrobiła to wyłącznie z czystej przekory, bo skoro już ze sobą handlowali, ostatnie słowo nie powinno brzmieć jak zwykłe jajka bez ładu i składu roztłuczone na patelnie, a następnie przerzucone na pierwszy lepszy talerz. - Na ładnym talerzu... - Dodała więc jeszcze, ostatecznie formułując również ostatnie życzenie dotyczące śniadania, które mężczyzna zapewne zamierzał zjeść z nią w łóżku. - I z bekonem. - Nie lubiła mięsa aż tak bardzo, jednakże wiedziała, że to lubił i nie chciała, by męczył się z jakąś wyjątkową porcją właśnie dla niej, brudząc tysiące naczyń i opuszczając ją na zbyt długo. Skoro postanowiła podjąć taką a nie inną decyzję, chciała, żeby nie polegała ona na szybkim powrocie do zwyczajnego biegu rzeczywistości. Może była wręcz beznadziejnie niepoprawną romantyczką, ale... No, cóż. Po prostu nią była. To zapewne nigdy nie miało ulec zmianie.
Tak samo zresztą jak cała otoczka temu towarzysząca, wszystkie jej zachowania. Chociaż nigdy nie doświadczyła ciepła ze strony ojca, nie miała szczęśliwego domu, nie widziała specjalnych wzorców wśród znanych przez nią par - bo i nie ładowała im się z butami w prywatne życie - starała się zachowywać tak jak powinna zachowywać się osoba darząca kogoś uczuciem. Nie miała problemów z eksponowaniem tego, iż kochała swojego zgryźliwego emocjonalnego zaangażowańca, dlatego na porządku dziennym były dla niej niektóre gesty. Do tego stopnia, że z czasem zaczęła przyzwyczajać się też do tych wszystkich reakcji na nie. Do wywracania oczami, gdy całowała go na dobranoc, następnie wygodnie się w niego wtulając, by dosyć spokojnie zasnąć z głową na jego piersi. Nigdy zresztą nie zorientowała się przy tym, jak bardzo musiała drażnić go w nos rozczochranymi włosami, ups. Do parskania na nią, gdy uskuteczniała przytulanie się do niego od tyłu, do niechętnego przymuszania go ruchem dłoni, by schylił się do niej na tyle, żeby mogła swobodnie pogłaskać go po policzku. Do obdarzania jej niezadowolonym spojrzeniem, gdy rzucała mu się na szyję, do dezaprobaty, gdy wcześniej kończyła zmianę w Dziurawym Kotle i postanawiała wstąpić do niego do pracy, by zanieść mu coś ciepłego do jedzenia.
Reakcji było równie wiele, co sytuacji, lecz gdy niektóre pomysły spontanicznie przychodziły jej do głowy, pewne rzeczy planowała przez dłuższy czas. Tym bardziej starając się pomijać wtedy alecowe wyrazy niezgody z jej uczynkami. Bowiem zamierzała być właśnie z nim. Nie z jego lepszą wersją, tylko po prostu z nim. Czy to w domu, czy na Nokturnie. Czy w normalny dzień, czy podczas pełni księżyca - swoją drogą, swego czasu znacznie bardziej lubiąc jego wilkołacze ja. Mimo że na nią parskał, prychał i warczał, nadal starała się być tym wsparciem akceptującym cały stan rzeczy, nie tylko jego część, nie okazjonalnym. Czego najwyraźniej nie potrafił lub nie chciał zrozumieć, tym mocniejsze wyzwalając w niej pokłady wrodzonego uporu. Zdawała sobie sprawę z tego, na co się pisała. Wiedziała o tym nie od jakiegoś momentu ich związku, lecz jeszcze na długo przed samym początkiem. A doświadczona osobiście samotność, jakiej swego czasu doznała, jeszcze bardziej wpływała na decyzję Alyssy. Czy to czyniło z niej nierozważną głupią Krukonkę? Być może, ale jednocześnie przynajmniej mogła dodać do tego dopisek lojalna.
I cóż. Wedle wszelkich przekonań, nie była wcale aż tak bardzo świętoszkowata. Z początku odczuwała tylko dziwną nieśmiałość związaną ze wspólnym zamieszkaniem i zmianą tego stanu rzeczy, w którym nie dzielili prywatnej przestrzeni, nie spali razem w łóżku, nie korzystali z tej samej łazienki. Bądź co bądź, był jej pierwszym prawdziwym chłopakiem. Niezależnie od tego, jak na to spoglądać. Czy to uznając szkolny bal w siódmej klasie za początek ich związku, a następnie przerwę, podczas której przez chwilę spotykała się z jego młodszym bratem - naprawdę chcąc wymazać ten rodział z pamięci - i ponowny powrót do siebie. Czy to pomijając ten krótki epizod z wykorzystywaniem towarzystwa Aly, by wywołać zazdrość na byłej dziewczynie, nadal przyjmując właśnie Aleca, nie Setha, za realnego partnera.
Na samym początku czuła się tym trochę zmieszana, lekko zagubiona w tym całym wspólnym życiu, zaś... Później? Później nadal biegała do łazienki owinięta niczym Eskimos w najzimniejszą porę dnia, stając pod niekoniecznie gorącym prysznicem i zaczynając myśleć nad tym, co powinna zrobić. Ba!, kilka razy była o krok od tego, by zawołać mężczyznę do siebie, czując potrzebę bycia z nim bliżej niż dotychczas, jednak w ostatniej chwili rezygnując i posługując się jakąś wymówką - na przykład chęcią przymknięcia okna w pokoju, by nie przewiało jej, gdy wyjdzie spod prysznica z mokrymi włosami. Co tu wiele mówić... Zwyczajnie tchórzyła. Dopiero w ostatnim czasie zaczynając sypiać w cieńszej, krótszej koszulce i bardziej skąpej - choć nadal nie tak bardzo jak u większości odważniejszych dziewczyn - bieliźnie, którą miała w swoich rzeczach tak naprawdę już od dłuższego czasu.
Po prostu była strasznym tchórzem, mimo że na co dzień nie zamykały jej się usta, a ramiona przy pierwszej lepszej okazji obejmowały szyję Aleca, by mogła go przytulić. Ten dzień był jednak inny. Nie przyznawała się do tego otwarcie, ale mimo wszystko - to właśnie sobie obiecała. Gdyby tylko mężczyzna nieustannie nie wyzwalał w niej przekory, chęci do odpowiedzenia mu, do wyrzucenia z siebie kolejnych i kolejnych zdań, niczym typowa gaduła. Nawet w momencie, w którym teksty te należałoby odrzucić na bok, ponieważ wcale nie były potrzebne, ponieważ liczyły się gesty i przyciskanie warg do jego warg. On mówił, ona odpowiadała, ona mówiła, on odpowiadał... I nie była w stanie ot tak przerwać tej rozmowy, milknąc i w całości oddając się jego pocałunkom. Teraz było dokładnie tak samo, czerpała satysfakcję z muśnięć ust Aleca, prawie niewyczuwalnie drżała w jego ramionach, ale mówiła. Choć tym razem było to jedno słowo.
- Największą? - Spytała miękko, wykrzywiając kącik ust w rozczulonym uśmieszku. Zawsze musiał tak robić, nawet w podobnych momentach, bo najwyraźniej po prostu uwielbiał trwać przy swojej grze. Kompletnie mu na niej nie zależało, czyż nie? Zrobiłby przyjęcie z okazji jej odejścia, a tak naprawdę, to z bliżej nieokreślonej przyczyny, bo pewnie nawet nie zauważyłby, że zniknęła, nieprawdaż? I tak dalej, i tak dalej... Starał się to eksponować gdzieś pomiędzy podkreślaniem tego, jak niemądra była. A jednak razem byli. A jednak bardzo dobrze odczuwała to, jak bardzo jej pragnął. Chcąc go równie mocno, jeszcze bardziej gwałtownie, jeśli nie stwierdzić, iż na swój sposób prymitywnie, bo...
Traciła głowę, naprawdę traciła głowę, przestając skupiać myśli w składne formy. Każdy kolejny wygłodniały, namiętny pocałunek i każde muśnięcie gorącego, wręcz parzącego ciała przyciśniętego do niej - wszystko to coraz bardziej oddalało ją od jakiegokolwiek racjonalizmu. Czuła mętlik w głowie, słyszała szum w uszach, przez który przebijało się głośne łomotanie serca... Jej? Jego? Ich obojga? Nie wiedziała tego, nie nad tym chciała się zastanawiać. Nadal mówiła, łapiąc krótkie chwile na słowa między pocałunkami. Starała się tak po prostu nie ulec pożądaniu, kontrolować jakoś wrzącą krew, jakiej się po sobie nie spodziewała, ale na dłuższą metę nie była w stanie z tym walczyć. Nie chciała zresztą tego robić. Uległa, bo ona także tego potrzebowała. To był ich czas, bo... Jeśli nie teraz, to kiedy? Sytuacja na zewnątrz zaogniała się, nawet ona - zazwyczaj niepoprawna optymistka - to wiedziała.
I nie tchórzyła więcej, nie odpychała, nie odtrącała. To nie była wyłącznie kwestia jej przyzwolenia. Ona... Zwyczajnie nie byłaby w stanie odpuścić w takiej chwili. Czuła to gdzieś pod skórą swojego rozdygotanego ciała. Nie ukrywała błysku w pociemniałych z pożądania oczach ani nie powstrzymywała jękliwego świstu, jaki wydostał się spomiędzy jej warg - opuchniętych i zaróżowionych od pocałunków, oczekujących na kolejne, którymi Alec obsypywał jednak jej dekolt. To miał być najgorętszy dzień lata i - na Merlina! - nieszczęsny prezenter radiowy nawet nie wyobrażał sobie, jak wielką miał rację. Myśl o tym - tak irracjonalna i w pewnym sensie zwyczajnie idiotyczna - wywołała jeszcze większy uśmiech na twarzy Alyssy, zaś jej ciało zadygotało jeszcze bardziej... Tym razem jednak od chichotu, jaki starała się stłumić, wodząc palcem po zarysie zarośniętej szczęki Greybacka. Pragnęła go. Z minuty na minutę coraz bardziej, gdy on drażnił się z nią, nie powracając do jej ust. Czuła jak jego dłonie ściskają jej uda - mocno, ale nie boleśnie - samej nadal przygarniając go do siebie, chcąc więcej tego uzależniającego dotyku, który tak bardzo ją odurzał.
- Pozwól mi się kochać... - Szepnęła naprawdę cicho, słysząc te krótkie, urywane słowa komplementu. Czy chodziło jej o teraz, czy o dalszą przyszłość... Czy miała na myśli fizyczność, czy coś bardziej platonicznego... Wyszeptała to, łapiąc płytkie,szybkie oddechy, gdy ją rozbierał. I choć zapięcie jej stanika stanowiło problem, sama nie wiedziała, w którym momencie pozbawił ją tej części bielizny. W jednej chwili zatapiała się tylko w kolejnym upragnionym pocałunku, pociągając go zębami za wargę, w następnej zaś to on jej ją przygryzał, kierując wzrok na biust Aly. A ona - mimo tego wszystkiego - nadal nie mogła powstrzymać rumieńca, jakim oblała się od policzków aż po dekolt. Mając przy tym tak nieracjonalną, ale silną chęć, by czymś się zakryć. O ile jednak nie była w stanie zmienić tego, jak bardzo różowo-czerwona się teraz stała, o tyle nie pozwoliła tchórzostwu ponownie przejąć steru.
Uniesiona, westchnęła przeciągle, łapiąc spojrzenie Aleca i uśmiechając się do niego najpiękniej, jak tylko umiała. Był jej. Nie wiedziała, czym sobie na to zasłużyła, a jednak do siebie należeli i nie chciała, by kiedykolwiek uległo to zmianie. Obejmując go ramionami za szyję i oplatając nogi w pasie, ułatwiając tym samym to, czego oboje chcieli - drogę do łóżka. Tej miękkiej pościeli, w której Alec chciał z nią wylądować... I wcale nie palił...
[wątek zakończony]
- Sponsored content
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|