- Mistrz Labiryntu
Sierociniec im. Roberta Southeya
Sob Lis 19, 2016 1:25 am
Z zewnątrz wygląda całkiem przyjemnie. Jest utrzymany w ciepłych jasnych barwach, a z tyłu budynku widnieją rysunki stworzone przez dzieci. W środku jednak nie wygląda to najlepiej, a wszystko przez kiepskiej jakości meble, które ledwo się trzymają i rozsypujące się ściany. Mimo to wychowankowie sierocińca zawsze w dobrych nastrojach podbiegają do nowo przybyłych gości, a to wszystko za sprawą wspaniałego podejścia dorosłych, którzy są odpowiedzialni za ich wychowanie. Trafiają tu przede wszystkim mugolskie dzieci.
Sierociniec jest w wielkiej potrzebie. Wśród różnych mugoli rozniosła się informacja, która trafiła także do czarodziejów. Opiekunowie zapragnęli sprawić by te święta stały się dla dzieci wyjątkowe. Przede wszystkim zależy im na osobach, które zaśpiewają kolędy i urządzą świąteczne przedstawienie, bo sami nie mają kiedy i jak się tym zająć.
Uszczęśliwione dzieci: zaznaczasz w swoich postach po każdym udanym rzucie, na ilu twarzach pojawił się dzięki tobie uśmiech.
Dodatkowe informacje: rzucasz kością K6 przy każdym planowanym zaśpiewaniu kolędy lub odegraniu jakieś świątecznej sceny. Możesz to zrobić sam lub z kimś. Możesz poprosić kogoś o odegranie twojego pomocnika lub dzieci z sierocińca, ewentualnie wspomnieć o ich reakcjach narracyjnie. Musisz uszczęśliwić przynajmniej 4 osoby. Jakie to będą kolędy to już zależy od ciebie, ale pamiętaj, że to jest mugolski sierociniec. Żeby ci się udało, musisz wyrzucić minimum 4. Po wszystkim zgłoś się po podsumowanie.
Świąteczna lokalizacja:
Sierociniec jest w wielkiej potrzebie. Wśród różnych mugoli rozniosła się informacja, która trafiła także do czarodziejów. Opiekunowie zapragnęli sprawić by te święta stały się dla dzieci wyjątkowe. Przede wszystkim zależy im na osobach, które zaśpiewają kolędy i urządzą świąteczne przedstawienie, bo sami nie mają kiedy i jak się tym zająć.
Uszczęśliwione dzieci: zaznaczasz w swoich postach po każdym udanym rzucie, na ilu twarzach pojawił się dzięki tobie uśmiech.
Dodatkowe informacje: rzucasz kością K6 przy każdym planowanym zaśpiewaniu kolędy lub odegraniu jakieś świątecznej sceny. Możesz to zrobić sam lub z kimś. Możesz poprosić kogoś o odegranie twojego pomocnika lub dzieci z sierocińca, ewentualnie wspomnieć o ich reakcjach narracyjnie. Musisz uszczęśliwić przynajmniej 4 osoby. Jakie to będą kolędy to już zależy od ciebie, ale pamiętaj, że to jest mugolski sierociniec. Żeby ci się udało, musisz wyrzucić minimum 4. Po wszystkim zgłoś się po podsumowanie.
- Emmelina Vance
Re: Sierociniec im. Roberta Southeya
Pon Gru 24, 2018 7:27 pm
Święta to czas, kiedy czarodzieje trują się różnymi substancjami podczas wigilijnych kolacji (przypadkiem bądź też nie) przez co w szpitalu zawsze jest coś do roboty. Nie da się też ukryć, że wszystkie przygotowania do uroczystego świętowania grozi różnymi wypadkami przez co uzdrowiciele działają na bardzo szybkich obrotach próbując nadążyć z takim obłożeniem, kiedy to podzieleni są na zmiany. Wszystko po to, by każdy mógł wpaść chociaż na chwilkę do domu i pobyć z rodziną. Emmelina jednak rozszerzyła swoje obowiązki niemal na całą listę! Odwiedzić swoich sąsiadów, odwiedzić swoich rodziców, odwiedzić sierociniec i jeszcze wrócić na zmianę do szpitala i pobyć z dzieciakami na oddziale. Czy to możliwe? Cóż, nie mogłaby nosić swego nazwiska z dumą, gdyby tak nie było. Zaczęła więc od sąsiadów, którzy będąc przemiłymi mugolami opowiedzieli jej o sierocincu, co sprawiło, że musiała dopisać wizytę tam na swoją listę i prosto od nich tam właśnie się udać. Kolędy? Przedstawienie? Co to dla niej! Choćby miała być tam tylko na moment to musiała dać trochę radości dzieciakom! Oczywiście potem będzie się tłumaczyć rodzicom z tego, że "przecież mogłabyś jakieś adoptować, jakbyś wreszcie znalazła męża", czy też "widzisz jak cudownie być w otoczeniu dzieci?" i inne tego typu urocze komentarze, które wzbudzą jej poczucie winy wobec rodziców, których chyba już jedynym marzeniem jest mieć wnuki. Gdyby byli młodsi prawdopodobnie Emmelina kazałaby im przemyśleć pomysł posiadania tylko jednego dziecka. Przecież, gdyby miała rodzeństwo byłaby większa szansa na to, że kiedyś się ich doczekają! Nie mogąc już jednak nic na to poradzić skazana była właśnie na te urocze przytyki. Pełne miłości, ale wciąż przytyki. Ostatecznie jednak nawet one będą warte czasu spędzonego w tym miejscu. Tak więc mimo późniejszych możliwych konsekwencji (zresztą pal licho, podczas kolacji wigilijnej i tak wróciłby temat to czym się martwić?) w postaci nasilonych prób wzbudzenia poczucia winy (już obecnego w niej) weszła do mugolskiego sierocinca.
Dzieciaki już czekały w jednej z największych sal. Ich opiekunowie próbowali ogarnąć całe to towarzystwo, ale było widać, że wśród świątecznych zawirowań planowanie i organizowanie tych występów nie było możliwe, bo nawet zebranie wszystkich stanowi problem. Mimo wszystko Emmelina czuła, jak bardzo każdy się tutaj stara i poczuła jeszcze większą potrzebę zrobienia tego w jakiś zabawy i niesamowity sposób. Zabrała nawet ze sobą różne dziwne rzeczy by móc się przebrać między wystąpieniami. Jej kostium dinozaura był dopiero początkiem przedstawiania jej kariery projektantki kostiumów! Wyruszyła więc do łazienki, by zaprezentować pierwszy z nich.
Zielono-czerwony elfi kostium był dokładnie tym, czego potrzebował każdy szanujący się aktor w dniu świąt. Włącznie z czapeczką! Zapinała więc miliony guzików, żeby ostatecznie wyglądać tak absurdalnie, jak tylko się dało. W jej wieku bycie elfem z założenia musiało być śmieszne. Tyle, że nie była tego taka pewna, kiedy myślała o dzieciach. Cóż, przekona się. Jak nie to i tak będzie próbowała do skutku! Wyszła więc w tym zacnym kostiumie, który chociaż nie pobije dinozaurowego to mimo wszystko prezentuje się dobrze. I być może przyczyni się do czegoś istotnego. Miała na wszelki wypadek w repertuarze jeszcze inny kostium, więc zawsze jeśli to nie będzie wystarczająco to postara się bardziej. Choćby miała tutaj siedzieć tutaj do nocy.
W domu Mikołaja cięęęężko pracuję.
Osobiście na tym wiele nie zyskuje.
Ale widok prezentów na saniach
Utrzymuje mnie w mych przekoniach
Że warto robić coś bezinteresownie
By potem dostrzegać klarownie
Jak wielką radość na twarzach sprawia
taka prezentów mała magia.
Weszła tam przed nich niczym burza. Udając że niesie ogromny ciężar na plecach, przecierając czoło, pokazując puste dłonie, kiedy mijała dziecko obok dziecka. Nagle jednak się wycofując pokiwała jednym palcem, kiedy wspominała o przekoniach. Przejechała dłońmi po oczach, zrobiła kilka obrotów skacząc podczas wspominania o radości, a jeszcze podskoczyła do góry, kiedy mówiła o magii. Och, sporo w niej energii dzisiaj. Szczególnie jak na osobę ubraną za zielonego stworka.
Szukam więc odpowiednich sposobów
By polepszyć jakość moich wyrobów.
Dzieci czekają nocami i dniami.
Na przyjście jego nie z kijami
A zacnymi prezentami.
Ostatecznei jednak musiała trochę wyluzować. Wspominając o szukaniu znowu się zatrzymała i udawała przykładając dłońc do czoła, że wypatruje czegoś po to, by zaraz próbować w tym samym miejscu pantomimicznie pokazać tworzenie. Na koniec zaś zwrotki podparła swe ręce na bokach.
Przerzucam tak o to. Kleję, wiercę w poniewierce.
By Mikołaj mógł czekać na gotowe w kawiarence.
Po skończonych godzinach pracy ustawiam wszystkie paczki
Kładąc na sanie nawet pluszowe kaczki.
I nie wiedząc czemu.
Na koniec dnia samemu
tańcząc w obłokach
karmięc renifery
podpisując prezenty
kreśląc drogi na mapie
przestaję.
Bo budzę się łóżku
i wstaję
I znowu zaczęła! Biegała po sali przyspiszając podczas wymienia czynności i złoszczenia się na Mikołaja, co czeka na gotowe. Ostatecznie jednak znowu zwolniła. Stanęła przed nim na samym środku, by powoli się kłaść na podłodzę.
I udawała, że zasnęła, by na koniec podskoczyć.
Okazało się jednak, ze ten pełen energii występ nie był wystarczający. Patrzyli raczej ze zdziwieniem co takiego wymyślała. Och! To znaczy, że monolog z pokracznymi rymami to za mało. Potrzebowała jakiegoś towarzysza. I swojego drugiego przebrania albo lepszej historyjki do odegrania.
A może przerzuci się na kolędy? Mogłaby zaśpiewać, to nie straszna rzecz. Może opery tutaj nie będzie z jej udziałem, ale wysłuchać się jej da nawet z przyjemnością. Tylko co by tutaj zaśpiewać? I tak sama? To nudno wtedy...
Dzieciaki już czekały w jednej z największych sal. Ich opiekunowie próbowali ogarnąć całe to towarzystwo, ale było widać, że wśród świątecznych zawirowań planowanie i organizowanie tych występów nie było możliwe, bo nawet zebranie wszystkich stanowi problem. Mimo wszystko Emmelina czuła, jak bardzo każdy się tutaj stara i poczuła jeszcze większą potrzebę zrobienia tego w jakiś zabawy i niesamowity sposób. Zabrała nawet ze sobą różne dziwne rzeczy by móc się przebrać między wystąpieniami. Jej kostium dinozaura był dopiero początkiem przedstawiania jej kariery projektantki kostiumów! Wyruszyła więc do łazienki, by zaprezentować pierwszy z nich.
Zielono-czerwony elfi kostium był dokładnie tym, czego potrzebował każdy szanujący się aktor w dniu świąt. Włącznie z czapeczką! Zapinała więc miliony guzików, żeby ostatecznie wyglądać tak absurdalnie, jak tylko się dało. W jej wieku bycie elfem z założenia musiało być śmieszne. Tyle, że nie była tego taka pewna, kiedy myślała o dzieciach. Cóż, przekona się. Jak nie to i tak będzie próbowała do skutku! Wyszła więc w tym zacnym kostiumie, który chociaż nie pobije dinozaurowego to mimo wszystko prezentuje się dobrze. I być może przyczyni się do czegoś istotnego. Miała na wszelki wypadek w repertuarze jeszcze inny kostium, więc zawsze jeśli to nie będzie wystarczająco to postara się bardziej. Choćby miała tutaj siedzieć tutaj do nocy.
W domu Mikołaja cięęęężko pracuję.
Osobiście na tym wiele nie zyskuje.
Ale widok prezentów na saniach
Utrzymuje mnie w mych przekoniach
Że warto robić coś bezinteresownie
By potem dostrzegać klarownie
Jak wielką radość na twarzach sprawia
taka prezentów mała magia.
Weszła tam przed nich niczym burza. Udając że niesie ogromny ciężar na plecach, przecierając czoło, pokazując puste dłonie, kiedy mijała dziecko obok dziecka. Nagle jednak się wycofując pokiwała jednym palcem, kiedy wspominała o przekoniach. Przejechała dłońmi po oczach, zrobiła kilka obrotów skacząc podczas wspominania o radości, a jeszcze podskoczyła do góry, kiedy mówiła o magii. Och, sporo w niej energii dzisiaj. Szczególnie jak na osobę ubraną za zielonego stworka.
Szukam więc odpowiednich sposobów
By polepszyć jakość moich wyrobów.
Dzieci czekają nocami i dniami.
Na przyjście jego nie z kijami
A zacnymi prezentami.
Ostatecznei jednak musiała trochę wyluzować. Wspominając o szukaniu znowu się zatrzymała i udawała przykładając dłońc do czoła, że wypatruje czegoś po to, by zaraz próbować w tym samym miejscu pantomimicznie pokazać tworzenie. Na koniec zaś zwrotki podparła swe ręce na bokach.
Przerzucam tak o to. Kleję, wiercę w poniewierce.
By Mikołaj mógł czekać na gotowe w kawiarence.
Po skończonych godzinach pracy ustawiam wszystkie paczki
Kładąc na sanie nawet pluszowe kaczki.
I nie wiedząc czemu.
Na koniec dnia samemu
tańcząc w obłokach
karmięc renifery
podpisując prezenty
kreśląc drogi na mapie
przestaję.
Bo budzę się łóżku
i wstaję
I znowu zaczęła! Biegała po sali przyspiszając podczas wymienia czynności i złoszczenia się na Mikołaja, co czeka na gotowe. Ostatecznie jednak znowu zwolniła. Stanęła przed nim na samym środku, by powoli się kłaść na podłodzę.
I udawała, że zasnęła, by na koniec podskoczyć.
Okazało się jednak, ze ten pełen energii występ nie był wystarczający. Patrzyli raczej ze zdziwieniem co takiego wymyślała. Och! To znaczy, że monolog z pokracznymi rymami to za mało. Potrzebowała jakiegoś towarzysza. I swojego drugiego przebrania albo lepszej historyjki do odegrania.
A może przerzuci się na kolędy? Mogłaby zaśpiewać, to nie straszna rzecz. Może opery tutaj nie będzie z jej udziałem, ale wysłuchać się jej da nawet z przyjemnością. Tylko co by tutaj zaśpiewać? I tak sama? To nudno wtedy...
- Mistrz Gry
Re: Sierociniec im. Roberta Southeya
Pon Gru 24, 2018 7:27 pm
The member 'Emmelina Vance' has done the following action : Rzuć kością
'K6' :
Result :
'K6' :
Result :
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Sierociniec im. Roberta Southeya
Sob Sty 05, 2019 6:56 pm
Jego obecność w takim miejscu jak to była kompletnie bezsensowna, miał wrażenie jakby wczoraj wypił za dużo i dzisiaj poszedł na pierwszą lepszą sugestię dyrektora, albo to on był taki dobry i wiedział kiedy zaatakować. Prośba zdawała się nie być prośbą tylko faktem, który Charles przyjął. Idąc mugolskimi uliczkami dużo się wahał i co rusz jego palce zaciskały się nerwowo na różdżce, która spoczywała w kieszeni płaszcza by mógł dobrze się zamaskować wśród niemagicznych. Był i kapelusz, zaciągnięty prawie na same oczy, bo światło dnia codziennego mu przeszkadzało. I dziw człowieka brał, że jedyny kac jaki miał to kac moralny spowodowany tą wymuszoną wycieczką. Nie znał się na dzieciach, nie potrafił śpiewać, a jego umiejętności w zakresie komunikacji z innymi ludźmi były raczej znikome. Miał za ciężki charakter.
Charlie, idź dalej, idź, idź, idź! Musisz iść!
Natarczywy głos Delilah w jego głowie nie dał mu spokoju, więc zgodnie z życzeniem martwej-żywej ukochanej szedł, choć czuł się jakby z ciała zeszło całe powietrze. Kompletnie nie miał pomysłu na to, co będzie tam robił i czy cokolwiek mu się uda. Najwyżej opowie jedną z mugolskich bajek, pewnie na miejscu było sporo książek i spróbuje dopasować swoją mimikę oraz gesty rąk i nóg by sprawiało to wrażenie sceny. Cholera, zapewne okaże się to kompletną porażką, ale im szybciej skończy, tym szybciej będzie mógł wrócić do swojego miłego pokoju w zamku i wypić porządną dawkę herbaty. Kiedy nieznana mu kobieta z uśmiechem wpuściła go do środka po tym jak się przywitał, oczywiście w sposób odpowiedni ukłonem i przedstawieniem swojej osoby, natrafił akurat na scenę biegania i podskakiwania przez zielono-czerwonego elfa. Ciemna brew uniosła się do góry na ten widok, nie poznał w tym stroju kobiety z którą jakiś czas temu spędził wieczór. Poprosił o krzesło i książki z bajkami, następnie wybrał jedną z nich i ściągnął kapelusz, rozpinając swój płaszcz. Miał nadzieję, że tej... osobie nie będzie przeszkadzało takie urozmaicenie po jej pierwszym występie. Jedna z pań, które pracowały w sierocińcu, przedstawiła go dzieciom, a on zaraz po gorącym powitaniu, wykonał ukłon i zajął krzesło na środku pomieszczenia. Przynajmniej elf będzie miał czas by się przygotować na kolejny pokaz.
- Skoro zbliżają się święta, pomyślałem że dobrym pomysłem będzie przeczytanie wam Opowieści Wigilijnej Karola Dickensa. To klasyczna i bardzo uniwersalna opowieść, która, mam nadzieję, przyciągnie was swoją prostotą i przesłaniem jakie niesie... - na chwilę się zatrzymał, rozejrzał po sali, po czym wyciągnął z kieszeni okulary. Niemagicznie. To było takie dziwne i widok tych dzieci również. Czuł się nieswojo, ale miał nadzieję, że książka go uratuje z opresji. - Marley już nie żył. Nie ulega to najmniejszej wątpliwości. Akt jego zejścia podpisany był przez pastora, przez pisarza parafji i przedsiębiorcę karawanów. Scrooge także go podpisał, a imię Scrooge’a nadawało na giełdzie wielką wartość każdemu papierowi, na którym raczył umieścić swe nazwisko. Stary Marley umarł więc z pewnością.
Charlie, idź dalej, idź, idź, idź! Musisz iść!
Natarczywy głos Delilah w jego głowie nie dał mu spokoju, więc zgodnie z życzeniem martwej-żywej ukochanej szedł, choć czuł się jakby z ciała zeszło całe powietrze. Kompletnie nie miał pomysłu na to, co będzie tam robił i czy cokolwiek mu się uda. Najwyżej opowie jedną z mugolskich bajek, pewnie na miejscu było sporo książek i spróbuje dopasować swoją mimikę oraz gesty rąk i nóg by sprawiało to wrażenie sceny. Cholera, zapewne okaże się to kompletną porażką, ale im szybciej skończy, tym szybciej będzie mógł wrócić do swojego miłego pokoju w zamku i wypić porządną dawkę herbaty. Kiedy nieznana mu kobieta z uśmiechem wpuściła go do środka po tym jak się przywitał, oczywiście w sposób odpowiedni ukłonem i przedstawieniem swojej osoby, natrafił akurat na scenę biegania i podskakiwania przez zielono-czerwonego elfa. Ciemna brew uniosła się do góry na ten widok, nie poznał w tym stroju kobiety z którą jakiś czas temu spędził wieczór. Poprosił o krzesło i książki z bajkami, następnie wybrał jedną z nich i ściągnął kapelusz, rozpinając swój płaszcz. Miał nadzieję, że tej... osobie nie będzie przeszkadzało takie urozmaicenie po jej pierwszym występie. Jedna z pań, które pracowały w sierocińcu, przedstawiła go dzieciom, a on zaraz po gorącym powitaniu, wykonał ukłon i zajął krzesło na środku pomieszczenia. Przynajmniej elf będzie miał czas by się przygotować na kolejny pokaz.
- Skoro zbliżają się święta, pomyślałem że dobrym pomysłem będzie przeczytanie wam Opowieści Wigilijnej Karola Dickensa. To klasyczna i bardzo uniwersalna opowieść, która, mam nadzieję, przyciągnie was swoją prostotą i przesłaniem jakie niesie... - na chwilę się zatrzymał, rozejrzał po sali, po czym wyciągnął z kieszeni okulary. Niemagicznie. To było takie dziwne i widok tych dzieci również. Czuł się nieswojo, ale miał nadzieję, że książka go uratuje z opresji. - Marley już nie żył. Nie ulega to najmniejszej wątpliwości. Akt jego zejścia podpisany był przez pastora, przez pisarza parafji i przedsiębiorcę karawanów. Scrooge także go podpisał, a imię Scrooge’a nadawało na giełdzie wielką wartość każdemu papierowi, na którym raczył umieścić swe nazwisko. Stary Marley umarł więc z pewnością.
- Mistrz Gry
Re: Sierociniec im. Roberta Southeya
Sob Sty 05, 2019 6:56 pm
The member 'Charles Myrnin Hucksberry' has done the following action : Rzuć kością
'K6' :
Result :
'K6' :
Result :
- Emmelina Vance
Re: Sierociniec im. Roberta Southeya
Sob Lut 16, 2019 10:16 pm
Okazuje się, że dobrymi chęciami rzeczywiście jest co najwyżej piekło wybrukowane, bo niezbyt jej dobrze poszła cała akcja. W dodatku kiedy już myślała, że może się przygotowywać do tego, by uratować jakoś całe zdarzenie to pojawił się ktoś, kto już tego dokonał. Początkowo kiedy już ubrała się w swój bardziej codzienny strój i myślała nad nieszczęśną kolędą usłyszała głos. W pierwszej chwili rozpoznała książkę. Nie zdziwiła się, więc dlaczego została przyjęta o niebo lepiej niż jej wystąpienie. "Opowieść wigilijna" jest ostatecznie bardzo bliska mugolom w ogóle. Czytała ją przez jedną wigilię w swoim mieszkaniu córce sąsiadki. Była chora, a matka nie zapłaciła za ogrzewanie przez co jeśli nie chciała mieć na sumieniu jednego maleńkiego życia zmuszona była przez swój moralny kompas do zabrania jej do siebie. Dały radę obalić tę lekturę chyba z cztery razy zanim młoda zasnęła. Emmelina nie należała do największych fanów tej historii. Mimo wszystko przemiana ta była dla niej zbyt nagła. Mało wiarygodna, chociaż nie miała wielu argumentów na to. Tak po prostu czuła. Wreszcie wiedziała, co powinna powiedzieć wychodząc.
Wyszła więc z powrotem, zwyczajna.
I oniemiała. Człowiek który czytał nie bez powodu wydawał się mieć znajomy głos. Oddech wstrzymała jednak tylko na moment. Powinna obecnie zapaść się na ziemię dlatego, że wciąż czuła się winna i zobowiązania do wysłania sowy z przeprosinami temu człowiekowi. Cóż jednego zrobić, kiedy nie chce się dodatkowo ośmieszyć robiąc błąd w nazwisku? Inna sprawa, że nie miała czasu na niego w tym momencie. Rozumiała, czemu dzieciaki doceniły go. Pokazał im coś, co jest im bliskie. I potraktował jak ludzi. A dzieci to przede wszystkim ludzie, nie jakiś inny rodzaj człowieka. Ona zaś próbowała infantylizacji w pewnej odmianie, co wcale nie daje dobrych rezultatów, wiec i tym razem nie przyniosło ich. Ludzie myślą, czują i lubią wyzwania. Opowiedzenie opowieści i to od takiego poważnego momentu jest znakiem - ufam słuchaczom, że rozumieją i doceniają, a dla młodych ludzi to istotne by czuć się traktowanym poważnie. Czyli potraktowano ich godnie - Emmelina sama doceniała ogromnie takie działanie, w tej chwili szczególnie dlatego, że sama coś zrozumiała. Przypomniał jej, że to są ludzie. W dodatku z przeszłością często bogatszą od jej własnej i nie może sprowadzać tego do aż takiej zabawy, bo sama przecież docenia kiedy coś wymaga od niej myślenia. Wielu ludzi tak ma - satysfakcjonuje ich wyzwanie pewnego rodzaju, więc czemu z dziećmi miałoby być inaczej?
Podeszła więc zanim zdążył stamtąd uciec. W pełni jako ona i z pamięci spróbowała wydobyć odpowiedni fragment również tej opowieści. Wyszla z tego swego rodzaju parafraza, ale kto by to pamiętał dokładnie? Chodziło o temat, który był całkiem niezłą odpowiedzią na to, co już tutaj padło. Zaczęła więc od razu idąc lekko w jego stronę z miejsca w którym przed chwilą zniknęła.
" - Widziałeś Pana Scrooge’a? - Pytanie, które padło na początku było więc wypowiedziane tak, jakby pytała siedzącego tam mężczyznę, a nie cytowała książkę, którą właśnie sam czytał.
"– Tak " - przytakiwała równocześnie głową jakby się zastanawiała, by zaraz potem kontynuować - "Mówią, że jego wspólnik umarł, więc siedzi teraz sam. Sądzę, że jest naprawdę samotny i nie ma on na świecie żadnej bliskiej, życzliwej istoty." - W tym momencie odwróciła się zdecydowanie w stronę dzieci, które miała przed sobą. W tym momencie czuła, jakby mówiła za nie coś ważnego.
"– Duchu, zabierz mnie stąd... - prosił Scrooge słysząc te słowa." - A tutaj? Po tych slowach lekko odwróciła głowę znowu w kierunku Charlesa, który miał chwilowo utrudnioną ucieczkę z sierocinca przez jej wtrącenie.
"– Uprzedziłem cię przecież, że pokażę ci cienie twego dawnego życia – odparł duch. – Nie
wiń mnie, lecz samego siebie, że jest takie, jak widzisz" - zakończyła i uśmiechnęła się szeroko. Prawdopodobnie nie pasowało to do tego, co powiedziała. Ale ostatecznie akurat ten fragment lubiła. Wracanie do tego co było? Ha! Znowu sobie coś uświadomiła przez pobyt tutaj - nie ma kogo winić prócz siebie za to w jakiej sytuacji się postawiła. I za to, że powinna przepraszać. W dodatku teraz mogła dopisać mało uprzejme wtargnięcie w wystąpienie do listy grzechów przeciwko Charlesowi. Nie może zaś denerwować się, że akurat tutaj go spotkała. Taki jest właśnie świat - lubi zaskakiwać. I uśmiech ten był pełen akceptacji dla sytuacji. Przyjmować wszystko takim jakim jest i iść dalej. Ostatecznie miło go zobaczyć, prawda? Robiącego coś dobrego. Nawet dla niej, a nie tylko dla dzieciaków mimo tego, że nie jest tego świadomy! Więcej jest więc w tym plusów niż minusów.
Nie żeby, Emmelina nie dopisywała pozytywów do wszystkiego, więc jej rachunki sytuacji i tak zawsze wychodzą dodatnie, ale mogła teraz chociaż trochę poczuć się lepiej. Ukłoniła się więc z tym swoim uśmiechem i nieco inny rzuciła w jego stronę. Przepraszający za wejście w takim momencie i satysfakcją, że to zrobiła jednocześnie. Może kiedyś w bardziej sprzyjających warunkach będzie miała okazję wypowiedzieć prawdziwe przeprosiny. Dzisiaj jednak to nie miejsce i nie czas.
To był czas tych dzieci. I czas je zostawić, by mogły przemyśleć co takiego usłyszały i że święta to nie tylko czas radości, ale i rozważań, bycia z ludźmi. I to bycie z ludźmi i uświadomienie sobie, że warto czasami rozliczyć się ze swoich czynów - dobrych, czy złych - to najbardziej pozytywna rzecz, jaką można tego dnia zrobić - ważne jednak, by najpierw dokonać tego przed samym sobą.
Wyszła więc w swoim płaszczu i pędziła do domu. Czas ogarnąć święta w taki sposób, jak jej dzisiaj pokazano, że można.
Prawdopodobnie przypadkiem, ale wciąż jej to pokazano, więc musiała to jakoś wykorzystać.
/zt
Wyszła więc z powrotem, zwyczajna.
I oniemiała. Człowiek który czytał nie bez powodu wydawał się mieć znajomy głos. Oddech wstrzymała jednak tylko na moment. Powinna obecnie zapaść się na ziemię dlatego, że wciąż czuła się winna i zobowiązania do wysłania sowy z przeprosinami temu człowiekowi. Cóż jednego zrobić, kiedy nie chce się dodatkowo ośmieszyć robiąc błąd w nazwisku? Inna sprawa, że nie miała czasu na niego w tym momencie. Rozumiała, czemu dzieciaki doceniły go. Pokazał im coś, co jest im bliskie. I potraktował jak ludzi. A dzieci to przede wszystkim ludzie, nie jakiś inny rodzaj człowieka. Ona zaś próbowała infantylizacji w pewnej odmianie, co wcale nie daje dobrych rezultatów, wiec i tym razem nie przyniosło ich. Ludzie myślą, czują i lubią wyzwania. Opowiedzenie opowieści i to od takiego poważnego momentu jest znakiem - ufam słuchaczom, że rozumieją i doceniają, a dla młodych ludzi to istotne by czuć się traktowanym poważnie. Czyli potraktowano ich godnie - Emmelina sama doceniała ogromnie takie działanie, w tej chwili szczególnie dlatego, że sama coś zrozumiała. Przypomniał jej, że to są ludzie. W dodatku z przeszłością często bogatszą od jej własnej i nie może sprowadzać tego do aż takiej zabawy, bo sama przecież docenia kiedy coś wymaga od niej myślenia. Wielu ludzi tak ma - satysfakcjonuje ich wyzwanie pewnego rodzaju, więc czemu z dziećmi miałoby być inaczej?
Podeszła więc zanim zdążył stamtąd uciec. W pełni jako ona i z pamięci spróbowała wydobyć odpowiedni fragment również tej opowieści. Wyszla z tego swego rodzaju parafraza, ale kto by to pamiętał dokładnie? Chodziło o temat, który był całkiem niezłą odpowiedzią na to, co już tutaj padło. Zaczęła więc od razu idąc lekko w jego stronę z miejsca w którym przed chwilą zniknęła.
" - Widziałeś Pana Scrooge’a? - Pytanie, które padło na początku było więc wypowiedziane tak, jakby pytała siedzącego tam mężczyznę, a nie cytowała książkę, którą właśnie sam czytał.
"– Tak " - przytakiwała równocześnie głową jakby się zastanawiała, by zaraz potem kontynuować - "Mówią, że jego wspólnik umarł, więc siedzi teraz sam. Sądzę, że jest naprawdę samotny i nie ma on na świecie żadnej bliskiej, życzliwej istoty." - W tym momencie odwróciła się zdecydowanie w stronę dzieci, które miała przed sobą. W tym momencie czuła, jakby mówiła za nie coś ważnego.
"– Duchu, zabierz mnie stąd... - prosił Scrooge słysząc te słowa." - A tutaj? Po tych slowach lekko odwróciła głowę znowu w kierunku Charlesa, który miał chwilowo utrudnioną ucieczkę z sierocinca przez jej wtrącenie.
"– Uprzedziłem cię przecież, że pokażę ci cienie twego dawnego życia – odparł duch. – Nie
wiń mnie, lecz samego siebie, że jest takie, jak widzisz" - zakończyła i uśmiechnęła się szeroko. Prawdopodobnie nie pasowało to do tego, co powiedziała. Ale ostatecznie akurat ten fragment lubiła. Wracanie do tego co było? Ha! Znowu sobie coś uświadomiła przez pobyt tutaj - nie ma kogo winić prócz siebie za to w jakiej sytuacji się postawiła. I za to, że powinna przepraszać. W dodatku teraz mogła dopisać mało uprzejme wtargnięcie w wystąpienie do listy grzechów przeciwko Charlesowi. Nie może zaś denerwować się, że akurat tutaj go spotkała. Taki jest właśnie świat - lubi zaskakiwać. I uśmiech ten był pełen akceptacji dla sytuacji. Przyjmować wszystko takim jakim jest i iść dalej. Ostatecznie miło go zobaczyć, prawda? Robiącego coś dobrego. Nawet dla niej, a nie tylko dla dzieciaków mimo tego, że nie jest tego świadomy! Więcej jest więc w tym plusów niż minusów.
Nie żeby, Emmelina nie dopisywała pozytywów do wszystkiego, więc jej rachunki sytuacji i tak zawsze wychodzą dodatnie, ale mogła teraz chociaż trochę poczuć się lepiej. Ukłoniła się więc z tym swoim uśmiechem i nieco inny rzuciła w jego stronę. Przepraszający za wejście w takim momencie i satysfakcją, że to zrobiła jednocześnie. Może kiedyś w bardziej sprzyjających warunkach będzie miała okazję wypowiedzieć prawdziwe przeprosiny. Dzisiaj jednak to nie miejsce i nie czas.
To był czas tych dzieci. I czas je zostawić, by mogły przemyśleć co takiego usłyszały i że święta to nie tylko czas radości, ale i rozważań, bycia z ludźmi. I to bycie z ludźmi i uświadomienie sobie, że warto czasami rozliczyć się ze swoich czynów - dobrych, czy złych - to najbardziej pozytywna rzecz, jaką można tego dnia zrobić - ważne jednak, by najpierw dokonać tego przed samym sobą.
Wyszła więc w swoim płaszczu i pędziła do domu. Czas ogarnąć święta w taki sposób, jak jej dzisiaj pokazano, że można.
Prawdopodobnie przypadkiem, ale wciąż jej to pokazano, więc musiała to jakoś wykorzystać.
/zt
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|