Go down
Genevieve Corleone
Nauka
Genevieve Corleone

Genevieve Araminta Corleone [dorosła] Empty Genevieve Araminta Corleone [dorosła]

Nie Gru 13, 2015 2:51 am
Imię i nazwisko: Genevieve Araminta Corleone
Data urodzenia: 31.12.1942 r.
Czystość krwi: Urodziła się w rodzinie mugolskiej
Była szkoła: Hogwart, Slytherin
Praca: Aplikuje na stanowisko nauczycielki latania na miotle
Różdżka: Dereń, włos północnicy, 11 cali, sztywna

Widok z Ain Eingarp: Zwierciadło pokazałoby Gen jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie była córką gangstera, a zwykłego mugola. Życie, którego zawsze pragnęła. Nie musiałaby odpychać tych, których kochała w trosce o ich bezpieczeństwo. Mogłaby założyć rodzinę. Mieć dzieci. Zostać zawodową graczką Quidditcha. Nie musiałaby kłamać, knuć i wiecznie oglądać się przez ramię w obawie, że została odkryta. Byłaby wolna. A co najważniejsze - Gen z lustrzanej tafli była kobietą, która nigdy nie musiała zabijać.

Przykładowy post:

Nieznacznie przesunęła stopę, by uniknąć umoczenia buta w rozlewającej się po podłodze plamie krwi.
- Padre… - siedzący za biurkiem mężczyzna uciszył ją gestem podniesionej dłoni, w której ledwie chwilę wcześniej zaciskał rewolwer. Gen westchnęła lekko, sięgnęła po papierośnicę i powolnym ruchem wydobyła ze środka skręconego wcześniej papierosa. Wsunęła rulonik między umalowane krwistoczerwonym kolorem wargi i podpaliła końcówkę, przy pomocy wyjętych z kieszeni marynarki zapałek.
- Nie żałuj go mia figlia… Okazał się zdrajcą a w naszym świecie nie ma dla nich miejsca. - Genevieve zaśmiała się lekko, wypuszczając przy tym z ust delikatne smugi dymu. Nie musiał jej przypominać. Wiedziała o tym aż za dobrze. W półświatku nie można było sobie pozwalać na sentymenty. Chyba, że pragnęło się śmierci. Wbiła spojrzenie w leżącego na podłodze trupa i lekko zmarszczyła brwi.
- Chciałam jedynie zapytać jak oceniasz wyrządzone szkody… - powiedziała ostrożnie, przestąpiła nad ciałem zabitego i powoli podeszła do siedzącego za biurkiem ojca.
- Później będzie czas na dyskusje… Najpierw trzeba pozbyć się niechcianych śmieci… - brwi Gen zmarszczyły się delikatnie. Może i byli wpływową rodziną mogącą pochwalić się więzami krwi ze słynnymi sycylijskimi gangsterami, ale trzeba było mierzyć siły na zamiary. Ledwie kilka dni temu zakończyli długą, wyniszczającą wojnę z konkurencyjną rodziną. Rany nie zdołały się jeszcze zagoić.
- Z pewnością zdajesz sobie… - Basilio Casimiro Corleone rąbnął dłonią w blat, skutecznie ucinając słowa córki. Pełne furii spojrzenie, które jej przy tym posłał, wywołało na jej plecach nieprzyjemny dreszcz. Mimo upływu lat Basilio wciąż był bezlitosnym liderem, którego obawiali się wszyscy, którzy mieli choć trochę oleju w głowie.
- Jesteś naszą kartą atutową mia figlia… Masz coś, czego oni się nie spodziewają i wiesz jak z tego korzystać… - Gen wbiła ręce w kieszenie eleganckich spodni. Lewą dłonią wyczuwała różdżkę, prawą, rewolwer. Magia bez wątpienia pomagała, ale sprowadzenie sobie na kark czarodziejów badających tajemnicze morderstwa było ostatnim czego potrzebowali. Dlatego jeśli miała odebrać komuś życie, zawsze ufała mugolskim sposobom. Od tamtego, pamiętnego, dnia…

Czarodziej trzymał w dłoniach dwie różdżki. Jedną z nich była ta należąca do Genvieve. Ocaliła ją ignorancja. Oprawca uznał, że pozbawiona różdżki czarownica nie zdoła mu w żaden sposób przeszkodzić. Drwił z niej, śmiał się, napawał się chwilowym zwycięstwem, przekonany, że przyparł Gen do muru. Pocisk, który chwilę później zatopił się w jego mózgu był najlepszym dowodem na to, że czarodziej się mylił. Pamiętała to dokładnie. Jak na zwolnionym filmie. Zaskoczenie, przerażenie, własne, drżące dłonie. Zabiła człowieka. Wystarczyło pociągnąć spust.

*

Siedzieli na ławce, palili papierosy i wlepiali wzrok w szarobure niebo.
- Tęsknisz za lataniem Gen? - Zapytał, głęboko zaciągając się papierosem. Wciąż ją pamiętał, z rozwianymi włosami, roześmianą, z satysfakcją posyłającą tłuczek wprost w jego twarz. Dobre czasy…
- Miałaś szansę wejść do reprezentacji, byłaś cholernie dobra… I cholernie seksowna… - zaśmiał się pod nosem, co najmniej jakby wciąż był nastoletnim chłopcem. Genevieve prychnęła lekko zagaszając peta o podeszwę buta.
- Nie było czasu na pierdoły. Rodzinny biznes, rozumiesz…- mruknęła, odgarniając włosy z twarzy. Rozumiał. Aż za dobrze. Lepki interes, przez który trzymała go na dystans. Dla jego własnego dobra, jak lubiła powtarzać od wielu lat.
- Nie odpowiedziałaś na pytanie… - obrócił głowę tak, by spojrzeć na twarz czarodziejki. Mimowolnie uśmiechnął się widząc jej zmarszczone w wyrazie irytacji brwi. Lata mijały, a on wciąż był tak samo głupio zakochany. A ona wciąż była tak samo głupio uparta.
- Znasz odpowiedź Gabe... Dlaczego wciąż pytasz? - W jej głosie dźwięczała złość. Gabriel westchnął lekko i na moment przymknął oczy. Dlaczego? Liczył na to, że choć na chwilę zobaczy w jej oczach ten błysk, przejęcie z jakim mówiła o Quidditchu, chwilową beztroskę...
- Bo cię kocham! - Wypalił z łobuzerskim uśmiechem, zrywając się na równe nogi i ze śmiechem zaczynając uciekać. Wiedział, że będzie go goniła, że będzie próbowała siłą wybić mu z głowy stare sentymenty, ale wiedział też, że w głębi duszy będzie się śmiała razem z nim. Choć przez chwilę. Jeśli miał czekać na tę kobietę kolejne dwadzieścia lat, niech i tak będzie!

*
- Będzie niebezpiecznie mia figlia… Najlepiej będzie, jeśli na jakiś czas… znikniesz. – Brwi Gen powędrowały ku górze.
- Tak po prostu? Mam uciekać? - Zapytała z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. Ojciec nigdy nie wypuszczał jej z rąk. Była jedną z najlepszych. Przebiegła, siedząca w interesie od zawsze, magiczna…
- Czy nie tego zawsze chciałaś? - Gen drgnęła lekko. Nie spodziewała się takiego pytania. Westchnęła z lekką irytacją, wbiła ręce w kieszenie i wyjrzała przez okno.
- Trochę za późno na pytania o moje marzenia padre… Pogrzebałam je po tym jak bezlitośnie urżnąłeś im łeb… - powiedziała bez ogródek, krzywiąc się przy tym lekko. Basilio zaśmiał się głęboko. Zaraz jednak spoważniał i spojrzał córce prosto w oczy.
- To jedyna szansa, przed wielką burzą zmian… - powiedział powoli. Czarodziejka przymknęła oczy.
- Nigdy nie zgodziłam się być twoją następczynią padre
- Nigdy nie potrzebowałem twojego pozwolenia mia figlia

*

- Gen… Zrób to… Wróć do Hogwartu. Zostań instruktorką latania. Swego czasu byłaś gwiazdą. Nie będą mogli Ci odmówić. Może nawet wrobią Cię w opiekę nad drużyną Quidditcha. Wiem, że mierzyłaś wyżej, wiem, że pragnęłaś więcej, ale cholera… Nawet jeśli na chwilę. Spełnij te zasrane marzenia. Tyle Ci się od życia należy! - Głos Gabriela aż dźwięczał od przejęcia. Znała to spojrzenie. Tę zawziętość. Wiedziała, że będzie próbował ją przekonać z całych sił.
- Gabe… Po czymś takim trudno będzie wrócić. Zbyt trudno… - powiedziała, zaciągając się papierosem. Z jednej strony miała przed sobą okazję o której marzyła jako nastolatka. Z drugiej jednak, jeśli miała stanąć na czele mafijnej rodziny, przejąć wszystkie zasrane odpowiedzialności, zacząć zarządzać ludzkim życiem niby pionkami na szachownicy, nie mogła sobie pozwolić na sentymenty.
-Na to właśnie liczę Gen…

*
Spoglądała na twarz znajdującą się na starej fotografii. Zawsze zastanawiała się jak potoczyłoby się życie gdyby matka zachorowała nieco później, kiedy to jej rodzina miała już dostęp do magii. Czy udałoby się zwalczyć chorobę? Wygrać z tym, z czym nie radziła sobie mugolska medycyna?
- Nie w tym stuleciu… - mruknęła do siebie, odrzucając zdjęcie na podłogę. Mugole, czarodzieje, czarodzieje, mugole. Może kiedyś, przyszłe pokolenia nie będą musiały żyć na granicy dwóch światów.  Póki co jednak… Trąciła walizkę czubkiem buta.
- Pora na przedawkowanie magii…
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Genevieve Araminta Corleone [dorosła] Empty Re: Genevieve Araminta Corleone [dorosła]

Wto Gru 15, 2015 5:02 pm

Karta interesująca, reprezentująca całkiem ciekawy kawałek świata mugoli! Mi pozostało jedynie trzymać kciuki za Gen i za jej początki jako nauczycielki latania na miotle!
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach