- Will Harper
William Harper [uczeń]
Czw Maj 14, 2015 7:35 pm
Imię i nazwisko: William Lucien Harper.
Data urodzenia: 29 grudnia 1961 roku.
Czystość krwi: Ciężko powiedzieć, gdyż został adoptowany jako niemowlę. Oficjalnie jest półkrwi, gdyż jego ojciec jest pełnej krwi, a matka wywodzi się z mugoli.
Dom w Hogwarcie: Hufflepuff.
Różdżka: Wierzba płacząca, róg biesa, jedenaście i pół cala.
Widok z Ain Eingarp: Blondwłosy nastolatek staje przed lustrem i, sceptycznie mu się przyglądając, krzyżuje ręce na piersi. Na początku widzi jedynie swoje odbicie, jednak po chwili obok niego pojawiają się dwie postaci - mężczyzna i kobieta. Są w średnim wieku, obejmują go, jednak nie jest w stanie poczuć ciężaru ich rąk na ramionach. Chłopak wie, że są to jego biologiczni rodzice, jednak po chwili prycha i kręci głową. Wyglądają na szczęśliwych, jednak tego nie może być pewien, bo ich twarze są zamazane, jakby ktoś zamroził szkło w tych dwóch miejscach. Gdy odwraca się na pięcie, zamierzając odejść od lustra, kątem oka dostrzega jeszcze końcówkę przelatującej w lustrze miotły i kolorowe szaty - zapewne barwy jakiejś drużyny.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Niezbyt udziela się na lekcjach, często korzysta z nich aby pomyśleć, jednak ponieważ nigdy nie zalegał z oddawaniem zadanych prac w terminie, nauczyciele zwykle zostawiają go w spokoju. Ożywia się na lekcjach praktycznych, jak transmutacja, obrona przed czarna magią i eliksiry, które idą mu dobrze, z wyjątkiem tego ostatniego, które niestety wymaga precyzji. Zielarstwo to jego marna strona. Z przedmiotów teoretycznych osiąga przeciętne wyniki.
Przykładowy Post:
- Mamusiu, dlaczego jestem inny? - Zapytał kilkuletni chłopiec, odrywając wzrok ze swojej kolorowanki, by wbić spojrzenie jasnych, szarobłękitnych oczu w swoją opiekunkę. Kredka, którą jeszcze przed chwilą trzymał w ręce, potoczyłaby się pod fotel, gdyby nie złapał jej drugi chłopiec przebywający w pokoju.
- Co masz na myśli, kochanie? - Pyta z troską ich matka, przerywając robótkę ręczną i odkładając ją na złączone kolana.
Chłopiec w zamyśleniu nawija na palec kosmyk jasnoblond włosów, jego spojrzenie wędruje w kierunku kilka lat starszego brata, który wcześniej wybawił kredkę od wieczystego więzienia pod kanapą.
- Nieważne. - Odpowiedział w końcu, po czym wrócił do kolorowania.
- Mamo, czemu Will jeszcze nie urósł? - Zapytał kilkunastoletni, mocno zbudowany brunet, wyraźnie górując nad swoim młodszym bratem. Gdyby chciał, mógłby bez problemu oprzeć brodę na czubku głowy blondyna, co właśnie zrobił.
- Odczep się! - Syknął młodszy, szturchając go mocno łokciem w brzuch, aby uwolnić się od rąk obejmujących go za szyję. - Jeszcze nie przestałem rosnąć!
Brunet krzyknął i odsunął się, ręką masując ugodzone miejsce i rzucił swojej opiekunce spojrzenie typu wciąż nie odpowiedziałaś na pytanie.
- Wszyscy z mojej rodziny późno dojrzewali. - Odpowiada, zakładając kosmyk ciemnych włosów za ucho. Żaden z chłopców nie zauważa, że w jej ciemnych oczach przez chwilę widać smutek, a jej uśmiech jest wymuszony.
- Tato, gdzie wsadziłeś tą książkę o Quidditchu? - Zapytał dziesięcioletni chłopiec, wtykając głowę do gabinetu ojca.
- Nie pamiętaj, poszukaj w moim kufrze na strychu. - Odpowiedział ze zniecierpliwieniem mężczyzna, nawet nie odrywając wzroku od pracy, drapiąc czarną, jednak przyprószoną siwizną czuprynę.
Drobny blondyn przewrócił jedynie oczami, zamknął za sobą drzwi i zgodnie z zaleceniami ojca udał się na strych. Poszukiwania księgi nie zajęły mu aż tak wiele czasu, ale drugie tyle spędził, przekopując się przez rzeczy, które mieścił w sobie kufer.
Jego wścibskie dłonie natknęły się na beżową kopertę dużego formatu. Obejrzał ją, ale nie zainteresowała go szczególnie, dlatego chciał ją odłożyć i sięgnąć po następny przedmiot, jednak jego wzrok natknął się na słowa "Sierociniec", napisane zgrabnym pismem na odwrocie. Chłopiec zmarszczył brwi i zajrzał do środka. Data napisana w górnym rogu dokumentu - 25 maja 1972 roku - powiedziała mu wszystko.
- Jestem adoptowany... - Szepnął sam do siebie. Drżącymi rękami zamknął kufer, a kopertę wraz zawartością zabrał ze swojego pokoju.
- W czym mogę ci pomóc, młodzieńcze? - Ciepły, kobiecy głos wyrywa go z letargu. Chyba z piętnaście minut stał w bezruchu, mnąc w palcach kartkę z adresem, wzrok wbijając w tabliczkę z nazwą instytucji. Przenosi wzrok na starszą kobietę, stojącą w drzwiach budynku, na rękach trzymających małe dziecko.
- Chciałbym... - Zaczął, ale przerwał aby odchrząknąć, gdyż jego głos brzmiał zbyt słabo. Przecież był już duży, dostał list z Hogwartu, niedługo miał się tam udać! Aby przyjść tutaj, musiał uciec rodzicom, którzy przyjechali z nim do Londynu w celu zakupienia przedmiotów niezbędnych do szkoły. - Chciałbym dowiedzieć się czegoś o moich rodzicach.
Staruszka jedynie uśmiecha się i przesuwa się, robiąc mu miejsce w przejściu. Will bez wahania wchodzi do środka.
- Chłopcy, przerwijcie na chwilę. - Mówi matka. Jej głos jednak nie przebija się przez krzyki dwóch nastolatków, ścigających się w powietrzu na miotłach, dlatego to ojciec musi doprowadzić ich do porządku.
- Na ziemię! - Woła, a bracia dopiero teraz reagują i stosują się do polecenia. Starszy w niezadowoleniu marszczy brwi, a młodszy z pytającym wzrokiem skierowanym w stronę rodziców przekrzywia głowę.
- Will, musimy z tobą porozmawiać. - Mówi matka, a chociaż jej głos jest ciepły i niezbyt głośny jak zawsze, nagle brzmi poważnie i rzeczowo. Wygląda też na odrobinę zmartwioną.
- O tym, że jestem adoptowany? - Pyta beztrosko blondyn, z powrotem wsiadając na miotłę. - Wiem o tym od jakichś czterech lat!
Po czym nogami mocno odepchnął się od ziemi, pozostawiając za sobą trzy skonfundowane twarze.
- Hej, hej, kim chcielibyście zostać w przyszłości? - Pyta jedna z dziewczyn siedzących w pokoju wspólnym.
Rozlega się kilkanaście głosów na raz. Willowi udaje się odróżnić kilka odpowiedzi:
- Aurorem!
- Profesorem!
- Ministrem Magii!
- Chcę otworzyć sklep na Pokątnej!
Dopiero pytanie dotyczące bezpośrednio jego sprawia, że odrywa wzrok z ognia trzeszczącego w kominku i bierze udział w rozmowie.
- A Ty, Will?
Wzrusza ramionami, jednak wszystkie oczy są skierowane na niego i chyba nie ma innego wyboru, jak odpowiedzieć.
- Nie wiem... - Mruczy, uciekając wzrokiem na bok. - Mógłbym grać w quidditcha? - Odpowiedział, gdy jego oczy natrafiły na czyjąś książkę o drużynach. W sumie... To nie byłoby takie złe rozwiązanie. Nie był wysoki i dobrze zbudowany, jak większość graczy, ale dla takiego chuderlaka, jak on, na pewno zalazłaby się jakaś funkcja, szczególnie, że nawet dziewczyny grały.
- Dlaczego tak dziwnie zareagowałeś, gdy wyśmiewali twoją matkę? - Zapytał przyjaciel Willa, gdy wspólnie wylegiwali się na trawie nad jeziorem. W pamięci wciąż miał obraz blondyna, który, zwykle wygadany i niemający problemu w odszczekaniu się, bezsilnie zaciskał pięści, kiedy grupka Ślizgonów wyśmiewała jego matkę i jej mugolskie pochodzenie.
Blondyn przez chwilę nie odpowiedział, wbijając oczy w bezchmurne niebo.
- To nie jest moja prawdziwa matka. - Powiedział w końcu, ale zaraz potrząsnął głową. - To znaczy, jest, ale ja nie jestem jej dzieckiem. Byłem adoptowany, moja matka porzuciła mnie praktycznie kilka dni po urodzeniu. Ani jej, ani ojca nie mogłem odnaleźć. - Uśmiechnął się, jednak na jego twarzy można było bez problemu ujrzeć gorycz. Gdy był młodszy, bardzo chciał spotkać swoich biologicznych rodziców. W tym momencie jednak wcale nie był pewny, czy tego chciał. Pewnie oni sami nie chcieliby, żeby ich odnalazł - skoro tak szybko się go pozbyli.
Data urodzenia: 29 grudnia 1961 roku.
Czystość krwi: Ciężko powiedzieć, gdyż został adoptowany jako niemowlę. Oficjalnie jest półkrwi, gdyż jego ojciec jest pełnej krwi, a matka wywodzi się z mugoli.
Dom w Hogwarcie: Hufflepuff.
Różdżka: Wierzba płacząca, róg biesa, jedenaście i pół cala.
Widok z Ain Eingarp: Blondwłosy nastolatek staje przed lustrem i, sceptycznie mu się przyglądając, krzyżuje ręce na piersi. Na początku widzi jedynie swoje odbicie, jednak po chwili obok niego pojawiają się dwie postaci - mężczyzna i kobieta. Są w średnim wieku, obejmują go, jednak nie jest w stanie poczuć ciężaru ich rąk na ramionach. Chłopak wie, że są to jego biologiczni rodzice, jednak po chwili prycha i kręci głową. Wyglądają na szczęśliwych, jednak tego nie może być pewien, bo ich twarze są zamazane, jakby ktoś zamroził szkło w tych dwóch miejscach. Gdy odwraca się na pięcie, zamierzając odejść od lustra, kątem oka dostrzega jeszcze końcówkę przelatującej w lustrze miotły i kolorowe szaty - zapewne barwy jakiejś drużyny.
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie: Niezbyt udziela się na lekcjach, często korzysta z nich aby pomyśleć, jednak ponieważ nigdy nie zalegał z oddawaniem zadanych prac w terminie, nauczyciele zwykle zostawiają go w spokoju. Ożywia się na lekcjach praktycznych, jak transmutacja, obrona przed czarna magią i eliksiry, które idą mu dobrze, z wyjątkiem tego ostatniego, które niestety wymaga precyzji. Zielarstwo to jego marna strona. Z przedmiotów teoretycznych osiąga przeciętne wyniki.
Przykładowy Post:
- Mamusiu, dlaczego jestem inny? - Zapytał kilkuletni chłopiec, odrywając wzrok ze swojej kolorowanki, by wbić spojrzenie jasnych, szarobłękitnych oczu w swoją opiekunkę. Kredka, którą jeszcze przed chwilą trzymał w ręce, potoczyłaby się pod fotel, gdyby nie złapał jej drugi chłopiec przebywający w pokoju.
- Co masz na myśli, kochanie? - Pyta z troską ich matka, przerywając robótkę ręczną i odkładając ją na złączone kolana.
Chłopiec w zamyśleniu nawija na palec kosmyk jasnoblond włosów, jego spojrzenie wędruje w kierunku kilka lat starszego brata, który wcześniej wybawił kredkę od wieczystego więzienia pod kanapą.
- Nieważne. - Odpowiedział w końcu, po czym wrócił do kolorowania.
* * *
- Mamo, czemu Will jeszcze nie urósł? - Zapytał kilkunastoletni, mocno zbudowany brunet, wyraźnie górując nad swoim młodszym bratem. Gdyby chciał, mógłby bez problemu oprzeć brodę na czubku głowy blondyna, co właśnie zrobił.
- Odczep się! - Syknął młodszy, szturchając go mocno łokciem w brzuch, aby uwolnić się od rąk obejmujących go za szyję. - Jeszcze nie przestałem rosnąć!
Brunet krzyknął i odsunął się, ręką masując ugodzone miejsce i rzucił swojej opiekunce spojrzenie typu wciąż nie odpowiedziałaś na pytanie.
- Wszyscy z mojej rodziny późno dojrzewali. - Odpowiada, zakładając kosmyk ciemnych włosów za ucho. Żaden z chłopców nie zauważa, że w jej ciemnych oczach przez chwilę widać smutek, a jej uśmiech jest wymuszony.
* * *
- Tato, gdzie wsadziłeś tą książkę o Quidditchu? - Zapytał dziesięcioletni chłopiec, wtykając głowę do gabinetu ojca.
- Nie pamiętaj, poszukaj w moim kufrze na strychu. - Odpowiedział ze zniecierpliwieniem mężczyzna, nawet nie odrywając wzroku od pracy, drapiąc czarną, jednak przyprószoną siwizną czuprynę.
Drobny blondyn przewrócił jedynie oczami, zamknął za sobą drzwi i zgodnie z zaleceniami ojca udał się na strych. Poszukiwania księgi nie zajęły mu aż tak wiele czasu, ale drugie tyle spędził, przekopując się przez rzeczy, które mieścił w sobie kufer.
Jego wścibskie dłonie natknęły się na beżową kopertę dużego formatu. Obejrzał ją, ale nie zainteresowała go szczególnie, dlatego chciał ją odłożyć i sięgnąć po następny przedmiot, jednak jego wzrok natknął się na słowa "Sierociniec", napisane zgrabnym pismem na odwrocie. Chłopiec zmarszczył brwi i zajrzał do środka. Data napisana w górnym rogu dokumentu - 25 maja 1972 roku - powiedziała mu wszystko.
- Jestem adoptowany... - Szepnął sam do siebie. Drżącymi rękami zamknął kufer, a kopertę wraz zawartością zabrał ze swojego pokoju.
* * *
- W czym mogę ci pomóc, młodzieńcze? - Ciepły, kobiecy głos wyrywa go z letargu. Chyba z piętnaście minut stał w bezruchu, mnąc w palcach kartkę z adresem, wzrok wbijając w tabliczkę z nazwą instytucji. Przenosi wzrok na starszą kobietę, stojącą w drzwiach budynku, na rękach trzymających małe dziecko.
- Chciałbym... - Zaczął, ale przerwał aby odchrząknąć, gdyż jego głos brzmiał zbyt słabo. Przecież był już duży, dostał list z Hogwartu, niedługo miał się tam udać! Aby przyjść tutaj, musiał uciec rodzicom, którzy przyjechali z nim do Londynu w celu zakupienia przedmiotów niezbędnych do szkoły. - Chciałbym dowiedzieć się czegoś o moich rodzicach.
Staruszka jedynie uśmiecha się i przesuwa się, robiąc mu miejsce w przejściu. Will bez wahania wchodzi do środka.
* * *
- Chłopcy, przerwijcie na chwilę. - Mówi matka. Jej głos jednak nie przebija się przez krzyki dwóch nastolatków, ścigających się w powietrzu na miotłach, dlatego to ojciec musi doprowadzić ich do porządku.
- Na ziemię! - Woła, a bracia dopiero teraz reagują i stosują się do polecenia. Starszy w niezadowoleniu marszczy brwi, a młodszy z pytającym wzrokiem skierowanym w stronę rodziców przekrzywia głowę.
- Will, musimy z tobą porozmawiać. - Mówi matka, a chociaż jej głos jest ciepły i niezbyt głośny jak zawsze, nagle brzmi poważnie i rzeczowo. Wygląda też na odrobinę zmartwioną.
- O tym, że jestem adoptowany? - Pyta beztrosko blondyn, z powrotem wsiadając na miotłę. - Wiem o tym od jakichś czterech lat!
Po czym nogami mocno odepchnął się od ziemi, pozostawiając za sobą trzy skonfundowane twarze.
* * *
- Hej, hej, kim chcielibyście zostać w przyszłości? - Pyta jedna z dziewczyn siedzących w pokoju wspólnym.
Rozlega się kilkanaście głosów na raz. Willowi udaje się odróżnić kilka odpowiedzi:
- Aurorem!
- Profesorem!
- Ministrem Magii!
- Chcę otworzyć sklep na Pokątnej!
Dopiero pytanie dotyczące bezpośrednio jego sprawia, że odrywa wzrok z ognia trzeszczącego w kominku i bierze udział w rozmowie.
- A Ty, Will?
Wzrusza ramionami, jednak wszystkie oczy są skierowane na niego i chyba nie ma innego wyboru, jak odpowiedzieć.
- Nie wiem... - Mruczy, uciekając wzrokiem na bok. - Mógłbym grać w quidditcha? - Odpowiedział, gdy jego oczy natrafiły na czyjąś książkę o drużynach. W sumie... To nie byłoby takie złe rozwiązanie. Nie był wysoki i dobrze zbudowany, jak większość graczy, ale dla takiego chuderlaka, jak on, na pewno zalazłaby się jakaś funkcja, szczególnie, że nawet dziewczyny grały.
* * *
- Dlaczego tak dziwnie zareagowałeś, gdy wyśmiewali twoją matkę? - Zapytał przyjaciel Willa, gdy wspólnie wylegiwali się na trawie nad jeziorem. W pamięci wciąż miał obraz blondyna, który, zwykle wygadany i niemający problemu w odszczekaniu się, bezsilnie zaciskał pięści, kiedy grupka Ślizgonów wyśmiewała jego matkę i jej mugolskie pochodzenie.
Blondyn przez chwilę nie odpowiedział, wbijając oczy w bezchmurne niebo.
- To nie jest moja prawdziwa matka. - Powiedział w końcu, ale zaraz potrząsnął głową. - To znaczy, jest, ale ja nie jestem jej dzieckiem. Byłem adoptowany, moja matka porzuciła mnie praktycznie kilka dni po urodzeniu. Ani jej, ani ojca nie mogłem odnaleźć. - Uśmiechnął się, jednak na jego twarzy można było bez problemu ujrzeć gorycz. Gdy był młodszy, bardzo chciał spotkać swoich biologicznych rodziców. W tym momencie jednak wcale nie był pewny, czy tego chciał. Pewnie oni sami nie chcieliby, żeby ich odnalazł - skoro tak szybko się go pozbyli.
- Caroline Rockers
Re: William Harper [uczeń]
Pią Maj 15, 2015 4:13 pm
Miałeś kilka drobniejszych błędów, ale jej poprawiłam ;). Także...Akcept!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach