- Lorelei Lorraine
[uczennica] Lorelei Louise Lorraine
Pią Maj 08, 2015 12:19 am
Imię i nazwisko: Lorelei Louise „Lulu” Lorraine
Data urodzenia: 31.10.1961r.
Czystość krwi: nieczysta
Dom w Hogwarcie: Ravenclaw
Różdżka: 12 i 1/2 cala, kasztan, łza Cerbera, sztywna
Widok z Ain Eingarp: Ciche kroki, rozwiany włos, niepewne spojrzenie nieco nazbyt sarnich oczu… To wszystko widoczne jest zaledwie przez moment, gdy dziewczyna przemyka przez smugę księżycowego światła, by ponownie zniknąć w cieniu. Postronny obserwator mógłby zapewne powiedzieć, że to jedna z tych hogwarckich trzpiotek, które pod osłoną nocy wymykają się na schadzki ze swoimi szkolnymi miłostkami, jednakże pozory mogą mylić, czyż nie? Ona jest tego największym przykładem, czego momentami zdaje się szczerze żałować, siedząc samotnie na ławce, trzymając książkę w dłoni i patrząc na tych wszystkich niesamowicie radosnych ludzi.
Nie oszukuje się. Wie, że nie jest szczęśliwą osobą i że mało kto jest w stanie wytrzymać z nią dłużej niż kilka godzin w jednym pomieszczeniu. Choć jest chodzącą uprzejmością, dosłowną skorupą pełną taktu, a nawet czegoś, co da się nazwać łagodnym urokiem osobistym, i tak promieniuje od niej coś takiego, że zwyczajnie człowiekowi obok robi się chłodniej. Otacza ją aura żalu. Nawet wtedy, kiedy niesamowicie stara się ulec pogodzie ducha przyjaciół, którzy mimo wszystko jej nie pozostawiają. Kocha ich, nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości, ale najbardziej w życiu pragnie czegoś jeszcze, czegoś głębszego, czegoś… Niemożliwego.
Szepcząc zaklęcie i wsuwając się ostrożnie do jednego z zamkniętych, na pozór opuszczonych pomieszczeń, rozgląda się dookoła, a na jej ustach wreszcie pojawia się jakby radośniejszy uśmiech. Żwawszym krokiem, jakby dosłownie płynęła w powietrzu, unoszona tym samym, co wzmaga gwałtowne bicie jej serca, podchodzi do starego lustra, wyciągając dłoń, stając na palcach stóp i ścierając kurz z ozdobnego napisu.
Dopiero wtedy patrzy na taflę lustra, uśmiechając się jeszcze bardziej szczerze, jeszcze piękniej, czulej. Dotyka palcami chłodną powierzchnię, powoli osuwając się do siadu, by podsunąć kolana pod brodę i patrzeć. Nawet nie zauważa, gdy jej oczy zaczynają robić się coraz bardziej szkliste, a po policzkach spływają kolejne łzy. Nie przejmuje się tym… Nie musi. Nie musiałaby nawet wtedy, gdyby faktycznie zwróciła na to uwagę. W końcu droga od tego pomieszczenia do dormitorium była o tej porze pusta i na dodatek dosyć długa, więc z pewnością zdążyłaby ochłonąć. Zdąży… Bo to przecież nie pierwszy raz. Przychodzi tu praktycznie co noc, jeśli tylko ma taką możliwość. To jej własny sekret, którym nie dzieli się z nikim. Nawet z tymi, których tak bardzo ceni i kocha.
Ten widok… To, na co patrzy… Jest zbyt prywatne, by mogła kiedykolwiek kogoś do tego dopuścić. Nie znając do końca działania lustra, przekonana o tym, że ktoś mógłby dojrzeć jej własne skryte tęsknoty, milczy, nie zwraca na siebie uwagi, nie odrywając jednak spojrzenia od obrazu w lustrze.
Od cichej, leśnej polany i baldachimu z drzew, przez które prześwituje letnie słońce. Od niewielkiego szczeniaka nieokreślonej rasy, który przedziera się przez szeleszczącą trawę, niosąc w pysku swój powód do dumy – złapany patyk, jaki rzuciło mu niespełna pięcioletnie dziecko, klaszczące radośnie swoimi małymi rączkami. Elaine… Mała Elaine z rumianymi, pucatymi policzkami i zdecydowanie zbyt ładną sukieneczką, która posiada już zielone plamy od zgniecionej trawy. Dziewczyna uśmiecha się z czułością, czując też, że gdzieś tam, gdzieś za kwitnącymi drzewami jej matka pewnie szykuje lunch wyjęty z piknikowego kosza, a ojciec z zapałem pokazuje Darrenowi ślady jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Lisa… Przecież Lei doskonale wie, że to lis, bowiem stworzonko już po chwili przemyka przez polanę, znikając gdzieś w krzakach. Chwilę później, stanowczo zbyt długą, by dorwać liska albo chociaż zobaczyć jego rudą kitę, zza drzew wyłania się właśnie Darren, trochę niezdarnie przełażąc przez gałęzie zwalonego drzewa.
Jej Darren… Właśnie jej Darren. Lorelei rozkwita jeszcze bardziej, choć nikt tak naprawdę nie może tego zobaczyć. Odwzajemnia jego uśmiech, a potem… Potem dochodzi do niej, że to wszystko jest tylko pięknie odbitym kłamstwem i lustrzane wizje nagle zaczynają ją obrzydzać. Uświadamia sobie, że nigdy, ale to nigdy!, taka scenka nie mogłaby zaistnieć. Elaine nie była tyle młodsza od niej czy od Darrena. Uściślając, Elaine była wystarczająco dorosła, by bez słowa zniknąć z chłopakiem własnej siostry. Rozpłynąć się gdzieś w niewiadomym miejscu i nigdy nie wrócić. Że Darren pod koniec ich relacji praktycznie się do niej nie uśmiechał, traktując ją jak trędowatą, jak powietrze. I że matka i ojciec, choć byli bardzo dobrymi ludźmi, faktycznie organizowali im pikniki tego rodzaju… Aż wreszcie zaatakował ich wściekły niedźwiedź. Zakrwawione fragmenty ciał znaleziono ponoć rozwleczone po całym obozowisku. Jej tam wtedy nie było, ale… Cóż, po tym już nigdy nie czuła się pewnie w lesie lub na nieco bardziej zadrzewionym terenie.
Ekscytacja zniknęła… Pozostał tylko przejmujący żal i łzy na policzkach. Ścierając je z nich, podniosła się z ziemi i czym prędzej opuściła pomieszczenie, obiecując sobie, że więcej doń nie powróci.
Jakby mogła dotrzymać tego, danego przecież sobie samej, słowa… Jakby mogła…
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:
Książki od zawsze były jej najlepszymi przyjaciółmi, no – o ile nie chciały jej zjeść, rozpaść się w dłoniach, wybuchnąć, zacząć na nią wrzeszczeć, gdy przypadkiem strąciła je na podłogę w bibliotece lub też… Zresztą. I tak kochała je już od wczesnego dzieciństwa, zwracając jednak nieco większą uwagę na różnego rodzaju powieści niż na podręczniki do nauki. Tak naprawdę, cóż, od samego początku interesowały ją tylko niektóre dziedziny magii, reszta zaś albo była dla niej prawdziwą mordęgą, albo też spotykała się z całkowitą obojętnością.
Transmutacja, obrona przed czarną magią, zaklęcia, zielarstwo, opieka nad magicznymi stworzeniami… Pokochała nawet astronomię, choć do eliksirów nigdy nie mogła się przemóc.
O ile bowiem praktyka wychodziła jej, o dziwo!, zaskakująco dobrze, o tyle teorii nigdy nie potrafiła wbić sobie do głowy. Większość rzeczy zwyczajnie wychodziło jej na czuja, przy czym zazwyczaj trzymała się tylko tej części przepisu, jaka zawierała potrzebne składniki. Dalej w grę wchodziła natomiast czysta improwizacja. To natomiast doprowadzało nauczyciela do najprawdziwszego obłędu, a ją do nadzwyczaj częstych wybuchów kociołka. I nikt, i nic… Nie mogło sprawić, by nagle pojęła przesadnie szczegółowo zapisywane działania.
Historia magii też nigdy nie była jej konikiem. Zazwyczaj bowiem słuchała wypowiedzi tylko przez kilka minut, następnie zasypiając już na ławce, kopana pod nią przez koleżankę, gdy okazywało się to konieczne. Tak samo sprawa miała się z wróżbiarstwem, którego znaczną większość spędzała na cichym śmianiu się z niesamowicie twórczych poleceń, jakie mieli wykonywać. I nawet to, że w jej filiżance nie raz zagościł obraz ponuraka, choć dla samej Lei i jej przyjaciółki wyglądało to bardziej jak wiewiórka z wyjątkowo długimi zębami, nie zmieniło jej podejścia do tej lekcji. Prawdę mówiąc, wtedy stawała się najbardziej radosna.
Prawie tak samo pogodna jak podczas lekcji latania na pierwszym roku, kiedy to wzbijała się w powietrze, czując pęd wiatru we włosach, będąc wolną, szczęśliwą. W pewnym momencie, już po paru latach przebywania w Hogwarcie, dostała się nawet do drużyny Quidditcha, biorąc udział tylko w dwóch meczach, po których nastąpiła osobista katastrofa.
I choć lejący z nieba deszcz nie przeszkodził jej zespołowi w starcie, później nie było tak pięknie. Sfaulowana w paskudny sposób przez jednego z zawodników przeciwnej drużyny, paradoksalnie – jej bliskiego przyjaciela, spadła z dużej wysokości, leżąc po tym dosyć długo w skrzydle szpitalnym i nigdy później nie wracając na stadion. Ani jako zawodnik, ani jako kibic.
Prawdę mówiąc, wysokości od tego czasu sprawiają, że robi jej się niedobrze, a kolana drżą do tego stopnia, że zwyczajnie nie może postawić pewniejszego kroku. Dlatego też z miłą chęcią przyjęła wiadomość o możliwości odrzucenia wróżbiarstwa z programu nauczania w późniejszej klasie, na myśl o tamtych schodach, cóż, zwyczajnie mając ochotę zwrócić śniadanie z ostatnich kilku miesięcy, jak nie lat.
Wykreśliła również astrologię, bo choć niebo jest dla niej niesamowicie piękne, to wizja wejścia na wieżę astrologiczną… Już nie.
Przykładowy Post:
- Czasami zaczynam poważnie zastanawiać się nad tym, co takiego ty masz z głową. – Mruknęła pod nosem bliska przyjaciółka Lorelei, stojąc za nią i palcami usiłując rozczesać jakoś długie włosy dziewczyny. – Z głową… Na głowie… Nieważne. Mogę przysiąc, że masz wybitnie kosmate myśli, które objawiają się w tym chaosie. I jak ja mam to rozczesać, co? Jak. Ja. Mam. To. Rozczesać. Wymagasz niemożliwego. Nie-moż-li-we-go, lala.
Nie komentując zbytnio słów kompanki, Lei parsknęła tylko śmiechem, starając się przy tym nie ruszyć za bardzo głową w przód, co i tak dosyć kiepsko jej wyszło. Niezadowolony syk koleżanki-fryzjerki-stylistki, nieodzownie towarzyszący momentom takim jak ten – gdy Lulu niszczyła kolejne próby stworzenia jakiejś skomplikowanej fryzury, poinformował ją o tym aż za dobrze.
Co jednak mogła zrobić, skoro miała tak już od wczesnego dzieciństwa i nawet zaklęcia, tudzież inne cudowne środki, niewiele mogły z tym zdziałać? Włosy panny Lorraine, choć z pozoru wyglądające na miękkie fale – istny wodospad spływający po plecach wysokiej prawie-że-dorosłej kobiety, nijak nie chciały współpracować. Ba!, któregoś pięknego razu jej matka połamała nawet nożyczki, usiłując ujarzmić jakoś te meduzowe węże.
Lorelei co prawda ostrzegała przyjaciółkę, że zabawa we fryzjerkę nie powinna raczej być na niej przeprowadzana, ale ta jakby momentalnie ogłuchła, podejmując próby z zacięciem godnym Orderu Merlina. Serio, każdy inny już by się poddał, ale nie jej uparta towarzyszka, teraz prawie wyrywająca włosy ze swojej własnej głowy, gdy kolejne starania okazały się niewypałem.
- To nie twoja wina, mówię. To są kudły z czeluści piekła, tego zwyczajnie nie ogarniesz. Prędzej sama zrobisz kaput, niż one dadzą ci się okiełznać. Serio. - Mówiąc to wreszcie, Lei pokręciła głową, uwalniając resztkę włosów z pseudomisternego warkocza. Jej jasne oczy spojrzały uważnie na przyjaciółkę, a kąciki ust wygięły się nieznacznie, towarzysząc przy tym zmarszczce, jaka pojawiła się nagle wraz z zamyśleniem.
- Wyglądasz inaczej, wiesz? Dałabym głowę, że moje włosy są tylko pretekstem do wścieku, ale nie chcę jej stracić, gdy zirytujesz się, że za głęboko wtykam nos w twoje sprawy... To co...? Wracamy do zamku? Robi się zimno, no i coś czuję, że Margot jest w dormitorium. Nie dopuśćmy, by znowu zrobiła tam kokosową rzeźnię. Serio, nawet nie chcę wiedzieć, skąd ona bierze litry tych perfum. - Wzdrygnęła się, krzywiąc przy tym wyjątkowo wyraźnie.
Data urodzenia: 31.10.1961r.
Czystość krwi: nieczysta
Dom w Hogwarcie: Ravenclaw
Różdżka: 12 i 1/2 cala, kasztan, łza Cerbera, sztywna
Widok z Ain Eingarp: Ciche kroki, rozwiany włos, niepewne spojrzenie nieco nazbyt sarnich oczu… To wszystko widoczne jest zaledwie przez moment, gdy dziewczyna przemyka przez smugę księżycowego światła, by ponownie zniknąć w cieniu. Postronny obserwator mógłby zapewne powiedzieć, że to jedna z tych hogwarckich trzpiotek, które pod osłoną nocy wymykają się na schadzki ze swoimi szkolnymi miłostkami, jednakże pozory mogą mylić, czyż nie? Ona jest tego największym przykładem, czego momentami zdaje się szczerze żałować, siedząc samotnie na ławce, trzymając książkę w dłoni i patrząc na tych wszystkich niesamowicie radosnych ludzi.
Nie oszukuje się. Wie, że nie jest szczęśliwą osobą i że mało kto jest w stanie wytrzymać z nią dłużej niż kilka godzin w jednym pomieszczeniu. Choć jest chodzącą uprzejmością, dosłowną skorupą pełną taktu, a nawet czegoś, co da się nazwać łagodnym urokiem osobistym, i tak promieniuje od niej coś takiego, że zwyczajnie człowiekowi obok robi się chłodniej. Otacza ją aura żalu. Nawet wtedy, kiedy niesamowicie stara się ulec pogodzie ducha przyjaciół, którzy mimo wszystko jej nie pozostawiają. Kocha ich, nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości, ale najbardziej w życiu pragnie czegoś jeszcze, czegoś głębszego, czegoś… Niemożliwego.
Szepcząc zaklęcie i wsuwając się ostrożnie do jednego z zamkniętych, na pozór opuszczonych pomieszczeń, rozgląda się dookoła, a na jej ustach wreszcie pojawia się jakby radośniejszy uśmiech. Żwawszym krokiem, jakby dosłownie płynęła w powietrzu, unoszona tym samym, co wzmaga gwałtowne bicie jej serca, podchodzi do starego lustra, wyciągając dłoń, stając na palcach stóp i ścierając kurz z ozdobnego napisu.
AIN EINGARP ACRESO GEWTELA Z RAWTĄWT EIN MAJ IBDO
Dopiero wtedy patrzy na taflę lustra, uśmiechając się jeszcze bardziej szczerze, jeszcze piękniej, czulej. Dotyka palcami chłodną powierzchnię, powoli osuwając się do siadu, by podsunąć kolana pod brodę i patrzeć. Nawet nie zauważa, gdy jej oczy zaczynają robić się coraz bardziej szkliste, a po policzkach spływają kolejne łzy. Nie przejmuje się tym… Nie musi. Nie musiałaby nawet wtedy, gdyby faktycznie zwróciła na to uwagę. W końcu droga od tego pomieszczenia do dormitorium była o tej porze pusta i na dodatek dosyć długa, więc z pewnością zdążyłaby ochłonąć. Zdąży… Bo to przecież nie pierwszy raz. Przychodzi tu praktycznie co noc, jeśli tylko ma taką możliwość. To jej własny sekret, którym nie dzieli się z nikim. Nawet z tymi, których tak bardzo ceni i kocha.
ODBIJAM NIE TWĄ TWARZ ALE TWEGO SERCA PRAGNIENIA
Ten widok… To, na co patrzy… Jest zbyt prywatne, by mogła kiedykolwiek kogoś do tego dopuścić. Nie znając do końca działania lustra, przekonana o tym, że ktoś mógłby dojrzeć jej własne skryte tęsknoty, milczy, nie zwraca na siebie uwagi, nie odrywając jednak spojrzenia od obrazu w lustrze.
Od cichej, leśnej polany i baldachimu z drzew, przez które prześwituje letnie słońce. Od niewielkiego szczeniaka nieokreślonej rasy, który przedziera się przez szeleszczącą trawę, niosąc w pysku swój powód do dumy – złapany patyk, jaki rzuciło mu niespełna pięcioletnie dziecko, klaszczące radośnie swoimi małymi rączkami. Elaine… Mała Elaine z rumianymi, pucatymi policzkami i zdecydowanie zbyt ładną sukieneczką, która posiada już zielone plamy od zgniecionej trawy. Dziewczyna uśmiecha się z czułością, czując też, że gdzieś tam, gdzieś za kwitnącymi drzewami jej matka pewnie szykuje lunch wyjęty z piknikowego kosza, a ojciec z zapałem pokazuje Darrenowi ślady jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Lisa… Przecież Lei doskonale wie, że to lis, bowiem stworzonko już po chwili przemyka przez polanę, znikając gdzieś w krzakach. Chwilę później, stanowczo zbyt długą, by dorwać liska albo chociaż zobaczyć jego rudą kitę, zza drzew wyłania się właśnie Darren, trochę niezdarnie przełażąc przez gałęzie zwalonego drzewa.
Jej Darren… Właśnie jej Darren. Lorelei rozkwita jeszcze bardziej, choć nikt tak naprawdę nie może tego zobaczyć. Odwzajemnia jego uśmiech, a potem… Potem dochodzi do niej, że to wszystko jest tylko pięknie odbitym kłamstwem i lustrzane wizje nagle zaczynają ją obrzydzać. Uświadamia sobie, że nigdy, ale to nigdy!, taka scenka nie mogłaby zaistnieć. Elaine nie była tyle młodsza od niej czy od Darrena. Uściślając, Elaine była wystarczająco dorosła, by bez słowa zniknąć z chłopakiem własnej siostry. Rozpłynąć się gdzieś w niewiadomym miejscu i nigdy nie wrócić. Że Darren pod koniec ich relacji praktycznie się do niej nie uśmiechał, traktując ją jak trędowatą, jak powietrze. I że matka i ojciec, choć byli bardzo dobrymi ludźmi, faktycznie organizowali im pikniki tego rodzaju… Aż wreszcie zaatakował ich wściekły niedźwiedź. Zakrwawione fragmenty ciał znaleziono ponoć rozwleczone po całym obozowisku. Jej tam wtedy nie było, ale… Cóż, po tym już nigdy nie czuła się pewnie w lesie lub na nieco bardziej zadrzewionym terenie.
Ekscytacja zniknęła… Pozostał tylko przejmujący żal i łzy na policzkach. Ścierając je z nich, podniosła się z ziemi i czym prędzej opuściła pomieszczenie, obiecując sobie, że więcej doń nie powróci.
Jakby mogła dotrzymać tego, danego przecież sobie samej, słowa… Jakby mogła…
Podsumowanie dotychczasowej nauki w Hogwarcie:
Książki od zawsze były jej najlepszymi przyjaciółmi, no – o ile nie chciały jej zjeść, rozpaść się w dłoniach, wybuchnąć, zacząć na nią wrzeszczeć, gdy przypadkiem strąciła je na podłogę w bibliotece lub też… Zresztą. I tak kochała je już od wczesnego dzieciństwa, zwracając jednak nieco większą uwagę na różnego rodzaju powieści niż na podręczniki do nauki. Tak naprawdę, cóż, od samego początku interesowały ją tylko niektóre dziedziny magii, reszta zaś albo była dla niej prawdziwą mordęgą, albo też spotykała się z całkowitą obojętnością.
Transmutacja, obrona przed czarną magią, zaklęcia, zielarstwo, opieka nad magicznymi stworzeniami… Pokochała nawet astronomię, choć do eliksirów nigdy nie mogła się przemóc.
O ile bowiem praktyka wychodziła jej, o dziwo!, zaskakująco dobrze, o tyle teorii nigdy nie potrafiła wbić sobie do głowy. Większość rzeczy zwyczajnie wychodziło jej na czuja, przy czym zazwyczaj trzymała się tylko tej części przepisu, jaka zawierała potrzebne składniki. Dalej w grę wchodziła natomiast czysta improwizacja. To natomiast doprowadzało nauczyciela do najprawdziwszego obłędu, a ją do nadzwyczaj częstych wybuchów kociołka. I nikt, i nic… Nie mogło sprawić, by nagle pojęła przesadnie szczegółowo zapisywane działania.
Historia magii też nigdy nie była jej konikiem. Zazwyczaj bowiem słuchała wypowiedzi tylko przez kilka minut, następnie zasypiając już na ławce, kopana pod nią przez koleżankę, gdy okazywało się to konieczne. Tak samo sprawa miała się z wróżbiarstwem, którego znaczną większość spędzała na cichym śmianiu się z niesamowicie twórczych poleceń, jakie mieli wykonywać. I nawet to, że w jej filiżance nie raz zagościł obraz ponuraka, choć dla samej Lei i jej przyjaciółki wyglądało to bardziej jak wiewiórka z wyjątkowo długimi zębami, nie zmieniło jej podejścia do tej lekcji. Prawdę mówiąc, wtedy stawała się najbardziej radosna.
Prawie tak samo pogodna jak podczas lekcji latania na pierwszym roku, kiedy to wzbijała się w powietrze, czując pęd wiatru we włosach, będąc wolną, szczęśliwą. W pewnym momencie, już po paru latach przebywania w Hogwarcie, dostała się nawet do drużyny Quidditcha, biorąc udział tylko w dwóch meczach, po których nastąpiła osobista katastrofa.
I choć lejący z nieba deszcz nie przeszkodził jej zespołowi w starcie, później nie było tak pięknie. Sfaulowana w paskudny sposób przez jednego z zawodników przeciwnej drużyny, paradoksalnie – jej bliskiego przyjaciela, spadła z dużej wysokości, leżąc po tym dosyć długo w skrzydle szpitalnym i nigdy później nie wracając na stadion. Ani jako zawodnik, ani jako kibic.
Prawdę mówiąc, wysokości od tego czasu sprawiają, że robi jej się niedobrze, a kolana drżą do tego stopnia, że zwyczajnie nie może postawić pewniejszego kroku. Dlatego też z miłą chęcią przyjęła wiadomość o możliwości odrzucenia wróżbiarstwa z programu nauczania w późniejszej klasie, na myśl o tamtych schodach, cóż, zwyczajnie mając ochotę zwrócić śniadanie z ostatnich kilku miesięcy, jak nie lat.
Wykreśliła również astrologię, bo choć niebo jest dla niej niesamowicie piękne, to wizja wejścia na wieżę astrologiczną… Już nie.
Przykładowy Post:
- Czasami zaczynam poważnie zastanawiać się nad tym, co takiego ty masz z głową. – Mruknęła pod nosem bliska przyjaciółka Lorelei, stojąc za nią i palcami usiłując rozczesać jakoś długie włosy dziewczyny. – Z głową… Na głowie… Nieważne. Mogę przysiąc, że masz wybitnie kosmate myśli, które objawiają się w tym chaosie. I jak ja mam to rozczesać, co? Jak. Ja. Mam. To. Rozczesać. Wymagasz niemożliwego. Nie-moż-li-we-go, lala.
Nie komentując zbytnio słów kompanki, Lei parsknęła tylko śmiechem, starając się przy tym nie ruszyć za bardzo głową w przód, co i tak dosyć kiepsko jej wyszło. Niezadowolony syk koleżanki-fryzjerki-stylistki, nieodzownie towarzyszący momentom takim jak ten – gdy Lulu niszczyła kolejne próby stworzenia jakiejś skomplikowanej fryzury, poinformował ją o tym aż za dobrze.
Co jednak mogła zrobić, skoro miała tak już od wczesnego dzieciństwa i nawet zaklęcia, tudzież inne cudowne środki, niewiele mogły z tym zdziałać? Włosy panny Lorraine, choć z pozoru wyglądające na miękkie fale – istny wodospad spływający po plecach wysokiej prawie-że-dorosłej kobiety, nijak nie chciały współpracować. Ba!, któregoś pięknego razu jej matka połamała nawet nożyczki, usiłując ujarzmić jakoś te meduzowe węże.
Lorelei co prawda ostrzegała przyjaciółkę, że zabawa we fryzjerkę nie powinna raczej być na niej przeprowadzana, ale ta jakby momentalnie ogłuchła, podejmując próby z zacięciem godnym Orderu Merlina. Serio, każdy inny już by się poddał, ale nie jej uparta towarzyszka, teraz prawie wyrywająca włosy ze swojej własnej głowy, gdy kolejne starania okazały się niewypałem.
- To nie twoja wina, mówię. To są kudły z czeluści piekła, tego zwyczajnie nie ogarniesz. Prędzej sama zrobisz kaput, niż one dadzą ci się okiełznać. Serio. - Mówiąc to wreszcie, Lei pokręciła głową, uwalniając resztkę włosów z pseudomisternego warkocza. Jej jasne oczy spojrzały uważnie na przyjaciółkę, a kąciki ust wygięły się nieznacznie, towarzysząc przy tym zmarszczce, jaka pojawiła się nagle wraz z zamyśleniem.
- Wyglądasz inaczej, wiesz? Dałabym głowę, że moje włosy są tylko pretekstem do wścieku, ale nie chcę jej stracić, gdy zirytujesz się, że za głęboko wtykam nos w twoje sprawy... To co...? Wracamy do zamku? Robi się zimno, no i coś czuję, że Margot jest w dormitorium. Nie dopuśćmy, by znowu zrobiła tam kokosową rzeźnię. Serio, nawet nie chcę wiedzieć, skąd ona bierze litry tych perfum. - Wzdrygnęła się, krzywiąc przy tym wyjątkowo wyraźnie.
- Caroline Rockers
Re: [uczennica] Lorelei Louise Lorraine
Pią Maj 08, 2015 6:19 pm
Karta wydaje mi się w porządku. Witamy na forum!
Akcept!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach