Go down
Marceline Flint
Oczekujący
Marceline Flint

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Sro Mar 09, 2016 8:10 pm
Marcela ostatnio upodobała sobie przechadzki w poszukiwaniu miejsca na spalenie szluga. To konkretne miejsce było co prawda sprawdzone, ale i całkiem dobre, więc postanowiła wybrać się tu po raz kolejny.
No, w sumie to nawet jedno z lepszych miejsc - cisza, spokój, mało ludzi, którzy zazwyczaj popołudnia spędzali w innych miejscach.
Gdy już jednak wdrapała się na górę, zdała sobie sprawę z tego, że po raz kolejny nie udało jej się trafić na pusty balkon. No cóż, zdarza się. Postanowiła więc zakraść się powolutku za dziewczynę, która siedziała na podłodze ze szkicownikiem w ręku i rysowała coś. Marcela odniosła wrażenie, że jej nowa towarzyszka była zbyt zaabsorbowana swoim rysunkiem, by w ogóle zauważyć jej obecność, niemniej była konsekwentna: zakradała się cichutko do momentu, w którym nie stanęła tuż za dziewczyną.
- Bu. - powiedziała, chcąc zakomunikować tym samym swoją obecność. Wtedy też usiadła obok dziewczyny, przechyliła głowę do tyłu i spojrzała na Puchonkę kątem oka.
- Będzie ci przeszkadzał dym? - zapytała, otwierając torbę. Szukała paczki papierosów na oślep, zaglądając dziewczynie przez ramię na rysunek.
- Ładnie. - pochwaliła krótko, uśmiechając się przy tym.
Nathalie Powell
Hufflepuff
Nathalie Powell

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Czw Mar 10, 2016 3:34 pm
Nath w pełni pochłonięta swoją największą pasją nawet nie zauważyła dziewczyny, która przyszła. Spoglądała tylko szybko to na rysunek to na krajobraz malujący się przed nią. Nagle usłyszała jak ktoś dziewczęcy głos, który na śmierć ją przestraszył. Ten gest dla Puchonki był zmorą. Dosłownie tak samo jak duch panoszący się po zamku, tak i tego, zdecydowanie nienawidziła. Prowokacja do wyrzucenia wszystkich rzeczy przez dziewczynę nie było dobrym zagraniem na przywitanie. Właśnie tak się stało. Powell podskoczyła i wyrzuciła do góry swój szkicownik razem z ołówkiem. Na całe szczęście przedmioty zatrzymały się w odpowiedniej odległości od krawędzi.
- Szlag! - zapieczętowała bluzgą przybycie nowej osoby, lecz świadomie kierowała te słowa w stronę swoich odrzuconych rzeczy. Absolutnie nie było to skierowane do jej nowej towarzyszki, ale i tak uważała, że na drugi raz nie powinna już tak robić.
- N-Nie, pal sobie - powiedziała z lekkim zawieszeniem i trzymając już szkicownik w rękach, powróciła na swoje miejsce. Ponownie ułożyła się by mieć odpowiedni widok na jezioro i spojrzała na nieznajomą.
- Nathalie Powell - zaczęła z lekkim uśmiechem - Dziękuje. - odparła na stwierdzenie o jej rysunku. Nie pokazywała ludziom swoich prac, więc automatycznie lekko schowała zeszyt. Nie chciała by dziewczyna zobaczyła resztę jej dzieł.
Marceline Flint
Oczekujący
Marceline Flint

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Czw Mar 10, 2016 5:00 pm
Marcela zadziałała instynktownie - kiedy rzeczy poleciały w stronę krawędzi, od razu wyciągnęła różdżkę. Wszystko jednak zatrzymało się, zanim zdążyła użyć jakiegoś zaklęcia, więc po jeszcze mniej więcej dwusekundowym celowaniu w krawędź balkonu, schowała różdżkę do kieszeni swetra.
- Spokojnie, nic by się nie stało. - rzuciła Marcela, nie odbierając przekleństwa dziewczyny jako coś skierowanego do siebie. No bo czym tu się przejmować? Nawet gdyby szkicownik zaczął spadać z balkonu, znając jej refleks od razu rzuciłaby accio i przedmiot nie zdążyłby choćby musnąć ziemi. Poza tym, odkąd pamięta przyzwyczajona była do posługiwania się magią w takich codziennych sprawach. Nie to, że wyzbyła się całkiem odruchów innych niż wyciągnięcie różdżki, ale jednak uznawała to udogodnienie.
- Okej, super - dziewczyna uśmiechnęła się uroczo, po czym wyjęła paczkę z torby i wyjęła papierosa. Potem wyciągnęła ją w stronę towarzyszki. - Nie wiem czy palisz, no w każdym razie chcesz? - spytała, po czym podpaliła sobie papierosa różdżką i zaciągnęła się dymem. Wypuściła go z płuc powoli.
- Marceline Flint - powiedziała oficjalnym tonem, co ją jakoś dziwnie rozbawiło, więc wyszczerzyła się szeroko.
- Też trochę rysuję. Wiesz, odkąd przyszłam do szkoły, zaczęłam rysować na lekcjach, a potem jakoś poszło. - zagadnęła.
Nathalie Powell
Hufflepuff
Nathalie Powell

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Czw Mar 10, 2016 5:15 pm
Spokojnie zagnieździła się w kącie ze swoimi rzeczami. Odsunęła je na bok, bo w końcu rysowanie w towarzystwie to trochę takie brak kultury. Na pytanie dziewczyny pokiwała szybko przecząco głową. Ona i palenie? A w życiu. Nigdy by nie włożyła tego świństwa do ust. Nie przeszkadzało jej jak ktoś obok palił, no bo co to się dzieje, ale ona? Nawet by jej to przez myśl nie przeszło.
- Nie palę - powiedziała dosadnie zaciskając lekko usta i po chwili uśmiechając się do blondynki.
Gdy dziewczyna przedstawiła się to Nath zaczęła ją troszkę kojarzyć. Może gdzieś już słyszała jej imię... Nie była pewna, ale coś jej świtało.
- Ja od dziecka rysuje - zaczęła zerkają na Pannę Flint - Właściwie w domu mam całą ścianę obklejoną w rysunkach i chyba około pięć takich szkicowników. Ten dostałam na początku roku od taty i jak widać... - podniosła na moment zeszyt - Już nie jest w idealnym stanie.
Zachichotała melodyjnie gdy zobaczyła jak traktuje swoją własność. Kartki latały, wszędzie odciski palców przez ołówek. Nic dziwnego, że każda wygląda jak nieład artystyczny.
- W sumie zaczęłam rysować przez moją mamę. Była artystką i miała swoją własną pracownie w naszym domu, z której czasem korzystam. - powiedziała z widoczną dumą i uśmiechem.
Mama Powell zmarła gdy ta zaledwie skończyła sześć lat, ale nie było to dla niej smutne wspomnienie, już nie. Teraz odczuwała tylko radość, którą przekazała jej w spadku rodzicielka. Nie mogła cofnąć czasu, musiała przebrnąć przez to wraz z ojcem. Oczywiście, brakowało jej matczynej miłości i wsparcia, ale ciocia Nathalie, a zarazem siostra jej taty, pomogła jej wytrwać ten najgorszy czas.
Marceline Flint
Oczekujący
Marceline Flint

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Wto Mar 22, 2016 4:00 pm
Marcela wzruszyła ramionami, słysząc, że dziewczyna nie pali. No, zmuszać jej nie miała zamiaru, więc pozostało jej tylko odpalenie szluga i raczenie się dymem w samotności, co zdążyła zrobić. Nie to, żeby jej jakoś to samotne palenie przeszkadzało. Właściwie to była przyzwyczajona. Niewiele osób, które znała paliło, a i wolała uniknąć ewentualnych problemów, gdyby komuś się to wymsknęło przy jakimś nauczycielu.
- O, to wygląda jak moje nuty - uśmiechnęła się Marceline, patrząc na lekko przechodzony szkicownik. Jej własne wyglądały co prawda nieco lepiej, ale jeśli chodzi o wspomniane nuty... Pozaginane rogi, a i nawet można by je uznać za kolejny szkicownik, jeśli wziąć pod uwagę drobne, ruszające się rysunki na marginesach i ponad pięcioliniami.
- Mogę zerknąć? - spytała, nie wyciągając jednak rąk po szkicownik ani nie wykonując żadnego ruchu w jej stronę. Pytanie właściwie rzuciła ot tak, nie spodziewając się, że dziewczyna się zgodzi - wiele osób nie lubiło, jak się im patrzyło na szkice. Marcela miała podobnie ze swoimi nutami: nieważne, że niewiele osób które znała umiało czytać nuty i raczej patrząc na sam zapis nie będzie w stanie ot odegrać w głowie kompozycji, i tak nie pokazała nigdy niczego niedokończonego i niesprawdzonego.
- O, to urocze - Marcela uśmiechnęła się, a ton w pełni oddał jej słowa. - I co, tylko rysujesz czy też jakieś farby, pastele? - zapytała.
- Ja grałam z mamą na pianinie. - dodała z uśmiechem, nie wnikając jednak w szczegóły. Cóż, mówienie obcej osobie o tym, że wolała zamykać się całe dnie w pokoju i grać na fortepianie niż mieć jakikolwiek kontakt z dziadkami nie jest raczej zbyt dobrym pomysłem.
Nathalie Powell
Hufflepuff
Nathalie Powell

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Wto Mar 22, 2016 5:58 pm
Spokojnie obserwowała gesty swojej towarzyszki. Odpalenie papierosa, jaki i pierwsze zaciągnięcie się nim. Nie mogła zrozumieć jaką to daje przyjemność. Nigdy nie próbowała palić, nawet nie chciała. Uważała to za obrzydliwy nałóg. W końcu to tylko śmierci. Przypomniała sobie jak po śmierci swojej mamy, ojciec miał chwile słabości. Zaczął właśnie popalać sobie, bo uważał, że to go uspokaja. Na całe szczęście do akcji wkroczyła ciocia Wandy i wybiła mu to z głowy.
- Nabiera charakteru - skomentowała Nathalie po słowach Marceline. Uśmiechnęła się do siebie i wciąż trzymając swój zaniedbany szkicownik, wahała się czy pokazać go swojej towarzyszce.
Generalnie nie miała nic przeciwko ocenom jej prac. Niestety gdy była to osoba, która ewidentnie interesuje się rysunkiem, czuła stres. Może nie potrzebny, bo każdy ma swój styl, ale zawsze.
Z niepewnością skierowała zeszyt w stronę Krukonki. Nie wiedziała czy robi dobrze, ale czemu miałaby nie pokazać. Nawet nie potrafiła wymyślić dobrego argumentu.
- Takie głupoty, niektóre są nie dokończone. - powiedziała podając zniszczony szkicownik dziewczynie. - Wiesz, kiedyś próbowałam wszystkiego, ale zostałam przy ołówkach. Wygodniej mieć dwie rzeczy ze sobą, niż taszczyć sztalugę i farby w różne miejsca. Szkicowanie wydało mi się bardziej poręczne i chyba najbardziej mi się podoba.
Opowiadała bez cienia zawahania. Nathalie lubiła tematy jej pasji. Nie chciała obarczać tym innych, bo gdyby Marceline nie zaczęła, to ona by nie poruszyła tego wszystkiego. Po co miałaby narzucać komuś takie tematy.
- Grasz, śpiewasz, rysujesz? - dedukując po krótkiej rozmowie, zaczęła wyliczać - Jakieś jeszcze ukryte talenty posiada Panna Flint? - zapytała z lekkim uśmiechem.
Marceline Flint
Oczekujący
Marceline Flint

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Nie Mar 27, 2016 4:33 pm
- No, dobrze ujęte! - Marcela wskazała w jej stronę palcem tak, jak zazwyczaj robi się, gdy ktoś trafi w punkt. W istocie tak było. W końcu szkicownik bez zagiętego rogu czy zalanej okładki nie pokazywał w ogóle charakteru właściciela, w sumie to taki wyglądający jak nowy mógł należeć do kogokolwiek. Chyba nie o to chodzi, nie?
Gdy dziewczyna wyciągnęła szkicownik w jej stronę, delikatnie wzięła go w rękę i położyła na kolanie tak, żeby nie trzymać nad nim papierosa. Ostatnią rzeczą, którą mogłaby znieść osoba rysująca (i w dodatku niepaląca), jest popiół na szkicach. Nawet, jeśli nie wypali dziur w papierze.
Zatem Marcela zaciągała się papierosem, przewracając powoli kartki.
- Ten mi się podoba - powiedziała, pokazując palcem na jedną ze stron. - Technicznie też super.
No, Marcela miała w sobie coś z Krukonki, mimo że się z tym domem nie utożsamiała za bardzo. Jeśli chodzi o rysunek, mimo że rysowała głównie na lekcjach, i tak dorwała się do książek na ten temat i całkiem sporo z nich wyniosła. I to nie tylko teorii. W końcu na lekcjach mogła uczyć się też rysunku, nie?
- Mhm, mhm - mruknęła tylko na wyjaśnienia dziewczyny, w końcu przynajmniej jeśli chodzi o niedokończenie rysunków, była w stanie się domyślić. Drugiego komentarza nawet nie brała pod uwagę, bo nie przepadała za takim gadaniem. Głupoty, nie głupoty, po co umniejszać swoje umiejętności?
- No, to prawda, taszczenie sztalugi może być uciążliwe. A farbami można się nieźle upaćkać. - odparła. Nie to, że nie lubiła malować, bo w sumie to dla niej to wszystko nie było problemem. Jakiś urok był w taszczeniu sztalugi nawet parę kilometrów, by znaleźć odpowiedni pejzażyk do namalowania, nie? Zresztą, od czego ma się magię...
- Gram, śpiewam, rysuję, doskonale też pakuję się w szlabany. - uzupełniła, uśmiechając się szeroko. Tak, to chyba również można było nazwać talentem, bo wychodziło jej naprawdę wspaniale. Nawet mimo tego niebieskiego krawaciku.
Nathalie Powell
Hufflepuff
Nathalie Powell

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Nie Mar 27, 2016 8:18 pm
Dziewczyna tylko uśmiechnęła się na stwierdzenie Marceli. W końcu szkicownik musi oddawać charakter autorki. Nathalie była bardzo rozkojarzona, chaotyczna i szczera, dlatego jej prace właśnie takie były. Często miała zagięte rogi, kartki brudne od palców... No co miała poradzić? Właśnie taka była.
Panna Flint przejęła zeszyt blondynki. Ścigająca poczuła wtedy lekki ucisk w żołądku, ale nic nie powiedziała. Chciała spokojnie podejść do tematu i dać oglądać swojej nowej znajomej prace, które stworzyła. Miała wątpliwości, bo dziewczyna znała się na rysunku i potrafiła obiektywnie ocenić. Często tego się bała, krytyki, którą może otrzymać. Zawsze wszystko bierze do siebie.
- Dziękuje - powiedziała niepewnie.
Marceline oglądała jej rysunek błoni, który w przeszło trzech czy czterech dniach temu zrobiła. No może według Powell nie był idealny, ale dawał radę.
- Wybrałam mniejsze zło. - stwierdziła szybko na słowa towarzyszki - No może to za dużo powiedziane, bo kocham rysować, ale jednak wole ołówek. Światłocienie, kontrasty... to wszystko dla mnie daje lepszy efekt.
Podsumowała kierując wzrok przed siebie. Nie wiedziała w sumie po co to wszystko gada skoro Krukona wiedziała o tym wszystkim. Właśnie w takich sytuacjach czuła się jak czubek, który chce pouczać, a sam za dużo nie wie.
Odetchnęła ciężko i znów zerknęła na Marcele.
- Nie tylko ty. - odparła przypominając sobie zbliżający się szlaban jej i Jerome. Lekcja transmutacji nie wyszła tak gładko jak to sobie zaplanowała. Skończyło się na nerwicy McGonagall i karze, której nie chciała mieć.
Po co się starać skoro i tak nic z tego nie wychodzi?
Krążyło po głowie Nath. Chociaż większy zamysł miała na temat papierosów. Ciągle czuła ten nieprzyjemny zapach, który wydobywał się przy każdym buchu dziewczyny. Skrzywiła się lekko.
Jednak nic nie powiedziała. Spojrzała na srebrny zegarek widniejący na jej ręce. Robiło się późno, a miała jeszcze dokończyć esej z Astronomii.
Podniosła się nagle i spojrzała na Marceline.
- Wybacz, muszę już lecieć. Mam nadzieję, że jeszcze będziemy miały okazję porozmawiać.
Uśmiechnęła się na pożegnanie i zniknęła za rogiem.

[z/t]
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Czw Maj 05, 2016 9:02 pm
[z/t dla Marceliny]
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Wto Maj 24, 2016 10:36 pm
W życiu każdego człowieka przychodzi taka chwila kiedy musi zatrzymać się na chwilę, złapać oddech i cofnąć się wspomnieniami do tego co było. Przypomnieć sobie wszystko co się udało osiągnąć, oraz przełknąć ze skruchą każdą z tych chwil w który jak to się mówi potocznie... dało się ciała. Cyganka w swojej biografii również odnalazłaby kilka takich chwil. Może i nie przejmowała się tym w jakiś specjalny sposób, bowiem pomimo pewnego bagażu doświadczeń który niosła ze sobą potrafiła dalej patrzeć w przyszłość z lekkim uśmiechem na twarzy. W końcu nigdy nie było na tyle źle aby nie mogło być gorzej, a po każdej burzy zawsze wzejdzie słońce. Nie zmieniało to faktu, że Esmeralda zachowała w sobie nadal tą ludzką stronę, która była skłonna do pewnych porywów które niektórym jednostkom były już zupełnie obce. Romka nadal umiała zachwycić się każdym porankiem, zaśpiewać na cześć tego pięknego świata który ją otaczał, ale również umiała załkać nad losem nieszczęsnych ludzi, których dotknęła niesprawiedliwość tego świata, który był bardziej zmienny niż kobieta.
Czy Cyganka była szczęśliwym człowiekiem. Cóż tutaj była kwestia sporna... i tak, i nie. Były chwile których by nie pozbyła się ze swojej pamięci za wszelką cenę, ale były też takie które by bardzo chętnie zmieniła. Użyłaby zmieniacza czasu, cofnęła się o kilka miesięcy i podjęłaby zupełnie inne decyzje. Niestety nie mogła tego zrobić, musiała przełknąć z godnością tą gorycz która szła za błędnymi wyborami. Nie zmieniało to mimo wszystko faktu, że Esme wolała znacznie częściej wspominać te bardziej szczęśliwe czasy. Cofać się do chwili dzieciństwa kiedy to jej życie wydawało się być tak bardzo proste i oczywiste. Bez tych głupich zagadek, i jeszcze bardziej głupszych pytań o to kim jest, kim chce być, a kim tak naprawdę się stała. Wtedy wszystko wydawało się znacznie jaśniejsze, świat miał więcej kolorów, znacznie więcej radości.
-Płynie czas - liczę dni
Co minęły daremnie,
Nie wiem skąd znana mi,
Ta melodia gra we mnie
- Zanuciła sobie cicho opierając się o barierkę pozwalając aby jej czarne włosy ruszyły w taniec razem z wiatrem który zaplątał się w nie. Jakże te słowa tej piosenki były dopasowane do tej istotki. Wszystkie jej wspomnienia wydawały się być w tej chwili tak bardzo odległe, na skutek czego ich barwy już dawno wyblakły, nie zmieniało to, jednak faktu, że nadal słyszała w głowie tą muzykę która była zawsze obecna przy niej. Znała tą melodię, gdzieś już kiedyś ją słyszała... tylko czy pamiętała? to było podstawowe pytanie
Minabi Izumi
Martwy †
Minabi Izumi

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Czw Cze 23, 2016 5:29 am
Czy to była noc a może to był nadal dzień? Minabi całkowicie dzisiaj stracił rachubę czasu i można to było albo zrzucić na to, że nie używał zegarka i tylko czasem zerkał na jakieś wzkazywacze czasu, gdy akurat je mijał, albo też na to, że żył tak jak akurat mu się przyśniło. Rozumiecie, nie? Niby każdy jest zaprogramowany na tryb nocny lub dzienny, ten Krukon jedna miał tak, że po prostu się kładł, kiedy czuł się zmęczony i wstawał wraz ze śpiewem ptaków i zwiedzał tyle miejsc, rozmawiał z tyloma ludźmi, że bardzo łatwo zapominał o sprawdzeniu godziny. W sumie nawet zaczął się zastanawiać nad tym, by sobie nie ułożyć jakiegoś regularnego planu funkcjonowania, ale zaraz machnął na to ręką i stwierdził, że jest tyle rzeczy do zrobienia i po co zawracać sobie takimi rzeczami głowę! Dzisiaj na przykład, po znalezieniu się w innej krainie i wymiarze, naszła go wizja prawdziwego dzieła. Dzieła, które zamierzał jak najszybciej stworzyć w jakimś pięknym miejscu. Pożyczył więc z sali Klubu Prostej Kreski sztalugę, farby i jakieś inne przyrządy i tak obładowany ruszył w stronę wieży astronomicznej, gdzie było idealne miejsce na tworzenie takich cudów. Mowa tu była oczywiście o balkonie sporych rozmiarów, jakby inaczej! Wyśmienity widok na jezioro i szkolne błonia, a w razie czego blisko do gwiazd. Każdy dzień dla Minabiego był inny, pełen wrażeń i niezwykłości, starał się zresztą o to jak tylko mógł. Nie dla niego było siedzenie w miejscu, nie dla niego było czekanie... no właśnie na co? Szczęście w końcu już posiadał! Nic nie było w stanie na dłuższą metę go zasmucić czy zezłościć. Nie zastanawiał się czy to coś złego, czy też nie. Dawno nie doświadczył uczucia straty czy bólu. On nie zastanawiał się nad tym, kim był. Po prostu był. Tu i teraz. Część rozczochranych kosmyków schowała się za kołnierzem jego koszulki w paski z krótkim rękawem, a jeden z pędzli wystawał z tylnej kieszeni dzwonów. Na szyi widniała iście francuska, niebieska apaszka - prezent od jednej z dziewcząt z Ravenclawu, na głowie zaś był berecik, który obecnie był lekko przekrzywiony i najpewniej źle założony. Minabi zupełnie się na tym nie znał. Gdy wspinał się po schodach w górę, nie usłyszał cichego głosu dziewczęcia. Dopiero, kiedy stanął w drzwiach ze swoim sprzętem, doszły go ostatnie słowa.
- Bardzo ładnie - powiedział wesoło do Esmeraldy i ruszył do przodu, stawiając sztalugę kawałek dalej i rozkładając się z całym wyposażeniem. Pędzla nadal jednak z tylnej kieszeni nie wyciągnął. Przez kilka minut się nie odzywał do Puchonki, aż w końcu otarł pot z czoła, odetchnął i spojrzał na nią.
- Jeśli nie będę ci przeszkadzać, to możesz śpiewać dalej. Ja bardzo lubię muzykę i myślę, że ta melodia idealnie tutaj pasuje - i popstrykał palcami i postukał stopą do rytmu, który skojarzył mu się z piosenką, którą wykonywała wcześniej Moore. - Nawet by pasowało do tego, co zamierzam dzisiaj stworzyć. Mówię ci, kwiecie kaki, croyez-moi.
I uśmiechnął się szeroko do swoich myśli.



Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Czw Cze 23, 2016 10:31 am
Esmeralda doskonale pamiętała ten czas kiedy i ona była wolna, kiedy mogła czuć ta beztroskę która wypełniała jej życie. Niestety przez swoją własną głupotę która była spowodowana chęcią pomocy innym, zatraciła gdzieś to wszystko co było jej tak bliskie. No właśnie... chęć pomocy innym? a może mimo wszystko robiła to tylko dla siebie, może tak naprawdę w jej życiu nie było miejsca na nikogo więcej niż ona sama. Co jeżeli tak naprawdę próbowała sobie tylko wmówić to, że życie innych ludzi w jakimś stopniu ją obchodzi, i aby nie wyjść na totalną egoistkę poświęcała się dla innych na różne możliwe sposoby. Niegdyś w jej życiu były pewne wartości które miały jakiś sens. Miłość, rodzina, przyjaźń, oddanie, honor... i wiele, wiele innych. Teraz im dłużej żyła w ciele wampira i im dłużej przyglądała się ludziom, oraz swojemu stwórcy, zaczęła się zastanawiać czy to czemu chciała oddawać cześć miało jaki kolwiek sens. Do pewnego momentu dla dziewczyny wszystko było jasne i proste. Teraz nagle została wyrwana z tej swojej bański która chroniła ją przed światem zewnętrznym. Została rzucona w sam środek jakiejś wichury w której kompletnie nie umiała się odnaleźć. Czuła się trochę jak dziecko we mgle, a na horyzoncie nie było nikogo kto mógł by przyjść jej z pomocą. Została jak zwykle z tym wszystkim sama... i musiała na nowo spróbować ułożyć sobie życie, stworzyć nową maskę która sprawi, że uda się jej przeżyć.
Wyostrzone zmysły dziewczyny dały jej już wcześniej znak, że ktoś wspina się po schodach. Jego kroki były ciężkie, więc oznaczało to, że taszczył ze sobą również coś ciężkiego. I pomimo tego, że w chwili kiedy drzwi się otworzyły, dziewczyna wcale się nie zdziwiła, to mimo wszystko postarała się chociaż udać, że nie spodziewała się tutaj nikogo. Dlatego też odwróciła się szybko na skutek czego jej czarne włosy zafalowały delikatnie kiedy zostały rzucone na wiatr, chusta z monetkami zadzwoniła przyjaźnie, a szmaragdowe oczy cyganki zostały wbite w chłopaka. Nie kojarzyła go, bo z resztą nigdy z nim chyba nawet nie rozmawiała. Ostatnimi czasy była zajęta dwoma osobami, i jakoś nie miała czasu na zacieśnianie przyjaźni z innymi ludźmi w tej szkole.
-Są na świecie takie pieśni które sprawiają, że nie możesz zapomnieć kim jesteś, dzięki nim nie zatracisz swojego dziedzictwa- No właśnie, a jakie dziedzictwo posiadała Esmeralda. Czy dalej pamięta o tym, że jest cyganką, córką dróg która powinna być wolna. Powinna być niczym jaskółka która wracała każdą wiosną i krążyła nad polanami. Ziemskie sprawy wcale nie powinny były jej dotknąć, a mimo wszystko tak się stało. Ktoś ją ściągnął na ziemię i nie chciał puszczać, a ona umierała powolną i bardzo bolesną śmiercią.
-hmmmm- Mruknęła cicho podchodząc do chłopaka, i spojrzała na płótno które zaczął rozkładać
-A co chcesz namalować?- Zapytała się wyraźnie zaciekawiona. Ona nie rozumiała jakoś nigdy sztuki, z resztą też nie miała do tego drygu. Chociaż niektórzy mówili, że taniec to też sztuka, ale ona przecież nie umiała tańczyć... już nie...
Minabi Izumi
Martwy †
Minabi Izumi

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Czw Cze 23, 2016 7:45 pm
Minabi był zawsze i wszędzie wolny, i każdy inny człowiek również taki był. Przynajmniej dla niego, no bo przecież, gdy chciał to mógł usiąść albo wstać, mógł nawet odejść i nie martwić się o to, co zostawił za sobą, bo dom odnalazłby wszędzie. Niemniej jednak był przywiązany do swoich przyjaciół i rodziny, a że każdy mijany przez niego człowiek był mu przyjacielem to... inna kwestia. Uwielbiał pomagać innym, sprawiać że na ich twarzach pojawiał się uśmiech, że zaczynali się wraz z nim śmiać. Był ciągle naładowany tą swoją pozytywną energią i zdawać się by mogło, że nikt ani nic nie zakłócą rytmu jego egzystencji. Każdy dzień, każda minuta czy też sekunda była znacząca. Minabi nie krył się z tym, że chciał w pełni korzystać z uroków życia, które były dostępne na każdym kroku. Zapewne nawet dla tych, co już dawno pożegnali się z czymś takim jak człowieczeństwo było to dostępne. Lato było tak blisko Izumi'ego! I chociaż czuł się pewnej podczas wiosny to nie miał nic przeciwko upałom, wszystkie zresztą pory roku były dla niego odpowiednie. Zupełnie nie zwrócił uwagi na to, że ktoś go usłyszy czy też nie, nie spodziewał się też tego, że będzie miał do czynienia z kimś podobnym do jego kolegi, Sahira. Tak po prostu. Był zupełnie beztroski w tym, co robił, czasami zdawało się, że aż nadto. Dziewczyna również się mu przyglądała, więc Minabi jeszcze bardziej się do niej wyszczerzył przyjaźnie. Zupełnie mu nie przeszkadzało, że go nie kojarzy, zresztą sam nie pamiętał wszystkich imion w szkole - zawsze miał z tym przecież problem. Na słowa Esmeraldy zmarszczył czoło i głęboko się nad tym zastanowił, sprawdzając przy tym stan pojemników z farbami.
- Możliwe, coś w tym jest. Pamiętam, że babcia dużo mi nuciła, gdy byłem dzieckiem i nawet trochę moja mama. U mnie w domu cały czas gra gramofon, gdy wracam do domu i muzyka sączy się przez każdy otwór. To coś cudownego - odparł szczerze, po czym przymknął powieki i rozłożył ręce. Mógł udawać, że jest samolotem czy coś w tym rodzaju, takim francuskim na dodatek! Ale chodziło tu o większą sprawę, o dziwo. Czasami nawet i jemu się zdarzało. - Na każdym kroku można coś usłyszeć. Całe nasze otoczenie daje nam znać, nuci swoje pieśni. Teraz również. Słyszysz?
I przycisnął palec do ust, sam starając się nie wydać z siebie samego dźwięku i czekając na to, aż przyroda za balkonem da mu znać. I w końcu dała. Szczęśliwy znowu się uśmiechnął. Aż miał ochotę porwać dziewczę o fiołkowych oczach na spacer w blasku tego zachodzącego słońca! Teraz jednak miał zadanie, a pewne i białowłosa pewnie była zajęta przygotowaniami do końcowych egzaminów. Teoretycznie Minabi też powinien się na tym skupić, ale... ale w sumie to był gotowy. Mógłby nawet dzisiaj je pisać! Sięgnął w końcu po swój pędzel, niepoprawnie poprawił swój berecik i spojrzał rozmarzonym spojrzeniem prawdziwego wizjonera w stronę jeziora.
- Dzieło, kwiecie kaki. Siebie w innej wersji, jako trytona... wyobraź sobie tak żyć pod wodą i odkrywać tyle niezwykłych podwodnych rzeczy. Myślałaś kiedyś o tym? Zupełnie inny świat. Nasi morscy przyjaciele od dłuższego czasu mnie fascynowali - odpowiedział zachwyconym głosem i wyciągnął jeszcze swoją różdżkę by najpierw zrobić za pomocą odpowiedniego zaklęcia odpowiedni szkic. - A może ty chcesz taki portrecik, kwiecie kaki?




Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Czw Cze 23, 2016 8:02 pm
Kiedyś ona i chłopak dogadali by się bez dwóch zdań. Ona sama również była niegdyś świecie przekonana o tym, że każda istota, z resztą przedmiot też ma prawo do wolności. Dlatego też do tej pory była przy Sahirze. Może właśnie to chciała mu za wszelką cenę udowodnić. Nie musiał się przecież wcale utożsamiać z tym co myślą o nim inni. Dlaczego powiela stereotypy za miast być po prostu sobą. Tego to ona nigdy nie potrafiła zrozumieć, a co więcej dała się wciągnąć tą zabawę niczym szczeniak który dopiero co zaczął chodzić po tym świecie. Niestety zakończenie szkoły nie oznaczało końca jej problemów. Po za murami tej szkoły być może było znacznie więcej osób podobnych do Sahira, które tylko czekały aż ta postanowi im pomóc, a wtedy zabiorą jej wszystko to co tak bardzo kochała. I chociaż doskonale będzie wiedziała czego będą od niej oczekiwać to mimo wszystko powtórzy swoje błędy. Taka była, nie umiała przejść obok cierpiącego obojętnie.
Muzyka... cygance zawsze dawała wolność, pod tym kątem kompletnie nic się nie zmieniło. To była jedyna rzecz której nikt nie mógł jej odebrać. Jej muzyka... jej pieśni które nuciła sobie w chwilach szczęścia, ale również w chwilach smutku. To było znacznie cenniejsze niż wszystkie diamenty tego świata. Niestety od pewnego czasu zapomniała o muzyce, o tym, że otacza ją przez całe życie. Myślała, że w chwili przemiany w wampira odeszło od niej wszystko to co znała kiedyś. Esme popatrzyła wyraźnie zdziwiona na chłopaka. Powiedział to samo co ona mówiła kiedyś pewnej osobie. Tak... muzyka była wszędzie, tylko trzeba było chcieć ją usłyszeć. Romka przymknęła powieki zasłaniając tym samym swoje szmaragdowe oczy wsłuchując się w te dźwięki które otaczały ją. Słyszała śpiew ptaków, szum wiatru, i szelest liści na drzewach. Przeplatało się to z cichym dzwonieniem jej chusty. Puchonka nie była w stanie powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Tak dawno nie słyszała już tego dźwięku. A może po prostu nie chciała słyszeć. W końcu z tego letargu wyrwał ją głos chłopaka. Niechętnie otworzyła oczy i zrozumiała, że wcale nie unosi się nad ziemią, tylko dalej stoi twardo na tej posadce.
-Cóż... na pewno musi to być niesamowite przeżycie móc znaleźć się pod wodą... móc tam żyć... ale niestety obawiam się, że i tam są problemy. Może nie takie jak tutaj na ziemi... ale te podwodne... problemy trytonów.- Mruknęła cicho i założyła za ucho jedno pasmo kruczoczarnych włosów.
-Hmmmm... w sumie czemu nie... nikt nigdy nie chciał mnie namalować- Uśmiechnęła się delikatnie. Nikt jeszcze nigdy nie chciał jej namalować. Może dlatego, że nie znała żadnego artysty... ani niczego w tym stylu.
-Mam pytanie... dlaczego nazywasz mnie "kwiatem kaki?"- Była tego niezmiernie ciekawa. Każdy przyrównywał jej do róży... czegoś tak bardzo oklepanego... a ten uznał, że jest podobna do kaki... kojarzyła ten owoc. Był nie wielki, pomarańczowy, z zieloną szypułka na górze, i bardzo słodki. Ale jak ona się do tego miała... cóż tego nie mogła zrozumieć.
Minabi Izumi
Martwy †
Minabi Izumi

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Pią Cze 24, 2016 7:55 pm
Minabi wolał wychodzić z założenia, że nadal jest w stanie dotrzeć do każdego, dać choć trochę nadziei a przynajmniej rozbawić, a wiadomo, że jak człowiek się śmieje to i świat również to robi. Sam był świadkiem kulminacyjnego momentu, gdy Sahir się uśmiechnął! Przy nim! Ależ przy tym było radości, wszyscy śmiali się i dokazywali wraz z nim, tak wspaniała to była chwila. Sporo zależało od myślenia, dlatego też Krukon uruchamiał je, gdy było to naprawdę potrzebne - łączył zresztą swoją wiedzę z osobowością, z tym wewnętrznym spokojem i radością. Brzmiało niewiarygodnie? A jednak było możliwe! Dało się? Wszystko się dało. Problemy zdawały się go nie ruszać, owszem gdzieś tam sobie były i czekały, ale Izumi potrafił podejść do tego całkowicie beztrosko, bo w końcu... po co się aż tak zamartwiać? Przed nim zresztą był jeszcze rok w Hogwarcie, wiele niesamowitych możliwości, tak samo jak podczas wakacji, gdy będzie mógł w pełni podróżować po świecie! A jakże, miał już bogate plany, choć w samym zamku mu się nie nudziło. Skrywał wiele tajemnic i wspaniałych miejsc; gadatliwe obrazy, rozśpiewane zbroje, ruszające się, piękne kwiaty i zwierzątka mniejsze i większe. Nic tylko korzystać! A jakby było mu mało to miał jeszcze całą masę różnych, barwnych osobowości, które ostatnimi czasy zaczął poznawać bliżej. I muzyka była tu istotna i potrzebna, bo wszakże to tworzyło odpowiednią harmonię, a czasem Minabi czuł się jak taki mugolski dyrygentus, czy jak to się on zwał. Skądże miał wiedzieć, że jego słowa będą aż tak znacząco odebrane przez tę dziewczynę? Niemniej dostrzegł to, że Esmeralda pojęła o co konkretnie mu chodzi. Z zadowoleniem robił to samo co ona, wyłapując więcej dźwięków niż zazwyczaj, bo przecież były jeszcze te monetki przy jej spódnicy, którymi poruszał wiatr. Nie mieli skrzydeł, bo przecież nie byli ptakami, dlatego też powinni przywyknąć do ziemi, która była również ważna, co beztroskie przestworza. Na wieść o problemach trytonów zastanowił się nad tym i poprawił chustkę na swej szyi, chowając jedną nogę do tyłu.
- A tego nie możemy być pewni, poza tym z każdym problemem można sobie poradzić. Naprawdę! Wiara to podstawa! - Powiedział tym samym zachwyconym tonem, co wcześniej. Taki już był, wydawał się być dość prostą i nieskomplikowaną osobą. - Ostatnio prawie wychowałem druzgotka, ten malutki już zaczynał mnie rozumieć, ale uciekł. Pewnie tęsknił do swojej rodziny.
Kiwnął energicznie głową, że aż mu prawie berecik z ciemnej głowy spadł na znak, że przyjął zlecenie. Najpierw jednak zamierzał skończyć swój autoportret. Raz za razem każdą nową kreskę stawiał za pomocą machnięć różdżki i powoli zaczęła wyłaniać się z tego jakaś postać.
- Jak skończę to od razu zajmę się namalowaniem ciebie. Nie powinno to potrwać długo, kwiecie kaki - w kolejnym uśmiechu pokazał jej wszystkie swoje małe, białe zęby. Na zadane pytanie odpowiedział, niemalże od razu, przyglądając się na chwilę szkolnemu jezioru. - Przypominasz mi go. Wydajesz się mieć twardą "skórkę", ale tak naprawdę w środku jesteś miło miękka. I do tego ten egzotyczny kolor, taki intensywny... dlatego jak cię zobaczyłem to tak mi jakoś przyszło do głowy.
Podrapał się po głowie i wykonał kolejne ruchy, a jego oczy rozbłysły, gdy mógł przejść do tworzenia swojego ogona.
- Szkoda, że ostatnio wydarzyło się tyle smutnych rzeczy - powiedział nagle, bez żadnego nawiązania. Na jego twarzy nie było uśmiechu.

Sponsored content

Spory Balkon - Page 11 Empty Re: Spory Balkon

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach