Go down
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Maj 19, 2015 9:33 am
O tak oto siedzieli i mieli zobaczyć swój drugi wschód słońca – niezwykły postęp zarówno dla jednego jak i drugiego. Ciekawe tylko czy tak będzie już zawsze? To takie śmieszne słowo. Zawsze. Czyli po wieczność. Albo po koniec życia, w zależności z jakiej (a raczej czyjej) perspektywy na to patrzeć. Owszem, Colette przysiągł sobie, że Sahir będzie jedyną osobą, z którą chce dzielić celebrowanie początków każdego dnia, poprzez niezmiennie piękne efekty wizualne. Ale nawet on nie potrafił przewidzieć przyszłości; nawet w zimnej na błagania szklanej kuli na zajęciach z Wróżbiarstwa. Ale postępem było to, że myślał o tym.... o tej zażyłości przyszłościowo – chociażby do wakacji. Nie spisywał jej na straty i tylko spokojnie czekał na dzień, w którym przyjdzie ujemny rachunek i oboje pożegnają się ze sobą, machając sobie takim świstkiem przed nosem. Taka farsa była o dziwo dość częsta i dlatego każdy partner 'Ex' jest tak znienawidzony. Oboje w końcu pośrednio powiedzieli sobie: „Patrz, nic mi nie dałeś. Straciłem czas. Nie rozwinąłem się.”. Najgorsze było to, że teraz ani Colette, ani Sahir nie znali swoich rachunków, mogli tylko spekulować czy są szczęśliwi.
Tu na dachu sowiarni.
I czy byliby tak samo szczęśliwi za dwa miesiące na trawie obok lasu albo na moście ze stopami zanurzonymi w zimnym potoku. Albo za dwadzieścia lat na... Tu Colette odruchowo zerknął na własne dłonie, pochwycone materiał spodni po tym, jak już raz się ześlizgnął i wampir z prędkością kobry wykazał się zdolnościami asekuracyjnymi. Mało delikatnymi, ale to nie istotne. I te dłonie na tę chwilę były gładkie, ale za dwadzieścia lat albo czterdzieści w końcu pojawią się na nich bruzdy i zmarszczki. Kątem oka zerknął potem na oparte o dach dłonie Krukona. Te nie pokryją się nawet bliznami po krojeniu warzyw na ewentualne obiady ani śladami po niebezpiecznej pracy – już zawsze będą takie. Ba, cały on będzie. Znowu to słowo: zawsze. Już wiecznie będzie młody, z rozwichrzonymi włosami o kolorze przypominającym drogą w tych czasach ropę, i przystojną twarzą ukrytą teraz częściowo za ogrzewającym go, grubym szalikiem w barwach obcego domu. Prawie jak z wetkniętą teraz w siebie flagą Colette.
- Zacząłem trochę odczuwać nieskończoność. - odparł ni z tego, ni z owego, odsuwając na kilka milimetrów jedną z dłoni od ciała i sprawdzając ruchami palców czy przypadkiem nie zaczął go już dopadać artretyzm. Mały idiota. Nawet jemu trudno było myśleć o wieczności, jeśli nie miał i nie chciał mieć jej przed sobą. Nie bolał sam fakt tego, że czeka go śmierć, ale to, że jej ostry nóż przetnie ostatni rozdział w tym opowiadaniu i zostawi Sahira na tym świecie samego. Nie sadził, aby wampir miał techniczne trudności z przetrwaniem w takiej sytuacji, ale obiecał mu, że nigdy nie odejdzie... He... hehe. Świat miał trochę inny plan. Co gorsza nie dojdzie do tego szybko, ale będzie się ciągnęło naprawdę bardzo powoli, wysysając z Puchona życie – i to był NAJLEPSZY możliwy scenariusz. A przynajmniej najdłuższy. Nie... nie, nie, nie, nie mógł teraz o tym myśleć! Miał siedemnaście lat, powinien cichaczem i w tajemnicy całować ukochanego na dachu budynku, z dala od ciekawskich spojrzeń, a nie już układać się do grobu!
Potrząsnął głową i chrząknął, chcąc jak najszybciej wrócić do tematu dzikich wojaży swojego przyjaciela. Tego jak ten maszeruje bez strachu po starym zamczysku, nie obawiając się nawet jednego z najstraszliwszych magicznych stworzeń w rankingach i odkrywa kolejne tajemnice, zabierając je ze sobą do grobu. Choć wizja śmierci teraz już na dobre usiadała mu na głowie i jej cień ciągle padający na klecone w głowie zdania nie pozwalał im wywinąć się z ust bez wyjątkowo smętnej naleciałości. Już to mówił, nie powinien myśleć o śmierci, powinien raczej... no właśnie. Gdzieś już było napisane, że Smoczydło poczynało sobie odważnie; na tyle, żeby znowu bez pytania sięgnąć dłonią własnego szalika, oplecionego z czułością dookoła szyi rozmówcy i wargami nakryć jego usta. Łapał się wolną dłonią jakiegokolwiek bardziej wystającego elementu na czubku stożkowatego dachu, żeby nie uwieszać ciężaru na Czerni i z wolna sięgał palcami jego ucha, a potem karku. Nagle w obliczu wieczności te wszystkie ważkie sprawy były pozbawione mocy i sensu. Nawet wschodu słońca – tylko dotyk się liczył; jako potwierdzenie obecności. I sięganie niepewnym, ale coraz bardziej zachłannym językiem źródła, z którego wychodziły wszelkie zapewnienia; w końcu też go potrzebował, tego wampira. Jego gburowatych uwag, ciętych ripost, dyskusyjnego zdania na różne tematy i w końcu pewnych rzadkich, ale niezwykle cennych słów. Po prostu słów. Udało im się nie budować z nich muru, ale mosty. Swoją drogą ciekawe czy most Smoka był już wystarczająco długi, czy sięgnął już, albo choć bliski był stąpnięcia na czarną, tajemniczą ziemię do której tak parł? Kiedy patrzył na nią, jej właściciel widząc starania wcale nie okalał się ogrodzeniem, jaki miał być dodatkową barierą, choć niechybnie coś tam się zmieniło. Było piękniej, ziemia coraz mocniej przypominała Obiecaną. I przez to sam Smok okolony rzędem łusek, odbijających światło jak zwierciadła, znowu przypominał sobie o swojej potędze i rósł w oczach, kiedy czarna figurka chociażby przemknęła mu przed oczami. Albo przed ustami, kiedy korzystał niczym ninja z nieuwagi rozmówcy albo jego skupienia na innych rzeczach; zaczajał się i sięgał po to, co uważał już w egoistyczny sposób za swoje. Bo nawet jeśli dawał Sahirowi i sam od niego oczekiwał przestrzeni do oddechu, do której byli przyzwyczajeni to nadal... nadal nie zamierzał dzielić się z nikim innym swoim piedestałem. Ani tymi ustami, od których odsunął się w końcu, nabierając głębszego wdechu i widząc chłopaka nawet w szarości poranka, z takiej odległości diabelnie dokładnie. Kilka razy przefiltrował głębiej swoje płuca i wolno oparł własne czoło o jego, zamierając tak na kilka sekund, zaglądając głęboko w ciemne jak suknia Śmierci, studnie do wieczności.
- Nie żartowałeś z tą gorączką. - odsunął się powoli, choć nadal znajdował się zadziwiająco blisko. A więc Sahir nic nie zyskał z tej przygody? Colette parsknął pod nosem. - Może stałbym się wtedy „Bazyliszkiem Hufflepuff'u”? To byłby niezły plot twist, który zabiłby wszystkich. Chociaż nadal sadzę, że potworem żółtków byłaby ogromna, żółta kaczuszka o imieniu Quaken. Już nad nim pracujemy, więc radzę wam rozpocząć plany konstrukcji ogromnego kruka. Albo czegoś innego mądrego... sowy. Rademenes może posłużyć za modela, ale koniecznie w sombrero.
Udało się. Czarne myśli spieprzyły pod miękkim naciskiem warg i zielono-brązowe płatki kwiatu na pustyni rozwinęły się dumnie, prezentując niewzruszonemu światu swoje piękno i sztukę przetrwania nawet w spartańskich warunkach. Myślenia Sahira o sobie jako o czymś potrzebnym Colette do życia nie było wysokim mniemaniem o sobie, tylko... prawdą. Mało miał jeszcze na to dowodów? Puchonowi zniknęły cienie spod oczu, zupełnie jakby żywił się przyjacielem, jednocześnie nie robiąc mu krzywdy – wampir idealny. Z narkotycznym posmakiem krwi kochanka na języku; tak, nadal go miał.
Nowa różdżka.
- Sądzisz, że będzie współpracować tylko w walce? - zagaił, widząc w tym jakieś krzywe powiązanie i uśmiechnął się szybko, na nowo atakując stworzenie ciemności ilością promieni, które słonce mogło zaledwie pożyczyć. - Sprawdźmy to! Nauczyłbyś mnie przy tym kilku zaklęć, a ja ciebie, znam chociaż jedno, jakie powinno ci się spodobać. - oho, podjadał się jak dziecko i palcami podniósł smętnie spuszczoną twarz rozmówcy, nakłaniając go tym subtelnie do dumnego jej podniesienia. - To różdżka należy do ciebie, a nie ty do niej – tylko wspaniała przyjaźń zaczyna się albo od consensusu, partnerstwo zawsze rozpoczyna walka o swoje tereny.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Maj 19, 2015 1:51 pm
Może właśnie była to... skończoność? Pierwszy krok do nieśmiertelności, do otwartej przestrzeni, która nie ma końca, która nie rządzi się żadnymi prawami magii, fizyki, matematyki, czy jakichkolwiek innych kultywowanych nauk - nie ograniczają nas w niej nawet słowa - suniemy pośród łąkami, górami, dolinami, a nasza podróż nie ma końca, tak jak i my nie możemy się zakończyć - musimy w tej rzeczywistości żyć szybko i umrzeć młodo, by pozostać pięknymi, kiedy będą nas wkładać do trumny, zupełnie jakby to była istotna rzecz, żeby dobrze prezentować się robakom, które będą wyżerać nasze wnętrzności, kiedy będziemy leżeć w czterech ścianach wygodnej trumny wyłożonej jakimś materiałem - to w sumie dość pozytywna wizja zakończenia tego, co może między nimi zajść, jeśli już mówimy o przyszłości, a z czego chyba Colette sobie sprawy nie zdawał, odmierzając swoje życie w danych mu latach i woląc rokować najbardziej optymistyczne w tym realistycznym (nie oszukujmy się, wszak to nie pesymizm) myśleniu akcje - chociaż nie, brał pod uwagę to, że jego myśli toczą się po pozytywnych torach w obmyśliwanym nieszczęściu - Śmierć była bardzo sprawiedliwą jednostką, nikogo nie pomijała, a na pewno nie takich, jak oni - igrających z regułami i plującym Losowi prosto w twarz, byle tylko działo się coś dalej - wcale się nie dziwię, że Colette zaczął poszukiwać doznań wyższych, które przebijałyby mu jego codzienność, nawet jeśli nie była ona u Warpa wybitnie nudna, bo Sahir mógłby się założyć, że jego kreatywna, niesamowita głowa niesie miliony pomysłów i nawet gdyby mógł ciągle czytać jego myśli, to nigdy nie byłby w stanie poznać go "na pewno" i nie byłby w stanie przewidywać jego ruchów, ciągle dając się zaskakiwać nowymi zdaniami rozbłyskującymi jasnym promieniem pod kopułą jego czaszki - na tym polegała magia tego chłopaka, na tym polegało jego przerywanie rutyny czarnowłosego - a robił to w niesamowicie słodki sposób, choćby teraz, kiedy pociągnął go za kraniec szalika, na co zareagował zaskoczeniem i automatycznym obróceniem się w jego stronę, by jeszcze bardziej się zdziwić, kiedy poczuł na swoich ustach jego miękkie wargi pieszczące jego miękką skórę - może to dziwne, ale nie przeszkadzało mu to - nie teraz, nawet w obliczu tego, co miał w głowie - właściwie ten prosty gest rozprysnął wszystkie obrazy w pył, zupełnie, jakby Colette wiedział, o czym myślisz i zrobił to celowo... ale nie wiedział, nie mógł wiedzieć, prawda? Jego wyczucie czasu było wręcz idealne - jak mógłbyś mu nie odpowiedzieć? Poruszyłeś ustami, wychodząc mu na spotkanie, chociaż przez początkową dekoncentrację zsunąłeś się o milimetr w dół, musząc przypomnieć sobie, że nie unosisz się w powietrzu, a siedzisz na powierzchni i to... średnio trwałej, gotowej zdradzić cię w każdym momencie tak jak ta różdżka, którą zdążyłeś już schować do kieszeni. Wargi napierały na wargi w prowadzonym przez Smoka tańcu, któremu Kot się poddawał z niebywałą miękkością, chociaż bardzo szybko napotkał na zgubny, ślepy korytarz, w którym widok przysłaniał się czerwienią - emocje się budziły, te emocje pragnienia czegoś więcej, krew zaszumiała w uszach - posiąść, posiąść go całego, pozbawić życia co do cna, sprawić, że nigdy nie zginie, że naprawdę będzie wieczny - wypiłbyś jego krew do ostatniej kropli...i wtedy... wtedy zawsze byłby przywiązany do ciebie duchem... Kosmicznie bajeczna wizja, w której mielibyście własny świat, nikt z tego realnego by wam nie przeszkadzał, zawsze miałbyś go obok, zawsze mógłbyś go obronić, zawsze, zawsze, zawsze...
Na zawsze.
Czarnowłosy odsunął się od kasztanowowłosego, odwracając twarz, by złapać głębszy oddech i położyć dłoń na rozpalonym gardle, które stało się wręcz nieprzyjemnie suche - ciarki przepłynęły od karku po same biodra, rozpływając się tam przyjemną pieszczotą - zguba połączona z przyjemnością - to zdecydowanie pasowało do twoich wszelakich poglądów na życie i swe skłonności do autodestrukcji... Krew - potrzebowałeś jej, potrzebowałeś bardzo, bo chociaż wiedziałeś, że wampirom nie grozi coś tak trywialnego, jak przeziębienie, to nie miałeś pojęcia, czy poradzi sobie z zakażeniem rany... i nie sądziłeś, żeby tak było. Wampirom daleko było do wszechmocności, chociaż z perspektywy śmiertelnego wyglądało to pewnie inaczej - chyba i tak Warp był najlepiej poinformowaną co do krwiopijców istotą na ziemi - tylko patrzeć, jak zapalenie będzie się rozprzestrzeniać, zatruwając krew, nie pozwalając przemieniać jej odpowiednio w energię - tak, musisz coś zrobić, lecz iść znowu do tej Wiedźmy..? Winiłeś ją w dużym stopniu za swoją zmianę - bo czy naprawdę stałbyś się tak ułomny, tak spaczony śmiercią, gotowy ją nieść i czerpać z niej przyjemność, gdybyś nie zabił tamtej szóstki uczniów..? Wtedy nie myślałeś - byłeś tak osowiały i otępiały, jak lalka, której wszystko było niemal całkowicie obojętne - tlił się w tobie ostatni, mały płomyczek waleczności, który tak bawił Nightraya, żeby zawalczyć o swoją nieskończoność i zabrać go do grobu ze sobą... Czego teraz od ciebie zażąda, jakby nie patrzeć - znowu za ratowanie samego siebie? Była piękna, była delikatna, ale była też pełna fałszu i niebezpieczna - zwłaszcza dlatego, że... w jej obecności jakoś Nailah nie potrafił myśleć trzeźwo i trzeźwo ją oceniać - wręcz przeciwnie, budziła w nim jakiś instynkt, który wbrew jego przekonaniom kazałby ją bronić.
Fałszywa, podstępna Wiedźma.
Wiedźma bardzo niebezpieczna.
Gdybyś wiedział, że Colette ją zna, pewnie od razu kazałbyś się mu do niej nie zbliżać - właśnie, kazałbyś... a gdy on ci coś kazał, to od razu mówiłeś, że nie może tego robić, że rozkazywać to sobie może koleżkom, dobra hipokryzja, co? Dodajemy więc kolejny punkt do magicznych zdolności Smoka Katedralnego - potrafił sprawić, że Sahir Nailah... po prostu mówił. Nie bawił się słowami, jak to zwykł robić, w nawet najmniejszym stopniu nie próbował manipulować - i odkrył, że tak się dzieje dopiero po jakimś czasie znajomości Coletta - a kiedy już to odkrył, zauważył, że już praktycznie od pierwszego spotkania mówił to, co mu ślina na język przyniosła - owszem, nie dosłownie, pewne sekrety w końcu musiały zostać sekretami, nawet Colette nie potrafił Kota oduczyć paskudnej maniery nakierowywania czasami rozmów, kiedy coś mu się nie spodobało, ale oprócz tego sądzę, że to właśnie można nazwać "bycie sobą" - i Sahir miał wrażenie, że tylko przy Colette może być sobą, cokolwiek to bycie sobą oznaczało - wiedział o sobie tyle, że nazywa się Sahir Nailah - to go w końcu dość mocno określało, prezentowało całą jego dziwaczność, która już od pierwszego brzmienia nie mogła pochodzić z Anglii - słyszał kto takie nazwisko i imię..? I jako Sahir Nailah zadawał się z kolejną pokraczną istotą - Colettem Tomicznym. Słyszał ktoś, żeby mężczyzna nosił damskie imię i takie egzotycznie, jakby na to nie spojrzeć, brzmiące nazwisko? Oni chyba naprawdę MUSIELI się spotkać - dwóch dziwaków... Których dobra Śmierć obejmowała ramionami. Nie zniknęła. Nie mogła zniknąć, nie kiedy wampir trwał jedną nogą w jej świecie i musiała pilnować dla niego łodzi Charona, żeby mógł się z nim spotkać i po raz kolejny pokazać mu faketa, nie kiedy jego umysł był na kompletnym dnie po raz kolejny, obojętnie, jakby się teraz nie uśmiechał i nie spoglądał na Coletta, który go z tego dna unosił bardzo, bardzo wysoko - nie był pewien, czy jest aż tak doskonałym wampirem, jak Colette, by nie zabierać mu energii, bo sycił się jego dobrą aurą ile tylko potrafił... a wcześniej - wcześniej zajęty własnymi rozmyślaniami nawet nie zauważył chwilowej zapaści jego nastroju - kolejny dowód na to, jak swobodnie się przy nim czuł. Po co więc im szklana kula? Mają siostrę Nailaha, która obejmuje ich tak delikatnie swą suknią, że Puchon nie jest już nawet w stanie jej wyczuć, najwyraźniej przyzwyczajając się do niej w takim samym stopniu, jak siedzący obok niego Krukon, mają przestrzeń przed sobą i nieskończone perspektywy - no i mają siebie. Nie trzeba niczego więcej. Nie trzeba liczenia lat, martwienia się o nie, pisania scenariuszy - im bardziej będą niespodziewane, im groźniejsze, tym mocniej będą się im opierać, sam czarnooki w to wierzył w tym momencie, co go samego zadziwiało - to były bardzo mało realistyczne myślenie, nie przepadał za traceniem jasności pola widzenia, ale chyba chociaż na ten jeden moment może sobie na to pozwolić, kiedy już z rozbawionym uśmiechem spojrzał spowrotem na Coletta, pokazując po sobie to lekkie zdziwienie nagłą czułością, jaka się przed chwilą rozegrała.
- Wydaje się depresyjna, prawda? - No właśnie, ta nieskończoność... Ona chyba nie nadawała się dla kogoś takiego jak Warp i chyba... chyba wolałbyś go przed nią uchronić, nawet jeśli wykluczałoby się to z dziwacznym pragnieniem rozumienia, które aktualnie wydawało mu się irracjonalne, ponieważ wystarczyła przecież akceptacja - nie trzeba pojmować dziwności, aby ją przyjąć i się do niej uśmiechnąć, kiedy wyczuwało się, że się ją lubi - oto więc jest trzeci punkt magii Warpa. Z tego chyba powstanie nowa tablica dziesięciu przykazań i nowa religia: Warpizm. Czy coś w tym rodzaju... i jedynym wyznawcą będzie Czarny Kot, który będzie zbyt zazdrosny, żeby pozwolić komu innemu się modlić do swego nowego Boga, który robił o wiele więcej, niż ten na górze, w którego tyle czasu Nailah wierzył. Ta wiara ostatnio była bardzo zachwiana... Chyba powoli zanikała. Ciekawe, czy Colette wierzył...
- Twoja lista dziwacznych pomysłów nie przestanie mnie dziwić... - Skrzywiłeś się, chociaż to wcale nie tak, że potępiałeś to, wręcz przeciwnie! - uwielbiałeś słuchać o tych dziwactwach, chociaż rozjebywały ci mózg, w którym ci się nie mieściły i nie miałeś pojęcia, czy w takich chwilach śmiać się, czy płakać - były nazbyt abstrakcyjne i głupie na swój sposób... ale równocześnie dostrzegałeś w tym żart. Kompletnie niewinny, głupkowaty żart nieskażony dorosłością. - Od kiedy to kaczka jest w godle Hufflepuffu? Powinniście to zmienić na... Borsukena... czy cokolwiek w tym rodzaju. - Skrzywił się jeszcze mocniej, że w ogóle dał się podpuścić na tą irracjonalną rozmowę i odwrócił twarz od Warpa, by naburmuszonym spojrzeć przed siebie. - A Krukoni mają Orła w godle, nie kruka. - Zakończył to chociaż pozorami mądrości, chociaż wiedział, że Colette o tym doskonale wie i nie trzeba go uświadamiać. Sięgnął ramieniem do Coletta i przygarnął go do swego boku, układając pięść na czubku jego głowy, by nią poobracać, burząc jego fryzurę. - Może by pan Warp wziął się do nauki, z łaski swojej, a nie obmyślał kolejne dziwactwa, hę?! - Wywarczał, przytrzymując go, nie komentując nic na temat gorączki - nie uważał, żeby było cokolwiek do dodania. Puścił go po paru chwilach.
- Tak myślę. - Przytaknął, chociaż wiedział, że tak nie powinno być - musiał nad nią zapanować i zmusić do posłuszeństwa absolutnego, jeszcze wczoraj miał uczucie, że ta różdżka zrobi wszystko, a dzisiaj..? W sumie odbierał nieprzyjemne znaki, że ta różdżka nie przepada za Warpem - była trochę jak nucąca niewiasta, która przegląda się w lustrze toaletki i czesze włosy, mając w tym odbiciu również konkurencyjną kobietę, a choć na nią nie zerka, to brak tego zerkania wydaje się wręcz pretensjonalny - ale nie byłeś pewien, czy to nie tylko twoja głowa płata ci figle i czy nie za dużo próbujesz analizować, tworząc tym samym przerost nad treścią. - Zaklęć..? - Oho, to wzbudziło lekkie podejrzenie Nailaha, który zerknął na swojego rozmówce uważnie, przymykając do połowy oczy, żeby wysłuchać go dalej - jakich zaklęć chciał się uczyć..? Jak wiele widział na błoniach..? Widział Nailaha rzucającego czarnomagiczne zaklęcia i to ich chciał się nauczyć..? - Jakich... zaklęć..? - Zapytał więc ostrożnie, mając w sobie rozbudzone podejrzenia co do tego. - Skoro potrafisz w tym wieku wyczarować Patronusa, to chyba nie potrzebujesz mojego mentorstwa w magii. - Powinieneś się wyrażać bardziej wprost, czyli zapytać: czy ty aby nie chcesz, abym uczył cię czarnej magii?
Uśmiechnąłeś się jednak lekko, chociaż trochę ponuro, pod nosem, słysząc następną mądrość życiową z ust tego chłopaka, która trafiła do twojego serca, przypominając o rzeczy, którą jako kolejną zagubiłeś w tej szalonej gonitwie wiedzy.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Maj 19, 2015 7:03 pm
Słodka myśl. Wieczna podróż byłaby...
Byłaby faktycznie rzeczą nieskończoną. Świat się w końcu zmienia i nawet gdyby zwiedzili wspólnie każdy zakątek; najpierw wszystkie ulubione miejsca Colette w jego rodzinnych stronach, a potem na przykład środkową Afrykę; igrając z maszerującymi nocami skorpionami i jaszczurkami. A potem dalej, do Azji, do Australii, potem z powrotem Europa, Ameryka i... i znowu koło. Próbując owoce w lasach deszczowych i wodząc palcami po przyjemnej w dotyku skórze węży, czując łaskotanie ogromnych, włochatych pająków i trącając palcami wąsiki przerośniętych kotów. Samo myślenie o rzeczach, jakie można by robić, dzierżąc w rękach berło wieczności i życia jakiego zgaszenie było nie lada wyczynem, zajmowało czas i ubarwiało chwile. Było przy okazji tym kuszące im bardziej obcowało się z istotą, jaka daleka już była od rzeczywistego biegu czasu, zamknięta w bańce nieskończoności. Myślenie o wiecznym życiu Sahira z czasem przypominało Warpowi zjawisko pogodzenia się z czyjąś śmiercią, tylko z goła o odwrotnym znaczeniu. Zawsze działo się to w dwóch, następujących po sobie etapach: na początku było samo dowiedzenie się o tym, że ktoś umarł, a jego krew udekorowała piach albo ziemie (na przykład na błoniach). Dopiero potem dochodziło do każdego, że ta osoba już nie żyje wraz z bagażem tego, że już nigdy nie ujrzy się jej w miejscach, w których zwykła bywać, nigdy nie zamieni z nią nawet słowa, a z czasem zacznie zapominać nawet barwy jej głosu – i to było najboleśniejsze. W przypadku tego wampira w pierwszym etapie - zapewne przez jego lekkość w przyznawaniu się do tego - najpierw przyjmowało się bezrefleksyjnie: „Żyjesz wiecznie, o-keeeej.”. A dopiero potem nagle i działo się to pasmo nieskończonego czasu, jaki czeka jeszcze ich młodą planetę i to jak linia życia Sahira ciągnie się wraz z nią, podczas gdy jakiekolwiek inne istnienia gasną pi kilku centymetrach od symbolu gwiazdki, jaka symbolizowała ich narodziny. Każda znajomość z czasem mogła być dla niego mgnieniem oka i kończyć zanim on na dobre zacząłby odczuwać się w niej komfortowo – to była ta zła strona. Wampiryzm i świadomość tego, że na wyciągniecie ręki był sposób na przechytrzenie śmierci i remedium na spieszenie się z realizacją marzeń; była niezmiernie kusząca, ale okupiona straszliwą ceną. Farbowała usta krwią i ściągała szaleństwo na głowę, jeśli skazywała kogokolwiek na samotność w swojej tułaczce. Łatwiej było myśleć o swoim końcu, czy o braku takiego końca...? O wiecznej podróży. Na przykład u boku Sahira. ...bardzo trudna decyzja. Jak smakowałyby jego usta za sto lat? Ciekawe czy nadal przetrwałby ten sam szalik i mógłby przy jego pomocy przyciągnąć do siebie wampira na szczycie jednej ze świątyń w Atenach, być może w czasach, w których nie będzie wytykany palcami za targnięcie się na coś szalonego i złapanie go za dłoń na środku chodnika. Czy za sto lat cokolwiek byłoby im straszne? Ujeżdżanie dzikich mustangów na nieznanych terenach, po uprzednim gonieniu ich przez wiele dni. Wchodzenie do Zakazanego Lasu i oglądanie za pierzchającymi stworzeniami. Sam-Wiesz-Kto i jego banda, których dawno zeżarłyby robaki w wyścielanej atłasem, drewnianej skrzynce. Za sto lat.
...na zawsze...
Oczy błyszczały Puchonowi, odwrócone uwaga od powoli wysuwającego się zza morza drzew słońca, całkowicie skupione na obiekcie, którego całowanie stanowiło zawsze działającą ucieczkę przed niechcianą gonitwą myśli. Proszę; jeden dotyk i puff: nie było nic. Tylko pusta kartka, ledwo muśnięta ołówkiem, pozostawiając jedno słowo w samym jej centrum. Sahir. Po ożywionej pieszczocie widocznie też potrzebował momentu na przypomnienie płucom, że powinny być pełne tlenu. Zawsze następowała wtedy cisza, jakby celebrowali zawieszenie w niebycie, do którego oboje się wepchnęli i odczuwali jak powoli schodzi z ich ciał ciepło wywołane bliskością drugiej osoby, zupełnie jak para z zimnej szyby.
Kiedy tylko czarnowłosy złapał się za gardło, Col już wiedział, że te jest głodny, i że dość sporo kosztują go nawet tak niewinne i łagodne próby znalezienia kontaktu. Dlatego też wolno puścił pognieciony palcami szalik, ale nie odskakiwał od niego jak poparzony. W końcu panował nad sobą, nie było sensu w traktowaniu go jak trędowatego, albo jak bezmyślną bestię; a nawet kto wie, może takie zabiegi zahartują jeszcze mocniej samodyscyplinę Krukona. Dlatego też Puchon nie zagarnął dłoni z powrotem do siebie, tylko oparł ją o udo chłopaka i pogładził go pokrzepiająco z delikatnym uśmiechem.
Aż dziw brał jak inni byli przy... innych. Colette nigdy nie widział w jaki sposób Sahir rozmawia z kimkolwiek innym, ale widział jak sam się przy nim zmienia. Ale to nie znaczy, ze Colette był gdziekolwiek mniej 'prawdziwy' czy 'grał'. Po prostu miał dar mówienia ludziom tego, co chcieli usłyszeć w sposób, w jaki był dla nich najsłodszy, ale zwykle były to w przypadku komplementów coś wywołanego dobrym wychowaniem wyniesionym z domu. Sahirowi nigdy nie powiedział jak piękny jest w jego oczach, jak skupiona i odprężona jest jego twarz, kiedy się pożywia i jak ogromne ciarki biegną po plecach Puchina za każdym razem, kiedy ich oczy się spotkają. Podczas gdy Krukonkom, Puchonkom, Ślizgonkom i Gryfonkom mógł mówić jak piękne i hipnotyczne mają oczy, jak śliczna jest won, która otacza ich ciała, ile odblasków słońca widzi na refleksach ich loków i to wszystko byłoby piękne, romantyczne, wyszukane i... nijakie. Ale czemu nie mógł mówić tego teraz, kiedy wampir zmęczony, osowiały, rozczochrany przez wiatr, ze starym, żółtym szalikiem zawieszonym na szyi i oświetlony przez mdły blask wschodzącego na sklepienie słońca, wydawał się zapierać dech mocniej niż wypielęgnowana czarownica w sukience z diamentów za setki Galeonów? Nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa, tylko niezmiennie obserwować go łagodnie z dbałością i świadomością zwalniając oddech, pogłębiając go na tyle, by z wrażenia i zwiększenia wymaganych dostaw tlenu, musiał w maleńkim stopniu rozsunąć wargi. Patrzył oczami zdającymi się widzieć tylko i wyłącznie jego, choć źrenice były w tej chwili tak wielkie, jakby patrzył przy tym daleko na horyzont, przenikając z subtelnością wiatru powłokę ciała, bez problemu zagłębiając się w gościnnym mroku, jaki bił z wnętrza. Nie było bestii, ani strachu przed nią; żadnej pułapki, choć setki tysięcy tajemnic, czekających, aż obróci się je w palcach i przyjrzy dokładnie pięknemu opakowaniu. Nie trzeba ich otwierać; niech je ma.
Ciekawe dlaczego nie mógł mu nigdy powiedzieć jaki był piękny.
Kiedyś w końcu musi się na to zdobyć.
Śmieszny był fakt, że było to trudniejsze do zrobienia, od rozpięcia koszuli jego Krukońskiej szaty i pchnięcia go na łózko. Dużo trudniejsze. Rozmawianie o nieskończoności tez nie należało do łatwych, dlatego wycofał się ze słów i pokiwał tylko głową potwierdzając. A potem Col nadmuchał policzki i w końcu wybuchnął, na myśl o tym, jak Quaken musiał wyglądać w wyobrażeniach wampira, choć nie miał gwarancji, że ten w ogóle szarpnął się na ubraniem w kształty i kolory tego durnego pomysłu.
- Nie chodzi tu godło, ale skale, no wiesz... zniszczeń. Wąż kontra ogromna kaczka; myślisz sobie 'łeee nie ma szans!', a ona nagle pluje ogniem z dzioba. ...w tym szaleństwie jest metoda, Panie Nailah. - tym razem postanowił sam puknąć tego zarozumialca w czubek nosa. - Ale na najbliższym spotkaniu geniuszy zła zaproponuje twojego 'Borsukena', tylko byłbym skłonny również odebrać od ciebie jakiś koronkowy szkic, czy coś... reflektujesz? - pokiwał dwa razy brwiami. Co do pomysłu kruka, orła czy czegokolwiek innego, już nie pociągnął; niby obrażony za zlanie pomysłu mechanicznego Rademenesa w sombrero. Obydwojgu przeszło aktorskie naburmuszenie, kiedy ten mendowaty krwiopijca, zakała rodziny Hogwarckiej, zaczął psuć Warpowi jego starannie układaną przez wiatr fryzurkę. - Hej... woah... stop no! - starał się nie rzucać na tym dachu, ale uchwycił się za to mocno, obejmującej go ręki i zacisnął oczy, czując jak okulary zjechały mu przez te trzepando do połowy nosa i ledwo trzymały się na uszach. - Najpierw moja dieta, a teraz nauka, nosz weź się TATO. Odezwał się prymus i uczeń idealny, HĘ!? - zacieszył i ledwo dał radę wsunąć okulary z powrotem na nos, a już zdążył go obłaskawić widok złotej, nie rażącej po oczach, tarczy na czerwonym niebie. I tak został w objęciu, minimalnie opierając ciężar na boku przyjaciela i znajdując idealne miejsce na wsuniecie tam łba, poniżej jego brody.
- Chciałbym patrzeć jak się z nią tłuczesz i z wroga zmieniasz w najsilniejsze i najbardziej posłuszne berło ze wszystkich. - pitolił nieprzejęty kolejną różdżką wampira, która jawnie nie lubiła znajdować się w jego palcach. Ciekawe tylko, jak byłoby w odwrotnym przypadku...? Pomyślał o tym i poruszył się delikatnie, sięgając do wewnętrznej kieszeni jasnego płaszcza i wydobywając z niej swoją zawsze ciepłą różdżkę, jaka o dziwo nie posiadała żadnych zdobień, była wręcz... przerażająco zwykła i nijak nieudekorowana. - Ciekawych. Jak to twoje Alkohomore na przykład? Skoro taki z ciebie zaradny chłopiec to pewnie masz coś, co zmienia na przykład kępki trawy w papierosy; też by mi się przydało. - parsknął, tym samym zmywając jakiekolwiek podejrzenia, co do parcia do posiadania wiedzy z dziedziny czarnej magii. - Oooh... nie, mylisz się. Powiedzmy, że w pewien sposób cię oszukałem z tym Patronusem. - odparł i obrócił swój kawałek drewna w palcach. - Ten nietoperzyk nie potrafi przepędzać Dementorów, on tylko... wygląda. I szepcze ci do ucha to, czego ja sam nie mogę ci powiedzieć. Nie jest wcale trudny do wyczarowania i nie wymaga zadnego wspomnienia, ale wygląda zupełnie jak Patronus. Obszedłem system. - zadarł lekko głowę, widząc z tej pozycji ledwie podbródek i fragment policzka rozmówcy. - Potrzymaj. - mruknął i wystawił swoją różdżkę w stronę wampira. Tą, jaka w życiu nie wypluła ani jednego czarnomagicznego, ani nawet białomagicznego zaklęcia, ale już raz ochroniła Colette przed zaklęciem, które mogło pozbawić go czegoś naprawdę istotnego i dzieliła wraz z nim wszelkie smutki i radości.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Maj 19, 2015 7:57 pm
Wszystko powinno zostać udekorowane jednym, wielkim facepalmem - naprawdę byłoby mu z tym... do twarzy w tym momencie, a przynajmniej odzwierciedlałoby to myśli, jakie przetaczały się po umyśle wampira... albo właśnie nie przetaczały - chyba w tym skrył się błąd tej doskonałej dedukcji - kolejny poziom mindfucka został mu zaserwowany na tacy i kazano mu teraz coś na to poradzić - coś, czyli najlepiej spróbować dokonać resetu umysłu, kiedy wyskakiwał jeden wielki bluescreen, gdy dysk twardy odbierał informacje o Wielkiej Kaczce plującej ogniem i mierzącej się z Bazyliszkiem - czego Puchoni to nie wymyślą, powtórz proszę..? Ach, no tak, TEJ zagadki nie udało ci się do tej pory rozwiązać - najgorsze (albo właśnie najlepsze) było to, że jak dotąd nie miał większego kontaktu z jakimkolwiek zdrowo powalonym Puchonem, przez co idee tego typu omijały ze spokojem jego jakże dziewiczą jaźń - człowiek, czy wampir - jedno licho, grunt, że uczy się całe życie i ciągle dowiaduje czegoś nowego, jak tutaj się nudzić, kiedy ma się przy boku taki Pchłowo-Smokowy twór obok siebie? Nic tylko zagarniać pod pachę i tarmosić w braku odpowiedzi na doskonałe plany, jakie snuje wraz z przyjaciółmi (czy też znajomymi, jak zwał tak zwał... ponoć.) - pewnie każdego innego by zjechał z góry na dół i jeszcze mu przypierdolił w twarz, żeby nie zajmował jego czasu na jakieś debilizmy, pewnie powiedziałby każdemu innemu, że jest niepoważny, skoro z taką lekkością przychodzi mu mówić o zabawach z Wężem, jaki siał postrach na korytarzach - tak, każdemu innemu tak, ale Colette był Colette i rzeczywiście działało to tak, że nie zachowywał się specjalnie inaczej dla niego, nie grał, ani też nie grał przed kimkolwiek innym - to COLETTE był SPECJALNY w każdym swoim calu, mając swoje przywileje, których nikt inny nie dostanie, jak choćby możliwość dotykania go dłużej niż pięć sekund i robienia rzeczy, za które ukręciłby kark, a potem jeszcze splunął przez ramię i zarzucił solą, zostawiając trupa-dawnego-samobójcę na pożarcie wilkom. Mógł więc targać go za ten szalik, przyciągać do siebie i układać głowę na jego ramieniu, które on obniżał, żeby było mu wygodniej, a nawet kłaść dłoń na jego udzie, chociaż ten dotyk wywołał ledwo pięciosekundowy paraliż i spięcie mięśni, które zaraz się rozluźniły, kiedy wzrok wampira namierzył, co się dzieje, kto się dzieje i dlaczego jest tak, a nie inaczej, by uznać, że nie jest to takie przerażające, jak informowały go naturalne odruchy ciała, które od razu chciały prowadzić do wymienionej powyżej wersji z trupem-byłym-samobójcą - daruje sobie dodawanie tego, co już wypisałem, że każdy inny by tak skończył, tak..? Dobrze, no więc... Tak. Colette był na tak, przechodzi dalej, zdecydowane, mocne, trzy raz tak. To się chyba nazywało oddawanie dziwce, której na imię było Miłość, no nie? Potrafiła porządnie wyruchać i wymiętosić, a na drugi dzień zniknąć i pozostawić po sobie tylko mdlącą woń perfum, ale równie dobrze mogła też porzucić zawód i poświęcić swe ciało i serce tylko jednemu... Miłość - skomplikowana sprawa, mówię wam! Na szczęście (chyba dla Coletta trochę nieszczęście), Sahir nie myślał w kategorii "kocham, nie kocham", on nawet ledwo myślał w kategoriach "lubię i nie lubię", chociaż akurat w przypadku Puchona mógł powiedzieć, że go... lubi, choć i tak byłoby to ciężko wyciągane z niego powiedzenie - może smutne, a może to znów egoistyczne, bo można powiedzieć, że jednak osoba, która poświęca nam swój czas i jest gotowa powiedzieć: kocham cię, oczekuje tego samego od drugiej jednostki, więc co, jeśli ona go nie ma..?
Prychnąłeś, marszcząc nos, w który zostałeś puknięty w odpowiedzi - świetnie, teraz będzie się nawzajem przepychać na szczycie wierzy z pochyłym dachem i czekać, który pierwszy się zsunie..? Odpowiedni poziom hardcorowości, jak na zabawę, dla was, śmiało, nie krępujcie się..! Och, najwyżej rozwalicie sobie czaszki, spadając w dół, wielki mi tam deal, troszkę się poobijacie, ale tylko troszeczkę...
- To brzmi zbyt ciężko jak na moje zdolności abstrakcyjnego myślenia. - Wyznał: tutaj kończyła się jego kreatywność, której nie potrafił rozszerzyć na horyzonty, w których znajdował się Colette. Stracił to, co Puchon jeszcze posiadał, stracił to bardzo dawno temu, wręcz nigdy tego nie miał - dzieciństwo? Czym było dzieciństwo? Sumą bólu, walki o przetrwanie i śmierci. Nigdy go nie było, więc trudno mówić o jakimkolwiek kończeniu - tak i nie miała szans rozwinąć się ta część mózgu, która mogłaby oferować zabawy bogatsze, niż berek, czy zabawa w chowanego. Chyba była to kolejna rzecz na liście, której mógłby pozazdrościć - zazdrość jednak w wykonaniu czarnowłosego ograniczała się jednak tylko do samych osób, w zasadzie jak dotąd tylko do dwóch, jeśli dobrze rozumiał procesy własnego jestestwa - do Alexandry Grace i do Coletta właśnie. Więc nie, nie zazdrościł - bardziej podziwiał, to naprawdę dobrze dobrane słowo - podziwiał Coletta, że posiadał taką wyobraźnię, potrafił się bawić i posiadał dzieciństwo, a mimo tego wiedział, że nie jest ignorantem. Pamiętał dokładnie ich pierwsze spotkanie... I to, jak się to wszystko zaczęło. Dość niesamowite, że było to zaledwie w styczniu, kiedy to Puchon wrócił po jakichś problemach zdrowotnych i rozpytywał, o co chodzi z Bazyliszkiem... i to, jak śmieszne podejrzenia były rzucane w jego stronę - ludzie tacy byli, nie dało się przed tym ochronić... Można to było za to zaakceptować - wtedy naprawdę... łatwiej się żyło. Jako wyrzutek. Lecz do wykluczenia ze społeczeństwa Colette nie był gotowy w mniemaniu Sahira i zamierzał starać się z całych sił, by jego osoba nie wchodziła zbytnio w paradę życia Warpa - już i tak za mocno wyrył krwawą linię w tak krótkim czasie wokół niego - dość, wystarczy... Nie chciał odbierać mu prostej radości z życia tylko dla własnej satysfakcji... niszczenia samego w sobie. Tak, wciąż wiedział, że ta Bestia czeka w nim, teraz uśpiona, zbyt zmęczona, pozwalając jego człowieczeństwu przelewać na kasztanowowłosego wszystkie emocje, ale ona się przebudzi i w swej adoracji będzie pragnęła zniszczyć to, co takie piękne w twych oczach. Gdyby tylko był lek na wampiryzm... Gdybyś mógł być normalny... Heh, tak, oczywiście, że się kontrolujesz, jeszcze nie byłeś w aż tak żałosnym stanie, żeby zamieniać się w bezmyślną kreaturę, poniekąd przyzwyczaiłeś się do głodówek, więc stan ten miałeś opanowany wręcz do perfekcji - tym nie mniej kolejna magia, punkt czwarty: ten brak strachu, a jednocześnie brak podsuwania swego nadgarstka pod nos. Nailah to w nim naprawdę uwielbiał. Wydawało się to banalne, ale to sprawiało, że... czuł się właśnie normalnie. Jakby niczym specjalnym się nie wyróżniał.
- Nie ma mowy! Mam randkę z Bazyliszkiem po północy, jakby się dowiedział, że tworze dla was projekt konkurencji, to obraziłby się na mnie... - Prychnął, kierując wzrok na zachodzące słońce i po chwili uśmiechnął się pod nosem, przejeżdżając wolną ręką po twarzy w niedowierzaniu, na co znowu zeszły ich tematy. - Wypraszam sobie, na moje oceny Chochlik by nie usiadł. A na twoje, hę? - Napiął nieco mięśnie ręki oplecionej wokół Coletta, jakby zamierzał go udusić, ale tylko na parę sekund, kiedy na niego spoglądał, by zaraz ją rozluźnić. - Tak, tak, będziesz patrzeć i uczyć się od tatusia, jak porządnie wychowywać dzieci - kiedyś ty wychowasz również swoje, mój synu..! - Przechylił się w jego stronę, dotykając niemal swoim policzkiem jego policzek i przejechał przed ich polem widzenia dłonią, wskazując obraz rodzinki w perspektywie czasu. To musiał być naprawdę idiotyczny obraz. - Hmmm... ciekawa idea na zaklęcie. - Przymrużył oczy, wracając do swojej poprzedniej pozycji. - No pięknie... Ładnie tak oszukiwać? - Słowo-klucz, chyba nie powinien był go wymawiać - gdyby był w pełni władz umysłowych, jakkolwiek to brzmi, to zapewne by się nie pokusił o nie i zamienił zdanie na jakieś ładniejsze, które byłoby bardziej na miejscu, spoglądając na perspektywę ostatnich czasów.
Spojrzałeś na wyciągnięty w twoim kierunku, magiczny patyk, bardzo niechętny do złapania go - toteż nie od razu wyciągnąłeś po tą różdżkę palce, by ją pochwycić - nie ufałeś różdżką. Różdżki były dla ciebie świętością - były jak najlepszy przyjaciel, którego nie da się zastąpić, jeśli tylko potrafiło się z nią zaprzyjaźnić, a które potrafiły bronić swych właścicielów jak oszalałe - byłoby bardzo nietaktownie, gdyby ta strzeliła ci w dłoni i posłała w przepaść w dole, albo spowodowała, że ją wypuścisz i sama by spadła... ale ta wydawała się dość... spokojna. Patrzyłeś na nią z dystansem, tak i na lekki dystans ją trzymając, przypatrując się jej w skupieniu - chyba wyrobiłeś sobie taki nawyk przez to, że twoja już druga różdżka chciała ci rękę upierdolić, jak tylko ją złapałeś, a jednocześnie idealnie się w ciebie wpasowywała - ta twoja obecna wydawała się i tak mniej temperamentna od swojej poprzedniczki, ale za to wydawała się o wiele bardziej skora do braku posiadania problemów, by dostać się w cudze ręce... Ta Coletta była... zadziwiająco... czysta? Nie wiedziałeś, jak to określić, ale w pewnym momencie przysunąłeś ją ciekawie do siebie, marszcząc brwi - wydawała się bardzo skora do ucieczki w odpowiednie dłonie, w których chciała się znajdować, traciła na temperaturze w dziwnie szybkim tempie - z takim narzędziem w dłoniach... świat wcale nie wydawał się aż tak niemożliwym do przetrwania miejscem bez czarnej magii.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Maj 19, 2015 9:35 pm
Tak, tak proszę państwa kolejny debilnie genialny pomysł Pana Kotleta Kosmicznego lat 69. Ogromna, żółta latająca kaczka, która ryczy jak Godzilla i pluje naokoło naprzemiennie ogniem i kwasem kontra kilkumetrowy wąż, który zabija spojrzeniem i kąsa kłami pełnymi morderczej trucizny. Runda pierwsza. FIGHT!
Sahir wydawał się być tym pomysłem zachwycony do stopnia, w którym kawałki jego mózgu były ciężkie do zdrapania z dachówek spadzistego szczytu wieżyczki. Ale chyba to lubił... tak, chyba tak, skoro nie zjechał żółtego gamonia za jego debilne plany, tylko poczochrał go jak młodszego brata.
- Prawie mi wytarłeś łysy placek na środku głowy! Wyglądałbym wtedy jak mnich... z klasztoru benedyktynów bodajże. Oni mieli takie łyse tutaj. - objechał palcem nierównomierne koło na swoje rozwichrzonej czuprynie. Swoją drogą jego kasztanowe kudły znacznie się od stycznia wydłużyły, zupełnie jakby nie miał czasu się nimi zajmować od pierwszego spotkania z Krukonem, zbyt zajęty ratowaniem tyłka sobie albo jemu. Taki był SPECJALNY. Naznaczony ścieżką krwi i pocałunków (nie mniej krwawych), stworzony może właśnie tylko po to, by przynosić smutnemu wampirowi odrobinę szczęścia i głupiej radości, zapoczątkować jego „dzieciństwo” w wieku siedemnastu lat? Może Fortuna przemyślała sobie to wszystko lepiej, niż oboje podejrzewali i po długim terminie obróbki złotego gada w końcu podsunęła go pod łapy czarnego kocura, mówiąc: „Masz. Patrz jak cie lubi. Weź go; to niebezpieczne podróżować samemu – przepraszam, że to trwało tak długo”. Tak długo... Całe szesnaście lat. Każda minuta była ważna, bo Colette musiał być właśnie taki, gdyby czegokolwiek zabrakło skutki byłyby nieodwracalne. On MUSIAŁ zostać zapomniany przez matkę pewnego wyjątkowo zimnego wieczoru w ogrodzie, musiał stracić pół duszy i odczuwać głęboką pustkę, musiał przez nudę łaknąć przygody i wyrobić w sobie odwagę odnajdywania ich w miejscach i osobach, na które tylko nieliczni zwracali uwagę. Jak na Sahira. Jak na bardzo piękną i wciągającą księgę, z obdartym i pozlepianym plamami kurzu grzbiecie, z pożółkłymi stronicami, niektórymi nawet wyrwanymi, popisanymi, pozaginanymi... Zaczynającej się ospałym i niechętnym wstępem i rozwijającej w miarę upływu czasu do momentu w której poświęcało się lekturze bez reszty, do późnych godzin siedząc między regałami i oświetlając sobie widok latarką. Płynąca własnym, zdystansowanym tempem historia o tym jak bohater bardzo, bardzo powoli zaczyna przywiązywać się do czytelnika. I vice versa. A na ostatniej stronie, w rogu twardej oprawy zanotowane było: „Proszę, nie zamykaj książki, nie chce umierać”.
Tylko głupiec sięgnąłby po książkę, która bezpowrotnie od siebie uzależnia, a Warp – co tu kryć – do najsprytniejszych nie należał i z jego podejściem śmierć ze starości nie była mu pisana. Chociażby teraz igrając z losem i machinalnością niektórych posunięć Sahira, tak banalną rzeczą jak oparcie dłoni o jego udo. Owszem było to jedno z bardziej newralgicznych miejsc na ciele czarnowłosego, ale chyba Col zaufał na tyle, by wiedzieć, że wampir ogarnie bezpieczeństwo sytuacji zanim odgryzie mu głowę, a wietrzności sprzeda na czarnym rynku. Ale Puchon wyczuł spięcie, przez które na moment ciało przyjaciela jakby zaklęto w kamień, ale tym razem zamiast niewinnego zaznaczenia, że to wszystko przypadkiem (chuja tam, a nie przypadkiem!) i zabrania dłoni, tylko pozwolił by wredny uśmieszek sięgnął jego ust.
- Pamiętaj: Colette per Zboczona Świnia. - palnął i tylko kilka razy pogładził go kciukiem po grubych spodniach. Nauczył się wycofywać w odpowiednim momencie, żeby przyjaciel nie czuł się niekomfortowo, ale czasem to wszystko było po prostu silniejsze od tego małego kretyna. I nie chodziło tu stricte o molestowanie seksualne, tylko o... chociaż, właściwie to niejako chodziło; ale skupiając się nie na osiągnięciu kolejnej „bazy”, ale na reakcjach tego Króla Gburów. Wielkiego i strasznego Pana Sahira, który sztywnieje w łapach Króla Puffkolandowych Pomysłodawców Bojowych (w skrócie: KPPB), jak dreszcze przebiegają mu po plecach i udach, ale nie ucieka; chyba wiedział w końcu, że nic mu nie grozi. Z Warpa był w końcu jeden wielki straszak, który jak przychodziło co do czego, to okazywał się niewypałem, choć zapowiadał bombą z wielkim pierdolnięciem. Nie chciał go skrzywdzić i nie zamierzał dawać to zrobić komukolwiek innemu. Poza tym w istocie był SPECJALNY (..ej troski, chyba) i mógł. Będzie tam trzymał tę dłoń i basta.
- Pierdolenie. - podsumował z rozkosznym uśmieszkiem małego wariata. - Masz wyobraźnię tak mocną, że tworzysz własne światy, a trudności sprawia ci uzbrojony po zęby borsuk? Po prostu nie chcesz się poświecić dla dobra przedostatniego w rankingach Puffkolandu! No dawaj... - dźgnął go lekko w brzuch z łokcia. To już była przepychanka, poziom hardkorowości się zgadzał. - Jak się postarasz, to namówię chłopaków, żeby na najbliższym meczu twojej drużyny ze Ślizgonami, wypsiali sobie razem ze mną twoje imię na klatach. Wyobraź sobie to wielkie: S A H I R. Nikt nie dopinguje tak, jak Hufflepuff.
To byłby... GENIALNY POMYSŁ. Spodziewał się, że Nailah padłby na ten widok z wrażenia. Dosłownie. Choć jeśli brać pod uwagę taki scenariusz, to powinni to raczej zrobić na meczu Huff-Rav. Zawsze o jednego, niebezpiecznego pałkarza mniej. Sory Winetou, Sahir, kocham cie ale punkty na meczu muszą się zgadzać. Zwłaszcza zamysł ten zrobił się tym atrakcyjniejszy, kiedy Sahir okazał się  po prostu... zdrajcą!
- Oh?! A więc co myślisz sobie, że niby możesz sobie pojechać do Ministerstwa na zakupki i już możesz sobie chodzić na randki ze wszystkimi, hę? I to jeszcze z takimi... kolesiami, jacy w ostateczności wychodzą na gruboskórne gadziny?! - aż rozdziawił usta. - No wiesz co, Nailah, naprawdę sadziłem, że celujesz wyżej. Sekretne schadzki ze zwierzątkiem zamkowym są wbrew zasadom, a co jak się okaże, że tylko chce nas skłócić i wykorzystuje cie do osłabienia szeregów Hufflepuffu, poprzez odciągniecie mnie od rysowania planów?!
Mózg Sahira rozjebany za 3...2...1...!
Ale najpierw obowiązkowe podduszenie Smoka, który na moment wydał z siebie nieartykułowany dźwięk człowieka usilnie łaknącego tlenu.
- Moje oceny nie powinny być tematem do dyskusji dla chochlików, khy! Ani dla 'mondralińskich' wampirów, jakbyś nie wiedział ten oto tutaj gad ma ważniejsze rzeczy do myślenia na.... ekhym... lekcjach. - oho. - Bardzo ciężko jest czasem pogodzić takie sprawy i przycisnąć do odpowiedniej dawki koncentracji i w ogóle. Tak.
Tak, dokładnie.
Ah, ci ojcowie, zawsze chcą dla swoich podduszanych dzieci jak najlepiej. A dzieci z rozczulenia prychają i wodzą wzrokiem za dłońmi ich autorytetów, by ostatecznie palnąć je i przerwać piękną, aktorską grę obrazującą szczęśliwą rodzinkę. Wolał nie ciągnąc tego, nazywając Sahira per „tato”, bo to rodziło na jego twarzy coraz głupsze miny. Zresztą; na twarzy ich obojga. Wolał wygodniej umościć się na swoim wyjątkowo wygodnym jak na taka pozycje materacu i przyglądać się pierwszej inicjacji zapoznawczej wampira wraz z iście Puchońską różdżką.
- Nie wydaje się kąsać cie w palce. - stwierdził, obserwując to jak dystans magicznego artefaktu do twarzy jej chwilowego posiadacza, zmniejsza się miarowo i w końcu nie wytrzymał. - Z tej perspektywy mógłbym wakować ci ją teraz w nos. - zatrząsł się i zaśmiał głośniej, obserwując twarz oponenta, jakiego zamierzał tak zdradziecko podejść, a różdżka pod wpływem tego śmiechu na moment zagorzała przyjemnym ciepłem w palcach wampira, ale prędko ostygła, kiedy tylko Warp się zreflektował.
- Chyba mi to oszustwo wybaczysz. Nauczę cie go. - odebrał swoją własność bez pytania i wycofał się, chowając ja na powrót do miejsca przy sercu. - Znam jedno miejsce, jakie powinno być na to idealne; gdzie nikt  nie będzie nam przeszkadzał – Pokój w którym wszystkie życzenia odwiedzającego stają się rzeczywiste. Oczywiście w materialnym sensie. No... chyba, że jesteś śpiący.
Warp nie był. Warp wyglądał jakby połknął baterię.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Maj 19, 2015 10:55 pm
Ze Specjalnej troski Pana Nailaha, hehe, co czeka w dormitorium w podejrzanych pozycjach, z podejrzanym uśmiechem, innymi słowy: Zboczona Świnia, która przebrała się za smoka i jak się ją pociągnie za ogonek, to rozkładają się jej automatyczne skrzydła. Całe szczęście, że Sahir nie miał tak spaczonej wyobraźni (mam nadzieję), bo inaczej dziwnie by te rozmowy się toczyły i chyba jednak przyszłoby im się zastanawiać nad tym, dlaczego pingwiny nie mają kolan... albo najpierw czy w ogóle je mają. I chociaż ja mogę powiedzieć, po głębszej analizie wszystkich spiskowych teorii, jakie powstały na ten temat, a przestudiowałem wszystkie prace doktoranckie z zeszłych trzech wieków, że ich nie mają, to niestety Sahir nie miał takiego dogłębnego dostępu do tak cennej wiedzy, dlatego też proces długiego i dogłębnego ten-tegowania w głowie na tym poziomie był dlań niedostępny - a szkoda, wielka szkoda..! Świat magiczny na pewno wiele by na tym zyskał, gdyby ktoś zbadał kolana pingwinów. To znaczy ich brak. Damn, to już zaczyna wychodzić zbyt abstrakcyjnie w samej narracji, co będzie dalej? Naleśniki?! Te pościgi, te wybuchy... I łysy Colette, albo raczej połowicznie łysy, w sutannie... HAHAHAHA, DOBRY ŻART, CZUJECIE TO?! Colette takim cnotkiem, w habicie... phahahaha... otóż: nie. Już prędzej Nailah mógłby ten habit wrzucić, gdyby nie to, że jakoś miał awersję do habitów. I księży. Iiii do zakonnic też. Nie to, że ich nienawidził, w końcu nie można wszystkich wrzucać do jednego worka (powiedział Sahir Nailah... no bo gówno-warty-szary-tłum-bezmyślnych-ludzi to nie woreek, noo..! To tak jak resztki z jedzenia...), bo chociaż chciałbym, to nie umiem zaprzeczyć, że jest zdecydowanie za dużo rzeczy, których Nailah... nienawidził. Los między innymi mieścił się w tej kategorii - więc ten dobry gest, którym się poszczycił... choćby bardzo chciał i mrugał oczkami, nigdy mu tej zasługi nie przypisze - Colette nie był w końcu laleczką, którą stworzyło się na czyjeś zawołanie, takie myślenie było bluźnierstwem samym w sobie... My tutaj sobie śmiechu, śmiechu, tymczasem Sahirowi średnio było do śmiechu w pewnym krótkim, ulotnym momencie - och, gdyby Colette się tak nie droczył z nim, to nie byłby tym samym Colettem, tak samo jak Sahir nie byłby tym samym Sahirem, gdyby wtedy nie uczestniczył w tej bitwie na błoniach - mięśnie wampira znów zostały spiorunowane po tym krótkim dotyku - wywoływało to pragnienie ucieczki, jak i rzucenia się na Warpa od razu tu i teraz, mieszając mu w głowie i powodując zatrzymanie na chwilę oddechu w klatce piersiowej - ujawniał się tutaj syndrom pragnienia ciastka - dopóki ono jest, to super, świetnie, możemy się na nie patrzeć i nim cieszyć, ale nie chcemy go zjadać, bo wiemy, że wtedy już nie dostaniemy drugiego identycznego i przeminie ta radość z oczekiwania... chociaż nie wiem, czy to można było nazwać jakimkolwiek oczekiwaniem na cokolwiek, a tym bardziej radosnym, gdy wnętrze wybuchało kompletnie sprzecznymi bodźcami - a niestety z własnej głowy nie ma prawidłowego wyjścia ewakuacyjnego - jesteśmy zawsze skazani na swoje własne towarzystwo... No a ty, Warp? Jak to z tobą jest, Chłopcze o Dwóch Duszach? Jesteś całkiem sam, czy może jednak twój bliźniak czai się tam gdzieś w cieniach, by atakować, kiedy tylko okażesz słabość, gdy opuścisz gardę..?
Posłałeś Puchonowi krzywe spojrzenie i w odpowiedzi też pchnąłeś go lekko w ramię - yhym, zdecydowanie zaczyna się tutaj przepychanka, jeszcze trochę i zdecydują, że w sumie to ten dach jest całkowicie awesome do nauki zaklęć i zaczną ćwiczyć pojedynkowanie się - jak dla mnie naprawdę spoko, od razu poćwiczą równowagę - co z tego, że jeden błąd... byłby tym ostatnim błędem, heh. Byłoby weselej - idealnie pod nich. I tutaj mógłbym się co do sprytu Warpa sprzeczać - przeplatał się on w pewien sposób z jego kreatywnością, co choćby widać było w tym krótkim pojedynku, jaki odbyli między sobą - Sahir polegał na czystej sile swojego ramienia i czystej potędze zaklęć, podczas gdy właśnie Colette posługiwał się umysłem i wykorzystywał spryt, wykorzystywał otoczenie na swoją korzyść. To była bardzo krótka wymiana zaklęć, ale naprawdę dobra... i bardzo wampira kusiło, żeby skrzyżować wymianę ognia jeszcze raz - tylko, kiedy patrzył aktualnie na siebie, nie miał pojęcia, czy potrafiłby... użyć jakichś w miarę normalnych zaklęć. Takich, które nie groziłyby rozpierdoleniem Warpa na kawałki, gdyby ten w razie czego nie umknął, czy nie obronił się tarczą - kiedy po takie zaklęcia sięgał, w jego umyśle pojawiała się zupełna pustka, a to przecież nie tak, że zapomniał tych wszystkich czarów z lekcji...
- Mnich i Zboczona Świnia... idealnie po prostu... - Wymruczałeś. - Nie, to jest zbyt głupie... - Jeszcze tylko brakowało, żebyś zaczął się rumienić, doprawdy, bo coraz bardziej buczałeś pod tym nosem, uparcie wpatrując się we wschodzące słońce - do rumienia się było ci jednak jeszcze bardzo daleko. - Proszę cię, Colette, ja nie chcę, żeby ludzie... żeby oni... - Rozchyliłeś wargi, żeby dokończyć jakoś to zdanie, ale jedyne, co z tego wyszło, to westchnienie i ich zamknięcie. - Narysuję ci tego Borsuka... ale nikomu go nie pokarzesz, jasne? - Zerknąłeś na niego z ukosa - och, jasne, gdyby wzrok mógł zabijać, albo zamrażać, to ta otchłań w tym momencie właśnie tak by zadziałała. Nie wiedział kompletnie, jak się zachowywać w takich sytuacjach i jak powinien Colettowi odpowiadać i czy odpowiadać w ogóle - odkąd zaczęli ze sobą spędzać czas ciągle miał tą samą zagwozdkę i chociaż parę miesięcy już minęło, to nadal nie udało mu się znaleźć żadnego złotego środka. Po prostu ciągle to tak samo wbijało go w ziemię i sprawiało, że się miotał, nie mając pojęcia, co zrobić z tym, co zostało mu wepchnięte do dłoni przez tą wesołą Gadzinę. - Powiedziała osoba z ksywą Smok. - Uniósł jedną brew, nawet lekko uniósł się jeden z kącików jego warg, kiedy spojrzał na niego znacząco, przechylając głowę na drugie ramię. - Hipokretyn. - Zmienił uśmiech na złośliwy, chociaż nie wyglądał tak efektywnie, jak często potrafił, zabrakło tej iskry drapieżności, zabrakło tej energii, której nie bardzo posiadał.
Och, och, zaśmiał się, zaśmiał się..! Od razu oderwałeś wzrok od kawała drewna, by spojrzeć na Coletta i oddać mu różdżkę, którą, jak zawyrokował, mógłby ci ją wepchnąć w nochal - jego partnerka do czarów byłaby doprawdy zachwycona...
- Jestem zwarty i gotowy. - Spanie... kolejna rzecz, której nienawidziłeś - gdybyś mógł, to byś w ogóle nie spał... - Lubisz spać? - Zapytał ot tak, tknięty ciekawością, tknięty potrzebą pozaczepiania go, żeby posłuchać jego miękkiego głosu i poznać go jeszcze, jeszcze lepiej, jeszcze bardziej..! - Mogę spróbować cię nauczyć rzucać Patronusa, jeśli tylko chcesz. - Dodał - Colette miał chyba świadomość, że był to czar bardzo trudny i nauczenie się go wymagało naprawdę dużej ilości ćwiczeń i skupienia. Sam ten Pokój zabrzmiał intrygująco... ale ten pokój zaraz zobaczy i może potem zapyta, skąd on, po co on i tak dalej - na razie cały świat wokół został wyłączony - poproszę o reflektory na scenę dla Złotołuskiego Smoka, byle szybko!
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Sro Maj 20, 2015 1:09 pm
Od tematów odnoszących się do problemów z jedzeniem, przez pocałunki, podejrzane pozycje, łyse benedyktyńskie placki, zboczeństwa i świnie, po przyrównywanie Colette do łabędzia z origami. Zboczonego łabędzia z origami. Zboczonego łabędzia z origami świnio-smoka z klasztoru benedytktynów. Z łysym plackiem. To brzmi jak całkiem dobra definicja Pana Warpa.
Oczywiście, że nie mógł zrezygnować z droczenia się; skoro i tak już dzięki takim zabiegom już cholernie mocno przesunął granice tolerancji Sahira? Wcześniej ogrodzenie, jakie dzieliło Puchona od... pewnych rzeczy zdawało się by tak mocne i tak dobrze osadzone w ziemi, że stado bydła nie dawało mu rady; dopiero ewolucja świnio-smoka kilkoma miesiącami dziarskiego parcia na przód wyżłobiła aż w ziemi ogromne rowy przez ciągłe przemieszczanie tego ogrodzenia. To nie należało do rzeczy łatwych, nawet ta dłoń na udzie u tak nieprzewidywalnego osobnika jak wampir, nie pojawiła się przypadkowo i YOLO, tylko gest ten został bardzo starannie przestudiowany wraz z możliwymi scenariuszami, jakie może nieść i raport został wysłany na wschód, gdzie armia turków dniami i nocami wypisuje błezbłędny algorytm, po czym odsyła dokładne wytyczne umiejscowienia ręki. Właśnie to jest główną tajemnicą powodzenia w randkowaniu z Nailah'em: ARMIA NIEOMYLNYCH TURKÓW. I po raz kolejny ta sama informacja się tutaj przewija: jak jest za mało hardkorowo, to nie ma dla Colette zabawy. Dlatego, też co pragniemy zaciągnąć do łóżka; zawsze chętną Wilę? Piękne i osadzone na wyciągnięcie ręki dziewczęta z własnego domu? A może drugiego, spragnionego miłości cipko-pedałka? Nieee... za łatwo. Trzeba pożądać całkowicie aseksualnego wampira, który jest hetero i ma wstręt do jakichkolwiek zbliżeń, a po smyrnięciu jego kolana, jest gotów skopać dupę tak, że jaja lądują na podniebieniu. Tak, to jest to. Miłość.
Ale pomijając zabawny aspekt tej sytuacji (przynajmniej jeden, na Boga), to Colette wszystko rozumiał. Był Zboczoną Świnią, ale rozumiał i szanował, Sahir mógł uciąć to droczenie jednym słowem i zapewne o tym wiedział, jak za każdym razem kiedy Colette mógł przekraczać pewną granicę albo pchać się gdzieś za szybko. Nikt nie był w końcu idealny. Chłopczyk o Dwóch Duszach, w tym jednej zgniłej, nie byłt ym bardziej, choć jego starań nie dało się nie uszanować. Owszem nie był nijak zepsuty, mroczny, doświadczony przez życie, inny, wykluczony czy niezrozumiany; ale mimo wszystko miał swoje małe problemiki i paranoje. I dwie dusze, wielka mi rzecz... ale to wszystko było paranojami, jakie różniły się od cieni krążących nad głową Nailah'a; bliźniak bruneta wcale nie był zły i nie czychał na jego upadek. W przyrodzie nic nie ginie, więc skoro w ciasnym brzuchu mamy jedno ciało zmarło, to dusza musiała się gdzieś podziać, a pewnie zbyt ciekawa była świata, żeby powędrować w zaświaty; ale przez całe szesnaście lat była poddawana dokładnie tym samym przeżyciom, sytuacjom i emocjom, co Colette, więc nie różnili się od siebie specjalnie, właściwie to na wielu płaszczyznach byli całkiem zgodni.
Choć należy uiścić, ze Colette nigdy nie nazwał siebie 'Arlekinem'. Kolorowy pajac na planszy wcale nie musiał być stricte nim.
Po pchnięciu Smoczydło złapało się mocniej dachu i w odpowiedzi uczniak uśmiechnął się szerzej, i pacnął wampira całym bokiem, starając się ze wszystkich sił nie ześlizgnąć z niepewnego gruntu, ale zabawa powoli robiła się niebezpieczna. Całe szczęście nie było tutaj drzew, do robienia Sahirowi dziur w brzuchu, jak to już raz Colette udało się genialnie osiągnąć. Choć nie wspominał walki do końca źle... było zadziwiająco efektywnie, choć jeśli miał być szczery to oponent na dobrą sprawę ani razu go właściwie nie zaatakował, ledwie bronił się przed co drugim atakiem albo umykał gdzieś na bok. Ewentualna powtórka takiej zabawy, wyglądającej bardziej jak trening, rozpływała się ciarkami po umyśle i kręgosłupie Puchona. Nie bał się, to oczywiste, żaden z nich nie będzie dążył do oprowadzenia drugiego do stanu krytycznego, choć Warp nie sadził, żeby przyjaciel miał aż taki problem ze znalezieniem jakiegokolwiek zaklęcia ofensywnego, jakie nie upuści co najmniej litra krwi. No zapowiada się śmiesznie. Śmiesznie jak świnia w sutannie.
- Phahahah! Dobrze, Sahir, dobrze; twój mózg powoli nastraja się na Puchonowy poziom zjebizmu. - szczerzył się i trząsł na tym dachu już nawet nie na myśl o chrumkającym mnichu, ale na sam widok min i reakcji wampira na nawał tych debilnych informacji. Oh tak, Col czekał na to... jeszcze chwila... moment...! Patrzył jak czarnowłosy się zawahał iiiii....! - JEST! Taaak, bejbi! - syknął i odtańczył krótki i mało rozbudowany choreograficznie taniec zwycięstwa (głównie biodrami i rekami). - Nikomu nie pokaże, chyba kpisz... pierdzielnę sobie w ramkę i nad wyrko. Albo po prostu do pamiętniczka; wiesz takiego pokrytego puszkiem i w całości różowego.
Teraz ta puchońska roślina praktycznie trafiła pod wodospad, bo ożywił się jak po kilku mocnych kawach. Na mordercze spojrzenia też odpowiadał wyszczerzem, idealnym łukiem, jakie zarysowywało się zupełnie jak półkole słońca, które już wysunęło się w sporej części za horyzont, poprawiając Warpowi widoczność.
- Yhym, Smok. Ale to znaczy, że jestem GRUBOLUSKI, a nie gruboskórny. Czuj różnicę. - zaznaczył mocnym akcentem i i pokiwał głową na moment zerkając przed siebie zupełnie jak badass z westernu. Zagryzł lekko dolną wargę i zmrużył oczyska, po czym mruknął wibrującym tembrem: - Ta szkoła jest za mała na nas dwóch. Na mnie i na niego. Lepiej żeby był już daleko stąd. Tak, Szeregowy, ruszamy zatem pilnować naszego kwadratu przed najazdem przerośniętych padalców. - zagrzewał do walk i idźgnął go w bok, pokazujac tym kciukiem ich wyjście, czyli część dachu, jaka byął bezpośrednio nad murkiem. - Ok, pierwszy Smok za płot.
Mruczał i na tyłku udało mu się przemieścić bardziej na bok, potem powoli niżej, niżej, bez stresu. Jedną nogę miał już przewieszoną przez granicę i wyciągał najdalej jak mógł, chcąc dokładnie wycelować na murek, na który następnie zeskoczył. Zachwiał się niebezpiecznie, ale na szczęście grawitacja posłała go w stronę wnętrza Sowiarni i zmusiła ledwie do drugiego sporego skoku, którym wykurzył kilka sów na zewnątrz. Jedną o mało nie dostając w twarz.
- A niech was sczyści! - warknął głupio poirytowany chwilowym atakiem serca, po tym jak jednak Płomykówka chwile temu była milimetry od jego twarzy. - Hah... o co pytałeś? O spanie? - przeczesał kudły i wpatrywał się w zeskakującego z legowiska kota. Niech go i jego gracie diabły wezmą... - No lubię, lubię. Kto nie lubi; to w końcu odpoczynek, relaks, jakiś auto-reset. A czemu pytasz, ciebie niespecjalnie ciągnie do wyra? - miał na tym poprzestać, ale wymsknęło ale kolejne pytanie wymsknęło mu się z ust zanim zdążył je zacisnąć: - Masz koszmary?
Przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą i zrobił chwilową przerwę, ciesząc się, że ma chociaż jeszcze inny temat do złapania.
- Patronus... A ty potrafisz go wyczarować? No wiesz, skoro chcesz mnie uczyć, to chyba potrafisz. - oparł się na moment plecami ścianki obok wejścia. Był ciekaw czy Sahir wiedział o jaką tajemniczą komnatę w zamku chodziło; skoro znał różne zakamarki to w pierwszej chwili należało przyjąć, że wie – skoro nawet pijany idiota pokroju Coletta potrafił ja znaleźć to na pewno nie jest... a nie, stop, Dziecko Fortuny. Nie było tematu.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Sro Maj 20, 2015 3:11 pm
Dziecko ucałowane ustami Fortuny w swe winne czoło tuż po urodzeniu - dlaczego właśnie on..? Ten, co nieświadomie zamordował drugie niemowlę w brzuchu matki, doprowadzając matkę na skraj szaleństwa, w którym rzeczywistość nie była dla niej możliwa do odróżnienia - zaczęło się jeszcze większym koszmarem, niż życie Nailaha, lecz to wyglądało tak, jakby Los już wszystko zaplanował - masz całkowitą rację, coś wisiało podejrzanego w powietrzu i napawało ogromnym zdziwieniem - najbardziej jednak nie będzie cię szokować to, drogi Czytelniku, jakim sposobem się spotkali, jakim sposobem się do siebie zbliżyli, chociaż Nailah wcześniej ani razu nie spojrzał na żadnego mężczyznę pod kątem możliwości całowania jego ust, zawsze ciągnęło go, w przeciwieństwie do Coletta, do płci przeciwnej, w której wielokrotnie odnajdywał doskonałość i powabne piękno, które przyciągało jego spojrzenie - to też jednak nie będzie twym głównym zdziwieniem. Wiesz, co nim będzie? To, jakim sposobem Colette Warp potrafił się tak uśmiechać. Wystarczy spojrzeć na jego twarz, by stwierdzić, że stał się dla Sahira wschodzącym słońcem, które wręcz onieśmielało swoim czystym, nieskażonym ciemnością blaskiem - czar cieni jednak wcale nie pryskał wokół niego, nie obejmował ciała całego słodkim miodem, na którego powierzchni można było się lekko unosić, żeby wylizywać swoje rany, a pozostawiał tą część, która powinna pozostać nienaruszona - nienaruszoną, nawet jeśli sprowadzał całą armię Nieomylnych Turków, obliczających swój bezbłędny algorytm, by zaatakować ogrodzenia - chyba to się nazywało naprawdę dużym zaufaniem. Zbyt dużym. Linia, którą ciągle tak mocno, Sahirze, utrzymywałeś między wami, nagle bardzo się skurczyła, podatna na wszystkie zabiegi tego chłopaka - na tyle mocno, że nie potrafiłeś jej dojrzeć i poczułeś strach, czy w ogóle jeszcze istnieje - ufać komuś bezgranicznie? Emocje ubrane w słowa, uświadomione sobie, przerażały i tworzyły z ciebie spłoszone zwierze, które chciało tylko jak najszybciej znaleźć wyjście do bezpiecznego, czarnego boru, by tam o wszystkim zapomnieć i jak zawsze udawać, że nic się nie wydarzyło i nadal jesteś tak samo niewzruszony, jak byłeś.
Bałeś się tego zaufania.
Bałeś się tego, w jak szybki sposób (kłóciłbym się co do tej szybkości, z pewnością nie można tej drogi dla Coletta nazwać łatwą) Colette stał się twoją słabością - najsilniejszą słabością z jak dotąd ci znanych, a wszak powinieneś był z nimi walczyć, by osiągnąć doskonałość... Chyba jednak nie da się umknąć i uniknąć tego, co niosło ze sobą to miniaturowe słońce, którego radość właśnie czerpałeś całym sobą, nie ważąc się nawet na niego spojrzeć, by nie pozostało ci już tylko rozłożyć się na tym dachu i nie powiedzieć: niczego nie żałuję - to byłoby oczywiste kłamstwo, jednak... ta chwila oczyszczała wszystko. Colette przywiózł wóz, na którym zapakowany miał bagaż doświadczeń - gdzieś głęboko na dnie kryły się rzeczy, o których nie chciał mówić - jego śmiertelność, nieskończoność, jego bliźniak, kłamstwa, w których utonął ostatnimi dniami - lecz na wierzchu leżały piękne przedmioty, które nosiły ślady użytkowania i były poprzecierane w ten słodki, przyprawiający o czułość, wyciągnięte może rodem z jego domu, może jakieś rodzinne pamiątki jeszcze z Polski, jakie przedostały się przez granicę..? Och, Colette był taką słodką pamiątką z tego kraju - aż narodziła się cudowna myśl, by tam pojechać... Szlak, poddałeś się. Przegrałeś potyczkę - spojrzałeś na niego... Już nawet go nie popchnąłeś, chłonąc tylko jego śmiech i roziskrzone oczy, zastygając w miękkim bezruchu, czując słońce na policzku, jak i na twarzy, to bijące prosto od Puchona, wobec którego proste powiedzenie: dziękuję, że jesteś, wydawało się takie banalne i takie proste, że nie mogłeś się zdobyć na jego wypowiedzenie... albo raczej: nie potrafiłeś przerywać tego momentu, kiedy mogłeś pochłaniać jego wyginające się wargi, obnażone w śmiechu zęby i dołeczki w policzkach - tak właśnie powinien pozostawać zawsze i zawsze w takim obrazie malowałeś go w głowie - gdybyś tylko mógł stworzyć czar, który broniłby go przed zmartwieniami... ach, sam jesteś największym, ty hipokretynie, zapomniałeś? Tak, tak, ale nie chciałeś pozbywać się swojej osoby z jego towarzystwa...
A krew..? Jakby wyglądała ta twarz ozdobiona pragnieniem krwi, niepowstrzymanym i szalonym, opryskana kilkoma kropelkami, które ścierałby swoimi długimi, ciepłymi palcami z takim samym uśmiechem... Obłęd, prawda? Jesteś teraz za słaby, by kontrolować swe emocje i widzisz, do jakiego punktu cię wiodą..? Oczy zjechały automatycznie do jego tętnicy na szyi na krótki moment, nim nie zmusiłeś się do tego, by oderwać od niego wzrok - ach, jak ciężkie to było..! Jakby do jego ciała wtłoczono nagle ołów, zajmując całe miejsce pod skórą i karząc się poruszać powiedzieli: rób to o własnych siłach, nikt ci nie pomoże. Wszystkie te dziwne doznania wcale nie sprawiały, że go nie słuchałeś - syciłeś się jego słowami w pełni, jednak zadziwiająco ciężko było poruszyć nawet ustami - obwleczony dziwacznymi emocjami, w których uwielbienie mieszało się z szaleństwem, nie potrafiłeś nic poradzić dla tej obsesyjnej niemal w tym momencie, adoracji, tylko go słuchać - słuchać, słuchać, słuchać... nie przerywać pięknego tonu swoim własnym głosem, nie ma potrzeby, nikt nie chce zagłuszać doskonałej muzyki, nawet kiedy zmieniał się utwór w tle, dlatego na chwilę gościła błoga cisza, jaka tylko napawała uszy oczekiwaniem na kolejne nuty, które rozpieszczą bębenki swym brzmieniem. Zrobiło się jeszcze cieplej, zawirowało ci w głowie, odetchnąłeś mocniej, przejeżdżając palcami po włosach - przynajmniej twoja dłoń wciąż była lodowata... i brudna przy okazji, nazbyt często obcierana o dachówki, dlatego przyłożyłeś jej wierzchnią część do czoła, szukając ochłody. Otchłanią za Smokiem powędrowałeś dopiero, kiedy ten zdecydował się ruszać naprzód, gotów zwalczać zło wszelakie w murach tego zamku (co z tego, że jedno zło chował pod skrzydłem), więc i zsunął się na dół i zaczął trudniejszy etap - schodzenie... przynajmniej patrząc na to, jak kasztanowowłosy się do tego zabierał, można było stwierdzić, że jest to etap trudniejszy - nic dziwnego - w tym momencie widziało się tuż pod nosem, jak wysoko się znajdowało i jak długi byłby lot, gdyby jednak noga się omsknęła... i jak bolesny. W końcu pod sobą mieli jeszcze dachy zamku, wieżyczki - ciało pewnie nawet nie doleciałoby do ziemi, zaklinowało gdzieś po drodze - jeśli szukacie śmierci, to ta tutaj z pewnością nie była jedną z bardziej wskazanych, innymi słowy: miejsce niepolecane na samobójstwo, sprawdzone info: Sahir Nailah.
Weź jeszcze jeden, głębszy oddech, uspokój krew buzującą w żyłach, uspokój poruszającą się Bestię, która wydłużała kły i doprowadziła cię do drżenia rąk w konieczności samoopanowania - kontroluj myśli, Nailah, kontroluj emocje, nie wolno ci się im poddawać... Oddech, jeden, drugi, trzeci, bardzo powolne, bardzo głębokie... Jest lepiej, jest lepiej, zimny wiatr rozdmuchujący włosy, uderzający w twarz - niech Bóg błogosławi tą chwilę wytchnienia... I w końcu ześlizgnąłeś się, by dość płynnie wsunąć się do sowiarni, chociaż kolana się pod tobą ugięły i musiałeś przyklęknąć, ledwo powstrzymując jęk bólu, kiedy rana na brzuchu odezwała się po raz kolejny oburzonym sprzeciwem przed traktowaniem ciała w tak ambitny sposób, do jakichś wspinaczek i skoków.
Podniosłeś się i otrzepałeś ręce, odwijając szalik z szyi, by podejść do Coletta i założyć go za jego kark, przejeżdżając dłońmi po długich, czarno-żółtych ramionach, iście pszczelich, które ułożyły się na klatce piersiowej chłopaka i zwisały dalej, aż do pasa, nim odsunąłeś się i nie spoglądając mu w twarz skierowałeś się do drzwi.
- Tak, pytałem o to, czy lubisz spać. - Potwierdziłeś, w razie gdyby Colette miał jakieś wątpliwości. - Zwykłe pytanie, by posłuchać twojego głosu. - Odpowiedziałeś spokojnie, otwierając drzwi. - Wampiry potrzebują o wiele mniej snu od człowieka, męczymy się wtedy bardziej, ale jeśli dostarczamy sobie odpowiednio dużą dawkę krwi, to nie ma z tym większego problemu... Zazwyczaj jednak jest to znużenie słońcem, chyba dlatego wampiry sypiają w miarę normalnie, tak jak ludzie... - Och, a to następne pytanie... Hmmm, nic szczególnego niby... - Aż tak łatwo zgadnąć? - Zapytałeś na wydechu, choć niby to nieładnie było odpowiadać pytaniem na pytanie, nawet jeśli to twoje było pytaniem retorycznym. - Nie rozumiem, jak można lubić spać. Przecież to strata cennego czasu, który można poświęcić na wiele innych rzeczy. - Zgrabne przekierowanie tematu, yhym, chociaż nadal krążące wokół tego samego.
- Kiedyś potrafiłem. - Kiedy to było..? Dwa lata temu, rok temu..? Kiedy jeszcze Juliet była w tej szkole, kiedy wkradł się tutaj dementor - wtedy obrona wszystkich była najważniejsza, wtedy studiowałeś rzucanie tarcz, nie tarcz, czarów ochronnych... ach, nie ma to jak być młodym i mieć świetlne ideały i marne, żałosne marzenia na przyszłość. - A ten czar przypominający Patronusa... to jakiś czar, który umożliwia wysyłanie wiadomości?

avatar
Oczekujący
Colette Warp

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Sro Maj 20, 2015 7:01 pm
Co za noc. Co za... noc. To kolejny wschód, który dopatrzył się na tym globie jakiejś łapiącej umysł w klatkę chwili, która rozgrzewała atmosferę do czerwoności i nakazywała łowić spojrzenie kochanka i dzielić z nim oddechem; znowu i znowu; niezależnie od tego, że pieszczotę zakończono minutę czy sekundę temu. Niesamowicie abstrakcyjna kiedyś była myśl, że ktoś mógł być pożądany i potrzebny bardziej niż powietrze, niż rutyna i spokój jaką zabierało jego towarzystwo albo niż stabilność i szablonowe poczucie bezpieczeństwa. Właśnie tu było bezpiecznie, serio; tu na szczycie spadzistego dachu na jednej z wież ogromnego zamku obok kogoś chaotycznego i nie do końca stabilnego fizycznie – to prawdopodobnie najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Skoro nie sięga tu nawet zdrowy rozsądek. W tym momencie Colette odnajdywał tylko dobre i pogodne strony ich wzajemnego zaufania; mogli robić sobie co chcieli i nie dlatego, że byli zadurzeni w sobie tak, ze tracili zmysły (choć to na swój sposób miało swój udział), ale oboje szanowali i już poniekąd znali siebie na tyle, że widzieli dokładnie granice do której mogli dojść i której nie naruszali nie ze strachu, ale z szacunku. I w tym całym zaufaniu, którego Sahir się obawiał i wobec którego miał wątpliwości, Warp zupełnie się zatracił. Rzucił wszystko jak stare dokumenty, które rozsypały się za nim z szelestem i oddał umysł, ciało i obie dusze tym wszystkim emocjom, jakie szarpały nim na boki. Cały ten zabieg był męczący, rzucał na ciało ciężar, doprowadzał mięśnie do bólu, a szczękę do mocnego zaciśnięcia, ale budził do życia rozedrgane i złaknione emocje, o których ludzkość nie tyle zapomniała, co uśpiła! Ponoć zdechły, nawet w szkole o nich nie wspominano, bo stały się legendą i co mieli zrobić młodzi adepci, kiedy łapał ich stan, będący połączeniem ogromnego pragnienia i ataku malarii? Kiedy Colette drżał, miał uderzenia gorąca, niewielkie i nie stanowiące problemu zawroty głowy oraz delikatne wiotczenie mięśni w dolnych częściach nóg? Tak, to z pewnością była nieuleczalna i wiecznie pogarszająca się choroba, a miłość była dziwką nad dziwki, bez dwóch zdań. Tak... ale powalała na kolana każdego; zarówno mężczyzn jak i kobiety, i choćby nie wiadomo jak daleko od niej uciekać, każdy jej klient, nawet podglądający zza okna, wracał. Każdy zawsze wracał. Wracał do tego burdelowatego wystroju, do utartych już ścieżek komplementów i atłasowych poduszek wypełnionych zapewnieniami i obietnicami. Wszystko było głupie, dziwnie przerysowane i tandetne - to oczywiste, ale tylko do momentu, aż nie zasłyszało się podobnych słów z ust osoby na której widok łapała nas malaria.
Colette nie uśmiechał się za dużo ostatnimi czasy; no może tylko na widoku koleżanek, żeby ich nie zamartwiać i nie narażać na lawinę pytań odnośnie swojego samopoczucia. A potem Sahir wrócił do Hogwartu.
Stał odrobinę poniżej, nerwowo przełykając ślinę i obserwując jak wampir pokonuje ostatni metr dzielący go od stałego podłoża szczytu schodów i... co to, jakby zobaczył jakieś spięcie, które na krótki moment zachwiało płynność ruchów. Po minie samego akrobaty jednak nic nie było widać i ten zamiast dojrzeć i sprawdzić co wybiło go z rytmu, oddał Puchonowi jego nagrzaną własność. Szalik wydawał się cieplejszy niż wcześniej, choć nadal kilka stopni chłodniejszy od skóry Cola. Jego też jakby brała gorączka, ale bynajmniej nie spowodowana babrającą się raną – pewien aspekt tego był cholernie żenujący i u niego tym razem nakazał ukryć twarz po sam nos w ciepłej, wełnianej ozdobie, tłumiącej jego wypowiedzi, przez co musiał wymodulować samego siebie, żeby mówić głośniej. Na długą chwilę przypatrywał się tylko nieco przybrudzonym przez pył i kurz dłoniom, jakie sunęły po połach szerokiego szalika, wzdłuż jego torsu, dając nawet przez kilka warstw ubrań odczuć dotyk aż nadmiernie wyraźnie. Chyba oddychał głośniej niż chciał i sądził.
- Huh, mojego głosu? - a teraz za to robił się czerwieńszy niż by sądził i chciał. - Jak dotąd z nas dwóch to ty robisz z niego iście artystyczny pożytek. - tak, odpowiadając na pytania: tak, nie potrafił po prostu podziękować, tylko musiał się jakoś wywinąć. Musiał się jakoś pilnować, bo inaczej nie będzie mógł dłużnej sam oddychać, tylko żyć na tlenie spijanym prosto z ust. Ufff... no już... głęboki wdech. Aż Puchonowi oczy błyszczały od nadmiaru emocji i musiał się naprawdę mocno pilnować, żeby na nowo nie przylgnąć do rozmówcy, chociażby do jego pleców; dlatego dla lepszej samodyscypliny wpakował z nerwami ręce do kieszeni i przeszedł te kilka kroków po schodach za rozmówcą.
- Zawsze myślałem, że i ludzie, i wampiry potrzebują tyle samo snu, tylko, że ci drudzy maja bardziej 'nocny tryb życia' i dziwiłem się jak mistrzowsko sobie to musiałeś ponakręcać, żeby nie robić na lekcjach za klasowe zombiee, śpiące i śliniące się na ławce. - parsknął w szalik. - Niee... nie, to nie tak, po prostu ty nigdy nie pytasz dla samego pytania. Na początku sądziłem, że może zaniepokoiły cie cienie pod moimi oczami i to, czy podczas twojej obecności męczyły mnie koszmary. Ale to za głębokie wejście w temat, choć skądś musiała wyjść podstawa takiej myśli; a od niej szła prosta konkluzja: Ty masz koszmary. - wytłumaczył ciąg myśli, jaki wtedy w ułamku sekundy przeciął jego umysł i uśmiechnął się z czułością za barierą żółto-czarnej wełny.
Doszli prędko do miejsca, w którym kończył się krótki korytarzyk i druga się rozwidlała, na skrót do schodów prowadzących do dormitorium Kruków, oraz na korytarz ciągnący cię do ruchomych schodów.
- Narysuje ci coś. - odparł nagle po tych kilku minutach milczenia, przystając nagle w miejscu, gdzie mieli się na tę chwilę rozdzielić. - Może to pomoże Szaremu Glutowi strzec spokoju w twojej głowie nocami, zamiast mnie; muszę kopnąć tego nieroba w jego futrzaste dupsko. - odetchnął i mimo wszystko zmusił się do jakiegoś radosnego zakończenia spotkania, na którego zakończenie wcale nie miał ochoty. - Wszystko ci opowiem po lekcjach. Czekaj na mnie na siódmym piętrze w pobliżu sali Zaklęć; przyjdę tam zaraz po lekcji i wtedy pokażesz mi jak wygląda Patronus osobliwości, mieszczącej w sobie wszystkie odcienie czerni. - zaproponował, składając ofertę nie do odrzucenia, ale nie całując go na pożegnanie; tu już ktoś musiał być, oboje musieli zadowolić się wymiana gorących spojrzeń.

Z/t x 2
Maverick Mulciber
Oczekujący
Maverick Mulciber

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Pon Sie 24, 2015 7:11 pm
Ostatnie spotkanie z Krukonką uświadomiło mi, że zbyt słabo znam wieże w zamku, a zbyt wiele przesiaduję w lochach. A miałem pretensje, że ci z góry nie znają się na podziemiach Hogwartu. Cóż, może i byłem hipokrytą, ale postanowiłem, że to nadrobię.
Było kilka minut po dwudziestej jak głosił zegarek współlokatora z dormitorium. To była odpowiednia pora na zwiedzanie, głównie dlatego, że coraz mniej dzieciaków krążyło po szkole. Przy okazji mogłem nakarmić swoją sowę, której tak na marginesie dawno nie odwiedzałem, chociaż sama była sobie winna - nic mi nie przynosiła. Mimo wszystko miałem ochotę tego dnia do niej zajrzeć, jednak nie mogło obyć się bez drobnego przekupstwa w postaci jedzenia.
Dotarcie do wieży trochę trwało, zwłaszcza, że miałem sporo drogi do pokonania, dlatego kiedy dotarłem powiedziałem sobie : Nigdy więcej, i zacząłem rozglądać się za sową. Oprócz mnie i kilku zwierzaków nie było tam nikogo. Prawie całkowita cisza i spokój, w której mogłem pogrążyć się we własnych przemyśleniach. Wtedy podleciała do mnie moja sowa, więc rzuciłem jej jedzenie, żeby wkupić się w jej łaski. Potulnie zjadła i nawet dała się dotknąć.
Po chwili postanowiłem skorzystać z samotności i usiadłem na najczystszym parapecie i wyciągnąłem z kieszeni tytoń, oraz bletki i zacząłem skręcać sobie papierosa. Niekoniecznie planowałem wypalić go od razu, ale miałem ku temu niepowtarzalną okazję.
Ventus Zabini
Slytherin
Ventus Zabini

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Sie 25, 2015 11:54 am
Wędrował tak po korytarzach, następnie schodach i w końcu wieżach, aż w końcu napotkał smród sowich kup. Skrzywił się nieznacznie i rozejrzał. Co on tu do cholery robił? Jeszcze do niedawna był z Gryfonką w lochach, a teraz na szczycie zamku. Westchnął ciężko. Nie miał tu sowy, ale miał kruka, który lubił tu przylatywać i straszyć sowy. Jego kruk był cholernie mądry, ale jednocześnie głupi. Ventus miał go zawsze na wolności, ale to pierzaste stworzenie zawsze do niego wracało. Tak też było teraz. Hex wylądował na jego ramieniu lekko wbijając swoje pazury w ramię. Ven syknął cicho i poruszył ramieniem złośliwie, kruk zatrzepotał skrzydłami poirytowany.
- Co, żarcia się zachciało, hm?- mruknął do ptaka, a ten spojrzał na niego swoimi szklanymi oczami. Brunet westchnął i podał mu ziarenka zboża, które wyciągnął z tylnej kieszeni.- Bądź ze mnie dumny od wielu dni nie paliłem - mruknął do ptaka, który zbierał z jego dłoni ziarna. Ven w tym czasie spokojnie wchodził na szczyt sowiarni. Gdy tylko tam się znalazł zauważył, że nie jest sam i nie chodziło o głupie sowy, które wzniosły w powietrze swoje cholerne pohukiwania, ale Hex nic z tym nie zrobił, tylko dalej dziobał ziarna.
Ven spojrzał na chłopaka, który robił skręty. Czy on zawsze musiał wpadać na takie osoby, które kusiły go fajkami? W ustach poczuł suchość, a jego wolna dłoń sięgała już do kieszeni po papierosy, ale ich tam nie zastała. Zaczął zaciskać i rozluźniać dłoń. Zorientował się po chwili, że gapi się na dłonie, które skręciły papierosa. Zamknął oczy i odetchnął.
- Cześć - mruknął cicho. i spojrzał na swojego kruka, byle tylko nie patrzeć na chłopaka.
Maverick Mulciber
Oczekujący
Maverick Mulciber

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Sie 25, 2015 6:48 pm
Kiedy tak spokojnie skręcałem sobie fajki, nagle usłyszałem hałas. Kroki coraz bardziej się zbliżały, a po chwili usłyszałem męski głos. Miałem jedynie nadzieję, że intruz mnie nie dostrzeże i nie będę musiał się przed nim tłumaczyć. Ale moim oczom ukazał się znajomy Ślizgon... Zabini? Chyba tak się nazywał.
I wtedy również on mnie dostrzegł. Nie spojrzał mi w oczy, tylko na ręce, tak jakby chciał się na mnie rzucić za to co wtedy robiłem. Nerwowo zaciskał ręce, a ja ze spokojem uniosłem lewą brew i uśmiechnąłem się ze szczerym rozbawieniem. Czyżby rzucał palenie?
- No witam, witam - Mruknąłem cicho wciąż mu się przyglądając. W sumie, to miałem ochotę mu pomóc i uchronić go przed następnym etapem głodu, czyli delirium. Sam nigdy tego nie doświadczyłem, bo paliłem dla przyjemności i uzależniony nie byłem.
- Czyżby ktoś tutaj rzucał fajeczki? - Zapytałem zanim postanowiłem wcisnąć mu papierocha. A nuż się pomyliłem i po prostu był nerwowy, bo mnie zobaczył? Nieee, to nie możliwe. Chyba nie byłem aż tak znienawidzony wśród innych Ślizgonów.
Ventus Zabini
Slytherin
Ventus Zabini

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Sie 25, 2015 7:23 pm
Szczerze? To Ven go nie pamiętał. Ledwo kojarzył chłopaka. Wiedział, że był z jego domu, ale nie potrafił go przypisać do sytuacji, w której go poznał. Zdawało mu się, że go znał. Twarze i nazwiska szybko się mu w głowie rozmazują. Zapamiętuje osoby, które mieszają mu w postrzeganiu ludzi, otoczenia, jego własnego ja.
Nigdy nie uważał, że był uzależniony. Zawsze palił, ponieważ chciał się uspokoić. Papierosy sprawiały, że czuł przyjemny spokój, jakby na świecie nie było nic, co mogło go wkurwić. Wtedy był tak cholernie obojętny na otoczenie, że to się w głowie nie mieściło, a teraz jak zaniósł te papierosy do schowka nie mógł się zmusić, aby tam iść. Po prostu bał się, że tam będzie ten cholerny Krukon. Nie mógł się doczekać końca roku szkolnego, ponieważ wiedział, że on zniknie z tego zamku. Wracając do papierosów, bez nich czuł, że każda osoba w tym miejscu potrafiła jednym słowem wyprowadzić go z równowagi. Wiedział, że bez papierosów obudzi własne ja, zacznie postrzegać to, że wylądował w chorym miejscu, które niszczy każdy skrawek jego duszy, że dalej słuchając się ojca, podążając śladem jakim powinien iść według jego rodziców zniszczy siebie.
Z zamyśleń wyrwał go głos chłoapak. Kruk zatrzepotał groźnie skrzydłami, a Ven dopiero teraz zauważył, że ptaszysko poraniło mu dłoń. Spojrzał na nią i mruknął coś nie zadowolony.
- Nie zasłużyłeś - burknął odpowiadając najpierw Hexowi. Jednak ptak wylądował na ziemi i nie zamierzał się ruszać, jakby wiedział, że Ven i tak da mu ziarna. usiadł obok Ślizgona wyciągając ziarenka zboża, które rzucił na ziemię. Unikał patrzenia na skręta.
- Nie rzucam - mruknął krótko. Chciał tłumaczyć o co chodziło? Chyba nie. Sam nie rozumiał.- Po prostu nie chciałem iść po swoje papierosy - mruknął.- Schowałem je przed rewizją - podrapał się w tył głowy i westchnął ciężko. Dlaczego mu to powiedział? W ogóle mówił to do niego? Chyba tłumaczył się przed sobą. Nie chcial przyznać się, że bał się iść do tamtego miejsca. Dlaczego w ogóle je tam zaniósł?
Teraz jak wiedział, że chłopak obok ma papierosa poczuł jak mu tego brakowało. Zamknął oczy i przypomniał sobie jak dym zatruwa jego płuca, jak wżera się w każdą cząsteczkę świeżego powietrza. Niszczy wszystko co dobre dla organizmu. Jednak czegoś brakowało. To była tylko mara... zwykła iluzja wytworzona przez umysł. Otworzył oczy i spojrzał na kruka.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Wto Paź 27, 2015 3:20 pm
z/t dla Vetusa oraz Maverick'a

Powód: Zbyt długi czas oczekiwania.
Tsubaki Kurone
Duch
Tsubaki Kurone

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Pią Lis 06, 2015 3:57 pm
Ciekawy jest ten Hogwart, dużo tu tajnych przejść i kryjówek! W dodatku szkoła skrywa wiele tajemnic i legend... Wszystko fajnie i super, ale... Ale jeśli jesteś tu pieprzonym duchem i nie możesz stąd sobie iść, to trzeba przyznać - wszystko się kiedyś nudzi, nawet Kuro! Bo ileż można się szlajać po szkole?
...No właśnie!
Czas gdzieś wyjść, opuścić to miejsce, gdzieś pojechać! Może Anglia? Albo Paryż! W sumie to Paryż, bo w Anglii już kiedyś była... Albo powrót do ojczyzny? Tak! Japonia wydaje się być ciekawym pomysłem! Ciekawe czy rodzice jeszcze żyją... Może pomarli? Któż to wie! Ale fajnie by było to sprawdzić! Tak! Kuro pakuj się, jedziemy na wycieczkę! Tak, tak by było super, ale... Ale jest jeden mały szczegół - duch nie może opuścić miejsca śmierci. I tak miała fajnie, bo w końcu umarła w ogromnej szkole, a nie jakiejś karczmie wielkości małej szafy, to by było okropne!
Jednakże świadomość uwięzienia w murach wydawała się jej z początku okrutna, bo raz sobie postanowiła wyjść do lasu, więc normalnie sobie leci, już widzi las, gdy nagle jakby nie może iść dalej, coś jakby ją trzymało! Cóż... Szkoda. Może i przez pierwsze tygodnie strasznie histeryzowała, że to już koniec, że tak dłużej nie wytrzyma... Ale Tsubaki to jedna z tych osób, które dość szybko potrafią pogodzić się z losem... No chyba, że byłby zbyt tragiczny, wtedy nie.
Lubiła jednak obserwować osoby wychodzące poza szkołę, wtedy wyobrażała sobie co by było gdyby ona tak sobie poszła... W sumie to wystraszyłaby co drugą osobę na ulicy, w końcu nie każdy jest prawie przezroczysty i wygląda jakby urwał się z choinki... Dosłownie. Plusem śmierci było to, że jakoś tak uczniowie nabrali do niej większego szacunku, a niektórzy nawet bardzo ją polubili. Szkoda, że tak późno, ale to też jej wina - za życia nigdy nie była tak otwarta jak teraz!
Powoli wlatywała, a właściwie to unosiła się na schodami i przesuwała się ku górze. Wieża zachodnia - fajne miejsce! Można na przykład pooglądać sowy, co właśnie miała zamiar teraz zrobić.
Odruchowo chciała położyć dłoń na klamce, jednak ta poleciała w dół, nie oparła się o miedziany element drzwi. To tylko wywołało jej uśmiech - znów to samo! Odważnie przeniknęła przez drewniane drzwi i znalazła się w kręgu otaczających ją ptaków, którym uważnie się przeglądała... Ach... Jak to ona lubiła sowy, jednak jej takim ulubieńcem była szaro-biała sówka imieniem "Sakura", która niegdyś należała do niej... Nie można jej teraz spotkać, ponieważ nie ma jej w szkole, jednakże są różne wersje jej zniknięcia. Pierwsza, że po śmierci właścicielki umarła z tęsknoty. Druga mówi o tym, iż po prostu uciekła z Hogwaru, trzecia zaś twierdzi że została przemieniona w krzak na który upadła Kuro - ale to głupia wersja i najbardziej prawdopodobna jest ta druga, więc reszta traktowana jest po prostu jak zwykłe bajki.
Sponsored content

Sowiarnia - Page 7 Empty Re: Sowiarnia

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach