Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Sklep Empty Sklep

Czw Paź 18, 2018 11:49 pm
Doskonale wyposażony sklep z ziołami, eliksirami, smarowidłami i innymi produktami potrzebnymi do zachowania bądź wsparcia swojego zdrowia. Pod sufitem lewitują niewielkie wiklinowe kosze do których wędrują produkty z dłoni klientów, a które są rozliczane przy wyjściu przez wyrzeźbione w szkle węże, oplecione wokół Laski Eskulapa.

Pomieszczenie jest jasne i dość duże, choć nie jest to odczuwalne w labiryncie niekończących się półek zastawionych najróżniejszymi specyfikami.
Irene Avery
Ministerstwo Magii
Irene Avery

Sklep Empty Re: Sklep

Pią Paź 19, 2018 12:25 am
12 listopad, 1978

Czy wiesz, że wróciła? Wiesz tyle rzeczy, nic nie umyka Twojej uwadze, a szczególnie ruchy osób Tobie bliskich. Jest ich niewiele i rozsiane są po świecie, a jednak ta jedna upiorna chmura wciąż wraca jak ból brzucha po przejedzeniu, zimne poty po złych snach. To dlatego zawędrowałeś aż na ostatnie piętro szpitala? Czy miałeś tu zupełnie inny cel. Bo ona całkiem celowo wróciła bez zapowiedzi, wcale nie przypadkiem minęła Cię na ulicy przed szpitalem łapiąc jedynie urywkowy kontakt wzrokowy. Znacie się tyle lat, nie znacie się wcale, znacie się jak nigdy nikt, a jednak wciąż i za każdym już razem musi trzymać na wodzy każdy najmniejszy w swoim ciele nerw, który garnie się w rozpaczy i złości, w słodko-gorzkiej namiętności, żeby wedrzeć Ci się pod skórę.
Nie jest trudno znaleźć w szpitalu kącika w którym jest cicho. Ale cicho to przecież nigdy nie była jej domena. Już od samego początku, kiedy jeszcze jako dzieci zderzyliście się w murach szkoły echo wstrząsu nie wróżyło niczego dobrego. Pewne energie nie powinny się łączyć nigdy, a wasze, wasze są wzajemnie przeklęte. Czy przyjdzie wam się w końcu zniszczyć? Kto komu bardziej myśli zatruje Abaddonie, ona Tobie czy Ty jej, które z was więcej bezsennych nocy ma za sobą, kto częściej ogląda się przez ramię?
Jest coś niedorzecznie przyjemnego w tym, że zawsze byłeś w jej przestrzeni i nie było w tym nic nadzwyczajnego. To uczucie, które normalnemu człowiekowi przyprawiłoby dreszczy i gęsiej skórki na karku, uczucie bycia pod ścisłą obserwacją - dla niej było jak woda na młyn. Nie zdarzyło się w jej życiu nic gorszego, jak konieczność opuszczenia murów szkoły tak nagle, z dnia na dzień i gdyby nie te drobne gesty, którymi zabarwiałeś jej surowe i zimne dni w Bułgarii ten wątły umysł szaleńca rozprysł by się już dawno temu.
A teraz znów jesteście na tej samej ziemi. Wiele lat później, nie widzieliście się tak długo, chwilę potem, minęło jakby tylko kilka dni. Jak dwa koty krążące po jednym ogrodzie, zerkając na siebie wzajemnie pomiędzy gałęziami bukszpanu, mięciutko, z cienia do cienia. Zauważyłeś szal, który zostawiła na ławce przy schodach? Chciała, żebyś zauważył i choć miała pewność, że jej nie zgubisz, wolała, byś wiedział gdzie idzie.
Kanciasty stworek jakim była za młodu, o burzy czarnych włosów i ostrych, zmarszczonych w wiecznym niepokoju brwiach wyrósł na elegancką kobietę, ale przecież wiesz o tym więcej niż mogłaby się spodziewać. Wiedziałeś i o Thomasie. O Benesjim. O pracy w Ministerstwie. O tym, że ją przenoszą pewnie też. Czy kiedykolwiek coś przed Tobą ukryła? Przypadkiem? Naumyślnie? Będąc - nie było Cię wcale przez co stawałeś się powoli demonem, dementorem jej życia, nie mając się dusiła się od braku przestrzeni, wiedząc, e jesteś traciła duszę, a Ty, bez wysiłku, jak dementor będący symbolem Twego domu, jak równowaga kielicha i róży w jego dłoniach, umiejętnie jak zawsze balansowałeś na krawędzi. Czy dziś, powiedz, czy dziś to wyczekiwane od tak wielu lat spotkanie popchnie Cię z niej w tę czarną przepaść od której oboje próbowaliście bezskutecznie uciec?
Sięgnęła po flakon suszonych ziół markując perfekcyjnie głębokie zainteresowanie składnikami tej mieszanki, porównując ją ze słoiczkiem trzymanym w drugiej dłoni. Być może nie powinna była zapędzać się tak głęboko w te apteczne alejki, ale przecież... przecież polowanie było nieodłącznym elementem całej waszej relacji.
Abaddon Rosier
Ministerstwo Magii
Abaddon Rosier

Sklep Empty Re: Sklep

Wto Paź 23, 2018 4:45 pm
Jesteś w potrzasku. Irene. Już nie uciekniesz. Nigdy nie miałaś na to szansy. Nigdy też szansy tej jednak przecież nie chciałaś. Czy zdziwił Cię Jego widok? Wiedziałaś przecież, iż odkąd widzieliście się po raz ostatni on nie stracił Cię z oczu nawet na chwilę. Zawsze odnajdywał sposób, aby wiedzieć gdzie jesteś, co robisz...z kim. Słyszał każdy z Twoich oddechów, każde silniejsze bicie serca. Należałaś do Niego, tak jak On należał do Ciebie. Gdy byliście nastolatkami wszyscy to wiedzieli. Siła upływającego czasu sprawiła jednak, iż wielu zapomniało, że próbowało Mu Ciebie odebrać. Przypłacili to życiem. Po jego dłoniach znów spłynęła krew, ale Ty Irene, choć skóra twa wciąż pozostawała nieskalana byłaś równie winna. To Ty w pełni świadomie popchnęłaś ich w objęcia śmierci. W Jego objęcia. Świadomie czyniłaś przecież wiele rzeczy, począwszy od niby to przypadkowych spotkań jeszcze za czasów szkolnych, przez z pozoru zapomniany szal, po zawędrowanie aż tutaj. Wiedziałaś, iż Cię odnajdzie. Miałaś świadomość, że obserwuje, choć przecież tak umiejętnie umykał wszystkim Twoim zmysłom. Był drapieżcą, tropicielem ogarniętym niemym szaleństwem. Szaleństwem, którego centralnym punktem byłaś właśnie Ty. Byliście sobie przeznaczeni, jednak scenariuszowi Waszych żywotów daleko było do irracjonalnej "bajkowości". Nie, nie byliście owymi przerysowanymi postaciami, które obserwuje się z niecierpliwością, ale i nieodgadnioną pewnością czekającego na końcu drogi "happy endu". Wy byliście przeklęci. To właśnie świadomość ciążącej na Was klątwy sprawiła, iż wiele lat temu zniknął z Twojego życia. To ona sprawiła, iż starał się przez lata zaprzeczać przyciąganiu, które z każdym dniem, godziną, minutą coraz silniej oddziaływało na Waszą dwójkę. Pragnęliście siebie, jak gdyby brak wzajemnej obecności nieubłaganie wyrywał z Was resztki życia, a było przecież zgoła odwrotnie. Czymże jednak jest istnienie bez jedynej rzeczy, której pragnie się najbardziej. Czym jest życie narkomana bez narkotyku? Pianisty bez instrumentu? Czymże było Jego życie bez Ciebie? Zbyt długo odpowiadał sobie na to pytanie. Zbyt długo pozwolił Ci być zaledwie w zasięgu wzroku. Powoli stawałaś się jedynie obrazem, a przecież byłaś, istniałaś. Czuł Twój zapach, który, choć przez lata zmienił się, wciąż był mu tak znany. Czy Twoja skóra wciąż była tak miękka? Czy oczy wciąż miały patrzeć na Niego w ten sam sposób. Musiał się dowiedzieć. Nawet, jeśli przez ową egoistyczną zachciankę miał runąć świat. Niech upada, jeśli tylko będzie mógł obserwować szalejące na jego zgliszczach płomienie razem z Tobą.
- Nie powinnaś go porzucać, niezwykle Ci w nim do twarzy.
Rzuca jedynie, pozwalając, aby delikatny materiał szala spłynął z jego dłoni na Twój nadgarstek. Wokoło znajduje się wielu ludzi. Słyszy ich głosy, a jednak nie widzi nikogo. Jakby jakaś nieodgadniona, magiczna siła powstrzymywała ich od zapędzenia się w tą właśnie alejkę. Alejkę, w której zderzyły się właśnie dwie śmiercionośne siły. Siły, które teraz, bezgłośnie poznawały się na nowo. Jeden fałszywy ruch mógł doprowadzić do zguby. Właściwy zaś okazać się zbawieniem, na które nigdy nie zasłużył. Nie było już odwrotu. Nie było ratunku. Gra się rozpoczęła.
Irene Avery
Ministerstwo Magii
Irene Avery

Sklep Empty Re: Sklep

Wto Paź 23, 2018 10:06 pm
Przekleństwo, które dostaliście w prezencie będąc jeszcze dziećmi nie było miłym prezentem. Szczenięce lata w trakcie których nie liczyło się wiele więcej poza tu i teraz, niczyja babka nie miała do powiedzenia żadnych mądrości, które mogłyby mieć jakikolwiek w waszych oczach sens, a już z pewnością nikt nie mógł wam wtedy odmówić siebie na wzajem. Nie ma sensu się jednak łudzić, stare porzekadła zawsze mają w sobie ziarno prawdy, a przeznaczenia nie da się oszukać. Od dnia w którym Sorcha Avery spojrzała na Ciebie swoim ślepym okiem wieszczki było wiadomo, że ta historia nie skończy się dobrze. Może właśnie tamtego dnia, tamto przekleństwo, tamta rozłąka były gwoździem do trumny, kroplą przelewającą czarę. Im bardziej przecież próbujemy przed czymś uciec tym pewniej wpadniemy w naszych lęków sidła.
Tyle przynajmniej mogła się do tej pory nauczyć; dlatego nigdy nie zacierała śladów, nie chowała się, nie odwracała wzroku, całe życie jak łysy pień stojąc na krawędzi poprawności teraz i zawsze już niewzruszenie niczym nadmorski klif opierać się będzie bez wysiłku wiatrom i falom, naciskom rodziny, otoczenia, zobowiązań.
Kciukiem pociera etykietę naklejoną na jednym z trzymanych słoików. Niecierpliwość jak małe, czerwone mrówki biega po jej dłoniach, wzrok nie umie się skupić na czytanych słowach. Nigdy nie była orłem w eliksirach i choć zdaje się, że skład nie należał do skomplikowanych - niektóre ze słów były dla niej zupełnie obce. Czy to dlatego, że ich nie znała czytała je raz za razem niewidzącym wzrokiem, czy może jednak rozum dawno odłączył się od zmysłów, czując delikatną pieszczotę Twoich perfum?
Jak elektryczny impuls, niespodziewana pieszczota, którą przywitała z uśmiechem jak dawno niewidzianego przyjaciela, reakcja na szal prześlizgujący się po skrawku odsłoniętego nadgarstka zjeżył jej najdrobniejsze włoski na karku. To tylko szal, a już szaleje. Co by było, ach co by było, gdybyś rzeczywiście jej dotknął?
Zachowując zdrowy, choć niebezpiecznie bliski dystans odstawia słoik i sięga po szal nim ten zdąży miękko ześlizgnąć się z jej przedramienia.
- Och. - wzdycha, mogłaby włożyć w to więcej wysiłku, ale po co- Musiał mi się wymsknąć. - kłamie, ale nawet się nie stara. Choćby zamieniła noc z dniem i niebo z oceanami nigdy nie była w stanie zełgać w tak umiejętny sposób, byś dał się nabrać, więc po co? Mówi te słowa, ale bardziej w zaczepnej formie, niż lichym usprawiedliwieniu.
Powoli przeciąga jedwab przez palce przypominając sobie okoliczności otrzymania tego prezentu. Podłużne, wąskie pudełko bez zbędnych kokard i wstążek leżące na jej biurku w Bułgarskim Ministerstwie Magii.
- Dziękuję. Byłoby nieopisaną stratą zgubić go bezpowrotnie. - celowo unika Twojego spojrzenia, jak łakomczuch zostawiający sobie najlepszy kąsek torciku wisienkę na sam koniec posiłku. Przemyka nim po buteleczkach i flakonach w których odbija się jedynie zakrzywiony śmiesznie czarny cień Twojego garnituru- To cenny podarunek. Od kogoś niezwykle istotnego. - cedzi powoli dobierając słowa, cicho, jakby zdradzała Ci wielki sekret. Czy to sekret? Czy podarunek był rzeczywiście od Ciebie? Ile mogło być w jej życiu chwil, kiedy ślepo przyjmowała przypadkowe znaki za manifestację Twojej obecności. Czy wszystkie te tajemnicze momenty to Twoja sprawka? A co jeśli kiedyś rzeczywiście, jakiś biedny księgowy z trzeciego piętra uciułał oszczędności tyle, by sprawić tej Angolce prezent, by sprawić jej przyjemność, a ona i jej uzależniony od Ciebie umysł zbył go jak muchę, zakładając, że to Ty. Ty. Tylko Ty. Czy może jednak to zawsze Ty?
Owinęła szyję szalikiem, delikatnie, niemal pieszczotliwie jak po uroczym pupilu przebiegając palcami po jego fakturze.
Abaddon Rosier
Ministerstwo Magii
Abaddon Rosier

Sklep Empty Re: Sklep

Czw Paź 25, 2018 2:52 pm
- Niezwykle istotnego...
Powtarza, z pełną premedytacją pozwalając na to, aby ciężar tych słów ponownie spoczął gdzieś pomiędzy zakurzonymi półkami. On wie, że Ty wiesz. Ty zapewne wiesz, iż wie On. Oboje macie owy nieprzyzwoicie wysoki poziom świadomości, choć faktu jego istnienia nie potwierdza żadne słowo. Owszem, szal był od Niego, tak zresztą jak każdy element biżuterii, jak każdy flakon perfum, które, skryte w pozbawionych zdobień pudełkach lądowały na Twoich biurkach, progach, łóżkach, a które później on z dzieloną zaledwie z samym sobą satysfakcją podziwiał na Twym ciele. To zawsze był On, tak jak dla Niego zawsze liczyłaś się tylko Ty. Nawet wtedy, gdy zakupiony przez Niego pierścionek zagościł na palcu innej kobiety. Narzeczeństwo Jego i Jego niedoszłej małżonki było zjawiskiem tak niezrozumiałym, jak prostym. Bardziej wtajemniczonym widniejącym raczej jako swego rodzaju...współpraca biznesowa. Choć bowiem, do niedawna, mieszkali bowiem nawet w jednym domu, który Abaddon kupił wyłącznie w celu zamydlenia oczu wścibskim obserwatorom, a który to, tuż po głośno komentowanym rozstaniu pozostawił w całości niedoszłej Pani Rosier, od książkowego narzeczeństwa dzieliło ich niemal wszystko. Począwszy od łoża, na niemożliwych do pogodzenia różnic w zakresie celów życiowych skończywszy. Oczywiście, jak należało się spodziewać, młódka była kobietą niezwykle piękną i inteligentną, jednak, prócz nielicznych i skrupulatnie reżyserowanych wystąpień publicznych, Abaddon nie zamieniał z Nią choćby kilku słów, o romantycznych gestach nie wspominając. Była jego pretekstem, atrakcyjnym wizualnie celem ludzkich spojrzeń, pozwalających Jemu samemu na skupienie swej uwagi na Tej, której los rzeczywiście zajmował Jego umysł. On zyskiwał więc satysfakcjonujący gawiedź status cywilny, Ona zaś - majątkowy i społeczny. Abaddon nie miał z tym jednak najmniejszego nawet problemu. Ba, echa wybrzmiewającego w umysłach gapiów mezaliansu i związanego z nim ogólnego zamieszania były mu nawet na rękę. Wszystko, co miało miejsce od czasów, gdy On i Irene po raz pierwszy spotkali się w szkolnych murach było przez mężczyznę w pełni świadomie, z maniakalną niemal dokładnością, zaplanowane. Nawet piastowane przez Niego stanowisko Dowódcy Komórki Wywiadowczej Magicznych Sił Specjalnych obrał z jednego powodu. Powodu, którym byłaś Ty. Tylko bowiem w ten sposób mógł zapewnić sobie niemal nieograniczony dostęp do źródła dotyczących Ciebie informacji. Tego jednak zapewne również się domyślasz. Znasz w końcu doskonale Jego prywatne zdanie dotyczące Ministerstwa Magii. Ty znasz go najlepiej...Irene. Dzieli Was zaledwie kilkanaście centymetrów, a jednak żadne nie decyduje się na przerwanie owej niewidzialnej bariery nawet wtedy, gdy wzajemne przyciąganie staje się niemal niemożliwe do zignorowania. Obrzucacie się jedynie spojrzeniami, on, krążąc wokół Ciebie niczym drapieżnik gotów do ataku, nie mogący jednocześnie oderwać wzroku od swej niedoszłej ofiary. Nie jesteś jednak Jego ofiarą. Jesteś zdobyczą, choć w słowie tym nie ma nawet krzty negatywnego nacechowania. Jesteś najważniejszych z Jego trofeów. Trofeów, które, choć z daleka, z niezwykłą pieczołowitością pielęgnował od czasów szkolnych. Które chronił, nie zważając na cenę. Które teraz znów, wbrew wszelkim zasadom, wbrew treści przepowiedni, postanowił schwycić w blade dłonie.
- Już późno, młode, piękne kobiety nie powinny o tej porze wracać same do domu. Niebezpieczne mamy czasy. Pozwól, że Cię odprowadzę.
Mówi cicho, zdecydowanie, poruszając się jednak na tyle powoli, aby pozwolić Ci na "ucieczkę". Dając Ci możliwość, z której, co oboje wiecie, nie skorzystasz. Kilka sekund zdaje się ciągnąć, niczym godziny, dni lata. Oczekiwanie nie może jednak trwać wiecznie. Ten jeden raz brak mu cierpliwości. Tak długo na Ciebie czekał. Zbyt długo. Teraz zamierzał Cię odzyskać.
- Jak za dawnych lat.
Rzuca, chyba bardziej do swych myśli, niż do Ciebie i zwracając się w kierunku wyjścia, wyciąga ramię w Twoją stronę.
Irene Avery
Ministerstwo Magii
Irene Avery

Sklep Empty Re: Sklep

Czw Paź 25, 2018 11:25 pm
Słodka narzeczona była cierniem w jej boku. Bardzo długi czas próbowała tego ciernia dosięgnąć, chciwymi palcami szarpiąc się z tą niewidzialną barierą jaką byłą dzieląca was odległość. Każda nowina powtarzana przez złośliwą babkę w listach jedynie jątrzyła tę niewielką, precyzyjnie zadaną ranę, jednak z czasem nauczyła się lubić ten ból. Pielęgnować w sobie to uczucie, czym przecież jest zazdrość, jeśli nie objawem chorej miłości, a cóż innego byłaby w stanie wyprodukować czarna czeluść między jej płucami, jeśli nie właśnie takie kalekie uczucia?
Nie pochwaliłeś się wybranką. Zresztą jak, skoro przez te wszystkie lata rozłąki nie wymieniliście nawet pół słowa, nawet skrawku listu pisanego na urwanym rogu gazety. Słowa były niepotrzebne, kiedy trybiki umysłów zapadały się w siebie przez tyle lat nawet na odległość. Czy można powiedzieć, że nie znaliście się już wcale? Czy ta rozłąka nie znaczyła nic zupełnie w waszych życiach. To prawie pół życia, szmat czasu, żeby oszaleć żyjąc wspomnieniem dawnych lat. Widziałeś jak dorasta, ale czy ona widziała Ciebie?
Dopiero teraz, kiedy słyszy Twój śmiesznie zatroskany głos podnosi wzrok by spojrzeć na Twój profil. Wydoroślałeś. Twoja i tak zawsze poważna twarz nabrała ostrzejszych rysów, kości jarzmowe, prosty nos i głęboko osadzone pod łukiem brwiowym oczy. Na chwilę zgasły wszystkie pozostałe zmysły, nie słysząc, nie czując, przyglądała się Twojej sylwetce powoli, od niechcenia, z gracją i miękkością wielkiego kota odwracającej się w stronę drzwi. Byłeś tak bardzo inny od twarzy, którą wyryła w pamięci, którą widziała wypaloną wewnątrz swoich powiek za każdym razem gdy zamykała oczy. Mimo to nie zmieniłeś się wcale.
- Jak za dawnych lat... - powtarza cicho, a echo wspomnień na chwilę rozpryskuje się niby fajerwerki po kopule jej umysłu. Niekończące się chwile w słodkiej ciszy zalanych ciemnością nocy korytarzy, igraszki z niebezpieczeństwem podczas szkolnych wypadów, poważne rozmowy w świetle ognia w kominku pokoju wspólnego. Może gdybyś wtedy mówił odrobinę głośniej, może gdybyś szarpnął te czarne kudły, może nie słuchałaby poleceń swojego ojca jak głupia zaklęta pacynka, może ugładziłbyś ten bezpodstawny gniew i nienawiść, może nie musiałaby wyjeżdżać. Myślałeś o tym kiedyś? Jak wyglądałoby wasze życie, gdyby przekleństwo nie dotknęło was swoją ohydną ręką. Czy jeszcze byście żyli? Nawet teraz, kiedy wyciągasz do niej dłoń czuła we własnym ramieniu mrowienie, jakby stężenie magii w pomieszczeniu nagle podskoczyło, jakby całe skupienie sił zagęszczało powietrze między wami by sprawić, żeby te ręce nie zetknęły się ani teraz, ani nigdy więcej.
Jak za dawnych lat, powoli wyciągnęła rękę w niemym niedowierzaniu, ten prezent jest dla mnie? Opuszki palców prześlizgnęły się po grzbiecie szwu rękawa, niecierpliwe palce zacisnęły się na Twoim nadgarstku jak kajdan, czarny kamień noszonego na wskazującym palcu pierścienia w kształcie róży błysnął złowieszczo.
- Bardzo obawiam się niebezpieczeństw. - mówi tłumiąc leniwy uśmiech. Każda inna flądra na tym czy innym świecie chciałaby mieć tę pewność, którą ona sobie uroiła, że cokolwiek zrobi, gdziekolwiek nie pójdzie, czuwa nad nią stróż. Stróż, któremu tak daleko a zarazem tak blisko do anioła. Ile to już razy rzucała się w wir pracy, głową naprzód w sytuacje kryzysowe, nagłe wypadki, których nie mógłbyś nigdy przewidzieć, których nie zdążyłbyś zawrócić, a jednak wychodziła cało. Czy to nie z powodu swojej głupiej wiary w to, że już zawsze będziesz gdzieś za zakrętem?
Krok za krokiem, w milczeniu podążacie do drzwi apteki. W progu nadgania tę niewielką odległość po to, by na jednym wydechu rzucić "Nigdy Cię już nie puszczę..." chwytając chciwymi palcami drugiej ręki ciemny materiał Twojego płaszcza.
To nie jest groźba. Ani obietnica. To fakt, jak w naturze z trzaskiem zimna łączące się w ciasnym splocie atomy wody w jeziorze, jak bluszcz, którego cienkie witki oplatają czule pień wielkiego drzewa, jak sploty dusiciela miłującego swoją ofiarę na poziomie własnego życia.
Sponsored content

Sklep Empty Re: Sklep

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach