Go down
Nicholas J. Irvine
Oczekujący
Nicholas J. Irvine

Fontanna Magicznego Braterstwa - Page 2 Empty Re: Fontanna Magicznego Braterstwa

Czw Paź 05, 2017 4:27 pm
Kompletnie nie spodziewał się, że kobieta, którą przytrzymywał za łokcie, jednocześnie chroniąc przed upadkiem była mu aż tak znajoma. To instynkt i fałszywe maniery same zadecydowały za niego, by pomóc pozornie nieznajomej, pulchniejszej i w dodatku ledwo trzymającej się na nogach kobiecie. Choć teoretycznie powinien rozpoznać ją na odległość, gdyż był wręcz wprawiony w unikaniu brunetki, która i tak była dość charakterystyczną osobą, tak się jednak nie stało. Prawdopodobnie, gdyby jego umysł zarejestrował chód kobiety, samą jej posturę, czy ten irytujący wyraz twarzy… Nicholas stanąłby jedynie na baczność, wpatrując się, jak kobieta wpada na niego i odbija się od jego ciała niczym od niewidzialnej tarczy, a następnie pada na ziemię, nie potrafiąc utrzymać się na zbyt wysokich obcasach. Wyobrażenie, które przedarło się przez jego umysł, a któremu powstaniu towarzyszył dźwięk tak drażniącego dla ucha głosiku, spowodował, że usta mężczyzny wykrzywiły się w drwiącym, wręcz zuchwałym uśmiechu.
– Dla Ciebie Irvine, Bur… – zaczął z rażąco sztucznym entuzjazmem, by nagle urwać, zupełnie jakby dopiero co przypomniał sobie, że Burke wcale nie była już Burkiem. Toteż niemal w tym samym momencie w udawanym zdziwieniu ściągnął brwi, a one niemal się połączyły. Flint – zakończył po kilkusekundowym wstępnie, poszerzając ten ironiczny, prześmiewczy uśmieszek i z zadowolenia wznosząc podbródek. – Myrtle Flint. Flint Myrtle. Flint. Pasuje idealnie – ślub Flinta z Burkiem był doprawdy niezwykłym wydarzeniem. Ogłoszenie zaręczyn w gazecie, zdjęcia z uroczystości… a do tego wszystkiego kwaśna mina cholernej [s]Burke[/s] Flint. Nie potrafił nawet ukrywać przed samym sobą, że go to nie bawiło. Dlatego też nagle zamrugał oczami, by zrobić krok do tyłu i odezwać się niezwykle poważnym tonem głosu:
– Kompletnie zapomniałem! Najszczersze gratulacje – i choć na jego usta cisnęło się słowo „konolencje”, Nicholasowi udało się zachować resztki powagi. Może i zaczepki były dziecinne, ale nie mogła liczyć na nic innego, nazywając go Mordownickiem. Gdzie oni byli? W przedszkolu? Zrobił swoje, teraz mógł odejść. Mógł. Gdy wyciągnęła dłoń po papiery, Nicholas miał po prostu zamiar oddać jej własność i się ulotnić. Bo doprawdy, ostatnie czego pragnął to wdawać się w jakiekolwiek dyskusje z tą pannicą. Pech jednak chciał, że momentalnie spuścił wzrok, wbijając go w pierwszą na widoku kartkę. I mimo, że dziewczyna już zdążyła złapać plik ręką, w tym momencie nie miał zamiaru tego puścić, mocniej zaciskając drugi koniec dokumentów w swojej dłoni.
– Uważałbym na twoim miejscu, bo takie obsesje są niezdrowe i sprawiają bardzo dużo problemów. Chyba nie muszę cię uświadamiać, co się robi z problemami, prawda oponko?
Myrtle Flint
Oczekujący
Myrtle Flint

Fontanna Magicznego Braterstwa - Page 2 Empty Re: Fontanna Magicznego Braterstwa

Czw Paź 05, 2017 11:11 pm
Gdyby wybierała najgorsze osoby, na które kiedykolwiek mogła wpaść w podobnych okolicznościach, Nicholas Irvine z pewnością znalazłby się gdzieś na samym szczycie jej listy. Być może miał swoje lata na karku, ale dla niej zachowywał się niczym najgorszy szczyl. Nie mówiąc już nic o tym, iż był mordercą, którego jakimś cudem przedwcześnie wypuszczono z Azkabanu, pozwalając mu na powrót bezkarnie plugawić świat swoją życiową postawą. A teraz jeszcze przypałętał się do niej, jakby niewystarczająco dała mu do zrozumienia, kim dla niej był. Obrzydzał ją, po jego dotyku miała ochotę umyć się we wrzątku i najmocniej bakteriobójczych środkach, a jej nowe nazwisko w jego ustach...
Zdawał się doskonale wiedzieć, że brzmiało kilkaset razy gorzej. To natomiast było już niewątpliwie coś, ponieważ wcześniej nie sądziła, aby cokolwiek mogło sprawić, iż jeszcze bardziej znienawidzi to krótkie słowo. Nicholas Mordownick skutecznie przekonał ją, że owszem - mogło. Najwyraźniej był nie tylko ojcobójcą i obrzydliwym chujkiem rozbijającym ludziom związki, doprowadzając ich przy tym do tragedii i nieszczęścia, lecz także chodzącym dowodem na to, że jeśli tylko mogło być gorzej, miało się tak stać.
- Irvine... Mordownick... Dupek... Jak zwał, tak zwał. - Skwitowała wzruszeniem ramion, uśmiechając się do niego z przesadną uprzejmością. - Faktycznie, nie znam bardziej szczerej osoby od ciebie. Podziękuję. - Ani myślała robić z tego kulturalne przedstawienie. Nie byli przyjaciółmi, nie byli frenemies, ba!, nie byli nawet neutralnymi znajomymi z pracy. Ciężko było nawet stwierdzić, że tak zwyczajnie się nie lubili. Było w tym bowiem coś więcej, coś znaczącego, co ostatecznie za każdym razem doprowadzało ich do takich samych nienawistnych komentarzy. Dokładnie takich jak w tym momencie.
Z początku nie do końca wiedziała, o co mu chodziło, jednakże wystarczył tylko jeden rzut oka na dokumenty, których Nicholas nie chciał puścić, by pojęła, co tak bardzo go ugodziło. Pojęła i zwyczajnie się roześmiała. Krótko, szczekliwie, zdecydowanie nieprzyjemnie.
- Oj, wiem doskonale. Avada i do przodu, prawda, kochasiu? - Jej uśmiech z pozoru nie mógł być milszy, jednak słowa cięły powietrze niczym sztylety, a brązowo-zielone oczy otwarcie słały mu wyzwanie. Chciał pogrywać sobie z nią w ten sposób? Była skłonna mu na to pozwolić. Przynajmniej do czasu, bowiem ostatnio cierpiała na brak poważniejszych artykułów. Niektóre słowa Nicholasa mogły zdecydowanie błyskawicznie zmienić ten stan rzeczy. Różniło ich jednak od siebie to, iż Flint być może wiedziała, co robiło się z problemami w jego świecie, jednakże on najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, jak załatwiało się to u niej.
Poza tym... Być może tego jakże cudownego człowieka nie gonił czas, bo Prorok niewątpliwie miał sobie poradzić bez tej jego żałosnej rubryczki sportowej, w której i tak nie zawierano niczego specjalnie odkrywczego. Ona jednak nieustannie była zajęta, nie zamierzając poświęcać mu ani minuty swojego niezmiernie cennego czasu, ponieważ najzwyczajniej w świecie na to nie zasługiwał. Dała mu zatem równo dziesięć sekund na puszczenie trzymanych przez nią papierzysk, po czym postanowiła najzwyczajniej w świecie wyrwać mu je z tych zapoconych, zaświnionych rąk. Zrobiła krok w tył, agresywnie pociągając papierzyska ku sobie.
- Zabieraj łapska, Irving. - Warknęła przez zaciśnięte zęby, ponownie starając się przyciągnąć swoją własność do siebie. - Ulotkę możesz sobie zostawić. Rozdają je przy wejściu. Myślę, że twoja obecność na pewno uświetniłaby ich malutką uroczystość. Postawiłeś już tacie znicz? Czy może dupa trzęsie ci się na samą myśl o odpowiedzialności?
Nicholas J. Irvine
Oczekujący
Nicholas J. Irvine

Fontanna Magicznego Braterstwa - Page 2 Empty Re: Fontanna Magicznego Braterstwa

Nie Paź 22, 2017 7:02 pm
Jeśli myślała, że jego towarzystwo było najgorszym z możliwych – w takim razie musiała nigdy nie napotkać swojego spojrzenia w lustrze, bo w rzeczy samej nie należała do tych słodkich, zabawnych dziewczynek. Każde słowo wydobywające się z jej ust było niczym najbardziej drażniący dźwięk, z kolei każde nienawistne spojrzenie, którym go obdarzała – było po prostu śmieszne. Może dziecko, jakim w końcu była, nie widziało nic złego w marszczeniu nosa, tupaniu ociężałą nogą i w zuchwałym pyskowaniu, jednak on był znacznie dojrzalszy. A zachowanie 27 letniej kobiety, przypominające najbardziej kapryśne dziecko do uroczych nie należało.
Nicholas nie miał zielonego pojęcia, co było przyczyną narodzin tak negatywnych uczuć względem niego, jednak… nie mógł o to dbać mniej. On zdecydowanie pamiętał, kiedy napotykane oczy brunetki stawały się dla niego czymś na kształt męczarni gorszej od tych najgorszych kar z Azkabanu. Już przy pierwszym spotkaniu nie ukrywał braku sympatii wobec jej większego ciała, jednak z czasem pojawiły się też takie uczucia jak jawna niechęć i zniesmaczenie. W każdym możliwym calu – po prostu go odpychała, przypominając mu te rozwydrzone, pulchne dzieci, które robią awanturę, gdy tylko napotkają problem. A sam fakt sposobu ubierania tego wyrośniętego bachora - wywoływał w nim dziwną awersję względem dziewczyny.
– Nie sądzę, by twój tatulek pochwalał takie słownictwo, młoda damo – mruknął tym typowym dla siebie protekcjonalnym głosem, jakby rzeczywiście przywoływał do porządku młodsze o co najmniej pięć razy dziewczę. Słowa z ust tej istoty nie robiły na nim żadnego wrażenia, co więcej! Nawet rozejrzał się ze zniecierpliwieniem po pomieszczeniu, tworząc z kącików ust pobłażliwy uśmieszek. I gdy zadała to pytanie – po raz kolejny spojrzał na nią z wyższością, by po chwili pokręcić głową i dorzucić nieco zdystansowane:
– Są dużo gorsze rzeczy niż śmierć, gołąbeczku – i znowu spoglądał na nią z wyższością i bynajmniej nie miał tu aż tak bardzo znaczenia jego wzrost. Myrtle Flint była dla niego odrazą w najczystszej postaci. Dlatego zgodnie z jej życzeniem – puścił papiery, ale dziewczyna nie zważyła na jedną drobnostkę – a mianowicie na fakt, że papier nie wytrzyma takiego napięcia, w wyniku czego pierwsze stronnic najzwyczajniej w świecie zostały rozdarte.
– Jak sobie życzysz – skwitował, oglądając, jak połowa kartek leżała na ziemi, a druga połowa – była pomięta lub podarta. Stał tak jeszcze kilka sekund, by ostatecznie ze wzruszeniem ramion i całkowitym brakiem jakiegokolwiek wzruszenia na twarzy - odpowiedzieć tylko kilka słów na jej bezczelne i chamskie pytanie, a potem… po prostu odszedł, poprawiając jedynie elegancką i idealnie wyprofilowaną marynarkę.
– Nie musisz się o to martwić, pączku. Tak się składa, że nie mam i nigdy nie miałem ojca.
/zt

Myrtle Flint
Oczekujący
Myrtle Flint

Fontanna Magicznego Braterstwa - Page 2 Empty Re: Fontanna Magicznego Braterstwa

Pon Paź 23, 2017 1:04 am
Wpieniał ją. Jeśli istniał na tym świecie ktokolwiek, kto robiłby to jeszcze bardziej, chyba nie chciała go znać. Z tym oto człowiekiem miała już i tak wystarczająco zabawy i... Szczerze mówiąc? Wolałaby nigdy jej nie mieć, niżeli bawić się w ten sposób. Gdyby to zależało od niej, już dawno wywaliłaby go z Proroka wprost na bruk, prosto na zbity pysk. Niestety, chwilowo nie potknął się jeszcze na tyle w tych swoich artykulikach, by mogła cokolwiek zrobić, ale... Było blisko, było naprawdę blisko i to chociaż trochę rekompensowało jej dotychczasowe nieprzyjemności związane z obecnością tego indywiduum. Gdyby tylko nie musiała widywać go poza pracą... Ale los najwyraźniej nie był aż tak łaskawy. Obdarzał ją zarówno obecnością Irvine'a, jak i jego protekcjonalnymi wypowiedziami.
- Jak to dobrze, że nim nie jesteś. - Swoją drogą, sama nie wiedziała, kto darzył Nicholasa mniejszym szacunkiem - ona czy jej ojciec, który od samego początku uważał, że miejsce morderców było nie wśród normalnych ludzi, nie na stałe w Azkabanie, a na stryczku pośród wygłodniałych dementorów. Ona była pod tym względem znacznie bardziej wyrozumiała. Mimo że nie zważała na słowa i momentami pozwalała sobie na naprawdę wiele, być może byłaby nawet skłonna stwierdzić, że alternatywą dla stryczka i Azkabanu mogłaby być jałowa bezludna wyspa blokująca magiczną aktywność i otoczona podwodnymi skałami... Gdyby tylko Irvine tak bardzo jej nie wpieniał. W tym momencie powiesiłaby go za jaja i zostawiła dementorom do wyssania, idąc po wiaderko przekąsek i rozkoszując się każdą minutą nadchodzącego przedstawienia. Ponownie, ten człowiek obrzydzał ją jak żaden inny. Nawet jej własny mąż nie był tak paskudny.
- Wiem... - Nadal myśląc o stryczku, jajach i dementorach, mruknęła z wyjątkowo nieprzyjemnym uśmiechem, częściowo odpływając w wizję pozbycia się problemu, jakim był stojący przed nią mężczyzna. Być może z natury nie była bardzo okrutna, ale przecież zawsze mogła posłużyć się odrobiną wyobraźni, czyż nie? A ta podsuwała jej wyjątkowo ciekawe metody rozprawienia się z kimś, kto traktował ją niczym najgorszego śmiecia. Jak... Jak... Jak odpadek z cukierni. Cukierni!
I być może to właśnie pogrążenie się w myślach sprawiło, iż w pierwszej chwili nie przewidziała tego, co się stało. W kolejnej zaś trzymała już porwane kartki, wpatrując się w nie z niedowierzaniem. Tyle godzin pracy. Tyle godzin harowania niczym mróweczka z motorkiem w odwłoku, a on...
- Zapłacisz. - Wysyczała wściekle, powoli cedząc słowo po słowie przez prawie że zaciśnięte zęby. - Mi. - Gdyby nie obawiała się o swój zgryz, zapewne właśnie w tym momencie zazgrzytałaby nimi także w wyrazie wściekłości. - Za. - Musiała jednak zadowolić się dalszym jadowitym syczeniem, które chyba jeszcze nigdy nie wychodziło jej tak dobrze. - To. - Można byłoby pomyśleć nawet, że miała w sobie coś z wężoustości - zwłaszcza że wiele osób nazywało ją perfidną żmiją - gdyby nie to, iż zaledwie moment później, dostrzegając jeden charakterystyczny papier - teraz haniebnie przerwany na pół i całkowicie nienadający się do czegokolwiek - zwyczajnie straciła resztki pozornego opanowania, a ton jej głosu zwiększył się co najmniej o dwie oktawy. - TY PIEPRZONY DUPKU!
Ktoś - najpewniej o charakterze zbliżonym do tego Myrtle - zapewne mógłby w tym momencie ironicznie stwierdzić, że jeśli wcześniej im się nie przyglądano, teraz wyglądało to jak całkiem niezłe przedstawienie. Z dosyć sporą widownią łypiącą na nich mniej lub bardziej ukradkowo i kilkoma osobami, które zatrzymały się nawet specjalnie, by spojrzeć na Flint i jej wyjątkowo parszywego towarzysza, który najwyraźniej sądził, że niszczenie komuś pracy było...
- NICZYM! Traktujesz moją ciężką pracę tak, jakby była NICZYM! Wycierasz sobie o nią swoje tłuste paluchy, a potem drzesz i zachowujesz się tak, jakby NIC SIĘ NIE STAŁO. - Szczerze mówiąc? Miała w zupełności gdzieś to, ile osób bezczelnie się na nich gapiło. Ba!, była z tego powodu wyjątkowo zadowolona, bowiem Irvine wreszcie wychodził na tego, kim tak naprawdę był. Chama, buca, prostaka, człowieka nieobytego ze słowem pisanym i okazującego brak szacunku wobec ludzi, którzy chcieli coś zmienić przy pomocy swoich tekstów.
- Jakbyś nie miał ojca, to by cię tu nie było. - Oddychając szybko, nieco spuściła z tonu, piorunując jednak Nicholasa spojrzeniem, gdy dodawała. - I o ile lepiej byłoby dla tego świata, gdyby twój ojciec też wycierał swojego fiuta o odpicowane marynareczki, bo żadna nie chciała mu dać. To twój problem? - Cóż, być może powinna być delikatną szlachcianką, jednak ta rola przypadła do podziału jej siostrom, dla niej samej przykład szedł raczej od strony ojca, który nigdy się nie patyczkował. Resztę zrobiło zaś twarde życie, dlatego brunetka nie czuła ani odrobiny zażenowania własnym zachowaniem, ponownie rzucając mściwe spojrzenie w kierunku tego tchórza, który najwyraźniej postanowił zwiać i zostawić ją tutaj z całkowicie rozwalonymi dokumentami. Ale...
- Czego innego można się spodziewać po skurwysynie? - I to dosłownym. Syn dziwki i nieidealnego Ministra Magii... Co mogło z tego wyjść? Chyba tylko podobny ewenement.
Nie zamierzała mu tego darować. Chyba po jej trupie. I choć teraz nie mogła z tym nic zrobić, usiłując ratować resztki swojej pracy, w głowie Myrtle klarował się już dosyć jasny plan na uwalenie tego przyjemniaczka. Jeśli myślał, że ot tak pozwoli mu dalej grzać posadkę w Proroku Codziennym, mylił się nie gorzej od jej matki podczas doznawanych wizji. Girl power, czyż nie?

[z/t]
Sponsored content

Fontanna Magicznego Braterstwa - Page 2 Empty Re: Fontanna Magicznego Braterstwa

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach