Go down
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Pią Lut 27, 2015 7:39 pm
Ty jesteś masochistą? chyba nie zdajesz sobie do końca sprawy kogo w tej chwili masz przed sobą. Ona jest wielka masochistką. Jest w stanie zadać sobie największy ból, nie fizyczny, a psychiczny. Tylko po to aby chociaż na chwilę pobyć przy tym do którego jej serce się wyrywało. Do tego czarnego anioła. Który pomimo tego, że jego świat był tak bardzo inny od niej, wydawał się być jednocześnie tak bliski. Byli idealnym przykładem dwojga ludzi którzy nigdy nie mieli prawa się spotkać. On wampir, przedstawiciel mroku, ona piękna cyganka której dusza świeciła pięknym jasnym blaskiem. Dawała mu wszystko, a w zamian nie chciała nic, dosłownie nic. Jedyne czego pragnęła to być blisko niego. Bo nie wiedzieć dlaczego czuła się w jego towarzystwie dobrze. Chciała żyć, spełniać jego sny... nic więcej. Niestety doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to było nie możliwe. Zabili by siebie wzajemnie. To jest smutne. W chwili kiedy nagle spotkają się dwa anioły które tak bardzo siebie pasują, okazuje się nagle, że nie mogą rozpocząć ze sobą swojego niezwykłego tańca, bowiem obydwoje by wtedy zginęli. Mogą się do siebie zbliżyć, ale nigdy nie połączą się w jedno. Zawsze będą przechodzić obok siebie, spoglądając na siebie od czasu do czasu, ale niestety nigdy razem nie zaczną żyć. Światło i mrok przecież nie łączą się w całość.
-Nie wiem... to wszystko zależy w jakiej roli ty mnie postawisz. Ja mogę być nieskazitelnie biała, ale w twoich oczach mogę być czarna- O czym tutaj mówiła. Cóż troszeczkę o ludzkich wyobrażeniach. Ale trochę uchyliła ci już na starcie rąbka sekretu. Owszem była owcą, niegdyś białą, ale przez ten czas zbrukała swoją wełnę. Była delikatna niczym płatki róży, ale jednocześnie miała wymagania... jesteś gotów je spełnić. Musisz, jeżeli będziesz chciał spędzić z nią chociaż odrobinę czasu. Może tego jeszcze nie wiesz, ale będziesz, i aktualnie bawić się wedle jej reguł, bowiem jej serce ma kamienną twarz, chociaż w twoich oczach mogło by wydawać się inaczej.
-Będziesz szeptać, i używać swoich czarów aby tobie pomóc- Dodała i zbliżyła się do ciebie. Już wyciągała swoje małe rączki odziane w złoto, po czym przystawiła je do twoich skroni, po czym zaczęła je delikatnie masować.
-Mówili, że to pomaga- Wyszeptała cicho. Jakie były jej dłonie... na pewno niezwykle gładkie i delikatne. Zupełnie tak jak by się w tej chwili obchodził z porcelanową zastawą, ale przecież co to za zabawa by była w chwili kiedy jej ofiara skonała by zbyt szybko. Pająki przecież nie zabijają od razu. Owijają w kokon wstrzykują jad i czekają aż ciało ostygnie.
-Jeżeli się nie boisz, że ciebie otruję- Cóż nie wiele osób było przekonanych do cygańskich sposobów leczniczych. Z resztą w dzisiejszych czasach cyganie mieli bardzo trudne życie. Nie dość, że byli prześladowani, to prawo cygańskie było bardzo surowe. Musieli uważać z kim rozmawiają bo w każdej chwili, ktoś mógł by na nich napaść. Przecież oni nie mieli praw u zwykłych gadźów. Nie mieli domu, ani pochodzenia. Jedyne co to ich cygańska dusza, i historia której z resztą i tak nie pamiętają, więc na próżno jej szukać.
-Spotykam w tej szkole bardzo dużo złych osób, ale po odpowiednim udowodnieniu nagle okazuje się, że złe wcale nie są, że potrafią się przywiązać.- Przecież przez te jej dowody najpewniej już nie raz by straciła życie. Raz to się zdarzyło zupełnie przypadkowo. Na dodatek dostała okazję spłacenia swojego długu Sahirowi. Teraz bała się tylko, czy na tym ich znajomość się nie zatrzyma. Czy on nie stwierdzi, że ten rajski ptak nie jest mu już kompletnie do niczego potrzebny. Sama postać Shaira była trudna. Mówił jedno, ale w duszy grało mu coś innego. I ona o tym wiedziała. Już w chwili kiedy pierwszy raz go spotkała. To był ten minus. Ona ciebie może przejrzeć na wylot. Zajrzy do twojej mrocznej duszy, ale ty do jej nigdy nie wejdziesz. Nie przeszyjesz jej myśli. Jest zbyt dobrą manipulatorką. Z resztą, kto to słyszał wierzyć cygance. Która cały czas żyje w świecie baśni.
-Z tego co słyszałam to podobno z łaciny, ale nie jestem pewna- No tak nie była uczona. Nie dawno ledwo nauczyła się czytać i pisać. Właśnie dzięki swojemu urokowi była w stanie przetrwać w tej szkole tyle czasu bez ujawnienia tego, że coś jest nie tak. Wystarczyło, że zamrugała oczami i już każdy chętnie leciał aby napisać za nią wypracowanie. Ale to już jest jej słodka tajemnica o której nie musisz wiedzieć. Z resztą, żadnej z jej tajemnic nie poznasz. Masz prawo tylko ja podziwiać.
-Wydaje mi się, że moje imię pokazuje mi moje miejsce na ziemi. Szmaragd jest cennym kamieniem, i tylko wytrwali mogą go dostać. A w chwili kiedy będziesz go poniewierać... cóż po prostu się rozleci z biegiem czasu- Zabrała w końcu swoje ręce z twoich skroni i położyła je sobie na swoich kolanach. Chusta z monetkami zadzwoniła cicho... wystarczająco cicho abyś nie odczuł dodatkowego bólu. Nawet jej ubiór wydawał się z nią współpracować, z resztą jak wszystko dookoła niej.
Na dźwięk ostatniego zdania romka zaśmiała się cicho, a jej śmiech odbił się echem po ścianach korytarza.
-Fakt... bardzo specyficzne poczucie humoru- Mruknęła cicho zasłaniając sobie ręką usta, a kiedy pierwsza fala rozbawienia ustąpiła, jej dłoń ponownie wylądowała na jej kolanie.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Pią Lut 27, 2015 10:32 pm
Wbrew wszystkiemu co sobą reprezentował, razem z tą skacowaną nieporadnością: nie był masochistą. Uwielbienie do bólu było na tyle stonowane, że nieomal niewidoczne, znacznie lepiej czuł się w roli agresora, który zadawał ból. Ale ambiwalentnie do jego 'widzę się bardziej w roli...” takowego bólu nikomu nie zadawał. Był stosunkowo płytkim i łatwym do rozgryzienia kolesiem o całkiem klarownych zamiarach i facjacie, z której dało się wyczytać najmniejszą emocje, przelatującą przez jego twarz. Po prostu przestąpienie cienkiej granicy zainteresowania piękną cyganką można było usprawiedliwić nieszkodliwym głodem wiedzy. Chciał po prostu jak dziecko, które sięga po miskę ze zbyt gorącym mlekiem, ugasić pierwsze pragnienie. To wszystko opierało się na prostej zasadzie prób i błędów. Póki co obserwował ptaka z daleka, nie ważył się ruszyć, nie naruszał jej sfery osobistej, ani nie osaczał. A czuł się... osaczony? Cóż, raczej szybkie orientowanie się w sytuacji w takim stanie wymagało od niego ruszenia jeszcze jednych zwojów mózgowych, a podczas niewinnej rozmowy najwyraźniej postanowił tego sobie odpuścić. A trzeba jeszcze powiedzieć, że nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w kontaktach z osobami, które potrafiły tak łatwo go zmanipulować, a już zwłaszcza bardzo świadomie. Na boga rozmawiali o owcach i malinach, a nie o dominacji nad światem i utworzeniu Czwartej Rzeszy! A mimo to wewnętrznie czuł się nieswojo, nie pchał się do ucieczki, raczej... jakby trudniej mu się oddychało, nagle delikatny zapach jaśminu zamiast nadal być dłońmi kochanki, sunącymi po szyi, zmienił się w palce, które stopniowo zaciskały się na jego grdyce. Aż odchrząknął i poluzował machinalnie krawat i koszule, na tyle, żeby opatrunek w okolicach połączenia z ramieniem nie był widoczny.
- A więc pozwolisz, że w moich oczach będziesz kobaltowa. - odprężył się, chcąc samemu przekonać własne, spięte ciało, że nic się nie dzieje, tylko rozmawiają. - Kobalt akurat odpowiada głębokością barwy, no i nawet pomimo bycia chłodnym i odrobinę zdystansowanym – tu przepraszam, jeśli jakkolwiek cie urażę, bo nie to mam na myśli – przypomina bardziej... rześkie, zimowe powietrze. Rozbudziłaś mnie tu w końcu. - o i proszę, nawet puścił jej oko; od razu wrócił mu rezon.
Początkowo opacznie zrozumiał jej słowa, jakby Esmeralda chciała pokazać, że dostosuje się do wszystkiego, że może być tym, kim bycia oczekują od niej inni. Ale potem jego mózg przefiltrował ponownie te słowa i nagle pojawiło się drugie dno. Niesamowite! Dawała po prostu głośno wolność wyboru w ocenianiu i podejściu do niej – czyli to, co większość i tak sama sobie bierze. Ciekawe czy to był celowy zabieg, czy wyszło jej przypadkiem, bo Smoczydło wydało się tą chwilową magią oczarowane. Otrząsnął się dopiero wtedy kiedy złota bransoletka, połyskująca w słońcu wpadającym przez okno, zbliżyła się i delikatne, nieco chłodne opuszki dotknęły jego czoła. Aż zamruczał cicho i gardłowo pochylając się i ledwie parę centymetrów w jej stronę i poddając zbawiennemu dotykowi. Zawsze lubił chłodne dłonie u innych, to stanowczo podnosiło odczuwany zmysłowo procent ich delikatności. Może lubił to, bo sam miał łapy zawsze rozgrzane jak po trzymaniu w piecu – niebo zawsze wydaje się bardziej piękne tam, gdzie nas nie ma. I tam gdzie barwny ptak zatacza koła nad głowami obserwatorów.
- I nie kłamali... - mruknął i zerknął na nią z wdzięcznością widoczną w zdwojonej dawce zza grubych szkieł okularów. - Czym sobie zasłużyłem na taką szczodrość w pieszczotach od ciebie? Jesteś aż tak barwna jak twoje ubrania czy może naprawdę wyglądam tak żałośnie jak się czuje i nie sposób przejść obok samoklejącego gada obojętnie?
Niee... nie, Colette nie potrafił uśmiechać się czarująco, właściwie to kiepski był we flircie ale obecna sytuacja niesamowicie mu odpowiadała. Nawet tak delikatne, koliste ruchy przynosiły zbawienną ulgę. A otrucia się nie bał; lubił naiwnie wierzyć, że naprawdę musiałby mieć z kimś na pieńku, żeby ten szarpnął się na tracenie galeonów, wolnego czasu i marnowanie zdobytej wiedzy na przerobienie głupiego Puchona w świnie, albo sprawić, żeby na czole wyrósł mu wielki, gadający pryszcz.
- Jeżeli bycie „złym” jest dla nich jedynie reakcją obronną, to faktycznie nawet one muszą pochylać się przed tobą i dawać się tak ugłaskiwać... - myślał głośno i przymknął oczy, jeszcze nie poprawiając okularów, które lekko zsunęły się z jego nosa, ale nadal nie puszczały się uszu, więc nie było strachu, że spadną. - Ale jeśli weźmie się ludzi bez sumienia. ...tu sprawa wygląda zupełnie inaczej. Spotkałaś kiedyś kogokolwiek bez sumienia?
Na pewnej płaszczyźnie zgadzał się z podejściem Romki, też uważał w tej swojej naiwnej główce, że każdy może się zmienić bla, bla, jeśli da mu się odpowiednią ilość czasu i swobody. Wszystko zależało od zapału i szczerego zaangażowania w sztuce przekonywania – no i cierpliwości. Dużej łychy cierpliwości. Ale Esmeralda musiała mieć więcej doświadczania w oswajaniu dzikich potworów, bo mówiła już w liczbie mnogie, że spokojem i pewnością swoich słów. Ciekawe kogo miała na myśli...?
- Piękna cyganka Esmeralda.... naprawdę jakbyś wyrwała się z paryskiej bajki. - podsumował nadal odnośnie jej imienia i znowu zamruczał przechylając głowę lekko w bok, jakby chciał się machinalnie nieco bardziej wtulić w jej opuszki, nagrzewające się od jego własnej skóry i łaskotane przez krótkie, kasztanowe włosy. Miał lekką gorączkę, ale nieszkodliwą. - A ja jestem garbusem, jakiemu pomagasz. - i tu zatrząsł ramionami od cichego śmiechu, który zabił już na wylocie ust. - Szmaragd naprawdę jest taki kruchy...? Mało wiem o szlachetnych kruszcach, ale w oczkach jakiejkolwiek biżuterii wyglądał wyjątkowo...wytrzymałe. Twoje spojrzenie również nie zalicza się do słabych. Pod psychicznym względem osobiście.
Odetchnął wypieszczony jak kocur i pokręcił karkiem, doczekując się nawet jednego strzyknięcia i
- Prawda? - uśmiechnął się na dźwięk jej cichego śmiechu, który odpowiadał mu stokroć bardziej nawet niż odgłos dzwonków. - Ale dzięki temu na moim marnym tle szmaragd może błyszczeć pełnym blaskiem. Harmonia zachowana. Mam teraz drobny dług u ciebie za ten masaż. Może... - zawahał się na moment. - Może wieczorem wyszłabyś ze mną na spacer na błonia? Jest coś, co zawsze chciałem spróbować, a to, że niemal cie nie znam jest cholernie pasjonujące. Posiedziałabyś ze mną na zewnątrz i napisała jakąś opowieść?
Oparł się z powrotem o ścianę za sobą.
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Pią Lut 27, 2015 11:29 pm
Nie droga muszko, ona ciebie nie osaczy. Nie miała tego w planach. Nigdy nikogo nie osaczała. Zawsze druga osoba miała poczucie wolnej ręki, ale mogła czuć jej obecność. Tylko co nią kierowało. Autentyczna chęć pomocy, czy może ta dziewczyna zawiodła się na ludziach zbyt wiele razy aby teraz od tak móc do nich się zbliżyć. Nie, ten rajski ptak miał bardzo poważnie uszkodzone skrzydła. Ktoś powyrywał jej wszystkie pióra. Robiąc jej tym samym wielka przysługę. W końcu niebiosa były dla niej tak wielkim więzieniem. Była tam samotnie skuta łańcuchami. Pozwalali jej zejść na ziemię aby komuś pomóc, ale ona sama nie miała dostać tej pomocy. Na ziemi, niestety nie była w stanie przeżyć zbyt długo, bez odpowiedniej ochrony. Więc gdzie było jej miejsce? Była cyganką, nie miała prawa związać się z nikim, bo to równało się ze złotą klatką, którą dostała by od razu. A tego by nie zniosła. Nie mogła wiedzieć skąd pochodzi, ani dokąd zmierza, bo wtedy cały zachwyt tym życiem by prysnął, ale z drugiej strony.... być może by to życie ją tak nie męczyło. Jak było powiedziane. Nakryje ciebie swoja spódnicą i ukryje, ale kto pomoże jej... niestety nikt. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, że ten piękny ogród który ona oferuje, w rzeczywistości jest tylko pogorzeliskiem. A ta cudna róża jest jedynie smętną łodygą wystającą z ziemi. No, ale nie musisz o tym wiedzieć. Bo i po co. Przecież nic nie zrobisz. Taki już jej los. To ona ma dawać ludziom radość, i przechowywać dla nich ich nadzieję, ale swojej własnej nie ma prawa mieć.
-Mam wiele barw drogi Colette, a ten kabalt który w tej chwili widzisz jest tylko jednym z wielu barw- Tak dziewczyna była bardzo kolorowa. Przyjmowała taką barwę jaką ty chciałeś. Więc... czy miała jakąś własną osobowość. Jeżeli ta tęcza którą tworzyła była tylko iluzją. A może tak bardzo ją przyjęła do swojego serca, że pomimo faktu, iż nie należy do niej to po prostu wtopiła się tworząc jej duszę.
-Zieleń z kolei jest kolorem nadziei. Której w dzisiejszych czasach tak bardzo brakuje- Dziewczyna nie mieszała się w to co się działo na świecie. Nie interesowały ją te mordy. Miała swój świat, do którego wpuszczała od czasu do czasu inne osoby z zewnątrz. Możesz czuć się wybrańcem... a może raczej nie. Może ci się tylko tak wydawać, że nim jesteś. W rzeczywistości do tego ogrodu może wejść każdy kto tylko tego zapragnie. Dziewczyna była dla wszystkich, ale tak naprawdę nikt nie mógł jej posiąść. Pamiętaj, jednak, że dzień jest stworzony dla tej istoty. Noc jest tylko dla niej. Przykrywa ją płaszczykiem z gwiazd układając na swoich kolanach i pozwalając wniknąć do głowy dziewczyny piękne marzenia senne. Marzenia o których nie śmiała myśleć za dnia. Ze wstydu przed tym, że ona pozwoliła sobie na coś takiego... nie wiadomo. Kiedy całe miasto zasypiało, ona w marzeniach spotykała się z tym czego potrzebowała najbardziej. Niestety, kiedy na jej twarz padały pierwsze promyki słońca musiała się obudzić i pożegnać się z nocą. I wrócić do swojej codzienności. W której wszystko było obce, ludzie, drzewa... dosłownie wszystko, ale z drugiej strony to wszystko wydawało się być tak bardzo znane.... tak dziewczyna miała swój własny świat.
-Czym?- Powtórzyło cicho za nim opierając się o przyjemnie chłodną ścianę. Od razu poczuła dreszcze chłodu które przebiegły po jej plecach.
-Widziałam, że coś jest nie tak to podeszłam. Czyż to nie jest to człowieczeństwo o którym wszyscy tak trąbią dookoła. Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy to pomagamy- Pomogła ci, i nie będzie wymagać od ciebie niczego. Bo czego taka istota jak ona mogła by chcieć od ciebie. Przecież w twoich oczach mogła mieć wszystko. Ma swoją wolność, radość i nadzieję. Przecież za to co miała romka ludzie oddali by własne życie. Tak ten pałac wydawał się być z pięknego kryształu. Niestety... tak nie było. Można spokojnie nawet pokusić się o stwierdzenie, że to dziewczyna złapała się w swoją własną iluzję. Drapieżnik który sam siebie atakował... tak można było sobie ją wyobrazić.
Nie boisz się otrucia... nie zapominaj, że masz przed sobą dziewczynę która wychowała się na łonie natury. Pani przyroda zdradziła jej bardzo wiele sekretów. Nie musi wcale wydawać pieniędzy na składniki. Wszystko czego by potrzebowała można znaleźć w lesie... trzeba tylko wiedzieć czego szukać. No, ale możesz być pewien, że nie otruje. Ta dziewczyna ma zbyt wielki szacunek dla ludzkiego życia.
-Muszą... nie, nie muszą... po prostu chcą. Ja do niczego nie zmuszam.- To był fakt nigdy nie powiedziała słowa "musisz". To, że ludzie przy niej zostawali zawdzięczała temu, że umiała manipulować ludźmi. Ale manipulowała nimi w dobrej wierze...czy to było tym samym złe?
-Nie ma człowieka bez sumienia. Wtedy nie jest już człowiekiem. A kogoś takiego jeszcze nie spotkałam.- Takie miała podejście do tego. Oznaka człowieczeństwa to nie fakt, że ma się dwie ręce, dwie nogi, serce, żołądek i inne narządy. To była nasza osobowość. Byłe pewne wyznaczniki które świadczyły o tej ludzkości. Jeżeli jakąś część naszego "ja" zatraciliśmy nie robi to z nas od razu potworów, ale za utratą jednej cennej rzeczy tracimy następne. Tak już jest stworzony ten świat.
-Jeżeli rzucisz takim szmaragdem o ziemię najpewniej roztrzaska się na kawałeczki. Wiele istot na tym świecie ma tylko pancerze które wbrew pozorom bardzo łatwo uszkodzić- Ona pomimo swojej siły była bardzo delikatna. Paradoks? owszem, ale przecież dziewczyna była sama w sobie jednym wielkim paradoksem. To, że na tym świecie istniał ktoś taki jak ona, było żartem tego świata. Tylko co ten świat chciał udowodnić ludziom, że są tak naprawdę łatwowierni i głupi. A jej od małego dziecka pokazał, że nie jest łatwo, że nie dla niej jest "żyli długo i szczęśliwie"
-Wieczorny spacer... brzmi naprawdę dobrze- Dziewczyna lubiła takie spacery. Mogła wtedy przywitać noc, która szła ponownie do niej. To była jedyna istota która wracała do niej z zamiarem uspokojenia tej niespokojnej duszyczki. To jej mogła się wypłakać się. Poranek niestety przynosił jej tylko kolejne rozczarowania i upokorzenia.
-Opowieść... cyganie mają bardzo dużo różnych historii- Zawsze przy ognisku była obowiązkowa jakaś bajka, którą to z reguły ona opowiadała. Więc może dlatego wydaje się być taka bajeczna. Po prostu przestała odróżniać świata rzeczywistego od baśni. Albo naprawdę urwała się ze stronic jakiejś pięknej miłosnej historii i szukała teraz tylko zakończenia. Niestety, najpewniej będzie zupełnie inne niż sobie wyobraziła.
-I bardzo chętnie pokaże ci wszystko co, co będziesz tylko chciał zobaczyć- Czy dziewczyna zdaje sobie sprawę z tego co powiedziała... oczywiście, że nie. Przecież jej nie skrzywdzisz. W jej oczach jesteś dobrym człowiekiem, tak samo jak wszyscy inni. Dokładnie, nie wyróżniałeś się niczym, po za imieniem. Ale pomimo to mogłeś poczuć, że przez chwilę trzymasz ten brylant w swoich dłoniach niestety. Wcześniej czy później rozmyje się niczym mgła.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Sob Lut 28, 2015 1:15 am
No więc Puchon pchał się śmiało na nieznane tereny, brzęczące dzwoneczkami, mieniące się od złota i różnorakich barw, pozszywane bajecznymi falbanami, jakie w tańcu musiały wyglądać po prostu bajecznie. Niezrównanie; jak obietnica czegoś niesamowitego, nawet jeśli cyrk niesamowitości miał trwać ledwie krótką chwilę, a potem pokazać cennik. Przecież dlatego się żyło, nie...? Dla jakiejś niezrównanej, pięknej chwili, która po sekundzie spłonie nie pozostawiając po sobie nawet tchnienia, nawet pyłu. Z perspektywy obserwatora, jaki patrzy jak ta fatamorgana robi się coraz mniej realna i namacalna, aż w końcu opuszcza go i pozostawia w poczuciu wiecznego nienasycenia. To było Coś. Tylko nikogo, kto obchodziłby się losem samej fatamorgany. Ona po prostu wzniecała obłoczek dymu i chowała się za rogiem nasłuchując nawoływań, rozmarzonych westchnień i wsłuchując się w oddalające kroki. Nikogo nie pchnęło, by przejść się ten kawałek i odzyskać to, co od niego uleciało. W końcu to mogłoby bezpowrotnie zniszczyć końcowy efekt, perfekcja MUSI trwać tylko chwilę – więcej nie można od niej wymagać. W końcu te wszystkie romantyczne historię zawsze kończyły się jakimś odejściem, wzruszającym rozstaniem albo enigmatycznym „i żyli długo i szczęśliwie” bez wchodzenia w szczegóły. Bo nikogo nie obchodzi sielankowy koniec; wszyscy chcą akcji, dramatu i wzruszeń. Ktoś musi zginąć, odejść, zmienić się. Przygoda musi kończyć się równie nieoczekiwanie, co się zaczęła. Ciekawe jak skończy się ta...?
Rajski ptak przycupnął i złożył skrzydła w taki sposób, że jedyne pozostałe lotki w całości zakryły łyse ślady po bestialsko wyrwanych braciach i siostrach. I udawał – przednio udawał, że wszystko gra i że to kolejny zwykły dzień, upływający jej na kojącej rozmowie z jakimś skacowanym idiotą.
- Mówi się, że nadzieja jest matką głupich, więc może nagle wszyscy sztucznie zmądrzeli? - zasugerował bardziej dla żartu niż naprawdę tak myśląc. - Mi na przykład wyrzynają się już wszystkie cztery zęby mądrości. Tylko patrzeć, aż inteligencja rozsadzi mi szczękę.
Jednak poprawił te wkurzające okulary i wymasował chwile palcami sam szczyt nosa, gdzie 'noski' jego ozdoby odcisnęły dwie śmieszne plamki. To się zawsze działo... Małe, nieszkodliwe przekleństwo. W każdym razie Warp nie zdążył poczuć się wybrańcem, za krótko znał tę istotę, ale jeśli miał być szczery jej podejrzenia ani trochę nie mijały się z pierwszym wrażeniem jaki na nim wywarła. Mimo klasy i delikatnego zdystansowania, jakie powinny zachować wszystkie kobiety, bo to właśnie czyniło z nich damy i naprawdę pociągało mężczyzn; wydawała się bardzo otwarta. Jakby skora do zmian, jakie może wnieść w jej życie wizyta kogoś innego. Może (ale tylko może) gdyby ten świat był pookładany jak jedna z jej cudownych snów, pięknych bajek to każdy wchodząc do jej kolorowego ogrodu zasadzałby własną grządkę: pielęgnował ją, codziennie podlewał, doglądał, wspólnie z gospodynią pozbywaliby się szkodników i chorób osiadających na liściach. Dopóki z ledwie usypanej dziurki nie wyrósłby pojedynczy kwiat albo cały ich krzak, który zostawał tam nawet w chwilach odejścia jego ogrodnika. Zepsute i zwiędłe by się wyrzucało, albo zasuszało między stronicami ulubionych książek. Nadal pachniałyby głębokim, korzennym aromatem. Ale niestety. Jeśli dookoła ogrodu nie miało się stosownego ogrodzenia, to tylko czekać pożaru, wandali, robactwa i obsypania ziemi solą.
- Brak człowieczeństwa wypracował wśród wszystkich reakcje obronne w postaci małego kredytu zaufania wobec potencjalnych ochotników do zawarcia znajomości. - nawet kiedy mówił o tak okropnych rzeczach uśmiech nie schodził z jego wąskich warg. - Kiedy każdy z nas jest słaby szybciej... czeka aż sam się pozbiera, niż ktokolwiek mu pomoże. Ja chyba też dałem siew to wciągnąć. Sama rozumiesz, kiedy do rannego zwierzęcia zbliża się inne, to lepiej jest myśleć, że przyszło wykorzystać słabość, niż pomóc wylizać rany. Wybacz... - owszem, nie zaszkodziło przeprosić za siebie. - Poza tym i tak dotykasz mnie na tyle delikatnie, że moje kolce nie zrobią ci krzywdy.
Należy przypomnieć, ze przed chwilą rozmawiali o owcach i malinach?
- I życzę ci by to się nigdy nie stało. - tyle wystarczyło, wolał zamknąć ten nieprzyjemny temat, nawet jeśli sam go zaczął. Chciał się po prostu troskliwie upewnić, ze nikt nie nadużył dobroci czarownicy i już nawet nie tyle co nie dał nic w zamian, co jeszcze na odchodnym wyrwał jej spory kawał duszy. Poza tym skupił się bardziej na sprawie ze szlachetnym kamieniem, przez który lekko poruszył się w cichym chichocie. - Jakie bestialskie... cisnąć o ziemię. Nawet nie przeszło mi to przez myśl, miałem na myśli raczej przeturlanie ociosanego kamyczka z jednej ręki do drugiej i oglądania go w palcach. Kto normalny rzuca szmaragdami...
Uciekł na moment wzrokiem na ogromne okno, które osłabiało jasnością dnia. Odruchowo zmrużył powieki i pomyślał nad tym chwile. Naprawdę za krótko ją znał, naprawdę powinien przestać analizować... to chyba jakaś cholerna maniera, jaka wpełzła na niego przez rozmowy z Sahirem. Układanie puzzli... psia mać. Ale i z odganianiem myśli jak natrętne muchy nie mógł opędzić się od przeświadczenia, że coś było nie tak.
- A dałabyś się na niego wyciągnąć... dzisiaj? - podrapał się po karku, doprawdy wyglądał jak typowy, szablonowy chłopak, który zaprasza najfajniejszą dziewczynę w szkole na randkę ponieważ ta raz podała mu na lekcji długopis, który spadł i ten już z miejsca pomyślał, ze ma szanse. Chłopiec, nie długopis.
- Nigdy nie usłyszałem ani jednej, cygańskiej opowieści... Ale tyle mogę sobie wyobrażać ile robicie przy blasku ogniska. Wesołe tańce, śpiewy, opowieści, gra na gitarach, skrzypcach, akordeonie... To na pewno mija się z realiami, ale wydaje się naprawdę cholernie przyjemne. Tylko... cóż, nie sadzę, by udało nam się wrócić do dormitoriów przed godziną policyjną, ale mogę ci wtedy obiecać dreszczyk emocji oraz dziewięćdziesiąt procent szans na to, że nie natrafimy ani na Filcha, ani na żadnego prefekta. Mam jakieś właściwości odpychające ich.
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Sob Lut 28, 2015 11:49 pm
To naturalnie zrozumiałe, że chcesz wejść w ten nowy dla ciebie świat. W końcu w ten sposób działał jej czar wili, który był potęgowany jej pochodzeniem. Była niczym piękny egzotyczny kwiat, który można spotkać w dżunglach, albo innych niebezpiecznych miejscach. Przyciągała ofiary swoimi barwami, wydzielała słodki zapach, i smak. A kiedy jakieś zwierzątko zasiadło na jej kielichu ona po prostu więziła go, po czym wypuszczała swój jad. A Esmeralda była przecież jeszcze dzieckiem, które nie poznało tego świata. Miała siedemnaście lat, a nie poznała smaku męskich ust, ani co to jest prawdziwa i spełniona miłość. Po raz kolejny była by w stanie rzucić swoje dziewczęce marzenia pomiędzy stado rozwścieczonych wilków, więc lepiej nie pomyl się drogi chłopcze. Bo to ona była ta biała owieczką, która dla ciebie była by gotowa wytarzać się w błocie. Skalać tą swoją biel którą najpewniej teraz tak bardzo podziwiałeś. Wystarcza twoje jedno słowo. Przecież ona jest od tego aby uszczęśliwiać innych. Takie jej zadanie, więc nie musisz się przy niej z niczym krępować. Będziesz tylko kolejnym cieniem który zatrzyma się na chwilę przed tym zmęczonym aniołem. On ofiaruję ci resztkę swojego spokoju, i po prostu pozwoli pójść dalej, aby sam mógł się rozpłynąć w nicości.
Fatamorgana... nie wiem czy to jest dobre porównanie. Cyganka raczej przypominała mgłę. Wiedziałeś, że ona istnieje, ze w wilgotny wieczór może ciebie otoczyć, ale kiedy będziesz próbować łapać ten dym w dłonie, po prostu będzie tobie umykać. I niestety nigdy nie będzie twą. Jak ta historia się zakończy, to tak naprawdę wszystko zależy od ciebie. Ta postać z bajki ostatnie słowa zostawi tobie. Możesz zrobić z tą bohaterką co tylko zechcesz. Możesz powyrywać resztę piór, możesz kompletnie pozbawić skrzydeł. A może raczej otoczyć ją ochroną, zapewnić jej długie i szczęśliwe życie... nie, nie zrobisz tego. Bo po raz kolejny Esmeralda wręcza to pióro w dłonie nie odpowiedniej osoby. Cóż, za wiele razy się już zawiodła, dlatego też po prostu działa na oślep. Czy odważysz się wbić to złote zakończenie tego pięknego, wręcz bajecznego pióra w jej serce. Czy to ty będziesz tym który ostatecznie zakończy jej cierpienie? Cóż tego nie wiadomo. Na chwilę obecną zaprasza ciebie do kolejnej zabawy. Pewne jest jedno, weźmie ciebie do niesamowitego tańca, do takiego którego nie przeżyłeś jeszcze nigdy w życiu.
-Przysłowia nie są dobrymi doradcami w życiu. A i każdy z nas ma w sobie coś sztucznego. Nie znajdziesz w stu procentach rzeczywistego człowieka- Wyszeptała. Jak zinterpretujesz jej słowa, to już zależy od ciebie. Możesz uznać, że miała na myśli jakieś sztuczne kończyny, albo makijaże u kobiet. A może raczej chodziło jej o nasze wewnętrzne "ja".
Oczywiście Esmeralda była otwarta na zmiany, i bardzo ich pragnęła. Niestety im więcej ich było tym więcej pojawiało się wokół niej łańcuchów. Bo wpakowała się w coś czego sama nie jest do końca zrozumieć. Mrok wchodził do jej życia coraz bardziej i bardziej. Wiedziała, że tylko w nocy będzie mieć najpiękniejsze sny, a kiedy się budził czuła dziwny strach i niepokój. I doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zguba zawisła nad jej głową, nie wiedzieć dlaczego chciała ulec pokusie tego mroku. Wiedziała, że tak naprawdę tylko w zatraceniu znajdzie tą najprawdziwszą wolność. Dlatego tak pięknie tańczyła. Kiedy to robiła nie liczyło się dla niej już nic innego. Zapominała o tym wszystkim co ją tutaj więziło. Kraty jej więzienia nagle znikały, a ona mogła bezpiecznie przemierzać niebiosa bez obawy, że ktoś odważy się cisnąć kamieniem w nią.
-Inaczej sprawa wygląda, kiedy do twoich ran dochodzi świeża słona bryza. Sprawiając, że boli, ale leczy twoje rany. Trudno złapać coś czego nie widzisz, i nie da się przed nią uciec. Chyba, że zbudujesz sobie odpowiedni schron- Nie musisz się przejmować, że nikt nigdy nie podziękował jej za pomoc chociaż minimalnym uśmiechem. Tylko za każdym razem wbijano ją w ziemię udowadniając, że jest żałosna, i bezużyteczna. Gdybyś tylko wiedział ile ludzi już próbowało zgasić w jej oczach te iskierki... a może zgasili, tylko umiała przyzywać je zza grobu. Była niczym kameleon. Umiała doskonale wtopić się w otoczenie, ujawniając swoje prawdziwe "ja" na tyle na ile tylko chciała. Bez jej zgody nie miałeś prawa dostrzec tego zniszczonego ogrodu, tych powalonych drzew. Ani tego, że w te białe skrzydła zaczynają wgryzać się czarne plamy.
-Ktoś kto nie docenia piękna, i pragnie je zniszczyć. Być może nawet nieświadom tego, bo jego kryształ stłukł ktoś inny. Ludzie nie potrafią docenić tego co otrzymali od losu. Przez co bardzo często potem to tracą. Niestety wtedy za późno jest już na cofnięcie się.- Każdy miał taki swój własny brylant. Jej szmaragd wiele razy był rzucany o ziemię, przez co można na nim zobaczyć liczne pęknięcia i skazy. Tylko ta cyganka była na tyle przebiegła, że umiała stworzyć wręcz doskonałą podróbkę, którą wręczała między innymi tobie. Możesz zachwycać się blaskiem tego diamentu, możesz go go badać, i chronić niczym najcenniejszy skarb, ale wcześniej czy później zniknie.
-Dzisiaj... bardzo chętnie- Wyszeptała i przełożyła sobie swoje czarne niczym heban włosy przez ramię. Ta dziewczyna potrzebowała towarzystwa. Lubiła rozmawiać z ludźmi. Jej dziecinne zielone oczy patrzyły jak zatracali się coraz bardziej w jej ogrodzie. Jak szamotali się w jej pajęczynie. A ona mogła spokojnie owinąć ich w kokon. Co potem następowało... po prostu wracała gdzieś na drzewo i czekała aż ofiara przestanie się ruszać. A może warto zmienić sposób działania. W końcu jedna z ofiar jakimś cudem się uwolniła z kokonu. Nie była na tyle silna aby wydostać się z jej pajęczyny, aby przerwać iluzje, ale mimo to musiała ponownie bardzo szybko ją owinąć i skonsumować, aby zrobić miejsce drugiej muszce.
-Tak... tak mniej więcej to wygląda- Oczywiście jak się o tym opowiada to wydawało się to być naprawdę czymś cudownym, ale Esmeraldę zaczynało to nudzić. Cały czas była uwięziona w świecie innych. Jakie to straszne. Najpierw ktoś inny stworzył dla niej iluzję, zamknął ją w pajęczynie. A ona aby nie zginąć musiała stworzyć swój świat. I takim o to sposobem. Obok świata zwykłych ludzi, był świat cyganów, i Esmeraldy. Bardzo dużo tego jak na jeden świat. Gdyby Col tylko wiedział jak wygląda życie wśród cyganów. Najpewniej zmienił by zdanie, ale cóż... Esme tego nie powie. Przecież jak mogła by żalić się na swoich. Chociaż nie wiedziała czy do nich należała. Przecież za dziecka nikt nie odważył się jej przyjąć pod swój dach, ale mimo to nie przeszkadzało im handlować jej ciałem, niczym jakimś zwierzęciem. Nie ma nic gorszego od nieznania własnej tożsamości.
-Cóż... muszę polegać na twoim szczęściu- Uśmiechnęła się wesoło do ciebie, a w jej zielonych oczach zatańczyły dwa ogniki, które zapewniały ciebie, że ta dziewczyna nadal dycha. Szkoda tylko, że tak naprawdę tym razem to ty trzymałeś w swoich dłoniach jej konające ciało. A ona nałożyła ci na oczy czarną opaskę abyś nie mógł tego dostrzec. I zapewniała, że wszystko dobrze. Opowiadała piękne bajki, snuła jakieś scenariusze... a ty najpewniej weźmiesz z jej dłoni dosłownie wszystko co ci da.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Nie Mar 01, 2015 2:23 am
Ta biała owieczka musiała być teraz gotowa na absolutnie wszystko, tak samo jak Katedralny Smok, który sunął ogromnym opakowanym w pancerne łuski cielskiem, tuż za ogrodzeniem złożonym z iluzji gęstej roślinności. Spójrzcie na siebie oboje... Esme jak przyjemnie chłodna, orzeźwiająca mgła, która bardzo wczesnym porankiem zalegała na błoniach otaczających Hogwart, Col jak ciężko stąpające po ziemi monstrum, które nawet najdelikatniejsze powieki miało grube i ciężkie do przebicia. Ona ulotna, tyle razy bestialsko wykorzystywana, porzucona, nieodpowiednio nagrodzona za wysiłki, cierpiąca wewnętrzne katusze, ale mimo wszystko nadal skora do podzielenia się ostatnim światłem, który miał bezpowrotnie zatopić ją w smolistym poczuciu kompletnego upadku. On uzbrojony w tarcze pokrywające naprawdę spory procent jego ciała, uważny i skupiony, niby ufny, ale jednocześnie świadom tego, że jednym stąpnięciem trząsł światem w posadach. Mimo pochylonego łba, diabelnie pewny siebie. I ona tu była manipulatorką z gotową siecią, a on ofiarą.
Ktokolwiek wyczuwał nieprawidłowość...?
Owszem Smoczydło miało się na baczności, za nic nie dopuszczało do siebie niedoceniania... przeciwnika(?). W końcu rodzice Colette zadbali o jego więź z korzeniami i ubarwiali życie legandami z jego kraju; tu pasowała ta o wawelskim smoku. Kiedy zwykły, podrzędny szewc wykorzystał fortel przeciw straszliwej bestii i podłożył mu wypchanego siarką... baranka. Ciekawe czymże była wypchana Esmeralda? Pachniała jak jaśmin. Miał tylko nadzieje, że nie to było tą 'sztucznością', o której mówiła jego śliczna towarzyszka. Miała w końcu w tym temacie sporo racji nawet jeśli Col... nie wiedział właśnie dokładnie której z płaszczyzn tego zagadnienia się chwycić. Jeśli tak zahaczyć chociażby o ludzką szczerość to ten temat miał zarówno swoje złe jak i niezaprzeczalnie dobre strony. Ale to nie była rozmowa na teraz, dzień był zbyt ładny po tygodniu nieprzerwanej ulewy, cyganka nie powinna zaprzątać sobie tym głowy, a on na kacu nie powinien filozofować. Jedno słowo za dużo i te chłodne opuszki, które jeszcze kilka minut temu masowały mu skroń, sprzedadzą soczystego liścia.
- Jeśli leczy rany i przynosi ukojenie, to może jednak warto postać ten czas i skorzystać z jej dobrodziejstw? Wiesz, to jak manna z nieba, po co uciekać przed czymś, co los dobrowolnie składa w nasze ręce, a że boli... cóż, nie ma nic za darmo. - zaczął bawić się wolna ręką swoją plastikową butelką, nie zdejmując wzroku z egzotycznego kwiatu. - A ty widzisz się jako słodka czy słona mgła? Tylko proszę nie mów mi, że będziesz tym, czym będę chciał, chce poznać twoje zdanie.
Nie chciał zabrzmieć jak znudzony nadmiarem władzy książę, ale jakoś tak wyszło. Niechaj świat mu podaruje. Proszę, sługo, powiedz mi co byś zrobił, gdybym dał ci odrobinę wolności, a ja poddam to ocenie i powiem czy mi się to podoba czy nie. Pokaż mi, sługo, najpierw jak pląsają migotliwe światła na tle twoich oczu, które przypominają mi doliny, tereny mojego królestwa. Dopiero potem obróć się i wzbudź do życia morze włosów czarnych jak noc, która rozkłada się cyklicznie tuż nad moim pałacem; błyskające pomiędzy puklami złote kolczyki potraktuje jak zorzę polarną. Potem wpraw w ruch biodra, niech kolorowa chusta wzniesie się pchana przez podmuchy wiatru i sypnie z siebie ostatnie kolory wprost na ogrody, które po przebudzeniu oglądam z okna komnaty. I powiedz mi, co byś zrobił, gdybym dał ci odrobinę wolności...? Co byś zrobił beze mnie.
- Kojarzy mi się to nieco ze sprawdzaniem czy to 'fałszywka'. Wiesz jak z gryzieniem złota, które jeśli prawdziwe, jest bardzo miękkie i odbija na fakturze uzębienie gryzącego. A to drastycznie psuje jego wygląd. Może rzucanie o podłogę komukolwiek przywodzi na myśl sprawdzanie czy kruszec jest odpowiednio twardy i co się stanie, kiedy podda się go tak drastycznemu testowi. - odbiegł myślami i otrząsnął się reflektując przy okazji. - To zabrzmiało jakbym ich usprawiedliwiał.
Ha! Zgodziła się! Najładniejsza dziewczyna w szkole się zgodziła! A jednak udała się pułapka z długopisem, oj udała! Aż na durnej facjacie Colette wyrysował się grubymi liniami wdzięczny uśmiech.
- Dobrze, więc dzisiaj! Mógłbym nawet rozpalić ognisko, jeśli byłabyś chętna, no i zabiorę pełno papirusów, na którym spiszemy opowieść i... cóż... nie potrafię grać biegle na żadnym instrumencie prócz grzebienia, a to chyba uwłacza twojej czci. - parsknął i zakłopotany podrapał się po nosie. - Moje szczęście nie powinno cie zawieść, Esmeraldo, uroczyście przysięgam, iż całą i zdrową odprowadzę cię pod drzwi dormitorium. A raczej pod drzwi Pokoju Wspólnego, bo w drodze do dziewczęcej części schody zafundują mi mega-bolesną przejażdżkę.
Trzymał radośnie jej truchło na kolanach i śmiał się, gadając do niego różne głupoty. Był kompletnie zaślepiony rychłymi planami na przyszłość i jej niesamowicie dobrą grą. Ale trzymał wyjątkowo delikatnie... jak na uzbrojone w pazury, smocze łapska.
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Nie Mar 01, 2015 2:53 am
Pamiętasz drogi Colette jak kończy się ta legenda? W końcu smok daje się skusić. Zjada przynętę, po czym pali go tak bardzo, że wypija za dużo wody i... bum. Umiera w okrutny sposób. Jesteś pewien, że chcesz się postawić na miejscu tego konkretnego smoka. Dlaczego swoją przyszłość u boku tej dziewczyny widzisz w tak bardzo czarnych barwach. Przecież romka nie była nikim złym. Nie pragnęła twojej zguby, ale sam się wepchałeś do jej ogrodu. A ona po prostu znudzona nie potrafiła zamknąć ci przed nosem drzwi. To było jej przekleństwo. Za bardzo lubiła ludzi w chwili kiedy tak naprawdę powinna była trzymać się od nich z daleka. Niestety, nie miała matki, ani nikogo innego kto mógł by jej powiedzieć o tym, że nie wolno wszystkim ufać. Niektórzy będą chcieli zniszczyć ten ogród. Teraz o tym to wie, ale mimo to nadal nie umie wybierać odpowiednich ogrodników.
Zastanawiasz się czym była wypchana dziewczyna. A może ona była pusta w środku. Może to co widziałeś było tylko skorupą aby ukryć przed tobą tą pustkę. Obawiam się mój drogi, że tego się nie dowiesz. Możesz tylko snuć swoje przypuszczenia. Ona nigdy ci nie zdradzi prawdy, bo wtedy wkroczył byś na ścieżkę jej duszy, a tego by nie chciała.
-Moje zdanie...- Zastanowiła się przez chwilę, podkulając nogi pod siebie. Jej spódnica spłynęła z parapetu kołysząc się delikatnie w powietrzu. Oparła głowę o zimną ścianę i po prostu wpatrywała się za okno. Czy kogoś obchodzi jej zdanie. Owszem mogła mówić wszystko, ale nikogo nie obchodziło to co ona aktualnie myślała.
-Cóż... sądzę, że była bym zmienna. Jestem kobietą i mogę być różna. Raz delikatna i spokojna, a innym razem rozgniewana i wzburzona- Tak, ktoś kiedyś powiedział, że kobiece serce jest niczym ocean. Raz spokojnie i bezpieczne, i bardzo łatwo przez nie przepłynąć, ale czasami ten spokój może zmienić się w istny sztorm który zatopi tratwę nieszczęśliwego żeglarza. Wtedy pójdzie na dno, i tam wyląduje zapomniany przez wszystkich. W wypadku Esmeraldy czasami też tak bywało, ale wymazywała z pamięci to co złe, wybaczała ludziom. Przez co w ostatniej chwili wyciągała ich z głębin. Ofiarowała nową tratwę, ale ostrzegała aby więcej nie wpływać na nieznane tereny, bo następnym razem może już ich nie ocalić. I cóż takim o to sposobem chroniła swoje sekrety. Swoją skrzynię ze skarbai którą zatopiła gdzieś na dnie swojego własnego oceanu.
-Test, testem. Gorzej jeżeli okaże się, że cisnęło się prawdziwym kamieniem, a on rozsypie się na milion kawałeczków. I co jeżeli w kopalni nie znajdzie się już drugiego takiego samego. Przez nasze niedocenienie możemy stracić coś naprawdę cennego.- Nie była na niego zła. To było takie ludzkie to co ona mówił. Wiedziała, że ludzie lubią sprawdzać. Nie potrafili od tak zaufać, nie umieli od tak pomóc. Przez co wiele osób nie było w stanie jej zrozumieć. Wydawała się być niemalże świętą. Bo na próżno w tej chwili szukać w jej życiu jakiegoś grzechu. Ta uliczna dziewka, która do tej pory tańczyła nagle zdawała się dźwigać krzyż ludzkości... pytanie tylko... ile jeszcze wytrzyma. Taka delikatna istota wcześniej czy później upadnie pod naporem tego krzyża, ale nikt jej niestety nie pomoże. Inni będą dokładać jej tylko ciężaru, a ona to z uśmiechem i pokorą przyjmie.
-Ognisko brzmi dobrze. Wieczory są jeszcze chłodne.- Taniec przy ognisku, to takie dla niej typowe. On będzie ją podziwiać, przyklaskiwał jej, wsłuchiwać się w brzęczenie dzwoneczków. A ona, po prostu zapomni o jego istnieniu. Nie będzie tańczyć dla ciebie, bo jej taniec nigdy nie zostanie poświęcony tobie. Łaskawie pozwoli ci przyglądać się temu, jak jej spódnica wiruje, odsłaniając od czasu do czasu te sekrety które dziewczyna skrywa pod nią. Będziesz mógł patrzeć jak księżyc i gwiazdy obijają się od jej oczu, a czarne włosy idealnie wtapiają się w mrok... ale ty nie będziesz dla niej wtedy istotny.
-Nie musisz się tym przejmować. Całą muzykę przechowuję tutaj- Położyła sobie teraz spokojnie rękę na klatce piersiowej wyczuwając rytm swojego własnego serca.
-Sam zobacz- Chwyciła teraz twoją dłoń. Bardzo delikatnie, zupełnie tak jak by obchodziła się z ręką małego dziecka i przyłożyła do miejsca gdzie biło jej serce. Mogłeś bez problemu wyczuć, powolne i rytmiczne pukanie. Kolejne zapewnienie, że wszystko jest dobrze, że ta lwica, jednak da radę dalej walczyć, i polować. Pytanie, czy ty to nadal kupujesz?
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Nie Mar 01, 2015 11:20 pm
Pamiętał tę legendę... była niedorzeczna, ale dla dziecka całkiem ciekawa i pouczająca. Co prawda do dzisiaj nie potrafił określić (bo zbytnio się nad tym nie zastanawiał) czego dokładnie uczyła poza tym, żeby nie jeść żarcia podrzucanego przez nieznajomych oraz nie pić więcej niż się powinno, ale... można przyznać, ze była pouczającą. Dla smoków.
Nie no ten głupi wywód do niczego nie potrafił, po prosty Colette chciał zająć czymś myśli, podczas, gdy jego kuriozalna rozmówczyni kompletowała w głowie słowa, jakimi miała określić swoje zdanie. Wodził opuszkiem palca po nakrętce plastikowej butelki i skubał zębami tę część dolnej wargi, która kryła się wewnątrz jego ust.
- A dzisiaj postanowiłaś być delikatna i miłosierna dla majtka, jaki po rozbiciu statku dryfował całą noc kurczowo uczepiony beczki. Dziękuje. - wrócił uwagą na czarnowłosą piękność; no proszę, podziękował. Nawet jeśli tak naprawdę ona jeszcze nie była tym spokojnym morzem, na jaki wpłynął, a przynajmniej nie od samego początku. Beczka też była dobrym porównaniem, statek był zbyt stabilnym budulcem, aby przypominać tak dziwnie układaczce się życie, jak to należące do Colette. Beczka była okrągła, raz odpadała od niej belka, raz jak próbował złapać jakąś równowagę, ta obracała się i posyłała go pod wodę. Niewdzięcznica. Dlatego w jego stanie i chwili obecnej leżał przewieszony przez to zdradzieckie narzędzie jak flak, patrząc się na bezmiar oceanu. Esmeralda nie była lądem, a przynajmniej jeszcze nie, ale owszem wynurzyła się z piany, powstrzymała to dryfujące draństwo i kładąc mu chłodna dłoń na czole. Nie obchodziła go jej pajęcza natura, ani jej manipulacja, ani jej pajęczyny, tej chłodnej dłoni mógł wszystko wybaczyć.
Aż odetchnął ciężko na to kojące wyobrażenie.
- Właśnie w ciśnięciu prawdziwym kamieniem jest tragedia. To naprawdę udane porównanie, Esme. O ile mogę tak do ciebie mówić. - poprawił się od razu i przy okazji poprawił też swoją pozycje, bo od siedzenia na zimnym parapecie tyłek mu się dosłownie spłaszczał, co przy jego zabójczej figurze było ciężkim grzechem. Hehe. Dobra, Col, dość. - Takim sposobem można opisać nie tylko duszę, ale i zaufanie. Niby można je odzyskać i skleić kamień, ale zawsze zostaną bruzdy.
Co za laik z niego, że mówi o takich rzeczach. Col miał wbrew wszystkiemu bardzo szczęśliwe życie, nauczył się dawkować zaufanie i poza małymi rysami jego kamień był cały, calusieńki. Ani jednego uszczerbku ani poważniejszej bruzdy, co więcej nigdy nie dotknął nawet podłogi. Bo on wcale nie był tak dobry jak Esmeralda, no i może był mężczyzną, co w naturalnej selekcji czyniło go bardziej odpornym (pierdolenie...). Dlatego też o własny artefakt wewnątrz, zabudowany grubym mięsem i tarczami z twardych, syczących podczas ocierania o siebie łusek, był w najprawdopodobniej najbezpieczniejszym miejscu na ziemi. A co z kamykiem cyganki? Miała go jeszcze? Chyba tak, bo coś podarowała Colowi, coś wcisnęła temu ślepcowi między palce, nadając temu kształt szlachetnego kamienia. A on... on kompetentnie nie był do tego przyzwyczajony. NIKT nie dawał innym czegoś tak cennego tak prędko. To mówiło niesamowicie wiele pozytywnych rzeczy o szczerości i nieskazitelności duszy tej dziewczyny, ale jednocześnie... ukazywało ją jako otwartą na najsłabsze ciosy i podmuchy wiatru. I oby to nie była prawda. Oj modlił się by nie była.
- Wspaniale! Może uda mi się podwędzić z kuchni jakieś kiełbaski, albo pieczarki... co lubisz jeść na takich wypadach? Nie mogę pozwolić, żeby dama w moim towarzystwie siedziała pół nocy o pustym żołądku. - oparł dłoń na mostku i skłonił się nadmiernie arystokratycznie. - Na przykład bułki z serem? Albo moglibyśmy potem, pod koniec zjeść zakopane w ognisku ziemniaki z solą i masłem! Wiem, jeśli tego nigdy nie próbowałaś brzmi naprawdę idiotycznie, ale wierz mi... najdroższe dania nie dorównują smakowi ziemniaka z ogniska. I jeszcze po jedzeniu oboje będziemy mieli czarne brody z popiołu. - przesunął palcami po policzkach i podbródku imitując zarost.
Pan Tomiczny miał problem z ludźmi tylko pod względem jego szczerej chęci przypodobania się im. Chciał każdego zadowolić, Esmeraldę też. W końcu chciał zobaczyć szczery, szeroki uśmiech na tej pięknej...
- Hm? - od razu zerknął na własna dłoń, która nawet mimo tego, iż nie należał do osiłków i miał problem z łatwym wybijaniem palców, nadal wyglądała przy drobnych i zadbanych dłoniach cyganki jak... klapa od śmietnika. I ten przedziwny, nieco chropowaty w okolicach opuszków twór oparł się z wyczuciem na dekolcie Panny Moore, czując jak u samego dołu śródręcza coś wdzięcznie uderza o niego, uwięzione w klatce żeber i oplecione ze wszystkich stron... kym... Jezu, był tylko mężczyzną, czasem nie potrafił pohamować pewnych odruchów – a jednym z nich był trochę bezczelne zjechanie wzrokiem o ten niezbędny dystans poniżej jego dłoni. Dwie sekundy. Dosłownie! I wrócił natychmiast spojrzeniem na parę szmaragdów. Kobiety były w dotyku inne od mężczyzn, miały skórę jakby dużo cieńszą, dosłownie czuł u szczytu dłoni nacisk jej przyjemnie dl oczu, wystającego obojczyka. Dodatkowo ich skóra byłą dużo bardziej sprężysta i - i tu przełknął ślinę – dużo bardziej miękka... tu i ówdzie. Naprawdę dużo bardziej miękka.
- Ha... ahm, czuje, czuje. - zapewnił szybko i nie mógł się powstrzymać przed lekkim zgięciem palców, żeby zobaczyć jak jej skóra wdzięcznie ugina się pod naciskiem. - Wybija własny rytm, naprawdę można by zrobić na jego podstawie pieśń. ...i taka ci wystarczy? Na pewno? Nie będziesz się wstydzić? - dopytał, a lekkim uśmiechem błąkającym się na wargach i łagodnie zaczął wycofywać dłoń. Zaczęli wyglądać dziwnie.
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Pon Mar 02, 2015 1:47 am
Esmeralda niestety musiała przestać żyć w świecie legend i baśni... stało się to w chwili kiedy uderzyła swoim ciałem o ziemię łamiąc sobie sporą ilość swoich kości, ale czy taka istota jak ona może stąpać ciężko po ziemi. Przecież nie mogła się zmienić w smoka jak ty? taki gad musiał mieć jakąś ofiarę, swoją księżniczkę którą mógł trzymać w swoich łapskach, i myśleć, że nikt nie będzie w stanie ci jej wyrwać. Aż do momentu, kiedy ta delikatna i niewinna księżniczka nie przemieni się w samą służebnicę diabła, i nie zniknie z twoich szponów, aby uciąć ci łeb, ale nie myśl o tym. Przecież taka niewinna istotka nie może być morderczynią. Chociaż tak naprawdę zgłębiając się bardziej w to wszystko co się działo do tej pory, czy kto kolwiek ma prawo powiedzieć kim ona ma albo nie ma prawa być. Przecież sama nie wiedziała kim była. Nie była cyganką, nie była też zwykłym człowiekiem. Była czarownicą to wiedziała na pewno. Wilą, cóż to raczej był przyjemny dodatek, który z czasem okazał się być jej największym przekleństwem. Bo przecież gdyby nie jej czar, to czy by twoje oczy zatrzymały się chociaż na chwilę na sylwetce biednej cyganki, w upalne lato, która by tańczyła na ulicy. Być może tak, ale prędzej zainteresowała by ciebie jej kultura, która w tej chwili stała się tak bardzo zamknięta na innych ludzi, ale na pewno nie ona sama. Była by tylko dla ciebie jakimś marnym łącznikiem... a może tak jest naprawdę. Może ma łączyć ludzi i cyganów... nie Esmeraldo nie masz prawa nadawania sobie tak poważnych tytułów. Nie możesz się przecież mieszać w problemy innych.
Podziękował, tak dokładnie usłyszała to słowo. Uśmiechnęła się tylko w twoim kierunku, a w jej dwóch szmaragdach zapaliło się światełko, czy było to światło nadziei, czy może raczej dziewczyna prowadziła swoją grę. W końcu co to za frajda kiedy aktorzy zbyt szybko ściągną swoje maski. Pozwoli ci zasiąść w pierwszym rzędzie i podziwiać tą grę, zagłębiać się w scenariusz tej sztuki, ale czy zdemaskuje się kiedyś przed tobą... cóż to dopiero czas pokaże.
-Cóż taka już jestem. Nie potrafię ominąć ludzi którzy wyglądają na kogoś kto potrzebuje pomocy- Tak cyganka nie umiała być samolubna. Całe jej życie było oddane tylko innym. Do tego stopnia, że mogła przybierać najróżniejsze kształty. Mogła być dla kogoś przyjaciółką, albo kochanką, muzą, albo boginką. W tej chwili było jej wszystko jedno. Wszystkie te role ta aktorka przyjmowała z uśmiechem na ustach, i odgrywała swoją rolę, ale jak... możesz być pewien, nigdzie nie znajdziesz takiego teatru jednego aktora. Dlaczego jednego? nigdy nie dołączysz do tej sztuki, bo i po co. Nie widziała dla ciebie stosownej roli, a może widziała tylko nie chciała abyś ją odegrał. W końcu ta sztuka była zbyt wyjątkowa dla jakiegoś takiego naturszczyka jak ty.
-Wiesz jaki jest problem z kamieniami szlachetnymi. Im więcej mają skaz tym bardziej ich wartość spada- Wyszeptała cicho. Więc ile ona była warta. Przecież jeszcze jedno uderzenie a w dłoniach będzie trzymać tylko kawałki swojego szmaragdu. Czy wtedy stoczy się już na samo dno, czy to już będzie ten czas kiedy to światełko życia które jeszcze tańczyło w jej oczach zgaśnie na zawsze. A ona po prostu odda się ciemności. Powierzy swoje ciało na pożarcie nie mając już siły walczyć dalej. A może to właśnie wtedy zacznie prawdziwe życie. Może nie będzie już skuta łańcuchami do którego nie było kluczyka.
-Ziemniaki zakopane w ognisku?- Przymrużyła lekko swoje oczy. Próbowała sobie przypomnieć jakiś taki rarytas, ale nie mogła. Nigdy nie jadła czegoś takiego. W końcu cyganie z reguły jedli to co znaleźli w lesie. Oczywiście każdy z nich najbardziej umiłował sobie rosół z kury... z kradzionej, musiała być kradziona. Chociaż w mieście trudno o takową. Dlatego też musieli zadowolić się tym co udało się wynieść z niektórego sklepu.
Widziała twoje zakłopotanie, czy ją to w jakimś stopniu krępowało, w sumie wcale. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że może na ciebie reagować w taki sposób. Jak było wspomniane było to małe dziecko, które dopiero co uczyło się tego świata. Nie jest świadoma zagrożenia jakie może na nią czyhać.
-Może dlatego, że to jest moja własna melodia, której nie da się powtórzyć jest wyjątkowa. Więc po co się jej wstydzić- Byłaś wyjątkowa Esme, tak w jakimś stopniu na pewno też. Zaiste byłaś fascynującą istotą, ale raczej w tym złym słowie tego znaczeniu. Byłaś fascynującym drapieżnikiem który przyjął na swoją twarz pewną maskę, i wcale nie tak łatwo jest ją zedrzeć.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Pon Mar 02, 2015 5:29 pm
To straszne nie umieć być samolubnym... niezależnie od tego jak piękna była ta idea i jak czyste były takie zamiary, to nie dało się normalnie żyć na tym świecie bez krzty egoizmu. Nawet w szkołach uczących młodych kierowców co maja zrobić po udziale albo widzeniu wypadku na sam początek to: upewnienie się, ze nam nic nie grozi! Jeśli uratowanie drugiego człowieka ma się równać własnej krzywdzie: każą dzwonić po specjalistów, którzy zwykle nie zdążą na czas. Na szczęście tu, w Hogwarcie nikt nie szalał autami i nie owijał się jak precel dookoła drzew Zakazanego lasu, ale i tak nie znaczyło to, że Esmeralda była specjalnie bezpieczna spiesząc komuś na pomoc i nie bacząc na to, że od tej osoby dzieli ją połać rozżarzonego węgla. Porani się, to oczywiste, tak ten świat był skonstruowany i to sprawiało, że ogromny smok świadom może nie tyle zniszczeń, co wiszącego nad głową dziewczyny... nie, nie niebezpieczeństwa, bardziej światło ogromnego neonu z napisem: „Śmiało, kop. I tak pomoże”. Pewnie dlatego Smok rozprostował błoniaste skrzydło i nakrywał ją nim póki była w pobliżu.
- Cóż, zawsze można spojrzeć na to z innej strony: kamień, który ma na sobie rysy i pęknięcia przynajmniej coś przeżył. Strasznego czasem... niejednokrotnie... ale przynajmniej niesie za sobą jakąś historię, popełnił błędy jakie czegoś go nauczyły: uczyniły mądrzejszym. Takiej mądrości nie znajdzie się w książkach. - pocieszanie bardzo w stylu Tomicznego. Czyli właściwie nie wiadomo do końca czy pociesza czy nie. Nie chce by jego paplanina była czczym gadaniem pod tytułem: Nie martw się. Żyj chwilą. Na pewno najgorsze już za tobą. Trzeba być silnym. Los w końcu ci się odwdzięczy. W kocu to wszystko gówno prawda, Losowi ZAWSZE trzeba w tym odwdzięczaniu się trochę pomóc i samemu wywalczyć sobie upragnioną harmonię.
Harmonia kuchni też musiała zostać w tym świecie zachowana, więc na zdziwioną minę Esmeraldy potaknął tylko z ożywieniem.
- Zaufaj mi raz spróbujesz – nigdy nie pożałujesz!
Takie danie zwykle brzmiało kontrowersyjnie, w końcu te ziemniaki będą nieobrane, przez kilka godzin będą leżeć pod stertą palącego się drewna a zwieńczeniem tego rytuału będzie ich wygrzebywanie z brudnego popiołu, krojenie, sypanie solą, smarowanie masłem i biesiada? Czysta niedorzeczność...! Otóż nie. Są pyszne.
Naprawdę widziała jego zakłopotanie?! Na Boga, nie chciał! Argh...! Wyszedł na jakiegoś zboka a mieli niewinnie rozmawiać o muzyce... Cholerny Kotlet-gekoni-casanova, jaki już po pierwszej gadce ma zaliczona drugą bazę. Wolał w tej chwili nie przepraszać za swoje przyjebane reakcje, bo wyszłoby to jeszcze gorzej, więc chrząknął tylko i zabrał wreszcie rękę, zeskakując z parapetu na podłogę.
- Nie, chodziło mi raczej o wstyd tańca. Bardzo często dziewczęta zwłaszcza bez muzyki wstydzą się tańczyć same. Nie mówię, ze jesteś taka jak inne, ale to po prostu pragmatyczna gwarancja z mojej strony. Słowna. A więc nie będziesz się wstydzić? Wspaniale, więc... więc spotkajmy się dzisiaj około godziny dziewiętnastej na... - obejrzał się w stronę okna. - Na skalnej półce, niedaleko hangarów. Jeśli nie będziesz wiedziała gdzie to jest, to poczekaj na nich na mnie, a jeśli przyjdę wcześniej to ja poczekam. Jeśli się spóźnię, to nie uciekaj; najpewniej znaczy to, że zbieranie drwa zajęło mi więcej czasu niż się spodziewałem.
Złapał dziewczynę za dłoń, tym razem o wiele pewniej i pocałował ostatni raz, chwytając przy okazji swoją nieszczęsną butelkę.
- To do wieczora!

Dziewczyna też zapewne niedługo po tym opuściła to miejsce.

z/t x2
Mathias Rökkur
Oczekujący
Mathias Rökkur

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Pon Maj 11, 2015 9:02 pm
Parapecik... Ciekawe miejsce.... to właśnie tutaj młody Krukon pierwszy raz spotkał tą dziwną Krukonkę, która zdawała się być... inna.
Pierwsze spotkanie mieli niestety dosyć krótkie. Chłopak chciał ją poznać, bo wyczuł w niej coś wyjątkowego... ale nie wiedział, co konkretnie... niemniej było to... pociągające... nawet bardzo... Za każdym razem, kiedy siadał na tym samym właśnie parapecie, to myślał o niej... Kathleen... niezwykła dziewczyna... i te oczy... coś w sobie kryją tajemniczego, a Mathias chętnie poznałby tą tajemnicę. Nawet, jeśli jest mroczna.
Czy Krukonowemu elegancikowi i jemu krukowi na ramieniu będzie dane ponownie spotkać tą tajemniczą piękność? Może dzisiejszego będzie dane braciom spotkać Kathleen? Jak się powiedzie to spotkanie? Coś wniesie? Coś z Niego wyniknie? Może kiedyś będzie dane poznać odpowiedź na te pytania.
Kathleen Wright
Martwy †
Kathleen Wright

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Nie Maj 17, 2015 3:43 pm
Nie gubić się w samym sobie - to dopiero cel. Wiedzieć, czego się chce i mieć świadomość tego wszystkiego, co serce podpowiada. Dla części społeczeństwa nie jest to specjalnie trudne. Wiedzą, co im w duszy gra i brną przez swój żywot w jak najlepszej zgodzie z nią. Ale są i tacy, którym to nie wychodzi. Oraz ludzie ze świata panny Wright, czyli Ci, którzy nie mają jednej duszy do ogarnięcia. Wyobraźcie to sobie - mieć dwie odrębne osobowości, dwie osoby w jednym ciele. Dwa razy więcej problemów, spraw, planów. I nijak w takiej sytuacji da się opanować wszystko. Trzeba jednak. Nauczona przez wiele błędów Kathleen żyła w jakimś rodzaju uporządkowanego chaosu. Grunt się jej pod nogami sypie, ale jakoś sobie na jego gruzach skacze i o dziwo, nie wychodzi to, aż tak źle, jakby ludzie przypuszczali. Wewnętrzna wojna nie jest wygodną rzeczą, ale z pewnością nie była nie do pokonania. Wiedzą o sobie już prawie wszystko, od kiedy się poznały, a raczej uświadomiły siebie nawzajem o swoim istnieniu. W ten sposób niejako wszystko się kupy trzyma. I oby tak zostało. W tym celu Kate tworzyła plan, a Leen umiejętnie go olewała. Właśnie dlatego obecnie znowu kręciła się po korytarzu. I wyłapała wzrokiem znajomą twarz. Jednak los musiał się trochę zemścić na jej poewności siebie. Wróciła Kate, która była już kilka kroków od prefekta swojego domu. Nie zostało więc jej nic do powiedzenia niż... przywitanie.
- Cześć! - stwierdziła tylko i uśmiechnęła się. Bo co miała zrobić? Leen jest chwilowa, a Kate musi żyć z jej wybrykami, takim jak ten. Tylko czemu ona w ogóle chciała rozmawiać z prefektem?
Ano tak, Leen pewnie nie miała nawet pojęcia o tym, kim on jest. Niech ją... no, wiadomo...
Mathias Rökkur
Oczekujący
Mathias Rökkur

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Nie Maj 17, 2015 4:09 pm
No cóż... Mathias wiedział, do czego chciał dążyć. Przede wszystkim chciał zostać najlepszym łamaczem klątw i zaklęć. Znawcą magii. Droga jednak do takiej ambicji jest strasznie kręta i nie zawsze wskazuje oczywisty kierunek. Są niekiedy wyboje czy porażki albo po prostu trudy życia codziennego, ale sztuką jest potem odnaleźć siebie w tym wszystkim i obrać wcześniej wyznaczoną drogę. Z czyjąś pomocą czy samodzielnie, ale ostatecznie osiągnąć swoje wymarzone cele.
Nie oszukujmy się, ale wewnętrzna wojna dotyczy i tych ludzi, co nie mają podwójnej jaźni. Chociażby konflikty moralne. Czyż to nie jest wewnętrzna wojna? Krukon sam w sobie prowadził taką wojnę. Często zastanawiał się, co by było lepsze dla czarodziejskiego świata. Czy ratować pewne przypadki, próbować pomóc czy skrócić cierpienie. Mowa rzecz jasna o wampirach w szczególności... bo jednak sporo namieszały ostatnimi czasy, a to nie pokazuje ich z najlepszej strony. Niemniej konflikty moralne są nawet w bardziej codziennych rzeczach. Nawet fakt czy ujawnić się w jakiś sposób. Czy zrobić to czy może jednak wstrzymać się. Każdy ma jakieś wewnętrzne konflikty i Kathleen nie jest w Tym osamotniona, zdecydowanie.
Ostatecznie Krukonka wyrwała chłopaka ze swoich wewnętrznych przemyśleń... swoją drogą również o niej i jej tajemnicy. Żywym przywitaniem zwróciła na siebie uwagę Rökkura i kruka na prawym ramieniu, po czym jego czarne oczy, jak i twarz uśmiechnęła się w jej stronę. Bracia wstali i kulturalnie się lekko skłonili w stronę dziewczyny obdarzając ją zainteresowaniem i szacunkiem.
Swoją drogą, to Mathias był nieco podobny do Kathleen, jeśli chodzi o umysł, bo może nie był identycznym przypadkiem, jak ona, ale jego kruk był nieco jak bratnia dusza i niekiedy jakby... czytali sobie w myślach i ratowali siebie nawzajem. Przykładowo, kiedy Mathias był smutny, to Avernus zawsze przy nim czuwał i go zabawiał na swój sposób. Albo kruk przeczuwając nieśmiałość towarzyską u chłopaka, to przejmował inicjatywę na swój sposób albo starał się ratować sytuację. Współegzystują w zasadzie od początku. Można śmiało stwierdzić, że przynajmniej częściowo są jakoś połączeni, a zwieńczeniem i największą ciekawostką w tym wszystkim może być to, że dzielą wspólne oczy o kolorze węgielnym wręcz.
Tak czy inaczej Prefekt wyraźnie zrobił się weselszy na Twój widok, podszedł do Ciebie i sam zdziwiony własną śmiałością przytulił Cię tak po przyjacielsku... Może to była kwestia tamtego buziaka w policzek, którym go obdarowałaś poprzednim razem i zapamiętał bardzo wyraźnie...
Nieco się oddalił nie chcąc naruszać Twojej osobistej przestrzeni i z lekkim uśmiechem na twarzy spoglądał na Ciebie rozentuzjazmowany. No nieźle...
- Dawno się nie widzieliśmy, co? Natłok wrażeń? -
Spytał z wyraźnym zainteresowaniem i szczęściem w głosie... Idealnie pojawiłaś się, kiedy zaczął o Tobie myśleć... jak tu się nie cieszyć nawet w tych nieco mroczniejszych czasach?
Kathleen Wright
Martwy †
Kathleen Wright

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Pon Maj 18, 2015 8:49 pm
Kathleen miała plan, jak żyć, a nie co z życiem robić. Wstać, iść na zajęcia, liczyć na to, że nikt nie będzie na nią zwracał uwagi. Oczywiście tak wygląda wersja. Leen widziała to tak: wstać, iść na zajęcia, jak mi się zachcę i zwracanie uwagi na siebie tak, że nikt nie będzie podejrzewał, że ma pod nosem coś dziwnego. I nie, te dylematy dotyczą tylko jej. Inaczej, gdy kłócimy się sami ze sobą, a jeszcze inaczej, gdy kłócisz się sam ze sobą i jeszcze z drugą osobą. Bo tym niejako są. Leen i Kate to dwie integralne części w ich własnym mniemaniu. Żadna nie przyzna, że są tylko połówkami, więc konflikt moralny nabiera tutaj zupełnie innego znaczenia, bardziej... dosłownego. Miał na tyle dużo taki własnych spraw, że to, co zewnętrzne wydaje się mniej istotne. Były zgodne w jednym - niech wszystko żyje, jak chce, wytrwa mądrzejszy, czyli ten, który będzie umiał przeżyć. Niby brutalne, ale coś w tym jest. Same nie mogły być ofiarą. Bycie łowcą w takim przypadku to przymus. Niby nikt nie jest w takich rozmyślaniach sam. Przybierają jednak zawsze inną formę. Mieć bratnią duszę w drugim człowieku, zwierzęciu... to normalne.
Mieć bratnią duszę w sobie to już choroba. Bardzo poważna, ale nikt nigdy nie chciał jej zauważyć. I nikt nigdy nie będzie miał przyjemności dowiedzieć się czegoś takiego. Bo Leen nie ratowała Kate, ani Kate Leen. Obie chciały żyć sobie w spokoju i to najlepiej bez siebie samych. Nie ma jednak tak dobrze i to nie koncert życzeń więc trwają w takim niezdrowym układzie i koniec. Są swoimi cząstkami. Nie znały się wcześniej. Nie urodziły się tak.
Sądzę, że wcale nie chciały nawet takie być i inny los sobie marzą każdego dnia.
Aż wryło ją w ziemię po takim przywitaniu. Nie dała jednak po sobie niczego poznać. Leen... coś ty narobiła? - to istotne pytanie, ale odpowiedzi raczej się nie doczeka prędko. Czas jednak, by się dostosować. Jak zwykle. Sprzątanie po Leen to nie taka łatwa sprawa.
- Dokładnie. Tyle się dzieje, że cóż... nie mam wiele czasu - Bo się dzieje. Nawet taka ignorantka panna Wright wie, że zamek się rozpada. Nie dosłownie, mury się nie sypią, ale wewnątrz, jeśli chodzi o aurę jest w kawałkach gorzej niż jej własna dusza. Radość... cóż, ciężko ją czuć, gdy nie wie się o co chodzi.
- Robiłeś coś ciekawego ostatnio? Wiesz dokładnie, co się działo? - Oj tak, informacje. Wiedza to świetna rzecz, a gdy chodzi o jedyną bezpieczną przystań w postaci szkoły to nie można być obojętnym. To jej w główce właśnie siedziało - dowiedzieć się, co u licha się dzieje i dlaczego. Za nim będzie za późno, a znając Leen szybko się w coś wpakuje, także przezorny zawsze ubezpieczony.
Mathias Rökkur
Oczekujący
Mathias Rökkur

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Wto Maj 19, 2015 8:22 am
Tu trzeba przyznać rację. Czym innym jest kłócenie się samym ze sobą, a co innego, kiedy kłótnia jeszcze kogoś obejmuje, niemniej nadal jest to przynajmniej częściowo podobna sytuacja, więc możliwa do zrozumienia, nieprawdaż?
Niemniej przypadek Kathleen jest niezwykle osobliwy i... kusi się w tym zagłębić. Zdecydowanie. Nie co dzień ma się dwie osobowości w jednym ciele. Może to być choroba psychiczna, ale jeśli nie... to oj jest to niezwykła przypadłość, w którą tak czy inaczej Mathias chętnie się zagłębi, jeśli tylko odkryje, że coś jest na rzeczy.
Czy posiadanie bratniej duszy w sobie, to choroba? Hmm... Może po prostu to jest sposób na to, żeby nie zwariować właśnie? Sposób na to, żeby po prostu jakoś się odnajdywać w tym świecie? Może w końcu dwa skrajne charaktery znajdą złoty środek i stworzą jedność?
Tak czy inaczej Avernus zadowolony z zobaczenia przyjaznej, znajomej twarzy podskoczył i usiadł zadowolony na lewym ramieniu Kathleen. Oj taak... teraz było milusio. Kruk nie był w żaden sposób szkodliwy w tej chwili, subtelnie się przymilał tylko, co zresztą wywołało lekki uśmiech u Mathiasa, nawet jego czarne oczy zaczęły się śmiać trochę. Nie mógł mu tego zabronić... Pomimo swoistej telepatii każdy jednak miał własny umysł i widzimisię.
Ah! Powodzenia ze sprzątaniem. Poza tym Leen nic takiego nie narobiła, jedynie była krótka, acz całkiem ciekawa rozmowa i buziak w policzek na pożegnanie. Może tym razem nie będzie tak ciężko sprzątać? Może nawet nie będzie, co takiego ogarniać? W końcu Rökkur nie był jakiś zwyrodniały... o dziwo.
- Ahh ten Avernus... polubił Cię, Kathleen. -
Pokręcił głową i uśmiechał się, po czym wysłuchając Ciebie zaprosił do starego, dobrego parapetu. Swoją drogą to był ten sam, przy którym oboje siedzieliście przy pierwszym spotkaniu.
- Teraz to prawie każdemu brakuje czasu... a nas zobowiązano do codziennego patrolowania, ehh... Chyba będę musiał korzystać z jakiś środków pobudzających czy wzmacniających formę, bo źle sypiam ostatnio... -
Nieco posmutniał, no bo jak by nie było jest tym wszystkim zmęczony, a jest tylko ludzkim ciałem, które pomału się wypala i jest to wyczuwalne bardzo łatwo.
- Usiądź chociaż na chwilę i na spokojnie pogadamy, hm? Nie ma co tak stać na korytarzu w końcu. -
I z smutnego wyrazu twarzy skierował do Ciebie przyjazny uśmiech wręcz proszący o nieco towarzystwa. Czy zaproszenie zostanie przyjęte? Niewątpliwie ciekawiłaś chłopaka... Pierwsze spotkanie bardzo utkwiło w jego pamięci i marzy mu się poznanie Ciebie lepiej... Jak dla niego, to wyróżniasz się z tłumu chcąc nie chcąc.



Sponsored content

Kamienny parapet - Page 9 Empty Re: Kamienny parapet

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach