Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Spory Balkon Empty Spory Balkon

Pon Wrz 02, 2013 1:06 pm
Spory Balkon
Spory balkon to idealne miejsce do obserwacji terenu błoni czy fragmentów Zakaznego Lasu. To tu często odbywają się praktyczne lekcje z Astronomii.
Remus J. Lupin
Oczekujący
Remus J. Lupin

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Sob Gru 28, 2013 4:32 pm
/przed nieszczęsną lekcją tańca/
Bycie prefektem ma jednak swoje plusy. I nie mówię w tym momencie o możliwości wykąpania się w ogromnej wannie, wypełnionej różnymi, pachnącymi płynami i mirażem połyskujących w blasku skąpego światła baniek.
Uwielbiał snuć się po zamku, gdy przypadała jego pora dyżuru. Jeszcze bardziej lubił jednak, gdy w bezsenne noce - jak ta - mógł po prostu szwendać się po wszystkich zakątkach swego domu, nie przejmując się tym, czy natknie się na kogoś. W razie czego nie musiał nawet silić się na mało wiarygodne bajeczki. Był przecież prefektem.
Nie namyślając się długo, wyszedł z Pokoju Wspólnego jakoś po północy, budząc oburzoną Grubą Damę, której narzekanie na to 'okropne chłopczysko' odprowadziło go do rogu korytarza. Oświetlił sobie drogę zaklęciem 'lumos', rozjaśniając mroki korytarza. Znał te mury jak własną kieszeń. Mapa, którą stworzyli, nie była mu nigdy potrzebna do tego, aby odnaleźć drogę, jedynie po to, by dowiedzieć się, gdzie zapodziali mu się towarzysze różdżek.
Nierozłączna czwórca, dumnie nazywająca samych siebie huncwotami. Kiedyś łączyła ich silniejsza więź. W tym roku coś się zmieniło. Lupin czasem tęsknił za beztroskim śmiechem Blacka, mającego gdzieś zasady panujące w Hogwarcie. Dawno nie zrobili niczego głupiego. Z jednej strony, cieszył się, że nie musi już kombinować, jak wybić im najnierozważniejsze pomysły i sprzedać swoją, nieco okrojoną wersję planu w taki sposób, by połknęli haczyk. Ale z drugiej - cholernie mu tego brakowało. Nawet Jimmy całkiem się zmienił. Odwieczne słowne potyczki z Evans zastąpiły posępne spojrzenia, pełne niedopowiedzeń. On, najwytrwalszy i najbardziej upierdliwy z ich czwórki, poddał się. A Glizduś? Peter przestał spędzać z nimi tak dużo czasu. Czyżby koncentrował się na nauce? To w ogóle możliwe w jego przypadku?
Remus dotarł w końcu do swojej myślodsiewni; małej, prywatnej ostoi. Z balkonu rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok. Lupin zapiął się na ostatni guzik, pod szyją, gdy chłód nocnego wiatru przeszył go na wskroś, po czym wspiął się na balustradę i usiadł na krańcu świata. Nie patrzył w dół, wzrok skierował ponad linię horyzontu i łapczywie chłonął nocną symfonię.
Lily Evans
Oczekujący
Lily Evans

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Pon Gru 30, 2013 11:12 pm
A co ona miała powiedzieć? Że jest jej łatwo po tym, co musiała zrobić i to jeszcze na oczach wszystkich? Ale on zwyczajnie nie dał jej wyboru, wymusił w niej wręcz natychmiastową reakcję i podjęcie decyzji, kiedy już wpędził ją w ślepy zaułek. Musiała go skrzywdzić tak, by ją znienawidził. Inaczej to.. zniszczyłaby i jego i siebie. I dobrze się stało, że w to uwierzył, że wszyscy się nabrali na jej słowa.
Jednakże to i tak bolało. Cholernie ją bolało, że nie było innego wyjścia, że to musiało się skończyć tak, a nie inaczej. Ale przynajmniej teraz będzie szczęśliwy i może i jej się kiedyś uda.
Lily jednak czuła, że to nie do końca prawda, że mimo wszystko na samą myśl nie mogła złapać oddechu, że ledwo co powstrzymywała łzy.
Ale teraz? Teraz musiała być silna. Musiała chociażby udawać, że jest w porządku, że ta droga jej odpowiada. Opuściła więc szybko dormitorium dziewcząt VII i udała się w jakieś bardziej ustronne miejsce, starając się unikać ludzi, jak się da.
Zwyczajnie nie miała ostatnio humoru na rozmowy i słuchanie o tym, jak to nie przesadziła, jaka to uparta i wszystko inne, co było związane ze sprawą w Wielkiej Sali.
Chciałaby po prostu żyć. Czy to jest tak wiele? Czy naprawdę to zbyt wielkie wymaganie?
Wspięła się schodami na wieżę astronomiczną, chcąc doznać choć trochę spokoju i ukojenia i wyszła na balkon.
Rude włosy zostały potargane przez wiatr już na powitanie, a kiedy zrobiła kilka kroków do przodu, zauważyła, że ktoś już tutaj jest.
Na początku ją sparaliżowało, lecz już po chwili się zbliżyła i oparła się balustradę tuż obok Lupina.
- Cześć - wyszeptała cicho i przygryzła dolną wargę.
Remus J. Lupin
Oczekujący
Remus J. Lupin

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Pon Gru 30, 2013 11:36 pm
Poruszała się jak nimfa, ledwie muskając posadzkę. Remus miał wrażenie, że postać, która się do niego zbliża, płynie w powietrzu, unoszona przez podmuchy silnego wiatru. Mimo tego słyszał jej niepewne kroki, wyróżniały się spośród nocnej melodii, do której zdążył już przywyknąć. Gdy tylko zdał sobie sprawę, kto zaszczycił go swą obecnością, posłał rudej delikatny uśmiech.
- Lily - szepnął do siebie, zamiast standardowego powitania. Cieszył się, że właśnie tu i teraz znaleźli się razem. Musiał chociaż spróbować coś jej powiedzieć. Postarać się przekonać ją, że pewnych decyzji nie podejmuje się zbyt pochopnie. Że potem można potwornie żałować jednej chwili. Nie wiedział tylko, w jaki sposób zacząć tę rozmowę.
Czasem miał wrażenie, że Evans to jego bratnia dusza. Siostra, której nigdy nie miał. Jedyna dziewczyna, z którą potrafił rozmawiać bez większego skrępowania - jak z huncwotami. Absolutnie o wszystkim. Poznali się bliżej w bibliotece, gdy jeszcze rywalizowali ze sobą o lepsze oceny. A potem ich relacje bardzo się zmieniły.
Delikatnie odgarnął jej potargane przez wiatr włosy, gestem przekazując jej to, czego nigdy nie potrafił powiedzieć na głos. Że zawsze może na niego liczyć. Bez słowa wyciągnął w stronę Evans dłoń, oferując jej pomoc w dostaniu się na balustradę.
- Lily, nie chcę, żebyś sądziła, że w jakiś sposób Cię osądzam. Nie śmiałbym tego robić - zaczął po chwili ciszy, dodając w myślach: bo sam zachowałem się tysiąckroć gorzej w stosunku do pewnej dobrze znanej nam osoby. - Po prostu mnie wysłuchaj. Nie przerywaj mi dopóki nie skończę. Dopiero później powiesz mi, jeśli będziesz chciała, swoje zdanie. Ale muszę to z siebie wyrzucić. Bo przecież znam cię zbyt dobrze. I tego wariata, który kocha cię najmocniej pod słońcem, jeszcze lepiej. Dlatego nie mogę patrzeć na to, co sobie robicie. Jak bardzo się ranicie.
Lily Evans
Oczekujący
Lily Evans

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Pią Sty 03, 2014 3:22 pm
Czuła się, jakby od zawsze go znała - był kimś, przy kim mogła być swobodna. Zazwyczaj miała tak tylko z przyjaciółkami, ale on był chłopakiem. Był chyba jedynym facetem, który ta naprawdę ją rozumiał i nieraz sprawiał wrażenie, jakby wręcz czytał w jej myślach. Remus przypominał jej nieraz Severusa, a przynajmniej kogoś, kim chciała, żeby Ślizgon był. Ale to już przeszłość i nie warto rozdrapywać starych ran...
Westchnęła cicho i po chwili wahania uścisnęła mocno jego dłoń, dając się mu poprowadzić. Gdy już siedziała obok niego, nie miała siły by spojrzeć w stronę Remusa. Przynajmniej nie teraz. Zagryzła dolną wargę, myśląc nad tym wszystkim, co ostatnio się działo, jak wiele się zmieniło od czasów, kiedy byli po prostu dziećmi.
A teraz co? Teraz muszą walczyć o przetrwanie na każdej możliwej płaszczyźnie, starając sobie jakoś normalnie ułożyć życie. Nie patrząc na przeciwności losu, na czyhające zło wokół nich samych, które wręcz drwiło z ich marzeń, pragnień i planów, które mieli na przyszłość.
Nie tylko zresztą zło...
Objęła się ramionami i w końcu spojrzała na Lupina. Już się nie bała, była bardziej zrezygnowana i rozkojarzona tym wszystkim.
Bratnie dusze, czyż nie tak? Ale cóż do rzeczy ma tutaj ich nić porozumienia, ich wspólne rozumowanie i niekiedy jedność ich dusz, skoro zdradzieckie serca, ach serca! Nie dawały spokoju.
Kiedy Gryfon zaczął, już rozumiała, co się święci. Zacisnęła mocno wargi i znowu spojrzała przed siebie.
Była taka piękna noc, wręcz idealna by wyleczyć się z natłoku niechcianych myśli, lecz widać Remusa męczyła ta sprawa, skoro postanowił ją poruszyć.
Nie mówiła nic. Czekała na to, co nastąpi.
Dobrze, że nie wypowiedziałeś jego imienia, jak dobrze, że tego nie zrobiłeś!
Pomyślała z pewnym rozgoryczeniem i schyliwszy głowę zaczęła sama mówić.
- Nie osądzasz, ale jednak musisz wyrzucić to, co Cię boli. Powiedz mi, czy wiesz co to jest miłość? Jak ona wygląda, skąd wiadomo, że to jest właśnie to? - Jej wargi zadrżały. - Wiem, że mnie kocha. Już dawno się o tym przekonałam, tu prędzej chodzi o mnie. Nie chcę go ranić, a ciągle to robię i on to samo robi mi. Bo niby nie naciska, ale jednak oczekuje tego samego wobec mnie. Ale... skąd mam wiedzieć, że to jest to? Czy to nie jest przypadkiem jakaś chwilowa chęć, by z nim być, by go dotknąć, by... dać jemu i sobie szansę. Co jeśli to tylko błędne koło?! Ja... wiesz dlaczego to powiedziałam? Dlaczego tak mocno go od siebie odepchnęłam, pozbawiając się nawet jego przyjaźni? Bo inaczej on nie mógłby dalej tak żyć, bo ja mu nie dawałam żyć. Mówiłam "nie", ale czasem chciałam odpowiedzieć "tak". I gdybym to zrobiła...skąd miałabym pewność, że oboje damy sobie radę?
Na chwilę się zatrzymała, a jej oczy zalśniły. Nie chciała płakać, nie teraz. Nawet nie zauważyła, kiedy jej głos stawał się coraz głośniejszy.
- Nienawidzę go, Remusie. I nienawidzę też siebie za to, że jestem egoistką, że chcę żeby on był, że nie wyobrażam sobie życia bez niego, a jednocześnie go odrzucam. I... dlatego czas z tym skończyć. Nie wiem, co zrobię. Nie wiem już sama, co czuję, ale ledwo się powstrzymuję, żeby do niego po prostu nie podejść i wszystkiego odwołać. Na pewne rzeczy jest jednak już za późno...
Skończyła i otarła rękawem szaty łzy, które wypłynęły. To nie ma sensu. Nigdy nie miało, czyż nie tak?
Remus J. Lupin
Oczekujący
Remus J. Lupin

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Pią Sty 03, 2014 7:24 pm
Czasem słowa są zbędne. Tak było i w ich przypadku. Nie potrzebował żadnych zapewnień, werbalnych przyrzeczeń, by wiedzieć, że gdy będzie jej potrzebował, Lily będzie dla niego, przy nim. Porozumienie dusz? Jego żeński, milion razy piękniejszy odpowiednik. I mądrzejszy, choć otwarcie nie był w stanie się do tego przyznać. Ich charaktery były niezwykle do siebie podobne. Semper fidelis? Na zawsze wierni. Oddani swym przyjaciołom, wartościom, ideałom.
Na co dzień trzymała się z dziewczynami, on z huncwotami. Ale czasem dobrze było mieć do kogo się zwrócić, by spojrzał na jakiś problem z zupełnie innej perspektywy. Damskiej perspektywy. Kobiecy umysł był dla Remusa nauką tajemną, którą powinni wykładać w Hogwarcie. Niestety na taką rewolucję się nie zanosiło.
Gdy znalazła się tuż koło niego, starał się utrzymać z nią kontakt wzrokowy, choć, trzeba to przyznać, uczyniła to praktycznie niemożliwym, uciekając swymi oczami pospiesznie, kiedy tylko spotykali się na chwilę. Butelkowa zieleń rozmyła się lekko, gdy łzy zaczęły płynąć powoli po jej policzkach. Lupin zamilknął, wysłuchał Evans, a potem po prostu przytulił ją do siebie, obejmując ramieniem. Nie lubił bliskości, jednak w tym przypadku jej dotyk nie przeszkadzał mu w ogóle.
Na jedną chwilę byli tylko oni. Ufni, jak wtedy, gdy liczyli sobie garść lat mniej. Beztroskie spojrzenia sięgały gwiazd, myślały, że mogą wszystko. Zobacz, Lily, wyciągnij rękę przed siebie. Wszystko, o czym tylko marzysz, jest przecież tak blisko.
Miał wrażenie, że im starszy się stawał, im więcej miał lat, tym dalej było mu do nieba. Paradoksalnie. Im więcej energii czemuś poświęcał, czegoś pragnął, tym szybciej spadał – a jego marzenia roztrzaskiwały się o brutalną codzienność. Marazm wkradł się w życie chłopaka, sączył swój jad niezauważalnie, pozbawiał złudzeń i pragnień.
- Nie wstydź się tego, Lily. Jesteśmy przecież tylko ludźmi, jakkolwiek nie staralibyśmy się tego ukryć. Czasem trzeba dać ponieść się emocjom. A łzy? To tylko skutek uboczny. Moja mama… Moja mama powiedziała mi kiedyś, że oczyszczają serce z wszystkich trosk. Uważała, że prawdziwy mężczyzna to właśnie ten, który potrafi przyznać się do swej słabości, umie się z nią zmierzyć – powiedział po chwili ciszy, gdy pozwolił jej się w siebie wtulić, znaleźć chwilowe schronienie. Uśmiechnął się smutno, mówiąc o swej matce. Udawanie, że wciąż żyje nie przychodziło mu łatwo, ale to dzięki temu miał perfekcyjną wymówkę w czasie każdej pełni. Wszyscy sądzili, że odwiedza Ją, śmiertelnie chorą. Że musi się nie opiekować, gdy ojciec wyjeżdża w spawach służbowych. Nikt nie sądził, że to właśnie jego tata najbardziej potrzebował ratunku. Przed samym sobą i pełnym kieliszkiem. Ale to przecież nie czas i nie miejsce, by mówić o poplątanej sytuacji rodzinnej Remusa.
- Nie wiem, co to miłość. Sądzę, że przytrafia się tylko nielicznym. Że reszta to kłamstwo, iluzja, w którą wierzymy, bo karmią nas od dzieciństwa pięknymi złudzeniami. Ale czasem. Czasem jednak spotykają się na swej drodze dwie osoby, które nie mogą bez siebie istnieć. Nie potrafię powiedzieć, skąd wiem, że ty i Jimmy do siebie pasujecie. To się po prostu czuje. Pewnych rzeczy nie sposób opisać słowami, jakkolwiek by się nie próbowało. I ty to doskonale wiesz. A lęk, który odczuwasz, jest czymś tak naturalnym jak to, że musimy oddychać. Lęk przed nieznanym, przed prawdziwą konfrontacją. Ale jeśli… jeśli teraz ruszysz przed siebie, odrzucając jego uczucia, depcząc je i znikając za mgłą, on nigdy już cię nie znajdzie. A ty będziesz myślała. Każdego dnia. Będziesz zastanawiała się, co by było, gdybyś wtedy spróbowała. Gdybyś odsłoniła siebie i swoje uczucia, po prostu spróbowała. Nie zagwarantuję ci, że wszystko będzie dobrze. Nikt tego nie zrobi. Byłabyś głupia, gdybyś starała się przekonywać takimi argumentami. Ale wiem na pewno, że jedna spędzona z nim chwila, jeden uśmiech i pocałunek jest wart więcej niż pustka, choć pozbawiona ryzyka. Bo w życiu najbardziej żałujemy tego, czego nie zrobiliśmy. A nie tego, co już się stało – zakończył swój monolog. Nie przypuszczał, że jest w stanie mówić o miłości… Czymś abstrakcyjnym? Z taką żarliwością, jakby mówił o sobie i swoich emocjach. Dopiero po chwili dodał już nieco bardziej gorzkim tonem. – Lily… Naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście spróbowali, gdy dorośniecie do tej decyzji. Dzieli was strach i niepewność, przeszkody, które da się pokonać, jeśli tylko mocno się tego pragnie. Czasem… Czasem jest gorzej. Gdy powstanie prawdziwy mur, chyba tylko cud pomoże go zburzyć.
Lily Evans
Oczekujący
Lily Evans

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Nie Sty 05, 2014 10:48 pm
Tak, najwyraźniej tak było. Czasem wystarczała po prostu miła dla nich cisza by zrozumieć co temu drugiemu chodzi po głowie. Była już do tego przyzwyczajona i cieszyła się, że tak uważał, bo ona naprawdę nie zamierzała go oceniać, czy też osądzać, gdyby wiedziała o jego drugiej naturze. Ale przy tym, jakie to byłoby łatwiejsze, gdyby go kochała, gdyby on kochał nią! Ich miłość byłaby czysta, wręcz naturalna, zresztą przecież taka jest. Lily jednak wiedziała, że oboje nie patrzyli i nie będą patrzeć przez taki pryzmat. Oboje potrzebowali gwałtowności, oboje dawali się wciągać w pułapki zastawione przez Potterów. Czy to nie było przypadkiem jakieś przekleństwo, jakieś fatum, że nie mogli się bez nich obejść, że nie wyobrażali sobie bez nich życia? Czuła się jakby patrzyła w lustro, tylko zamiast swego odbicia widziała Remusa i nawet jeśli nie byli do siebie podobni zewnętrznie, to jednak ich wnętrza mówiły inaczej. Uśmiechnęła się smutno, przymykając powieki.
Wszystko jest na wyciągnięcie ręki...? Jej marzenia...? A o czym w ogóle teraz marzyła? Bo ona sama już tego nie wiedziała. Może zdradzisz mi ten sekret, Remusie? Jesteś w stanie?
To wydawało się takie nietrwałe, takie kruche. Każdy choćby najmniejszy dotyk, choćby najczulsze pragnienie. Potrzebowała bliskości, a zarazem się bała, jakby bliskość stanowiła dla Evans największe zagrożenie.
Czasem łatwiej byłoby po prostu wyobrazić sobie, że gdy się skoczy to uleci się wysoko do nieba, że to tak naprawdę kwestia tej odwagi, którą szczycił się Gryffindor.
Im się stawało starszym tym więcej problemów majaczyło na horyzoncie, nie? I nikt nie znał zaklęcia, ani eliksiru zdolnego powstrzymać to całkowicie.
- Mam się nie wstydzić...? Ależ, Remusie! Te łzy są zdradzieckie, one nie powinny płynąć, nie powinno to mieć w ogóle miejsca! Tyle czasu pragnęłam, żeby Jego już nie było w moim życiu, a tym razem on utkwił w nim jeszcze głębiej, niż wcześniej! To miało być prostsze, miało być po tym lepiej! A teraz....? Czuję ból i nienawiść do samej siebie. Już dawno przestałam czuć wobec niego wstręt. To są piękne słowa, Remusie! Ale jakże gorzkie, jakże... - zatrzymała się, a coraz więcej łez zaczęło lecieć z jej zielonych migdałowych oczu. Zaczęła machać nogami, próbując jakoś oszukać swoje ciało. Nie chciała zacząć się trząść, zwyczajnie nie chciała. - Chciałabym móc być tego tak pewna, jak Ty. Ale co z Tobą? Czyżbyś nikogo nie spotkał na swej drodze, nie próbowałeś choć raz zakosztować szczęścia? Miłość to zniszczenie, a kochać to znaczy zostać zniszczonym, nie uważasz? I dlatego Potter nie powinien mnie kochać, a ja powinnam pozwolić mu na to, by mnie znienawidził, by zbudował między nami ten mur, by...
Zatrzymała się i podniosła się do pozycji stojącej, mając pod sobą obietnicę czystego piękna i wolności pod sobą.
Może jednak... może jednak mogłaby latać? To było takie kuszące! Przełknęła głośno ślinę, a jej wargi zaczęły drżeć jeszcze bardziej.
Po czym wzrok przeniosła z powrotem na Gryfona.
- Co powinnam niby zrobić? Pójść do niego? Przeprosić? Co JA mogłabym zrobić? Z Nim jest źle, bez Niego jeszcze gorzej. To jest właśnie tak, jakbym przez całe życie szła po tej cienkiej linii, a potem nagle stanęła na środku i musiałabym wybierać. Albo dać Nam szansę, albo zupełnie się rozpłynąć. A przecież... zostało jeszcze tyle czasu! Więc powiedz mi, Remusie konkretniej. CO MAM ZROBIĆ?!
Ostatnie zdanie wyrzuciła z siebie z niezwykłą mocą, czując jak emocje bawią się jej twarzą, jak gdyby dostała gorączki.
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Czw Kwi 17, 2014 3:48 pm
Kończę sesję pomiędzy Remusem Lupinem a Lily Evans z powodu zbyt długiego zwlekania z odpowiedzią.

[z/t x2]
Susie Salmon
Martwy †
Susie Salmon

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Pon Cze 02, 2014 9:08 pm
/ Po obiedzie w Wielkiej Sali

Susie nienawidziła zimy z wielu powodów, które z pewnością mogłabym zacząć tu wymieniać, ale uważam, że prościej i krócej powiedzieć, za co ją lubiła. Ceniła tę porę roku za blask śniegu, który rozświetlał wczesne wieczory. Za niesamowity krajobraz i widok Zakazanego Lasu, który złudnie wyglądał, jakby był pogrążony w śnie i okryty śnieżnobiałą kołdrą. Uwielbiała zimę za ten mrok i ciszę, w którą mogłaby się wsłuchiwać godzinami.
Zaraz po obiedzie, kiedy ulotniła się z wielkiej sali pod pretekstem nadrabiania zaległości z transmutacji, jej nogi same zaprowadziły ją tutaj. Kierowana chęcią pozostania samej, przemyślenia rozmowy z Elisabeth i odetchnięcia od szkolnego szumu, który w przeciągu kilku następnych godzin miał stopniowo maleć. Susie oparła się o twardy mur wieży, nie mając śmiałości podejść do balustrady. Wlepiła spojrzenie pełne zachwytu w księżyc na niebie. Co prawda nie było to piękne, równe koło, sprawiające, że noc stawała się jaśniejsza, ale i bardziej niebezpieczna. Jej i tak wielkie oczy, wydawały się teraz jeszcze większe, jak u małego, niewinnego dziecka. Torba Salmon uderzyła o kamienną podłogę balkonu, wpadając w mokry śnieg.
Dziewczyna odetchnęła głęboko świeżym powietrzem, jednocześnie zsuwając z włosów gumkę i pozwalając by loki opadły jej na ramiona. To wszystko co było tutaj, tak bardzo różniło się od jej rodzinnego Nowego Orleanu. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest rozdarta pomiędzy tymi miejscami. W domu czekali na nią rodzice. Tam była wspaniała muzyka, uliczny klimat, liczne parady i święta, a także jedzenie, którymi mogło się poszczycić jedynie to miasteczko. Tęskniła za sztuką, wakacyjnymi imprezami w barach i poczuciem bycia szarym człowiekiem, w świecie innych szarych ludzi, którym zwrot "szlama" nie mówi zupełnie nic.
A mimo to, bała się opuszczać Hogwart i choć wiedziała, że miała przed sobą jeszcze półtora roku, to zamek zapewniał bezpieczeństwo, przed rzeczami, o których mugolom się nawet nie śniło. Magia była wszędzie, tego i wielu innych rzeczy nauczyła się przez te sześć lat. Dobry czarodziej zawsze pozna drugiego czarodzieja. Ale w świecie magii źle się działo i nawet ona to dostrzegało, a to tylko pogłębiało jej obawy. Objęła się rękoma i usiadła, w dalszym ciągu opierając się o mury zamkowe. Nagle to, że było jej zimno, ponieważ miała na sobie zaledwie ciemnozielony sweter z wymownym napisem "Bite me!", przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. W tym momencie małe rzeczy, na które zazwyczaj nie zwracała uwagi, nabrały wielkiej wartości. Czasem zmiana perspektywy patrzenia na życie, pomagała je zrozumieć i przeżyć.
Liadon Ichimaru
Nauka
Liadon Ichimaru

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Wto Cze 03, 2014 3:51 pm
Był już późny wieczór, ale Liadon nie mógł zmrużyć oczu. Kręcił sie w łóżku, potem po swoim pokoju. Nie mógł jednak usiedzieć na miejscu. Pierwsze dni cyklu księżycowego zawsze były jakieś dziwne. Czuł, że krew mu się gotowała. Dlatego właśnie wybrał sięna spacer. Było już dość późno więc nie spodziewał sie spotkać kogokolwiek, zabrał więc ze sobą feniksa. W koncu nikt nie lubi być samotnym. Chodząc po korytarzach słuchał cichego śpiewu. Spotkał nawet Bezgłowego Nicka zamieniając z nim kilka słów. Naprawde ożywiony poczuł sie jednak dopiero gdy jego nozdrzy dobiegła swieża woń. Wyraźnie jakiś uczniak całkiem nie dawno przechodził tędy pędząc na wieżę astronomiczną. Dobrze wiedział, że nie ma tam dziś żadnych zajęć a uczniowie mają zakaz wchodzenia tam samodzielnie, wniosek nasuwał się sam. Zaczął wspinać się po schodach, ale feniks wyprzedził go szybując niby przeciw prawom fizyki w górę schodów. Ptak wielkosci malego łabedzia wleciał na balkon pierwszy lądując tuż obok dziewczyny patrząc na nią przekrzywioną głową. Zaraz potem dotarł na szczyt Liadon. Miał nadzieję zrugać ucznia, ale gdy tylko wpadł na balkon powróciły wspomnienia chwil spędzonych w tym miejscu. Było to jedno z tych miejsc gdzie mogł się czuć zawsze swobodnie. Odetchnal głęboko świeżym powietrzem które niosło zapach zakazanego lasu.
-A Ty co tutaj robisz? -Zapytał dopiero teraz spoglądając na dziewczynę.
Susie Salmon
Martwy †
Susie Salmon

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Wto Cze 03, 2014 7:15 pm
Zanim profesor wraz ze swoim pupilkiem dotarli na balkon, ciało Susie zdążyło już trochę zesztywnieć, ale ona sama nie planowała na razie wracać do dormitorium. Zupełnie straciła poczucie czasu. Pewnie sama stwierdziłaby, że tak długie siedzenie w samotności, zwłaszcza o tej porze, nie za bardzo świadczy o normalności osoby, ale patrząc przez pryzmat spędzonych tu chwil, wiedziała, że nie miałaby racji.
Wzdrygnęła się, kiedy obok niej coś wylądowało. Feniks. Piękny ptak, który wydawał się być w pełni sił życiowych, co, jak wydedukowała Susie, musiało znaczyć, iż niedawno spłoną. Ogarnęła ją chęć zatopienia palców w jego piórach. Jedyny feniks, jakiego wcześniej widziała, siedział na żerdzi w gabinecie dyrektora. Ale to nie był ten sam ptak. Pomimo oczywistego gatunkowego podobieństwa, istniały drobne różnice, które dziewczyna dostrzegała jak na dłoni. Chciała wyciągnąć rękę, powiedzieć coś do stworzenia, które wlepiało w nią spojrzenie swoich rozumnych oczu. Poczuła się przez moment trochę nieswojo i dopiero po chwili zrozumiała, że nikt ot tak nie wypuszczałby drogocennego feniksa. I w tym momencie Liadon pokonał ostatnie schodki, dzielące go od oszałamiającego widoku na błonia, Zakazany Las i Hogsmeade.
Uwierzcie mi, panna Salmon z pewnością zerwałaby się na równe nogi aby oddać ciału pedagogicznemu należny mu szacunek. Jednak przez moment zdołała jedynie patrzeć na profesora, jakby zobaczyła ducha. Słaba poświata, jaką dawał księżyc, pozwalała jej dostrzec wyraźne rysy twarzy mężczyzny. Nieco oszołomiona widokiem nowego profesora o tej porze, tutaj na wieży, nie potrafiła udzielić z początku rozsądnej odpowiedzi na zadane pytanie. A kiedy po paru sekundach ogarnęła się na tyle, żeby odpędzić wszelkie myśli i zrozumieć co się dzieje, na wstawanie było za późno, a przez gardło przeszło jej jedynie:
- Siedzę.
Dwie sekundy i zrozumiała, że wypadałoby dodać coś więcej, bo zabrzmiało to w jej mniemaniu odrobinę niegrzecznie.
- A pan profesor?- Przeniosła wzrok z jego postaci, na rozgwieżdżone niebo. Śnieg nie sypał już od kilku dni i choć za dnia ze słońcem było kiepsko, to tego wieczoru zaczęło się nieco rozpogadzać.
Wydawała się niewzruszona faktem, że została przyłapana na drobnym łamaniu regulaminu szkolnego. Skoro i tak miała dostać szlaban, to przynajmniej nie będzie przy tym wyglądać jak przerażony pierwszak. Przez jej głowę przeleciała myśl, że raczej za późno na robienie na nowym nauczycielu dobrego pierwszego wrażenia. Nie pojawiła się na jego lekcji, przesiadywała na wieży po ciszy nocnej i jeszcze za bardzo się spoufalała. Tak przynajmniej określiłaby jej zachowanie McGonagall. Biednemu Łososiowi zwyczajnie mowę i rozum odjęło, przez wspaniałość profesora Ichimaru. Jak mogłoby być inaczej?
Liadon Ichimaru
Nauka
Liadon Ichimaru

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Wto Cze 03, 2014 7:39 pm
Feniks rzucił spojrzenie na dziewczynę potem na Liadona. Rozpostarł skrzydła i majestatycznie wzbił się w powietrze, zataczając kilka kregów wokół balkonu. Wydawało się, iż pozostawiał po sobie jaśniejsza smugę. Jakby rozgrzewał noc. No i faktycznie temperatura na balkonie gwałtownie sie podniosła, że nawet lato by się niepowstydziło. Profesor podążał przez chwilę wzrokiem za swym pupilem, najwyraźniej zafascynowany tym co zrobił. Zataczając ostatni krąg wzbił sie w powietrze i odleciał w stronę przeciwną do zakazanego lasu ginąc szybko z zasiegu wzroku.
Liadon natomiast w pierwszej chwili zaniemówil. Zdecydowanie beszczelna odpowiedź uczennicy nie ułatwiała tutaj niczego. Dopiero jej pytanie przywróciło mu mowę.
-Ja nie muszę się tłumaczyć z nocnych spacerów po zamku, w przeciwieństwie do Ciebie. Już nie wpsomnę, że nie można przebywac na tym balkonie bez opieki nauczyciela.
Powiedział ostro. Dziewczyna nie wykazywała żadnej skruchy i wydawało się, ze wręcz celowo złamała regulamin. Już mierzył ją wzrokiem z zamiarem dobrania się jej do skóry gdy zwrócił uwage na to jak wygląda. Wyglądała na przemarzniętą i chyba w jakieiś depresji. Może to już tylko jego wyobraźnia płatała takie figle, ale to jużchyba 5 uczeń z jakimiś problemami psychologicznymi.
-Wszystko w porządku?- Zapytał zmieszany.
Susie Salmon
Martwy †
Susie Salmon

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Wto Cze 03, 2014 8:13 pm
Depresja? Fakt, przemyślenia Łososia były głębokie (jak ooootchłaaaań bez dna), ale żeby od razu podejrzewać depresję? Ona była jak Irytek. Przeważnie nie łapała doła, a jak było jej smutno, albo czuła się czymś urażona, to odgrywała się na tych mniej lubianych osobach. (Czyt. Naszych najdroższych Ślizgonkach)
Uuuu... "Nie muszę się tłumaczyć z nocnych spacerów..." Czyżby ktoś tu miał coś do ukrycia? Bezsenność? Kłopoty sercowe? Bezsenność przez kłopoty sercowe? Susie uśmiechnęła się szeroko do profesora, po czym wstała powoli, coby rozprostować trochę skamieniałe kończyny. Spojrzała w punkt nad lasem, gdzie zniknął ptaszek Liadona.
-Pomocne stworzenie.- Pomyślała, jednocześnie obiecując sobie, że jak skończy Hogwart i jednak postanowi żyć w magicznym świecie, to koniecznie musi sprawić sobie takiego Feniksa. Przyjemne ciepło, które pozostawił po sobie ognisty ptak, nie zdołało całkowicie ogrzać Puchonki, ale przynajmniej dało miłe uczucie mrowienia na policzkach i zdecydowanie poprawiło humor.
- Kurczak na obiedzie był jakiś taki trochę suchy i skrzaty przesadziły z przyprawami, ale poza tym wszystko w jak najlepszym porządku.- Rzuciła w myślach, ale powstrzymała się od brnięcia w aż tak bezczelne odzywki. Miała resztkę przyzwoitości, jaką wpoili w nią rodzice i wbrew wszelkim rzeczom, jakie mógł sobie o niej myśleć Liadon, była osobą rozumną i ceniła podstawowe wartości, jakimi powinien kierować się porządny człowiek.
- Tak, wszystko dobrze.- Odparła.- Ależ panie profesorze, pragnę zauważyć, że jest pan tutaj ze mną, a to oznacza, iż nie jestem na wieży bez opieki. To, że przybyłam tu zaledwie kilka chwil przed panem, jest bardzo prawdopodobnym scenariuszem.- Ot, takie tam spostrzeżenie, mające na celu podroczenie się z nauczycielem i wymacanie gruntu. Była ciekawa na ile mogła sobie pozwolić. Śnieżnobiałe ząbki dziewczyny błysnęły w szerokim łobuzerskim uśmiechu. Umyślnie po wstaniu, miała oko na blondyna. Wolała nie stawać zbyt blisko balustrady, ani patrzeć w dół. Znajdowali się potwornie wysoko, a ona miała potworny lęk wysokości. Puki zachowywała w miarę bezpieczna odległość od krawędzi, dało się jakoś z cierpieć lekki ból głowy, a nawet potrafiła zachwycać się pięknymi widokami. Ale wizja pokonania tych paru dłuższych kroków, przyprawiała ją o dreszcze. A może to tylko te mroźne, zimowe powietrze?
Liadon Ichimaru
Nauka
Liadon Ichimaru

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Wto Cze 03, 2014 9:15 pm
Liadon miał dużo problemów. Bezsenność, koszmary, wspomnienia i przyzwyczajenia. Można powiedzieć, że był wręcz chorym człowiekiem. Jednakże ze wszystkich problemów świata, nigdy nie musiał obawiać się chorób. Zalety bycia wilkołakiem. Podążył za wzrokiem dziewczyny. O tak, feniksy to fascynujące stworzenia, jednak dostapienie zaszczytu bycia ich towarzyszem jest bardzo rzadkim wyróznieniem.
-A ta pyskówka to chyba ze standardowej księgi wymówek pochodzi co?- Mruknął pod nosem. Starał się zachować poważny wyraz twarzy, ale nie raz stosował te same slowa wymykając się do zakazanego lasu. Było to już tak dawno. Zmierzył przez chwile dziewczynę zdając sobie włąśnie sprawę że nie rozpoznawał jej.
-Szat szkolnych też nie łaska nosić?- Zapytał, choć sam był jak zwykle w swym specyficznym stroju z długim płaszczem podróżnym z wieloma łatami. Zbliżył sie kilkoma krokami do poreczy balkonu i wziął głeboki oddech. Kiedyś skoczył stąd w dół. Chociaż właściwie zszedł po murach zamku na błonia.
-Czyli co właściwie tutaj robisz, bo wykluczyc można naukę Astronomi.
Susie Salmon
Martwy †
Susie Salmon

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Wto Cze 03, 2014 9:53 pm
Puściła jego odpowiedź mimo uszu, unosząc delikatnie jedną brew. Usatysfakcjonowana względnie łagodną reakcją nauczyciela, poczęła otrzepywać się z białego puchu, który zdążył już zmoczyć jej ubranie. To był właśnie jeden z powodów, przez które nie darzyła zimy szczególną miłością. Dlaczego śnieg nie mógł być tylko delikatnie chłodny? Mógłby się nie roztapiać, a jedynie znikać, kiedy przyszłaby na niego pora. Nie byłoby z nim większego problemu. A tak, lubiła jedynie widok śniegu, babranie się w nim nie sprawiało jej szczególnej przyjemności.
Kiedy skończyła pozbywać się ze spodni tej białej cholery, naciągnęła rękawy swetra tak, aby opatulić w nie również dłonie, po czym splotła ręce na piersi. Nie, wcale nie miała zamiaru wyglądać na ważniaka, który zadziera nosa. Po prostu było jej zimno w łapki i nie miała gdzie ich podziać.
- Jest sporo po zakończeniu lekcji. Mamy obowiązek nosić szaty jedynie w czasie zajęć i ważnych spotkań. Czy uważa pan, że to spotkanie jest na tyle istotne, iż wymaga odświętnego stroju?- Kolejny olśniewający uśmiech, który mógłby doprowadzić człowieka do szału. Jednak nie dało się nie zauważyć delikatnego skrzywienia, gdy Liadon wspomniał o astronomii. Owszem, uwielbiała przypatrywać się gwiazdom, ale ten przedmiot nigdy nie należał do szczególnie lubianych przez pannę Salmon. Nudne i tyle...
- Korzystam z chwili wytchnienia. Uczniowie potrafią dać w kość i pan doskonale o tym wie.- Odpowiedziała zgodnie z prawdą i odważyła się przesunąć o kilka niewielkich kroków w stronę potężnej, kamiennej balustrady. Wiedziała jakie będą skutki ulegnięcia pokusie i oparcia się o ten zimny, przysypany śniegiem kamień. Zacznie się trząść jeszcze bardziej niż w tej chwili. Teraz były to zaledwie delikatne dreszcze. Byłaby sparaliżowana ze strachu i pomimo świadomości, że roztacza się przed nią najprawdopodobniej jeden z najpiękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek ujrzy, to świat wirowałby wokół niej, tym samym zwiększając szansę, że straci równowagę i zanadto się wychyli. Myśl, jak to byłoby lecieć bezwładnie w dół, a potem uderzyć w zmarzniętą ziemię, skutecznie pozbyła się uśmiechu z jej twarzy. Czy taka śmierć bardzo bolała? Umarłaby szybko, czy powoli?
Sponsored content

Spory Balkon Empty Re: Spory Balkon

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach