Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Ulica Empty Ulica

Pon Wrz 02, 2013 1:02 pm
Pokątna, ostoja czarodziejskiego handlu i jedno z niewielu miejsc w Londynie, gdzie można spokojnie wyciągnąć różdżkę i nie martwić się obecnością mugoli. Wzdłuż szerokiej, brukowanej alei wznoszą się liczne sklepy i inne punkty usługowe. Najtłoczniej jest tutaj przed początkiem roku szkolnego i w czasie świąt. Na co dzień, Pokątna wibruje swoim własnym rytmem. Pełna magii, galeonów i życia - w każdym z możliwych znaczeń tego słowa.
Dorcas Meadowes
Biznes
Dorcas Meadowes

Ulica Empty Re: Ulica

Czw Maj 07, 2015 1:47 pm
/bilokacja; gdzieś po trwającej jeszcze sesji z Emm. Chodź do mnie Fletcher!/

Po ostatnich, niekoniecznie miłych dniach pełnych złych wieści i przykrych przeżyć - dobrze było wrócić do rutyny. Z pewnym zaskoczeniem Dorcas uświadomiła sobie, że zatęskniła za Dziurawym Kotłem Za wszystkimi jego klejącymi się stolikami, zakurzonymi półkami i nieustannym gwarem obcych głosów. Tęskniła za ciężką pracą, która wyciskała z niej siłę do zmartwień. Ojciec zawsze jej mówił, że zapracowani ludzie nie mają czasu na smutki. A ona z tej krótkiej i prostej myśli uczyniła swoje credo. No cóż... przynajmniej w tych ostatnich miesiącach. Teraz też wracała z pracy. Spędziła w Kotle kilkanaście długich godzin, sprzątając pokoje i pracując za barem. Pewnie siedziałaby dłużej - bo przecież zawsze było coś do zrobienia - gdyby nie obiecała sobie wcześniej, że zrobi dziś kolację dla Prewettów. Nie dlatego, że tego od niej wymagali, ale dlatego, że chciała. Potrzebowała poczucia, że jest potrzebna. Że ma coś do zrobienia. Choćby coś tak błahego jak posiłek dla trzech osób. Może czterech jeśli wpadnie Emmelina? Ostatnio coraz silniej poszukiwała w swoim życiu jakiegoś celu, który nadałby jej kierunek. Miała poczucie, że dryfuje bezmyślnie w oczekiwaniu na... no właśnie na co?
Wymknęła się z Dziurawego Kotła tylnymi drzwiami od zaplecza. W twarz uderzyło ją chłodne powietrze, wciąż pachnące bardziej zimą niż wiosną. Narzuciła na ramiona płaszcz, ale nie kłopotała się zapinaniem guzików, bo po całodniowej bieganinie wciąż było jej gorąco. Owinęła tylko szyję kolorową chustą, bo nie chciała przeziębić gardła. Zresztą za kilka chwil pewnie jak zawsze odezwie się w niej jej natura zmarzlucha i zapnie się pod sam nos. Póki co, z połami płaszcza odsłaniającymi ciemne spodnie i prosty sweter, które służyły jej za pracowniczy ubiór, wyszła z zaułka między Kotłem, a sklepem z kociołkami prosto na Pokątną. Było późne, spokojne popołudnie. Słońce kryło się za gęstymi chmurami, wiatr przemykał między budynkami i nie tracąc rozpędu uderzał w Dorcas. Rozwiewał jej ciemne włosy, które rozpuściła z warkocza po skończonej pracy i zmuszał do zmrużenia powiek w ochronie przed zimnym dotykiem powietrza, od którego łzawiły jej oczy. Odetchnęła głęboko, a potem bez większego pośpiechu ruszyła przed siebie. Musiała przejść całą ulicę, a potem prześlizgnąć się między budynkami niekoniecznie wygodnym przejściem, by wrócić do mugolskiego Londynu, na skraju którego mieszkała. Powinna pewnie przejść przez Dziurawy Kocioł, ale to wiązało się z dodatkowym kilometrem marszu lub kupieniem biletu do metra. A mugolskich pieniędzy nie miała w rękach od bardzo dawna. Oczywiście mogłaby się teleportować, ale wcale nie spieszyła się aż tak bardzo. No i naprawdę lubiła spacerować po Pokątnej. Obserwować ludzi i wystawy, witać się z nielicznymi znajomymi. Czasem kupować pieczone kasztany od sprzedawcy stacjonującego na rogu Pokątnej i Nokturna. Dziś może był jeden z tych dni? Wygrzebała z kieszeni kilka monet i przeliczyła je pośpiesznie; chyba powinno jej wystarczyć. Uśmiechnęła się pod nosem i przyspieszyła kroku. Na stoisku zaopatrzyła się w porcję gorących kasztanów. Ostatniego knuta, który został jej w kieszeni po tym zakupie, rzuciła dzieciakowi, który pomagał przy kasztanach. Nie mogła iść i obierać kasztanów jednocześnie, więc przysiadła na progu zamkniętego sklepu i parząc palce zabrała się za jedzenie.
avatar
Przestępczość
Mundungus Fletcher

Ulica Empty Re: Ulica

Sob Maj 09, 2015 7:18 pm
Ulica Śmiertelnego Nokturnu. Nazwać to miejsce jedynie nieprzyjaznym to tak jakby zupełnie zbagatelizować niebezpieczeństwo, które tam czyhało. Nie zapuszczał się tam żaden czarodziej z czystym sumieniem. No chyba, że wyjątkowo potrzebował zakupić środek na ślimaki – intruzy, niszczące ich plantacje czy działki. To jednak był target niezbyt sprzyjający Mendusowi. Zazwyczaj pojawiali się, kupowali to, czego akurat potrzebowali i znikali, starając się, by ich twarze nigdy nie były skojarzone z tym miejscem. Żaden z tych prawych czarodziejów nie zaprzątał sobie głowy, by kupić od Fletchera najlepszy kociołek cynowy, z lekko przypalonym spodem, lub odłamaną łóżką, kiedy to jakiś amator starał się nieudolnie uważyć eliksir wielosokowy. Zazwyczaj towar rozprowadzany przez Mundungusa trafiał do stałych bywalców Nokturnu. Nikogo nie interesowało, kto z kim robi interesy i skąd ma swój towar, albo jak to się stało, że z dnia na dzień sakiewka jakiegoś trącącego alkoholem bawidamka w ubraniach po starszym bracie, stawała się ciężka i w dodatku chętna by kupić coś z Fletcherowego kramu. Mundungus Fletcher był już całkiem dobrze rozpoznawalnym biznesmenem w tych kręgach. Miał już nawet określone dnie, w których wiedział, w których miejscach uda mu się opchnąć najwięcej tego badziewia, jakie ostatnio miał na stanie. Nadchodziły ciemne czasy. Mało który dorosły czarodziej wyścibiał ze swojego domu nos w pojedynkę, nie mówiąc już o tym, by nosić przy sobie coś wartościowego i godnego uwagi takiego kieszonkowca, jakim był Mundungus.
Bywały lepsze i gorsze dni, ale bez względu na to – ile było tych gorszych, Mundungus nigdy nie zwróciłby się o wsparcie do swojej porąbanej rodzinki. Właściwie to już przed rokiem oświadczył im, że wraz z zakończeniem szkoły będzie utrzymywać się na własną rękę i nie mają więcej prawa mówić mu jak ma żyć. Oczywiście, on zdążył zapomnieć już, jaki był jego poprzedni adres zamieszkania, ale słodka córeczka jego kuzyna, z którą spędził wspólnych sześć lat w Hogwarcie, postanowiła mu przypomnieć gdzie jego miejsce, wysyłając do niego list pełen dodatkowych, całkiem nie tyle co wartościowych, ale interesujących informacji. Oczywiście, że wiedział, kiedy są wyjścia do Hogsmeade. Lyrae miała go chyba za nic, skoro sądziła, że taka informacja zostanie przed nim ukryta. Nie była mu jednak potrzebna do życia, bowiem gówniarze z zamku wcale nie byli ani majętni, ani warci uwagi, by robić z nim interesy. Swoje śmieszne kieszonkowe woleli wydawać w Trzech Miotłach, a co więksi chojracy z pewnością zakradali się nawet do Świńskiego Łeb. Tak jak i on na szóstym roku nauki w Hogwarcie. Były to jego ostatnie odwiedziny w tymże miejscu. Awantura, jaka wywiązała się między Aberforthem, a Mendusem, której przyczyny już dawno nie pamiętał, poskutkowała dożywotnim zakazem pojawiania się w tej karczmie. Nie, żeby Mundungus nad tym jakoś szczególnie ubolewał, ale niestety tracił na kontaktach, a nigdzie nie mógłby znaleźć tylu interesujących go osobowości niż w tamtym miejscu. No chyba, że na ulicy Śmiertelnego Nokturnu.
Tutaj właśnie historia zatoczyła okrąg, a Mundungus, mając ten okrąg za nic, zrobił skręt w lewo, na jakże przyjazną i wesolutką ulicę Pokątną. Najlepszy sezon na ulicy Pokątnej, to poza sezonem. Kiedy szczeniaki były zamknięte tam gdzie ich miejsce, czyli w Hogwarcie i nie pałętały się poważnym ludziom pod nogami. Poprawił mankiety skórzanej kurtki i wyminął jakiegoś jegomościa, który zapatrzył się w wystawę kramu Mandame Malkin. Tego popołudnia nie miał na sobie płaszcza, wszystko co zamierzał zdążył już uhandlować. Był to bowiem tydzień parzysty. W tygodnie nieparzyste, Mundungus robił coś zgoła innego. Grabił i łupił napotkanych ludzi, lub włamywał się do czyichś domów, by zgromadzić odpowiednią ilość fantów i łupów, na tydzień parzysty. Zostało mu parę drobiazgów, które schował po kieszeniach kurtki. Upchnął tam również pięści, ponieważ tego dnia było nieprzyjemnie wietrznie. Przydługie włosy, rozwiane siłą natury, wpadały mu nieustannie do oczu i co jakiś czas musiał je odegnać gwałtownym potrząśnięciem głowy w lewo lub prawo. Wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i włożył jedną do ust, odpalając mugolską zapalniczką. Oczywiście, mógł to zrobić różdżką o wiele szybciej i prościej, ale ten wynalazek spodobał mu się o wiele bardziej. Traktował to jak dodatkową zabawkę, lub też rytuał podczas palenia. Wyszedł zza rogu i gwałtownie wyhamował, zachodząc za wysoki murek, tak by dziewczyna siedząca na parapecie sklepu, nie mogła go w porę zauważyć. Odbyło się to błyskawicznie, tak, że chyba nawet nie zdążyła go dostrzec, zajęta obieraniem swojego smakołyku. Odetchnął kilka razy, mrużąc oczy i wzbijając wokół siebie dym papierosowy. Zastanawiał się czy nie wrócić drogą, którą tutaj przyszedł, ale uznał to za skończony idiotyzm. Przecież nie był tchórzem. Dopalił papierosa i rzucił go na chodnik, przydeptując obcasem. Postawił zawadiacko kołnierz kurtki i przywołał na twarz uśmieszek, który wyszedł mu raczej krzywo. Wyszedł zza rogu, tak jakby dopiero co nadszedł i przysiadł obok dziewczyny, zaglądając jej przez ramię, jak zajada kasztana.
- Powróżyć, piękna pani? – Spytał, zanim podniosła do niego wzrok. Odsłonił w uśmiechu wszystkie zęby, przypominając sobie, jak parę dni temu spotkał w mugolskiej części Londynu grupkę podstarzałych cyganek, uważających się za wróżki – zębuszki. Stały na środku dziedzińca i kiedy mugole starali się je wyminąć, one zastępowały im drogę, zagadując właśnie takimi słowami, kiedy któryś z przechodniów okazał się być płci pięknej. Fletcher akurat stał pod ścianą i czekał na odpowiedniego człowieka, by zajść go od tyłu i zniknąć niepostrzeżenie w tłumie, dokładnie w tym samym miejscu co one. I tak pracowali wspólnie cały dzień, a wreszcie, gdy zapadł zmrok i cyganki trochę zachrypły, Fletcher rzucił na nie „Jęzlep”, bo nie mógł już słuchać wyssanych z palca głupot, jakie wciskały nędznym mugolakom, po czym oddalił się pospiesznie. Sam nie wiedział, dlaczego akurat tych słów użył, zwłaszcza, że tamtego dnia miał ochotę urwać języki cygankom, za powtarzanie jednej i tej samej śpiewki. Zwłaszcza, że udało im się go skutecznie zdekoncentrować, przez co wrócił do swej jaskini jedynie z dwoma zegarkami i srebrną bransoletą.
Dorcas Meadowes
Biznes
Dorcas Meadowes

Ulica Empty Re: Ulica

Sob Maj 09, 2015 7:57 pm
Wokół jej butów uzbierała się już spora sterta skorupek, które upuszczała na ziemię, gdy tylko udawało jej się wydobyć ze środka mączysty, słodki miąższ. Kasztany parzyły nie tylko palce, ale też usta, ale Dorcas nie zwracała na to szczególnej uwagi, trochę zbyt łapczywie pochłaniając kolejne kęsy. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest tak strasznie głodna! Notorycznie zapominała o jedzeniu, zdarzało jej się to zwłaszcza w pracy. Zajęta tysiącem myśli i spraw, ignorowała potrzeby swojego ciała tak długo, aż przestawało jej o tym przypominać. Zresztą, pewnie dlatego była taka chuda... A potem kończyło się tak jak widać: siedziała w takim dziwacznym miejscu jak to - żałując, że nie ma przy sobie więcej pieniędzy, by kupić kolejną porcję pieczonych smakołyków. Podobnie jak inni przezorni czarodzieje, nigdy nie nosiła przy sobie zbyt dużej ilości gotówki. Bo kto wie kogo mogłaby spotkać..? Jakiegoś pomocnego człowieka, który zechciałby ją uwolnić od ciężaru srebra w sakiewce? Albo od czegoś nawet cenniejszego? Bo przecież jedyną cenną rzecz jaką posiadała poza pieniędzmi, nieustannie miała przy sobie: pierścionek zaręczynowy matki, który odebrano pani Meadowes w czasie przyjęcia do szpitala. Kołysał się łagodnie, na łańcuszku, który dziewczyna nosiła na szyja i mrugał przyjaźnie szafirowym oczkiem. Z uwagi na charakter pracy, nie mogła nosić go na palcu, ale nie umiała się z nim rozstać - stąd też pomysł, by ten dowód niegdysiejszej miłości rodziców nosić w formie wisiorka. Srebrna błyskotka nie była pewnie wiele warta, ale miała ogromną wartość sentymentalną i Dorcas nie mogła zostawić go w sakiewce. Nawet jeśli mogła ryzykować jego utratę, ot choćby przez zgubienie w pracy!
Skubiąc kasztany, od czasu do czasu rozglądała się wokół siebie, ale niezbyt uważnie, więc nie dostrzegła zbliżającego się od strony Nokturna, Mundungusa. Zmarszczyła jednak lekko nos, gdy wiatr przywiał w jej stronę zapach tytoniu. To jednak również nie zwróciło jej uwagi na dłużej niż kilka sekund, bo znów zajęła się swoimi kasztanami. Szybko uporała się z resztą paczuszki i ostatnia skorupka wylądowała na ziemi. Dorcas zamarła na chwilę z kęsem kasztanowego miąższu między palcem wskazującym, a kciukiem. Obok niej pojawiło się właśnie źródło tytoniowego dymu w postaci pana Fletchera. Panna Meadowes przez sekundę wydawała się zaskoczona jego obecnością, ale zaraz na jej twarzy pojawił się nieco łobuzerski uśmiech. Zerknęła na starszego o rok chłopaka kątem oka. Ostatnio podejrzanie często na siebie wpadali! Czyż nie mała ta Pokątna?
- To zależy co chcesz mi wywróżyć. - odparła swobodnym tonem, a potem zjadła ostatniego kasztana. Oblizała palce, otrzepała dłonie i usiadła wygodniej, odwracając teraz głowę w stronę Dunga. Jej bursztynowe spojrzenie prześlizgnęło się po jego twarzy, dłużej skupiając się na oczach. Była czujna, bo przecież pamiętała historie zasłyszane jeszcze w szkole o lepkich łapkach ślizgona. Kleiły się do cudzych rzeczy i ładnych dziewcząt. Nie było w niej jednak śladu wrogości czy niechęci. Dorcas słuchała plotek, ale nie brała ich z pewnik. Każdego chciała poznać osobiście nim wygłosi swoją opinię. Dlatego wciąż masz swoją szansę na pierwsze dobre wrażenie, Flecher! Nie spierdol tego.
avatar
Przestępczość
Mundungus Fletcher

Ulica Empty Re: Ulica

Nie Maj 10, 2015 1:59 pm
Machinalnym ruchem stopy strzepnął ze schodzonego i nadgryzionego zębem czasu buta kilka skorupek, które zahaczyły o jego sznurówki, wlatując na nie w przypływie gwałtowniejszego wiatru. Zrobił to zupełnie bez zastanowienia, ponieważ kiedy tylko usiadł obok dziewczyny, w nozdrza uderzył go słodki zapach jej perfum wymierzany z aromatem kasztanów, które pochłaniała w błyskawicznym tempie. Patrzył na to z nieukrywanym rozrzewnieniem, aż chciałoby się pójść do stoiska, dokupić kilogram, wręczyć Dorcas i znów patrzeć jak zajada. Mundungus oczywiście tego nie zrobił, właściwie jego egoistyczny umysł nawet by na to nie wpadł. A może by wpadł, gdyby nie to, że spojrzenie, jakim go obrzuciła, sprawiło, że siedział jak spetryfikowany, wpatrując się w jej pełne, podrażnione gorącem kasztanów usta. Nie zaprzątał sobie głowy, by spojrzeć jej od razu w oczy. Zjechał spojrzeniem nieco niżej, na jej dekolt i w świetle promieni zachodzącego późno marcowego słońca dostrzegł mieniący się łańcuszek, ukryty pod bluzką. Zacisnął rękę na materiale wytartych jeansów, chcąc powstrzymać napierające uporczywie pragnienie, by sięgnąć po błyskotkę. Idioto! Skarcił się w duchu, przecież nigdy nie postępował tak jawnie. Oczywiście, że nie miał skrupułów by sięgnąć do jej szyi, ale na chwilę obecną obrał zupełnie inną taktykę. Chrząknął, opierając łokieć na ścianie, a dłoń na swoim karku. Przekręcił głową tak, że coś chrupnęło mu w szyi. Przybrał bardziej luzacką pozę i po dłuższym milczeniu wreszcie jej odpowiedział.
- Na pewno nie domku z ogródkiem, ani gromadki wnuków. – Odparł, świdrując ją spojrzeniem, jak drapieżnik, który właśnie czaił się na swoją ofiarę. Wydawała się zbyt swobodna w jego towarzystwie i to doprowadzało go do dezorientacji. Zlokalizował wzrokiem dłoń dziewczyny, powoli unoszącą się do ust. Nie oblizuj ich, nie oblizuj ich, nie oblizuj ich, ja to zrobię!, nie oblizuj, nieoblizujichnieoblizuj. Krzyczał w nim każdy nerw ciała, nie tylko myśli, a w uszach usłyszał gwizd, jakby pędzący Hogwart express miał trasę przez jego synapsy.
- Jasna cholera. – Sapnął, wciągając głęboko powietrze w płuca i dwukrotnie mocniej zacisnął obie pięści pod wpływem tego widoku, który podziałał na niego silnie erotycznie. Potrząsnął głową, wybudzając się z transu, ponieważ jego ręka ponownie zapragnęła znaleźć się na jej ciele i to zupełnie nie z powodu jakiegoś cholernego łańcuszka, który został na chwilę odepchnięty na dalszy tor jego myśli.
- Masz bardzo spracowane dłonie. – Wypalił, wypuszczając wreszcie zbyt długo wstrzymywane powietrze z ust i uderzył pięścią w ścianę, słysząc jak absurdalnie i idiotycznie to zabrzmiało. Zacisnął szczęki, wbijając uporczywie wzrok w chodnik i trwał tak przez kilka sekund. Kiedy znów podniósł spojrzenie w twarzy Dorcas, na jego twarzy zagościł cwany uśmieszek. – Zamiast kisić się w Dziurawym Kotle, powinnaś znaleźć kogoś, kto zapewniłby Ci dobrobyt, przez który nie musiałabyś jeść kiepskiej jakości kasztanów na krawężniku. – Mruknął, odsuwając poły kurtki, pod którą, przy pasku przypięta była wypełniona galeonami sakiewka ze skóry w siąkiewki.
Dorcas Meadowes
Biznes
Dorcas Meadowes

Ulica Empty Re: Ulica

Nie Maj 10, 2015 3:07 pm
Leciutki uśmiech nie znikał z jej ust. Nie przejmując się skorupkami kasztanów, które trzeszczały jej pod podeszwami, wyprostowała swobodnie nogi - zasłużyły przecież na odpoczynek po całym dniu pracy! Oparła się też plecami o framugę podniszczonych drzwi sklepu, na progu którego się zatrzymali. Frontowa ściana budynku osłaniała ich nawet częściowo przed wiatrem, więc Doris czuła się całkiem komfortowo. I przynajmniej przez najbliższą chwilę nie miała zamiaru nigdzie się stąd ruszać. Czyż to nie zaskakujące? Przecież nie powinna chcieć tu być. Nie powinna spędzać czasu z tym podejrzanym typkiem, który wpatrywał się w nią wygłodniałym wzrokiem (co ani trochę nie umykało jej uwadze). Powinna do cholery gotować obiad dla swoich współlokatorów! Ale straciła na to ochotę. Siedzenie tutaj z Fletcherem wydawało jej się dużo ciekawsze. Niemal zabawne. Gdyby znał ją trochę lepiej mógłby zinterpretować psotne błyski w jej oczach jako zapowiedź nadciągających kłopotów. Bo panna Meadowes była złośliwa jak kornwalijski chochlik, kiedy okoliczności temu sprzyjały. Rodzi się więc pytanie... kto tu był ofiarą, a kto myśliwym? Bo wierzcie lub nie, ale jedyne co łączyło Dorcas z delikatną sarenką to jej imię - z greki oznaczające wszak gazelę. Panna ta nie była ani niewinna ani bezbronna. I różdżkę na wszelki wypadek wciąż miała pod ręką.
- Och, całe szczęście. - parsknęła śmiechem, od którego zadrżały jej ramiona. - Bo nigdy nie widziałam siebie w takim miejscu. - dodała i było to całkiem szczere stwierdzenie. Małżeństwo, dzieci, dom... to jakoś nigdy nie znajdowało się na jej liście priorytetów. Wolałaby gonić czarnoksiężników jako aurorka. Pić i tańczyć do utraty tchu. Być ulubioną ciocią dla dzieci swoich przyjaciół. Bez zobowiązań i obietnic, które musiałaby złamać, gdy umrze. Bo, że umrze młodo była pewna, choć nigdy nie mówiła tego na głos. Ludzie zawsze reagowali dziwnie na takie słowa. Jakby wszyscy powinni marzyć o długim życiu i wnukach!
Na chwilę uciekła wzrokiem w bok, udając, że nie widzi jak jego spojrzenie ucieka w rejony, w których nie powinno błądzić. Gdyby była damą pewnie by się oburzała! Ale Dorcas nie była damą. Była barmakną w ubraniach, które swoje najlepsze czasy miały już za sobą. Była sierotą, która mogła liczyć tylko na siebie i dobrą wolę swoich przyjaciół. Dlatego nie czuła wyrzutów sumienia ciągnąc tą malutką grę. Przecież w niczym nie była lepsza od niego. Może tyko kompas moralny trochę inaczej wskazywał u niej północ... Wróciła do niego spojrzeniem, gdy wspomniał o jej dłoniach. Zerknęła na nie odruchowo i musiała mu przyznać rację. Skórę miała suchą i zniszczoną, w kilku miejscach poranioną i pokrytą drobnymi bliznami. Wzruszyła lekko ramionami dając do zrozumienia, że nie przejmując się kiepskim stanem swoich rąk. Za to kolejne słowa sprawiły, że jej brwi uniosły się lekko go góry, a ząbki błysnęły w złośliwym uśmieszku.
- Czy ty mnie właśnie podrywasz, Fletcher? - zapytała z rozbawieniem, w którym nie brakło nutki drwiny. Bursztynowe tęczówki błyszczały psotnie. - Bo jeśli tak, to musisz się bardziej postarać. Nie jestem z tych co lecą na złoto. - dodała, a potem tknięta kolejną myślą obróciła się tak, by móc patrzeć mu w twarz. Znalazła się przez to znacznie bliżej, a jedną nogę podciągnęła pod siebie. Zapach tytoniu i skóry przyjemnie drażnił jej nos. Szybko złapała go za nadgarstek lewej ręki i odwróciła ją wnętrzem dłoni do góry.
- To może teraz ja Ci powróżę, co? - zapytała retorycznie, ujmując jego dłoń w obie swoje. - Byłam zakałą wróżbiarstwa, ale co nam szkodzi? - zaśmiała się, mrugając figlarnie. Jedną ręką podtrzymywała nadgarstek, by nie próbował się wyrwać, palcem drugiej ślizgała po liniach wyrytych na jego skórze. Nawet nie próbowała sobie przypomnieć czego uczyli ją w Hogwarcie. Dokładnie wiedziała co powinna mu wywróżyć.
- Widzę przed Tobą kłopoty... - zamruczała zniżając głos i przybierając odpowiednio wszechwiedzącą minę. - Jakaś dziewczyna Cię okradnie z czegoś cennego. Lepiej miej się na baczności.
avatar
Przestępczość
Mundungus Fletcher

Ulica Empty Re: Ulica

Sro Maj 13, 2015 2:35 am
Obserwował uważnie dziewczynę, a zwłaszcza grę jej ruchów, które znacząco wskazywały na to, że nie ma zamiaru się nigdzie ruszać. Mundungus nie wiedział co o tym myśleć, ponieważ nie spotkał w swoim życiu wielu dziewczyn, które by tak jawnie przystawały na kontynuowanie konwersacji z jego jakże skromną osobą. Również oparł się o framugę drzwi sklepu, rzucając kątem oka, spojrzenie na jej wyciągnięte nogi. Przejechał otwartą, podniszczoną dłonią po twarzy, czując pod palcami kilkudniowy zarost, którym z przepracowania nie miał czasu się zająć. A właściwie nawet nie chciał tego robić, uważając skrycie, że dodaje mu męskości. No cóż, wobec tej tematyki zdania zawsze bywały podzielone. Odwrócił wzrok, marszcząc brwi i przez chwilę obserwował przechadzających się ulicą obcych ludzi. Musiał odwrócić jakoś uwagę od dziewczyny, by zachować jasność umysłu. Przecież nie mogła go omotać sobie wokół palca. Nikt, powtarzam nikt, nie był w stanie omotać sobie Mundungusa Fletchera wokół palca. Spojrzenie, rzucane mu przez pannę Meadowes interpretował aż nazbyt prawidłowo, ale raczej po swojemu. Być może bagatelizował sprawę, z którą przyszło mu się zmierzyć. Ale nie sądził, by grecka sarenka byłaby w stanie wytrącić go z pantałyku. Chociaż, to się jeszcze okaże. Różdżka Fletchera, z której był niesłychanie dumny, zawierała bowiem kolec jadowy mantikory, a nie jakieś tam pióro z ogona hipogryfa, czy coś jeszcze bardziej pospolitego, znajdowała się w tylnej kieszeni jego spodni i jak na razie nie miał zamiaru jej dobywać. Śmiech dziewczyny przywrócił go do rzeczywistości, spojrzał więc na nią, marszcząc swoje krzaczaste i grube brwi.
- A więc widzisz? Ja wiem co mówię. – Uniósł brew, opierając się samym ramieniem o framugę drzwi, bo całym ciałem był skierowany w jej kierunku. Potrafił przejrzeć ludzi, może nie na wylot, ale przewidywanie różnych rzeczy to była stanowczo jego działka. Mimo, że członkiem Zakonu Feniksa był tylko i wyłącznie dla swojego układu z dyrektorem Hogwartu, to bądź co bądź, pozostali musieli dzielić się z nim pewnymi informacjami. Słyszał nie raz nazwisko Meadowes, wspominane wśród tych, których Zakon chciał w swoich szeregach. Zastanawiał się tylko, dlaczego, no po prostu złoci (a raczej zardzewiali) chłopcy Prewett jeszcze nie wciągnęli jej do ich wspólnego kółeczka różańcowego. Nie miał mocy sprawczej, która miałaby jakiekolwiek poważanie w zgrupowaniu, ale od kiedy pierwszy raz zobaczył dziewczynę na ulicy Pokątnej, zastanawiał się, czy nie przejąć pałeczki i samemu nie wprowadzić jej w szeregi ich grupy. Tak rozmyślając, obrzucał spojrzeniem jej ciało, ale nie po to, żeby wykorzystać je sesksualnie, a raczej by zarejestrować potencjalne kieszenie i inne zakamarki. Potencjalne wybrzuszenia nie uszłyby jego uwadze, jednak wszystko wyglądało płasko jak piersi trzeciorocznej uczennicy Hogwartu, więc uzmysłowił sobie, że Dorcas nie ma przy sobie niczego, co mogłoby go interesować. (No chyba, że naturalne atrybuty, jakimi obdarzyła ją Matka Natura.) Tak więc dlaczego wciąż tu tkwił, zamiast wymówić się jakimś głupstwem i nie rozpłynąć się wśród ulic Londynu, tak, jak zazwyczaj to robił? Sam nie wiedział dlaczego, ale zaistniała sytuacja całkiem przykuła jego uwagę. Podniósł wzrok na jej ciemne tęczówki, które do tej pory jakoś siłą rzeczy były omijane przez jego spojrzenie i wykrzywił usta w krzywym grymasie, mającym przypominać chyba uśmiech.
- A chciałabyś, żebym to robił? – Spytał cicho, z lekko zachrypniętym głosem. W rzeczy samej, nie miał zamiaru by to robić. Po prostu rozpoczął grę, która jak widać, nie miała końca. Zauważył jak się do niego zbliżyła i zacisnął dłoń schowaną w kieszeni kurtki w pięść, by nie pozwolić sobie na jakikolwiek ruch w jej stronę. Opuścił głowę tak, że ich oczy znalazły się na tej samej wysokości i wtedy właśnie zauważył, że Dorcas wdychała jego zapach, co go niebywale podnieciło. Ale tego, co się stało po chwili, nie był w stanie przewidzieć. Tego najstarsi panowie indianinowie nie byli w stanie przewidzieć, tak samo jak tego, że w 2012 roku nadejdzie koniec świata. Złapała go za nadgarstek dokładnie tej samej dłoni, którą dopiero co zaciskał w kieszeni i odwróciła ją tak, by widać było wnętrze, odsłaniające odciski, które kiedy raz zagościły na dłoniach Mundungusa, tak nie miały zamiaru już nigdy z niej zejść. Nie odpowiedział na jej słowa, tylko rzucił jej prowokujące spojrzenie. Czując smukłe, dziewczęce palce na nadgarstku, poczuł, jak przez jego ciało przechodzi dreszcz, którego nie miał ochoty powstrzymywać. Lecz kiedy zaczęła sunąć palcem drugiej dłoni po zawijasach kryjących tajemnicę jego życia, zwariował doszczętnie, wyobrażając sobie, że tak samo odważnie poczynała sobie z zupełnie inną częścią jego ciała. Tą bardziej szlachetną, niż dłonie, które niejedno już miały na swoim koncie. Przymknął oczy, by nie stracić tego obrazu wyobraźni sprzed oczu, jednak słowa wypowiedziane przez Dorcas, podziałały na niego jak kubeł lodowatozimnej wody. Nie mógł powstrzymać się od śmiechu, wibrującego od dłuższej chwili w jego klatce piersiowej. Przybrał równie wszechwiedzącą minę i nachylił się do dziewczyny, tak, że ich twarze dzieliło bardzo niewiele.
- Niby co cennego można ukraść złodziejowi, który nie posiada absolutnie nic, oprócz tego, co sam zwędził? – Spytał, nie bawiąc się w półśrodki. Wiedział jaką ma opinię i nie zamierzał zgrywać świętoszka, zwłaszcza, że na pewno ta informacja do niej dotarła. – Poza tym, nie sądzisz, że trudno byłoby ukraść cokolwiek komuś, kto robi to na co dzień? Chciałbym spotkać tę dziewczynę i pogratulować jej pomysłowości. Niestety musiałbym ją też rozczarować. Jej plan spaliłby na panewce. – Urwał, przenosząc spojrzenie na swoją dłoń i nadgarstek wciąż znajdujący się w objęciach jej palców.
Dorcas Meadowes
Biznes
Dorcas Meadowes

Ulica Empty Re: Ulica

Sro Maj 13, 2015 9:25 am
To właściwie bardzo dziwne, że nikt nie wciągnął jeszcze Dorcas w działalność Zakonu. Przecież nieustannie obracała się wśród walczących dla jasnej strony mocy. Mieszkała z Prewettami, przyjaźniła się z panną Vance - nawet teraz ucinała sobie jakże uroczą pogawędkę z panem Fletcherem. Jeszcze trochę i ktoś z Zakonu wyskoczy jej rano z szafy! A wciąż pozostawała w nieświadomości. No dobra, może to trochę za dużo powiedziane: widziała przecież, że coś jest na rzeczy, ale od nikogo nie mogła wyciągnąć konkretów. Gdyby chociaż można było powiedzieć - "ona nie będzie chciała brać udziału w tej walce"! Ale Doris była częścią tej wojny już od dawna. Była jedną z pierwszych osób poszkodowanych w jej wyniku. I miała dość obrywania, chciała wreszcie przejść do kontrataku. Marzyła o znalezieniu tych, którzy odebrali jej ojca i ukaraniu ich za ten czyn. Kiedy ktoś wreszcie łaskawie zaproponuje jej wstąpienie w szeregi Zakonu przytaknie radośnie, by potem fuknąć co tak długo? Śmierciożercy na pewno nie zwlekali tak długo przy rekrutacji nowych popleczników dla Czarnego Pana!
Teraz jednak była myślami daleko od wojny i Zakonu. I była to bardzo miła odmiana. Przez chwilę zająć się czymś innym. Czymś w gruncie rzeczy normalnym - choć wciąż ekscytującym! Bo tak właśnie czuła się teraz Dorcas. Była podekscytowana. Zaabsorbowana osobą Fletchera w sposób, w który jej samej trudno byłoby uwierzyć, gdyby nie działo się to tu i teraz. Bo przecież żadne z nich nie powinno tu teraz być. Nie pasowali do tej sytuacji, a jednak w niej tkwili - częściowo gryząc się z myślami i wytykając sobie, że powinni być gdzieś indziej, zajmować się czymś bardziej przystającym do ich zwykłego trybu dnia. Na tym chyba jednak polegał największy urok tej sytuacji: ona nie powinna mieć miejsca. I to było intrygujące. Sprawiało, że Dorcas chciała zostać do końca, by zobaczyć dokąd ją to zaprowadzi. Ile będzie w stanie uzyskać swoimi uśmiechami i dźwięcznym śmiechem? Flirtowała z nim przecież jawnie, żeby nie powiedzieć bezczelnie. Bo mogła. Bo chciała. Bo sprawiało jej to przyjemność. Już dawno nie miała ku temu okazji, a co ważniejsze chęci. Ostatnie lata swojej szkolnej młodości spędziła w żałobie, zupełnie zapominając jak wiele radości można wyciągnąć z takiej gry. Teraz w zupełnie niespodziewanym momencie i towarzystwie, odzyskała to co wtedy utraciła. I zamierzała się tym cieszyć. Fletcher był doskonałym obiektem do ćwiczeń. Widziała przecież jak na niego działa! Kobiety zawsze wiedzą takie rzeczy, nawet jeśli przed sobą i światem udają, że żyją w nieświadomości. Poza tym, był wszystkim od czego powinna się trzymać z daleka. Facetem, którego jej ojciec przeganiałby spod jej okna. Przed którym ostrzegałaby matka, gdyby była jeszcze w stanie złożyć poprawne gramatycznie zdanie. Merlinie, miej litość! Gdyby spotkali tu któregoś z Prewettów, jej rudzi chłopcy kierowania braterską troską jak nic złapali by ją za bety i odeskortowali do domu! Jak mogłaby się temu oprzeć? Przecież zakazany owoc zawsze smakuje najlepiej.
Na pytanie o to czy chciałaby, by ją podrywał odpowiedziała mu tylko kolejnym uśmiechem, który właściwie mógł być zinterpretowany w każdy możliwy sposób: od tak, o tym marzę do chyba kpisz, Fletcher! i wszystkie możliwe odpowiedzi pomiędzy. Właściwie sama nie była pewna jaka jest jej odpowiedź. Nie zastanawiała się nad tym ani przez chwilę, przynajmniej teraz. Może później najdzie ją taka refleksja, gdy krew przestanie jej już tak głośno szumieć w uszach.
Dorcas dłonie miała wprawdzie poniszczone i przesiąknięte zapachem eliksiru do czyszczenia drewna, ale wciąż wiele brakowało jej do niego. Stwierdziła to szybko, czując pod opuszkami palców stwardniałą, szorstką skórę. Palce miał jednak zgrabne i bez wątpienia zwinne, bo tego wszak wymagała złodziejska profesja. Gdzieś z tyłu jej głowy zrodziło się pytanie, jakby to było poczuć te dłonie na swojej skórze... Była to myśl bardzo nieprzyzwoita, więc panna Meadowes odegnała ją od siebie szybko i niemal z przerażeniem. Przecież nie miała zamiaru tego sprawdzać! Prawda..? Od samego myślenia jej policzki pokryły się słodkim rumieńcem. Skupiła się ponownie na teraźniejszości, gdy Dung zaczął śmiać się jej w twarz. Zmrużyła więc lekko swoje bursztynowe oczęta i uśmiechnęła się z wyższością.
- Materialista z Ciebie, Fletcher. - wymruczała z naganą, bo przecież był na tyle blisko, że nie musiała szczególnie podnosić głosu. Właściwie mógł już liczyć piegi na jej nosie, tak jak liczył swoje galeony. Z pewnością czuł na policzku jej ciepły oddech. - Nie powiedziałam przecież, że chodzi o rzecz. O złoto, czy kolorowe bransoletki. - zakpiła z pełną politowania miną. Jej oczy zdawały się niemal płonąć, tak bardzo błyszczały w nadchodzącym zmierzchu. Dorcas była wszak dziewczyną utkaną z ognia. Potrafiła przynieść ciepło, ale również zgubę. Palcami lewej dłoni wciąż ściskała jego nadgarstek, ale wskazującym paluszkiem prawej dłoni dźgnęła go w pierś. Prosto w serce.
- Człowieka można okraść na wiele różnych sposobów, panie Fletcher. - wyjaśniła uprzejmie, jednocześnie kokieteryjnie przechylając główkę. - I można stracić coś o wiele cenniejszego niż mieszek galeonów.
avatar
Przestępczość
Mundungus Fletcher

Ulica Empty Re: Ulica

Sro Maj 13, 2015 9:37 pm
Właśnie fakt, że nazwisko dziewczyny było tak często wspominane wśród członków zgrupowania sprawiło, że Fletcher odrobinę już zbyt długo, pozostawał w jednym miejscu i pozwalał dziewczynie ciągnąć tę farsę, jaką niewątpliwie były jej zabawne wróżby. Usta ułożył w wąską linię, zastanawiając się czy postępuje właściwie, układając w głowie plan wcielenia jej do Zakonu Feniksa. Może wtedy zdobyłby jej zaufanie? Ale po cholerę miałoby mu być potrzebne jej zaufanie? Tego jeszcze nie wiedział. Właściwie jak do tej pory nie przysłużył się Zakonowi. Nie był ani zbyt czynnym, ani zbyt lubianym w grupie członkiem. Prewettowie, Vance, Moody, Rhee i jeszcze parę innych osób, tolerowali go tylko dlatego, że znajdował się pod ścisłą kuratelą samego Albusa Dumbledore’a. Gdyby jego sumienie działało chociaż na grosz właściwie, to pewnie odczuwałby wyrzuty sumienia, jak często łamał zaufanie wielkiego czarodzieja, a ten zdawał się i tak nie przestawać pokładać w nim swojej wiary. To było zastanawiające i dysyć krępujące. Jednak dopóki było mu to na rękę, pozostawał w tym układzie, nie mając zamiaru ani na chwilę dołączać do drugiego obozu wojny. Właściwie nigdy nie miał tam czego szukać, ani przed tym jak Dumbledore wyciągnął go za bety z kłopotów z prawem, ani później. Właściwie to od zawsze pilnował swojego nosa i być może tylko dzięki temu przeżył Hogwart, który ostatnimi czasy stał się niezłą rąbanką. Właściwie to był trochę niewyspany i kiedy tak patrzył na Dorcas, jego wzrok stawał się zamglony, mimo, że nie miał jeszcze w ustach ani alkoholu ani narkotyków. Po pierwsze, kładł się zbyt późno spać i w ciągu doby dwadzieścia godzin poświęcał pracy, z czego tylko cztery zostawały na sen. Który i tak był zakłócany od nieprzerwanych i coraz to idiotyczniejszych listów Lyrae, która dzieliła się z nim na okrągło swoimi informacjami.
Wracając do sytuacji obecnej, gdyby ktoś założył się z Mendusem o gruby hajs, o to, w jaki sposób będzie się wobec niego zachowywać Dorcas, to… przegrałby gruby hajs. Owszem, potrafił przejrzeć ludzi do pewnego stopnia, wiedział czego mógł się spodziewać, ale nie podejrzewał, że będzie tak jawnie flirtować z takim menelem jak on. Przecież bądź co bądź, była dobrze wychowaną panną na wydaniu, a on co? Ojciec mugol, matka wydziedziczona za to, że za niego wyszła, skupiła się na życiu rodzinnym związanym z jego ojcem i rodziną wuja Gordona. Wuj Gordon miał dużo liczniejszą rodzinę niż oni tworzyli. Jaka szkoda, że staruszek już nie żył. Ale ciotka Vela była bardzo w porządku kobietą z trójką dorosłych dzieci, z czego po ziemskim padole stąpała jedynie dwójka. Kuzyn Grus, niezły pijaczek, ale zawsze skory do rozmowy z Mendusem. To właśnie jego córka spędzała mu sen z powiek swoimi listami i wyłudzaniem zapasu fajek, zanim w zamku rozpoczną filtrować wszystkie wiadomości wychodzące i przychodzące przez sowy, kruki, kaczki, gęsi, czy co tam aktualnie było w modzie. Kuzynka Adara nie była osobą u której Mendus szukałby towarzystwa. Zamknięta w sobie stara panna. Miała potencjał, którego nie wykorzystywała. Z tego rodzeństwa zawsze najbliżej trzymał sztamę z Phineasem, który pożegnał się z życiem przed trzema laty. Mimo, że dzieliło ich całe 18 lat różnicy wieku, to zawsze potrafili znaleźć wspólny język i mimo, że Mundungus prędzej odciąłby sobie obie ręce na wysokości ramion, niż by się do tego przyznał, to traktował Phineasa jako swój wzór do naśladowania. Ciężko przeżył jego utratę i to właśnie śmierć kuzyna spowodowała, że Mundungus zdziczał, postanawiając żyć od skończenia szkoły na własny rachunek. Tak się przedstawiała jego cudowna rodzinka, która nie wiedzieć czemu przejęła władzę nad jego myślami, kiedy towarzystwo jakie go spotkało, było o wiele bardziej ciekawsze. Ile Dorcas była w stanie uzyskać swoimi uśmiechami i dźwięcznym śmiechem? To miało się dopiero okazać. Na razie potrafiła zdumić go swoją taktyką. Zdumić, ponieważ od kiedy żył, dziewczyny raczej od niego stroniły niż pozwoliłby sobie na wciągnięcie we flirt z takim niegodziwym osobnikiem, który przecież nie był ani przerażającym w swym jestestwie, ale jakże tajemniczym Shane’m Collinsem, ani popularnym i przystojnym Syriuszem Blackiem, który skradł lwią część niewieścich serc, jeszcze kiedy Fletcher był tylko zwykłym uczniem. Nie przypominał też Sahira Nailaha, który przyciągał do siebie zainteresowanie dziewczyn żądnych poznać jego tajemnicę. Zupełnie jakby to miał wypisane na plecach. A Mundungus? Po prostu był. Przemykał korytarzami zamku, zupełnie nie rzucając się w oczy, co było mu zupełnie na rękę. Jednak jego łatka rosła w siłę. Zawsze, gdy problemem stawało się zniknięcie czegoś wartościowego, oczy ogółu wiedziały gdzie go znaleźć. Co złego to Fletcher. A to menda, z tego Mundungusa, znowu coś zwędził. Także, jak wiadomo, nie miał w sobie niczego, co mogłoby pokusić jakąś nawet zdesperowaną dziewczynę, by się nim zainteresowała. Nawet nie wiedziały co traciły, bowiem Mundungus miał wnętrze bogate, jak, jak… skarbiec Ali Baby. Miał w sobie więcej uroku osobistego niż czterdziestu rozbójników palców u rąk i nóg. Nie liczyć proszę tych poodcinanych, które potracili w swoich rozbojach. Tak, skoro już wiadomo jaki swego czasu był Mendus i jaki był naprawdę, można było przejść do rzeczy, a raczej do samego flirtu.
Oczywiście, Fletcher nie był idiotą, wiedział, że jest co najwyżej obiektem ćwiczeń. Ale dlaczego nie, do cholery? Jeśli w taki sposób każda dziewczyna w Londynie miałaby ćwiczyć na nim swoje umiejętności podrywu, to on przestałby nawet kraść by być oficjalnym testerem kobiecych atrybutów i umiejętności w tej dziedzinie. Mundungusie, robisz się zbyt zachłanny! Oczywiście sama Dorcas powinna była mu wystarczyć. Dorcas, która nigdy nie mogłaby być tylko jego. Bo jak nie na straży jej czci stali złoci chłopcy Prewett, to pewnie miała w zanadrzu całą tę bandę z Blackiem na czele. Blackiem i Potterem na zmianę, ciężko było uznać który z nich był samcem alfa tego zabawnego stada dzieciaków. A z resztą, gówno go to na chwilę obecną obchodziło. Zwłaszcza, kiedy posłała mu wiele mówiący uśmiech, z którego mógł wyczytać wiele sprzecznych informacji od zapowiedzi czegoś nieznośnie wręcz przyjemnego aż po swoją rychłą zgubę. Rychłą, bo mogł do niej doprowadzić jeden, samoistny ruch jej palca na jego dłoni. Widział różnicę między ich dłońmi i wcale nie wstydził się tego, że jego są o wiele bardziej spracowane i pełne licznych odcisków. Tajemnicą był fakt, że z samego złodziejstwa nie dało się w tych czasach wyżyć i Mundungus siłą rzeczy łapał co jakiś czas różne prace dorywcze, zazwyczaj fizyczne. Zazwyczaj pojawiał się tam, gdzie go przywiało, bez poważniejszego planu na życie, ku rozpaczy jego matki, ciotki, kuzynki i córki kuzyna, czyli wszystkich czterech kobiet, które doprowadzał do szewskiej pasji, a czasem nawet i do ostateczności. Jedynie Grus miał to gdzieś i nie zawracał mu głowy morałami. Faktem było jednak to, że dłonie wyrobił sobie nie tylko na nieprzystojnej profesji złodziejaszka. Trzymał nadgarstek luźno, pozwalając jej, by mogła obracać jego dłoń do woli. Zdawać by się mogło, że dziewczyna nie miała dawno w dłoni bardziej interesującego przedmiotu. Wielka szkoda i jakże zmarnowany potencjał, który on mógłby prędko naprawić, umożliwiając jej zapoznanie się z jego szlachetną stroną ziemskiego jestestwa.* Podniósł gwałtownie wzrok na jej twarz, zapominając na chwilę o ich dłoniach i ku swojemu zadowoleniu ujrzał na jej twarzy słodkie rumieńce. Zastanawiał się przy tym czy jej myśli były równie nieprzystojne co jego, ale wątpił by jednak się zbiegły dokładnie na jeden tor. Widząc jej uśmiech wyższości, musiał mocno przygryźć górną wargę, by ponownie nie parsknąć jej w twarz śmiechem.
- Nieee… – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Jak też mogłaś się tego domyślić? – Spytał z pozorną zgrozą w głosie, ubawiony jej oczywistymi wnioskami. Jednak ton jej głosu sprawił, że raptownie spoważniał, spuszczając wzrok z jej oczu na policzki, które nabrały żywego koloru nie tylko od tego, że znajdowali się w szczerym, wiosennym słońcu. Rozchylił lekko usta, czując na twarzy jej oddech i bez skrępowania wciągnął w płuca wydychane przez nią powietrze, wciąż zawierające w sobie słodki zapach pieczonych kasztanów. Nie wiedział dlaczego wydało mu się to bardziej erotyczne, niż jakby mieli właśnie ukryć się w jakiejś pogrążonej w półmroku bramie i obściskiwać się jak para napalonych nastolatków. Chociaż taka opcja wcale nie spotkałaby się z odmową ze strony Fletchera. Kątem oka sprawdził, czy nikt ich nie obserwuje, po czym znów wbił w nią spojrzenie czarnych oczu.
- Widzisz, tak się składa, że od początku wiedziałem co Ci chodzi po głowie. – Mruknął, z twarzą wpatrzoną w jej odsłoniętą szyję, posyłając w jej kierunku strużkę ciepłego oddechu, kiedy ponownie zabrał głos. Nie zwrócił uwagi na jej politowanie wypisane na twarzy, ponieważ jego uwagę przykuło o wiele bardziej interesujące płonące spojrzenie, które mu posyłała od pewnej chwili, które było jak zaproszenie do czegoś interesującego. Gdy tylko dźgnęła go palcem w pierś, wprowadził w ruch swoją wolną ręke i położył ją na jej dłoni, rozprostowując jej palce na swojej piersi. Czuł pod palcami jej ciepłą skórę i nie spieszył się, by uwolnić jej rękę z tej pułapki. Brwi miał ściągnięte, pogrążony w głębokim zastanowieniu. Zupełnie nie przejmował się tym, że właśnie stali w dziwacznej plątaninie dłoni. Ona lewą dłonią trzymała w uścisku jego prawy nadgarstek, natomiast on przykrywał swoją lewą dłonią, jej prawą, spoczywającą na jego piersi. – Do końca jednak miałem nadzieję, że nie to miałaś na myśli. – Mruknął, unosząc wzrok, ponownie spoglądając w jej twarz. Słońce powoli kryło się za zabudowaniami uliczki, pogrążając jego twarz w cieniu, z czego był zadowolony, ponieważ nie mogła dostrzec tak wyraźnie wyrazu jego twarzy.

*(przyp. aut.: Co za... Mendus xDDDDDDDD)
Dorcas Meadowes
Biznes
Dorcas Meadowes

Ulica Empty Re: Ulica

Czw Maj 14, 2015 1:57 pm
Dobrze wychowaną panną na wydaniu? Merlinie, dobrze, że nie powiedział jej tego prosto w oczy, bo biedna Meadowes najpewniej położyłaby się ze śmiechu i nie wstała przez dłuższy czas. Była wszystkim, ale na pewno nie panienką z dobrego domu. Córka mugolaka i zdrajczyni krwi. Wprawdzie matka wpajała jej jakieś podstawy dobrego wychowania, ale Dorcas zawsze była dzikim dzieckiem, które wolało biegać po klifach niż uczyć się na ten przykład haftować. Nic nigdy nie łączyło ją z arystokratyczną rodziną matki... Co najwyżej jej jedyny kuzyn Nolan, ale przecież on też pochodził z tej wyklętej części rodziny, bo jego ojciec poślubił mugolkę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby jej poślubić z uwagi na jej (nieistniejące wszak) koneksje rodzinne. Nie miała też żadnego majątku, poza tym co sama zarobiła pracując w Dziurawym Kotle. Trudno więc porównywać ją do młodych dziewcząt polujących na męża. Zwłaszcza, że jak już było wspominane - Dorcas nie widziała się w roli pani żony. A tym bardziej pani matki. Naprawdę nie różnili się od siebie, aż tak bardzo jak mu się mogło wydawać. Oboje żyli na własny rachunek, imając się wielu dziwnych zajęć. Ona robiła to po prostu bardziej legalnie, nie brudząc łapek niczym co było w jej odczuciu niesprawiedliwe wobec ludzi i świata. Ale była tylko barmanką. W wyciągniętym swetrze, poprzecieranych spodniach i butach, które pamiętały lepsze czasy. Tylko jej płaszcz był nowy - musiała w niego zainwestować, po tym jak zupełnie wyrosła z tego szkolnego.
Musiała jednak robić całkiem dobre wrażenie, skoro tak wysoko ją oceniał. I w sumie czemu się tu dziwić? Była przecież dobrą dziewczyną: pracowitą, szczerą, gotową pomagać ludziom w potrzebie. I miała wielu przyjaciół gotowych przywoływać ją do porządku, gdyby zboczyła ze swojej ścieżki. I bronić jej ode złego. O tak, co do tego nie ma wątpliwości! Znalazłaby się całkiem spora grupa ludzi, którzy mściliby się krwawo za jej krzywdę. O ile oczywiście ona sama nie zemściłaby się pierwsza! I działało to w obie strony, bo przecież Doris dla swoich bliskich była gotowa na wszelkie poświęcenia. Każdą zbrodnię i występek popełniłaby dla ich dobra. Może wcale nie była, aż tak dobra i moralna jak się na pierwszy rzut oka wydawało... Mundungus zastanawiał się po co miałoby mu być jej zaufanie? Może właśnie dlatego warto byłoby je mieć: bo Ci, którzy na nie zapracowali, zawsze mogli liczyć na jej wsparcie. Na to, że będzie stać za nimi murem. Ale nie było to coś, czym panna Meadowes obdarowywała ludzi bez zastanowienia. To wymagało pracy. Udowodnienia, że jest się wartym jej oddania.
Daleko jeszcze była od takich wielkich deklaracji - bo zaufanie było u niej nawet większą sprawą niż miłość. Takie myśli nie pojawiały się teraz w jej głowie. Skupiała się na tym co widziała, słyszała i czuła w tym konkretnym momencie. Na chłodnym wietrze muskającym czubek jej głowy i porywającym skorupki po kasztanach, coraz dalej w stronę środka ulicy z głośnym szelestem. Na tym jak cień coraz mocniej obrysowywał postać Fletchera, a jego spojrzenie przenosiło się szybko z niej na rzednący tłum przemierzający Pokątną i z powrotem. Siedząc tak blisko, czuła bijące od niego ciepło i sama zaczynała uświadamiać sobie, że marznie w rozpiętym płaszczu. Jak to możliwe, że jest jej chłodno, skoro jej serce bije tak szybko? Krew krążyć powinna przecież żwawo w żyłach i ogrzewać ją od środka. Ale jedyne miejsce, w którym faktycznie czuje ciepło to jej zarumienione policzki. Rozsądek - zawsze bardzo cicha i nie mająca wielkiego przebicia siła w jej umyśle - podpowiadał jej, że powinna trochę odpuścić. Cofnąć się, nabrać dystansu nim coś wymknie jej się spod kontroli. Ale ona nigdy nie była dobra w słuchaniu tego cichego podszeptu. Gdy pakowała się w kłopoty to zawsze w największe. Nie umiała się oprzeć temu co wiązało się z kolejnym uderzeniem adrenaliny. Porywcza dziewczyna. Tak podatna na podszepty swojej spragnionej wrażeń natury. Jeśli było coś, czego nie powinna robić - pewne jest, że właśnie to uczyni. Teraz chciała mieć pełną uwagę Fletchera dla siebie. Chciała zobaczyć w jego czarnych oczach tą samą fascynację, którą coraz intensywniej odczuwała. Ta broń, którą wymierzyła przeciw niemu, teraz jak obusieczny miecz działała także na nią.
- To dlatego, że jestem niezwykle przenikliwa. - odparła kpiąc w tej chwili tak z siebie jak i z niego. Szczerze rozbawiona tą wymianą zdań. Jej usta ułożyły się w kolejnym uśmiechu, tym razem prowokującym. Jakby rzucała mu jakieś niewypowiedziane na głos wyzwanie. Przygryzła lekko dolną wargę, gdy kolejny uśmiech wpełzał jej na usta.
- No popatrz, ty też jesteś całkiem przenikliwy... - mruknęła, ale jej słowa urwały się nagle, gdy swoją dłonią przycisnął jej palce do swojej piersi. Jeszcze wyraźniej czuła bijące od niego ciepło. Czuła też jak pod materiałem, skórą i mięśniami o żebra obija się serce. Czy bije tak szybko jak jej własne? Czy komuś faktycznie uda się je skraść? Ciekawość odbiła się na jej twarzy, gdy przez chwilę wpatrywała się w swoje palce, widoczne spod jego spracowanej dłoni. Potem znów popatrzyła mu w oczy, nieświadomie pochylając się jeszcze trochę w jego stronę.
- Czyżbyś bał się, że może jednak ktoś zdoła Cię okraść? - zapytała, jednocześnie zaciskając palce na materiale jego koszulki. Jakby chciała go przyciągnąć bliżej... albo wbić mu dłoń w pierś i wyrwać spomiędzy żeber to czego nie chciał stracić. A co ona z niemałą satysfakcją by mu odebrała...


/czo to się dziejeeee *shipuje mocno*
avatar
Przestępczość
Mundungus Fletcher

Ulica Empty Re: Ulica

Pią Maj 15, 2015 9:24 pm
Przesadą byłoby nazwać Mundungusa człowiekiem dobrze wychowanym, ale mimo wszystko wywodził się z rodziny, w której nauczono go, kiedy mógł się podzielić z rozmówcą swoim zdaniem, a kiedy lepiej było, gdyby zachował względne milczenie, zachowując swoje uwagi dla siebie. Oczywiście Mundungus mało kiedy się do tego stosował, ale to była już inna para kaloszy. Gdyby tylko wiedział jak ich korzenie były do siebie podobne to chyba najzwyczajniej w świecie się roześmiał. Tylko, że jego ojciec nie był szlamą. Był zwyczajnym mugolem, który pozazdrościł starszemu bratu tego, że obrał sobie za żonę czarującą kobietę. Dosłownie i w przenośni. Tak samo było i z jego ojcem, który doprowadził do załamania w drzewie genaologicznym, płodząc syna w wieku zbliżonym do wnuczki swego brata. Nie znał rodziny jego matki, ponieważ Gwendolyn przestała utrzymywać z nimi kontakt jeszcze zanim przyszedł na świat, co mogło dowodzić, że należała do klanu czystokrwistych śmieci uważających się za władców świata. Władców, pozwalających sobie trzymać w garści całe społeczeństwo czarodziejów i dyktować im reguły według jakich tamci mieliby układać sobie życie.
Mundungus nie znał sytuacji materialnej panny Meadowes. A zarys jej sytuacji życiowej podłapał jedynie ze słyszenia, wszak siłą rzeczy obracali się we wspólnych kręgach. Nieistotny był fakt, że dziewczyny nie stać na najnowszą kolekcję szat wyjściowych u Madame Malkin, która ponownie starała się zaskoczyć swój target nową kolekcją na wiosnę – lato 1978. Bardziej przykuwał uwagę fakt, że mimo tego, że może i nie różnili się od siebie tak bardzo jakby sobie tego życzył, to i tak Mundungus dostrzegał, przepaść, a raczej mur jaki ich od siebie odgradzał. Mur doświadczeń życiowych, sposobu bycia oraz tego, jakie podejmowali w życiu decyzje. I chyba najbardziej rażący był fakt, że pomimo wytartych butów dziewczyny kontrastujących z nowym płaszczem, to i tak każdy przechodzeń mógłby stwierdzić, że jest osobą, z tak zwanej wyższej półki. Więcej sobą reprezentowała niż jego nieskromna osoba i to każdy ślepiec mógłby stwierdzić, nawet po kilkuminutowej rozmowie z jednym i z drugim. Dorcas nie mogła tego ukryć i porównywać się do Mundungusa, nawet jakby miała włożony na siebie worek od kartofli. W którym, ku irytacji Fletchera, zapewne również wyglądałaby bajecznie.
Łączyło ich jednak coś bardzo istotnego, coś, co zacierało nawet najgrubsze granice. Mundungus nigdy nie miał zamiaru zakładać rodziny. Nikt od zarania dziejów nie wymyśliłby skuteczniejszego przykucia sobie do nóg, ciężkiego i krępującego ruchy, koła młyńskiego. Małżeństwo mogłoby dla niego nie istnieć, a dzieci to tylko małe zakały, gorsze od goblinów, łypiących znad swoich wysokich urzędowych biurek w banku Gringotta. Wiedział, że nigdy się ich nie dorobi, mimo, że od towarzystwa kobiet nie stronił. To raczej kobiety stroniły od towarzystwa Mundungusa Fletchera. No bo skoro nie oferował niczego, czego one by chciały ujrzeć w przyszłym towarzyszu życia, mężu, ojcu swoich dzieci, to po co miałyby się z takim zadawać? No chyba, że taka dzierlatka za nic sobie miała rodzinne morale i chciała po prostu przeżyć przygodę. Wtedy Fletcher nadawał się do tego jak żaden inny. Rolę złego chłopca miał opanowaną do perfekcji. A towarzystwo Zakonu Feniksa tylko utwierdzało go w przekonaniu, że w tej kwestii jeszcze nie wypadł ze swojej roli.
Jeśli panna Meadowes uważała, że robi całkiem dobre wrażenie na ludziach, to była w błędzie. Robiła pieruńsko dobre wrażenie, do tego stopnia, że potrafiła swoją promienną osobowością wdeptać w chodnik jak żuka gnojaka, toczącego ukuloną kupę, nawet największego „chojraka” jakim był Mendus. Oczywiście robił dobrą minę do złej gry, ani na chwilę nie wypadając z roli dowodzącej, że to on jest w tej rozmowie góra. W końcu nie dawał sobie w kaszę dmuchać młodszym o rok pannicom, a z takimi miał sporo do czynienia, mieszkając w jednym lochu przez wiele lat ze swoją upierdliwą, ale jakże kochaną kuzynką Ly. W przeciwieństwie do Dorcas, Mundungus mógł liczyć jedynie na siebie. Owszem, miał rodzinę, ale tak jakby nigdy nie brał ich zbyt poważnie. Każdy z nich był zajęty sobą i tworzyli raczej dosyć osobliwe relacje. Rodzina Fletcherów wypadała ładnie, ale tylko na zdjęciu. Gdyby wpadł w poważne kłopoty, wątpił czy któryś z członków Zakonu Feniksa brudziłby sobie dla niego ręce. Nie miał u nich poszanowania i jedyną osobą, jakiej Fletcher był lojalny, był Albus Dumbledore. Persona tak wysoka i ceniona w świecie magii, że równie dobrze mógł gwizdać na takiego małego robaka w rynsztoku Śmiertelnego Nokturnu. Ale jednak było inaczej, Dumbledore był jakimś pieprzonym Jezusem świata magii i miał serce dla prawie każdego plugawca i zakały chodzącej po ziemi. Był jedyną osobą jaka obdarzała Mundungusa zaufaniem. A jemu było to na rękę. Ponieważ zaufanie to ogniwo, które pętało Fletcherowi kończyny. Im mniej go posiadał, tym większe było prawdopodobieństwo, że się nie wypali.
Chłodny wiatr rozwiewał mu włosy, odsłaniając wysokie czoło, na którym widać było głębokie bruzdy, nawet wtedy, gdy jego twarz pozostawała bez większego wyrazu. Na dłoniach czuł ciepło bijące od dziewczyny, zważywszy, że nadal tkwili w tej dziwacznej kombinacji, bezsensownie ją przeciągając. Żadna sytuacja ostatnimi czasy tak dalece go nie ubawiła. Trzymał szorstką dłoń na mniejszej i o wiele delikatniejszej dłoni dziewczyny, przesuwając kciukiem na jej nadgarstek, wyczuwając puls dziewczyny. Był ubawiony przede wszystkim tym, w jak szybki i bezinteresowny sposób dziewczyna podjęła tę grę słów, która przeradzała się w zupełnie coś innego. Nie mógł jeszcze do końca stwierdzić, co to mogło być. Widział jedynie, że broń, jaką w niego wymierzyła, odbijała się powoli na niej rykoszetem. Nawet gdyby nie chciała mieć jego pełnej uwagi dla siebie to i tak by ją otrzymała, zwłaszcza, że była jedyną ekscytującą i interesującą rzeczą jaka mu się tego dnia przytrafiła. Ciężko było stwierdzić, czy była to już fascynacja, czy chłodne zainteresowanie, zważywszy, że jego spojrzenie, całe szczęście dla Dorcas, wciąż pozostawało w cieniu powiększającemu się na ulicy Pokątnej, który ustępował coraz szybciej promieniom słonecznym. Lewy kącik ust Fletchera wysunął się do góry, tworząc na jego twarzy lekko krzywy i jakże ironiczny uśmieszek.
- Nie da się ukryć. – Zakpił, ani nie zwiększając dystansu pomiędzy nimi, ani go nie zmniejszając. Nie odrywał wzroku od jej ust, które nagle stały się niebywale kuszące. Prawy kącik jego ust również uniósł się ku górze, zdradzając jego rozbawienie.
- Nie da się ukryć. – Powtórzył, unosząc lewą brew do góry. Spuścił wzrok na ich splecione palce na swojej piersi. Nie był to odpychający widok, trzeba było przyznać. Miał na sobie cienką warstwę ubrań i doskonale czuł grę palców dziewczyny na swoim torsie. Uniósł wzrok dopiero w chwili, gdy Dorcas zmniejszyła jeszcze bardziej, już i tak niezbyt wielki dystans dzielący ich osoby. Z gardła wyrwał mu się niekontrolowany syk, gdy palce dziewczyny zacisnęły się na materiale jego koszulki. Nie spieszył się ani z ruchami, ani z deklaracjami. Miał zamiar przeciągać to najdłużej jak tylko był w stanie.
- Nie widzę powodów ku temu, by ktoś miałby tam czegokolwiek szukać. – Odparł, przekonany o swojej racji, że domniemany złodziej niczego by tam raczej nie znalazł. Spuścił na chwilę wzrok, wykorzystując jej nieuwagę, wyswobodził prawą dłoń z uścisku jej palców, na której jeszcze chwilę temu tak chętnie wróżyła przyszłość i przyłożył do miejsca, gdzie znajdowało się jej serie. Ufał, że dziewczyna była na tyle zaskoczona, by go w tym momencie nie spoliczkować przy widowni całej ulicy Pokątnej.
- Może to jednak Ty powinnaś zacząć się bać. – Wyszeptał, rzucając spojrzenie na kamienicę za plecami dziewczyny i kierując te słowa wprost do jej ucha, tym samym jeszcze bardziej potęgując bliskość między nimi. Przesunął spojrzenie na jej twarz i uśmiechnął się zadziornie, odnajdując jej oczy. Z tej perspektywy mógłby policzyć już nie tylko jej piegi, ale plamki na jej ciemnych tęczówkach.

/ja też!
Dorcas Meadowes
Biznes
Dorcas Meadowes

Ulica Empty Re: Ulica

Pią Maj 15, 2015 10:59 pm
Dorcas nie czuła się osobą z wyższej półki. Wręcz przeciwnie uznawała się za jednostkę do bólu przeciętną: zawsze jadącą na średnich stopniach, nie mogącą się poszczycić ani urodą, ani wybitnymi zdolnościami. Jedyne czym (jak sądziła) się wyróżnia to właśnie ta niebywała skłonność do kłopotów, w które pakowała się z upodobaniem od najmłodszych lat. Oczywiście jej własne wyobrażanie o sobie niekoniecznie pokrywało się z rzeczywistością. Jej skromność nie była sztuczna, wynikała ze szczerego przekonania, że jest tylko jedną z wielu dziewczyn na świecie. Ale przecież nigdy nie była częścią szarego tłumu! Miała w sobie zbyt dużo ognia, zbyt wiele silnych uczuć. Ludzie lgnęli do niej jak ćmy zwabione światłem świecy i nie można powiedzieć, że była to wyłącznie zasługa jej ładnego uśmiechu. Miała silną osobowość urodzonego przywódcy. I mogłaby osiągnąć wiele, o tak... naprawdę wiele! Gdyby czasy były inne, a nad jej niespokojnym duchem czuwałby ktoś gotowy w odpowiedniej chwili ostudzić jej temperament. Ale przyszło jej żyć w czasach trudnych i niespokojnych, gdy jednostki takie jak ona rozbłyskają światłem, jak spadające gwiazdy, a potem szybko gasną. Żyją intensywnie, ale krótko. Dorcas nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy. Nie wiedziała, że ten blask, który czasem widzi w oczach innych ludzi to często tylko odbicie jej własnego światła. Może to i lepiej? Na tym chyba polegał cały jej urok.
Z kolei jemu doskonale pasował ten wizerunek niegrzecznego chłopca. Takiego w skórzanej kurtce i z papierosem w kąciku ust, jakby żywcem wyrwanego z mugolskiego filmu! Był obietnicą silnych przeżyć i licznych przygód, których jej nigdy nie było przecież dość. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy jej życie było raczej ponure. Wypełnione pracą, odwiedzinami w szpitalu i dojmującą samotnością. To nie były dobre warunki dla takiej dziewczyny, jak Meadowes. Ona potrzebowała życia na krawędzi! Potrzebowała tych kłopotów, które stały się jej sposobem na zdobywanie kolejnych doświadczeń. Resztki jej instynktu samozachowawczego podpowiadały jej, że Mundungus nie przyniesie jej nic dobrego - było więc oczywistością, że będzie pragnęła jego uwagi i obecności wbrew rozsądkowi. Kusiła ją wizja jego świata, który przecież musiał różnić się od tej Pokątnej, którą znała (choć i ona nie była tak sielankowa, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka). Była ciekawa jak wygląda jego życie i co kryje się pod tą ciemną czupryną. Jakie myśli, marzenia i motywacje? Ludzie to przecież takie złożone istoty! Takie piękne... Poza tym, jak każda grzeczna dziewczynka, wyobrażała sobie, że może oswoić złego chłopca. Albo przynajmniej wprowadzić do jego życia trochę światła. W tym była przecież całkiem niezła. Merlinowi dzięki, że z uwagi na jej przekonania i aspiracje, w życiu do głowy nie przyszłaby jej myśl, by takiego błękitnego ptaka próbować zamknąć w klatce jaką jest rodzina. Ba, gdyby nawet coś takiego zaświtało pod jej brązową czupryną, jak nic wzdrygnęłaby się z niesmakiem. Rodzina? Nah, toż to przepis na katastrofę! Na złamane serca i zawiedzione nadzieje. Nie zamierzała przykładać ręki do takiej krzywdy jaką sama przeżyła w ostatnich latach. Nikt nie powinien tak cierpieć.
Zupełnie nie przeszkadzała jej ta dziwna plątanina kończyn, w której tkwili. Nie odczuwała w związku z tym kontaktem żadnego dyskomfortu, wręcz przeciwnie zdawało się, że sprawia jej to przyjemność. Podobał jej się dotyk jego dłoni, które były dużo większe i silniejsze od jej własnych. Zawsze podkreślała to, że jest silniejsza i sprawniejsza niż się wydaje na pierwszy rzut oka (i nie było to kłamstwo), bo to zwyczajnie pasowało do jej charakteru. Teraz w czasie tej dziwnej, niespodziewanej wymiany zdań, poczuła się dużo delikatniejsza i mniejsza. Bardziej kobieca. Choć nie słabsza! Natura uzbroiła ją wszak w cały arsenał cech, które mogły przeważyć szalę zwycięstwa na jej korzyść. Szkoda tylko, że raz po raz obrywała rykoszetem swoich własnych "ciosów" i teraz już sama nie wiedziała co tak naprawdę chce osiągnąć. Bo to z każdą chwilą coraz mniej przypominało niewinny flirt, który planowała wcielić w życie. To było zbyt... intensywne. W każdym możliwym znaczeniu tego słowa.
Jego powtórzenia rozbawiły ją jeszcze bardziej, więc ponownie zagryzła usta usiłując powstrzymać wybuch śmiechu. Ramiona drżały jej lekko, a z gardła mimo wszystko wyrwał się stłumiony chichot. Och, dawno nie bawiła się tak dobrze jak teraz!    
- Kto wie, kto wie... - szepnęła w odpowiedzi, śledząc uważnym spojrzeniem, zmiany zachodzące na jego twarzy. Z każdą chwilą robiło się to coraz trudniejsze, bo byli coraz bliżej siebie. Gdy syknął pod nosem, jej usta wykrzywił pełen satysfakcji uśmieszek. - Nigdy nie wiesz, czy w skale jest złoto, jeśli nie zaczniesz kuć. - wyjaśniła i jako, że była z Kornwalii, gdzie górnictwo było niegdyś tak ważne, trzeba jej wybaczyć dziwne metafory. Sens był jednak chyba zrozumiały. Za to jego nagłym gestem była zaskoczona, co odmalowało się przez sekundę na jej piegowatej buzi, ale bynajmniej nie szykowała się do rękoczynów. Wręcz przeciwnie. Cichy szept prosto do ucha, wyrwał z jej piersi niemal bezgłośne westchnienie i wzbudził miły dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. W odpowiedzi posłała mu równie zadziorny uśmieszek i potrząsnęła dumnie głową.
- Bać się? Fletcher, nie bez przyczyny byłam gryfonką. Ja nie znam strachu. - oświadczyła butnie i jakby na dowód tych słów wyswobodziła swoją dłoń z jego uścisku. Nie zamierzała jednak na tym poprzestać! Jej delikatne paluszki, prześlizgnęły się w górę, muskając lekko lewy obojczyk i zatrzymując się na karku. Jeszcze chwila i Pokątna nie będzie oglądać jak panna Meadowes go policzkuje, ale to nie znaczy, że nie czeka ich... przedstawienie. Jednym, pozbawionym wahania ruchem dziewczyna przyciągnęła go bliżej siebie, tak że zetknęli się nosami.
- Chyba mi nie powiesz, że ty się teraz boisz, Fletcher? - wymruczała wprost w jego usta, czując jak jej własne ogarnia nieznośne, niecierpliwe mrowienie. Przeginasz, Meadowes. - szepnął jakiś cichy głosik z tyłu jej głowy, podejrzanie przypominający najbardziej moralizatorski ton Lily. Była jednak zbyt zajęta, by się nim teraz przejąć.  

/miałam iść spać, ale feelsy. Więc napisałam to.      
avatar
Przestępczość
Mundungus Fletcher

Ulica Empty Re: Ulica

Pon Maj 18, 2015 4:03 am
Dorcas jeszcze zbyt mało wiedziała o przeciętności, by się móc do niej porównywać, ale mogła się też za taką uważać, żyli przecież w wolnym kraju. Bez względu na to, jak bardzo mogliby prześcigać się w przekonywaniu samych siebie o swojej przeciętności, prawdą było to, że żadne z nich nie zaliczało się jednak do tej kategorii ludzi. Mundungus był nieudacznikiem. Prześlizgiwał się z klasy do klasy na dosyć przeciętnych stopniach. Miewał jednak swoje mocniejsze momenty. Czasami. W przeciwieństwie do Dorcas, którą dręczyły wciąż młodzieńcze i idiotyczne kompleksy na punkcie swojego wyglądu, on nie wpadał w oko każdej napotkanej dziewczynie. W przeciwieństwie do Dorcas, za którą za czasów szkolnych oglądało się wielu chłopców. I to nie tylko tych z domu Godryka Gryffindora. A Mundungus wcale nie stronił od tej grupy, ponieważ zaliczał się do jednych z nich. Fletcher w wieku trzecioklasisty nie był zbyt pewnym siebie chłopcem, starał się naśladować innych, starszych kolegów, z czystokrwistych rodów i nie wybijał się przed szereg. Dopiero kiedy dorósł, zaczął akceptować siebie w pełni takim, jakim był. Oczywiście zdając sobie sprawę ze swoich słabszych jak i mocniejszych walorów. Włosy nie były jego mocniejszym walorem, ale od czego były idące czarodziejom na rękę eliksiry. Czasem bywały chwile, że miał zbyt wysokie mniemanie o sobie, ale zawsze na swojej drodze spotykał kogoś, kto by go skutecznie ściągnął na ziemię. Najczęściej jednak przyzwoici ludzie stronili od niego, jakby był rozbieżnie naładowanym magnesem, do którego żadną siłą nikt nie mógł się zbliżyć. Do czasu. Do czasu, gdy 31 marca, roku Merlina 1978 nie spotkał na swojej drodze pewnej ciemnowłosej pannicy. Pannicy, która miała zadatki na przywódczynię, a zdzierała sobie zdrowie na polewaniu zakałom i chlejusom takim jak on, ognistej, tak by nie mogli narzekać więcej na pustą czarę. Mundungus zdawał sobie sprawę z sytuacji jaka zapanowała w świecie czarodziejów, ale miał nieodparte wrażenie, że przetrwa nawet największe gówno. Był jak szkarłupnie, grupa gatunków rozgwiazd i jeżowców, które przetrwały wielkie wymieranie z epoki dinozaurów. On również miał zamiar je przetrwać, nie będąc przy tym osiadłym bezkręgowcem. W końcu jakby nie patrzeć działał w Zakonie Feniksa i czasem zastanawiał się już czy nie trzepnąć jego członków w zakurzone - od teoretycznych formułek pełnych buntów goblinów i walk olbrzymów – czerepy i nakierować ich na jakieś aktywniejsze działania. Ze swoich podziemnych szlaków już nie raz słyszał niepotwierdzone informacje, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać miał swoich szpiegów już nie tylko w Ministerstwie, ale też w szkole, a jedynymi aktywnie działającymi członkiniami były jedynie Emmelina i Cara. On raczej był Januszem czarowania i przydawał się, gdy potrzeba było kogoś do opracowania dobrego planu działania. Wtedy jego pomysły były często brane pod uwagę, a pozostali spoglądali na niego mniej krzywo niż jeszcze chwilę wcześniej. Ale jednak wciąż krzywo.
Był obietnicą silnych przeżyć i licznych przygód, ale również wielkich problemów z prawem. To jednak było niczym w porównaniu z doświadczeniami jakich można było nabrać w jego towarzystwie. Dorcas z kolei była obietnicą bardzo intensywnych wrażeń zmysłowych, zwłaszcza kiedy co sekundę zmniejszała dzielącą ich odległość. Oczywiście, mógł jej zapewnić serię bardzo emocjonujących wrażeń, jednak miał w zwyczaju robić to w dosyć osobliwy sposób i raczej w takich wypadkach jak ten – nie przebierał w środkach. Pewnie gdyby dziewczyna dowiedziała się zawczasu, co kryje się pod tą kopułą, nigdy by sobie nie pozwoliła na taką prowokacyjną postawę wobec chłopaka. Jednak ona, wbrew zupełnym moralnym zakazom i tak łaknęła jego uwagi. Chciała zaczerpnąć jego powietrza. Nie zdawała sobie sprawy jak było zgniłe i zepsute, w porównaniu do jej. Jeśli chodziło o Pokątną, to ta dzielnica również miała swoje smaczki, nieodkryte do końca przez zwyczajnych, zajętych swoimi sprawami czarodziejów. By wydobyć z Fletchera jego marzenia i motywacje musiała zastosować zupełnie inne środki wyrazu niż te, które praktykowała w chwili obecnej. Ponieważ Mundungus w tak bliskim kontakcie cielesnym nie miał ich nawet w pamięci. Pamięci złego chłopca do ujażmienia, który był w obozie „tych dobrych”. Cóż za wspaniały scenariusz na mugolski film. Jednak życie to nie Akademia Filmowa mugoli, a Mundungus był zbyt zakorzeniony w swoich zwyczajach, by go tak po prostu przesadzać. Wyrwany z korzeni byłby bardziej niebezpieczny niż krzyk dojrzałej mandragory dla zielarza, który zapomniał magicznych nauszników. To pociągnąć mogło za sobą jedynie kłopoty. Poważne kłopoty. Które właśnie dziewczyna miała w zasięgu ręki. Dosłownie.
Fletcher z podobnych sobie powodów nie wypuszczał jej dłoni spod swojej własnej. Przyjemnej w dotyku, po której wnętrzu, co jakiś czas przejeżdżał kciukiem swojej dłoni. Z drugą ręką pozwalał jej robić to co jej się żywnie podobało, póki nie zastosował wobec niej tej samej karty. Mimo, że miał poczucie iż kontroluje sytuacje do tego stopnia, że to dziewczyna jest bardziej zaangażowana we flirt niż on sam, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jednak mija się z prawdą. To co się wydarzyło, wypadało powoli spod kontroli obojga bohaterów i nikt nie mógł tego wcześniej przewidzieć.
Czuł wibracje na jej dłoni pochodzące od drżenia jej ramion, które wywołane były powstrzymywanym rozbawieniem. Jego twarz pojaśniała lekko, gdy z gardła dziewczyny wydobył się perlisty chichot. Dawno nie słyszał równie rozkosznego dźwięku i czuł jakieś podejrzane ukłucie ciepła w sercu, ze świadomością, że ta muzyka wyszła za jego pośrednictwem.
Uniósł brwi, słysząc jej dziwną sentencję, brzmiącą jak z horoskopu Żonglera. No cóż, wiedział tylko tyle, że miał zamiar kuć. Kuć żelazo póki gorące i okraść tę sytuację z każdej możliwej chwili bliskości. Bardziej poczuł niż usłyszał jej westchnienie, a po jego ciele momentalnie przebiegł dreszcz pożądania, który musiał wstrzymać, by ostatkiem sił nad sobą zapanować. Zwłaszcza, że szum krwi w czaszce powodował, że ledwo co słyszał wypowiadane przez nią kolejne słowa.
- Typowo gryfońskie stwierdzenie. – Parsknął cicho. – Butne i z deczka nazbyt zuchwałe jak na to, co nam oferuje rzeczywistość. Ale skoro oczekujesz ode mnie aprobaty, to oczywiście możesz na nią liczyć. Pamiętaj jednak, że strach to nie tchórzostwo. Determinuje jednak dłuższe życie. – Stwierdził, zupełnie nie wiedząc skąd wziął mu się ten moralizatorski ton. Zapomnaił jednak o nim ostatecznie, zupełnie tak jak z oddychaniem, kiedy jej dłoń rozpoczęła powolną wędrówkę do jego karku. W takim razie on również nie miał zamiaru się powstrzymywać. Poruszył dłonią, która wciąż spoczywała na jej sercu, które było jedynie alibi do tego co właśnie czuł pod palcami. Jej pierś idealnie pasowała do jego dłoni. Palcami drugiej ręki sięgnął do jej szyi i położył gorącą dłoń w zgięciu jej obojczyka. Pod palcami poczuł przekręcony na drygą stronę łańcuszek, kończący się pierścionkiem. Ciekawe ile jest wart ten surowiec, przemknęło mu przez głowę i stłumił w sobie okropny nawyk do sprawdzenia jego wartości zębami. Robił to wszystko, nie odrywając od niej swojego spojrzenia, bez skrępowania tkwiąc w takiej pozycji, która skłaniała do coraz to bliższego kontaktu.
- Ja miałbym się bać? Ależ, kochaniutka, ja właśnie zastanawiam się czy nie zacząć kuć w tej skale. – Mruknął jej w wprost w gorące usta, nie omieszkając się chwycić ustami jej dolnej wargi przy ostatnim słowie. Zaciskając delikatnie ale stanowczo palce na jej „sercu”, jakby nabrał odwagi po tym, że dziewczyna w pierwszej chwili nie zareagowała na jego dotyk w tak strategicznym miejscu. Do kroćset, czyżby była do tego stopnia pozbawiona instynktu samozachowawczego? Czuł w ciele ogień, który trawił go nieznośnie już od dłuższej chwili, mimo, że jego postawa wcale tego nie odzwierciedlała w rzeczywistości.
- Boję się jedynie, że nie starczy mi dziś na piwo. Masz może pożyczyć parę klepaków, czy wszystko wydałaś na te kasztany? – Spytał, zdając sobie sprawę z tego, że zupełnie nie tego się po nim spodziewała. Wykorzystując chwilę przewagi, jaką zdobył, gdy dziewczyna zaskoczona zaniemówiła, przesunął dłonią od jej serca, prosto do zapięcia łańcuszka, pozbawiając jej nadmiernego ciężaru błyskotki, po czym gwałtownie wypuścił ją z objęć i puścił się biegiem, uciekając ze swoją zdobyczą.

/lubisz dramy, to będą dramy xD Jeśli chcesz odzyskać swoją zgubę to tutaj.

[z/t]
Dorcas Meadowes
Biznes
Dorcas Meadowes

Ulica Empty Re: Ulica

Pon Maj 18, 2015 8:36 am
/płaczę ze śmiechu. Mendus made my day - zwłaszcza, że dwa albo trzy posty temu chciałam zaproponować takie zagranie xD/

Wyglądało na to, że był to jeden z tych momentów jej życia, gdy powinna mieć przy sobie kogoś rozsądnego. Kogoś kto złapałby ją rękę i odciągnął byle dalej. Albo lepiej - spetryfikował, bezceremonialnie przerzucił przez ramię i wyniósł poza sferę oddziaływania Fletchera. Wtedy byłaby nadzieja, że dziewczyna nie będzie się rzucać i narzekać, że przecież jest już duża i umie się sobie zająć. Ale nikogo rozsądnego tu nie było, więc panna Meadowes dostanie dokładnie to o co od samego początku się prosiła: kłopoty. I jak na dużą dziewczynkę przystało, będzie musiała sobie z tym sama poradzić. I to akurat nie wróży najlepiej Mundungusowi. Bo gdy przychodziło do czynów, nie należała do tych, którzy przebierają w środkach, czy zastanawiają się nad tym co wypada/wolno/należy (niepotrzebne skreślić). Zakon chyba faktycznie jej potrzebował, byłaby dla nich wyjątkowo odżywczym zastrzykiem świeżej krwi. Ale porzućmy już te rozważania o wojnie i skupmy się na burzy, która zbiera się na tą dwójką. Lada moment oboje będą musieli spojrzeć na siebie w nieco innym świetle i te obserwacje mogą być pouczające!
A burza jest tu przywołana nie bez powodu: napięcie między nimi było już niemal fizycznie wyczuwalne; ciężkie jak powietrze na chwilę przed początkiem letniej burzy. Gwałtownej, zdającej się rozdzierać pokryte chmurami niebo na pół, budzącej lęk w sercach tych, którzy nie mają schronienia przed jej gniewem. Zmierzali do punktu kulminacyjnego tej zabawy, ale Dorcas zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego jak to wszystko skończy się dla niej. Miała wrażenie, że ma wszystko pod względną kontrolą. Wydawało jej się, że właściwie odczytuje i interpretuje wszystkie sygnały. Cóż, zapomniała o podstawowej zasadzie, która przyświeca wszystkim uczniom Hogwartu: nie ufaj ślizgonowi. Nawet jeśli nie był nim już od blisko roku. To zwyczajnie nie może skończyć się dobrze!
- No patrzcie go, państwo. - parsknęła pod nosem, znów pokpiwając sobie z chłopaka. - Tak się ładnie tłumaczy. Dodaj jeszcze, że powinnam kłaść się przed 21 i uznam, ze zmieniasz się w McGonagall. - dodała, nie kryjąc kpiącego uśmieszku, bo takimi argumentami nie dało się do niej przemówić. Dorcas była kwintesencją stereotypowego gryfona: z gorącą głową, wykazująca się niechęcią do rozsądnych zachowań i uznającą każdy lęk za powód do wstydu. Kto wie, może uda jej się jeszcze z tego wyrosnąć? Albo młodzieńcza brawura ją zabije. Nie ukrywajmy, że z uwagi na okoliczności - druga opcja jest znacznie bardziej prawdopodobna.
Dłonie błądzące gdzieś wokół jej serca (Haha, jasne. Oszukuj się dalej, Meadowes - kpił jakiś głosik z tyłu głowy) budziły w niej bardzo przyjemne, choć dawno zapomniane uczucia. Czuła się trochę tak, jakby odwiedzała dawno niewidziane miejsce i odkrywała, że wszystko jest takie samo, ale... bogatsze. Intensywniejsze. Jej paznokcie wbiły się w delikatną skórę na jego karku, ale trudno powiedzieć na ile była to świadoma decyzja. Doznania pochłonęły ją zupełnie, więc nie wypowiedziała już nawet słowa. Uśmiechała się tylko pod nosem, zadowolona, że wszystko idzie po jej myśli. No cóż - do czasu! Bo nagle wszystko wymknęło się spod jej kontroli. Najpierw była zaskoczona i potrzebowała sekundy na zrozumienie co zaszło. Dłonią, która wciąż była ciepła od cudzego ciała, dotknęła swojej szyi, by upewnić się, że rodzinna pamiątka zniknęła ze swojego stałego miejsca. To było jak kubeł lodowatej wody wylany na jej głowę, ale paradoksalnie w jej wnętrzu zapłonął jeszcze intensywniejszy ogień. Tym razem jednak jego efekty mogą być dla Fletchera znacznie mniej miłe. Dorcas zerwała się na nogi i bez zastanowienia rzuciła w pościg. Słychać już pierwszy grzmot. Zaraz rozpęta się piekło...


[zt]
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Ulica Empty Re: Ulica

Pią Maj 22, 2015 5:24 pm
Rachunek:

Dorcas Meadowes:
1x Porcja pieczonych kasztanów

Razem: 12 sykli i 20 knutów
Sponsored content

Ulica Empty Re: Ulica

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach